Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2017, 05:32   #237
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Na ratunek Natalie - część druga

Szakal przystanął na chwilę, po czym zaczął węszyć. Alice ujrzała, że stanęli na rozdrożu. McHartman podbiegł do prawej odnogi. Tam też Harper skierowała tęczowy karabin. Spostrzegła drobną kałużę czegoś, co musiało być moczem. Eric nie wahał się ani chwili i potruchtał przed siebie.
Dla Alice było zagadką co u lucha robiła tu kałuża moczu. Zaraz jednak przyszło jej do głowy, że jej obecność miała jakiś cel. Pokręciła głową. Bzdury, nie mogła się rozpraszać. Ostrożnie minęła kałuże i ruszyła dalej za Erickiem. Ile minęło czasu od poprzedniej wiadomości? 10 minut? Miała nadzieję, że jeszcze nie…
Wtem McHartman znowu zatrzymał się, a światło latarki poinformowało Alice, że mają przed sobą kolejną kałużę. Szakal podniósł nogę i skropił ją złotym płynem, po czym ruszył naprzód. Wyglądało na to, że przynajmniej ta zagadka rozwiązała się. Ślady moczu były drogowskazami, mającymi pomóc innym szakalom w orientacji w terenie i podążaniu za stadem. Harper doszła do wniosku, że dobrze poradziła Ericowi, każąc mu przywdziać pełną formę zwierzęcia. Inaczej mógłby nie wyczuć subtelnego zapachu.

Spostrzegła, że McHartman nagle stanął. Przeszkodą okazały się drzwi. Szakal stanął na tylnych łapach i próbował je otworzyć przednimi. Te starania spełzły na niczym, gdyż wrota posiadały gałkę, a nie klamkę. Eric obrócił się i spojrzał wyczekująco na Alice.
Harper przypomniała sobie jakiś dawno temu obejrzany odcinek programu o zwierzętach, że psy właśnie tak znakowały swój teren. Cóż, najwyraźniej taka forma zostawiania sobie wskazówek była u szakali całkiem normalna. Nie skomentowała więc tego i podążała dalej za Erickiem. Przed drzwiami spojrzała na nie uważnie i najpierw rzuciła okiem czy spod nich wydobywa się na korytarz jakieś światło. Jednak nie dostrzegła żadnego. Zgasiła AK-47 i oparła dłoń na gałce
- Otwieram - szepnęła cicho i przekręciła dłoń, by powoli uchylić za moment drzwi.Mimo wszystko wolała od razu cała się nie wychylać, więc jedynie ostrożnie wyjrzała jednym okiem, kryjąc ciało za drzwiami i oczekując że nos Ericka ostrzeże ją jakby co.
Poruszyła drzwi w zawiasach jedynie o kilka stopni. To jednak wystarczyło, aby dostrzegła postać w półmroku przed sobą. Człowiek siedział na podłodze. Niestety Alice nie była w stanie ujrzeć nic więcej. Instynktownie, niewiele myśląc, przymknęła z powrotem drzwi, aby nieznajomy jej nie spostrzegł.
Harper spojrzała w dół, gdzie zakładała, że mógł być Eric
- Ktokolwiek tam siedzi, dobrze byłoby go obezwładnić po cichu… Strzał w takiej przestrzeni byłby za głośny… - myślała na głos, szeptając w ciemność, choć wiedziała, że szakal Eric jej nie odpowie
- Nie sądzę, by nas zauważył. Zgaduję, że ty znasz się na takich akcjach - myślała dalej
- Zapaliłabym broń, żeby sprawdzić, czy machasz mi głową w odpowiedzi, ale to może być ryzykowne. Jeśli jednak doszliśmy blisko celu, może rzeczywiście będzie lepiej, jeśli teraz choć połowicznie się odmienisz - mruknęła i zamilkła na chwilę słuchając czy nastąpił jakiś ruch po drugiej stronie drzwi. Trudno jej było ocenić. Jednak mogłaby przysiąc, że słyszy dzikie jęki i postękiwania.

Tymczasem McHartman zaczął przemieniać się zgodnie z poleceniem Alice. Po kilkudziesięciu sekundach przybrał postać, która miała zarówno cechy olbrzymiego człowieka, jak i drapieżnego szakala. Nieco pokracznie stanął na dwóch nogach w szerokim rozkroku. Klatka piersiowa powiększyła się. Pomimo mroku Harper widziała całą masę mięśni, jaką Eric posiadał w tej formie. Wydawał się prawdziwą maszyną do zabijania. Wzrok Harper skierował się ku łapom McHartmana, które przybrały po części charakter ludzkich dłoni. Na ich końcu ujrzała długie, ostre szpony. Najsilniej jednak docierał do niej zapach mężczyzny. Był bardzo intensywny. Bez wątpienia nie przypominał perfum… jednakże na swój sposób zdawał się niezwykle przyjemny. Piżmowy. Alice dopiero po chwili zorientowała się, że głębiej oddycha, bezwolnie starając się poczuć go jak najmocniej.

Alice stała przy tych drzwiach i sama nie wiedziała kiedy zaczęła tak mocno zaciskać dłoń na gałce, że aż ją kostki rozbolały. Zorientowała się, że zachowuje się raczej… dziwnie, tudzież niestosownie, jakby to właściwie nazwać, więc wciągnęła głęboko wdech i wstrzymała go. Ponownie odwróciła się przodem do drzwi, stu procentowo świadoma obecności McHartmana za sobą. Nic nie mówiąc ponownie, bardzo powoli je uchyliła, by mogli oboje sprawdzić, czy postać poruszyła się, czy nadal była tam, gdzie zastali ją wcześniej. Harper z trudem mogła skoncentrować się na zadaniu, mając tuż za sobą olbrzymią hybrydę szakala i człowieka. Eric wyciągnął głowę i wetknął nos w szparę. Zaczął węszyć. Wpierw był spięty, lecz nagle rozluźnił się.
- Swój - rzekł bardzo ochrypłym, nieludzkim głosem.
Alice wzdrygnęła się cała na głęboką, nienaturalną barwę głosu Erica, ale dotarło do niej co powiedział, więc ostrożnie otworzyła drzwi szerzej, by móc wyjść na przeciw owemu ‘Swojemu’. I zdecydowanie chciała nieco powiększyć odległość między sobą i McHartmanem, choć nie robiła tego gorączkowo i zbytnio nieuprzejmie. W końcu nie wiedziała, czy to było normalne dla takiej postaci, czy jej po prostu odbiło, a to był jeden z efektów ubocznych.

Przeszli przez drzwi. Alice rzecz jasna nie miała z tym problemów, lecz Eric w pierwszej chwili nie mógł się zmieścić. Jednak Harper nie oglądała się na niego, ale przykucnęła przy mężczyźnie siedzącym na podłodze. Był całkowicie nagi, nie licząc maski szakala. Poza tym wyglądał na rannego. Trzymał zwinięty materiał koszuli przy boku. Śpiewaczka nie była w stanie dostrzec nic więcej. Musiałaby zaświecić tęczową latarką.
Alice rozejrzała się jeszcze, po czym sapnęła i ostrożnie opuściła atrapę, by zapalić światło, skupiając jego promień ku ziemi, by zbytnio mocno nie rozszedł się po okolicy. Nieziemsko taktycznie uparła się, by nie myśleć o fakcie, że i on jest zupełnie nagi. Obszar pod poziomem pasa nie istniał dla jej wzroku. Oceniła szybko, czy mężczyzna oddychał. Rzuciła też dopiero wtedy okiem w stronę Erica.
- Była walka - mruknął mężczyzna, rozpoznając Alice. Jego oczy były przekrwione. Wyglądał blado, jednak zdawał się być w stabilnym stanie. Tymczasem McHartman podszedł do mężczyzny i zainteresował się raną na jego boku. Delikatnie pazurem przesunął szmatę. Alice aż wzdrygnęła się, widząc przeciętą tkankę. Wyglądało na to, że Konsument dostał nożem. Eric schylił się i przesunął językiem po ranie.
- Myślisz, że to pomoże, McHartman? - mężczyzna westchnął.
Rudowłosa ustąpiła miejsca postawnej osobie Erica, koło drugiego szakala. Przyglądała się co robi McHartman, co jakiś czas zerkając na twarz rannego szakala
- Gdzie pozostali? - zapytała siląc się na rzeczowy ton, przy dwóch nagich facetach.
- Walczą z Valkoinen - odparł mężczyzna. - Jestem Frank - przedstawił się. - Miałem za zadanie zwiadowstwo. Węszyłem w formie szakala, kiedy napotkałem trzech skurwysynów. Dostałem od jednego końcem karabinu - kaszlnął. - Wydaje mi się, że widzę urojenia - szepnął. - Mam gorączkę? - zapytał, patrząc na Alice.
Eric nie przystawał wylizywać krwi z boku towarzysza. Robił to szybko i jakby coraz bardziej łapczywie. Harper spostrzegła cienką strużkę śliny cieknącą mu po brodzie. Czyżby podobał mu się ten smak?
Śpiewaczka kiwnęła mu głową
- Jestem Alice, miło mi Frank, choć pewnie lepiej byłoby się poznać w mniej nieprzyjemnych okolicznościach - rzekła i zerknęła przelotnie na Erica. Miała lekkie wątpliwości czy robi to by mu pomóc, czy bo nie może się powstrzymać. Postanowiła, że jeszcze chwilę mu nie będzie przerywać. Przysunęła się i ostrożnie przytknęła dłoń do czoła Frankowi. Wydawało się gorące.
- Jakie urojenia? - zapytała. Nie mieli wiele czasu, więc miała nadzieję, że cokolwiek robi McHartman, za niedługo skończy.
- Nic specjalnego - mruknął mężczyzna. - Widziałem moją matkę, płakała. Tam, w tym kącie - wskazał palcem na róg. - Mówiła, że ją zawiodłem - dodał ciszej. Jednak nie dane mu było długo rozpaczać, gdyż inna sprawa przykuła jego uwagę. - Eric… przestań… - jęknął.
Język McHartmana opuścił ranę i zaczął kierować się w górę. Przejechał po sutku mężczyzny i trafił na jego szyję. Półszakal oddychał głębiej, wdychając zapach swojego towarzysza. Alice postanowiła prowizorycznie nie kierować światła tęczowej latarki na krocze Erika.
Harper otworzyła i zamknęła usta widząc to, co zobaczyła. Była tolerancyjna, ale dla jej dość niewinnego umysłu taki widok to był trochę za dużo. Światło zadrżało jej w ręku
- Nie martw się, nied… Niedługo wszyscy się stąd wydostaniemy. McHartman, do diabła, mamy zadanie. Proszę. Zostaw. Go. - huknęła trochę głośniej na półszakala, mając nadzieję że przywróci go do rozumu, a jej ton nie jest zbyt rozedrgany i wewnętrznie spanikowany. Wzięła wdech i sama odsunęła się od obu mężczyzn, ściskając atrapę, jakby była prawdziwym karabinem.
Jej krzyk skutecznie odwrócił uwagę Erika od Franka. Półszakal spojrzał na kobietę. Wnet skoczył na nią, a Alice przewróciła się. Potężne, masywne ciało olbrzyma zawisło nad śpiewaczką. Harper widziała w oddali ogon McHartmana, machający z podniecenia. Mężczyzna wysunął zęby i delikatnie chwycił nimi bark kobiety. Alice przypadkiem głębiej zaciągnęła się mocnym, piżmowym zapachem Erika. I tylko z tego powodu w pierwszej chwili nawet nie pomyślała o wrzasku. Woń wydawała się paraliżująca.
- Hmm… to normalne - mruknął Frank. - Taka walka o dominację - dodał. - Gdybym był w formie, mógłbym przemienić się i go powstrzymać, jednak jestem słaby - dodał niemrawo. - Musisz chwilę poczekać, aż Erik z powrotem zacznie kontrolować swoje odruchy. Zapewne niedawno musiał zmienić postać - odkaszlnął.
Alice spojrzała na Erica, gdy ten spojrzał na nią i wiedziała, jeszcze nim na nią skoczył, że będzie mieć problem. Wydała tylko coś w podobieństwie do cichego piśnięcia, gdy zachłysnęła się powietrzem w momencie upadku na ziemię. Światło w jej dłoniach zgasło, a ona zamarła sparaliżowana szokiem. Słuchała Franka, ale pół do niej dotarło, a pół uleciało
- Ile… czekać? - zapytała zduszonym głosem w ciemność gdzie był Frank. Spróbowała jakoś zablokować przestrzeń między sobą i Erickiem atrapą broni
- E...Eric… Zejdź… Ze… Mnie… Nie czas… Na to… proszę - próbowała przemówić mu do rozsądku i spięta w sobie przyciskała rękami atrapę do siebie, jednocześnie kuląc kolana.

Równie dobrze mogłaby walczyć z górą, lub siłami natury. Eric był zbudowany z mięśni. Natomiast ona czuła się przy nim komicznie wręcz słaba. Półszakal stworzył ze swoich czterech kończyn klatkę, pod którą Alice mogła się co najwyżej wić. I wyglądało na to, że McHartman lubił obserwować jej wysiłki.
- Nasz Eric to zawsze jest niedoruchany - mruknął Frank. - Czy mogłabyś wezwać pomoc? - zapytał mężczyzna. - Potrzebuję opieki medycznej.
Nie to było w tej chwili największym zmartwieniem Harper... jednak zraniony Konsument wydawał się coraz bardziej słaby. Być może zareagowałby inaczej na zmagania Alice z Erikiem, gdyby był w pełni sił. Niestety gorączka trawiła Franka i nie mógł jej w żaden sposób pomóc.
Tymczasem pysk McHartmana zszedł w dół na wysokość piersi Alice. Wydawało się, że półszakal chciał zerwać z niej materiał, aby je odsłonić.
Alice syknęła cicho, rozkojarzona
- Jasne… Tylko… Tylko zwale go z siebie… Jakoś… - powiedziała do Franka, ale dobrze już wiedziała, że to będzie dla niej wręcz niemożliwe. Kiedy Eric przesunął pysk na wysokość jej biustu, Harper odruchowo przesunęła tam atrapę karabina, nie patrząc czy mu sieknie, czy nie. Nie było czasu, nie mogła pozwolić na coś takiego. Kraina Czarów stawała się coraz bardziej obłąkana.
- Eric! - szczeknęła na niego, trochę gniewniej, ale nadal było słychać, że się po prostu boi.
Mężczyzna wydawał karmić się jej strachem. Odchylił się do tyłu. Alice już myślała, że poszedł po rozum do głowy i zejdzie z niej. Tymczasem McHartman zrobił to tylko, aby wyjąć spomiędzy jej dłoni atrapę AK-47. Przyszło mu to bez najmniejszego trudu, jak gdyby Alice nie stawiała żadnego oporu. Podczas gdy w rzeczywistości trzymała sztuczny karabin z całych sił.

Półszakal jedną szponiastą rękę położył na talii Alice, natomiast drugą na wysokości jej mostka. Wyciągnął palec wskazujący i ostry pazur. Jego końcem rozpruł materiał koszulki Harper od dekoltu aż po pas. Następnie nachylił się i wyciągnął język. Wnet śpiewaczka poczuła lepki, parzący ciężar, który przesunął się od jej szyi w kierunku biustu. Eric łapczywie posmakował prawej brodawki Alice, nic nie robiąc sobie z jej protestów. Biustonosz również nie wydawał się żadną przeszkodą. Z jednej strony Harper poczuła obezwładniający strach… lecz również budzącą się przyjemność. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie przeżyła nic podobnego.
Rudowłosej odjęło mowę. Zamarła znowu z na wpół otwartymi ustami jakby chciała coś powiedzieć, krzyknąć, cokolwiek. Czuła się nieziemsko dziwnie. Jednocześnie pamiętała o tym, że goni ich czas i że mają zadanie, dalej był strach, że przecież właśnie wisi nad nią połszakal, przez złość, że coś takiego robi, a kończąc na tym dziwnym skurczu, który poczuła w podbrzuszu. Momentalnie, skrepowana, przypominając sobie o tym co ważniejsze skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i tym razem dużo bardziej brutalnie szarpnęła mu się, nie patrząc w co i jak mocno go kopnie, bo wierzgnęła obiema nogami, próbując się spod niego wysunąć
- Nie! Zostaw. Zły szakal! - buchnęła na niego, przełykając ciężko ślinę i walcząc z nową siłą, gdy wybudzona sytuacją adrenalina zapulsowała jej w żyłach.
- Eric, przestań - mruknął Frank. - To nie w porządku. Zostaw ją - mruknął.
Alice próbowała kopnąć Erica. I rzeczywiście, natrafiła butem na pewien obszar pomiędzy tylnymi kończynami mężczyzny. McHartman odchylił się i nieco wzniósł nad Harper. Śpiewaczka z grozą uświadomiła sobie, że sprawiło mu to przyjemność.
- Eric, chodź do mnie - Frank nawoływał go. - No, zostaw Dubhe. To nie twoja własność.
McHartman znowu wyciągnął prawą łapę na wysokości mostka Alice. Próbował podważyć szponem biustonosz. Oczywiście udało mu się to. W ten sposób uwolnił obie piersi Harper. Tym razem wpił się w lewą.
- Ja mam ranę, Eric - mruczał Frank. - Jak mi nie pomożesz, to umrę…
Alice wydała z siebie dźwięk gdzieś pomiędzy histerycznym śmiechem, westchnięciem i załkaniem. Złapała oburącz za ramiona McHartmana i próbowała go odepchnąć
- Sł… słyszysz? Frank… Cię… Potrzebuje. - wysyczała na Erica i spróbowała skulić nogi do siebie, blokując przestrzeń między sobą a Erickiem własnymi kolanami. Serce jej dudniło jak oszalałe i nadal walczyła uporczywie z rozproszeniem i połszakalem. Czemu nie powiedział jej o takim istotnym szkopule z tymi przemianami?!

Nagle rozległo się… szczekanie. McHartman stracił zainteresowanie Alice, kiedy pojawiło się zagrożenie. Podniósł łeb i skoczył na bok, uwalniając Harper. Śpiewaczka obróciła się, aby dostrzec, co było źródłem dźwieku, który zaniepokoił Erica.
- Słuchaj - mruknął Frank. - Tutaj przebieraliśmy się przed akcją. W rogu pomieszczenia znajdziesz jakąś koszulkę - poradził jej. Następnie odchylił się i przymknął oczy. Wydawało się, że teraz mógł odpocząć.
Niepokój Harper jednak tylko wzmógł się, kiedy spostrzegła, że źródłem szczekania był… Fluks. Pies biegł korytarzem. Eric czekał przyczajony i gotowy do konfrontacji.
Słysząc szczekanie, sama w pierwszej chwili trochę się wystraszyła, ale zaraz wykorzystała okazję i odturlała się od Erica.
- Dzięki Frank. Zaraz… Zaraz wezwę ci pomoc - powiedziała i podniosła się.
Nic nie widziała, więc wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę, by poszukać atrapy broni na ziemi. Kiedy podniosła rękę z zapalniczką i spostrzegła Fluksa biegnącego korytarzem, zbladła. Co on tu robił? Przecież mieli się razem bronić z Ismo. Wnet spostrzegła atrapę AK-47. Była w zasiegu jej ręki.
- Fluks? Co ty tu robisz? Zwolnij piesku! - Alice spojrzała na McHartmana i wskoczyła mu w widnokrąg przed Fluksa. - To jest przyjaciel, zostaw - burknęła karcąco na jego przygotowaną do ataku pozycję, znów zerknęła na psiaka. - Miałeś być z Ismo - zauważyła napiętym tonem. Nigdy nie przypuszczała, że zostanie zaklinaczką psowatych, a jednak.

Okazało się, że nie tylko Fluks był niespodziewanym gościem w podziemnych korytarzach, lecz również… Ismo. Chłopiec wyglądał na w pełni zdeterminowanego i gotowego do akcji… do chwili, kiedy zobaczył czającego się, olbrzymiego potwora oraz półnagą Alice. Wyhamował w ostatniej chwili i otworzył szeroko usta. Harper wiedziała, gdzie dokładnie się wpatruje.
Tymczasem Fluks wpadł na Erica i zaczęli turlać się. Wyglądało na to, że półszakal wcale nie chciał zabić zwierzaka, a jedynie pobawić się z nim. Wnet McHartman wylądował na plecach, a pies stał na nim. Nachylił się, aby polizać jego brodę.
Alice widząc Ismo poczuła jak kamień spada jej z serca. Zaraz jednak zorientowała się w jakim stanie jest Eric i jej ubrania. Odruchowo poprawiła strzępy bluzki, by nieco zasłonić biust
- Eric zmienił postać. Najwyraźniej nie umie zapanować nad niektórymi zwierzęcymi odruchami - rozejrzała się, po czym podeszła w róg sali gdzie były owe ubrania. Zrzuciła rozdartą bluzkę stając do wszystkich tyłem, razem z bezużytecznym teraz stanikiem i założyła pierwszą koszulkę, którą złapała.
- Czemu nie zostaliście w aucie? - zapytała zaraz ponownie odwracając się do Ismo. McHartmana na razie zostawiła w łapach Fluksa.

- Spójrz - Ismo mruknął tylko tyle w odpowiedzi. Podszedł bliżej i chwycił dłoń Alice. Ta głośno zaczerpnęła powietrza i rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie wydawało się takie same… jednak jednocześnie kompletnie inne. Harper poczuła się jeszcze bardziej niekomfortowo, niż przedtem. O ile to było możliwe. - Przyjrzyj się dokładnie - polecił chłopiec.

Alice spostrzegła drobne, lekko fosforyzujące insekty, które latały wokoło nich. Dostrzegła również robaki czołgające się po podłodze. Wszystkie świeciły jasno, lekko seledynowo.
- Widziałem, jak wypełzają z teatru - mruknął Ismo. - Ruszyłem tam, gdzie widziałem ich najwięcej. Tak tutaj trafiłem - szepnął. - To haltije.
Harper przesunęła wzrok na Erica. Spostrzegła, że mężczyzna był pokryty drobnymi, seledynowymi pajączkami. Przyczepiły się do jego sierści niczym pasożyty.
Alice otworzyła szeroko usta, po czym je zamknęła. To było upiorne
- Co one robią? - zapytała Ismo, mając nadzieję, że chłopiec zna odpowiedź. Rozejrzała się dokładnie, czy nie miała jakichś na sobie i czy jakieś nie siedziały na Franku. Ujrzała kilka sztuk, jednak nie było ich tak wiele, jak na Eriku. Kiedy zadała pytanie, Ismo już chciał na nie odpowiedzieć. Tymczasem podleciały dwie ćmy i zaczęły krążyć wokoło głowy Alice. Zaczęły śpiewać piskliwymi, ale jednocześnie bardzo melodyjnymi głosami.

Droga pani, bo my zamęt siejemy!
Prawda taka, że ludzką trwogę jemy!
I cały czas my w głowach mącimy!
Nie spoczywamy, ani też nie śpimy!

Alice w zdumieniu wysłuchała pioseneczki haltiji, po czym zmarszczyła brwi
- To nie głowy, w których zamęt siać macie, jak jesteście takie mądre, Władcę świata Umarłych napadnijcie! - mruknęła i pomachała ręką, jakby nie chciała, żeby podleciały za blisko. Zerknęła na Ismo
- Chodź, ściągnijmy te z Erica, może to mu pomoże? - zaproponowała. Musieli się spieszyć. zerknęła na Franka. Nim rusza dalej, będzie musiała zadzwonić do lekarzy i wyjaśnić im drogę do rannego szakala.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 04-11-2017 o 13:44.
Ombrose jest offline