Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2017, 22:22   #231
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Zjednoczenie z IBPI - część druga

- Wygląda to znacznie gorzej, niż wtedy, kiedy jeszcze ja byłem na cmentarzu - rzucił Ed. - Choć musieliśmy poradzić sobie z całym zastępem kryminalistów celujących w nas bronią - zaśmiał się. - Jednak piekielny ogar brzmi jak coś z zupełnie innej ligi.

Wtem zatrzymał się na parkingu przy ulicy Kluuvikatu. Lotte odczytała logo znajdujące się na pobliskim budynku. Glo Hotel Kluuvi. Budynek był wysoki i oszklony, a tuż przed nim na chodniku znajdował się ogródek piwny.
- To bezpieczne miejsce - mruknęła Tallah. - Właściciel jest emerytowanym detektywem IBPI. Właśnie udostępnił nam dwa apartamenty.


Ed i Yuki zostali w środku, aby zbudzić Katherine i spakować sprzęt przed przeniesieniem go do środka. Lotte i Tallah poszły przodem w kierunku drzwi wejściowych.
- Mówiłaś o cennych informacjach, które pozwolą pchnąć śledztwo dalej - zaczęła ciemnoskóra. - Co miałaś na myśli?
- W grobowcu był komputer, na którym znajdowały się informacje o przepowiedni i gdzie szukać jej wersów. Są rozsiane po Europie w budowlach, które zaprojektował Alvar – był architektem. Valkoinen chcą tej przepowiedni, choć to trochę złe słowo. Jest to opis wydarzeń sprzed wielu lat. Zapewne jest tam wskazane miejsce, które szukają i możliwe, że wygląd obrządku, który muszą wykonać. – Spojrzała za siebie upewniając się, że wszystko jest w porządku. – Wiem, że Valkoinen mają dostać tą przepowiednię od naszego byłego agenta, niejakiego Atte. Dokładnie jutro w Skalnym Kościele, o ile dobrze pamiętam, to dwudziesty piąty jest jutro, tak?
- Tak, to jutro - Tallah skinęła głową, prowadząc Lotte przez oszklone drzwi. Recepcjonista skinął jej głową. Kobieta odwróciła się w jego stronę. - Przepraszam, czy mógłbyś wydać nam jeszcze jeden komplet kart do apartamentów? - zapytała uprzejmie.
W następnej chwili mężczyzna wręczył je do rąk Lotte.
- Nie jestem pewna, czy możemy pozwolić sobie na to, żeby siedzieć bezczynnie do jutra. Jeżeli w grobowcu był komputer z informacjami na temat lokalizacji przepowiedni, to możemy założyć, że Valkoinen już je ma. I będą chcieli skorzystać z nich zanim nadejdzie dwudziesty piąty. Być może już teraz są w samolocie lecącym do kolejnej budowli zaprojektowanej przez Alvara - rzekła.

Podeszły do windy. Tallah nacisnęła przycisk i wnet wsiadły do metalowej kabiny, która pociągnęła je na piąte piętro hotelu.
- Czy wiesz, gdzie teraz jest owy Atte? - zapytała Tallah
- Nie do końca – odparła Lotte, po czym szybko dodała – wiem, że jego żona czy partnerka pracuje w Helsinki City Museum. Była tam także jego córka… Może udałoby się dowiedzieć gdzie mieszkają i namierzyć go jakoś. Nie wiem tylko czy Atte nie blefował. Trochę dziwnym jest, że Alvar wyrył przepowiednię na sztucznym biodrze, choć przyznam, że jestem w stanie uwierzyć w wiele rzeczy.
- To brzmi zbyt nieprawdopodobnie, żeby było wymyślone - Tallah zaśmiała się. - Pamiętaj, że ludzie mimo wszystko trochę zmieniają się przez całe swoje życie. Nie zdziwiłabym się, gdyby Aalto zadedykował wiele lat pracy próbom ukrycia strzępków przepowiedni, po czym po wielu dekadach przestraszył się, że te zagadki okażą się zbyt wymyślne i nikt ich nie rozwiąże. Być może postanowił stworzyć jeszcze jedną kryjówkę dla potomnych, tym razem w swoim własnym ciele - czarnoskóra wzruszyła ramionami. - Choć trudno mi powiedzieć. Wracając do tematu, bez wątpienia wyślemy kogoś do Helsinki City Museum. Być może Katherine, jeżeli będzie dobrze czuła się po zabiegu.


Weszły do jednego z dwóch apartamentów. Był schludny i roztaczał domową atmosferę. Członkowie IBPI nie zdołali jeszcze rozgościć się w nim, a w każdym razie Lotte nie dostrzegła żadnych osobistych rzeczy. Tallah podeszła do okna i wyjrzała na ulicę, zapewne chcąc zobaczyć, na jakim etapie przenosin są Seiji i Yuki.
- Czy posiadasz te informacje z komputera? Zdążyłaś przegrać je na jakiegoś pendrive’a? - zapytała Tallah, po czym podeszła do barku i nalała sobie szklankę gazowanej wody mineralnej.
- Tak, ale mam tylko zdjęcia. – Odpowiedziała rozejrzawszy się dokoła. – Szkoda, że Mikaela nam nie pomoże… Jest doktorem archeologii, jej wiedza jest bezcenna do rozszyfrowywania zagadek panteonu fińskiego.
- Masz zdjęcia... to bardzo dobra wiadomość - odparła Tallah. - Cieszę się, że w tym całym chaosie pomyślałaś o ich zrobieniu - uśmiechnęła się. Następnie usiadła na fotelu, trzymając szklankę. Wzięła mały łyk, zastanawiając się nad czymś. - Będę musiała zadzwonić do naszych przełożonych. W tej chwili mamy za zadanie złapać Dahla, jednak mam wrażenie, że najszybciej uczynimy to, podążając tropem tej przepowiedni. Przywódca Kościoła Konsumentów zbiegł z więzienia na Suomenlinnie i przez krótki czas znajdował się na Wyspie Zoo, jednak po tym ślad urwał się - westchnęła. - Myślę, że spadłaś nam z nieba. Jesteś prawdziwą kopalnią informacji, Lotte.
- Możliwe, choć i tak mam wrażenie, że nic nie wiem. – Lekko uśmiechnęła się, jednak zamilkła. W głowie kołatały się jej różne myśli. Próbowała je, albo przeanalizować, albo te bez wartości, z ładunkiem emocjonalnym, uciszyć.
- Chciałabyś udać się w pogoń za tą przepowiednią? - zapytała Tallah. - Czy zamiast tego pozostać tutaj, w Helsinkach? Powiem szczerze. Obawiam się, że trudno będzie bez twojej wiedzy wybrać się w tournee po europejskich budowlach Aalto. A nie sądzę, że mamy wystarczająco dużo czasu, abyś mogła wszystko dokładnie opowiedzieć i przygotować nas na każdą ewentualność - westchnęła. - Kiedy przeglądałaś informacje na temat fragmentów przepowiedni i miejsc, w których znajdują się… czy spostrzegłaś, aby były potrzebne jakieś szczególne wymagania, aby dostać się do nich? Jakieś klucze, coś w tym stylu?
- Z jednej strony wolałabym tu zostać, ale silniejsze jest uczucie, że mam dosyć tego miejsca i chętnie stąd wyjadę, choć na chwilę. – Spojrzała na Tallah wcześniej błądząc gdzieś wzrokiem. – Raczej nie wszędzie dostanę się w prosty sposób. Są to dwa domy kultury, kościół, opera, muzeum i centrum miasta, gdzie jest biblioteka, kościół i administracja. Dwa razy Finlandia, Islandia, Włochy, Niemcy i Dania… - Pamiętała dokładnie gdzie i jakie obiekty są ważne, choć wymieniła to pobieżnie. - Mam jechać sama?
- Nie, to wykluczone - Tallah od razu odparła. - Nie ma takiej możliwości. Nie zrozum mnie źle, wierzę w ciebie z całych sił, jednak jesteś tylko jednym człowiekiem - dodała. - IBPI będzie musiało udostępnić odrzutowiec, tak właściwie nie ma innej możliwości. Nie możemy ufać tutejszym lotniskom i krajowym liniom lotniczym. Gdybym ja przewodziła mafii, byłyby to pierwsze miejsca, które chciałabym mieć na oku. Wraz z portami - dodała. - Czy były jakieś zabezpieczenia chroniące cmentarną kryptę przed niechcianymi intruzami? To ważne pytanie, bo możemy założyć, że Alvar Aalto powielił je także w przypadku pozostałych miejsc.
- Tak, piedestał, na którym był pinpad. Udało mi się bez moich zdolności odgadnąć hasło. Jeśli taki sam sposób myślenia obrał, to może poradzę sobie.
- A jakie zabezpieczenia chroniły komputer? Twoje moce wystarczyły, potrzebowałaś hakera, czy też może był kompletnie niestrzeżony?

Tymczasem drzwi apartamentu otworzyły się i do środka weszli pozostali agenci IBPI. Edmund pochylał się nad ciężarem dwóch pokaźnych walizek. Yuki miała jedynie plecak i torbę. Katherine weszła na samym końcu. Wyglądała na słabą i zaspaną.
- Miło mi cię znowu widzieć - rzekła na widok Lotte… po holendersku.
- Ktoś tu chce zaszpanować nowymi umiejętnościami - Ed uśmiechnął się, stawiając ciężary na podłogę. Następnie wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Wyglądało na to, że nie zdołali przynieść całego bagażu z vana. Yuki została i zaczęła rozpakowywać sprzęt.
Visser skinęła głową do Katherine z lekkim uśmiechem, po czym przeniosła spojrzenie na Tallę.
- To udało się dzięki Mikaeli, bo znała swoją babcie, a ona zabezpieczyła hasłem komputer. Chciała szukać przepowiedni i odnalazła trzy wersy w Finlandii, nie udało się jej więcej.
- Jeżeli babcia zabezpieczyła komputer, a nie Alvar, to chyba nie ma znaczenia - odparła Tallah. - Najpierw byłoby najlepiej zająć się tymi elementami przepowiedni, które zostały do odnalezienia w Finlandii. Jeżeli nie masz nic przeciwko, to teraz udam się na rozmowę z przełożonym - wyciągnęła komórkę, po czym spojrzała pytająco na Visser.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 01-11-2017 o 22:33.
Ombrose jest offline  
Stary 01-11-2017, 22:24   #232
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Zjednoczenie z IBPI - część trzecia

Lotte skinęła jej w odpowiedzi głową. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Do tej pory nie zdjęła nawet plecaka, czuła jakby zaraz znów musiała ruszyć, albo uciekać i nie miało to sensu. Mimo że na chwilę odpoczynku prawdopodobnie mogła sobie teraz pozwolić.

Niestety za oknem nie było tak pięknych widoków, jakie widziała z rezydencji premiera Holkeriego. Naprzeciwko hotelu znajdował się kolejny budynek. Mimo wszystko uliczka była spokojna i choć znajdowali się w samym centrum Helsinek, to zgiełk ruchu ulicznego wydawał się niesłyszalny. Poza tym miasto wyglądało niespokojnie, jak gdyby pogoda dostosowywała się do dramatycznych wydarzeń. Niebo prawie w całości przykrywały ciemne chmury. Deszcz padał na ulice. Na w pół roztopiony śnieg mieszał się z nim. Następnie ta mieszanina znikała w studzienkach ściekowych. Van, którym detektywi IBPI przyjechali na miejsce, stał cały czas na parkingu w tym samym miejscu. Lotte spostrzegła Eda, który szybko podbiegł do pojazdu, zniknął w środku, po czym wyszedł z kolejnymi walizkami.

- Podsłuchałam waszą rozmowę - zaczęła Yuki. - Czy dobrze zrozumiałam, że wybierasz się za granicę? - zapytała, w dalszym ciągu rozpakowując sprzęt.
- Tak, na to wychodzi. – Odpowiedziała wyglądając dalej przez okno. – Z przyjemnością odetchnę od tego miejsca.
- Ja jeszcze nie zdążyłam zrazić się do Helsinek - rzekła Yuki. - Na razie podoba mi się tu, nie licząc pogody. Ale jeszcze nie przeżyłam walki z mafią i ognistymi ogarami, w odróżnieniu do ciebie - dodała. - A jak już jesteśmy przy piekielnych ogarach… to jak wygląda ta Mikaela? - zapytała Yuki. - Dobrze byłoby ją rozpoznać zanim zmieni się w monstrum. Jaki ma charakter?
- To raczej nie jest zależne od niej i raczej łatwo tego nie można wywołać. – Teraz spojrzała na swoją rozmówczynię. – Jest niska, drobnej postury i ma brązowe włosy. Jest uprzejma, trochę nerwowa, ale bardzo odważna i waleczna. Mikaela nie jest wrogiem, wręcz przeciwnie. Trzeba by było tylko wyciągnąć Surme z niej. Dopóki nie aktywuje się tego, to jest normalna na pierwszy rzut oka. Ma nieprzyjemną aurę, nie dla wszystkich wykrywalną.

Yuki podłączała komputer do ładowania. Poczekała chwilę, spoglądając na monitor. Kiedy rozbłysł światłem, wyciągnęła kolejny z walizki i postawiła na stoliku obok.
- Szkoda mi jej w takim razie - odparła. - To brzmi jak straszna klątwa. Nie jestem pewna, czy będziemy w stanie ją usunąć bez zabijania jej - westchnęła. - Nie pierwszy, nie ostatni raz, kiedy dobrzy ludzie umierają - dodała i przerwała na chwilę pracę, jakby przypominając sobie jakieś wydarzenia z przeszłości. - Być może uda ci się znaleźć jakąś informację na temat ewentualnych egzorcyzmów - dodała.
- Ostatnio zdałam sobie sprawę, że czasem nie umieranie jest najgorsze. – Znów przeniosła wzrok poza okno. – Dobrze by było jeśli udałoby się jej pomóc, przynajmniej spróbować. Pomogła mi, mimo dziwnych rzeczy, o których jej opowiadałam. – Uśmiechnęła się lekko.
- Co czułaś? - zapytała Yuki. - Kiedy odkryłaś, że to ona jest Surmą. Czy to nie przez nią byłaś sparaliżowana?
- Szczerze, to nic oprócz strachu. Dopiero później doszło niedowierzanie i smutek. – Zastanowiła się chwilę. – Wiedziałam, że z Mikaelą jest coś nie tak, że ciąży na niej potężna, mroczna klątwa. Mniejszy szok niż jakbym nic nie wiedziała. Bardziej przykro mi, że spotkało to właśnie ją.
Yuki pokiwała głową.
- Z tego, co mówisz, wynika, że byłaby całkiem dobrym kandydatem na pracę w IBPI… oczywiście gdyby nie ta sprawa z klątwą - westchnęła.

Rozległ się trzask otwierania drzwi. Do środka wszedł ociekający deszczem Edmund oraz Seiji. Postawili walizki i bez zbędnych słów ruszyli do toalety po ręczniki, aby się wytrzeć. Wzrok Lotte prześlizgnął się w bok. Ujrzała sypialnię, w której stała Tallah i rozmawiała przez telefon. Kiwała głową, po czym rozłączyła się i ruszyła w stronę głównego pomieszczenia.
- Mam dobrą wiadomość - czarnoskóra uśmiechnęła się do Lotte. - Z naszej piątki możesz wybrać dwie osoby, które będą towarzyszyć ci. Trzecia musi zostać tutaj i koordynować działania naszego zespołu, a kolejne dwie zająć się szukaniem Camille. Zanim dziewczynie stanie się krzywda, czy też, co bardziej prawdopodobne, ona wyrządzi krzywdę komuś - dodała. - Pewnie potrzebujesz trochę czasu do namysłu, jednak musimy się spieszyć - Tallah westchnęła.
- Ostatnio byłam sama, więc dwie dodatkowe osoby to tłum. – Uśmiechnęła się kątem ust. – Generalnie nie tracę czasu. Ed musi ze mną jechać, jeśli będą jakiekolwiek problemy z dostaniem się do środka, nie mogę tracić czasu. Będzie musiał mnie polubić, albo modlić się żeby więcej mnie nie zobaczyć. – Zrobiła krótką pauzę. – Nie wiem jakie ty Yuki masz zdolności i ta druga, wyleciało mi jej imię, Yasmine?
- Dziękuję ci, Lotte Visser - Edmund głęboko westchnął. - Naprawdę dziękuję ci. Gdziekolwiek nie udasz się, misja zamienia się w piekło, ale nie masz żadnych oporów, żeby mnie również w nie wciągnąć - uśmiechnął się lekko, po czym stanął u jej boku.
- Yasmine została w samochodzie - odezwała się Yuki. - Posiada Skorpiona z następującymi modułami: Języki 10%, Analiza 30%, co chwilowo zwiększa jej inteligencję, Wyczulony zmysł czasu 5% oraz Dostęp do zapisu wrażeń zmysłowych 20%. Ja natomiast jestem Parapersonum. Potrafię tworzyć iluzje. Są one niematerialne, jednak bardzo wyraziste. Kiedy je tworzę, muszę koncentrować się i stać w bezruchu. Z przyjemnością do ciebie dołączą, chociażby po to, aby po wkurzać Eda - uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Pokochasz mnie, albo znienawidzisz. To lepsze niż gdybym była obojętna tobie. – Uśmiechnęła się do Australijczyka. - Ciężki wybór, bo każdy może być pomocny. Chyba skorzystam jeszcze ze zdolności Katherine.
- Dobrze, a więc jak za starych dobrych czasów - Cobham uśmiechnęła się.
- Seiji zostanie tutaj i zajmie się koordynowaniem - poleciła Tallah. - Yuki, Yasmine i ja poszukamy Camille.
- Tylko nie będę mógł tu być bardzo długo - odparł Japończyk. - Mam za zadanie jeździć ze strzykawkami i wzmacniać Skorpiony. W samym Helsinkach jest jeszcze kilka oddziałów detektywów.
- Bądź tu chociaż przez chwilę - poprosiła Tallah. - Ani ja, ani Yuki nie rozmawiamy po fińsku, dlatego potrzebujemy Yasmine, która ma odpowiedni moduł.
- A nie proponowałem wam Skorpionów? - zapytał Seiji, marszcząc czoło, jednak Tallah już go nie słuchała, tylko z powrotem patrzyła na Lotte.
- Czyli gdzie udacie się w pierwszej kolejności? - zapytała.
- Pierwszy punkt to Islandia, potem Włochy i odpowiednio Niemcy, Dania i Finlandia. Finalnie ostatni punkt to z powrotem stolica.
- Zatem Islandia - rzekł Edmund. - Pamiętasz jak na Wyspie Wniebowstąpienia kluczyliśmy helikopterem wokół gejzerów? Mam nadzieję, że nie czeka nas tam powtórka z rozrywki - zaśmiał się z nutką paniki w głosie.
- Zauważyłeś już, że ze mną wszystko jest możliwe. – Odwzajemniła uśmiech, ale nie było w nim cienia przerażenia. – Razem jednak poradzimy sobie, prawda?
- Musimy - odpowiedziała Kate z uśmiechem.
- Jak zawsze zresztą - Ed zgodził się.

Następnie usiedli, czekając na informacje od IBPI w sprawie odrzutowca, aby jak najszybciej wyruszyć.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."

Ostatnio edytowane przez Szaine : 08-11-2017 o 19:25.
Szaine jest offline  
Stary 03-11-2017, 02:02   #233
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Główny Szpital w Bakubie - część pierwsza

Sharif potarł swój gładki policzek, po czym przeczesał bujną czuprynę. Wpatrywał się gdzieś przed siebie, jakby przetrawiał otrzymane właśnie informacje. Drugi Sharif w jego głowie, o którego obecności młody Habid nie miał pojęcia, szalał i próbował napierać na umysł chłopaka ze wszystkich sił. Pragnął przejąć nad nim kontrolę i wziąć sprawy w swoje ręce. Jak mógł powierzać tak trudne zadanie, jak pokonanie Ifryta i opieka nad siostrą, która jakimś cudem w tej rzeczywistości żyła, tak niedoświadczonemu chłystkowi bez jakichkolwiek umiejętności? To była samobójcza misja a ten kretyn z IBPI próbował wciągnąć w to rodzeństwo Habidów! Gdyby tylko mógł, skręciłby temu Detektywowi kark.

- Wygląda na to, że nie mamy wyjścia - odparł prostodusznie młody Sharif na słowa Brandona. - Nie chcę, by komuś jeszcze stała się krzywda - pokiwał głową i przeniósł wzrok na Afaf. Uśmiechnął się do niej pocieszająco, chociaż w jego sercu kołatał się strach. Był prostym wieśniakiem a przyszło mu teraz walczyć z czymś, w czego istnienie jeszcze wczoraj szczerze nie wierzył.
- Myślę, że powinniśmy zacząć od Głównego Szpitala w Bakubie - dodał z pełnym przekonaniem w głosie.
- Też tak sądzę - Afaf zgodziła się. Spojrzała na Sharifa z uśmiechem. - To jedyne miejsce, które znamy. Myślę też, że wiem, gdzie znajdują się te akta. Raz rozmawiałam z pielęgniarką i wyciągnęła przy nas teczkę, aby odczytać wyniki badania krwi. To było na pierwszym piętrze.
- Uważajcie na siebie - poprosił Baird. - Policja i straż pożarna będą zbyt zajęte ewakuacją Khalis, aby zwrócić uwagę na włamanie do szpitala i biblioteki. Natomiast z meczetem będzie najmniej ryzyka, choć imam może nie być zachwycony pobudką w środku nocy. W przypadku jakiegokolwiek zagrożenia uciekajcie. Weźcie mój pistolet z samochodu - Europejczyk dodał, słaniając się na łóżku.

Tymczasem do środka wszedł chirurg z asystą dwóch pielęgniarek.
- No, dość odwiedzin na dzisiaj - rzekł. Sharif przeczytał jego nazwisko na plakietce przyczepionej do piersi. Doktor Gamal Samara. - Zmykajcie do domu, ino już!
- Uważajcie na siebie - Brandon powtórzył szeptem.

- Wracaj do zdrowia - odparł Sharif i złapał Afaf za rękę. Zaraz też wyprowadził ją z pomieszczenia. Przez dłuższą chwilę szedł w ciszy, patrząc tępo przed siebie. Wreszcie przeniósł wzrok na siostrę i przyjrzał się jej z uwagą.
- Nie jesteś czasem głodna albo zmęczona? - zapytał, jakby wcale ich świat nie legł właśnie w gruzach.
- Nie - siostra pokręciła głową. - Zjadłam kolację w domu obok - odparła. W jej oczach pojawiła się wilgoć, kiedy przypomniała sobie, co zapewne stało się z sąsiadami. - I jestem zbyt nakręcona, żeby być zmęczona. Bardzo cieszę się, że pan Baird dał nam zadania, bo mogę skoncentrować się na nich. Już nie jestem bezsilna, mogę coś zmienić - uśmiechnęła się. - Gdybym chciała odpocząć i położyła się, to obawiam się, że mogłabym już nie wstać - dodała pół żartem, pół serio. - Idziemy piechotą, prawda? - zmieniła temat, spoglądając czujnie na brata. - Mam nadzieję, że dobrze czujesz się. Wyglądasz trochę blado.

Sharif potarł palcami czoło i pokręcił głową.
- Wszystko w porządku. Na ile może być w takiej sytuacji - odparł pogodnie i objął siostrę ramieniem, głaszcząc ją przyjaźnie. Zawsze byli zżyci a on jako starszy brat wiedział, że jego obowiązkiem jest zaopiekowanie się Afaf dopóki ta nie znajdzie sobie męża.
- Pomożemy temu Europejczykowi chociaż… wolałbym udać się z tym do naszych władz. Tylko kto by nam uwierzył… - westchnął i poprowadził ją dalej. Miał zamiar wziąć pistolet z samochodu mężczyzny. Znalazł go tam. Ciężar broni dodawał otuchy… jednak czy młody Sharif potrafił z niej korzystać?
- Lepiej schowaj to - rzekła Afaf, rozglądając się. - Nie chcemy, aby ktokolwiek to zobaczył. W najlepszym przypadku odebraliby nam pistolet, a w najgorszym zamknęli nas w celi na komisariacie.
Młody Habid się zarumienił. Widać trzymanie broni było dla niego bardzo stresujące i nie potrzebował nawet do tego uwag Afaf. Po chwili zastanowienia upchnął ją nieporadnie do kieszeni. Na nic zdały się polecenia myślowe starszego Sharifa, by sprawdził, czy pistolet jest zabezpieczony, czy ma już pocisk wprowadzony do komory i jaki jest stan magazynka. Młody chłopak nigdy nie poznał tych odruchów, toteż nic dziwnego, że tego nie zrobił. To nie był karabin z patyka, jakim dawniej bawił się z rówieśnikami.
- No dobrze - odchrząknął, oglądając się na siostrę. - Chodźmy do tamtego szpitala - orzekł, zerkając z zawodem na samochód Europejczyka. Jakże wspaniale byłoby móc prowadzić taki samochód! Nie wyobrażał sobie nawet, że kiedykolwiek zrobi prawo jazdy, a co dopiero dorobi się takiego pojazdu. Między innymi dlatego, iż na wsi takie samochody były niepraktyczne.

Ruszyli pieszo na południe, wzdłuż rzeki, po czym skręcili w prawo. Wnet minęli liceum ogólnokształcące El Khama’al, aptekę The Nile oraz meczet El Sariya. Dalej ujrzeli centrum handlowe, szkołę dla dziewcząt, a także budynek urzędu. Wyszli na drogę ‫شارع مستشفى عام بعقوبة‬‎ i skręcili w stronę Głównego Szpitalu w Bakubie. Przed ich oczami stanął gmach w pełni okazałości.


Noc była bardzo ciepła, lecz na szczęście nie tak gorąca, jak dzień. Mimo to Afaf wachlowała się mapą otrzymaną od Europejczyka. Być może również z powodu emocji. Droga zajęła im co najwyżej kwadrans. Obydwa szpitale dzielił dystans jedynie kilometra. Stanęli przed zamkniętym budynkiem. Na parterze nie spostrzegli żadnych zapalonych świateł, jednak wyżej, na pierwszym i drugim piętrze świeciło się.
- Drzwi były zamknięte, już wcześniej próbowałam - mruknęła Afaf, po czym zwróciła swoje duże oczy na Sharifa. - Jaki mamy plan, bracie?

- Muszą tu mieć więcej wejść - odparł niezbyt przekonany Sharif. Włamywanie się do szpitalu było dla niego abstrakcją. Nigdy nie zrobił nic przeciw prawu, a te akurat w jego kraju było bardzo surowe. Gdyby tylko jego ojciec go zobaczył…
- Chodź, zobaczymy z tyłu - chłopak ściszył głos i pociągnął siostrę za rękę. Ugiął przy tym kolana, by być jak najmniej widocznym. Sharif w jego głowie tylko zacmokał zrezygnowany. Młody Habid nie miał żadnych zdolności skradania się w jego mniemaniu i gdyby mógł, udzieliłby mu kilku lekcji. Jako iż nie było to możliwe, zostało mu tylko bierne przyglądanie się i uderzanie wyobrażoną ręką o wyobrażone czoło. Afaf wydawała się mieć odmienne zdanie od dorosłego Habida, gdyż spojrzała na brata z podziwem i ugięła kolana na jego podobieństwo. Podążała jego śladami, starając się robić jak najmniej hałasu. Ruszyli w poszukiwaniu innych drzwi. Wnet skręcili za róg budynku i poszli wzdłuż jego wschodniej fasady.
- Sharif, patrz! - Afaf szepnęła bardzo głośno. - Myślisz, że ten kamień się nada?
Kiedy młody Habid odwrócił się, ujrzał duży kawał granitu w dłoni swojej siostry. Afaf musiała znaleźć go gdzieś po drodze.

- Chcesz... chcesz wybić tym okno? - brew Sharifa powędrowała do góry, przyglądając się siostrze niepewnie. - Spróbujmy najpierw znaleźć inne drzwi. Może gdzieś na piętrze znajdziemy otwarte okno i uda się nam wślizgnąć - zaoponował starszy brat i nie czekając, ruszył dalej.
- No dobra - Afaf wydawała się smutna, że brat nie docenił jej pomysłu. Mimo to nie wypuściła z rąk kamienia. Szli dalej. Tutaj światło latarni nie docierało, a księżyc stanowił skąpe oświetlenie. Sharif poruszał się ostrożnie, aby nie potknąć się i nie przewrócić. Po krótkiej chwili doszli na sam tył szpitala. Ujrzeli mały parking po jego północnej stronie. Znajdowało się na nim kilka samochodów. Zapewne należały do najbogatszych pracowników szpitala. W oczach młodego Habida prezentowały się wspaniale, choć dorosły Sharif widział jedynie kupę złomu.

Nieco dalej dostrzegli drzwi oraz pojedynczą latarnię. Tuż przy tylnym wejściu stała pielęgniarka i paliła papierosa.
- Jeżeli odwrócimy jej uwagę, to może uda nam się wejść do środka - szepnęła Afaf. - Jednak jeżeli wezwie ochronę… - nie dokończyła.

Sharif przykucnął niżej, jakby próbował schować się przed wzrokiem pielęgniarki. Wypuścił powietrze przez usta i potarł skroń. Czuł, jak zaczynał się pocić. Nie dość, że włamywał się do szpitala, to jeszcze igrał z pracownikami, którzy mogli go zobaczyć, zadzwonić po policję, a ta z kolei już nigdy nie wypuści go z więzienia… o ile do tego czasu przeżyje.
Był prostym farmerem, nie śmiałkiem jak z amerykańskich filmów akcji.
- To… to może rzuć tym kamieniem w tamte samochody - wydusił w końcu z siebie zarys planu, który wydawał mu się równie śmiertelny, jak bieg przez pole minowe.
- Dasz radę? - przyjrzał się siostrze, nie mogąc ukryć zdenerwowania.
Afaf pokiwała głową. W jej oczach błyszczały iskry determinacji. Zaczęła kiwać się do przodu i do tyłu, jakby chcąc znaleźć odpowiedni rytm dla najlepszego rzutu. Wtem odchyliła ramię za siebie i zamachnęła się, jednak nie puściła kamienia. Dopiero za drugim razem granit wyfrunął z jej rąk. Szybował prędko niczym błyskawica. I również z taką mocą uderzył w przednią szybę zielonego forda. Wnet rozbrzmiał alarm samochodowy. Pielęgniarka wystraszyła się i krzyknęła. W tym momencie Afaf wbiła paznokcie w przedramię Sharifa, próbując w jakiś sposób rozładować stres i napięcie. Oboje obserwowali kobietę, która obróciła się na pięcie, otworzyła drzwi na oścież i biegiem ruszyła do środka, nie zamykając za sobą przejścia.
Młody Habid oddychał szybko, nie zwracając większej uwagi na wbijające się w jego ramię paznokcie. Zaczęło kręcić mu się w głowie a serce podeszło do gardła.
- Do-dobra… Teraz, zanim wróci - zaproponował i spróbował poderwać się z miejsca. Dopiero za drugim razem mu się to udało. Spojrzał za siebie na siostrę i kiwnął ręką, by ta szła za nim.
- Biegiem - szepnęła Afaf.
Oboje ruszyli prędko do drzwi. Było kwestią czasu zanim pielęgniarka wróci tu z ochroną. Nie mogli pozwolić, aby ktokolwiek znalazł ich w tym miejscu.

Weszli do środka.
Było ciemno. Nie świeciły się żadne światła. Jedynie światło księżyca sączyło się przez okna i oświetlało im drogę. Odgłos ich głębokich po biegu oddechów wydawał się oszałamiająco głośny. Oprócz niego ciszę przebijał jedynie rytmiczny odgłos butów uderzających o podłogę. Pielęgniarka biegła w sobie znanym kierunku. Sharif nie widział jej.


- Myślisz, że tu są duchy? - szepnęła Afaf. - Wszystkich ludzi, którzy zmarli? - zawiesiła głos. - Sharif… jeżeli nasz tata tutaj zmienił się… w tego… potwora… to znaczy, że jest to złe miejsce.
- Co? - Sharif rozejrzał się wokół, przestraszony, jakby faktycznie miał zobaczyć za rogiem ducha. Zaraz jednak wsunął rękę do kieszeni i zacisnął ją na rączce pistoletu. Wątpił, że taka broń pomogłaby mu w tym przypadku, ale mimo to poczuł się odrobinę pewniej.
- Nie, na pewno nie. Inaczej dawno zamknęliby to miejsce - Habid starał się myśleć racjonalnie.
- Mówiłaś, że widziałaś, gdzie pielęgniarka chowała dokumenty. Wiesz, jak iść? - zmienił szybko temat, by wrócić na właściwe tory.
- Hmm… tak - odparła Afaf, rozglądając się dookoła. - Ale wtedy wchodziłam głównym wejściem i nie było ciemno. Musimy dostać się na pierwsze piętro. Albo schodami, albo windą - dodała dziewczyna, po czym ruszyła przed siebie, chwytając Sharifa za rękę. Głos miała pewny i niewzruszony, ale najwyraźniej musiała się bać.
Chłopak szedł za nią krok w krok. Powinien czuć się głupio, że dał się prowadzić młodszej siostrze, ale tej chwili był tak zagubiony, że nawet mu ulżyło, widząc jak Afaf przejmuje inicjatywę.
- Rozejrzyjmy się za schodami - zaproponował, ściskając pewnie jej dłoń.
Nerwowo szli przez kilka długich minut. Rozglądali się i mrużyli oczy, próbując dojrzeć jak najwięcej w skąpym oświetleniu. Afaf rozglądała się w poszukiwaniu schodów i nawet nie zauważyła oszklonego pomieszczenia. Sharif doszedł do wniosku, że musi to być dyżurka strażnika, jednak w środku nikogo nie było. Zapewne mogliby poszukać w niej kluczy, lub latarki… tylko że ich brak mógłby zostać zauważony, jeżeli ochroniarz za chwilę wróci z obchodu. Chyba że cięcia finansowe w Głównym Szpitalu w Bakubie były tak znaczące, że w ogóle nie było go w pracy.

- Poczekaj - szepnął Sharif i pociągnął siostrę za rękę. - Może… może tam będą klucze. Przydałyby się, gdybyśmy trafili na jakieś zamknięte drzwi. Daj mi chwilę, zajrzę do środka, dobrze?
Afaf pokiwała głową. Habid otworzył drzwi. Na szczęście nie były zamknięte na klucz. Światło było tu jeszcze słabsze niż w głównym korytarzu. Spojrzał na siostrę przez oszklone drzwi. Nerwowo rozglądała się dookoła. Jednak najwyraźniej nikogo nie dostrzegła, gdyż po chwili uspokoiła się nieznacznie.
Sharif rzeczywiście spostrzegł latarkę oraz trzy pęki kluczy zawieszone na nierówno wbitych w ścianę gwoździach. Poza tym spostrzegł wywieszony plan szpitala. Niestety wydawał się tak skomplikowany, że młody Habid nie był w stanie zapamiętać go.
Przezornie zabrał wszystkie trzy pęki kluczy oraz latarkę. Myślał nad zerwaniem planu szpitala, jednak karta była zalaminowana, więc nie mógłby jej złożyć w kieszeni. Rozejrzał się raz jeszcze, po czym wyszedł ostrożnie ze stróżówki i dołączył do siostry.
- Chodźmy - szepnął do niej.
- Dobrze - ucieszyła się, że brat dołączył do niej i nie była już sama. - Zaświecisz? - zapytała, spoglądając na latarkę.
- Oczywiście - odparł szybko i nacisnął guzik. Nie zapaliło za pierwszym razem, dlatego potrząsnął urządzeniem, spojrzał w soczewkę i spróbował ponownie. Promień światła uderzył go w oczy, na co syknął cicho.
- Już - mruknął i zerknął na Afaf. Dziewczyna zmrużyła oczy, które do tej pory zdążyła dostosować się do mroku. Mimo to uśmiechnęła się.
- Znacznie lepiej.

Ruszyli dalej. Afaf pokierowała ich w lewo i znaleźli się w długim, ciągnącym się w nieskończoność korytarzu.
- Chyba już tu byłam - mruknęła.
Doszli do samego końca, po czym skręcili w prawo i wylądowali przed windą i schodami.
- Jesteśmy! - rzekła być może nieco zbyt głośno.
Sharif automatycznie przycisnął palec do swoich ust i zgromił ją spojrzeniem.
- Dobra… to może wyjdę pierwszy i rozejrzę się. - Jak postanowił, tak zrobił.
Przeszedł kilka kroków… kiedy usłyszał odgłos dobiegający z klatki schodowej. Nie był w stanie określić, czy ktoś kierował się na dół, czy na górę. Pogłos uniemożliwiał również orzeczenie, jak blisko był.
- Co się dzieje? - mruknęła Afaf. - Słyszysz coś?
Chłopak zamarł w miejscu i naraz poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Szybko zgasił latarkę i naparł na siostrę.
- Winda - syknął i spróbował dosięgnąć przycisku wzywającego kabinę.
Okazało się, że ta była na parterze. Drzwi od razu otworzyły się. Weszli do środka.
- Czekamy tu tylko i chowamy się? - zapytała Afaf, rozumiejąc, dlaczego jej brat w ostatniej chwili zmienił taktykę. - Czy jedziemy na górę?
- Może nie słyszeli otwieranych drzwi. Jak kabina ruszy, to na pewno się zorientują - wyjaśnił i nacisnął guzik zamknięcia drzwi, po czym przywarł do nich uchem. Minęła pierwsza minuta, jednak nie usłyszał żadnego niepokojącego dźwięku. Zapewne kroki, które usłyszał w klatce schodowej, kierowały się na górę.
- Już chyba bezpiecznie - szepnął do siostry i ponownie otworzył drzwi kabiny. Wyjrzał ostrożnie, po czym od razu skierował się na górę.
Tym razem nic nie powstrzymało ich przed udaniem się na pierwsze piętro. Ostrożnia stawiali kolejne kroki.
- Może zapalisz latarkę? - szepnęła Afaf po tym, jak potknęła się i wpadła na Sharifa. Na szczęście nie wydała przy tym żadnego hałasu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 03-11-2017, 02:03   #234
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Główny Szpital w Bakubie - część druga

Sharif posłusznie spełnił prośbę Afaf. Pomimo iż niczego już nie słyszał, nie mógł pozbyć się tego nieprzyjemnego wrażenia, że tuż za rogiem czeka ktoś na niego.
Postawili stopę na pierwszym piętrze. Wydawało się to dużym wyczynem, który był nieprawdopodobny jeszcze kilka chwil temu, kiedy ranny Europejczyk wprowadzał ich w szczegóły zadania. Tutaj światło paliło się. Słabe, jednak latarka była zbędna, toteż Sharif wyłączył ją.
- Cicho - szepnęła Afaf. Skryli się prędko za załomem korytarza, uciekając przed mężczyzną idącym w ich stronę. Miał jakieś urządzenie przystawione do ucha.
- Co to znaczy, że nie ma kluczy? Gdzie się podziewałeś, czemu cię nie było na posterunku? - pytał. - Idę na parter, razem znajdziemy naszego rabusia - dodał, po czym westchnął i ruszył do windy.
- Było blisko… - mruknął Sharif, wyglądając zza rogu, dopiero kiedy usłyszał zamykające się drzwi windy.
- No dobrze, to jak teraz? - zapytał, odwracając się do młodszej siostry.
- O tam - Afaf wskazała palcem korytarz. Prędko ruszyli przed siebie.
Siostra ostrożnie rozglądała się. Na pierwszym i drugim piętrze byli ulokowani pacjenci. Lepiej było nie wpaść na żadną pielęgniarkę wchodzącą lub wychodzącą z przeznaczonych dla nich pomieszczeń. Sharif spostrzegł łzy w oczach Afaf. Pojawiły się nagle i niespodziewanie.
Sharif, wybity trochę z tropu, zatrzymał siostrę i przywarł z nią do ściany.
- Afaf, co ci jest? - zapytał, oglądając ją pobieżnie.
Wpierw pokręciła głową i unikała jego spojrzenia, jednak wnet westchnęła i podniosła wzrok.
- Po prostu… tyle razy szliśmy tyle korytarzami, aby odwiedzić tatę. Tak bardzo bałam się, że umrze… - szepnęła. - To wszystko… te wspomnienia uderzają we mnie. Tak długo obawiałam się, że stracę ojca, że nie przyszło mi do głowy, że los zabierze mi… matkę - wykrztusiła. - W tej chwili, a pewnie i do końca życia… chyba mamy tylko siebie, Sharifie - szepnęła, po czym mocno wtuliła się w brata.

Chłopak objął siostrę ramionami i zakołysał lekko. Rozumiał ją, chociaż dla niego śmierć ojca oraz matki wciąż były zbyt świeże. Zbyt nierealne. Dopóki był skupiony na otrzymanym przez Brandona zadaniu, tragedia ta do niego nie docierała.
- Zaopiekuję się tobą, siostrzyczko. Wszystko się ułoży - odparł z pełnym przekonaniem, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Afaf była silna tak samo jak on. Potrzebowali jednak siebie nawzajem, by się wspierać w krytycznych momentach. Młody Habid nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby stracił również ją. Czy potrafiłby żyć dalej? Tak całkiem sam i opuszczony? Nie wydawało mu się to wykonalne. Gdyby drugi Sharif mógł usłyszeć jego myśli, z pewnością uśmiechnąłby się ironicznie. Był bowiem spełnieniem jego wszystkich lęków.
- Musimy być silni - Afaf odparła. - Zarówno dla siebie, jak i dla innych - dodała.
Dziewczyna otarła łzy, po czym kontynuowali marsz. Wydawało się, że napięcie zmalało. Wybuch siostry w tym miejscu i czasie był nieodpowiedni, jednak konieczny, aby powietrze oczyściło się.

Szybko schowali się w toalecie, widząc przechodzące dwie pielęgniarki. Odczekali chwilę. Sharif nasłuchiwał ich kroków, jednak mało prawdopodobne wydawało się, aby poszły załatwić się do męskiej ubikacji, w której rodzeństwo Habidów schowało się. Po krótkiej minucie wyszli na zewnątrz i ruszyli w kierunku wyznaczonym przez Afaf.
- To tutaj - radośnie szepnęła siostra. - Pomożesz mi szukać, czy staniesz na straży?


- Rób swoje, ja popilnuję - odparł Sharif I podał dziewczynie latarkę. Następnie przyczaił się na ewentualnych gości.
Minęła chwila. Młody Habid uważnie rozglądał się w poszukiwaniu zagrożenia. Znajdowali się w dyżurce pielęgniarskiej, więc zdecydowanie nie było to najbezpieczniejsze miejsce w całym szpitalu. Afaf wyciągała kolejne teczki z szafki, otwierała je w poszukiwaniu odpowiedniej, po czym z powrotem chowała. Jej ruchy były szybkie i nerwowe. Bez wątpienia chciała jak najprędzej uporać się z zadaniem.
- To chyba ta, tu jest nazwisko naszego ojca - szepnęła, spoglądając na białą, tekturową teczkę, wcześniej ukrytą w większej, plastikowej. - Otwieramy?!
Sharif obejrzał się na siostrę. Nerwy trochę zelżały, kiedy znaleźli to, czego szukali.
- Nie tutaj, schowajmy się najpierw - zaproponował.
- Chodźmy - mruknęła Afaf. Zamknęła szafkę. Prędko wyszli z dyżurki. Drzwi zatrzasnęły się za nimi z drobnym kliknięciem.

Przeszli co najwyżej kilka kroków, kiedy napotkali starszą kobietę. Czarna chusta zakrywała jej twarz. Miała na sobie biały fartuch. Spojrzała na nich podejrzliwie.
- A co wy tu robicie? - zapytała ostro.

Sharif omal nie podskoczył ze strachu. Spojrzał z przerażeniem na kobietę i ledwo powstrzymał się przed natychmiastową ucieczką.
- My… my przyszliśmy odwiedzić tatę - skłamał, starając się zachować spokój.
- O tej godzinie? - zapytała podejrzliwie. Następnie jej wzrok skierował się na Afaf. - A co ty dziecko trzymasz?! Oddawaj to! - krzyknęła, po czym chwyciła dziewczynę za ramiona, próbując je rozsunąć i uwolnić teczkę z uchwytu.
Młody Sharif otworzył szeroko usta, stając jak wryty. Szybko jednak odzyskał nad sobą władanie i trzęsącymi się rękami wyciągnął z kieszeni pistolet, który zaraz też skierował na kobietę.
- Puszczaj ją! - krzyknął gorączkowo. Starszy Sharif gdyby mógł, uniósł by kącik ust w złośliwym uśmieszku. Lekarka również uniosła, ale ręce. Cały zapał do walki zniknął z jej twarzy. Zrobiła krok do tyłu i zamilkła, oczekując kolejnych słów Sharifa. Rozwarła szeroko usta i oczy. Wydawała się kompletnie zaszokowana.

Afaf tymczasem podniosła z ziemi teczkę, która w tym zamieszaniu upadła.
- Wiejemy - szepnęła.
Ale gdzie? Lepiej było ruszyć w drogę powrotną na parter, czy zagłębiać się dalej na pierwsze piętro?
- Na dół i do głównego wyjścia - odszepnął młody Habid, nie przestając mierzyć w kobietę. Pistolet ciążył w rękach również w przenośni. Nie wierzył, że podjął się na coś takiego, ale kiedy zobaczył, jak lekarka złapała Afaf… Zareagował automatycznie.
- Już, biegnij, będę za tobą! - polecił siostrze, po czym odwrócił się do kobiety. - A ty tu zostań.
Afaf skoczyła w kierunku, z którego przyszli. Pobiegła korytarzem. Sharif był tuż za nią. Byli blisko! Młodzi Habidowie widzieli już windę oraz klatkę schodową. Dziewczyna nieoczekiwanie zatrzymała się.
- Na parterze czysto - dochodził do nich stłumiony głos z windy, która zaczęła otwierać się. - Sprawdzam teraz pierwsze piętro. Co? Ktoś groził bronią lekarce z czwórki…?
Afaf obejrzała się rozpaczliwie na Sharifa. Mogli próbować skryć się za drzwiami po ich lewej stronie. Ewentualnie istniały też inne opcje: zawrócić, lub biec przed siebie. Starać się wskoczyć do klatki schodowej zanim człowiek z windy ich zatrzyma, lub ominąć ją i biec dalej.
- Zawracamy! - krzyknął Sharif i wymierzył z pistoletu w drzwi windy, czekając, aż siostra go minie. Tak też zrobiła. Wnet w zasięgu wzroku Habida pojawił się mężczyzna. Był wysoki i nieco otyły, ale i tak wyglądał groźnie. Miał w dłoni pistolet. Jeszcze nie ujrzał Sharifa, ale była to kwestia ułamków sekundy.
“Strzelaj!”, krzyknął w jego głowie starszy Sharif. Oczywiście dla niego zabicie człowieka było jak mrugnięcie okiem, ale dla młodego Habida... Chłopak sapnął i odwrócił się gwałtownie, by popędzić za Afaf.
Usłyszał za sobą huk. Nie wiadomo czy mężczyzna w ogóle celował w niego, zapewne strzał był jedynie ostrzegawczy. W każdym razie Sharif nie poczuł bólu, choć spodziewał się go. Ruszył biegiem za Afaf. Ominęli dyżurkę pielęgniarką. Dziewczyna ujrzała znak świadczący o toalecie dla niepełnosprawnych. Otworzyła drzwi i schowała się w nich.
Sharif bez zastanowienia wskoczył tuż za nią. Zamknął za sobą drzwi i naparł na nie plecami, dysząc ciężko.
- Afaf! - zawołał, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Cicho bądź, debilu - przerażona dziewczyna szepnęła. - Nie krzycz, tylko zamknij drzwi.
Opadła na kolana i gorączkowo zaczęła układ na podłodze zawartość teczki.
Chłopak odwrócił się i przekręcił gałkę blokującą drzwi. Zaparł się o nie rękoma, spuszczając głowę między ramiona. Próbował przetrawić wszystko, co się właśnie wydarzyło.
- Chodź, pomóż mi czytać. Będzie szybciej - dodała Afaf. - Mama miała rację, że czytanie i pisanie jest ważne - mruknęła. - Jednak nie myślałam, że przyda nam się do czegoś takiego - mruknęła ze smutkiem.

Sharif, nadal trochę oszołomiony, odepchnął się od drzwi i przyklęknął obok Afaf, by zaraz zacząć przebierać w papierach.
- Na polu tego nie potrzebowałem - mruknął z niechęcią.
- Jak mamy wiedzieć, że coś jest nie tak? - dziewczyna wykazywała się równie znikomym entuzjazmem. - Chociaż… patrz, wszędzie są rozpisane normy. Może nie będzie to takie trudne.

Z badania radiologicznego dowiedzieli się, że Bahir miał miażdżycę łuku aorty oraz oznaki niewydolności prawej komory, co objawiało się wysiękiem płucnym. W pewnym momencie okazał się tak intensywny, że mężczyznę podłączono do respiratora i wprowadzono sztuczne oddychanie.
- Sharif, patrz… dzisiaj o czwartej nad ranem saturacja krwi… to znaczy jej utlenowanie… gwałtownie spadło z 95% do 60%. Zobaczmy inne badania. Patrz na czwartą nad ranem.
- EKG! - Sharif krzyknął, odnajdując zapis. - O tym mówił Europejczyk. Serce przestało bić o tej godzinie.
- Mam wydruk z respiratora - mruknęła Afaf, odnajdując kilka stron spiętych agrafką. - O czwartej nad rano… - pochyliła się nad drukiem - ...nie ma żadnego zapisu z tego okresu - szepnęła z przejęciem. - Ale poza tym wcześniej zapis był, każdego dnia i każdej godziny. Skoro urządzenie o czwartej nad ranem nie zapisało żadnych parametrów…
- To znaczy, że ktoś je wyłączył - dokończył Sharif, patrząc na swoją siostrę.
Rozległa się chwila ciszy.
- Nasz ojciec został zamordowany - szepnęli wspólnie.

Sharif puścił dokumenty, jakby te zaczęły parzyć. Wstał gwałtownie i łapiąc się za głowę, zaczął gorączkowo okrążać toaletę.
- Nie wierzę… Kto mógłby zabić ojca? Naszego ojca! Przecież… przecież… - słowa utknęły mu w gardle. Zatrzymał się i zasłonił oczy, biorąc głęboki wdech. Nie rozumiał, co się tutaj działo i dlaczego.
- Ktoś wiedział, jak to się skończy? - zapytał po chwili, spoglądając na Afaf przez palce.
- Ktoś specjalnie to wywołał? - dziewczyna zawtórowała. Wpierw wydała się kompletnie zaskoczona i skonfundowana. Dopiero teraz w jej oczach pojawiły się iskierki złości. - Nie wybaczę. Znajdę go i zabiję - powiedziała bezlitośnie. Te gorzkie słowa kompletnie nie pasowały do jej młodej buzi. Przecież miała dopiero trzynaście lat.
Młody Habid pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Na razie… pomyślmy, jak opuścić to miejsce - zmienił temat i zaczął się rozglądać.
- Opuścić? - Afaf zmarszczyła brwi. - Co…? Nie - rzekła definitywnie. Wstała i spojrzała Sharifowi prosto w oczy, choć ze względu na różnicę wzrostu nie było to łatwe. - Musimy wrócić do dyżurki i zobaczyć monitoring z godziny czwartej - rzekła i zacisnęła dłoń w pięść. - Musimy wiedzieć, kogo mamy zabić.

Zanim Sharif zdążył odpowiedzieć, usłyszał głośną syrenę. Instynktownie rozejrzał się wokoło. Doskoczył do okna. Ujrzał kilka karetek na sygnale. Wszystkie spieszyły do Głównego Szpitala w Bakubie. Młody Habid dojrzał również pieszych spieszących w kierunku ośrodka. Mógł też przysiąc, że światła na parterze zapaliły się. Niestety z tej pozycji miał kiepski widok na dolną kondygnację, jednak łuna bijąca z budynku znacznie zwiększyła się. Sharif poczuł ciepłą dłoń Afaf, która z całej siły uścisnęła jego.
- Otwierają szpital - szepnęła dziewczyna. - Dla naszej wioski. Dla Khalis.
Chłopak westchnął, nie odwracając spojrzenia.
- Zaraz zaroi się tutaj od ludzi. Nie wymkniemy się, jeśli będziemy zwlekać - stwierdził niechętnie, jakby sam pragnął sprawdzić nagrania.
- Zanim pomścimy naszego ojca, najpierw musimy powstrzymać to, co z niego stworzono, Afaf - powiedział cicho, odwracając do niej smutne spojrzenie.
- Powinniśmy również wystrzegać się fałszywych przyjaciół - odparła dziewczyna. - Nie przyszło ci do głowy, że to Europejczyk mógł zabić naszego ojca? Wiedział kiedy zmarł, choć nie miał akt. Tłumaczył się rozmową z jakąś pielęgniarką… - rzekła. - Być może nie kłamał. Jednak nie mogę teraz uciec. Mamy jeszcze jedno zadanie, Sharifie. Nikt nas nie zauważy w tym chaosie. Taka okazja już nigdy nie powtórzy się - szepnęła poważnie. - Ale, jeśli nie chcesz, to możemy rozdzielić się. Ty podążysz ku kolejnemu miejscu na mapie, a ja ruszę do dyżurki ochrony - zaproponowała, chowając wszystkie dokumenty z powrotem do teczki.
Sharif odwrócił się do siostry i spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.
- O czym ty mówisz? Obiecałem, że się tobą zaopiekuję. Nie mogę puścić cię samej, zwłaszcza teraz, jak mamy tylko siebie. Wiesz ty w ogóle, na co się piszesz? Ta jedna pielęgniarka nas widziała. Jak cię rozpoznają…
- W jednym zgodzę się z tobą, bracie - rzekła Afaf. - Nie możemy zwlekać.
Chwyciła teczkę, otworzyła zamek, a następnie drzwi, po czym wyszła na zewnątrz.
- Afaf! - zawołał za nią, wyciągając rękę, ale ta już zdążyła zniknąć. Znowu poczuł mocniej bijące serce, a nogi same zrywały się do biegu. A jednak nie ruszył się z miejsca. Nie mógł nie przyznać, że plan Afaf miał swoje zalety. Jeśli teraz nie zobaczą nagrania, może już nigdy nie uda się im tego dokonać. Rozdzielając się mogli zrobić więcej rzeczy na raz. Tylko jak mieli się później spotkać?

Sharif jeszcze raz podszedł do okna i spróbował je otworzyć, by wyjrzeć na zewnątrz i sprawdzić ewentualną drogę ucieczki.
Tutaj nie spostrzegł niczego zaskakującego. Okno łatwo dało się otworzyć na oścież. Bez problemu mógłby przez nie przejść oraz skoczyć. Musiałby jednak wylądować około cztery, pięć metrów niżej na betonie. Czy było to rozsądne? Jak duża zdawała się szansa na kontuzję? Niestety nie dostrzegł niczego, co mogłoby zamortyzować uderzenie o ulicę. Minus skoku był taki, że wiele osób spostrzegłoby ucieczkę Habida. Na chodniku - położonym niedaleko - znajdował się tłum. Nieznajomi prędko szli w kierunku szpitala i wydawali się skoncentrowani na swoich sprawach, jednak upadający nastolatek na pewno przyciągnąłby ich uwagę. Wyskoczenie na zewnątrz miało jednak duży plus, którego nie dało się zignorować. Sharif mógłby błyskawicznie znaleźć się poza terenem szpitala. Nie musiałby uciekać przez piętra i narażać się na znalezienie przez pracowników ochrony.
- Hara - mruknął Sharif i zamknął okno z powrotem. Jeśli miał ryzykować, wolał mieć więcej kontroli. W locie z kolei nie mógł kontrolować niczego. Dlatego nie zwlekając, wrócił do drzwi i wyjrzał na zewnątrz, po czym spróbował się wymknąć.

Przez czas, który spędzili na czytaniu akt, wiele zdążyło zmienić się w szpitalu. Teraz korytarze były znacznie bardziej oświetlone i znajdowało się na nich więcej ludzi. Pielęgniarze - zaspani, jakby dopiero co wybudzeni z domowego snu - popychali kozetki, na których znajdowali się poparzeni ludzie. Młody Sharif starał się im nie przyglądać. Był to bardzo nieprzyjemny widok, do którego wtedy jeszcze nie był przyzwyczajony. Wyglądało na to, że mógł spokojnie wyjść na zewnątrz, nie zwracając uwagi innych. Choć najlepiej byłoby, gdyby nie natrafił na ochroniarzy, lub lekarkę, której groził bronią.
Sharif odetchnął głębiej, dodając sobie otuchy i z pochyloną głową ruszył spokojnie korytarzem w stronę schodów, by zejść nimi na parter, a później dostać się do głównego wejścia. Nie przyciągał wzroku innych ludzi. Wydawało się, że każdy był zajęty swoimi zadaniami i nie zwracał uwagi na niepozornego nastolatka, który spokojnie szedł w stronę wyjścia. Habid musiał przepuścić zespół ludzi, zanim schody oczyściły się. Wtedy zszedł po nich na dół.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-11-2017, 02:04   #235
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Główny Szpital w Bakubie - część trzecia

Po części orientował się w planie parteru. Bardziej instynktownie, niż świadomie, potrafił wskazać drogę do wyjścia… ale również tę prowadzącą do dyżurki. Czy powinien pójść sprawdzić, co dzieje się z Afaf? A może ruszyć ku kolejnemu zadaniu, aby nie tracić czasu?
Instynkt starszego brata zwyciężył. Jak bardzo nie chciał załatwić sprawy z Ifrytem w pierwszej kolejności, siostra wciąż była dla niego najważniejsza. Dlatego zbaczając z drogi do wyjścia, ruszył do dyżurki. Znalazł ją po kilkudziesięciu metrach. Przez oszkloną witrynę ujrzał w środku Afaf. Pochylała się nad komputerem. Nie wyglądała na zbyt pewną siebie. Wtem Sharif ujrzał ochroniarza. Mężczyzna był daleko, na końcu korytarza. Jednak zmierzał powoli w kierunku swojego stanowiska.
Chłopak rzucił jeszcze spojrzeniem na siostrę, a później znów na ochroniarza. Bez zastanowienia popędził w jego kierunku.
- Proszę pana! Proszę pana! - zaczął wołać żałośnie jak skrzywdzone dziecko.
Sharif prawie przewrócił się, kiedy drzwi niespodziewanie otworzyły się na trajektorii jego biegu. Jednak to sprawiło, że strażnik zainteresował się nim jeszcze bardziej.
- Co się dzieje? - mężczyzna zapytał. Habidowi wydawało się, że to nie on wcześniej strzelał w jego stronę, jednak nie był pewny. W każdym razie wyglądało na to, że ochroniarz nie rozpoznał młodzieńca.
- Gdzie on jest?! Gdzie jest mój tata?! - zaczął zasypywać ochroniarza gradem żałosnych pytań, jednocześnie próbując sprowokować u siebie łzy. - Mówili, że go tu zabierają, ale nigdzie go nie ma?! Tata obiecał, że nigdy mnie nie zostawi!
- Jak się nazywasz, dziecko? - mężczyzna odruchowo zapytał, choć nie wydawał się szczególnie zainteresowany. Mimo to przystanął, a właśnie o to chodziło Habidowi.
- A-a… Abul - odpowiedział po chwili namysłu. - Abul Thabit, proszę pana. Widział pan mojego tatę, prawda? Wie pan, gdzie on jest? Powiedziano nam, że go tutaj przywieziono! - Sharif starał się przeciągać na ile mógł, co jakiś czas zerkając za siebie, niby z nerwów, ale tak naprawdę upewniał się, czy siostra już wyszła z dyżurki.
- Niestety nie. Posłuchaj, zapytaj w recepcji, mały. Widziałem już kilka zagubionych dzieciaków - odparł mężczyzna. Miał około czterdzieści lat. Był szczupły i miał mocny zarost. - Ja jestem ochroniarzem, nie prowadzę ewidencji.
- Ojej… - młody Sharif spojrzał bezradnie w prawo a następnie w lewo. - A… zaprowadziłby mnie pan do recepcji? Tyle tutaj ludzi, ja sam się zgubiłem - westchnął niepocieszony chłopak.
- Chodź ze mną - rzekł mężczyzna. - To w tamtym kierunku.
Wyglądało na to, że aby dojść do recepcji, musieli przejść obok dyżurki ochroniarzy. A ta była przeszklona. Musiałby wydarzyć się cud, żeby strażnik nie ujrzał w środku trzynastolatki buszującej nad jego komputerem.
- Ahh, tam! - Sharif zatrzymał się gwałtownie i pacnął w czoło. - To ja chyba już tamtędy przechodziłem - mówiąc to znowu wskoczył przed ochroniarza, tak by stać na linii widoku do dyżurki. - Nie chciałbym pana odciągać od obowiązków, skoro wiem, jak trafić do recepcji. Przepraszam - chłopak westchnął i pokręcił głową. Zaraz też, niby przypadkiem, zawiesił spojrzenie na pasie mężczyzny, przy którym ten nosił paralizator.
- Ojej, on jest prawdziwy? - zapytał, udając dziecięcą ciekawość i wskazał na przedmiot zainteresowania.
- Chłopcze, o co ci chodzi? - mężczyzna warknął, lustrując go wzrokiem. - Tak, to jest prawdziwy paralizator. A ja jestem prawdziwym ochroniarzem. Jeżeli zgubiłeś się, to moim obowiązkiem jest zaprowadzić cię w bezpieczne miejsce - westchnął. - Abul Thabit, tak? - powiedział łagodniej. - Chodź, poszukamy twojego taty. Jestem pewien, że jest cały i zdrowy.
Strażnik chwycił Sharifa za ramię, po czym pociągnął go w stronę recepcji.

Przez głowę Sharifa gorączkowo przepływały fale myśli. Nie mógł pozwolić na to, żeby ochroniarz przyłapał Afaf na buszowaniu w nagraniach z kamer. Czuł ciężar pistoletu w kieszeni. Broń palna była skuteczniejsza od paralizatora, prawda? Problem tylko taki, że chłopak nie potrafił się nią posługiwać, a wątpił, by samo wymierzenie w mężczyznę, tak jak to miało miejsce z pielęgniarką, przyniesie oczekiwany rezultat. Ochroniarz nawet jeśli nie był najwybitniejszy, musiał przejść jakieś szkolenie z zakresu walki, toteż bez problemu mógł rozbroić i obezwładnić nieletniego napastnika. A wtedy Sharif będzie mógł się pożegnać z wolnością w najlepszym przypadku - w najgorszym z życiem.
- Mój tatko to mówi, że nie wolno sięgać po broń! Że krzywdząc innych krzywdzimy siebie! A mój tatko jest najmądrzejszy! On to wszystko wie, wszystko! - ostatnią linią obrony Sharifa było po prostu wydzierać się w drodze do recepcji. Miał nadzieję, że Afaf w porę go usłyszy.
- I wiesz, co ci powiem, Abul? - mężczyzna odwrócił się i spojrzał na Habida. - Twój tata to bardzo mądry człowiek.
Strażnik był tak zajęty nastolatkiem, że nawet nie zauważył, jak drobna dziewczyna wyszła z dyżurki i zamknęła za sobą drzwi. Chwilę przystanęła i z szeroko rozwartymi oczami spojrzała na swojego brata i ochroniarza. Zamarła w bezruchu, jednak po kilku sekundach zapanowała nad sobą. Obróciła się do nich plecami i ruszyła w stronę recepcji, jak gdyby Sharif był dla niej kompletnie obcą osobą.
Chłopak uśmiechnął się tylko z dumą, jakby pochwała ojca Sharifa dotknęła go osobiście. Z takim też szerokim uśmiechem, raźno ruszył u boku ochroniarza.
- Mam nadzieję, że uda się uratować tych ludzi - zagaił, zaglądając za kąty, jakby szukał poszkodowanych z pożaru.
- Trochę dziwny jesteś, Abul - mruknął ochroniarz. - Musisz mniej brać to wszystko do siebie - wyglądało na to, że strażnik wpadł w nastrój na mądre, życiowe porady. - Nie martw się poparzonymi ludźmi, nie jesteś lekarzem. To nie twoje zadanie. Wystarczy, jeżeli tylko będziesz dbał o swojego ojca - kiwnął głową. - I wystarczy, jeżeli ja tylko będę dbał o porządek w szpitalu. Reszta się nie liczy - mruknął.
Skręcili w prawo i wnet ujrzeli korytarz, na którego końcu znajdowała się recepcja. Wydawało się, że ochroniarz chciał zaprowadzić Habida prosto do niej.
- Dziękuję panu jeszcze raz. Za wszystko - zagaił Sharif, zatrzymując się za strażnikiem. - Szkoda, że nie poznał pan mojego taty. To ja już pójdę - kiwnął głową i ruszył żwawo w stronę recepcji, mając nadzieję, że mężczyzna za nim nie podąży.
- No dobra - mruknął mężczyzna w odpowiedzi. Uśmiechnął się lekko do Sharifa, a przynajmniej spróbował. - Powodzenia, ja wracam do siebie - rzekł, po czym obrócił się i ruszył w stronę dyżurki. - Życz mi szczęścia - rzucił na odchodne. - Podobno gdzieś kręci się jakiś zbir z pistoletem.
Sharif tylko pomachał do mężczyzny i skinął mu głową na pożegnanie. Zwolnił kroku i odczekał, aż ochroniarz zniknie mu z pola widzenia. Następnie zatrzymał się przy stojącej nieopodal donicy. Była odrapana a kwiaty w niej posadzone nie najlepiej świadczyły o wystroju szpitala, ale kto by się przejmował takimi detalami zwłaszcza w Irakijskim szpitalu? Rozglądając się, czy nikt go nie obserwuje, dyskretnie wrzucił do niej wszystkie pęki kluczy, które zabrał ze sobą z dyżurki. Czuł się z tym źle, że je ukradł, dlatego chciał jak najszybciej się ich pozbyć. Następnie jakby nigdy nic ruszył spokojnie z pochyloną głową do wyjścia.
Tam czekała na niego Afaf.

- Wszystko w porządku? - zapytała. Wnikliwie spojrzała na niego, po czym mocno przytuliła go. - Wtedy w łazience… nie chciałam cię opuszczać. Czułam się okropnie. Ale dobrze zrobiłam. Mam to, po co poszłam - dodała szeptem.
Sharif odetchnął z ulgą, tuląc siostrę do siebie.
- Następnym razem się tak nie wyrywaj. O mały włos, a wpadłabyś w tarapaty - westchnął, zerkając na Afaf. - A teraz chodźmy stąd, opowiesz mi, co zobaczyłaś, po drodze.
- Nie wierze, że nam się udało - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

Następnie wyrwała się z objęć i ruszył w kierunku chodnika długimi, radosnymi skokami. Wreszcie odwróciła się do Sharifa. Jej ręce wystrzeliły w kierunku nieba. W jednej z nich Sharif spostrzegł pojedynczą kartkę A4.
- Udało nam się! - dziewczyna powtórzyła, krzycząc z całych sił. - Udało nam się! - wrzasnęła jeszcze raz. - UDAŁO!
Przechodnie spoglądali na nią niepewnie i omijali Afaf szerokim łukiem, jednak dziewczyna kompletnie nie przejmowała się tym. Zaczęła podskakiwać ze szczęścia. Spojrzała na brata z wyrazem bezgranicznej miłości i dumy. Obraz był bardzo słodki… jednak dla dorosłego Sharifa okazał się niezwykle ciężki. Zatęsknił za siostrą jeszcze bardziej, niż do tej pory. Za bezgraniczną energią Afaf i jej charakterem.
Dlaczego musiał ją stracić?
Młody Habid zerkał nerwowo na boki, jakby obawiał się, że zaraz napadną na nich ochroniarze. Mimo to nie mógł oprzeć się szczęściu i optymizmowi bijącego od siostry, toteż uśmiechnął się do niej leciutko i pokręcił rozbawiony głową. Starszy Sharif mógł tylko tępo wpatrywać się w obraz, również oszołomiony tym, co widział, ale z innych powodów niż jego młodsza wersja. Pewnie gdyby czuł, jego serce właśnie by zakłuło dotkliwie, a sam upadłby na kolana. Wszystkie jego ukryte pragnienia, głęboko, bardzo głęboko zakorzenione w zimnym sercu przesiąkniętym żądzą zemsty były dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jednak nie czuł satysfakcji, wręcz przeciwnie. Krzywdziło go to jeszcze bardziej, gdyż to nie do niego uśmiechała się Afaf. Co by pomyślała, gdyby zobaczyła go takim, jakim był przed straceniem przytomności? Te wszystkie rzeczy, które zrobił… Myśli, którymi się karmił… Potworności, których pożądał… Czy uśmiechnęłaby się równie wesoło jak do młodego Sharifa Habida? Czy może krzyknęłaby w przerażeniu? Przez moment starszy Sharif przestał obserwować, jakby tracił przytomność - czego oczywiście nie mógł zrobić. Myśli, które właśnie do niego spłynęły, pochłonęły go doszczętnie.

- Wszystko dzięki tobie, młoda - mruknął chłopak niby z niechęcią i podrapał ją wesoło po głowie. - Dobra, pokaż, co mamy.
- Nie, dzięki tobie! - wyglądało na to, że Afaf była w nastroju na przekomarzanki. - Jesteś najlepszym bratem pod słońcem - uśmiechnęła się szeroko. - Nie znam żadnej koleżanki, z którą mogłabym to powtórzyć.
Dziewczyna najwyraźniej nie mogła się zdecydować, czy skakać z radości, czy ściskać brata, więc tylko odchyliła do tyłu głowę i zaniosła się głośnym śmiechem. Adrenalina i radość z wykonanego zadania dała jej takiego kopa, jakiego nie mogłyby zapewnić żadne ilości cukru, lub używek.
- Jesteś gotowy? - zapytała, szczerząc zęby.
- No już, wariatko, nie mamy całej nocy - zaśmiał się i spróbował wyrwać kartkę z jej ręki.
- Dobra, dobra - Afaf uspokoiła się, widząc próby brata. Następnie lekko spoważniała, jednak wciąż była w bardzo dobrym humorze. - Nasze domniemania były słuszne. Ktoś naprawdę zabił naszego ojca - dodała. - Ujrzałam, jak wyłączył respirator w jego pokoju. Na innej kamerze było ukazane, jak zakradał się korytarzem. Musisz wiedzieć, że odkrycie tego było bardzo trudne. Jedynie dwa razy widziałam komputer na oczy, w szkole. A i tak potrafiłam go obsłużyć - uśmiechnęła się szeroko, dumna z siebie. - Niestety nie było dobrze widać jego twarzy… nie licząc ujęcia z tylnego wejścia. Kamera uchwyciła moment, w którym wszedł do budynku. Wydrukowałam zrzut ekranu. Popatrz - szepnęła.


- Ja wiem, że to niewiele… jednak to dopiero początek - Afaf mocno chwyciła dłonie brata. - Na pewno lepsze, niż nic. Przyjrzyj się dokładnie - poleciła. - To Europejczyk. Nie ten nasz, ale na pewno obcokrajowiec. Spójrz na zarost. Przyjrzyj się dokładnie, Sharifie. Bo jak kiedyś natrafisz na tego mężczyznę, to nie masz się ani chwili wahać - szepnęła, a następnie dotknęła broni młodego Habida. - A jedynie wycelować… i trafić - dodała. - To on nas skazał na cierpienie, bracie. Nikt inny.
Sharif zrobił tak, jak poleciła Afaf. Zapamiętał twarz. Nie wiedział jeszcze, czy będzie potrafił zabić człowieka, ale z pewnością chce go znaleźć, a potem… Potem się okaże.
- Dobra robota - powiedział jednak z pewnym smutkiem. Myśl o tym, że jego ojciec został zamordowany bolała go podwójnie. Spojrzał w oczy Afaf i uśmiechnął się słabo.
- Znajdziemy go i ukarzemy. W ten czy inny sposób - kiwnął głową. - Ale pamiętaj, z czym teraz walczymy. Do tego - wskazał zdjęcie mordercy palcem - wrócimy później. Na nic nie zda nam się zemsta, jeśli cały nasz świat spłonie razem z nami - mruknął.
- To prawda, mądrze mówisz - Afaf skinęła głową. - I Sharifie… chciałbym, abyś wiedział jeszcze jedną rzecz… - zawiesiła głos, spoglądając na niego tymi dużymi, brązowymi oczami.
- Tak? - przekrzywił głowę i marszcząc czoło, przyjrzał się jej z uwagą.
- Kiedy szłam przez te nieszczęsne korytarze… widziałam tak wielu biednych ludzi - jęknęła. - Oparzonych, oszpeconych, niewinnych. Niektórych z nich rozpoznałam. Ciotka Almah, u której matka kupowała mąkę. Stary Jodif, który ciągle żuł kwaśne liście na ławce przed meczetem. Stara Hamara ze sklepu. Ludzie, których znałam… którzy byli dla mnie mili… i stanowili część mojego życia. Naszego życia - poprawiła się. - Z trudem powstrzymywałam łzy. Najgorsza była świadomość, że to przez naszego ojca. Jednak wtedy - zawiesiła głos - zrozumiałam, że nie powinnam go winić. On jest kolejną ofiarą. Równie wielką jak Almah, Jodif i Hamara, a pewnie jeszcze większą - pokręciła głową. - Nasz ojciec zmarł, Sharifie. To, co z niego powstało, to demon. W tym ciele nie ma już Bahira. T-tatuś… był dobry, kochany i spokojny - oczy Afaf zaszkliły się. - Ten potwór, ten ifryt go nam odebrał. Nie powinniśmy wahać się przed zniszczeniem demona. W nim już nie ma Bahira - rzekła. - A ifryta stworzył on - podniosła rękę z wydrukiem. - Jestem młoda i niezbyt potężna - mruknęła. - Jednak ty jesteś duży i silny. Jeżeli ja nie będę w stanie… a Allah mi świadkiem, będę próbowała… to obiecaj mi, że ty go znajdziesz. I zabijesz. Tak, aby bolało.

Sharif wysłuchał siostrę, obserwując emocje, jakie wyrażała w barwie głosu oraz gestykulacji. Rozumiał ją. Bardzo dobrze ją rozumiał. Sam myślał podobnie. Czy nie chciał zabić tego człowieka? Pragnął tego. Więc dlaczego się wahał? Dlaczego nie mógł z pełnym przekonaniem obiecać siostrze, że go znajdzie i własnoręcznie zabije?
Ponieważ za każdym razem, kiedy o tym myślał, przypominał sobie właśnie ojca. To on nauczył go szacunku do życia. Wychował go na uczciwego, pracowitego, a przede wszystkim opiekuńczego człowieka. Chociaż Bahir odszedł, zdążył przekazać synowi przynajmniej większość wartości, które w jego mniemaniu mężczyzna powinien w sobie pielęgnować. Nadal pamiętał moment, w którym odważnie przeciwstawił się wujkowi Ra’edowi, kiedy ten chciał wciągnąć go w bojówkę. Takich przykładów było więcej. Znacznie więcej.
I co by pomyślał Bahir, gdyby zobaczył własnego syna z bronią w ręce, gotowego odebrać komuś życie? Czy to, że zabije mordercę coś zmieni? Robiąc to, sam stanie się mordercą. Czy tego chciałby jego ojciec? Czy on sam mógłby żyć jako zabójca? Nie potrafił sobie tego wyobrazić.
Drugi Sharif w jego głowie również zaczął zastanawiać się nad swoimi czynami.
- Obiecuję, że dostanie to, na co sobie zasłużył - odparł spokojnie młody Habid.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=J9gKyRmic20&index=26&list=RDGMEMJQXQAmqrnm K1SEjY_rKBGAVMKcLP8v3823I[/media]

Afaf pocałowała go krótko w policzek, stając na czubkach palców. Następnie zrobiła krok w tył i złapała brata pod ramię. Ruszyli chodnikiem. Cały tłum zmierzał w stronę szpitala. Oni jako jedni z nielicznych szli w przeciwnym kierunku. Spokojnie, bez zbędnego pospiechu. Nie przyciągali spojrzeń przechodniów.
- Gdzie teraz pójdziemy? - dziewczyna spojrzała na brata. - Do meczetu? A może do biblioteki? Aż trudno uwierzyć, że to dopiero początek nocy - pokręciła głową z uśmiechem. - Już teraz czuję się jak zwycięzca.
Sharif rozglądał się po mijanych budynkach, czując, jak schodzi z niego napięcie. Akcja w szpitalu z pewnością była stresująca, ale nie mógł odmówić Afaf satysfakcji po wykonaniu zadania. Ostatecznie nikt nie ucierpiał… No może oprócz pielęgniarki, do której mierzył z broni. Z pewnością był to dla niej bardzo nieprzyjemny moment, a sam Habid czuł się z tym źle. Nawet nie pomyślał wtedy, że broń może wypalić… Wzdrygnął się z tego powodu. Obiecał sobie, że następnym razem będzie bardziej ostrożny.
Był jeszcze ten samochód przed szpitalem. Nie spodziewał się, że Afaf trafi prosto w szybę… Cóż, następnym razem powie jej, żeby też była bardziej ostrożna.
- Myślę, że chwila spokoju w bibliotece dobrze nam zrobi, nie sądzisz? - zagaił do siostry.
Dziewczyna roześmiała się.
- Zwłaszcza, że już zaczęłam wczuwać się w szperanie w komputerach - uśmiechnęła się. - Mam nadzieję, że nie znajdziemy tam kolejnych rewolucyjnych wieści…
- Jak tak o tym mówisz… też mam taką nadzieję - mrugnął do niej.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 03-11-2017, 05:28   #236
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Na ratunek Natalie - część pierwsza

Jej poszukiwania wejścia do piwnicy trwały jakiś czas. Zaskakująco, zamiast się denerwować, na swój sposób rozluźniła się. Teatr miał wiele wspólnego z operą. Dzięki temu czuła się jak ‘u siebie’.
Kiedy więc usłyszała lekko zniekształcony przez głośniki głos Erica, zaraz ruszyła w tamta stronę.

Nie zdziwiło jej, że pracownicy teatru znajdowali się tam, gdzie się znajdowali. Uznała wręcz, że lepiej dla nich. Przyjrzała się grupce, a potem zerknęła na McHartmana
- Ciekawe jak się sprawa toczy… - odezwała się, po czym jej spojrzenie zostało przyciągnięte przez parę dużych, wlepionych w nią brązowych oczu. Patrzyła na niego chwilę, po czym uśmiechnęła się subtelnie. - Pomożesz nam, hm? - zapytała chłopaka, który siedział związany wraz z resztą.
Alice starała się nie zwracać uwagi na pozostałe osoby. I tak nie mogli ich teraz uwolnić, bo to by wprowadziło komplikacje i jeszcze mogło zaszkodzić tym ludziom.
- Potrzeba nam krótkiej informacji. Czy będziesz grzeczny, jak odsłonię ci usta? I tak krzyk nie ma sensu, budynek jest kompletnie pusty - zauważyła spokojnym tonem i przyglądała się dalej brązowookiemu. Czekała na jego reakcję.

Mężczyzna gorączkowo pokiwał głową. Inni również spojrzeli błagalnie na Alice, jak gdyby chcąc, aby zlitowała się nad nimi. Eric zmierzył wzrokiem Harper, a następnie związanego, schylił się i jednym, prędkim ruchem zerwał plaster z jego twarzy. Chwilę potem chłopak wypluł wetkniętą do ust szmatę i zaczął głośno, niemiarowo oddychać.
- Proszę, rozwiążcie nas - rzekł błagalnym tonem, wwiercając swoje brązowe oczy w Alice. - Nie zrobiliśmy nic złego.

Alice przechyliła głowę
- Wiem, że na pewno nie zrobiliście nic złego, ale dla waszego dobra lepiej, jest, żebyście pozostali na razie tutaj, ukryci i związani - powiedziała niemalże matczyno opiekuńczym tonem.
- Dlatego żadnych podejrzanych ruchów - surowo wtrącił Eric.
- Potrzeba nam informacji, jak dojść do piwnicy teatru - przeszła od razu do sedna.
- Rozumiem - chłopak odparł powoli, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Zawahał się, spoglądając na pozostałych. Najwyraźniej nie chciał za darmo zdradzić informacji, jednak wydawał się nie mieć pomysłu, w jaki inny sposób nieznajomi mogliby polepszyć los jego oraz pozostałych pracowników. - Jeżeli krzyczenie na nic nam się nie zda to moglibyście usunąć gałgany z ust moich przyjaciół? - zapytał zrezygnowany po chwili. - Wtedy wam powiem. W ogóle… nie wiem, co takiego specjalnego jest w tej piwnicy, że wszyscy o nią pytają - pokręcił głową. W jego oczach zaszkliły łzy niezrozumienia i bezsilności.


Alice przechyliła lekko głowę
- Nie mogę tego zrobić, bo zaczniecie rozmawiać. A rozmowy prowadzą do knucia. A my nie chcemy, żeby coś wam nierozważnie wpadło do głowy. Zależy mi na tym, żeby nic wam się nie stało, a uwiesz mi, może wam grozić dużo większe niebezpieczeństwo, niż zostanie związanym i zakneblowanym. Musicie w tej kwestii mi zaufać i po prostu powiedzcie gdzie jest zejście do piwnicy. Obiecuję, że po wszystkim ktoś przyjdzie i was stąd uwolni - oznajmiła tonem skauta. Nie miała zamiaru odpowiadać mu na pytanie o piwnicę, uznając je wygodnie za retoryczne.

Chłopak wyglądał na pokonanego. Nie spoglądał na swoich współpracowników. Celowo unikał spojrzeń, które oskarżałyby go o słabość i uległość.
- No… dobrze - mruknął. - Za wami jest klapa w podłodze. Używamy jej do efektów specjalnych w trakcie występów, jednakże prowadzi również na niższy poziom. Na korytarzu jest jeszcze inne, częściej uczęszczane zejście, jednak szybciej dostaniecie się na dół przez scenę - dodał, spoglądając na czubki swoich butów. - To chyba wszystko.

Alice kiwnęła głową.
- W porządku. Dziękujemy za pomoc. I nie martwcie się. Wszystko się ułoży - powiedziała, ale można się było zastanawiać, czy mówiła to do pracowników teatru, czy aby zapewnić samą siebie. Wyprostowała się i zerknęła na Erica, po czym podeszła do owej klapy i wzięła wdech. - No to w drogę - zasugerowała McHartmanowi.
Harper schyliła się, aby podnieść właz, jednak okazała się zbyt słaba. Eric prędko pomógł jej. Przed ich oczami ukazały się schodki prowadzące do pomieszczenia pod sceną.


Ujrzeli mnogość rekwizytów, które wydawały się odpowiednie zarówno do odgrywania sztuk szekspirowskich, jak i nowożytnych kompozycji. Od mieczy i zbroi, poprzez maski i peleryny, kończąc na atrapach komputerów i dziwnych stacjach wyglądających jak z filmów science fiction. Mnóstwo przebrań na wieszakach, a także materiały pirotechniczne. Alice nie wiedziała na co spoglądać. Piwnica była duża i ciągnęła się jako jedno pomieszczenie pod całym teatrem.
- Masz pomysł, w jaki sposób znaleźć przejście? - zapytał Eric.

Tymczasem komórka Alice zadźwięczała. Przyszła kolejna wiadomość. Harper uświadomiła sobie, że choć spieszyli się z całych sił, to już minęło piętnaście minut od poprzedniej. A pewnie i jeszcze więcej czasu. Z szybko bijącym sercem spojrzała na telefon.
Cytat:
Napisał NIEZNANY NUMER
Mieliśmy trochę problemów z tamowaniem krwi, jednak sytuacja opanowana. Masz piętnaście minut więcej na pojawienie się, jeżeli nie chcesz zobaczyć kolejnego zdjęcia.
Alice zaczęła zastanawiać się nad pytaniem Erica, kiedy jej telefon wybił ją z rytmu. Zesztywniała i przeczytała wiadomość w napięciu. Po czym wypuściła powoli powietrze z ulgą.
- Szczęście w nieszczęściu… M… - mruknęła, po czym znów schowała telefon i zerknęła na towarzysza
- Nie mamy czasu, weź… Weź ściągnij tu tego brązowookiego aktora, będzie nam potrzebny, żeby pokazać drogę. Najwyżej potem się go posadzi koło schodów - zaproponowała.
- Myślisz, że wie cokolwiek o tajnym przejściu do Skalnego Kościoła? - McHartman mruknął sceptycznie. - Ale obawiam się, że nie mam lepszego pomysłu.
Wszedł na górę po schodach. Alice w tym czasie omiotła spojrzeniem otoczenie jeszcze raz. Spostrzegła, że niektóre fragmenty podłogi piwnicy są bardziej zakurzone od innych. Zastęp Szakali bez wątpienia zostawiłby odciski stóp… Rozważania przerwał jej McHartman, który wniósł związanego mężczyznę do piwnicy niczym panną młodą. Aktor spoglądał z paniką na Alice, jednak nie powiedział ani słowa.

Harper podniosła rękę na Erica, zatrzymując go koło siebie. Spojrzała na aktora
- Szukamy tutaj miejsca, w którym mogą być jakieś nieużytkowane drzwi, albo klapa. Takie, o których wiadomo że są tu od zawsze, ale nikt tak do końca nigdy nie zastanawiał się co jest za nimi - Alice wskazała podłogę
- Zauważyłam, że w niektórych częściach jest kurz, jeśli pozostali tędy przeszli, to na pewno wydeptali. Więc to może nam pomóc… Aha… - znów przeniosła spojrzenie na aktora
- W którym miejscu macie ułożone bomby z kolorowym dymem? - zapytała, bo wyraźnie wpadł jej do głowy jakiś pomysł.
- O tam - aktor wskazał palcem jedną z szuflad. Wydawał się szczęśliwy, że nie przyniesiono go tu na rozstrzelanie. - Nie wiem nic na temat drzwi, lub kolejnej klapy… to znaczy, jest jeszcze jedna, ale prowadzi na górę… - zawahał się.
- Ja spróbuję znaleźć jakieś ślady - zaoferował się Eric. Postawił mężczyznę na podłogę, po czym zgiął się w pół, próbując dostrzec coś pośród kurzu. Alice spostrzegła maskę szakala, która wysunęła mu się spod koszuli. Była zawieszona na szyi McHartmana grubym sznurkiem.
Alice kiwnęła głową i podeszła do wskazanej przez mężczyznę szuflady. Wyciągnęła z niej pięć kulek ‘wybuchowych’ i wsunęła do kieszeni. Znalazła również zapalniczkę. Kiedy Eric zaczął szukać śladów i Harper dostrzegła maskę szakala, nie skomentowała tego. No w końcu był jednym z nich, miała nadzieję, że pozostałym nic się nie stało. Podeszła z powrotem do aktora
- Też jestem aktorką… W pewnym sensie - zagadała do chłopaka, czekając na wieść od McHartmana i sama się rozglądając po kurzu.
- Czyli… jesteśmy w ukrytej kamerze? - mężczyzna zaczął rozglądać się.
- Zakryj mu oczy, mam pomysł - polecił Eric.
Alice uniosła lekko brwi na takie pytanie, ale zaraz kiwnęła głową Erikowi, podeszła do aktora i zasłoniła mu oczy dłońmi.

McHartman wziął do ręki maskę i przystawił ją do twarzy. Nie trzeba było długo czekać. Obraz szakala przykleił się do jego głowy niczym guma i zaczął rozlewać się na czoło i potylicę. Z ramion mężczyzny wyrosła bujna szczecina. Zmienił się również nieco szkielet mężczyzny. Stawy ułożyły się pod bardziej zwierzęcym kątem. McHartman prędko przerwał transformację. Wciąż wyglądał bardziej ludzko niż zwierzęco. W tłumie mógłby uchodzić za człowieka, gdyby nasunął kaptur głębiej na czoło. Spojrzał na Alice. Jego oczy zwęziły się, a tęczówki przybrały żółty kolor. Zarost stał się znacznie bujniejszy. Nos spłaszczył się. McHartman opadł na cztery kończyny i zaczął nim węszyć.

Alice obserwowała transformację mężczyzny z niemałym zdziwieniem, nic jednak nie powiedziała, poza krótkim, zduszonym ‘wow’ i poprawiła palce na oczach aktora, żeby przypadkiem nic rzeczywiście nie zobaczył, bo mógłby… No cóż… Nie przetrawić tego widoku. Kiedy Eric na nią spojrzał kiwnęła lekko głową, pozostawiając szukanie na jego głowie, czy bardziej nosie.
Mężczyzna musiał znaleźć trop. Ruszył w kierunku regału. Alice spostrzegła, że podłoga wokół niego nie była zakurzona, choć rekwizyty na półkach pokrywała gruba warstewka prochu. Eric wcisnął nos w kąt pomiędzy ścianą i regałem. Następnie odsunął się i chwycił się z tyłu głowy. Zaczął ciągnąć. Po chwili maska szakala pojawiła się w jego dłoniach, a on z powrotem wyglądał normalnie.
- To tutaj - mruknął, po czym naparł barkiem na regał i zaczął go odsuwać.

Alice kiwnęła głową. Odczekała aż Eric ściągnie maskę i puściła głowę aktora.
- Dziękujemy za pomoc - powiedziała mu z bladym uśmiechem, po czym zerknęła w stronę schodów
- Chcemy odstawić go na górę, na wszelki wypadek - zasugerowała Ericowi, a sama zaraz podeszła do owego regału, żeby przyjrzeć się szczelinie między półkami, a ścianą. Faktycznie było tam coś ukryte? Była ciekawa. Czuła się znowu jak w Krainie Czarów.

Eric poszedł zająć się aktorem, natomiast Alice ujrzała wyrwę w ścianie, którą wcześniej ukrywał regał. Była ona prostokątna i duża, jak gdyby ktoś zapomniał wstawić drzwi. Od razu poczuła na twarzy przeciąg. Dalej ujrzała tonący w mroku, zamurowany korytarz. Czy mieli przy sobie latarkę? Niestety nie, choć wydawała się w tej sytuacji niezbędna.

Alice mruknęła i spróbowała sprawdzić, czy telefon który miała ze sobą miał funkcję latarki. W końcu i tak musiała poczekać na Erica, żeby odsunął regał. Komórka mogła oświetlić im drogę. Problem był taki, że zostało na niej 43% baterii. Na ile to mogło starczyć? Poza tym telefon Joakima był jedynym źródłem kontaktu z KK, jaki w tej chwili posiadała. Na nią też przychodziły wiadomości od Lumiego. Rozładowanie komórki mogłoby okazać się problematyczne.
Alice zmarszczyła brwi. Postanowiła rozejrzeć się wśród rekwizytów, czy nie było tu jakiegoś świetlnego miecza na baterie, czy czegoś podobnego co dawało choć nikłe światło.
- Czego szukasz? - zapytał Eric, który nagle pojawił się u jej boku. Wyglądało na to, że już zdążył przenieść aktora tam, gdzie było jego miejsce. Na scenie.
Harper spojrzała w jego stronę
- Czegoś do oświetlenia przejścia. Jeśli nie trafi nam się jakaś latarkopodobna rzecz, to pozostaje zapalniczka, albo telefon. No chyba, że zaraz powiesz mi, że widzisz też w ciemnościach? - powiedziała przyglądając mu się chwilę, po czym wracając do grzebania. Wyraźnie się spieszyła w ruchach.
- Światło zapalniczki i będzie dla mnie jasno jak w dzień - mężczyzna uśmiechnął się. - Ale wolałbym, żebyś ty nie była ślepa - dodał i również zaczął się rozglądać. Przejrzał kilka półek, ale to Alice pierwsza znalazła odpowiednią rzecz. Była to atrapa broni AK-47 z przytwierdzoną latarką. Niestety oba elementy stanowiły całość i nie dało się ich oddzielić.
Alice popatrzyła na ‘broń’ i bez wahania zgarnęła ją z półki. Złapała ją jak prawdziwy karabin i nacisnęła spust, sprawdzając jak świeci. Wnet z latarki rozbłysł mocny strumień tęczowego światła.
- W tym tygodniu zaczynam się przyzwyczajać do widoku broni we własnych dłoniach. Jestem z Ameryki, ale bez przesady… - pokręciła głową, ale wyraźnie próbowała rozluźnić się tym półżartem.
- Jaka dyskoteka - mruknął Eric, patrząc na kolorowe barwy płynące z atrapy. - Jestem ciekawy, co to była za sztuka.
Ruszyli w stronę przejścia.
- Myślisz, że jaka forma będzie najlepsza? - zapytał. - Jako człowiek mogę się z tobą porozumiewać i korzystać z broni. Mogę przemienić się częściowo. Będę wtedy bardziej groźny w starciu dzięki pazurom, a moje zmysły się wyostrzą, jednak nie będę mógł celować. Ewentualnie mogę przyjąć pełną formę szakala. Fizycznie jest najsłabsza, ale najlepiej przystosowana do zwiadu. Będę mógł za pomocą zapachu zlokalizować resztę stada - dodał.
Alice nie była w stanie odpowiedzieć na pytanie o sztukę, ale zabrała ową atrapę, bo snop światła był wystarczający jak dla jej oczu. Zapytana o zdanie co do formy postaci Erica, przechyliła lekko głowę
- A jak szybko potrafisz zmieniać te formy? Szczerze powiedziawszy sądzę, że najpierw dobrze by było, gdybyś był w pełnej formie szakala, dzięki temu szybciej znajdziemy odpowiednią drogę, na miejscu jednak potrzebuję, żebyś był w półzwierzęcej lub ludzkiej, bo to będzie zależało od tego co zastaniemy na miejscu - wyjaśniła Harper składając hipotetyczne scenariusze w myślach. Wyraźnie zależało jej na czasie.
- Jeżeli zmienię się w szakala, to będę potrzebował około minuty do powrotu do pełnej postaci człowieka, lub pół minuty do pośredniej. Tyle że wtedy muszę się koncentrować i stać w bezruchu. Wydaje się, że to kilka sekund, ale jeżeli napotkamy wroga z pistoletem, to w pełni wystarczy na oddanie serii. Czyli w przypadku niespodziewanego zagrożenia będę musiał walczyć w swojej na daną chwilę obecnej formie - mruknął. - Ważę ponad sto kilogramów. Jako szakal tylko piętnaście - dodał.
Alice kiwnęła głową
- Dlatego właśnie, na wszelki wypadek, wzięłam to - wyciągnęła kolorowe kulki dymne, by pokazać i zaraz znów je schowała.
McHartman otworzył szeroko oczy na tę przezorność.
- No i liczę, że twój wyczulony szakali nos ostrzeże nas przed zagrożeniem, zanim się ono pojawi - dodała jeszcze po chwili. Zerknęła na Erica.
- Oczywiście wczesne wykrycie zagrożenia jest również w moim interesie - uśmiechnął się i skinął głową.
- Wierzę, że dzięki temu zdążymy kupić ci czas, byś mógł zmienić postać, gdy będzie to potrzebne - Alice dodała pewnym swego tonem. Znowu była w ‘tym’ trybie. Znowu przyjęła postawę odpowiednią dla Dubhe, nowej głowy Kościoła Konsumentów.
- A więc pełna przemiana - mężczyzna westchnął, po czym podał Alice swój pistolet. - Schowaj go na ten czas - poprosił. - Umiesz się nim posługiwać?
Śpiewaczka spojrzała na pistolet
- Uczono nas strzelać w IBPI, a w tym tygodniu miałam trochę więcej praktyki. O ile nie ma jakichś skomplikowanych zabezpieczeń, to powinnam dać radę - odparła i wsunęła i broń do kieszeni. Miała nadzieję, że dojdą na miejsce, nim coś gorszego stanie się Natalie, lub członkom KK. Była mocno zdeterminowana.

- Rozumiem - Eric skinął głową.

Ściągnął koszulę i bezceremonialnie rzucił ją w bok, a następnie pozbawił się podkoszulka. Miał szeroką, potężnie zbudowaną klatkę piersiową. Pomimo wieku nie obarczoną nadmiarem tkanki tłuszczowej. Następnie olbrzym pozbył się spodni i bielizny, odsłaniając męskość proporcjonalną do reszty ciała. Odrzucił buty, skarpetki. Wnet stanął kompletnie nagi, nie licząc maski szakala, która wisiała na szyi. Przyłożył ją do twarzy i ponownie zaczął się zmieniać. Włosy pokrywające ciało - już wcześniej gęste - jeszcze bardziej zwiększyły swoją objętość i wydłużyły się. Rozległ się chrzęst kości zmieniających długość i kształt. Twarz wydłużyła się i przybrała zwierzęcego charakteru. Wnet Olbrzym opadł na cztery - teraz już - łapy i zaczął się kurczyć. Po chwili miała przed sobą szakala. Wyglądałby zupełnie normalnie, gdyby nie blizna ciągnąca się na jego twarzy. Eric miał taką samą.


Alice takiego obrotu sprawy to się nie spodziewała. W pierwszym momencie lekko ją sparaliżowało jak zaczął się całkiem rozbierać. Nie zdążyła nawet odwrócić wzroku, a Eric nie raczył jej uprzedzić. Pierwszy raz w życiu widziała tak zbudowanego mężczyznę, bez ubrań, tuż przed sobą. Chrzęst kości lekko ją odtępił i aż zmarszczyła brwi, bo zabrzmiało to boleśnie. Na moment spuściła palec ze spustu atrapy AK-47, bo była zarumieniona i potrzebowała kilku sekund. Kiedy Chrzęst ustał, ponownie nacisnęła spust i zerknęła na szakala. Milczała chwilę, przyglądając mu się z góry
- Mogłeś mnie uprzedzić, że będziesz uprawiać ekshibicjonizm. Czy coś - rzekła lekko rozedrganym głosem, po czym westchnęła i zerknęła na porozrzucane ubrania
- Zgarnę ci chociaz spodnie na potem, co… Tak, zdecydowanie zgadzamy się tutaj - nie czekała nawet na jego reakcję, wzięła jeden z ciuchów i zrobiłała z niego niewielkie zawiniątko. Zaraz znów zerknęła na Erica. Szakal pokiwał głową w dziwnie ludzkim geście. Z jednej strony instynkty Alice alarmowały ją, że ma przed sobą dzikie, niebezpieczne zwierzę. Z drugiej strony umysł napominał, że to przecież McHartman.
- No, to pan przodem - zakomenderowała już bardziej pewnym siebie tonem.
Eric wydał dźwięk na pograniczu psiego szczeknięcia i wilczego warkotu. Następnie sprężystym skokiem podążył w kierunku wyrwy w ścianie. Alice ruszyła tuż za nim.

Czuła się bardzo… psychodelicznie. Szła ciemnym korytarzem, w którym przeciąg smagał ją po twarzy. Gdyby nie emocje, mogłoby zrobić się zimno. Trzymała w ręku karabin AK-47, który roztaczał wokoło fale czerwieni, pomarańczy, żółci, zieleni, błękitu, granatu i fioletu. Przed nią biegł… szakal, który jednocześnie był ogromnym żołnierzem Kościoła Konsumentów. A zmierzała na ratunek nowo poznanej siostrze, którą torturował fiński bóg umarłych. Jeżeli tak nie wyglądało szaleństwo… to jak inaczej?
Harper wstrzymała na moment oddech, kiedy przyszło jej do głowy wspomnienie rozmowy z Joakimem o szaleństwie. Czy dlatego on był szalony, a naturalnie kalkulował i planował wszystko w zorganizowanie chaotyczny sposób?
Jeśli on był Kotem z Cheshire, a ona do tej pory zagubioną w Krainie Czarów Alicją, to kim przez to wszystko powoli się stawała?
Na pewno częścią Krainy, ale kim? Zastanawiając się nad tym, odzyskała dech i skupiła się znów na swoim celu, podążając za Erickiem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-11-2017, 05:32   #237
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Na ratunek Natalie - część druga

Szakal przystanął na chwilę, po czym zaczął węszyć. Alice ujrzała, że stanęli na rozdrożu. McHartman podbiegł do prawej odnogi. Tam też Harper skierowała tęczowy karabin. Spostrzegła drobną kałużę czegoś, co musiało być moczem. Eric nie wahał się ani chwili i potruchtał przed siebie.
Dla Alice było zagadką co u lucha robiła tu kałuża moczu. Zaraz jednak przyszło jej do głowy, że jej obecność miała jakiś cel. Pokręciła głową. Bzdury, nie mogła się rozpraszać. Ostrożnie minęła kałuże i ruszyła dalej za Erickiem. Ile minęło czasu od poprzedniej wiadomości? 10 minut? Miała nadzieję, że jeszcze nie…
Wtem McHartman znowu zatrzymał się, a światło latarki poinformowało Alice, że mają przed sobą kolejną kałużę. Szakal podniósł nogę i skropił ją złotym płynem, po czym ruszył naprzód. Wyglądało na to, że przynajmniej ta zagadka rozwiązała się. Ślady moczu były drogowskazami, mającymi pomóc innym szakalom w orientacji w terenie i podążaniu za stadem. Harper doszła do wniosku, że dobrze poradziła Ericowi, każąc mu przywdziać pełną formę zwierzęcia. Inaczej mógłby nie wyczuć subtelnego zapachu.

Spostrzegła, że McHartman nagle stanął. Przeszkodą okazały się drzwi. Szakal stanął na tylnych łapach i próbował je otworzyć przednimi. Te starania spełzły na niczym, gdyż wrota posiadały gałkę, a nie klamkę. Eric obrócił się i spojrzał wyczekująco na Alice.
Harper przypomniała sobie jakiś dawno temu obejrzany odcinek programu o zwierzętach, że psy właśnie tak znakowały swój teren. Cóż, najwyraźniej taka forma zostawiania sobie wskazówek była u szakali całkiem normalna. Nie skomentowała więc tego i podążała dalej za Erickiem. Przed drzwiami spojrzała na nie uważnie i najpierw rzuciła okiem czy spod nich wydobywa się na korytarz jakieś światło. Jednak nie dostrzegła żadnego. Zgasiła AK-47 i oparła dłoń na gałce
- Otwieram - szepnęła cicho i przekręciła dłoń, by powoli uchylić za moment drzwi.Mimo wszystko wolała od razu cała się nie wychylać, więc jedynie ostrożnie wyjrzała jednym okiem, kryjąc ciało za drzwiami i oczekując że nos Ericka ostrzeże ją jakby co.
Poruszyła drzwi w zawiasach jedynie o kilka stopni. To jednak wystarczyło, aby dostrzegła postać w półmroku przed sobą. Człowiek siedział na podłodze. Niestety Alice nie była w stanie ujrzeć nic więcej. Instynktownie, niewiele myśląc, przymknęła z powrotem drzwi, aby nieznajomy jej nie spostrzegł.
Harper spojrzała w dół, gdzie zakładała, że mógł być Eric
- Ktokolwiek tam siedzi, dobrze byłoby go obezwładnić po cichu… Strzał w takiej przestrzeni byłby za głośny… - myślała na głos, szeptając w ciemność, choć wiedziała, że szakal Eric jej nie odpowie
- Nie sądzę, by nas zauważył. Zgaduję, że ty znasz się na takich akcjach - myślała dalej
- Zapaliłabym broń, żeby sprawdzić, czy machasz mi głową w odpowiedzi, ale to może być ryzykowne. Jeśli jednak doszliśmy blisko celu, może rzeczywiście będzie lepiej, jeśli teraz choć połowicznie się odmienisz - mruknęła i zamilkła na chwilę słuchając czy nastąpił jakiś ruch po drugiej stronie drzwi. Trudno jej było ocenić. Jednak mogłaby przysiąc, że słyszy dzikie jęki i postękiwania.

Tymczasem McHartman zaczął przemieniać się zgodnie z poleceniem Alice. Po kilkudziesięciu sekundach przybrał postać, która miała zarówno cechy olbrzymiego człowieka, jak i drapieżnego szakala. Nieco pokracznie stanął na dwóch nogach w szerokim rozkroku. Klatka piersiowa powiększyła się. Pomimo mroku Harper widziała całą masę mięśni, jaką Eric posiadał w tej formie. Wydawał się prawdziwą maszyną do zabijania. Wzrok Harper skierował się ku łapom McHartmana, które przybrały po części charakter ludzkich dłoni. Na ich końcu ujrzała długie, ostre szpony. Najsilniej jednak docierał do niej zapach mężczyzny. Był bardzo intensywny. Bez wątpienia nie przypominał perfum… jednakże na swój sposób zdawał się niezwykle przyjemny. Piżmowy. Alice dopiero po chwili zorientowała się, że głębiej oddycha, bezwolnie starając się poczuć go jak najmocniej.

Alice stała przy tych drzwiach i sama nie wiedziała kiedy zaczęła tak mocno zaciskać dłoń na gałce, że aż ją kostki rozbolały. Zorientowała się, że zachowuje się raczej… dziwnie, tudzież niestosownie, jakby to właściwie nazwać, więc wciągnęła głęboko wdech i wstrzymała go. Ponownie odwróciła się przodem do drzwi, stu procentowo świadoma obecności McHartmana za sobą. Nic nie mówiąc ponownie, bardzo powoli je uchyliła, by mogli oboje sprawdzić, czy postać poruszyła się, czy nadal była tam, gdzie zastali ją wcześniej. Harper z trudem mogła skoncentrować się na zadaniu, mając tuż za sobą olbrzymią hybrydę szakala i człowieka. Eric wyciągnął głowę i wetknął nos w szparę. Zaczął węszyć. Wpierw był spięty, lecz nagle rozluźnił się.
- Swój - rzekł bardzo ochrypłym, nieludzkim głosem.
Alice wzdrygnęła się cała na głęboką, nienaturalną barwę głosu Erica, ale dotarło do niej co powiedział, więc ostrożnie otworzyła drzwi szerzej, by móc wyjść na przeciw owemu ‘Swojemu’. I zdecydowanie chciała nieco powiększyć odległość między sobą i McHartmanem, choć nie robiła tego gorączkowo i zbytnio nieuprzejmie. W końcu nie wiedziała, czy to było normalne dla takiej postaci, czy jej po prostu odbiło, a to był jeden z efektów ubocznych.

Przeszli przez drzwi. Alice rzecz jasna nie miała z tym problemów, lecz Eric w pierwszej chwili nie mógł się zmieścić. Jednak Harper nie oglądała się na niego, ale przykucnęła przy mężczyźnie siedzącym na podłodze. Był całkowicie nagi, nie licząc maski szakala. Poza tym wyglądał na rannego. Trzymał zwinięty materiał koszuli przy boku. Śpiewaczka nie była w stanie dostrzec nic więcej. Musiałaby zaświecić tęczową latarką.
Alice rozejrzała się jeszcze, po czym sapnęła i ostrożnie opuściła atrapę, by zapalić światło, skupiając jego promień ku ziemi, by zbytnio mocno nie rozszedł się po okolicy. Nieziemsko taktycznie uparła się, by nie myśleć o fakcie, że i on jest zupełnie nagi. Obszar pod poziomem pasa nie istniał dla jej wzroku. Oceniła szybko, czy mężczyzna oddychał. Rzuciła też dopiero wtedy okiem w stronę Erica.
- Była walka - mruknął mężczyzna, rozpoznając Alice. Jego oczy były przekrwione. Wyglądał blado, jednak zdawał się być w stabilnym stanie. Tymczasem McHartman podszedł do mężczyzny i zainteresował się raną na jego boku. Delikatnie pazurem przesunął szmatę. Alice aż wzdrygnęła się, widząc przeciętą tkankę. Wyglądało na to, że Konsument dostał nożem. Eric schylił się i przesunął językiem po ranie.
- Myślisz, że to pomoże, McHartman? - mężczyzna westchnął.
Rudowłosa ustąpiła miejsca postawnej osobie Erica, koło drugiego szakala. Przyglądała się co robi McHartman, co jakiś czas zerkając na twarz rannego szakala
- Gdzie pozostali? - zapytała siląc się na rzeczowy ton, przy dwóch nagich facetach.
- Walczą z Valkoinen - odparł mężczyzna. - Jestem Frank - przedstawił się. - Miałem za zadanie zwiadowstwo. Węszyłem w formie szakala, kiedy napotkałem trzech skurwysynów. Dostałem od jednego końcem karabinu - kaszlnął. - Wydaje mi się, że widzę urojenia - szepnął. - Mam gorączkę? - zapytał, patrząc na Alice.
Eric nie przystawał wylizywać krwi z boku towarzysza. Robił to szybko i jakby coraz bardziej łapczywie. Harper spostrzegła cienką strużkę śliny cieknącą mu po brodzie. Czyżby podobał mu się ten smak?
Śpiewaczka kiwnęła mu głową
- Jestem Alice, miło mi Frank, choć pewnie lepiej byłoby się poznać w mniej nieprzyjemnych okolicznościach - rzekła i zerknęła przelotnie na Erica. Miała lekkie wątpliwości czy robi to by mu pomóc, czy bo nie może się powstrzymać. Postanowiła, że jeszcze chwilę mu nie będzie przerywać. Przysunęła się i ostrożnie przytknęła dłoń do czoła Frankowi. Wydawało się gorące.
- Jakie urojenia? - zapytała. Nie mieli wiele czasu, więc miała nadzieję, że cokolwiek robi McHartman, za niedługo skończy.
- Nic specjalnego - mruknął mężczyzna. - Widziałem moją matkę, płakała. Tam, w tym kącie - wskazał palcem na róg. - Mówiła, że ją zawiodłem - dodał ciszej. Jednak nie dane mu było długo rozpaczać, gdyż inna sprawa przykuła jego uwagę. - Eric… przestań… - jęknął.
Język McHartmana opuścił ranę i zaczął kierować się w górę. Przejechał po sutku mężczyzny i trafił na jego szyję. Półszakal oddychał głębiej, wdychając zapach swojego towarzysza. Alice postanowiła prowizorycznie nie kierować światła tęczowej latarki na krocze Erika.
Harper otworzyła i zamknęła usta widząc to, co zobaczyła. Była tolerancyjna, ale dla jej dość niewinnego umysłu taki widok to był trochę za dużo. Światło zadrżało jej w ręku
- Nie martw się, nied… Niedługo wszyscy się stąd wydostaniemy. McHartman, do diabła, mamy zadanie. Proszę. Zostaw. Go. - huknęła trochę głośniej na półszakala, mając nadzieję że przywróci go do rozumu, a jej ton nie jest zbyt rozedrgany i wewnętrznie spanikowany. Wzięła wdech i sama odsunęła się od obu mężczyzn, ściskając atrapę, jakby była prawdziwym karabinem.
Jej krzyk skutecznie odwrócił uwagę Erika od Franka. Półszakal spojrzał na kobietę. Wnet skoczył na nią, a Alice przewróciła się. Potężne, masywne ciało olbrzyma zawisło nad śpiewaczką. Harper widziała w oddali ogon McHartmana, machający z podniecenia. Mężczyzna wysunął zęby i delikatnie chwycił nimi bark kobiety. Alice przypadkiem głębiej zaciągnęła się mocnym, piżmowym zapachem Erika. I tylko z tego powodu w pierwszej chwili nawet nie pomyślała o wrzasku. Woń wydawała się paraliżująca.
- Hmm… to normalne - mruknął Frank. - Taka walka o dominację - dodał. - Gdybym był w formie, mógłbym przemienić się i go powstrzymać, jednak jestem słaby - dodał niemrawo. - Musisz chwilę poczekać, aż Erik z powrotem zacznie kontrolować swoje odruchy. Zapewne niedawno musiał zmienić postać - odkaszlnął.
Alice spojrzała na Erica, gdy ten spojrzał na nią i wiedziała, jeszcze nim na nią skoczył, że będzie mieć problem. Wydała tylko coś w podobieństwie do cichego piśnięcia, gdy zachłysnęła się powietrzem w momencie upadku na ziemię. Światło w jej dłoniach zgasło, a ona zamarła sparaliżowana szokiem. Słuchała Franka, ale pół do niej dotarło, a pół uleciało
- Ile… czekać? - zapytała zduszonym głosem w ciemność gdzie był Frank. Spróbowała jakoś zablokować przestrzeń między sobą i Erickiem atrapą broni
- E...Eric… Zejdź… Ze… Mnie… Nie czas… Na to… proszę - próbowała przemówić mu do rozsądku i spięta w sobie przyciskała rękami atrapę do siebie, jednocześnie kuląc kolana.

Równie dobrze mogłaby walczyć z górą, lub siłami natury. Eric był zbudowany z mięśni. Natomiast ona czuła się przy nim komicznie wręcz słaba. Półszakal stworzył ze swoich czterech kończyn klatkę, pod którą Alice mogła się co najwyżej wić. I wyglądało na to, że McHartman lubił obserwować jej wysiłki.
- Nasz Eric to zawsze jest niedoruchany - mruknął Frank. - Czy mogłabyś wezwać pomoc? - zapytał mężczyzna. - Potrzebuję opieki medycznej.
Nie to było w tej chwili największym zmartwieniem Harper... jednak zraniony Konsument wydawał się coraz bardziej słaby. Być może zareagowałby inaczej na zmagania Alice z Erikiem, gdyby był w pełni sił. Niestety gorączka trawiła Franka i nie mógł jej w żaden sposób pomóc.
Tymczasem pysk McHartmana zszedł w dół na wysokość piersi Alice. Wydawało się, że półszakal chciał zerwać z niej materiał, aby je odsłonić.
Alice syknęła cicho, rozkojarzona
- Jasne… Tylko… Tylko zwale go z siebie… Jakoś… - powiedziała do Franka, ale dobrze już wiedziała, że to będzie dla niej wręcz niemożliwe. Kiedy Eric przesunął pysk na wysokość jej biustu, Harper odruchowo przesunęła tam atrapę karabina, nie patrząc czy mu sieknie, czy nie. Nie było czasu, nie mogła pozwolić na coś takiego. Kraina Czarów stawała się coraz bardziej obłąkana.
- Eric! - szczeknęła na niego, trochę gniewniej, ale nadal było słychać, że się po prostu boi.
Mężczyzna wydawał karmić się jej strachem. Odchylił się do tyłu. Alice już myślała, że poszedł po rozum do głowy i zejdzie z niej. Tymczasem McHartman zrobił to tylko, aby wyjąć spomiędzy jej dłoni atrapę AK-47. Przyszło mu to bez najmniejszego trudu, jak gdyby Alice nie stawiała żadnego oporu. Podczas gdy w rzeczywistości trzymała sztuczny karabin z całych sił.

Półszakal jedną szponiastą rękę położył na talii Alice, natomiast drugą na wysokości jej mostka. Wyciągnął palec wskazujący i ostry pazur. Jego końcem rozpruł materiał koszulki Harper od dekoltu aż po pas. Następnie nachylił się i wyciągnął język. Wnet śpiewaczka poczuła lepki, parzący ciężar, który przesunął się od jej szyi w kierunku biustu. Eric łapczywie posmakował prawej brodawki Alice, nic nie robiąc sobie z jej protestów. Biustonosz również nie wydawał się żadną przeszkodą. Z jednej strony Harper poczuła obezwładniający strach… lecz również budzącą się przyjemność. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie przeżyła nic podobnego.
Rudowłosej odjęło mowę. Zamarła znowu z na wpół otwartymi ustami jakby chciała coś powiedzieć, krzyknąć, cokolwiek. Czuła się nieziemsko dziwnie. Jednocześnie pamiętała o tym, że goni ich czas i że mają zadanie, dalej był strach, że przecież właśnie wisi nad nią połszakal, przez złość, że coś takiego robi, a kończąc na tym dziwnym skurczu, który poczuła w podbrzuszu. Momentalnie, skrepowana, przypominając sobie o tym co ważniejsze skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i tym razem dużo bardziej brutalnie szarpnęła mu się, nie patrząc w co i jak mocno go kopnie, bo wierzgnęła obiema nogami, próbując się spod niego wysunąć
- Nie! Zostaw. Zły szakal! - buchnęła na niego, przełykając ciężko ślinę i walcząc z nową siłą, gdy wybudzona sytuacją adrenalina zapulsowała jej w żyłach.
- Eric, przestań - mruknął Frank. - To nie w porządku. Zostaw ją - mruknął.
Alice próbowała kopnąć Erica. I rzeczywiście, natrafiła butem na pewien obszar pomiędzy tylnymi kończynami mężczyzny. McHartman odchylił się i nieco wzniósł nad Harper. Śpiewaczka z grozą uświadomiła sobie, że sprawiło mu to przyjemność.
- Eric, chodź do mnie - Frank nawoływał go. - No, zostaw Dubhe. To nie twoja własność.
McHartman znowu wyciągnął prawą łapę na wysokości mostka Alice. Próbował podważyć szponem biustonosz. Oczywiście udało mu się to. W ten sposób uwolnił obie piersi Harper. Tym razem wpił się w lewą.
- Ja mam ranę, Eric - mruczał Frank. - Jak mi nie pomożesz, to umrę…
Alice wydała z siebie dźwięk gdzieś pomiędzy histerycznym śmiechem, westchnięciem i załkaniem. Złapała oburącz za ramiona McHartmana i próbowała go odepchnąć
- Sł… słyszysz? Frank… Cię… Potrzebuje. - wysyczała na Erica i spróbowała skulić nogi do siebie, blokując przestrzeń między sobą a Erickiem własnymi kolanami. Serce jej dudniło jak oszalałe i nadal walczyła uporczywie z rozproszeniem i połszakalem. Czemu nie powiedział jej o takim istotnym szkopule z tymi przemianami?!

Nagle rozległo się… szczekanie. McHartman stracił zainteresowanie Alice, kiedy pojawiło się zagrożenie. Podniósł łeb i skoczył na bok, uwalniając Harper. Śpiewaczka obróciła się, aby dostrzec, co było źródłem dźwieku, który zaniepokoił Erica.
- Słuchaj - mruknął Frank. - Tutaj przebieraliśmy się przed akcją. W rogu pomieszczenia znajdziesz jakąś koszulkę - poradził jej. Następnie odchylił się i przymknął oczy. Wydawało się, że teraz mógł odpocząć.
Niepokój Harper jednak tylko wzmógł się, kiedy spostrzegła, że źródłem szczekania był… Fluks. Pies biegł korytarzem. Eric czekał przyczajony i gotowy do konfrontacji.
Słysząc szczekanie, sama w pierwszej chwili trochę się wystraszyła, ale zaraz wykorzystała okazję i odturlała się od Erica.
- Dzięki Frank. Zaraz… Zaraz wezwę ci pomoc - powiedziała i podniosła się.
Nic nie widziała, więc wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę, by poszukać atrapy broni na ziemi. Kiedy podniosła rękę z zapalniczką i spostrzegła Fluksa biegnącego korytarzem, zbladła. Co on tu robił? Przecież mieli się razem bronić z Ismo. Wnet spostrzegła atrapę AK-47. Była w zasiegu jej ręki.
- Fluks? Co ty tu robisz? Zwolnij piesku! - Alice spojrzała na McHartmana i wskoczyła mu w widnokrąg przed Fluksa. - To jest przyjaciel, zostaw - burknęła karcąco na jego przygotowaną do ataku pozycję, znów zerknęła na psiaka. - Miałeś być z Ismo - zauważyła napiętym tonem. Nigdy nie przypuszczała, że zostanie zaklinaczką psowatych, a jednak.

Okazało się, że nie tylko Fluks był niespodziewanym gościem w podziemnych korytarzach, lecz również… Ismo. Chłopiec wyglądał na w pełni zdeterminowanego i gotowego do akcji… do chwili, kiedy zobaczył czającego się, olbrzymiego potwora oraz półnagą Alice. Wyhamował w ostatniej chwili i otworzył szeroko usta. Harper wiedziała, gdzie dokładnie się wpatruje.
Tymczasem Fluks wpadł na Erica i zaczęli turlać się. Wyglądało na to, że półszakal wcale nie chciał zabić zwierzaka, a jedynie pobawić się z nim. Wnet McHartman wylądował na plecach, a pies stał na nim. Nachylił się, aby polizać jego brodę.
Alice widząc Ismo poczuła jak kamień spada jej z serca. Zaraz jednak zorientowała się w jakim stanie jest Eric i jej ubrania. Odruchowo poprawiła strzępy bluzki, by nieco zasłonić biust
- Eric zmienił postać. Najwyraźniej nie umie zapanować nad niektórymi zwierzęcymi odruchami - rozejrzała się, po czym podeszła w róg sali gdzie były owe ubrania. Zrzuciła rozdartą bluzkę stając do wszystkich tyłem, razem z bezużytecznym teraz stanikiem i założyła pierwszą koszulkę, którą złapała.
- Czemu nie zostaliście w aucie? - zapytała zaraz ponownie odwracając się do Ismo. McHartmana na razie zostawiła w łapach Fluksa.

- Spójrz - Ismo mruknął tylko tyle w odpowiedzi. Podszedł bliżej i chwycił dłoń Alice. Ta głośno zaczerpnęła powietrza i rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie wydawało się takie same… jednak jednocześnie kompletnie inne. Harper poczuła się jeszcze bardziej niekomfortowo, niż przedtem. O ile to było możliwe. - Przyjrzyj się dokładnie - polecił chłopiec.

Alice spostrzegła drobne, lekko fosforyzujące insekty, które latały wokoło nich. Dostrzegła również robaki czołgające się po podłodze. Wszystkie świeciły jasno, lekko seledynowo.
- Widziałem, jak wypełzają z teatru - mruknął Ismo. - Ruszyłem tam, gdzie widziałem ich najwięcej. Tak tutaj trafiłem - szepnął. - To haltije.
Harper przesunęła wzrok na Erica. Spostrzegła, że mężczyzna był pokryty drobnymi, seledynowymi pajączkami. Przyczepiły się do jego sierści niczym pasożyty.
Alice otworzyła szeroko usta, po czym je zamknęła. To było upiorne
- Co one robią? - zapytała Ismo, mając nadzieję, że chłopiec zna odpowiedź. Rozejrzała się dokładnie, czy nie miała jakichś na sobie i czy jakieś nie siedziały na Franku. Ujrzała kilka sztuk, jednak nie było ich tak wiele, jak na Eriku. Kiedy zadała pytanie, Ismo już chciał na nie odpowiedzieć. Tymczasem podleciały dwie ćmy i zaczęły krążyć wokoło głowy Alice. Zaczęły śpiewać piskliwymi, ale jednocześnie bardzo melodyjnymi głosami.

Droga pani, bo my zamęt siejemy!
Prawda taka, że ludzką trwogę jemy!
I cały czas my w głowach mącimy!
Nie spoczywamy, ani też nie śpimy!

Alice w zdumieniu wysłuchała pioseneczki haltiji, po czym zmarszczyła brwi
- To nie głowy, w których zamęt siać macie, jak jesteście takie mądre, Władcę świata Umarłych napadnijcie! - mruknęła i pomachała ręką, jakby nie chciała, żeby podleciały za blisko. Zerknęła na Ismo
- Chodź, ściągnijmy te z Erica, może to mu pomoże? - zaproponowała. Musieli się spieszyć. zerknęła na Franka. Nim rusza dalej, będzie musiała zadzwonić do lekarzy i wyjaśnić im drogę do rannego szakala.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 04-11-2017 o 13:44.
Ombrose jest offline  
Stary 03-11-2017, 05:34   #238
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Na ratunek Natalie - część trzecia

- Tak, zrobię co w mojej mocy - Ismo pokiwał głową, patrząc z pełną determinacją na Alice. Wydawał się już kompletnie nie zauważać stanu, w jakim były pozostałości jej poprzedniej bluzki… choć rumieńce nie schodziły z jego twarzy.

Chłopiec podszedł do Erika, który bawił się z Fluksem, po czym nachylił się nieco niepewnie nad haltijami. Otworzył usta i zastanowił się na krótki moment. Zaczął śpiewać.

Drogie chochliki, co w zamęt wprawiacie
Bardzo was proszę, spokoju nam dajcie
Wy idźcie już spać, to najwyższa pora
Jak nie zginiecie... pod mocą buciora.

Chłopiec wyraźnie zawahał się przy ostatnim wersie, jednakże jego wysiłki skończyły się sukcesem. Ćmy i robaki przestały wczepiać się w sierść McHartmana i jakby skuliły się w sobie, przygotowując do snu.

Alice słuchała wierszyka, a przy ostatnim wersie leciutko parsknęła rozbawiona. Widząc, że to działa, zaraz przechyliła się sama bliżej
- Będziemy mogli je teraz zdjąć, czy same spadną? I czemu jest ich na nim tak dużo? - zapytała. Nie rozumiała tych istot, ani zasad ich działania, dlatego teraz była mocno zaciekawiona.

Ismo nie odpowiedział, a jedynie zaczął śpiewać od początku. Alice zrozumiała, że chce uśpić wszystkie haltije, zanim skończy egzorcyzmy. Kobieta zrobiła krok do tyłu i przyjrzała się scenie. Jedną ręką wciąż dotykała chłopca, gdyż tylko dzięki niemu była w stanie ujrzeć duchy. Przypomniała jej się scena nad Jeziorem Oittaa, kiedy zobaczyła nieskończoną ilość astralnych jeleni, wilków i innych stworzeń uciekających od pożaru rozpętanego przez ogara. Tamta scena była bezgranicznie piękna… ale również straszna.

Ismo usypiał haltije, które nękały McHartmana. Tuoni myślał, że Widzący wymarli. Jednak mylił się i Alice widziała przed sobą jednego w pełni wykorzystującego swoje zdolności.
- Chyba same spadną - mruknął chłopiec, po czym zwrócił spojrzenie na Alice. - Dlaczego jest ich na nim tak dużo? Rozejrzyj się. Kto w tym otoczeniu jest najbardziej niebezpieczny? - na jego twarzy pojawił się uśmiech, choć Harper nie dojrzała w nim wesołości. - Myślę, że pojawiły się tutaj nie bez powodu - rzekł. - Obawiam się, że przyzwał je Tuoni.
Alice nie przeszkadzała mu do samego końca. Gdy Ismo odpowiedział, kiwnęła głową
- On chwieje wszystkie reguły. Musimy go powstrzymać i zrobimy to - przeniosła zaraz spojrzenie na McHartmana. Spięta, na wspomnienie tego co próbował jej zrobić, wytłumaczyła sobie, że albo to taka przypadłość szakali, albo to te istotki. Wzięła wdech i odezwała się do niego
- Eric? Kontaktujesz? - zapytała napiętym tonem.
Półszakal usiadł na podłodze. Fluks zeskoczył na bok, po czym ruszył w stronę Alice, aby przywitać się z nią. McHartman podniósł szponiaste łapy i złapał nimi swoją głowę. Pociągnął. Trzydzieści sekund później przybrał ludzką postać, a na jego piersi zawisła maska szakala.
- Śniło mi się - jęknął, po czym pokręcił głową. Podniósł wzrok. - Czy ja…? - zapytał, patrząc na Alice.
Alice obserwowała jak zmienia postać, po czym rozejrzała się po ziemi, by znaleźć porzucone przy zamieszaniu spodnie, które mu zabrała. Kiedy zadał jej pytanie, rzuciła mu je i odwróciła wzrok
- Straciliśmy tu za dużo czasu. Musimy ruszać - powiedziała nieco spiętym tonem, ale raczej starała się na niego nie patrzeć. Puściła ramię Ismo i podeszła do atrapy karabinu, by i ją podnieść i sprawdzić czy działa. Następnie wyciągnęła telefon Joakima
- Frank potrzebuje pilnie pomocy medycznej, wiesz do kogo zadzwonić - wyciągnęła rękę w stronę gdzie był McHartman, ale zdawała się nadal trawić coś wewnętrznie.
- Tak. Myślę, że wiem - odparł mężczyzna. Wziął telefon i spojrzał na niego niepewnie. Wydawał się lekko zamroczony, jakby na haju. Zaczął wystukiwać wiadomość. Wydawał się kompletnie nie czuć wstydu związanego z nagością. Alice przymrużyła oczy, aby nie widzieć podbrzusza mężczyzny.

Eric spojrzał na telefon. Ten zadźwięczał.
- Obawiam się, że przyszła kolejna wiadomość - powiedział ciężko.

Alice zmrużyła oczy, po czym przełknęła ślinę
- Pokaż mi - powiedziała nie zmieniając tonu głosu, najwyraźniej była dość spięta, by móc ‘uschnąć’ jeszcze choćby odrobinę bardziej.
Mężczyzna jedynie pokręcił głową. Wstał. Nie podał komórki Alice.
- Druga kończyna - powiedział ciężko. - Nie musisz tego widzieć - mruknał.
Ismo podniósł głowę na Harper. Nie do końca rozumiał, co się dzieje, jednak mocno chwycił jej dłoń. Fluks zaszczekał, biegnąc wokoło Erika. Pies wydawał się kompletnie nieświadomy panującego nastroju.
Alice syknęła, po czym powoli wypuściła powietrze z płuc i lekko uścisnęła dłoń Ismo. Zerknęła na Erica, mimo wcześniejszego spięcia
- Szakale walczą z Valkoinen. Idziemy - zarządziła i spojrzała w stronę, gdzie powinni ruszyć. Zdecydowanie stała się bardziej surowa, bo tłumiła smutek i złość w środku.
- Wszystko w porządku? - zapytał Ismo. - Widzę… - mruknął, szukając kolejnych słów. - Jeżeli jesteś zła, to krzycz. Jeżeli jesteś smutna, to płacz - rzekł. Ruszył wraz z nią.

Nagi Eric podążał za nimi. Roztaczał bardzo przygnębiającą aurę. Wydawał się smutny i przybity. Fluks chwilowo trzymał się u jego boku. Zapewne widział w McHartmanie samca alfa.
- Uratujemy… tego kogoś… - mruknął Ismo. - Tak właściwie… kogo ratujemy? - zapytał.
Alice zerknęła na Ismo
- Wolę, przemienić te potrzeby na coś innego, by potem odpowiednio wykorzystać. Nie będę tłamsić uczuć, dam im inną formę - odrzekła i zerknęła znów krótko na Erica, po czym wróciła spojrzeniem do chłopca
- Pamiętasz jak opowiedziałam ci, że wśród moich towarzyszy nad jeziorem okazało się, że jest moja siostra? Mamy różne mamy, ale tego samego tatę. To właśnie ją idziemy… uratować - odrzekła, przed końcem zdania jej głos załamał się jedną nutę, by znów wrócić chłodnym.
- Co cię tak przygnębiło Ericu? - zapytała, ale nie obejrzała się znowu, tylko szła uważnie obserwując przestrzeń przed sobą.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=tvFTrZQEgfo&index=27&list=RDGMEMJQXQAmqrnm K1SEjY_rKBGAVMKcLP8v3823I[/media]

- Widzisz… - mruknął McHartman. - Otóż… - zawahał się - ludzie są zwierzętami. To normalne, by posiadać myśli, pragnienia i odruchy. Ale zazwyczaj łatwo jest je kontrolować. Tyle że… kiedy założysz maskę… - westchnął - ...możesz być kimś innym. Uciec od swojej tożsamości. Wyzbyć się oporów. Być jedynie myślami, pragnieniami i… odruchami - westchnął. - Zazwyczaj nieco łatwiej radzę sobie z impulsami. Jeszcze nigdy nie wyglądało to… aż tak źle…
- Pamiętaj, on nie widział haltii - szepnął Ismo. - On nie wie o nich.
Rzeczywiście, gdyby nie dotyk Pajariego, Harper również nie dostrzegłaby seledynowych robaków oraz ciem.
- Dlatego… - Eric kontynuował. - Z jednej strony chciałbym cię przeprosić, ale z drugiej… nie mogę rzec, że zawładnęła mną jakaś obca siła - mruknął. - Jesteś atrakcyjną kobietą, Alice. Tylko tyle mogę powiedzieć.
Harper zerknęła na Ismo i pogłaskała go po głowie
- Wiem - odpowiedziała Ismo, po czym zerknęła przez ramię na Erica
- Nic się nie stało Eric. Zresztą, to nie do końca tak, że żadna siła nie miała na ciebie wpływu. Miała… Całe korytarze pełne są niewidzialnych dla normalnego oka istot, które mącą w głowach. Obsiadły cię, gdyby nie Ismo pewnie byłoby gorzej. Ale to nie tak, że sam sobie wymknąłeś się spod kontroli. Choć… - zawiesiła na moment głos
- To była najbardziej szalona forma okazania mi komplementu jaką kiedykolwiek doznałam. Eh. Nieważne - powiedziała i znów patrzyła pod nogi i przed siebie.
Eric roześmiał się.
- W takim razie powinniśmy zaprzyjaźnić się - mruknął. - Chociaż myślę, że na razie przydałby się nieznaczny dystans.
- Tak właściwie to co wydarzyło się? - zapytał Ismo, spoglądając na Alice. Musiał bardzo szybko przebierać nogami, aby dotrzymać kroku dorosłym.
Alice przechyliła głowę
- Mhm… Myślę, że na jakiś czas możemy odpuścić twoje zakładanie maski - rzuciła, ale jej ton zszedł odrobinę ze sztywności. Zerknęła na Ismo
- Eric próbował mnie zjeść. Dlatego bardzo dziękuję, że mimo polecenia, przybiegliście - powiedziała spokojnie, nie mając zamiaru tłumaczyć, że owo ‘zjedzenie’, to metafora dla czegoś nieco innego, choć również związanego z konsumpcją.
- Jesteś kanibalem? - Ismo obrócił się, spoglądając na Erika.
- E… - ten zająknął się, spoglądając na Alice. Nie był do koniec pewien wersji, którą powinni przyjąć. - Pewnie znasz bajkę o złym wilku i czerwonym kapturku? - zapytał.
- Czyli jesteś złym wilkiem? - Ismo zmarszczył brwi, po czym szeptem zwrócił się do Alice. - Czy powinniśmy pozbyć się go? - zapytał.
Alice kącik ust lekko drgnął
- Nie, w tym przypadku wilk to nasz przyjaciel, tylko zdarzyło mu się samemu sobie trochę wymknąć spod kontroli. Normalnie nie stanowi dla nas zagrożenia, bo jest naszym towarzyszem. A towarzyszy się szanuje, jak rodzinę, gdy mamy wszyscy wspólne cele - wyjaśniła nie ściszając tonu i znowu pogłaskała Ismo po głowie.
- I myślę, że Eric normalnie nie jest kanibalem - zerknęła na niego przez ramię posyłając krótkie spojrzenie mówiące coś jak ‘No, a przynajmniej na pewne standardy.’, po czym znów spojrzała do przodu. Zmrużyła oczy zastanawiając się jak dużo trasy mają jeszcze do przejścia. Niedaleko przed nimi spostrzegła drzwi. Skierowała na nie snop tęczowego światła, aby upewnić się.
- Jesteś na mnie zła? - Eric mruknął cicho.
Alice zerknęła znów na niego i pokręciła głową
- Gdybym była, skonsumowałabym cię. Ostatnio wyszło na to, że sama mam szalony apetyt - odrzekła szeleszczącym szeptem, melodyjnie. Podeszła do owych drzwi i słuchała chwilę.
- Hmm… rzeczywiście - odparł McHartman. - Myślę, że gorączka zabijania nie odróżnia się aż tak bardzo od gorączki kochania - mruknął.
Alice przystawiła ucho do drzwi, nasłuchując. Wydawało się, że po drugiej stronie nikogo nie było. Jednak nie miała całkowitej pewności. Niestety nie mogła zdać się na zmysły McHartmana. Założenie przez niego maski wiązało się z dodatkowymi niebezpieczeństwami.
- Słyszysz coś? - szepnął Ismo.
Alice mruknęła cicho na słowa Erica, a zaraz wróciła do uważnego skupienia na dźwiękach zza drzwi. Po czym wyprostowała się i pokręciła lekko głową
- Nie, niczego stamtąd nie słychać - wyciągnęła z kieszeni broń i podała Ericowi. - Może i sobie z nią radzę, ale ty na pewno robisz to o kilometry lepiej - wyjaśniła, po czym zerknęła na Ismo. - Niedługo może być bardzo niebezpiecznie. Chciałabym, żebyście z Fluksem bardzo uważali, bo tam mogą strzelać. A jak wiesz, to niezbyt zdrowe dla dorosłych ludzi, a co dopiero dla chłopca i pieska. Trzymajcie się za nami i szybko reagujcie, dobrze? - Alice zerknęła na Fluksa, choć wątpiła, że pies pojął tak skomplikowaną komendę - Pilnuj Ismo - zaproponowała prostszą.
- Hau - Fluks szczeknął, jakby godząc się na pilnowanie chłopca.

Jeszcze niedawno błąkał się po ulicach Helsinek. Wtem został spostrzeżony przed Helsinki City Museum przez Imogen. Został wyczesany przez nią oraz przez Natalie. Jednak to do Ismo przyzwyczaił się. Właśnie z nim spędził najwięcej czasu. Przytulił się do nogi chłopca i spojrzał na niego.
- Będziemy uważać - Ismo przyrzekł. - Wygląda na to, że potrzebujecie nas tak bardzo, jak my potrzebujemy was - westchnął z uśmiechem.
Alice pokiwała głową
- Na to wygląda - zerknęła na Erica
- Otwierać? - zapytała ostrożnie i znów zerknęła na drzwi.
- Chyba nie ma innego wyjścia - mruknął Ismo.
Natomiast McHartman mocniej chwycił broń, oczekując wszystkich okropieństw, które kryły się za drzwiami.
Harper wzięła wdech i powolutku, ostrożnie zaczęła otwierać.

Okazało się, że po drugiej stronie nikogo nie było. Ani wroga, ani przyjaciela. Ruszyli przed siebie. Fluks cicho szczeknął.
- Hmm… - mruknął Ismo, po czym spojrzał na Harper. - Mogłabyś tutaj zaświecić? Mam wrażenie, że coś widzę.
Alice powoli przesunęła snop kolorowego światła na kierunek, który wskazał jej Ismo. Sama również skupiła tam wzrok. Spostrzegła plamy krwi.
- Patrz - mruknął Eric. Dotknął ściany. Wydawała się nieco inna od poprzednich. Zrobiona z innego materiału. - Wydaje mi się, że jesteśmy pod Skalnym Kościołem. W końcu - Eric mruknął z lekkim uśmiechem.
Alice wzięła delikatnie głębszy wdech
- Jeśli tak, to teraz musimy zorientować się jak wygląda sytuacja na górze… - poruszyła się niespokojnie i rozejrzała, powoli przesuwając snop światła w poszukiwaniu jakiegoś przejścia, tudzież schodów, czy klapy.
- Rzeczywiście - mruknął McHartman. - Musimy być przygotowani.
- Nie martw się - Ismo chwycił mocno dłoń Alice. - Wszystko będzie dobrze - uśmiechnął się nieznacznie.
Fluks szczeknął. Skoczył do przodu. Chwycił drobną zawleczkę, którą nikt inny nie spostrzegł i pociągnął mocno. Wnet nad jego głową zaczęły rozsuwać się schody. Odskoczył w samą porę, po czym spojrzał na Isma.
- Chyba teraz musimy iść na górę - Pajari spojrzał na McHartmana.
Alice uniosła brwi, kiedy Fluks znalazł wejście na górę
- Zuch piesek - pochwaliła go, po czym i ona spojrzała na Erica
- Jaki szyk? - zapytała go o zdanie, w końcu uznała, że nieco lepiej zna się na taktycznym rozłożeniu podczas akcji.
- Ja pójdę pierwszy - zaofiarował się McHartman. - W pośredniej postaci. Wtedy mam największe szanse bez względu na ostatnie wydarzenia. Następnie ty, tuż za moimi plecami. Chłopca i psa odesłałby z powrotem - mruknął, po czym zwrócił się w stronę Ismo. - Nie martw się. Naprawdę doceniam cię oraz twoje zdolności. Ale boję się, że nie przetrwasz tego, co zobaczymy na wyższych piętrach.
Pajari otworzył usta, po czym je zamknął. Następnie znów je otworzył i spojrzał na Alice.
- Ty też tak uważasz? - zapytał. - Powinienem wracać do samochodu? - zapytał.
Alice zmarszczyła lekko brwi
- Te istoty, podejrzewamy, że są pod kontrolą Tuoniego. Tylko Ismo jest w stanie je odesłać, bo ja bez niego też ich nie widzę. Widziałam już co były w stanie zrobić z tobą, wolę nie zobaczyć powtórki. Choć z drugiej strony martwię się o Ismo. Nie chciałabym, żeby stała mu się krzywda. Gdyby był jakiś sposób… - zamyśliła się chwilę. Zerknęła na schodki i na Erica
- A gdyby tak odczekał chwilę po nas? Byśmy mogli skoncentrować na sobie uwagę i rozeznać się, a on wyjżałby dopiero potem? Jeśli zagrożenie byłoby zbyt wysokie, cofnąłby się. Ale jeśli mielibyśmy problem z tymi istotami, jego pomoc byłaby nieoceniona - wyjaśniła co myśli.
- No ja wiem - mruknął Eric. - Po prostu nie chciałbym, aby stała ci się jakakolwiek krzywda - spojrzał na Isma. - Bo widzisz… nie jesteś nam nic winny. Możesz stąd wyjść i dołączyć do rodziny. Jesteś tylko dzieckiem… - McHartman zawahał się. Jego ostatnie słowa nie brzmiały zbyt krzepiąco. - Musisz być kompletnie pewny tego. Potem zapewne nie będziesz mógł zawrócić. Jeszcze jest dla ciebie szansa. Możesz wrócisz i wieść normalne życie.
Pajari uśmiechnął się lekko.
- Naprawdę myślisz, że mogę? - zapytał Ismo. Lewą ręką złapał Erika, a prawą Harper. Spojrzał na rudowłosą i utkwił w niej swój wzrok.
Alice słuchała uważnie tego, co mówił Eric do Isma, ale jej twarz znów lekko sposępniała. Jakaś myśl ponownie nie dawała jej spokoju. I kiedy Ismo spojrzał na nią tak ufnie, kobieta patrzyła chwilę, po czym odwróciła na moment wzrok
- To twoja wola, zrobisz dokładnie tak jak będziesz chciał Ismo. Po prostu wiedz, że nie zmuszamy cię do niczego. Możesz wybrać - powiedziała, wracając do niego spojrzeniem. Wydawało się, że znów była stonowana i nieco spokojniejsza.
- Moja mama… bardzo ją kocham - Ismo spojrzał na Alice. - Naprawdę. Ale odnoszę wrażenie, że należy do kompletnie innego świata. Myślę, że życie polega na tym… abyśmy odkryli, gdzie pasujemy - Pajari mruknął. - I czuję, że jestem dokładnie tam, gdzie powinienem być - dodał. - Czy potrafiłabyś uśpić haltije, które żerowały na Eriku? - chłopiec zapytał, spoglądając na Alice. - Nie? Tak też sądzę. Myślę, że jestem w odpowiednim miejscu i czasie. Nie każdy ma to szczęście - chłopiec westchnął.
Harper kiwnęła głową
- A więc zdecydowane - odrzekła i spojrzała na Erica
- Ustalone i myślę, że jesteśmy gotowi. Daj broń, skoro się przemienisz - powiedziała spokojnie.
Eric podał jej pistolet.
- Mam nadzieję, że wyjdziemy z tego cało - uśmiechnął się nieznacznie.
Śpiewaczka uśmiechnęła się blado
- Musimy i zrobimy to - oznajmiła mu. Po czym ponownie zwróciła spojrzenie w stronę schodów i zacisnęła dłoń mocniej na broni, po czym sapnęła.
- Damy radę - mruknął Ismo, spoglądając w górę.
Fluks szczeknął, jak gdyby chcąc potwierdzić tę prawdę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 04-11-2017, 16:23   #239
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lotte Visser


Wsiedli do białego vana i ruszyli na północ Helsinek. Edmund prowadził również tym razem. Obok niego na miejscu pasażera siedziała Lotte. Katherine znajdowała się z tyłu i staranniej układała w walizce prędko wrzucone rzeczy.
- To nie będzie rewia mody - mruknęła blondynka. - Wszyscy mamy na zmianę po T-shircie i jednej parze spodni. Mam nadzieję, że znajdziemy jakiś sklep po drodze. Wydaje mi się, że w Islandii jest zimno nawet w lecie.
- Około dwanaście stopni - Lotte sprawdziła w komórce. - Nie mamy niczego cieplejszego?
- Niestety nie - Kate pokręciła głową. - Może już teraz przebierzesz się? - zaproponowała. - Jesteś przemoczona.
- Może lepiej w toalecie na lotnisku - Visser odparła. - Tak zacina, że zdołam zmoknąć drugi raz po wyjściu z samochodu - spojrzała przez okno na ciemne chmury.
- Obawiam się, że będziemy musieli przeczekać burzę - mruknął Edmund. - Nie będziemy mogli wylecieć w takich warunkach - dodał. Następnie spojrzał na Lotte z lekkim przestrachem. - Nie będziemy mogli - powtórzył spokojnie i powoli. - Bo to byłoby niebezpieczne.
Widać miał Visser za fankę niebezpieczeństwa, sportów ekstremalnych i śmiertelnego ryzyka.

Ruszyli na północ autostradą E12. Zjechali w bok przed miastem Hyvinkää. Jeden klon Katherine został w vanie i zadeklarował, że odwiezie samochód z powrotem do hotelu. Następnie ruszyli we trójkę ku niskiemu, niepozornemu kompleksowi zbudowanym na szczerym polu.

Na miejscu dowiedzieli się, że rzeczywiście muszą przeczekać fatalną pogodę. Ruszyli do niewielkiej, pustej kawiarni i usiedli przy wolnym stoliku. Lotte wyciągnęła komórkę i otworzyła galerię zdjęć. Niestety nie znała fińskiego. Podała komórkę Katherine, która zaczęła tłumaczyć i czytać na głos.

User posted image
Dom Nordycki
Centrum kultury w Reykjavik, Islandia.
Adres: Sæmundargata 11
Godziny otwarcia:
niedziela-wtorek: 09:00-17:00
środa-sobota: 09:00-21:30
Telefon: +354 551 7030
Architekt: Alvar Aalto

Dom Nordycki w Reykjaviku to instytucja kulturalna otwarta w 1968, za którą odpowiedzialna jest Nordycka Rada Ministrów. Jej celem jest promowanie i wspieranie kontaktów kulturowych pomiędzy Islandią i innymi krajami nordyckimi. Z tego powodu Dom Nordycki organizuje zróżnicowany program kulturalnych eventów i wystaw.
Budynek jest miejscem czołowych wydarzeń w islandzkim kalendarzu kulturalnym: Międzynarodowych Festiwali Filmu i Literatury Reykjaviku i Nordyckiego Biennale Modowego. Wewnątrz domu zlokalizowana jest biblioteka i centrum informacyjne. Dodatkowo, znajduje się tam sklep klasycznego i nowego nordyckiego designu, przestrzeń wystawowa i audytoria. Poza tym znajdziemy tu uznaną restaurację serwującą nowonordyckie potrawy.


Kate przesunęła palcem i zrobiła zbliżenie na kolejne zdjęcie zawartości komputera Johanny.

Cytat:
Dom Nordycki został zaprojektowany przez słynnego fińskiego architekta modernistycznego Alvara Aalto (1898-1976). Budynek jest jedną z jego ostatnich prac - ukrytym diamentem pośród lepiej znanych arcydzieł. Zawiera najbardziej ikoniczne elementy stylu Aalto. Są widoczne w ceramicznym dachu koloru ultramaryny, idealnie wpasowanym do znajdującego się w tle pejzażu gór. A także w centralnej studni ulokowanej w bibliotece i chętnym użyciu bieli, kafelków oraz drewna na terenie całego ośrodka. Umeblowanie również zostało opracowane przez Aalto.

Dom Nordycki jest jedynym budynkiem w Islandii zaprojektowanym przez architekta uznanego na arenie międzynarodowej. Nie jest zbyt duży, lecz jego lokalizacja to testament mistrzowskiej umiejętności dostosowania projektu do otoczenia. Aalto nie wzniósł niepasującej, ekstrawaganckiej struktury, lecz umieścił obiekt na sztucznym nasypie ziemi na środku moczarów. Architekt dołączył mały staw po stronie północnej, który rezonuje z dwoma większymi po stronie przedmieścia. W ten sposób położył akcent na unikalne aspekty naturalnego obszaru oraz uhonorował związek pomiędzy ziemią i naturą, a także architekturą i otoczeniem.
- Czyli jedyne, co przygotowała babka Pentti, to tłumaczenie strony internetowej ośrodka? - zapytał Thomson.
Przyszła kelnerka i nalała im dzbanek świeżej, parującej kawy. Kate zaciągnęła się aromatem, uśmiechnęła się i wypiła pierwszy ryk.
- Będziemy potrzebować wszelkiej możliwej energii - westchnął Thomson. Pierwszą filiżankę wypił duszkiem i od razu nalał sobie następną.


Cytat:
Za foyer znajduje się centralna część Domu Nordyckiego, skąpana w świetle dnia dzięki rozległym oknie dachowym w kształcie kopuły. Stąd znajdziemy dostęp do biblioteki, sali koncertowej/audytorialnej, skrzydła biurowego oraz kawiarni oferującej wspaniały widok na przedmieścia Reykjaviku aż do Góry Esji. Biblioteka zajmuje niecodzienną przestrzeń, jako że jej ściany i sufit są uformowane przez stożek wznoszący się ze środka budynku. Środek podłogi jest zapadnięty, prowadząc do niższego piętra. Cała przestrzeń pozostaje skąpana w świetle, który dostaje się poprzez okno dachowe w kształcie kryształu, usytuowanym na czubku stożka. Znajdziemy tutaj około 30 000 tytułów. Obok biblioteki znajduje się sala koncertowa/audytorialna. Niekonwencjonalny kształt i drewniane panele na ścianach zapewniają wspaniałą akustykę zarówno dla muzyki, jak i słowa mówionego.
- Ta biblioteka brzmi obiecująco - mruknęła Cobham, po czym wgryzła się w bułkę. Skończyła czytać. Nagle komórka rozdźwięczała się. Lotte spojrzała na nią. Dzwoniła Mary.

Sharif Habid


Sharif i Afaf szli do biblioteki. Dziewczyna trzymała mapę od Europejczyka i starała rozeznać się w niej. Próbowała oszacować jak najszybszą drogę na miejsce. Była tak zaczytana, że prawie weszła pod pędzącą karetkę. Na szczęście młody Habid zdołał ją w porę powstrzymać.

Podążali główną ulicą Bakuby. Ominęli niewielki park w kształcie trójkąta. Przeszli przez most, potem spostrzegli sklep rybny i urząd. Skręcili w lewo przy kebabie Azzawi. Ruszyli ulicą خريسان‬‎, przy której znajdował się bank. Rondo i biblioteka wydawały się być już blisko.
- Patrz, wszędzie się świeci - mruknęła Afaf.
Rzeczywiście, z okolicznych budynków dobiegało światło. Zazwyczaj mieszkańcy oszczędzali prąd i rzadko zapalali żarówki. To jednak była specjalna, wyjątkowa noc. Sąsiadki okrywały się czarnymi szlafrokami i z niedbale założonymi turbanami wychodziły na podwórko. Plotkowały, stojąc przy płotach. Wydawało się, że nikt nie zwracał uwagi na dwójkę rodzeństwa. Tragedia Khalis stała się lokalną nowinką. Niektórzy wydawali się szczerze zaniepokojeni losem wioski. Chociażby dlatego, że ogień mógł dotrzeć również do Bakuby. Jednak większość wydawała się podchodzić do sprawy z mniejszą powagą.
- To dlatego, bo w Khalis byli sami grzesznicy - usłyszeli szept staruszka rozmawiającego z innym. - Allah pokarał ich ogniem.
- A jeśli ktoś z wyznawców Allaha wyrzeknie się swojej religii i umrze jako niewierny Bogu swemu - do ich uszu dobiegła odpowiedź, będąca cytatem z Koranu. - To dla takich daremne są ich uczynki na tym świecie i w życiu ostatecznym. Tacy będą mieszkańcami wielkiego ognia i będą tam na wieki.

Afaf już podnosiła kamień, żeby rzucić nim w mężczyzn, jednak Sharif ją w porę powstrzymał.
- Nie mamy na to czasu - mruknął młody Habid. - Musimy iść do biblioteki.
Jego siostra z niechęcią skinęła głową.

Wnet przed ich oczami ukazał się gmach, do którego zmierzali.


W środku było ciemno i najprawdopodobniej nikogo nie było. Obeszli budynek dookoła i dostrzegli tylko jedno wejście. Wokoło ronda znajdowało się aż pięć sklepów RTV i dwie restauracje. W niektórych paliły się jarzeniówki. Sharif dostrzegł dwóch mężczyzn palących papierosy przed jednym z budynków, jednak nie patrzyli w ich kierunku… przynajmniej na tę chwilę.
- W niedzielę jest czynne całą dobę, ale poza tym biblioteka jest zamknięta przez inne dni - mruknęła Afaf, patrząc na napis.
- Przecież i tak prawie nikt nie potrafi czytać - Sharif mruknął w odpowiedzi.

Spostrzegł lekko uchylone okno na pierwszym piętrze. Obok znajdowało się drzewo. Mógł próbować wdrapać się na nie, wydawało się to możliwe. Gdyby potem skoczył na fasadę, to dostałby się do środka. Tyle że wtedy byłby odsłonięty przed oczami mężczyzn. W każdej chwili mogliby obrócić się w jego stronę i spostrzec jego wysiłki.

Istniała również inna możliwość. Młody Habid mógł wybić okno na parterze po drugiej stronie. Nikt by go nie zobaczył… jednakże nie miał żadnej wiedzy na temat ewentualnych alarmów, zainstalowanych w środku. Istniała możliwość, że w ten sposób błyskawicznie powiadomi policję.

Alice Harper



Piwnica pod Skalnym Kościołem… nie wyglądała po bożemu.
Od razu po przekroczeniu jej progu Alice spostrzegła, że ściana na przeciwko była zawalona. Wyglądała tak, jakby trafił w nią pocisk armatni. Pomiędzy odłamkami gruzów spostrzegła plamy krwi, porzucony pistolet, a także dwa przygniecione ciała. Nawet nie potrafiła rzec, czy należą do wrogów, czy przyjaciół.

Eric skoczył w ich kierunku niczym błyskawica. Odciął rękę, która próbowała sięgnąć po broń. Następnie odgiął tułów do tyłu i zawył. Wnet usłyszeli dobiegający z oddali odzew. McHartman opadł na cztery łapy i ruszył dużymi skokami w kierunku dźwięku.
- Szybko - zacharczał.
Alice pospieszyła za nim, trzymając pistolet uniesiony w gotowości. Karabin-atrapę podała chłopcu. Już nie potrzebowali latarki, gdyż światła ledowe zamontowane pod sufitem z pełnym sukcesem oświetlały im drogę.

Zza zakrętu wypadła trójka napastników w garniturach. Byli rozczochrani i poplamieni krwią. Jeden z nich trzymał się za ramię. Wyglądało na to, że któryś z szakali próbował odgryźć mu rękę. Wydawali się przestraszeni. Uciekali. Jednak nie byli bezbronni. Jeden z nich uniósł pistolet, próbując wymierzyć w olbrzyma. Ten jednak ciął szponami od dołu. Wbił całą rękę w brzuch mężczyzny. Alice dostrzegła pojedynczą pętlę jelitową, która wydostała się na zewnątrz. Następnie Eric zaparł się, podniósł mężczyznę i rzucił nim za siebie, wykonując obrót całym swoim tułowiem. Wnet wyciągnął drugą rękę i nie tracąc impetu przejechał szponami po jabłku Adama drugiego napastnika. Jasna, żywo czerwona krew tętnicza strzeliła na Alice, obryzgując ją ciepłym strumieniem.
- Uważaj - krzyknął Ismo.
Harper w porę nacisnęła spust. Nie było czasu na obawy, że spudłuje i trafi w półszakala. Postrzeliła drugiego mężczyznę w bok. Gdyby spóźniła się o pół uderzenia serca, McHartman zostałby ugodzony ołowiem. Zamiast tego Eric ryknął, rozdziawił gębę i wgryzł się w tułów ostatniego napastnika. Następnie pochylił zwierzęcy pysk i zaczął żreć sinawą wątrobę. Fluks podbiegł do swojego idola i zaczął obwąchiwać ciepłą krew.
Pajari rozpłakał się na ten widok. Wyglądał na nieziemsko przerażonego. I słusznie. Alice poczuła, że zbiera jej się na wymioty, jednak szybko opanowała odruchy i odzyskała kontrolę nad sobą. W przeciwieństwie do chłopca.

Zaczął uciekać w panice. Alice ruszyła za nim. Dogoniła go. Z jakiegoś powodu przystanął.
- Posłuchaj… - zaczęła Harper… jednak również zaniemówiła.

Przed nimi rozciągało się duże pomieszczenie znajdujące się bezpośrednio pod parterem głównej nawy. Było wypełnione leżącymi i jęczącymi w malignie ludźmi. Alice spostrzegła szakali - w najróżniejszych formach przemiany - a także członków Valkoinen. Niektóre twarze rozpoznawała z wyspy zoo, inne z astralnej obserwacji cmentarza. Wiele osób wciąż walczyło. Pistolety, bagnety, noże, pazury, wrzaski, hałas… a co najważniejsze - chaos. Ten wydawał się niepodzielnie panować nad wszystkimi.


Alice dostrzegła po prawej stronie dwa złote kucyki… to była Jennifer! Dziewczyna trzymała w ręce kij bejsbolowy. Miała na sobie jedynie spodnie, buty i stanik. Zamachnęła się w mężczyznę stojącą przed nią. Kątem oka ujrzała dwóch innych podnoszących broń na jej wysokość. Opadła na kolano i uderzyła dłonią o podłogę. Rozległ się wybuch. Cała trójka zwaliła się na ziemię. Jenny zdołała utrzymać się na dwóch nogach. Alice widziała, że dziewczyna była u kresu wytrzymałości. Wydawało się, że długo już walczyła… i potrzebowała pomocy.

Tuż przed Harper znajdowało się wejście na parter Skalnego Kościoła. Przeczucie podpowiadało jej, że właśnie tam znajdowała się na Natalie i Tuoni. Musiałaby jednak przedrzeć się przez walczący z sobą tłum. Z pomocą Erica wydawało się to wykonalne… choć wciąż niebezpieczne.

Tymczasem Ismo drgnął i krzyknął. Zamknął oczy i przystawił dłonie do uszu, jakby chcąc odizolować się od wszelkiego dźwięku. Spostrzegł korytarz po lewej stronie pomieszczenia i zaczął uciekać w jego kierunku.

- Co teraz? - prędko warknął McHartman.

Nie mogli roztroić się. Po prawej czekała na nich Jennifer, przed nimi na górze Natalie, a po lewej Ismo. Alice musiała zdecydować, który kierunek obrać.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 04-11-2017 o 16:25.
Ombrose jest offline  
Stary 07-11-2017, 14:16   #240
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
This is war...

Alice zawahała się, po czym zerknęła na Erica
- Pomóż Jenny. Złapię Ismo - krzyknęła nad chaosem, już w biegu za chłopcem. Miała dłuższe nogi. Liczyła na to, że nie poślizgnie się na krwi. Modliła się w duchu, by chłopiec zwolnił, bo będzie musiała wrócić i udać się na górę po Natalie. W tym jednak momencie uznała, że uspokojenie jego jest najważniejsze. Obawiała się takiego obrotu wydarzeń, gdy Ismo znalazł się na dole z nimi. Spieszyła się, pozostając uważną na otoczenie swoje i jego.
Eric warknął. Ochrona Alice była jego najważniejszym zadaniem. Nie pomoc Natalie, ani nawet Jennifer. Mimo to Harper zdołała mu zwinnie uciec i zniknąć w rozgardiaszu. Skoczył w kierunku Konsumentki, tym samym usuwając się rudowłosej z oczu.

Śpiewaczka nie traciła czasu. Rozglądała się w poszukiwaniu blond czupryny chłopca. Wnet drogę zastąpił jej niski, ale dobrze zbudowany mężczyzna. Nie miał przy sobie broni palnej, a tylko nóż. Alice dostrzegła kaburę przy jego pasku, co sugerowało, że zapewne posiadał pistolet, tylko został mu wytrącony podczas walki. Ruszył w stronę Harper. Na pewno nie miał dobrych zamiarów.

Alice widząc mężczyznę, który zastąpił jej drogę podniosła do góry broń
- Nie mam czasu na pierdoły! - buchnęła zirytowanym tonem i nacisnęła spust, nie zatrzymała się, tylko odrobinę zwolniła, więc szli naprzeciw siebie. Trafiła prosto w klatkę piersiową mężczyzny. Odrzuciło go na kilka metrów do tyłu. Napastnik wyglądał na oszołomionego, jednak z jego rany nie trysnęła krew. Przez chwilę Alice myślała, że to wina jakichś sił nadnaturalnych. Potem zrozumiała, że nożownik miał na sobie kamizelkę kevlarową. Mimo to wydawał się oszołomiony i przez co najmniej kilka sekund nie był zagrożeniem. Alice mogła poświęcić swój czas, aby go wykończyć, lub też wyminąć i nie tracić ani chwili.

Tymczasem Harper spostrzegła Isma kilkanaście metrów dalej. Chłopiec stał tuż przed mężczyzną, który zaszedł jego drogę.
Harper nie miała czasu na dobijanie napastnika, miała nadzieję, że strzał oszołomił go na tyle, że nie podniesie się natychmiast, jej uwaga w pełni skupiła się teraz na Ismo
- Ismo! W dół! - rzuciła już celując w mężczyznę, który zaszedł mu drogę. Wściekła się. Nie mogła pozwolić, by chłopcu coś się stało. Nie dopuści do tego. Będzie go bronić - taki przyświecał jej teraz cel. a wiadomo, że kobiety bywają upiorne, jak stają w obronie czegoś, na czym im zależy. Uda jej się? Była w duchu pewna, że tak.
Ismo zgiął się w pół i przysłonił uszy dłońmi. I wnet rozległ się huk wystrzału. Alice trafiła mężczyznę nieco poniżej krocza, w udo. To wystarczyło, aby zaskowyczał z bólu. Pajari, widząc to, zerwał się i zniknął w korytarzu. Harper straciła go z oczu. Tymczasem mężczyzna trafiony w klatkę piersiową podniósł się i skoczył na Alice z wrzaskiem i wyciągniętym nożem.
Alice kupiła Ismo możliwość ucieczki przed napastnikiem, jednak kosztem czasu dla siebie, by się odpowiednio ustawić. Przekręciła się jak najszybciej mogła i spróbowała cofnąć się i uskoczyć od napastnika z nożem. Nie byłaby w stanie się z nim mierzyć z bliska. Na pewno by ją dźgnął. Miała za to jeszcze naboje w magazynku, miała to więc zamiar wykorzystać. Znów strzelając w tego jegomościa. Była wystraszona, ale jednocześnie zawzięta i zła. Może nie miała wiele sił, ale całą tonę uporu.

Niestety musiała… przeładować.
Nacisnęła spust i w tym właśnie momencie uświadomiła sobie, że w magazynku zabrakło kuli. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Spostrzegła stalowy błysk noża oraz mężczyznę lecącego w jej stronę. Przez ułamek sekundy nawiązali kontakt wzrokowy. W jego oczach Alice dojrzała obietnicę śmierci, która czekała na nią w następnej sekundzie.
Jednak… nie doczekała się.
Szybkie ciało rudego, pręgowanego szakala naskoczyło na napastnika. Oboje polecieli w bok i z impetem uderzyli o ścianę. Przewrócili się i zastygli w uścisku. Zwierzę próbowało przegryźć tętnicę szyjną, a nożownik wbić broń w brzuch.
Na szczęście, dla Alice droga stała się wolna.
Harper widziała przez kilka sekund swoją śmierć. Ta jednak nie nadeszła. Najwidoczniej to nie był jeszcze jej czas. Wypuściła powietrze z płuc
- Dziękuję! - rzuciła, po czym odwróciła się by pobiec za Ismo. Miała nadzieję, że nie oddalił się za daleko. Przeładowała ponownie, mając nadzieję, że tym razem kula jest w magazynku jak powinna.

Wbiegła do korytarza. Zauważyła kilka ludzi na skraju śmierci, jednak nie zaprzątała sobie nimi głowy. Liczył się Ismo i musiała złapać go, zanim chłopiec odbiegnie zbyt daleko. Każdy kolejny przybyty metr oznaczał sekundę mniej wsparcia, które mogłaby zapewnić Erikowi, Natalie i Jenny.
- Zostawcie mnie wszyscy… - chłopiec zapłakał, kręcąc głową i zniknął za załomem korytarza. Na szczęście Alice doganiała go.

Harper złapała go za ramiona i przewróciła się z nim, żeby go na siłę przytulić
- Ismo, uspokój się, proszę. No już. Już. - powiedziała obejmując go i nie chcąc wypuścić. Chłopiec drżał. Alice czuła wilgoć kapiącą po jego twarzy. W pewnym momencie jakby uspokoił się i odwrócił. Jego oczy świeciły bielą. Alice poczuła mistyczną aurę unoszącą się wokół niego, wydawała się wręcz namacalna.
Harper obserwowała uważnie Isma. Widząc i czując mistyczną aurę wstrzymała oddech niepewna co się zaraz stanie. Nie puszczała go jednak
- Ismo, wszystko będzie dobrze. Spokojnie. - mówiła dalej. Wiedziała, że na pewno przeżył ogromny szok, miała jednak nadzieję, że choć przez chwilę wziął pod uwagę, że może zobaczyć takie zło ze strony ludzi.
Światło nagle zniknęło z oczu Isma. Chłopiec wyglądał znów normalnie. Po części Alice wydawało się, że przewidziała to sobie. Pajari oddychał spokojnie.
- Fluksik - mruknął, po czym pogłaskał psa, który do nich podbiegł. Mocno przytulił Harper. - Przepraszam. J-ja… obiecałem, że będziecie mogli na mnie liczyć - szepnął.
Alice pogłaskała go po głowie, a potem pogłaskała też Fluksa
- Przepraszam, że cię nie ostrzegłam. Sama też nie spodziewałam się… Tego co zastaliśmy. Wydaje mi się, że Natalie i Tuoniego znajdę na górze. Jeśli jednak nie dasz rady, spróbuj się cofnąć. Powinien tu gdzieś wisieć plan budynku… - powiedziała opiekuńczym tonem i znów głaskała Ismo po głowie. Nie było wiele czasu, musieli szybko podjąć decyzje.
- Chcę zostać - odparł chłopiec, nagle zdeterminowany. - Być może uda mi się go powstrzymać - mruknął. - Kościół Konsumentów nie jest w stanie wygrać tej walki… ja zobaczyłem… - zawahał się - …tę samą, ciemną aurę wokół tych morderców, co na cmentarzu. Tuoni nie wypuści ich do Tuoneli, nie pozwoli im umrzeć. Z jakiegoś powodu każe im leżeć i udawać nieżywych… myślę że to pułapka - szepnął. - Musisz kazać Erikowi ranić, ale nie zabijać. Wtedy Tuoni nie będzie mógł ich wskrzesić - zakasłał z nerwów.
Alice zmarszczyła brwi. Zrozumiała sens tych słów, w gruncie rzeczy miała przeczucie, że tak to może działać
- Jeśli jesteś pewny, że chcesz zostać, to chodź. Musimy się spieszyć i tam wrócić. Eric pomaga teraz Jennifer, musimy ich ostrzec. A potem czeka mnie pogawędka z Tuonim - powiedziała zdeterminowanym tonem i podniosła się, wreszcie puszczając chłopca.
- Dobrze, idziemy - mruknął Ismo. - Boję się tylko o Fluksa… - zawahał się. - Jednak bez nas będzie mniej bezpieczny, co nie?
Harper mruknęła
- Jeśli będzie się trzymał bardzo blisko ciebie, to jest duża szansa, że nic mu się nie przytrafi. Musimy temu zaufać, bo zostawienie go samego może być rzeczywiście groźne - skwitowała i popatrzyła na psiaka. Jakimś cudem dobiegł tu bez uszczerbku, więc najwidoczniej potrafił sobie poradzić, nawet w tym chaosie
- Chodźmy - oznajmiła i przełknęła ślinę, znów zastanawiała się ile czasu minęło. Niestety trudno jej było powiedzieć. Miała wrażenie, że czas tu, pod ziemią, biegł kompletne inaczej.
Ruszyli biegiem w stronę głównego pomieszczenia. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że rannych przybyło w trakcie tych kilku chwil. Na szczęście, jak Alice oszacowała, na nogach stało znacznie więcej Szakali niż ludzi Valkoinen.

Eric i Jennifer znajdowali się w rogu przy schodach. Dziewczyna siedziała i ciężko dyszała. Nie wyglądała na ranną, lecz wykończoną. Harper mogła jedynie domyślać się, co przeżyła od chwili opuszczenia Hotelu Kämp. Miała dużo siniaków, w tym podbite oko i kilka przecięć na tułowiu, które wyglądały boleśnie, jednak zdążyły pokryć się strupami i nie wyglądały śmiertelnie. Tuż przed nią McHartman walczył z wrogami. Na tak niewielkim dystansie jego pazury były prawdziwie śmiertelne i nie pozwalały wrogom celnie strzelać. Półszakal wydawał się żywym ucieleśnieniem natury. A zwłaszcza tej jej bardziej brutalnej i bezlitosnej strony.
Widząc ich, Alice upewniła się, że Ismo i Fluks są blisko niej i skierowała się w ich stronę
- Eric, nie próbuj zabijać ich! Bo to cholerna pułapka! - krzyknęła będąc na tyle blisko, by mieć pewność, że jej głos przedrze się przez wrzawę. Znów spojrzała na Ismo, cały czas mając na uwadze, czy ktoś z napastników nie próbuje się do nich zbliżyć
- Chcesz iść ze mną? - zapytała chłopca po raz ostatni. Mógłby teraz zostać tu wraz z Jenny, albo pójść z nią do schodów.. Musiał zdecydować, Alice potraktowała go teraz poważnie jak towarzysza, nie tylko jak małego chłopca.
- Może będę w stanie powstrzymać ten… proces - mruknął Pajari, spoglądając na nieżywych członków mafii.
Wtem jeden z mężczyzn skoczył w ich stronę z wyciągniętym nożem. Ismo zrobił unik w bok, po czym ruszył biegiem w stronę Jennifer. Zapewne okazałoby się to dla niego śmiertelne, gdyby nie Eric, który w ostatniej chwili odciął rękę innemu szarżującemu napastnikowi. Chłopiec ukląkł tuż przy dziewczynie. Spojrzał na nią troskliwie, po czym usiadł po turecku i zamknął oczy. Kiedy je otworzył, świeciły mlecznobiałym blaskiem. Powinien być bezpieczny tak długo, jak Eric będzie ich bronił.

Tymczasem Alice musiała poradzić sobie z nowym przeciwnikiem. Zanim zdążyła podnieść pistolet, ten uderzył w nią barkiem i powalił na ziemię. Pistolet wypadł z jej rąk. W następnym ułamku sekundy mężczyzna skoczył na nią. Miała jedynie chwilę by podjąć decyzję, czy przeturlać się w bok i spróbować zrobić unik, czy też starać się chwycić za nóż leżący nieopodal, aby nadziać na niego wroga.
Jeśli więc Ismo i Fluks zostaną tutaj, będzie mogła ruszyć na górę. Gdy tylko przedrze się przez tych, którzy próbują jej przeszkodzić. Kiedy napastnik ją powalił, śpiewaczka nieco straciła na rezonie. Postanowiła spróbować uniknąć jego ataku, w końcu miała swój własny nóż, od Erica ze sobą i tracąc pistolet to po niego sięgnęła podczas turlania, liczyła na to, że kupi tak sobie czas na kolejną reakcję, bo jeśli mężczyzna nie odpuści, będzie musiała go ranić. Wstrzymała oddech podczas całego manewru. Wyszedł perfekcyjnie, jak gdyby była akrobatyczką. Adrenalina i chęć pomocy najbliższym zmobilizowała wszystkie mięśnie Alice. Była gotowa do walki, niczym wojowniczka. Przez moment poczuła napierające na nią opary śmierci, próbujące po raz kolejny przejąć kontrolę nad jej ciałem. Wzdrygnęła się, tocząc wewnętrzna walkę. Nie mogła stracić nad sobą kontroli. Nie teraz, kiedy życie Natalie od tego zależało. Mężczyzna upadł na ziemię, wbijając nóż w podłogę. Alice w tym czasie zdążyła ocknąć się i stłumić nadciągający amok. Zdążyła wyciągnąć nóż od Erica dokładnie w tym samym czasie, kiedy nieznajomy chwycił ten, którego przed chwilą widziała na podłodze.
Alice spróbowała kopnąć mężczyznę od boku, w takiej pozycji musiał mieć nieco zaburzony środek ciężkości, więc jeśli udałoby jej się go przewrócić, to mogłaby wstać i znów pobiec na górę. Nie liczyła na to, że w walce na noże z nim wygra, w końcu była na to za słaba. Chciała więc wykorzystać moment i dać długą. Nie miała czasu na dłuższe potyczki tu na dole. Jednak mężczyzna okazał się trudniejszym przeciwnikiem, niż mogłaby początkowo uważać. Siła kopnięcia nie zdołała go przewrócić. Napastnik chwycił ją za stopę i pociągnął. Wykorzystał jej własny pomysł z zaburzeniem środka ciężkości i wnet Alice przewróciła się po raz drugi… jednak zdołała wywinąć się w ten sposób, by lecieć prosto na wroga. Odruchowo wyciągnęła przed siebie nóż. Mogła celować w mniejszy, lecz bardziej wrażliwy punkt - głowę, lub też większy, jakim była klatka piersiowa.
Harper znalazła się w nieco niefortunnym położeniu, ale nadal adrenalina pulsowała w jej żyłach i kobieta przekręciła nóż tak, że w obecnym położeniu, zamierzała wbić go napastnikowi w policzek, korzystając z bezwładnego impetu upadku. Trafiła. Wnet ostrze dotknęło kości i rozległ się niepokojący chrzęst. Mężczyzna wydał pisk, nie mogąc otworzyć ust. Cierpiał z bólu… jednak nie umarł. Chwycił szyję Alice i zaczął ją dusić, próbując jak najszybciej odebrać jej życie.
Alice przestraszyła się. Nie chciała i nie mogła teraz umrzeć. Wyszarpnęła nóż i w kompletnym amoku zaatakowała nim jeszcze raz. znowu w twarz mężczyzny. Celowała w cokolwiek. W oczy, znów w policzek. Chciała wbić i znów wyciągnąć. Złapała nóż oburącz, by mieć pewność że wbije. Jeśli będzie szybsza, to on odpuści, taki ból był większy niż duszenie. Liczyła na to, że przetrwa.
Pociemniało jej w oczach. Nie widziała już twarzy napastnika. Przez chwilę przestraszyła się, że nie będzie w stanie trafić w cel. Zmusiła ramiona do rozpaczliwego, lecz silnego ruchu. Dłonie mężczyzny zdawały się nieziemsko silne. Alice miała wrażenie, że jej krtań zaraz zostanie zniszczona. Jednak znienacka uchwyt osłabł i wreszcie ręce mężczyzny kompletnie ześlizgnęły się z jej szyi. Zamrugała. Po kilku długich sekundach wróciła jej wizja. Ujrzała nóż wystający z oczodołu wroga. Nie ruszał się. Ostrze zostało wbite prawie po rękojeść. Wnet poczuła przykry zapach odchodów, kiedy śmierć opróżniła jelita mężczyzny.
Harper doznała ogromnego szoku. Ręce jej się trzęsły, bo oto właśnie znów kogoś zabiła. Była gorszym człowiekiem niż swój ojciec, który bił jej matkę. On nigdy nie odebrał życia. Jeśli istniało Niebo, to już nie było dla niej. Zgrzytnęła zębami, wstrzymując oddech i podniosła się. Nogi jej drżały, gdy próbowała oczyścić dłonie i twarz z krwi. Wzięła znów pierwszy nóż, jaki dostrzegła. Nic jej nie pozostało. Musiała dokończyć co zamierzała zrobić, znów skierowała się w stronę schodów, a jej łagodne oblicze teraz wyrażało ogrom przerażenia, frustracji i furii.

Biegła ku schodom pośród walczących członków obu ugrupowań, padających ciał, krzyków poszkodowanych i huku wystrzałów. Zdołała dotrzeć pod ich próg. Wskoczyła na stopnie, omijała co trzeci, byle tylko jak najszybciej znaleźć się na górze. Usłyszała za sobą odgłos wystrzału. Kula minęła ja jedynie o pół metra. Poczuła zalążki łez i dziwne drżenie dłoni. Już któryś raz w przeciągu tego kwadransu o włos uniknęła śmierci. A teraz kierowała się wprost do jej pana.

Chwyciła za klamkę, po czym pociągnęła drzwi, otwierając je szeroko. Kątem oka ujrzała dwóch mężczyzn, którzy biegli, aby ją powstrzymać, jednak Eric dopilnował, żeby nie udało im się. Pierwszego podciął sprawnym kopnięciem, a drugiemu wymierzył potężny cios w klatkę piersiową. To, że nie użył pazurów świadczyło o tym, że usłyszał krzyk Alice, aby nie zabijać napastników. Harper obróciła się i zatrzasnęła drzwi.

Znalazła się na parterze Skalnego Kościoła.
Kompletnie nie spodziewała się tego, co ujrzała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172