- Ten nie, tak naprawdę to pomógł bandytów pogonić. - Erich odpowiedział strażnikowi pytającemu o mężczyznę idącego obok Lennarta.
Nim skorzystał z eskorty do gospody wrócił na miejsce napadu i odszukał swój sztylet. Następnie wraz z Lennartem, Sveinem i towarzyszącym im patrolem dotarli do gospody.
Na miejscu podziękował w oszczędnych słowach, nie kazał również wzywać akolitki. - Pewnie ma mnóstwo pracy z doglądaniem wszystkich potrzebujących. - Stwierdził. - Nie fatygujcie jej po nocy. Sam pójdę ją odwiedzić rankiem. Na szczęście łajdak spartaczył strzał i rana nie jest aż tak poważna, jak mogłaby być. - Powiedział. - Do komendanta również pójdę. - Oznajmił. - Nie dlatego, że nie ufam, że zrobicie co trzeba, ale dlatego, żeby pochwalić waszą służbę dzisiejszej nocy. To miasto potrzebuje takich ludzi jak wy, a komendant z pewnością potrzebuje sprawdzonych oficerów... - zawiesił głos. - Jak was zwą? - Spytał patrząc na najbardziej ogarniętego z mężczyzn.
Erich rzeczywiście zamierzał rzec jedno czy dwa dobre słowa o strażnikach, chociaż niekoniecznie nakłaniać dowódcę do awansowania swoich ludzi na oficerów. Sama pochwała była również nieco na wyrost, ale von Kurst zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że w trudnych czasach lepiej mieć po swojej stronie kilku wdzięcznych za dobre słowa strażników, niż nie mieć.
Czekała go rozmowa z Oskarem oraz pozostałymi o nieudanej akcji łowców nagród. Szczęśliwie nieudanej, bowiem dwa celne bełty mogły zakończyć żywoty Ericha i Lennarta w tamtej uliczce. Wszyscy powinni mieć baczenie na siebie, bowiem do kolejnej akcji łowcy z pewnością przygotują się lepiej.
Erich miał również nadzieję, że Roel albo inny towarzysz będzie mógł opatrzyć jego szyję, bowiem przeorana pociskiem skóra piekła niemiłosiernie. Nazajutrz zaopatrzy się u kapłanki w jakąś maść łagodzącą, a może nawet środek wspomagający leczenie.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |