Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2017, 11:26   #22
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Co powiesz na to, byśmy się przeszły nieco, Berto i rozejrzały? - zapytała niezobowiązującym tonem Alicja - Możemy obejrzeć wszystkie stragany a potem zatrzymać się przy tym kramiku ze słodkimi kasztanami. Podobno są przepyszne. Wzięłabym ich dużo, tak żeby rodzicom przywieźć, a i może zechcesz naszego woźnicę nimi poczęstować? - zapytała, uśmiechając się szeroko. Choć może snu już prawie nie wspominała, trzeba przyznać, że po spotkaniu z Księżną, dziewczyna nabrała jakby więcej pewności siebie.
- Woźnicę?- spytała, udając zdziwienie. Obie dziewczyny nie znały się najlepiej, a plotki o romansach mogły szybko zrujnować kobiecą reputację. - Dlaczego miałabym go częstować panienko?
- Skoro i tak pójdziesz do wozu, by zanieść prezent dla moich rodziców i napachnisz mu w wozie... byłoby okrucieństwem nie dać biedakowi spróbować tego przysmaku. A chciałabym żeby dziś wszyscy byli szczęśliwi. To jarmark w końcu!
- klasnęła radośnie w dłonie.
Służąca zgodziła się z taką argumentacją (głównie dlatego, że w gruncie rzeczy nie chciała protestować przeciwko częstowaniu Willa).
- Niech panienka prowadzi - poprosiła, ruszając w ślad za Alicją.
Jak to na jarmarkach, kramiki głównie uginały się pod różnego typu jadłem. Ktoś sprzedawał sery, ktoś słoiki domowej roboty kompotu, jeszcze ktoś inny oferował ciasta. Stragany z łakociami były szczególnie chętnie oblegane przez roześmiane dzieci. Jedzenie to jednak nie wszystko. Na stoiskach można było też zaopatrzyć się w szmaciane lalki, figurki z drewna, pejzaże. Pewna kobieta rysowała węgielkiem (za całkiem rozsądną cenę) portrety chętnych klientek. Rozrywek było bez liku, a to nawet nie uwzględniało karuzeli ani rozstawionych namiotów przed którymi ustawiały się już kolejki ciekawskich Londyńczyków.
Alicja przyglądała się szczególnie obrazom, bardziej jednak zastanawiając się na ile jej własne mogłyby kogoś zainteresować niż żeby coś nabyć. Postanowiła wszak wydać pieniądze jak najrozsądniej i raz po raz opierała się pokusie nabywania rzeczy, które nie były jej całkiem potrzebne... no może poza tą błękitną apaszką, która wprost genialnie podkreślała kolor jej oczu i była gustownym zastępstwem dla szala w wietrzne dni. Oraz, jak obiecała wcześniej, słodkimi kasztanami. Parę garści, które jakimś zrządzeniem losu umknęły żarłocznym chłopcom i dziewczynkom, uszczknęły trzy szylingi z portmonetki Alicji.
- Czy mam je odnieść do wozu? - zapytała służącą, dając swej pani pretekst, by została sama.
- Tak i poczęstuj woźnicę. Ja sobie tu pozwiedzam jeszcze trochę i przyjdę do was... - uśmiechnęła się - Za jakiś czas. Na pewno tak, byśmy dojechali do domu na obiad.
- Jak sobie panienka życzy
- Berta dygnęła usłużnie i po chwili zniknęła w tłumie. Panna Liddell została sama, a przynajmniej tak sama, jak to możliwe w ludzkiej ciżbie. Ale nikt nie zwracał na nią większej uwagi, nie kontrolował i nie mógł niczego zabronić. Mogła pójść na karuzelę, jeśli chciała, albo do namiotu z lustrami. Rzecz jasna coś takiego nie uchodziło w wyższych sferach, ale jednocześnie było ekscytujące.
Słyszała też, że gdzieś pomiędzy namiotami była stara Cyganka, która wróżyła z kart. Alicja zapragnęła ją spotkać. Może ona powie jej coś, co wyjaśni naturę Krainy Dziwów, do której dziewczyna trafiała w snach i po prawdzie czasem wolałabym tam zamieszkać niż w prawdziwym świecie. Rozglądała się zatem bacznie za wróżbitką, zaglądając to tu, to tam, aż w końcu jej poszukiwania przyniosły skutek. Stara, owinięta chustą kobieta siedziała przed stolikiem na którym rozłożone były karty. Nikt przy niej nie stał (czy raczej nie siedział, bowiem na klientów czekało puste, stare krzesło). Okazja była zatem doskonała.
Alicja poczuła niepewność i już miała się wycofać, gdy przypomniała sobie, że taka okazja szybko się nie zdarzy... może nawet nigdy się nie zdarzy. Podeszła do wróżki i usiadła na miejscu przed nią.
- Ja... chciałabym, żeby pani odczytała moją... teraźniejszość. - powiedziała nieśmiało.
Cyganka zmrużyła oczy, jak zwykli robić starzy ludzie i przyjrzała się Alicji.
- Przychodzisz do mnie sama i patrzysz pod nogi, a nie przed siebie, ale nie dlatego, że jesteś nieśmiała. To dlatego, że jeszcze nie przyzwyczaiłaś się do bycia śmiałą - głos miała zachrypnięty, ale całkiem mocny.
Dziewczyna zastanowiła się. To miało sens.
- Chciałam dowiedzieć się czegoś o... o moich snach. - powiedziała cicho, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając poprzednim słowom.
- W snach kryje się wielka wiedza, ale i niebezpieczeństwo. Sny kreują rzeczywistość - wyciągnęła przed siebie pomarszczoną dłoń. - Mogę je dla ciebie zinterpretować za podarunek.
Alicja zmieszała się.
- Chodzi o pieniądze? - zapytała ostrożnie.
- Złotko, jeśli umiesz coś robić dobrze, to nie rób tego za darmo.
Dziewczynie nie spodobał się ton wróżbitki, dlatego zmarszczyła brwi.
- Rozumiem, że za pracę należy się zapłata, jednak nie jestem “złotkiem”. - Zaoponowała.
- Śmiałość wchodzi w krew, prawda? - zmieniła ton, widząc reakcję klientki. - Kim zatem jesteś?
- Jestem Alicja
- powiedziała dziewczyna zgodnie z prawdą i wyjęła z kieszeni jednego pensa, którego wręczyła kobiecie.
- Zatem, Alicjo, o czym śniłaś? - zapytała Cyganka, zaciskając dłoń na monecie.
Od czego miała zacząć? Sama przecież nie wszystko pamiętała. Opowiedziała jednak wróżbitce o Krainie Dziwów, która była światem jej snów dzieciństwa i teraz znów się pojawiła. Alicja mówiła o swoich znajomych z tej krainy, o życiu, które prowadziła jakby równolegle. Przemilczała jednak wszystkie elementy, które w jej ostatnich wizjach miały wydźwięk erotyczny. Te zachowała dla siebie.
- Twoja kraina jest równie prawdziwa, jak to miasto. Jawa i sen to dwie strony tej samej monety - na podkreślenie swoich słów obróciła w palcach pensówkę. - Sny mówią prawdę o rzeczywistości, a rzeczywistość mówi prawdę o snach. Ale ty wracasz wciąż i wciąż do tego samego snu. On jeszcze nie powiedział ci całej prawdy. Szukasz w nim czegoś. Szukasz czegoś, czego nie możesz znaleźć w tym świecie - sięgnęła do swych kart i rozłożyła je na stoliku. Odsłoniła pierwszą z nich.
- W twoich snach jest cesarz, król, albo się pojawi. Ktoś silny, dominujący, ktoś kto cię tłamsi.
Odkryła następną.
- Wisielec to strata, wyrzeczenie. Cesarz coś ci odebrał. Wracasz do swojej krainy, żeby to odzyskać.
Alicja zastanowiła się. Nie pamiętała swojego poprzedniego pobytu w krainie, jednak kiedy była na przyjęciu u Kapelusznika, ten wspomniał coś o Lalkarzu, z którym zamierzała walczyć zanim zniknęła na długie lata z Krainy Dziwów. Kim był Lalkarz? Może to on stał za utratą jej pamięci? Może to on był Cesarzem?
Morze jest głębokie i szerokie, a w nim pływa ryba, która się nazywa Chyba” - usłyszała w głowie głos siostry, która w ten sposób zawsze walczyła z niezdecydowaniem Alicji.
- Powiesz mi coś jeszcze? - zapytała cicho wróżbitki.
Cyganka mruknęła coś pod nosem i wyłożyła kolejne dwie karty. Na jednej była jakaś samotna sylwetka, a na drugiej wieża.
- To, czego szukasz, uda ci się w krainie odnaleźć. Zdobędziesz wiedzę od mędrca w wieży. Ale musisz się wystrzegać niebezpieczeństw, każda wędrówka może sprowadzić na manowce - po czym z ciężkim westchnieniem dodała - dalej karty milczą.
Nie komentując słów wróżbitki - bo i co można było tu dopowiedzieć - Alicja wstała i ukłoniła się.
- Dziękuję - powiedziała tylko zbierając się do odejścia.
- Uważaj na siebie... Alicjo - pożegnała ją staruszka, wracając do swych kart i swoich myśli.

Chodząc samotnie po jarmarku, dziewczyna musiała w końcu zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Tym kimś okazał się blondwłosy mężczyzna, na oko parę lat starszy od niej.


Zbliżył się, choć nie na nieprzyzwoitą odległość, po czym uchylając kapelusza zapytał zatroskanym głosem.
- Czy panna się zgubiła? Lub kogoś szuka?
Delikatnie odpowiedziała skinieniem głowy przystojnemu nieznajomemu.
- A czy wyglądam na osobę zagubioną? - odparła pytaniem na pytanie.
- Na pewno na samotną, a to rzadko spotykane wśród młodych dam - sprostował. - Ale faktycznie, raczej nie na zagubioną.
- Zatem chyba kogoś szukam, choć sama nie wie kogo lub czego. -
odpowiedziała z uśmiechem. Jarmark wprawił ją w dobry humor.
- Jeżeli czegoś, to zapewne rozrywki, a jej tu nie brakuje. Jeżeli kogoś… czemu by nie mnie? - zapytał szelmowsko.
- Jestem w stanie wymienić szereg powodów, panie... - Alicja sama nie wiedziała skąd brała w sobie śmiałość, aby rozmawiać z tym człowiekiem w tak swobodny sposób.
- Reginaldzie - dokończył odruchowo, ale skrzywił się przy tym. - Aż tyle? Cały szereg?
- Owszem, panie Reginaldzie.
- Dziewczyna skinęła głową - Żegnam zatem pana.
- Jak sobie panna życzy, nie śmiem zatrzymywać
- zapewnił tonem, który sam w sobie zawierał “ale”. - Ale czy mógłbym chociaż poznać panny imię i pierwszy powód z szeregu?
Przyjrzała mu się, przekrzywiając lekko głowę.
- A czy ma pan coś na wymianę za tę wiedzę? - zagadnęła, po czym dodała - Właśnie mi powiedziano, że wiedza kosztuje i ja się z tym zgadzam.
- Dowolna rozrywka na tym jarmarku na mój koszt
- zaoferował. - Wybiera tylko panna karuzelę i niczym się nie przejmuje.
- To nie bardzo pasuje do pożegnania
- zaśmiała się szczerze dziewczyna, po czym rzekła - Jestem Alicja, a jednym z powodów, by odmówić panu swojego towarzystwa jest fakt, że nie znam pana zupełnie. A nie chodzi się z obcymi po jarmarku... chyba, że na karuzelę - wskazała palcem - Tę najwyższą.
- Doskonały wybór, panno Alicjo
- zapewnił z przekonaniem, na które zdobyć mógł się tylko człowiek, który kompletnie nie wiedział o czym mówi. - I muszę zauważyć, że to nieprawda, że jestem zupełnie obcy. Wie panna jak mam na imię - dodał, niespiesznie zmierzając ku karuzeli.
- A jednak nie znam pańskiego nazwiska, ani nie wiem czym się pan zajmuje... poza zaczepianiem nieznajomych dam na jarmarkach - odpowiedziała, idąc obok niego, choć dbając jednocześnie o to, by ich ciała się nie stykały.
- Hargreaves. Reginald Hargreaves - podał pełne nazwisko. Zachowywał należny dystans i nie sprawiał wrażenia, by miał naruszyć zasady dobrego wychowania. Przynajmniej nie bardziej, niż rozmawiając z samotną panną. - I jaka z panny nieznajoma, panno Alicjo? Nieznajomi przecież nie zwracaliby się do siebie po imieniu. - Odwrócił się ku bileterowi. - Dwie przejażdżki dobry człowieku. Dla mnie i mojej kuzynki - skłamał bezczelnie i bez mrugnięcia okiem.
Karuzela była faktycznie wielka. Zawieszone na metalowych prętach figury zwierząt dzieliły się na dwie kategorie: dla mężczyzn i chłopców, z siodłami, oraz dla dziewczynek i kobiet z fotelikami na których można było wygodnie usiąść bokiem.
Alicja wybrała konia z damskim siodłem i wielobarwną grzywą.
- I tylko mówienie po imieniu czyni z nas znajomych? Co zatem wiesz o mnie Reginaldzie, skoro jestem ci znajoma? - zapytała go z nonszalancją poprawiając włosy. Ten gest podpatrzyła u siostry i długo ćwiczyła go przed lustrem, by wykonywać go z taką samą swobodą i urokliwością.
Dla nieznajomego (lub nowego znajomego, zależnie od tego jak na to spojrzeć) pozostał zabawny słonik z podniesioną trąbą. Wybranie czegokolwiek innego sprawiłoby, że dwójka nie mogłaby rozmawiać podczas przejażdżki.
- Że ciążą pannie konwenanse. Inaczej już dawno odgoniłaby mnie jakaś przyzwoitka. I że nie ma panna nic przeciwko naszej rozmowie, gdyby bowiem było inaczej odgoniłaby mnie panna sama.
- Brzmi sensownie.
- zgodziła się Alicja, spuszczając z onieśmielenia wzrok - Wciąż jednak nie usprawiedliwia to zadawania się z tobą.
- A cóż tu trzeba usprawiedliwiać w niewinnej rozmowie?
- Myślę, że moja matka lub przyzwoitka miałyby inne zdanie na ten temat.
- Cieszę się zatem, że ich tu nie ma -
stwierdził wprost. - Za to ja oferuję zostać przyzwoitką. Inaczej mogliby pannę zacząć zagadywać jacyś nieznajomi mężczyźni.
Alicja roześmiała się szczerze.
- Podobno to jeszcze nie wykroczenie porozmawiać z nieznajomym…
- To prawda, ale jeśli panna będzie rozmawiać z nieznajomymi, to kto zostanie rozmawiać ze mną?
- tymczasem zebrało się dość chętnych aby karuzela ruszyła.
- Inna nieznajoma zapewne... - odparła Alicja i chwyciła się mocniej drążka, gdy sygnał dźwiękowy obwieścił start karuzeli.
- Inna mogłaby mnie nie zainteresować - odpowiedział poważnie. Na jego nieszczęście siedząc na radosnym słoniu obracającym się na karuzeli wyglądał bardzo niepoważnie.
Towarzysząca mu dziewczyna starała się nie śmiać, ale... poległa.
- Wybacz, ale... ten słoń... sam rozumiesz. - po czym spojrzała bystro na mężczyznę. - Naprawdę uważasz mnie za interesującą? Trudno mi w to uwierzyć.
- Młoda kobieta, dobrze urodzona i dobrze wychowana, samotnie zwiedzającą jarmark w Londynie. Czy to nie brzmi interesująco? Rodzi tyle pytań
- pogłaskał głowę drewnianego zwierzaka, nie przejmując się swoją śmiesznością.
- Jeśli zaoferujesz mi jakieś ciekawe informacje na swój temat, myślę, że mogę odpowiedzieć na niektóre z tych pytań. Przynajmniej dopóki jesteśmy na karuzeli, bo potem miałam się pożegnać... - odpowiedziała Alicja, odgarniając z twarzy blond włosy, które zawiał jej wiatr.
- Gra zatem? - ucieszył się wyraźnie. - To bardzo dobrze, bo jestem zawodowym graczem. Krykiet - wyjaśnił. - Czemu jest tu panna sama? - zapytał od razu, nie czekając na decyzję Alicji, czy podana przez niego informacja była ciekawa.
Ona jednak udała, że się zastanawia czy odpowiedzieć. Po chwili jakby łaskawie odrzekła.
- Moja przyzwoitka ma słabość do mojego woźnicy. Odesłałam ją pod pozorem odniesienia zakupów, żeby mieć więcej swobody przy wyborze atrakcji. - odpowiedziała, po czym dodała z uśmiechem - Wiem, bardzo nieładnie z mojej strony.
- Pozwolę sobie się nie zgodzić. Swatki odgrywają bardzo ważną rolę w społeczeństwie
- Reginald uśmiechnął się w ślad za rozmówczynią. - Pochodzę z Hampshire, do Londynu przyjechałem by trochę pozwiedzać i oderwać się od domu. A panna?
- Mieszkam tutaj od urodzenia. Papa prowadzi biznes w dokach. Niestety, nic ciekawego.
- Alicja przyjrzała się mężczyźnie aż rozwiane włosy całkiem zasłoniły jej widok - Jak odróżnić zwykłego gracza w krykieta od zawodowego? - zapytała.
- Zawodowy od razu się tym pochwali - zapewnił.
Uśmiechnęła się, lecz widać czekała na bardziej szczegółowe wytłumaczenie.
- Zawodowi gracze grają w klubach. Mój jest sponsorowany przez radę hrabstwa. Pieniądze wystarczą by pokryć koszt sprzętu i zrekompensować dni treningu i rozgrywek. Ale tak naprawdę chodzi o to, kogo dopuszcza się do najważniejszych rozgrywek - wyjaśnił krótko. - Wyżyć się z tego nie da, ale to świetna zabawa.
Alicja słuchała z uwagą.
- Dorosły, który się bawi... ciekawe.
- To pannę dziwi?
- Reginald z pewnością sam brzmiał jak zdziwiony. - Czemu tylko dzieci miałyby się bawić?
- Cóż, powinien pan w tym temacie rozmawiać raczej z moją matką a nie ze mną. Ona wciąż powtarza, że jestem w wieku, gdy nie wypada ciągle bujać w obłokach i powinnam skupić się na szukaniu męża.
- Skrzywiła się a samą myśl.
- Och, a gdzie go panna zgubiła? - zażartował.
“W innej rzeczywistości” - chciała odpowiedzieć, lecz to mogło spowodować, że Reginald zacząłby drążyć temat Krainy Dziwów, a tego by nie chciała.
- Wpadł pod karuzelę. - Odparła wesoło.
- Pod tę, czy pod jakąś inną? - zapytał, zwracając uwagę na to, że przejażdżka dobiegała końca.
- A z czym byś się lepiej czuł? - mrugnęła do niego.
- Pod jakąś inną - odparł od razu. - Wtedy moglibyśmy go poszukać.
Uśmiechnęła się.
- Liczyłam, że znajdziesz lepszą wymówkę, by przedłużyć nasze spotkanie.
- Ale z taką wymówką zgodziłaby się panny matka, a jak tak panny słucham, to chyba wolałbym jej nie podpaść.
Alicja wzruszyła ramionami, przyglądając się powoli zatrzymującej karuzeli.
- Och tak? To jaką wymówkę wymyśli panna? - zadał ostatnie pytanie.
- A kto powiedział, że zamierzam jakiejś używać? - spojrzała na niego z błyskiem rozbawienia w oczach.
- Ja - odparł tak po prostu, a karuzela stanęła.
Dziewczyna wstała ze swojego siodełka i od razu złapała się pręta, by nie stracić równowagi.
- Cóż, nie planowałam żadnej używać.
- Nawet jeśli ładnie poproszę?
- spytał, zwinnie zeskakując z siodła.
- Nie wiem, na razie nie poprosiłeś. - odrzekła Alicja i niepewnie puściła się pręta, by spróbować zejść z karuzeli.
- Niniejszym zatem proszę panią, panno Alicjo, o wymyślenie wymówki abyśmy mogli wypróbować inną karuzelę - podszedł do dziewczyny i zaoferował swą dłoń.
Dziewczyna zarumieniła się, lecz przyjęła jego dłoń, dzięki której bezpiecznie opuściła podest. Gdy stanęła znów koło przystojnego kawalera uśmiechnęła się smutno.
- Przykro mi, ale nie będzie żadnej wymówki. Karuzele już mnie nie interesują... - uśmiech stał się szerszy - Ale chętnie poznam inne atrakcje.
- Jak gabinet luster? My, sportowcy, uwielbiamy na siebie patrzeć
- zapewnił egzaltowanym tonem. Dłoń miał silną, ale też delikatną.
- Czyli chcesz wpędzić mnie w poczucie, że jestem gorsza... no pięknie! - Alicja udała zdenerwowanie. Po prawdzie czuła się coraz swobodniej przy Reginaldzie.
- Jeśli choć przez myśl mogło pannie przejść, że mógłbym się okazać ładniejszy to na pewno potrzebujemy tutaj jakiegoś lustra - odrzekł ze śmiechem.

Gabinet luster okazał się w rzeczywistości namiotem, czego Alicja się nawet spodziewała. Nie był nawet specjalnie duży, dlatego przed wejściem do niego zebrała się kolejka. Taka ani za długa, ani krótka, przez co jedyną rozrywką przy oczekiwaniu była rozmowa. Hargreaves był z tego wyraźnie zadowolony. Opowiedział pokrótce, że oprócz gry w krykieta pracuje jako zarządca zmiany w jednej z fabryk w Winchesterze. Powodem awansu mógł być jego talent organizatorski i liderski, albo po prostu fakt że z uszkodzonymi rękami nie mógłby grać dla hrabstwa. Jak sam wyznał, na wszelki wypadek nie pytał dyrekcji o powód. Był też szczerze zainteresowany czym zajmowała się Alicja, gdy akurat nie zwiedzała samotnie jarmarków i nie swatała swojej pomocy domowej.
- Wciąż uczę się... tańca, dobrych manier, matematyki... - powiedziała znudzonym tonem, po czym nieco się ożywiła - Ostatnio też pomagałam papie w księgowości, mówił, że jestem całkiem zdolna, ale... moja matka uważa, że to nie zajęcie dla panny z dobrego domu. - westchnęła mimochodem.
- Matematyka i księgowość - powtórzył ze zdziwieniem. Ale nie było to takie negatywne zdziwienie. Po prostu nie spodziewał się takiej odpowiedzi. - A próbowała się panna opowiedzieć po którejś ze stron? Brzmi to dla mnie, jakby rację miał panny ojciec - kolejka tymczasem topniała w oczach.
- Mało stanowczo, ale owszem, tylko widzisz... to z matką muszę spędzać więcej czasu, a już i tak jestem wyrodną córką, bo nie szukam sobie męża. No i mów mi po imieniu, skoro ja tobie mówię, Reginaldzie. - Uśmiechnęła się do niego sympatycznie.
Hargreaves zdziwił się kolejny raz i ponownie bardzo pozytywnie.
- Zatem... Alicjo. Nie śmiem dawać ci żadnych rad co do tego jak masz uporządkować swoje prywatne sprawy - gdzieś w tym zdaniu wisiało jakieś... “ale” - gdybyś prowadziła z ojcem księgowość, to pewnie spędzałabyś mniej czasu z matką.

Poły namiotu stanęły otworem, którego przekroczenie wymagało uiszczenia drobnej zapłaty. Dość jasne wnętrze wypełniały przeróżne, stojące lustra. Jedne wysokie, inne niziutkie, jedne okrągłe inne prostokątne, te wklęsłe, tamte wypukłe. I w każdym odbiciu Alicja wyglądała inaczej. Raz jak mała dziewczynka, innym razem niczym smukła topola. Ta zabawa perspektywą była bardzo zabawna, Reginald zaśmiewał się co chwilę pod nosem na widok swych lustrzanych karykatur. Alicja mu w tym nie ustępowała, choć za każdym razem czuła niepokój - a jeśli to nie odbicie a jakaś inna “ona” z innego, dziwnego świata? Zamyślona, nie zauważyła nadchodzącej pary i żeby uniknąć zderzenia, szybko musiała uskoczyć na bok, praktycznie wpadając na Reginalda, którego ramienia się uczepiła, by nie stracić równowagi.
- Wybacz... - powiedziała, czerwieniąc się po korzonki włosów.
- Powinienem raczej podziękować - zaśmiał się. - Służę mym ramieniem, kiedy tylko potrzebujesz - zapewnił.
- Straszna niezdara ze mnie... - powiedziała tonem usprawiedliwienia, lecz swojej ręki nie cofnęła. Wsparta na ramieniu kawalera z bijącym sercem kontynuowała obchód sali luster.
Nie trwało to długo, a przynajmniej nie tak długo, jak panna Liddell miała ochotę. Namiot nie był ostatecznie taki duży. Dziewczyna przekonała się jednak, że sportowe doświadczenia Reginalda sprawiły, że miał naprawdę silne ręce. Nie był jakimś dobrze urodzonym słabeuszem, tylko mężczyzną z krwi i kości. Szkoda tylko, że pani matka by go pewnie nie polubiła. Bez ziemi ani własnego biznesu.
- Przykro mi o tym wspominać, naprawdę przykro - Hargreaves wyrwał Alicję z zamyślenia. - Ale czy panny... to znaczy twoja służąca nie zacznie się niepokoić? Nie chciałbym narobić ci kłopotu.
Gdy zbliżali się do wyjścia z namiotu, mając go tuż przed sobą, Alicja puściła ramię Reginalda.
- Tak, czas, bym wracała. - Powiedziała cicho, po czym dodała - Spędziłam miło czas. Dziękuję.
- Ja również -
zamyślił się na chwilę. - Nie chcę się narzucać, ale jeśli za dwa tygodnie nie ma panna nic w planach, to moja drużyna gra pod Londynem mecz. Może… moglibyśmy się spotkać jeszcze raz? - ostatnie pytanie zadał zaskakująco nieśmiało.
- Jeśli się uda... choć to marne szanse, bo zazwyczaj jednak ktoś mi towarzyszy... jeśli w ogóle wychodzę. - uśmiechnęła się przepraszająco, jakby to była jej wina.
- Jeśli ktoś pannie będzie towarzyszył, to będzie okazja aby się formalnie poznać. Nie będziemy musieli udawać zawsze kuzynostwa - mrugnął okiem.
- Może... Może uda mi się skusić papę, by wybrać się na mecz. Może nawet mnie ze sobą weźmie... - powiedziała, lecz nie była przekonana. Wyszli z namiotu. Alicja zmrużyła oczy pod wpływem jasnego światła dnia. Nagle zapragnęła żeby Reginald nie był takim dżentelmenem. Okazało się jednak, że nim był. Ukłonił się nisko, zdejmując kapelusz i pożegnał nową znajomą słowami.
- Nie mówię żegnam, mówię do widzenia. Jestem przekonany, że przy twojej przebojowości spotkamy się na zawodach - chyba jeszcze nikt, nigdy nie nazwał Alicji przebojową, dlatego czuła, że rozczaruje Reginalda. Niemniej również się ukłoniła i szybkim krokiem ruszyła w kierunku wozu.

Panna Liddell zastała Willa i Bertę w bardzo dobrej komitywie. Stali zasłonięci od tłumu przez powóz i tulili się do siebie. Tak publiczne okazywanie czułości było co najmniej gorszące, ale przez myśl Alicji przebiegło, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby Reginald objął ją w gabinecie luster...
Kiedy tylko służba zauważyła nadejście dziewczyny, odskoczyli od siebie jak oparzeni i udawali, że zupełnie nic między nimi nie zaszło.
Nie chcąc ich krępować, panienka wsiadła do powozu, czekając na odjazd. Spojrzała w okienko zamyślona. Reginald wydawał się idealny... aż nazbyt idealny. W dodatku wziął się znikąd i zaczepił ją. Czy to mógł być przypadek? A może to był właśnie “dar od Boga”?
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline