Spaść z patelni prosto w ogień. Tak brzmiała mądrość powtarzana przez kucharkę w domu Greya, kiedy potrawa wymagająca doprawienia ostatecznie lądowała w śmieciach, bo nawet psy nie chciały jej jeść. Sytuacja była nieciekawa, choć negocjacje ostatecznie nie poszyły najgorzej. Dziewczyna miała jednak przeczucie, że to co nadchodzi, w porównaniu z tym co widzieli przed sobą, jest daleko gorsze. Gdzieś w końcu musiał być twórca tej makabrycznej rzeźby na wiejskim placu.
- Panie - Ros odezwała się nieomal szeptem, ze względu na zaschnięte gardło - Panie! - udało jej się przełknąć ślinę. - Widzę, żeście doświadczonym wojownikiem lub magiem. Coś lub ktoś nadciąga od strony morza. Być może to ci, którzy są przyczyną tej masakry. Jeśli jesteście w stanie to potwierdzić, to lepiej dla nas wszystkich. Uważajcie na siebie - uznała, że to aż za dość uprzejmości w stosunku to tego człowieka i jego narwanych pomocników. Mgnienie oka później już jej nie było na placu i mocno rozdygotana, nie bacząc na to co zrobią nieznajomi, ruszyła do swoich.
- Szybko - obrzuciła wzrokiem zaniepokojoną grupę. Oni też już wiedzieli, że coś się zbliża. - Uciekamy, nie? - trochę jakby pasknęła śmiechem, ale był to raczej wyraz dużego zdenerwowania. Zebrała w pośpiechu swój plecak, wrzuciła do niego obraz i już była przy drzwiach - Świątynia Tachary, albo jakiś punkt obserwacyjny? - Ros była gotowa szybko opuścić to miejsce nawet porzucając zwierzęta, ale pozostali też mieli coś do powiedzenia. Jeśli w okolicy było miejsce, z którego można by było bezpiecznie obserwować, co się dzieje w wiosce, była gotowa zaryzykować sprawdzenie, co spowodowało tak wielkie poczucie zagrożenia w grupie.