| Kwadrans później do kuchni wróciła Liz odkręcona w przykrótki ręcznik, ciągnąca za sobą pasmo wody. Omiotła zamglonym spojrzeniem Ann, Howl i Billa by zapytać bliżej nieokreśloną osobę:
- Namalujesz mi kreski? - Otwarła na oścież lodówkę i chwilę analizowała co jest warte przywłaszczenia. Ostatecznie postawiła na piwo w oszronionej butelce.
- Eee… kreski? - zapytał Rebel Yell nie do końca mając pojęcie o co Liz chodzi.
- Kocie - Liz wywróciła oczami jakby musiała tłumaczyć najoczywistszą oczywistosc. - Czasem się maluję. Rzadko, bo natura obdarzyła mnie na tyle hojnie, ze nie trzeba jej poprawiać. Ale koncert to pewien rytuał.
- Nie jestem pewien na czym to malowanie polega. I gdzie ci je malować. Ale…- rozejrzał się dookoła i wzruszył ramionami.- Na razie nie mam i tak nic do roboty, chyba że wolisz zatrudnić dziewczyny.
- Ja mogę. - Howl uniosła rękę. W tym o dziwo była całkiem niezła, co nieraz miała okazję zaprezentować. - I bardzo chętnie przyjmę podobną przysługę jebnięcia mi czegoś na ryja. Znaczy, na oczy. Byle spoko wyglądało. Ej, w sumie gdzie jest Chris? Myślicie że ogarnął jak pisałam na czacie że na 19 wszyscy się tam mają stawić? Ja pierdolę. - Westchnęła. - Wiem że poranek był ciężki dla większości, ale jednak ogar nie jest w nas silny. Może rzeczywiście manager by się nam przydał?
- Panikujesz jak stara baba - Liz przytargała krzesło obok Howl, wcisnęła jej w rękę eyeliner i rozsiadła się popijając piwko. - Tylko jaskółki mi zrób. Symetryczne. Bill, ty właściwie też mógłbyś się załapać. Kreski w oczach to unisex i klasyka.
- Czemu nie…- wzruszył ramionami Rebel Yell siadając obok. - I tak nie mam żadnej randki w planach.
- Bowie, Jagger, Osbourne… - wyliczała dalej nakręcona Liz. - Alice, kurwa, Cooper. Wypacykowani jak panienki na wybory miss. Tylko gustowniej. Z pazurem.
- Bowie… to był ktoś. Jagger miał charyzmę… Pozostali dwaj…- zaśmiał się cicho Billy.- Trochę za bardzo showmani. Ale ok… oddaję się w wasze rączki.
- A propos oddawania w rączki… - Liz zerknęła na niego z ukosa. - Dasz mi jeszcze kreskę tego koksu, zaraz przed? Nie chcę grać na zjeździe.
- A nie odpali ci podczas koncertu? - zapytał ostrożnie Rebel Yell. - Ekstrema w drugą stronę też będzie zła.
- Masz rację. Lepiej żebym słaniała się z nóg i zaczęła trząść - odparła z przekąsem. - Kurwa, Bill, jestem nabuzowana od dwóch dni. Jak to zacznie ze mnie schodzić to z przytupem.
- No dobra… niech będzie przed. - zgodził się z nią Billy po krótkim zastanowieniu.
Howl wypróbowała eyeliner na ręce kilkoma wprawnymi ruchami i rozpoczęła proces wymagający dość sporej precyzji. Na szczęście tej jej w rękach nie brakowało.
- Kiedyś to nawet ochrzcili man-liner, żeby faceci się nie wstydzili kupować i używać. - Wysunęła lekko język i podparła sobie lewą rękę na nadgarstku prawej. - W sumie myślę żeby sobie sprawić takie cudo jak Anastazja ma, ale potem myślę no kurwa po co. I nie panikuję, Liz, to mnie uspokaja, jeśli jeszcze nie zauważyłaś. Każdy ma swoje sposoby.
- To jakie są twoje? - wymamrotała Liz ostrożnie by się nie poruszyć. - Żeby się nie nakręcać?
- Porządkowanie chaosu, kurwa. - Howl odsunęła się kawałek i oceniła wstępnie swoje powstające dzieło. - Sprawianie że wszystkie jebane puzelki zaczynają się powoli składać. To tak samo jak komponowanie. Na początku masz jakiś szczątek, trochę hałasów we własnym łbie, które potrzebują struktury. A właśnie, Billy, te kawałki co mi chodzą po głowie to są też melodie. Nie wiem czy mogę pracować nad nimi dalej czy chcesz już w trakcie brać udział.
- Podrzuć… co uznasz za warte podrzucenia. Jeśli wolisz solo układać nutki, to ja to rozumiem. Jedna z rzeczy które mnie kręcą. - stwierdził ciepłym tonem Rebel Yell, w którego to sercu muzyk i kompozytor toczyli wieczną walkę o przywództwo.
- Juuuuuż? - przerwała im Liz, która zaczynała się niecierpliwić. - Ludzie na koksie nie są stworzeni do siedzenia.
- Zawsze możesz się wypiąć, skarbie. - powiedziała de Sade, zbierając się do wyjścia - No to do wieczorka. - Machnęła wesoło ręką i skierowała się do wyjścia.
- Do wieczorka. - stwierdził Billy.
- Cytujesz swojego proktologa? - odkrzyknęła rozbawiona Liz. - Grzej nam miejsca!
- Jak sama wszystko złożę, to będzie… - Howl dokonała ostatnich poprawek u Liz i przeniosła się do Billy’ego. - Zamknięte. Moje. Jak się włączysz w trakcie to będzie nasze wspólne. Generalnie nie mam problemu z pisaniem dla nas pod nasz obecny… - Szukała słowa. - Feel. Ale pamiętasz, jak gadaliśmy w wozie w drodze do Simona? Chciałabym żebyśmy eksplorowali nowe tereny.
- Zrobisz próbkę… zrobimy kawałek i zagramy. Najlepiej eksplorować nowe tereny na przykładach. Myślę, że tak do trzeciej płyty… będziemy mieli już wykrystalizowany styl. - ocenił sytuację Rebel Yell posłusznie poddając się pieszczocie “pędzelka”.
Liz wstała z miejsca, wygładziła dłońmi mokre włosy.
- Dzięki - obejrzała w lustrze efekt pracy Howl. - Bez zastrzeżeń. To ja... coś na siebie wrzucę i jedziemy?
Dopiła naprędce piwo, nerwowym ruchem sprawdziła holo. Była tam świeża wiadomość od Johna: “Tylko nie mów, że spaliłaś mi chałupę. A tak serio, co się dzieje?”
- Ano.. bierzmy się do roboty. Jak tylko skończysz Howl. - zadecydował Rebel Yell.
- Nie pogania się artysty przy pracy. - Howl znów odsunęła się trochę żeby ocenić efekty. - Co to jest do cholery wykrystalizowany styl? Nie wierzę coś takiego jak niezmienność. Chodzi mi o to, że mogę nas potraktować jak każdego innego… Klienta, z braku lepszego słowa, który przychodzi i chce kawałek. Albo zdać się na ciebie i cośtam sobie skrobać na boku. Albo możemy ramię w ramię. Nie jestem pojedyńczo głosem zespołu. A nie chcę za bardzo się pchać w cudze buty niechciana. Dobra, gotowe. - Westchnęła i oddała Liz eyeliner. - Ładujmy ten pierdolnik.
Liz wbiła coś w holo, zaklęła paskudnie pod nosem i bezwiednie zgarnęła kredkę.
- Idę się ubrać - humor jej widocznie siadł, co zaakcentowało pierdolnięcie przesuwnych drzwi nadwozia vana, czyli drzwi jej “pokoju”.
Zaś Rebel Yell zwrócił się do Howl. - To nie chodzi o niezmienność, ale dotarcie się członków bandu i wykrystalizowanie… no… jakieś wspólnego kierunku, w którym nasza muzyka będzie podążać i ewoluować.
- Można i tak. - Howl wzruszyła ramionami. Spojrzała z troską za Liz. - A czasem można zrobić jakąś ciekawą voltę. Dobra. - Sprawdziła godzinę, była 16ta. Ściągnęła kurtkę dla wygody i wykonała gest zakasywania rękawów. - Zaczynamy od najbardziej chujowej rzeczy, jaką jest zawsze pakowanie bębnów Chrisa, czy najpierw selfiaczek dla fanów?
Liz zniknęła we wnętrzu vana, trzasnęły przesuwne drzwi. Wstukała zwrotnego texta.
Liz: Przetrząsnęłam ci mieszkanie. Teraz mi głupio ale to było, kurwa, silniejsze ode mnie.
John: Pogadamy o tym jutro, teraz naprawdę jestem bardzo zajęty.
Liz: Jak chcesz. Zdjęcia i obrączkę zostawiłam na blacie w kuchni. Uznałam, że odkładanie ich na miejsce zakrawa na zacieranie śladów.
Na to już nie odpisał ani słowem. |