Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2017, 20:11   #279
Jaśmin
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Gdyby ktoś przyjrzał się dokładniej niedużej kępie tataraku rosnącej dziko obok piaszczystego brzegu rzeki mógłby zauważyć dwóch mężczyzn, z których jeden był piękny, a drugi, ten czarnoskóry, był razem z nim. Gdyby zauważył to jeden z czarnych smoków bez wątpienia podniósł by alarm. Ale najemnicy woleli zabijać czas grą w bezika, a nieliczni wartownicy chodzili jak śnięci. Nikt nie był więc świadkiem jak dwaj mężczyźni (ten piękny i ten drugi) po krótkiej naradzie rozdzielili się w swych staraniach dotarcia do piętrzących się na przystani skrzyń z wojskowym ekwipunkiem.
Nim się rozdzielili, Tong starannie natarł odsłonięte części ciała rzecznym mułem. Johnowi to potrzebne do szczęścia nie było. Mężczyźni przybili sobie jeszcze piątkę po czym Doe skierował się do przystani zataczając koło wokół obozu by zajść do celu od strony dżungli. Tong zaś bez certolenia zanurzył się w wodach rzeki.
Taj, nim połknęły go fale, jeszcze przez chwilę był świadkiem jak ciemna dżungla wchłonęła agenta. Po czym, nie tracąc już czasu, zanurkował w rzece, starając się jak najdłużej pozostać pod wodą.
Mało kto wiedział, że Tong potrafił wytrzymać bez powietrza niemal siedem minut. Gdyby jego płuca były nieco mniej wytrzymałe bez wątpienia strażnicy mogliby go wypatrzeć. Ale, jak się rzekło, Taj miał swoje talenty. Starając się nie myśleć o Johnie, któremu przypadło trudniejsze zadanie szturmowania obozu od strony dżungli, Bestia prześlizgiwał się wśród fal kołysany oddechem rzeki.
I w końcu...
Gdy niemalże osiągnął swe limity wytrzymałości wyciągnięta ręka Taja dotknęła wyślizganego drewna. Ostrożnie wynurzył głowę chciwie nabierając życiodajnego tlenu. Po czym starannie wsłuchał się w tropikalną noc. Jej tętno, na które składały się odgłosy dżungli, chlupot fal i pokrzykiwania czarnych smoków. Oraz, najbliżej, trzeszczenie desek pomostu pod stopami stojącego blisko wartownika.
Starając się oddychać i poruszać jak najciszej Tong przycisnął się do pala pomostu. Mógł teraz tylko czekać na okazję, jakakolwiek próba wyjścia z wody musiałaby się zakończyć wpadką. Taj musiał czekać na jedną jedyną okazję.
I doczekał się. Mrucząc coś pod nosem, smok podszedł do krawędzi pomostu. Rozległ się odgłos otwieranego zamka błyskawicznego po czym najemnik przystąpił do zasilania wód rzeki pogwizdując pod nosem niefrasobliwą melodyjkę.
Swój czas Tong wykorzystał dobrze. Podciągając się ostrożnie przy krawędzi pomostu wydostał się na deski za plecami mężczyzny. Rozejrzawszy się zauważył, że kolejny strażnik, którego przyuważył już wcześniej, a który utrzymywał ze strażnikiem z pomostu kontakt wzrokowy, wsiąknął w nocne ciemności. Może poszedł za potrzebą, ale równie dobrze...
Tak. Kilkanaście kroków od pomostu zamajaczyła mroczna sylwetka. Czarnoskórego mężczyzny skradającego się niczym kot na łowach. To oznaczało, że co najmniej jeden z najemników spotkał się już ze swoim stwórcą. Taj nie orientował się dobrze w zachodnich zabobonach. Miał zresztą inne zmartwienia.
Sikający do rzeki smok zakończył wreszcie swe dzieło, zapiął spodnie. Gdyby dostał od losu jeszcze chwilę pewnie zdążyłby odwrócić się i zauważyć Tonga. Ale nie było mu to dane. W jednej chwili dłoń Taja wyrwała mu karabin,a chwilę później żelazny uścisk krzepkich ramion zamknął się wokół gardła zupełnie odcinając dopływ powietrza do płuc. Smok zacharczał, szarpnął się dziko, bijąc na oślep łokciami. Nic dobrego mu to nie przyniosło. Po, jak się zdawało, nieskończenie długiej chwili walki, Bestia położył na deskach nieruchome ciało i czym prędzej schował się za skrzyniami. Chwilę później poczuł obok siebie obecność. Nie widział, nie słyszał, tylko czuł. Wiedział więc, ze to John.
- Odpakowujemy prezenty?
John wyszczerzył białe zęby.
- Dobra.
W pobliżu chwilowo nie było żadnego z najemników. Mimo to obaj nieproszeni goście odsunęli brezent okrywający skrzynie z najwyższą ostrożnością. Już po chwili buszowali wśród ładunku. Trzeba było trafu...
- Kurcze, John - Taj wysapał szczerząc zęby jak szczęśliwy upiór - M4 z granatnikiem! I Glock! Ja pierdzielę! W poprzednim życiu musiałem zrobić coś dobrego! Chociaż nie wiem co to by mogło być...
Doe, puszczając szczęśliwą paplaninę kolegi mimo uszu, sięgnął w głąb kolejnej skrzyni wydobywając klasyczną bazookę. Obaj agenci wymienili się znaczącymi spojrzeniami.
- Wyciągnij kilka pocisków i ułóż wokół skrzyń - mruknął Tong - A potem...
- Jasne.
Obaj mężczyźni zaopatrzyli się w wybrane egzemplarze kunsztu rusznikarskiego po czym, bez certolenia się, zanurkowali w wody rzeki unosząc, między innymi, naładowaną wyrzutnię rakiet. Kilka minut później, po tym jak ominęli już zaparkowane motorówki, wynurzyli się z wody na drugim brzegu rzeki.
Tong przysiadł na brzegu i zzuł buty by wylać z nich wodę. Nie musiał patrzeć, wiedział co teraz będzie.
Doe spokojnie złożył się do strzału. Po czym nacisnął spust i rakieta ziemia-ziemia pomknęła w kierunku przystani.
Eksplozja. Ziemia zadrżała jak skóra bydlęcia znaczonego ogniem. Strategicznie umieszczone ładunki eksplodowały niemal jednocześnie. Cały transport w jednej chwili wyleciał w powietrze. Dżungla zamilkła, po czym rozmaite nocne stworzenia z wytężoną intensywnością podjęły swój koncert. Niebo przesłoniły chmury ognia i dymu. Strzępy rozerwanych skrzyń posypały się do wody jak deszcz.
Kano się wkurzy.
- No - podsumował Tong wciągając buty - Nie wiem jak ty John, ale ja wolę być daleko gdy Czerwonooki dowie się, że jego drogocenny transport szlag trafił.
- Spadajmy stąd.
Chwilę później obaj agenci drałowali już z powrotem do pałacu. Za nimi został chaos i ogień.
Więcej nic.
 
Jaśmin jest offline