Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2017, 05:34   #115
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24




- Widzisz? To jest nasza tajna baza! - obydwaj chłopcy aż promienieli z dumy i zachwytu oprowadzając swojego blond gościa po swojej tajnej kryjówce. Kryjówka mieściła się mieściła się w małym, drewnianym budyneczku. Chłopcy wesoło rozbijając kolejne metry wody przebiegli prawie do niego od tyłu swojego domu. Budyen mieścił się w rogu podwórka. Sąsiadował też z dawnymi podobnymi domami i podwórzami. Kilka z nich tworzyło niezbyt duży kwartał niskopiennej zabudowy. Płoty jak i budynki były wyraźnie naznaczone piętnem czasu i rozpadu. Brakowało wszystkiego, kawałków desek, poszyć dachów, w płotach były dziury lub leżały częściowo zawalone zębem czasu, pogody i kto wie czego jeszcze. Za to mnóstwo było rdzy i łuszczącej się farby. Teraz jeszcze dodatkowo wszystko zalane było tą rzeczną wodą. Dom Westów chyba i tak prezentował się w tym kwartale względnie dobrze a przynajmniej z perspektywy gołębnika był chyba najlepiej zachowany.

- To gołębnik. Nasz tata kiedyś hodował gołębie. Powiedział, że jak wróci to nam pokaże jak i będziemy razem je hodować znowu. Bo kilka lat temu zdechły na jakąś chorobę. Innym też, mało komu zostały. - James wyjaśnił Angie pochodzenie i przeznaczenie budynku w jakim się znajdowali. Wewnątrz panowała przyjemna, sucha atmosfera. Dach tam i tu przeciekał, krople mżawki stukały monotnonnie i cicho o dach ale jednak panowało ciepły, suchy zaduch typowy dla nagrzanych dachów i strychów. Przy obecnej wszechobecnej wilgoci wydawał się bardzo na miejscu i przyjazny dla użytkowników.

- Ale teraz to jest nasza tajna baza! - dodał dumnie Jack patrząc okiem dumnego właściciela na niezbyt duże pomieszczenie. Wewnątrz wciąż zachowały się klatki na ptaki lub inne małe zwierzęta. Nawet po latach pomieszczenie tu i tam było przyozdobione pozostawionymi przez ptaki piórami. Był jakiś regał wyraźnie zbity domowym sposobem, był przybity do ściany wieszak na ubrania, był nawet jeden niezbyt duży fotel, składane plastikowe krzesło, taboret i tapczan. W porównaniu do miejsc zamieszkanych przez ludzi jakie Angie odwiedziła podczas podróży z wujkiem to były dość skromne warunki. Ale na spędzenie nocy czy dnia albo paru godzin już były to całkiem przyzwoite warunki.

- E tam, tajna. I tak wszyscy o niej wiedzą bo każdemu się o niej chwalicie. -
Jane machnęła ręką niezbyt podzielając zachwyt obydwu braci za to ochoczo usiadła na tapczanie, podskakując na nim wesoło. Od razu zgarnęła gromy spojrzeń od nich obydwu. Angie dostrzegła, że gołębnik ma także małe, otwierane okienka po przeciwnych stronach. Pewnie by wpuszczać i wypuszczać ptaki. Obecnie były uchylone. Ale, że znajdowały się ponad płotami prawie jak na wysokości piętra w zwykłym domu to tam gdzie widoku nie blokowały budynki albo drzewa to był całkiem niezły widok. O ile nie chciało się dostrzec coś poniżej płotów albo za innymi przeszkodami. Na okoliczne podwórka i wnętrze kwartału faktycznie można było uznać, za przywoitą, improwizowaną wieżę obserwacyjną.

- Nie znasz się! - chłopaki aż poczerwienieli ze złości zaciskając usta w wąską linię a dłonie w pięści słysząc takie głupoty jaka wygadywała najmłodsza z nich wszystkich i do tego jeszcze dziewczyna. Wadą zaś jako posterunku obserwacyjnego były aż dwie ślepe ściany bez okien i innych otworów. Chociaż konstrukcja nie była zbyt mocna więc pewnie trochę uporu, kawałek noża i dałoby się coś poradzić. Tylko nie było wiadomo jak gospodarze by zareagowali na takie akcje. Rozmowę czy rodzacą się kłótnie przerwał odgłos chlupoczącej wody jakby ktoś przez nią szedł jak oni przed chwilą. No chociaż nie aż tak żywiołowo jak oni przed chwilą.

- To pani Ramirez. Dzień dobry! - Jack z Jamesem wyjaśnił pewnie Angie kim jest kobieta jaka akurat przeszła przez zawalony fragment płotu i kierowała się ku domowi Westów. Nastolatka zaś poznała tą panią jaka kłóciła się tymi czterema chłopakami przy pompie gdy tam przyjechali. Kobieta odwróciła się w ich stronę.

- Dzień dobry chłopcy. Mama jest w domu? - zapytała kobieta też nieco podnosząc głos i zatrzymując się na chwilę.

- Tak! Ale mamy gości! - odkrzyknął wesoło Jack a wzmiankę o gościach zabrzmiała jakby się cieszył i był dumny co najmniej jak z ich tajnej bazy.

- I co zrobiłeś głupolu? Teraz będzie wiedzieć, że tu jesteśmy. - James spojrzał z pretensją na brata gdy pani Ramirez podziękowała machnięciem ręki i wróciła do brnięcia przez wodę w kierunku domu Westów.

- I tak wszyscy wiedzą, że jak was nie ma w domu to pewnie tutaj jesteście. - bąknęła z tapczana Jane chyba mając im trochę za złe, że tak na nią naskoczyli na wcześniejszą uwagę.

- W ogóle nie umiesz bawić się w tajną bazę. - stwierdził z wyższością Jack nie chcąc chyba zniżać się do kłótni z młodszą dziewczynką. Brat zawtórował mu poważną miną, kiwaniem głową i założeniem ramion na piersi.

- Angie na pewno umie. Bo jest fajna. - James popatrzył na najwyższą z nich wszystkich osobę z wyraźnym uznaniem i nadzieją. Jack też powtórzył gest mając chyba o nastolatce znacznie lepsze mniemanie niż o małej dziewczynce.

Jednak gdy chłopcy przez chwilę przestali mówić i nastała cisza odgłosy z domu Jane jakoś dawały się słyszeć jakby bardziej. Trzasnęły gdzieś drzwi i to zwabiło obydwu by znowu wyjrzeć przez okno. Przez chwilę nic się nie działo. Ale po tej chwili dało się zauważyć idącą przez skos kobietę, rozchlapującą uliczną wodę. Chyba kończyła się ubierać i dopinała bluzkę albo koszulkę. Wydawała się być dość zdenerwowana.

- O Jane, Rice u was była. - zawołał Jack na moment odwracając się ku tapczanowi i siedzącej na niej dziewczynce. Ta jednak wzruszyła tylko ramionami mało zainteresowana tą informacją.





Chlapiąc wodą przez zalaną ulicę do powracającej do domu Westów motocyklistki doszedł charakterystyczny dźwięk skrzypnięcia otwieranych i trzaśnięcia zamykanych drzwi. Z dźwiękiem przyszedł też ruch i kurierka dostrzegła jak z domu obok wybiega przez ganek jakaś postać. Kobieta. Zbiegła po schodach i zaczęła brnąć przez wodę podobnie jak Vex. Rzuciła spojrzenie na Vex ale więcej nie poświęciła jej uwagi. Ruszyła raźno w przeciwną stronę zajęta zakładaniem bluzki albo koszuli. Szła, tuż przy ścianie domu z jakiego wybiegła, głośno rozchlapując wodę ale oddalała się i od domu Westów i od Vex. Nawet pobieżny rzut oka mówił, że tamta druga jest całkiem mocno wkurzona. Z sąsiedniego domu dalej dobiegały odgłosy kłótni chyba nawet ktoś, coś rzucił czy przewalił. Ta wkurzona i ubierająca się prawie w biegu znikła zaraz za rogiem.

W domu chłopców i ich mamy panowała zgoła inna atmosfera. Wydawała się tak domowa jak to tylko mogło być gdy się człowiek gdzieś osiedlił na stałe i czuł się względnie bezpiecznie. Gdy wróciła Sam nadal siedział przy stole ale mamy gospodyni nie było. - Ktoś przyszedł. - rzucił krótko najemnik widząc, że Vex wróciła. Sądząc z głosów przy wejściu na podwórze musiała to być kobieta.

- Wejdź Mario, zaraz zrobię herbaty, woda jeszcze nie powinna wystygnąć. -
do kuchni weszła pani West zapraszając nowego gościa a zaraz za nią weszła starsza już kobieta o południowych rysach twarzy. Vex poznała ją od razu choć wcześniej zamieniły może ze dwa słowa na krzyż. To była ta kobieta która kłóciła się z Toddem przy pompie.

- Ah to wy! - kobieta prawie wykrzyknęła w ramach powitania najwyraźniej też ich rozpoznając. - No to właśnie o nich ci mówiłam kochaniutka. - Maria pokiwała głową wskazując na dwójkę przy stole.

- No ale co teraz będzie? Przecież będą ich szukać. A jak znajdą… - gospodyni była wyraźnie zmartwiona takim scenariuszem. Odwróciła się od wstawionej wody więc te zmartwienie malowało się na jej twarzy całkiem wyraźnie gdy patrzyła na Marię i dwójkę dorosłych towarzyszy blond nastolatki.

- No i bardzo dobrze! Wreszcie ktoś zrobił z nimi porządek! Już się wytrzymać z nimi nie dało! Jak byłam po targu u tego całego Rogera obiecał, że coś zrobi i co? Znowu przyjechali! Tym razem całą bandą. Co z tą herbatą kochaniutka? - Maria z chałasem siadła przy stole czując się jak u siebie. Wydawała się tryskać pewnością siebie o wiele bardziej niż pani West. Obie mogły być w podobnym wieku, choć pani West była zdecydowanie szczuplejsza od Latynoski. Wujek Angie lekko uniósł brwi i spojrzał na Vex gdy padło imię “Kostuszka”. Pewność siebie jakoś podziałała na gospodynię bo wróciła do zalewania kolejnych kubków. Pozostałym też zrobiła widocznie drugą porcję.

- No ale zrobił. Przecież pojechali. I przywieźli te głowy. - pani West wyraźnie wzdygnęła się zapamiętanym obrazem i porząsnęła głową.

- Skąd ty wiesz gdzie oni pojechali i czyje były to głowy kochaniutka? - zapytała Latynoska patrząc na podchodzącą do stołu drugą kobietę niosącą naręcze parujących kubków. Pani West skrzywiła usta na znak niewiedzy i zaczęła rozkładać kubki na stole. - Zresztą nawet jak ich pocięli naprawdę to jak wrócili to widocznie a mało. Ah, żeby ich wszystkich szlag trafił. - westchnęła Maria kładąc dłonie na goacym kubku chcąc się ogrzać. Teraz było widać, że na lewej dłoni został jej tylko kciuk i kikuty pozostałych palców. Ale strata musiała być dawno temu bo rana była stara i zarośnięta.

- To by się w końcu pojawili jacyś następni. Zawsze są jacyś następni. - westchnęła druga z kobiet też siadając wreszcie na stołku i biorąc kubek w dłonie.

- No niestety jak u nas faceci nie mają jaj no to taka hołota się tu pęta. Ah, żebym ja miała paru chłopaków z mojego starego oddziału… Jedna noc i byłby spokoj. Odkąd twój Irv wyjechał nia ma tu na kogo liczyć kochaniutka. - Maria wydawała się przez chwilę naprawdę przygnębiona. Przy wspomnieniach o dawnym życiu uniosła okaleczoną dłoń znad kubka.

- Maria służyła kiedyś w Policji. Była saperem. -
pani West spojrzała na swoich gości wyjaśniając co nieco.

- Dobrze, było - minęło, nie jesteśmy tutaj by smęcić jak to stare baby smęcą. - była policyjna saper machnęła ocalałą ręką i uśmiechnęła się. - Ładnie ich postrzelaliście, robota pierwsza klasa, dawno powinien to ktoś zrobić. A poza tym można wiedzieć jakie macie plany? - zapytała wracając do głośnego i żywiołowego tonu jaki chyba był u niej normą.

- Chcemy dotrzeć do Teksasu. Więc musimy chyba wrócić do Pendelton ale no ta rzeka. - Sam odpowiedział poważnym tonem i z taką samą miną jaką często miewał dla świata zewnętrznego.

- Oj kochaniutki. - Maria cmoknęła i pokręciła głową. - Jak tama puściła i poszła taka fala, że aż tutaj doszło to nie wiem co tam zostało. A tu jesteśmy w wielkim dorzeczu, właściwie gdzie byś nie pojechał to przed wieczorem dotrzesz do jakiejś rzeki. Na zachodzie, południu i północy rzeki płyną z zachodu, z gór. Musiała być sroga zima bo od wiosny jest wysoki poziom wody wszędzie. Co chwila ktoś straszy powodzią no ale, że tama poszła to chyba nikt się nie spodziewał. No a na wschodzie masz Ściek to chyba wiesz co to oznacza. - odpowiedziała pulchna Latynoska patrząc głównie na Pazura ale zerkając też na Vex. Ta zaś specem od miejscowej geografii nie była ale z wcześniejszych wizyt u Doc’a i Puzzle wiedziała, że mniej więcej jest tak jak Maria mówi. Przynajmniej z układem rzek. W tej okolicy ich było więc podróż na Spike często zahaczała o jakieś mosty lub inne przeprawy przez nie.

- A jest jakiś inny most przez Arkansas gdzie można by się przeprawić na południe? - obydwie miejscowe kobiety spojrzały na siebie z zastanowieniem. Chwilę się zastanawiały po czym znowu odezwała się Latynoska.

- W Little Rock mogło coś zostać. Ale tama jest przed miastem więc nie wiem co z nich zostało. Ale kochaniutki to było kiedyś wielkie miasto i mocno dostało nawet jeśli któryś z mostów jeszcze stoi. Co prawda to nie jest Chicago** no ale nie na darmo większość wybiera prom w Pendleton niż most w Little Rock. - wyjaśniła była saper uroki podróży przez Little Rock. - Jest jeszcze kładka. Dawna kładka czyli mały samochód pewnie też przejedzie dzisiaj. Ale jest nad samą zaporą. Nie wiadomo czy nadal stoi jak tama puściła. Zależy jak puściła. No i południowy koniec jest za Little Rock. - dopowiedziała jeszcze jedną opcję.

- No ale to jak już wydostalibyście się stąd. A do Little Rock najłatwiej jechać na zachód. Ale nie wiem czy teraz przejedziecie. Bo tam też jest rzeka. Inaczej trzeba by jechać na północ, przez Stuttgart. I tam przed Toll jest przerwa między rzekami. Jeśli tam też jest woda to znaczy, że wszędzie dookoła jest. - do rozmowy krajoznawczej dołączyła Janett mówiąc trochę zmartwionym głosem jakby jej było przykro, że nie ma dla gości dobrych wieści.

- No ale w Stuttgarcie rezydują Piaskowe Psy a wy macie ich brykę. Gdzieś tam w każdym razie. - dopowiedziała tą złą wieść kobieta z okaleczoną dłonią. Pani West też pokiwała twierdząco głową.

- Trochę to na okrągło. A coś bliżej? - najemnik zapytał po tym jak przetarł oczy i upił łyk wciąż bardzo ciepłej herbaty.

- No możecie spróbować w Pendleton. Może coś zostało. Ale jeśli nawet to pewnie na tamtym brzegu bo przystań jest tam. - Maria odpowiedziała choć chyba nie nastawiała się na pozytywny rezultat takich poszukiwań.

- Ale może przypłynie ktoś z Rzeki. Często pływają do albo z Pendleton. - pani West chyba próbowała okrasić rozmowę jakimś pozytywnym akcentem. Sam zamyślił się wpatrzony w swój kubek zastanawiając się nad dalszymi opcjami.


*Ściek - Wielki Ściek, Pas Śmierci itd. zwyczajowa nazwa Mississippi ze względu na wręcz przysłowiowy poziom skażenia, wylęgarnie mutantów i płynne wysypisko odpadów toksycznych na wszelkie sposoby. W powszechnej opinii poruszanie się w pobliżu Rzeki bez strojów ochronnych skutkuje prawie pewnym zatruciem i śmiercią w męczarniach.

**Chicago - umownie i symbolicznie najbardziej skażone miasto ZSA które oberwało najbardziej. W każdym razie jak coś jest skażone promieniowaniem jak Chicago to znaczy, pewnie lejowisko i zeszklone atomówkami gruzy. No ale jak nie no to jeszcze jest jakaś kalkulacja. Chicago było furtką do planów jednego z fanbooków jaki nie wyszedł i do przerobienia go na stalkerową zonę i inne podobnie, nienaturalne anomalie.






Lester nie wydawał się skory do pomocy więc Jess zeszła na brzeg rzeki razem z Simonem. Gad okazał się całkiem ciężki. Z dobre kilkadziesiąt kilogramów martwego ciała. Zanim młodszy z braci się zabrał za wyciągnie gada z wody szturchnął go ze dwa razy znalezionym drągiem. Na wszelki wypadek. Gadzina jednak nie zareagowała na te szturchanie więc wyciągnął ją na brzeg. - Chyba nie udaje. - mruknął Simon Jasne było, że wyniesienie gada pod górkę, tam gdzie stał Shelby Lestera to by była kupa potu i przekleństw dla jednej a nawet dwóch osób.

Właściwie nawet trzech. Ana chyba wolała dołączyć do dwójki przy brzegu niż przebywać samotnie w pobliżu kierowcy sportowego wozu. - Co robicie? - zapytała chyba niezbyt mając pomysł jak inaczej zagaić rozmowę. Bo, że po wyciągnięciu gada Simon zabrał się za skórkowanie no to było całkiem jasne. Pracą zarządzał Simon jako chyba jedyny z rodzeństwa który miał wprawę w takiej robocie. Wynikiem polowania był chyba tak samo podekscytowany i zadowolony jakby conajmniej sam oddał śmiertelny strzał. Teraz jednak z pomocą myśliwskiego noża skórkował gadzinę. Naciął skórę i zdejmował ją kawałek po kawałku. A, że mimo mżawki gorąc był iście tropikalny był mokry i od spodu i od zewnątrz. Do tego co prawda zdjął wierzchnie ubranie do tej rzeźnickiej roboty ale i tak był uwalany zwierzęcą krwią, zwłaszcza dłonie i ramiona.

- A widzisz, Jess upolowała tą cholerę. To by przydało się coś poza satysfakcją nie? - Simon zdawał się tryskać humorem i energią, błyskał uśmiechem do obydwu kobiet w przerwach gdy przecierał mokre czoło przez co jeszcze teraz i twarz miał całą w czerwonych smugach. Albo gdy przymierzał się przed nastepnym wbiciem noża. Ana spojrzała na niego, na wskazaną przez niego siostrę i lekko uśmiechnęła się na chwilę.

- Dobrze, że młody. Dorosłego bym chyba nie wytaszczył. Trzeba by mieć linę o go obwiązać. - zwierzył się młodszy z braci stukając nożem o zabite cielsko. Podrapał się po policzku znowu zostawiając na nim kolejne czerwone smugi rozwodnione wodą z rzeki.

- W osadzie jest taki traper. Robi różne rzeczy, że skór. Możecie mu sprzedać skórę. A jak poczekacie parę dni to nawet wam wyprawi i coś zrobi. - barmanka wskazała dłonią widocznie nie tak daleko budynki Pendleton. Simon podniósł głowę w tym samym kierunku i uśmiechnął się.

- Słyszałaś Jess? Same dobre wieści. - zerknął ciekawie na siostrę i wrócił do skórkowania gadziny. Już mu niewiele zostało. Mżawka odstraszyła latające robactwo więc świeży trup jeszcze nie zwabił bzyczących natrętów.

- Jak odetniesz ogon to mogę wam coś z niego zrobić. Jakiś obiad czy coś. - optymizm i dobry humor Simona chyba zachęciły czarnowłosą barmankę do nieco większego zaangażowania w dyskusję.

- Odciąć ogon? No da się. I nie trzeba będzie dźwigać całego. Ale zaraz, jak skończę. - Simon pokiwał głową ale nie odrywał teraz wzroku i noża od młodej jeszcze do niedawna gadziny. Opcja znacznego zredukowania ciężaru do dźwigania chyba bardzo mu przypadła do gustu. - Ale ktoś się wydziera. - mruknął komentarz nie przerywając pracy. Teraz bez warkotu silnika, dźwięki nad wodą niosły się całkiem nieźle. Ana też musiała to usłyszeć bo skierowała wzrok na rzekę i osadę promową. Jess też dosłyszała. Jakby ktoś krzyczał, ponaglał, groził czy coś podobnego. Ale dźwięk był zbyt odległy lub zniekształcony by zrozumieć co, kto, o co i do kogo. Ale w końcu dźwięk wystrzału kalibru 5.56 też niedawno przeszedł podobnym echem tylko w inną stronę.

- Chyba się trochę zawaliło. - Ana po chwili milczenia gdy krzyki ucichły i się nie powtórzyły popatrzyła z obawą na Pendleton. Nawet stąd widać było, że nadbrzeżne budynki oberwały najmocniej i często teraz były przyozdobione kupą dech i gruzu. Z tego miejsca Jess nie była do końca pewna czy jest wśród nich lokal gdzie wieczorem się zatrzymali ale właśnie był gdzieś w tamtej okolicy. - Ja miałam pokój w piwnicy. Od strony rzeki. - dodała tonem wyjaśnienia.

- Oj nie przejmuj się, Lester tak tylko… - Simon pokręcił głową i Jess znała go na tyle by zgadywać, że chciał dokończyć, że “żartował”. No ale nie dokończył. Bo tak jak i siostra wiedział, że jak głowa rodziny na coś się zawziął to nie było zmiłuj ani żartów. A na Anę najwyraźniej się zawziął. - Pojedziemy, zobaczymy i wtedy będziemy myśleć co dalej. - wzruszył w końcu młodszy z braci wracając do przerwanego skórkowania zwierzyny. - Aha! No i mamy go! - zawołał triumfalnie wstając i triumfalnie prezentując obydwu paniom błyszczące i ściekające krwistą wodą trofeum. Sam też przy okazji wyglądał jak rzeźnik po skończonej robocie. No to zostało jeszcze odciąć ogon.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 13-11-2017 o 08:57.
Pipboy79 jest offline