Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2017, 01:14   #111
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23





Ciężko już było mówić o poranku. Gdy autobus wreszcie ruszył. Raczej taka pośrednia pora między porankiem a pełnią dnia. Na oko to było jeszcze jakieś 3 - 4 godziny do samego południa. I zanim doszło do tego, że już ruszył dla grupki wewnątrz ten poranek okazał się całkiem pracowity i obfitujący w całą gamę emocji.

Angie po powrocie z furgonetki Rogera zastała wujka i ciocię mocujących się z jednym z siedzeń. Chcieli zrobić miejsce na motur. Co prawda i bez tego dało się go jakoś wprowadzić niemniej wówczas jedynym miejscem w jakim się mieścił było przejście między siedzeniami co było wygodne na chwilę lub awaryjnie ale nie na dłuższe użytkowanie żółtej maszyny. Ale gdy odkręciło się kluczem lub wyłamało podpiłowane siedzenia gdy klucz nawet z pomocą buta nie dawał rady to już z miejscem robiło się lepiej. Po wyrzuceniu dwóch siedzeń od strony drzwi zrobiła się mała platforma mniej więcej dopasowana rozmiarami pod Spike choć musiał on tam jeszcze zawinąć się kierownicą. Wygodniej byłoby pozbyć się jeszcze trzeciego ale Sam widząc, że mają znowu komplet dążył by jak najszybciej odjechać z tego miejsca co widać było nie tylko po jego minie ale nawet bardziej agresywnych ruchach jakimi dokończył odrywanie opornego siedzenia i wyrzucił je przez drzwi w wodę.

- Nie wiem. Nie wiem co robić. Czuję, że jak będę naciskał na nią zbyt mocno to zrobi coś głupiego. Ale też nie chcę się biernie przyglądać jak robi coś głupiego. - Sam pokręcił głową wcześniej gdy Angie znikała dopiero w czarnym vanie Rogera. Wydawał się być strapiony i w rozterce. Potem poszli razem odkręcać te siedzenia.

Angie po powrocie z maszyny Rogera znowu stała się bożyszczem trzyosobowej dzieciarni. Widocznie wujek i ciocia zajęcy odkręcaniem siedzeń niezbyt mieli czas i uwagę się nimi zajmować. Więc trzy maluchy rozświetliła radość jakby wróciła do nich dawno niewidziana koleżanka z podwórka. - Masz ładne kotki. - powiedziała Jane wciąż siedząc przy kociej rodzinie. Jednego z kociaków wzięła na ręce i głaskała go czule. Inne chyba też. Kocia mama wydawała się spokojniejsza i mruczała głośno co potrafiło uspokoić i kotki i ludzi. Para chłopców była znacznie bardziej żywiołowa.

- A pan też ma karabin? - zapytał ciekawie Jack wpatrzony w wujka który akurat odkręcał jednym z kluczy Vex jedne siedzenie gdy ona innym odkręcała drugie. Wielki, uzbrojony i wyekwipowany po wojskowemu mężczyzna wydawał się fascynować obydwu chłopców.

- Tak. - powiedział skoncentrowany na opornej śrubie Sam stękając przy tym gdy mocował się z zapiekłym materiałem.

- A da pan strzelić? - zapytał z radosnym oczekiwaniem James zaglądając z siedzenia na leżącego na podłodze Pazura.

- Nie. - wujek syknął bo klucz mu się właśnie w tym momencie ześlizgnął i z rozpędu uderzył dłonią w ścianę autobusu.

- A Angie nam dała! - Jack zawołał prawie jawnie oskarżycielsko wskazując na blondynkę jaka właśnie weszła do autobusu.

- No i wystarczy chyba na dzisiaj. Masz jakieś WD? - wujek wydawał się znacznie bardziej skoncentrowany na pracy z kluczami i śrubami niż na rozmowie z chłopcami. Na koniec zerknął pytająco na pracującą obok Vex.

- Eee taam, pan nie jest taki fajny jak Angie… - Jack machnął ręką i burknął prawie obrażonym tonem ostentacyjnie odwracając się od Pazura plecami. Przy okazji też równie ostentacyjnie zawołał do idącej wzdłuż rzędów siedzeń blondynki. - Hej Angie! Chodź do nas! - zawołał wskazując na miejsce obok gdzie rozsiadła się dzieciarnia i kocia rodzina a gdzie wujek też widocznie zostawił ich bety zabrane z osobówki.

- Słyszałaś to? Nie jestem tak fajny jak Angie. - wujek blondynki na chwilę przerwał pracę i spytał cicho pracującej obok dziewczyny z Det po czym pokręcił głową.

Gdy wreszcie uporali się ze wszystkim i mogli ruszać motocyklistka miała wręcz honorowe miejsce za kierownicą. Teraz miała okazję rozsiąść się i obadać maszynę dokładniej. Na sam początek odkryła, że wycieraczka na połówce szyby kierowcy działa tak do połowy swoich powinności. Majtała gdzieś tą ćwiartkę koła do połowy szyby, tam uparty mechanizm próbował ją przepchnąć ale nie dawał rady więc blokowała się na chwilę póki mechanizm nie kazał jej wracać na dół. Właściwie mżawka była odczuwalna ale jak padała od rana zdążyła wszystko pomoczyć a szyby skropić. W tej chwili nie był więc to duży problem, raczej upierdliwość. Gorzej jakby się rozpadało na dobre albo musieli przedzierać się przez głęboką wodę i to z dużą prędkością.

Druga szyba nie miała w ogóle wycieraczek tylko jakieś metalowe żaluzje. Było o tyle dobre, że gdy się zostawiło w pozycji na otwarte to można było przez nie np. wystawić lufę i strzelać. Celność stojącego strzelca w trakcie jazdy to jednak już była całkiem inna sprawa. Okazało się też, że przednie drzwi się nie zamykają. Tylne reagowały na przycisk zamykania drzwi ale przednie wciąż zostawały otwarte.

Vex natomiast nie była do końca pewna jak stoją z paliwem. Jeśli wskaźnik na desce rozdzielczej pokazywał prawdę to mieli prawie połowę baku. Ale nie do końca wiedziała ile to jest ta połowa baku. Mieli tutaj maszynę o silniku i wymiarach pełnoprawnej ciężarówki więc bak powinien mieścić nawet kilkaset litrów paliwa. Autokary na międzystanowe trasy mogły mieć chyba i po 500 i 600 l w baku. Ale ten tutaj to był klasyczny schoolbus to powinien mieć mniej. Pewnie gdzieś z połowę tego. Jeśli nikt nijak nie modyfikował potem tej przedwojennej konstrukcji. Gorzej było ze spalaniem. Taka ciężarówka mogła żłopać i 30 i 40 i 50 l na setkę. Czyli jakby mieli ze 100 czy 200 l w baku w tej chwili to by mieli na kilka godzin jazdy. Przez tą wodę i sam tym transportowej maszyny niezwykłych prędkości nie było co się spodziewać.

Chłopcy aż podskoczyli z radości gdy żółty pojazd wreszcie zagrzmiał ciężkim dieslem i ruszył. Zachowywali się jakby nigdy nie jechali czymś takim albo może i w ogóle nie jechali. Za to po spojrzeniach i radosnych okrzykach Vex czuła, że wyrasta w ich oczach na bożyszcze nr. 2, zaraz po Angie. Umiejętność prowadzenia tak potężnej maszyny chyba zrobiła na nich mocne wrażenie. Nie zapomnieli jednak o swojej roli przewodników. Choć hałaśliwie i z typową dziecięcą żywiołowością to pokierowali Vex jak ma jechać do ich domu. Właściwie jak na samochód to było rzut beretem. Przejechać przez jedną przecznicę i skręcić w następną. Choć budynku starej straży pożarnej już nie było widać, tak samo jak pozostawionym przed nim dwóch samochodów to w linii prostej nie mogło być dalej niż pół kilometra.

- To tutaj. - Jack powiedział niechętnie wskazując na dom przy drodze. Wyglądał jak klasyczny dom z dawnych przedmieść niski i przyziemny a do tego jak cała okolica zatopiony w tej rzecznej wodzie. Chłopcy mieli teraz niewesołe miny jakby ta arcyciekawa przygoda dnia się właśnie skończyła. - Jane mieszka tam a my tutaj. - wyjaśnił chłopiec wskazując na dwa sąsiadujące ze sobą domy.

Cała trójka dzieciarni weszła znowu w wodę robiąc za przewodników. Jane wyraźnie niechętnie zostawiła kocią rodzinę i podążyła za chłopcami. Ale zatrzymali się gdzieś zaraz po zejściu z dawnego chodnika. Z domu Jane dobiegały krzyki i odgłosy pełnowymiarowej kłótni. Krzyczał jakiś męski głos przerywany równie kłótliwym głosem kobiety. Dzieci na chwilę zatrzymały się i popatrzyły z zakłopotaniem na nowych dorosłych. Jack położył rękę na ramieniu Jane. - Słuchaj Jane chodź do nas. Poczekasz do obiadu czy co. Potem wrócisz nie? - James podobnie pokiwał głową i machnął zachęcająco głową do dziewczynki. Ta też skinęła głową i dała się im zaprowadzić do ich domu. Odwrócili się jeszcze by sprawdzić czy nowi dorośli idą za nimi.






- No popatrz czego to się można w minucie szczerości dowiedzieć. - parsknął Lester na uwagę siostrzyczki. - Widziałaś jej dziary? Te kolczyki? Włosy? To nie jest zwykła dziewoja z farmy co to chciała poznać wielki świat przez dziurkę nie tylko od klucza. Takie dziary nie są tanie, nie robi się ich w jeden wieczór i zwykły pizdek z jakimś umoczonym kłakiem czegoś takiego nie zmajstruje. Z niej jest niezłe ziółko. Tyle ci powiem obrażona siostrzyczko w tej minucie szczerości. - Przez chwilę panowała niezbyt łagodna cisza przerywana tylko metalicznym szczękiem broni i cichym pukaniem palców w kierownicę. Było tak cicho, że nawet dało się słyszeć odgłos ptaków i ciche pukanie kropel mżawki o szyby i blachy pojazdu. Ciszę przerwało pojawienie się dwóch sylwetek wracających z pobliskich budynków. Niosły coś. Z bliska okazało się, że to jakieś koce, dechy i podobne podkłady pod koła które miały szansę wygrzebać się z tego błota w jakim utknęli. Wyglądało na to, że Simon i Ana rozmawiają. A właściwie chyba młodszy Torn coś mówił a Ana coś odpowiadała, nawet się chyba z raz uśmiechnęła nieco. Dopóki nie doszli w pobliże samochodu bo wówczas rozmowa właściwie się urwała gdy Ana przeszła co najwyżej na kiwanie lub kręcenie głową.

- Znaleźliśmy coś. Jak podłożymy powinno się udać jak nie to tam jeszcze trochę tego jest. - powiedział Simon zwalając dechy i płachty na pobocze obok samochodu. Jess wyczuwała, że młodszy z braci jest trochę sztuczny jakby usilnie próbował wrócić rozmową na normalne tory.

- Świetnie. - powiedział kierowca wysiadając z samochodu. - Dobra, Jess nie chce spin więc załatwmy to szybko. - powiedział Lester trzaskając drzwiami i mijał właśnie brata gdy wyciągnął palec i wskazał na barmankę. - Ty! - wytknął ją by nie było wątpliwości o kogo mu chodzi. Ana oblizała nerwowo pobite wargi a Simon posłał nerwowe spojrzenie na Jess jakby mogła mu pomóc odgadnąć o co bratu chodzi. Zwykle Lester przybierał taki ton jak szykował się na rozróbę albo podejrzewał, że ktoś go robi w wała. Ana z kolei na moment zerknęła jeszcze bardziej zaniepokojonym wzrokiem na Simona.

- A więc mówisz, że chcesz z nami jechać tak? - zaczął Lester stając o jakiś krok od barmanki i świdrując ją spojrzeniem. Złożył swoje dłonie na biodrach przez co na tak krótką odległość wydawał się fizycznie przytłaczać czarnowłosą. Ta po chwili wahania pokiwała głową. Simon na wszelki wypadek podszedł do nich bliżej.

- No fajnie. Ale wiesz, my mamy już nasz sprawdzony skład. - Lester wskazał na stojącego obok brata a potem siostrę. - Poza tym wiesz, miałaś problem, pomogliśmy ci, ty nas nie wsypałaś więc właściwie jesteśmy już kwita. - powiedział obojętnie dodatkowo wzmacniając to gestem wzruszenia ramionami.

- Nie no daj spokój Lest! Chcesz ją tu zostawić? Tu nic nie ma, rozejrzyj się! Zabierzmy ją chociaż do Pendleton. - Simon wyrzucił w górę ramiona a potem zatoczył nimi łuk dookoła. No okolica wyglądała w tym miejscu wybitnie bezludnie. Gliniaste pole, jakieś drzewa, krzaki, wysoka spalona słonecznym żarem trawa chociaż obecnie też mokra, zdezelowane i opuszczone budynki, asfalt starej drogi no ale żadnego okrucha cywilizacji.

- Moja bryka moje zasady. - warknął starszy brat do młodszego na moment przenosząc na niego spojrzenie. - A skoro jesteśmy kwita a ja dobrocią serca dla mojego młodszego braciszka już się dzisiaj raz wykazałem to co ona ma by zajmować miejsce na siedzeniu? - zapytał kierowca wskazując brodą na stojącą przed nim dziewczynę. Ale odezwał się znowu jego brat a nie ona.

- Rany, chodzi ci o kasę? Jak już tak ci zależy to ja zapłacę za nią. - westchnął rodzinny zwiadowca trochę z rozczarowaniem ale trochę i jakby z ulgą. Jak Lesterowi chodziło o bilet za Anę to jeszcze względnie szło by pewnie sprawę rozwiązać bez dalszych zgrzytów i problemów.

- Nie chcę od ciebie kasy. Jesteś moim bratem nie wezmę od ciebie kasy. Chcę kasy od niej. Ona nie jest z rodziny więc nie będę jej tyłka woził za darmo. - Lester powoli cedził słowa rujnując z miejsca pomysł brata.

- Rany Lester co z tobą?! Przecież widziałeś jak było! Nie zdążyła nic zabrać jak zwiała z nami a potem ją tamci złapali. - z młodszego Torna aż tryskała irytacja jakby odkrył, że starszy i zazwyczaj najbystrzejszy z ich trójki brat nagle zgłupiał przez ostatnią noc.

- Tutaj nic nie mam. Zapłacę ci jak wrócimy do baru. - odezwała się w końcu dziewczyna. Wydawała się przestraszona albo co najmniej zaniepokojona tą całą kłótnią braci o nią i przez nią. Simon spojrzał wyczekująco na brata. Ten chwilę świdrował dziewczynę wzrokiem jakby chciał ocenić czy mówi prawdę czy nie.

- No dobrze. Niech będzie. Rozliczymy się w tej knajpie. Naturalnie jak z niej coś zostało. - głowa rodziny Torne pokiwała głową a choć atmosfera wreszcie się zaczęła uspokajać to Ana na ostatnią uwagę przygryzła nerwowo rozciętą wargę. Bo jeśli miała jakieś oszczędności w barze a przyszła fala to właśnie jak mówił kierowca nie wiadomo czy było do czego wracać. Wedle filozofii Lestera wówczas barmanka miałaby dług u niego.

- A w ogóle to jesteś tą, no “barmanką” tak? - Lester odwrócił się do samochodu i ruszył do kupki drewna, koców i płacht. Udało mu się użyć tej “barmanki” w ten sposób, że jakoś z miejsca słychać było, że nie samym barmanowaniem wspomniana osoba musi się zajmować w rzeczonym lokalu. Dziewczyna pokiwała głową pozwalając sobie na głębszy oddech. - Jesteś stąd? Znasz okolicę? - kierowca podniósł jakąś dechę i wepchnął ją pod pierwsze koło.

- Niezbyt. Zaczęłam na początku tego sezonu. - odpowiedziała Ana i też podeszła do pojazdu. Wyglądało na to, że waha się co dalej zrobić. Chyba nie chciała przebywać w pobliżu Lestera ale też nie chciała stać obojętnie. Z opresji wyratował ją młodszy z braci który klęknął przy drugim kole i wyciągnął ramię po dechy by mu podała. Po chwili wspólnego wysiłku materiał pod koła został podłożony i nastąpiła chwila napięcia gdy Lester wrócił za kierownicę i odpalił wóz. Spieszona część załogi została na zewnątrz gotowa w razie potrzeby popchnąć wóz. Ale okazało się to zbędne. Samochód po chwili zmagania wyrwał się na wolność z glinianych okowów. Lester krzyknął przez otwarte okno, że zaczeka po drugiej stronie. Pewnie nie chciał ryzykować postoju i kolejnej walki z błotem. Zatrzymał się kilkaset metrów dalej gdy koła przestały wierzgać w błocie i złapały chwilę twardszej nawierzchni. Po paru chwilach pieszy dogonili samochód i mogli znowu w komplecie ruszać dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 28-10-2017 o 03:06.
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-11-2017, 00:46   #112
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Zebranie i ruszenie nie było takie łatwe… znaczy nie dla Angie. Wujek i ciocia i małe ludzie wydawali się zwarci i gotowi, ale jej wejście do busa bardzo ciążyło. Blond głowa co rusz uciekała do zaparkowanej furgonetki, obserwując pracującego przy niej pana z obrazkami. Mówił, że to jeszcze nie koniec, że się zobaczą… i nie żegnają na zawsze, tylko jak w to wierzyć, gdy tylu niemiłych ludziów kręciło się po okolicy? Chociażby tacy, których utrupili gdzieś z godzinę temu. Różnie mogło być, ale Roger kazał się nie przejmować, bo jak Khain pozwoli, spotkają się znowu… byłoby super.

W końcu zapakowała się do dużego bryka, wskakując na schodki i przechodząc na środek maszyny. Nie chciała siedzieć z przodu, wolała przy oknie. Akurat na wysokości zostawianego bryka z głowami. Przynajmniej dzieciom się podobało… i futerka też wydawały się zadowolone. Każdy się cieszył, prócz Angie. W pewnym momencie wyłapała wzrok wujka. Patrzył na nią jak to miał w zwyczaju kiedy chodziło o poważne rzeczy, albo kiedy się martwił.
- Nie martwuj… nie zniknę się - burknęła, odwracając twarz do szyby.

- To dobrze. Dopiero bym miał powód do zmartwień. - wujek kiwnął ciemno blond głową patrząc jeszcze chwilę na Angie. Maszyna zadrgała od uruchamianego silnika i zaczęła ruszać.

- Jesteś smutna? - mała Jane zapytała blondynkę patrząc na nią tak uważnie i poważnie jak to chyba tylko małe dzieci umiały patrzeć.

- Tak… bardzo smutna - Angela przyznała, przenosząc wzrok na małą ludzię. Pogłaskała jasne włosy i domruczała niechętnie - Ale to nie przez was, nie wasza wina. - westchnęła - Wujek kazał zostawić Rogera, bo go nie lubi i nie chce, żeby się z nami kolegował, a ja go lubię. Jest miły i robi takie śliczne obrazki… i wygląda jak kostuszek… ale zbiera trofea i czerwoną wodę do kubka Khaina. No i jest teraz sam, bo nie mu już ani Tess, ani knui. Martwię się, że… ktoś mu zrobi krzywdę, albo wypadek… i przez ciocię, bo była niemiła dla Rogera i mówiła o nim niemiłe rzeczy, a wujek posłuchał jej, nie mnie. No ale nie ja się z nim tulam od środka i nie buziakuję jak dorośli. Teraz będzie z nią rozmawiał i słuchał co mówi, bo się bardzo lubią. Jak powie, że mnie też trzeba zostawić… albo że się i mnie boi i beze mnie będzie im lepiej. Razem, jak w stadzie… no to też będę niepotrzebna - wzruszyła ramionami, zezując na stojącego obok wujka Zordona - Dlatego mi smutno.

Dziewczynka nadal miała twarz poważną i słuchała w milczeniu tego co mówiła starsza blondynka. Głaskała kocią rodzinę patrzyła na nią to na mówiącą nastolatkę. Zdawała się na poważnie zastanawiać co odpowiedzieć rozmówczyni.
- Dlaczego twój wujek nie lubi tego kogoś co ty lubisz? Kubki nie są złe. Też mamy kubki w domu. Mam swój ulubiony. Z Bambi. Jak chcesz to ci pokażę. Jesteś fajna to mogę ci pokazać. Ale musimy pójść do mnie. Bo go mam schowanego. Żeby mi nie pobili. - Jane w końcu odezwała się i nadal zachowując powagę głaskała kotki i podniosła swoje wielkie oczy na nastolatkę. - Ale ciebie chyba nie zostawi. Jesteś fajna. I weszłaś mnie na drzewo. A twój wujek nie dał nam postrzelać. On nie jest taki fajny jak ty. - Jane mówiła dalej ale rozmowa o wujku Angie spowodowała, że spojrzała na jego ogromną sylwetkę pleców jakby chciała się poskarżyć na niefajność wujka. Chwilę tak wpatrywała się w jego plecy i nagle jakby sobie o czymś przypomniała. - A on lubi kotki? Ja bardzo lubię. Też chciałabym być kotkiem. A ty? - zapytała znowu patrząc w bok i w górę na twarz nastolatki o blond włosach.

- Bambi? A co to jest Bambi? - nastolatka zrobiła niepewną minę i zamrugała do kompletu. Nigdy nie słyszała o czymś takim… dało się to zjeść? - Też lubię kubki, mam taki metalowy od dziadka… i karabin i Misia! Misia też mam od dziadka - wyciągnęła nóż i pokazała go małej koleżance, kładąc go płasko na dłoni - Jego nie da się pobić. Możemy pójść do ciebie… a dlaczego ktoś miałby ci pobić twój kubek? Jest tam ktoś niemiły? Mogę z nim porozmawiać… umiem negocjacje. Patykowi, takiemu wysokiemu, pokazałam w porcie. Ma teraz trochę siną twarz… a wujek nie lubi Rogera, bo mówi że jest niebezpieczny i robi kłopoty. I chce zbierać krew do kubka i trupić i walczyć. - wzruszyła ramionami - Zostawi mnie, bo musi wracać do pracy, dlatego tu jesteśmy. Jedziemy do cioci Ellie, do Teksasu. Tam mam na niego poczekać… o ile wujek wcześniej mnie nie zostawi - znowu wzruszyła ramionami, tym razem trochę nerwowo - Bo też robię trupy i kłopoty. Jak Roger. Wujek… jest bardzo fajny i mądry i silny i wszystko wie jak dziadek… ale… - zawiesiła się, nie wiedząc jak ubrać w słowa to co siedziało jej w głowie - Ale lubi futerka- powiedziała w końcu, wracając do przyjemniejszych tematów - Powiedział że mogę jednego zatrzymać, tego czarnego. Ma na imię Uzi - podrapała wspomniane futerko po głowie - Przynajmniej nie będę sama i… chciałabym być ptakiem. Takim dużym i silnym… ze Specnazu, jak dziadek. Poleciałabym na zachód żeby zobaczyć morze… taką wielką, słoną wodę bez drugiego brzegu. Albo i dalej, do Rosji… to taki kraj za słoną wodą. Dziadek tam mieszkał. W wielkim lesie, gdzie zawsze padał śnieg i było zimno… i bym polowała na takie wielkie koty w paski! - uśmiechnęła się, ale nagle posmutniała i dodała przez ściśnięte gardło - Tygrysy… Roger mówił, że nazywają się tygrysy. Miał je w zeszycie, takim z obrazkami.

- Taki zeszyt z obrazkami? Do rysowania? Kiedyś taki miałam. Jack i James jak znaleźli to mi dali. Lubię rysować.
- dziewczynka odpowiedziała prawie od razu tym razem ale zastanawiała się znowu zanim podjęła następny wątek. - To masz dwie ciocie? To fajnie. Ja nie mam żadnej. Ale na mamę Jacka i Jamesa tak mówię. Powiedziała, że mogę. Ona też jest fajna. - blond główka pokiwała się w górę i w dół przypominając sobie o kolejnych sprawach. - To dobrze. Lubię jak ktoś lubi kotki. A ten twój jest bardzo ładny. - Jane uśmiechnęła się i do kociaka i do nastolatki widząc jak Uzi zainteresowany dłonią nastolatki najpierw intensywnie obwąchiwał jej palce, potem zaczął je lizać by wreszcie spróbować je ugryźć. Widząc to dziewczynka roześmiała się cicho.
- A Bambi to taki jelonek. Też jest bardzo ładny. A kubek muszę chować bo jak mama i tata się kłócą to ja uciekam. A jak wracam to dużo rzeczy jest pobitych i musimy z mamą sprzątać. Dziś też się zaczęli kłócić. Bo wujek przyszedł w nocy. I tata z nim rozmawiał. A rano znowu był zły. Mama chciała by ten wujek sobie poszedł a tata mówił, że nie i się znowu zaczęli kłócić to uciekłam do Jacka i Jamesa. A potem zaczęło się strzelać to poszliśmy zobaczyć. - dziewczynka znowu spoważniała wracając do cichego i poważnego tonu.

Nastolatka kiwała głową, zapamiętując kolejne informacje. Bambi był bardzo ładnym jelonkiem. Nie dziwiła się, czemu Jane tak się podobał. Też lubiła jelenie, miały takie śmieszne, ruchliwe nosy i rogi i ładne futra, no i świetnie smakowały. Jeden taki zapewniał jedzenie na długi czas, jeżeli dobrze ususzyło się mięso.
- Lubisz rysować? Ja lubię strzelać - poklepała karabin z wesoła miną, po czym podwinęła rękaw koszuli - A Roger miał zeszyt z obrazkami które robił ludziom na skórze… jak ten - pokazała dziewczynce motylka z cukierasami na skrzydełkach - Zrobił mi go w nocy, on też ma na sobie dużo obrazków i jest super… szkoda, że wujek go nie lubi - zmarkotniała momentalnie - A ten twój wujek często przychodzi? Kto to jest? Ktoś stąd, z miasta? Jak ma na imię i jak wygląda? Może mój wujek mógłby z nim porozmawiać żeby nie przychodził, to twoi rodzice nie będą się kłócić i psuć rzeczy? Albo ja z nim porozmawiam… ale muszę wiedzieć gdzie jest i jak wygląda… no a cioci Ellie nigdy nie widziałam, ale podobno jest fajna. Może mnie polubi - pokręciła głową jakby nie za bardzo w to wierzyła i spojrzała za okno.

- Jesteś fajna to jak ktoś jest fajny to cię polubi. - Jane wydawało się to chyba proste i oczywiste bo powiedziała jakby nie widziała potrzeby roztrząsania tego tematu. - A ten wujek to nie jest mój prawdziwy wujek ale mama mi tak mówi bym mówiła na tych co do nas przychodzą. Nie znam go. Pierwszy raz go widzę. Ale tata mówił, że się znają zanim się urodziłam. A kłócą się często czy ktoś przychodzi czy nie. I potem trzeba sprzątać. Dlatego muszę chować mój kubek. Masz ładny obrazek. Tata też ma. Ale tutaj. I tutaj. - dziewczynka z uwagą przyglądała się po rysunku wykonanym przez Rogera na skórze ramienia Angie. Wodziła po konturach palcem jakby go sama rysowała. Ale przerwała na chwilę by pokazać miejsce pod swoimi obojczykami i na ramieniu gdzie jej tata miał mieć obrazki.

Na kwestię lubienia Angie rozpogodziła się trochę. Coś w tym było. Nawet ostatnio… ciocia była fajna i chyba ją lubiła. Roger był fajny i ją lubił, a nawet Danny! No i teraz trójka dzieciów…
- Ty też jesteś fajna, lubię cię - powiedziała i objęła Jane ramieniem - Obrazki są super, może jak poproszę to mi pokaże… o, wiem - pstryknęła palcami i sięgnęła za pazuchę. Chwilę tam pogrzebała i wyciągnęła cukierasowy wisiorek pana żula, który tak się jej podobał. Rozplątała go i po krótkiej gimnastyce zawiesiła małej blondynce na szyi - Może jak skończy się arena to poprosimy Rogera żeby ci zrobił obrazek? Obrazki są magiczne i chronią tego, kto je nosi.

- Naprawdę? -
Jane popatrzyła nagle całkiem bystro i czujnie na siedzącą obok blondynkę. Na chwilę operacja przekazywania wisiorka przykuła jej uwagę. Dała sobie założyć a gdy już miała go na szyi uniosła wisiorek w rączce i przyglądała mu się chwilę. Potem jednak znowu zaczęła się wwiercać spojrzeniem w twarz nastolatki jakby czegoś tam pilnie poszukiwała.
- Naprawdę mnie lubisz? - zapytała tonem jakby pytała o najważniejszą rzecz na świecie.

- Naprawdę - odpowiedziała równie poważnie, kiwając na potwierdzenie głową - Może jak ciocia Ellie mi pozwoli to przyjadę cię odwiedzić… ludzie się odwiedzają, to normalne. Wujek tak mówi, a on się zna. Mogłybyśmy chodzić na polowania, albo strzelać… albo łowić ryby… albo rysować… albo karmić koniki jak tu jakieś są. Chcesz to cię pouczę jak dziadek. Też będziesz umiała trupić i zasadzkować i skradać się i gotować i oprawiać zwierzynę. Chcesz?

Dziewczynka nie odpowiedziała wciąż wpatrując się w Angie bardzo poważnie. A potem bez ostrzeżenia objęła ją za szyję wtulając się w nią mocno. Ściskała ją tak mocno, że aż trudno było się nadziwić przy tak małym i wątłym dziecku.

W pierwszej chwili nastolatka zesztywniała, ręka sama powędrowała do Misia, ale szybko niepokój zastąpiło coś innego, takiego ciepłego i przyjemnie grzejącego w piersi. Jane przytulała się tak samo do niej, jak ona do wujka. Bez słowa objęła małą ludzię, przyciskając do siebie i kładąc brodę na czubku jej głowy. Kołysała ją w ramionach, wpatrzona w szybko zmieniający się krajobraz za oknem. Lubiła Jane, mogłaby ją odwiedzać, nawet często. Jak się tylko da… musiała o tym porozmawiać z wujkiem, zanim dojadą do Teksasu.


- Widzę, że masz nową przyjaciółkę - wujek dosiadł się po przeciwnej stronie przejścia autobusu. Obydwaj chłopcy zdawali się być pochłonięci Vex i próbą prowadzenia autobusu co dało się i usłyszeć i zobaczyć nawet z miejsca gdzie siedziały Angie i Jane. Wujek popatrzył na dziewczynę i trzymaną w jej objęciach dziewczynkę.

Angela ścisnęła mocniej małą ludzię, obracając się tak, aby choć trochę schować albo zasłonić ją przed blondynem. Spięła się wyraźnie kiedy usiadł obok, strzeliła oczami na boki szukając ewentualnej drogi ucieczki, ale ruszyli i było ciężko. Chyba żeby wybiła okno kolbą karabinu i wyskoczyła w złą wodę… tak, to mogło się udać w razie czego.
- A co, ją też powiesz że mam zostawić bo ci i cioci się nie podoba? I nie mogę się z nią kolegować Jak z Rogerem? - zapytała zaczepnie i z ciężką do ukrycia pretensją.

- Angie. Jedziemy do ich domu. Odwieść ich. Dowiedzieć się czegoś może wymienić się na coś. A potem pewnie pojedziemy dalej. - blondyn odpowiedział spokojnie choć po chwili milczenia. Spojrzał najpierw gdzieś na zalaną wodą i krwią podłogę, potem gdzieś za okno wreszcie gdy się odezwał znowu spojrzał na dziewczynę i dziewczynkę. - Więc koleguj się z Jane jeśli chcesz. Ale miej na uwadze nasze plany. Wciąż jesteśmy w drodze. Przyjeżdżamy gdzieś, zatrzymujemy się na chwilę i za tą chwilę jedziemy dalej. I tak pewnie będzie aż dojedziemy do cioci Ellie w Teksasie. - wujek popatrzył cierpliwie na podopieczną czekając na to co powie.

- Może dojedziemy - burknęła nie patrząc w jego kierunku tylko na swoje paznokcie i przy okazji zaczęła wydłubywać zza nich Misiem czerwone śmieci - A może ciocia zacznie ci mówić, że mnie też nie lubi i się boi. Że nie chce żebym dalej z wami jechała, bo robię kłopoty i trupy… jak Roger. Będzie dla mnie niemiła, jak dla niego… przekona cie buziakami, a ty jej posłuchasz, bo się bardzo lubicie i jesteście parą. Z tulania mogą być młode, tak mówiła. No to może będzie miałą twoje młode i zacznie się bać… to zrobisz jak tam przy pompie i mnie wygonisz. Bo niebezpieczę - wzruszyła ramionami - Albo powiesz że mam się zmienić. Wyrzucić karabin i Misia, a nie chcę. To jak zakazać jaszczurkom jeść robaki, albo rybom pływać. Albo zabrać ptakom skrzydła.

- Co? Co ty mówisz?
- wujek uniósł brwi ze zdziwienia i pochylił się nad przejściem jakby chciał lepiej słyszeć nastolatkę albo lepiej jej się przyjrzeć. - Nie Angie, to nie tak. Ty i ja mamy team. Zespół. Jesteśmy jak rodzina. Nasza dwójka. I nic tego nie zmieni. Rozumiesz? - położył dłoń na ramieniu nastolatku lekko zaciskając ją chcąc przekazać emocje i chęci nie tylko słowami. Zamilkł na chwilę i spojrzał w przód autobusu gdzie widać było plecy Vex siedzącej za kierownicą i kręcących się na niej i przy niej chłopców niewiele starszych od dziewczynki wtulonej w nastolatkę.
- Ja i Vex no… - zaczął i zawahał się szukając słów i wyjaśnień. - Dawno nie spotkałem kogoś takiego jak Vex. Lubię ją. A ona myślę, że lubi mnie i ciebie. Myślę, że pasujemy do siebie. Cała nasza trójka. Możemy się dogadać i dopasować we trójkę nie tylko tak na jedną noc albo jeden dzień. I to jest jedna sprawa - znów spojrzał na nastolatkę o blond włosach przypatrując jej się chwilę.
- A Roger to całkiem inna sprawa. I tutaj po prostu i ja i Vex mamy odmienne zdanie na to kim jest Roger i czego się po nim spodziewać niż widocznie ty masz. Patrzysz na niego po swojemu a ja i ciocia po swojemu. Dlatego każdy z nas ma inne zdanie. Ale w przeciwieństwie do ciebie ja i Vex trochę mieliśmy do czynienia z różnymi ludźmi i słyszeliśmy też swoje. O wiele dłużej, częściej i więcej niż nawet nasza wspólna podróż odkąz pojechałaś ze mną z jaskini twojego dziadka. Dla nas jest to po prostu przede wszystkim niebezpieczny człowiek który będzie ściągał niebezpieczeństwo na swoje otoczenie w tym na nas czyli na ciebie również. I zamieniłem z nim parę słów i jakoś ani razu nie wspomniał, że na tej swojej arenie to na przykład obieca, że kogoś oszczędzi. Na przykład ciebie. Nie. Ciągle tylko mówił o zabijaniu wszystkich. No pomyśl choćby o Jane, Angie. Bo jak on tak na poważnie, że wszystkich to ją też. Poza tym nie po drodze nam zostawać tutaj. Musimy się dostać do Teksasu ja nie mam wiecznej przepustki. Muszę cię zabrać do cioci Elle i wrócić do bazy. Każdy dzień zwłoki utrudnia mi to. Tak samo jak każdy otrzymany postrzał a po ostatniej walce mam dwa. Nic przyjemnego. Dlatego walki mi się nie uśmiechają ani żadna arena. Nie przyjechałem tutaj walczyć, przyjechałem przeprawić się przez rzekę by dotrzeć do Teksasu. A gdy tu zostaniemy, zwłaszcza z Rogerem przy boku to utkniemy i walki będą prawie na pewno. - wujek mówił poważnie i z przejęciem więc brzmiało jeszcze bardziej poważnie. Mówił też zdecydowanie i dość szybko więc widocznie albo był bardzo pewny swoich racji albo zdążył je przemyśleć wcześniej. Teraz gdy mówił dłuższą chwilę przestał i dał czas nastolatce na przetrawienie informacji i odpowiedź.

Trawienie trwało długo i przebiegało w absolutnej ciszy. Dziewczyna siedziała sztywno i nieruchomo, udając że nie czuje ręki wujka na ramieniu, tylko dalej dłubała przy paznokciach, jakby to zajęcie pochłaniało całą jej niepodzielną uwagę. Skrobała i czyściła palce, zaciskając usta żeby przypadkiem nie przerwać opiekunowi zanim nie skończy. Tak, byli rodziną, ale co dalej? I czy na pewno?
- Nie wygonisz mnie? - odwróciła w końcu powoli głowę i przybrała bardzo poważny ton, spoglądając w napięciu na wujkową buzię - Nieważne co się nie stanie i co ciocia nie powie? Nie każesz mi iść od siebie daleko i nie wracać? Nie powiesz tak? Nigdy? Obiecujesz?

- Obiecuję Angie. Nie wygonię cię. Zawsze będziesz mile widziana. Ale nie wiem co zrobię jak sama odejdziesz. Jesteś dla mnie jak córka. Dorastająca córka. A dzieci w końcu dorastają i odchodzą. Wszędzie tak jest. I zawsze było. Ale właśnie tak jak z dziećmi Angie jak zdecydujesz się wybrać własną drogę to zawsze będziesz mile widziana przeze mnie. Nie wygonię cię ani nie będę kazał ci odejść. Nie wiem skąd wzięłaś taki pomysł w ogóle
. - wujek mówił ciężko i wolniej niż przed chwilą. Jakby sam się musiał zastanowić nad tym o co pyta nastolatka i co odpowiedzieć. Ale nadal był poważny jak tamten Zordon z plakatu jaki kiedyś widziała blondynka.

Rozpogodziła się słysząc obietnicę. Wierzyła mu. Jak tak mówił to brzmiało… no przecież był wujkiem i stanowili zespół. I nigdy jej nie oszukał, bo rodzina się nie oszukiwała. Zdziwiła się za to gdy mówił dalej. Otworzyła szeroko oczy, uniosła brwi i patrzyła, aż skończył.
- Odchodzić od ciebie? Ale po co? No… a nawet jak odejdę, to przecież wrócę na kolację, albo śniadanie. - powiedziała powoli, przypatrując mu się uważnie. Na polowania chodziło się na dzień najwyżej… no dobra, góra trzy. Zależało od zwierzyny. Nagle zbystrzała, bo chyba domyśliła się o co mogło chodzić.
- Chciałabym pojechać nad morze… zobaczyć je - uśmiechnęła się niepewnie, żeby zaraz wzruszyć ramionami i wrócić do firmowego optymizmu, jakby całe boczenie na wujka sprzed chwili nigdy nie miało miejsca - Możemy tam pojechać razem przecież, tak? Zobaczyć wielką, słoną wodę i te ogromniaste ryby! Pojedziemy z ciocią i będzie fajnie, nie muszę nigdzie odchodzić, jak tak pójdziemy razem. Ale to jak wrócisz z pracy - skończyła czyścić ręce i schowała nóż.

- Chciałabyś pojechać nad morze? - wujek chyba był zdziwiony słysząc to wyznanie. Zastanowił się nad tym chwilę nim odpowiedział. - Dobrze Angie, pojedziemy nad wielką, słoną wodę. - Pazur uśmiechnął się łagodnie i skinął głową na znak zgody. - Tak, zobaczymy co da się z tym zrobić. - pokiwał głową jak zazwyczaj gdy się nad czymś zastanawiał ale jednak potrzebował czasu by to przemyśleć.

Pisk radości był chyba najlepszym podsumowaniem. Blondynka odwróciła się momentalnie frontem do wujka i przestała przed nim chować małą ludzię.
- A Jane też będzie mogła z nami pojechać? - spytała, robiąc wielkie oczy - Noooo… i jak już będę u cioci Ellie, to mogę ją odwiedzać? Ludzie się odwiedzają, tak mówiłeś… i że to nic złego. Uczyłabym ją strzelać i polować…na Bambi, albo rysować. Albo się wspinać i pływać… ona nie ma dziadka, ale ja miałam, to jej pokaże co dziadek mnie uczył - paplała wesoło, łapiąc wujka za rękę.

- Ale to jest mała dziewczynka a nie kotek. Najpierw trzeba by zapytać jej rodziców. Nie można tak bez pytania zabierać ludzi z ulicy czy z domu. - wujek też chyba się ucieszył i odetchnął z ulgą ale ta zamarła mu na wargach gdy usłyszał prośbę podopiecznej co do trzymanej w objęciach dziewczynki.

- Nie można brać? A jak się będzie ich karmić? - Angie nie rozumiała, więc wolała dopytać.

- Amm… Hmm… Hiuh… - wujek zanim odpowiedział przez chwilę jakby się zapowietrzył albo stracił wątek. Spojrzał gdzieś na sufit, potem oblizał wargi i wolniej wydmuchał powietrze. - Mmm… No nie można tak robić Angie. To jest złe. Tak rozdzielać ludzi i rodziny. To porwanie Angie. A porwania nie są dobre. To tak jak ktoś by zabrał ciebie dziadkowi. Ale jak byłaś malutka zanim wyrosłaś i zdążył nauczyć cię tych wszystkich rzeczy. Twój dziadek pewnie by sobie poradził z takim delikwentem no ale większość ludzi nie jest taka jak twój dziadek. A i tak nawet jemu byłoby pewnie smutno i by się wściekał jakby odkrył, że ktoś cię porwał. Z Jane i jej rodziną pewnie też mogło tak być. Dlatego trzeba zapytać, porozmawiać, jak się zgodzą to w porządku ale jak nie no trzeba to zrozumieć i uszanować. - wujek znowu tłumaczył jakiś element tego świata, co, jak i dlaczego. Znowu był poważny gdy tak siedział i wyjaśniał jak to jest z tym zabieraniem ludzi.

- Dziadek nie pozwoliłby mnie zabrać nikomu, przecież był dziadkiem - podrapała się po nosie, co pomagało myśleć. - Too… nie można brać ludziów jak futerka, tak? Trzeba iść i spytać czy można wziąć… nooo dobrze - w końcu się zgodziła, dodając szybko - Ale w razie czego można negocjować, tak? - strzeliła kostkami prawej dłoni i podrapała się po brodzie. W końcu umiała przecież te całe negocjacje!
- No i byśmy się Jane zajęli, opiekowali, karmili i chronili… a ja będę mogła ją odwiedzać? I ten… pójdziesz do cioci? Jak pójdziesz to może też da ci poprowadzić bryka - zwróciła się do małej ludzi, chcąc ją odejść od siebie i wujka, bo przecież miała z nim porozmawiać.

- Angie jeśli się rodzice nie zgodzą to trzeba to uszanować. Inaczej to jest zwykła bandyterka. - wujek powtórzył to co mówił przed chwilą nie chcąc chyba ustąpić ani zmienić zdania.

- Wolę zostać z tobą. I z kotkami.
- Jane odwróciła główkę w stronę szoferki ale kompletnie nie wydawała się ani tak zainteresowana ani podekscytowana tak jak dwaj trochę starsi chłopcy.

- No dobrze, to zostań z nami - nastolatka posadziła ją na siedzisku obok siebie, tam gdzie futerka żeby miała bliżej i lepszy zasięg głaskania. Potem popatrzyła poważnie na wujka - Bo wujku… Jane tez ma wujka… i on czasem przychodzi do nich i jej rodzice się kłócą przez niego. Bo jej mama nie chce żeby przychodził, a tata chce… bo się znają jeszcze sprzed ostatniej wielkiej wojny i… no i bardzo krzyczą i tłuką rzeczy. Jane musi chować kubek z Bambim żeby nie potłukli… tak pomyślałam, że jakby zrobić temu wujkowi wypadek to by już nie tłukali rzeczy i nie krzyczeli… no i Jane by nie musiała uciekać z domu. Tak… no smutno i dziwnie. To do domu się ucieka, nie z niego - zmarszczyła czoło nie potrafiąc pojąć czegoś tak dziwnego. Dziadek zawsze powtarzał, że jak coś się będzie działo ma biec do jaskini i się schować za ścianą z taką dziurą przez którą wystawała lufa cmku i strzelać do każdego kto wejdzie do tunelu. Domy były bezpieczne, musiały takie być - Albo nawet nie wypadek, ale z nim porozmawiać. Żeby nie przychodził...no a jak nie podziała to dopiero wtedy go zwypadkować - wzruszyła ramionami.

Wujek nie odzywał się przez czas gdy mówiła. Patrzył na nią to na siedzącą obok dziewczynkę, która znowu bawiła się z kotkami. Chciała je pogłaskać ale te osiągnęły stadium zadowolonego z siebie rozbawienia i ilekroć dziewczynka zbliżała rączkę one próbowały ją złapać lub ugryźć. W efekcie zabawa przypominała w grę kto kogo złapie czy pacnie prędzej.

- No jak tak jest to nie wygląda to najlepiej. Ale i tak najpierw trzeba porozmawiać. No i to może być trudna rozmowa. Jak tam dojedziemy to sprawdzimy jak to wygląda na miejscu. - powiedział w końcu wujek znowu mając poważną i zamyśloną minę.

-Tak. Porozmawiamy... pomożesz - poprosiła, bo w końcu był Paznokciem. Wypadek dało się zrobić zawsze, ale odwypadkować już nie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 03-11-2017 o 04:04.
Czarna jest offline  
Stary 03-11-2017, 22:47   #113
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wujaszek, Vex, Angie, wesoła gromadka i placki z jabłkami

Gdy Angie wróciła Vex poczuła zarówno ulgę jak i niepokój. Spodziewała się raczej, że blondynka zacznie coś kombinować. Choćby ogłuszy Rogera i wrzuci go na pakę. Dziwne posłuszeństwo sprawiało, że tylko zaczynała oczekiwać jakiegoś wielkiego wybuchu. Przeszła spokojnie na front auta, wymijając całe towarzystwo i ustawiła sobie miejsce kierowcy.

Kiedy ostatnio prowadziła coś takiego? To musiała być jakaś cholerna biba w Det. Nie najlepsze referencje, a teraz będzie wiozła tym kilka dzieciaków, a nie bandę naćpanych gangerów. Jeszcze raz spojrzała na czarnego vana i złomka. Cały czas miała mieszane uczucia co do Rogera. Obawiała się go, jego postawa męczyła, drażniła i sprawiała że człowiek ma ochotę sięgnąć po klamkę i strzelić mu w łeb. Ale to jednak była pierwsza miłość tego blond świra, a ona też nie wybrała sobie czegoś dużo lepszego na pierwszy obiekt westchnień. Na szczęście lub nie ktoś go sprzątnął, zanim zrobiło się słabo.

Vex skup się! Odpaliła silnik. Na szczęście mimo chwilowego postoju wszystko ładnie grało. Bida z ropą ale może wystarczy, do jakiegoś auta. Zerknęła na Sama i ruszyła w kierunku domów. Szybko zrozumiała, że to na pewno nie pomoże na świeże rany. Operowanie tym gównem w wodzie wymagało od niej co nieco pracy kierownicą.

Do jej uszu docierały tylko strzępki rozmów, z tyłu, starała się jednak na nich nie skupiać. Wieki nie prowadziła takiego wozu i trzeba było do niego przywyknąć.
- Który dom?!

- Dojedź do tamtej ulicy a potem skręć… W tamtą. - James odpowiedział ochoczo chyba bardzo zadowolony ze swojej roli przewodnika no i samej przejażdżki.

- W prawo. - dopowiedział z wyższością Jack dumny, że może operować płynnie kierunkami lewej i prawej strony.

- A dasz nam poprowadzić? - zapytał nagle James już zapominając o obrażaniu się na Jacka i spojrzał z fascynacją na Vex.

Vex poczuła ulgę, gdy koła natrafiły na drogę. Obecność dzieciaków odrobinę rozluźniała atmosferę.
- Nie sięgniecie pedałów, ale któryś może mi usiąść na kolanach. - Uśmiechnęła się do chłopców, na chwilę odrywając wzrok od drogi.

Słowa Vex wywołały natychmiastową i bardzo żywiołową reakcję u obydwu chłopców. Zaczęli jednocześnie śmiać się, krzyczeć, podskakiwać, machać rękami, odpychać się nawzajem i próbować dopchać się do kolan Vex. - Hej! - w rozmowę wtrącił się wujek który krzyknął krótko i wrzaskliwa szarpanina nagle ustała a obydwaj chłopcy popatrzyli na niego jakby trochę lękliwie. - Najpierw jeden potem drugi. Albo nici z prowadzenia. Ty zaczynasz a jak Vex powie, że zmiana to zmiana. - Pazur wskazał na Jacka i zaraz potem na dziewczynę z Det. Chłopcy popatrzyli na niego, na nią, na siebie nawzajem i w końcu pokiwali głowami na zgodę. - Idę zobaczyć co u dziewczyn. - Sam wskazał kciukiem na wnętrze pojazdu gdzie siedziały Angie i Jane. A Jack zaczął gramolić się motocyklistce na kolana jak tylko Pazur odwrócił się i zaczął odchodzić w głąb pojazdu.

Vex tylko przytaknęła ruchem głowy na pomysł wujaszka, a sama wpuściła pierwszego z chłopców, na swoje kolana. Udostępniła kierownicę dla Jacka przytrzymując ją tylko delikatnie. Uśmiechnęła się widząc jak chłopak bierze się za prowadzenie. Kiedyś ktoś też ją tak woził. Nie w busie, ale… to i tak była mega frajda. Była prawie jak dorośli. Bo wszyscy dorośli prowadzili.
- Nigdy nie jeździłeś autem?

Jack chciał coś odpowiedzieć, ale James go uprzedził.
- Nigdy!

Vex uśmiechnęła się.
- Jeszcze chwila i będziecie mogli śmigać sami.

Po dojechaniu do zakrętu pozwoliła chłopakom się zmienić. Miło było dla odmiany sprawić komuś trochę radochy. Niby z Samem też jej się jako tako udawało, ale radość wujaszka ginęła w potopie blond problemów. Starała się sobie przypomnieć, czemu się zgodziła na tą wyprawę. Bo nigdy nie była w Teksasie? Wspaniały powód jak na oberwanie dwóch kulek, szansę na uszkodzenia Spika, wożenie się podejrzanym wozem i przeżywanie relacji Blondie - Kostuszek. Cóż… już kilka razy słyszała, że ma za miękkie serce. Kiedyś zapędzi ją to do grobu.


Dom małych ludziów okazał się stać całkiem niedaleko. Wystarczyło parę minut podróży brykiem i już hamowali, prowadzeni przez Jamesa i jego kolegę… a może brata? Angela nie wiedziała, nie rozpoznawała rodzin, zwłaszcza u takich małych, ludzkich futerek. Przypatrując się im myślała intensywnie… znaczy próbowała, ale coś jej nie pozwalało się skupić - pomalowana w czaszkę buzia, zostawiona za plecami. Tak gdzie pompa i dobra woda.
- To nie mieszkacie razem? - zapytała dzieciów, ponownie biorąc Jane na ręce żeby nie zamoczyła nóg. Jeden budynek był cichy i taki normalny, ale z drugiego dochodziły odgłosy kłótni. Angela nie lubiła takich hałasów, bo zwykle nie rozumiała o co się rozchodzi. Mieli jednak iść, do tego pierwszego, cichego domu. Spytać się o drogę i jedzenie… a może nawet cukierki? Albo ciasto? Blondynka zjadałby ciasto… takie z kruszonką i jabłkami. Bez jabłek też mogłoby być, byle słodkie.

- Nie, Jane mieszka tam a my tutaj. - Jack odpowiedział trochę żwawiej i raźniej wskazując na cichszy z domów i skierował się razem z Jamesem w jego stronę.

- A oni zawsze tak tam krzyczą? - nastolatka mruknęła do ich pleców, idąc krok za nimi z Jane bezpieczoną wysoko od złej wody - Mieszkacie z tatą, czy z kimś jeszcze?

Obydwaj chłopcy popatrzyli na dom z którego dobiegały odgłosy kłótni i zgodnie pokiwali głowami w zakłopotanym milczeniu. Jane zaś wtuliła się w ramię Angie jakby nie chciała patrzeć w stronę swojego domu. - Tata wyjechał. Ale wróci. Ale nasza mama jest. - odpowiedział Jack ale głos i spojrzenie mu spoważniało jakby szykował się do kłótni. James też popatrzył w górę na Angie jakby czekał czy jakoś zareaguje.

- Wasza mama upie piec ciasta? Takie z jabłkami? Albo może i ze śliwkami? - blondynka ożywiła się wyraźnie, zezując w dół na parę chłopców. Odruchowo zaczęła bujać na rękach małą ludzię tak jak dziadek bujał ją jak było jej źle… i jeszcze mógł ją podnieść. Zanim nie urosła - Wyjechał? A dawno? I gdzie? - lekko naparła biodrem na Jamesa żeby szedł do domu. Skoro już to byli to nie po to, żeby stać na ulicy.

- Wyjechał. Ale wróci. - James wydawał się udobruchany i odwrócił się by poprowadzić gości do domu przez zalaną wodą ulicę i podwórze. Trzasnęła sucho metalowa furtka jaką otworzył.

- Nasz tata jest żołnierzem! Takim prawdziwym! My też kiedyś będziemy żołnierzami! - Jack wypalił z jawną dumą jakby objawiał Angie najwspanialszą rzecz na świecie.

- No a mama pewnie, że umie piec. Wczoraj zrobiła placki. Z cukrem i jabłkami. Zobaczysz jakie dobre! No dziś nie wiem co zrobi. Ale ciasta piecze rzadko. Na święta i inne okazje. Ale też są bardzo dobre! Nawet raz nasz pastor powiedział tak kiedyś w kościele przy wszystkich! - James zaczął z kolei wychwalać mamę i jej kuchnię. Zmiana tematu przyniosła też zmianę nastroju obydwu chłopców bo znów wydawali się radośni i skorzy do psot i figli. Samą mamę też goście mogli poznać bo jakaś starsza kobieta otworzyła drzwi, i kolejne te siatkowe wychodząc na ganek. Ten był na lekkim podwyższeniu więc woda go nie zalała. Kobieta patrzyła z niepokojem na swoich synów i nadchodzących gości.

- Cześć mamo! To jest Angie! - Jack wypalił od razu wskazując na idącą razem z nimi nastolatkę z Jane w objęciach. - I jej wujek i ciocia. - machnął niedbale ręką na idącą z nimi parę dorosłych.

- Angie jest bardzo fajna! Dala nam postrzelać! Byśmy mogli być kiedyś żołnierzami jak tata! - James też dał się ponieść fali emocji i wskazał na stojącą obok nastolatkę. Ich mama lekko przysłoniła usta dłonią a oczy jakby zrobiły się jej większe.

- Ale jej wujek to nam już nie dał. - Jack poskarżył się mamie i znów niedbale machnął w stronę potężnie zbudowanego najemnika. Ten spojrzał na niego ale malec nie zaszczycił go spojrzeniem.

- O matko święta. - jęknęła wreszcie kobieta patrząc w rozterce i na swoje dzieci i na swoich gości.

- No! I Angie się strzelała z Piaskowymi Psami! Aż im flaki wyszły! Tak mówiła! - James nie mógł się nacieszyć jak fajną koleżankę przyprowadzili do domu. Tym razem Angie usłyszała, jak nie tylko ich mama przed nimi ale i wujek za nimi cicho jęknęli dość zgodnie.

- Byliście tam gdzie się strzelali?! Zwariowaliście?! Natychmiast do domu! - mama wreszcie jakby oprzytomniała z wstępnego zaskoczenia i przywróciła władzę rodzicielską. Chłopcy spojrzeli na nią z jawną pretensją i rozczarowaniem. Potem spojrzeli w górę na twarz Angie jakby brali ją na świadka z jaką niesprawiedliwością muszą się włóczyć. - Idźcie do domu i przygotujcie herbaty dla naszych gości. - mama ponagliła obydwu braci gdy ją mijali choć już brzmiało to łagodniej. Sama weszła na podwórzę podchodząc do Angie. - Co się stało z Jane? Jest chora czy miała jakiś wypadek? - zapytała łagodnie zaglądając kontrolnie nieco z boku by ocenić stan trzymanej dziewczynki.

- Dostanę placka? - Jane przekrzywiła główkę tak by spojrzeć na mamę chłopców i nadal mówiła cichym ale poważnym głosem.

- Oczywiście kochanie. Wejdźcie do środka. Wszyscy wejdźcie. - mama chłopców zaprosiła gestem Angie i trzymaną Jane do środka ale jakby zorientowała się, że jest jeszcze druga dwójka więc rozszerzyła ten gest i na nich.

Nastolatka pokręciła głową i zrobiła parę kroków stawiając małą ludzie na suchym gruncie.
- A czy ja bym też mogła dostać placka? Takiego z jabłkami? I cukierem? - zapytała o najważniejszą rzecz, a potem przypomniała sobie o czym mówiła starsza pani - Nie, Jane jest cała… tylko… no morko jest. Zła woda wszędzie, zimna i brudna… i mokra taka. Ciężko się chodzi dużym, a co dopiero małym ludziom, to ją poniosłam - wytłumaczyła mniej więcej sytuację i zaraz przypomniała sobie o tym, co zawsze powtarzał opiekun. Dygnęła pokracznie i niewprawnie, uśmiechając się szeroko - Dzień dobry, jestem Angie, a to jest wujek Zordon i ciocia Vex - pokazała na parę dorosłych za plecami - Chcieliśmy spytać o drogę i czy może ma pani rzeczy do jedzenia na wymianę. I wie jak przejechać na drugi brzeg, bo musimy ruszać do Teksasu.

- Oczywiście kochanie, myślę, że jeszcze coś zostało i te dwa głodomory nie zjadły wszystkiego. - mama chłopców uśmiechnęła się ciepło i łagodnie przepuszczając Angie i Jane przodem do wnętrza domu. - Dobrze, że nic ci nie jest. - dodała do ich pleców gdy właśnie ją minęły więc niezbyt było wiadomo do której z nich mówi. - Bardzo mi miło was poznać. Ja jestem Janett. Janett West. - przedstawiła się mama chłopaków witając się ze swoimi gośćmi. - Ale porozmawiajmy może w środku. - gospodyni pozwoliła wszytkim wejść do środka a tam nawet mała Jane chyba czuła się jak u siebie bo śmiało zaprowadziła Angie do kuchni. Ale zanim tam dotarli nadbiegł James trzymając jakieś pudełko.

- Zobacz! Nasz tata to dostał! Od prawdziwego generała! - krzyknął entuzjastycznie chłopak unosząc pudełko nad głową. Zaraz jednak je otworzył i oczom gości ukazała się mała złota gwiazda z wstążką o czerwonych, niebieskich i białych paskach.


- James! Odłóż to na miejsce cię bardzo proszę! - mama znowu się zdenerwowała a chłopiec się nastroszył robiąc obrażoną minę.

- Ale przecież to jest prawdziwa Srebrna Gwiazda. - wujek Angie nachylił się nieco by lepiej widzieć odznaczenie i wydawał się być zaskoczony całkiem mocno tym kolorowym kawałkiem metalu.

- No! - chłopiec pokiwał głową i twarz znów mu się rozjaśniła.

- Tak, Irv dostał tą Srebrną Gwiazdę jak jeszcze nie wszystko było takie jak teraz. Jeszcze cokolwiek działało. - westchnęła kobieta patrząc z jakimś żalem i tęsknotą na kawałek metalu.

Angela wpatrywała się urzeczona w ładną gwiazdkę. Wyglądała ślicznie i tak fajnie błyszczała! Dziadek miał podobne, ale troche inne. Takie czerwone, jak na Makarovie znalezionym przy niemiłych panach spod studni z dobrą wodą.
- To… ten pan tata to bohater? Jak dziadek? Z wielkiej wojny sprzed potworów? - spytała wujka, przestępując z nogi na nogę. - A gdzie jest teraz? Walczy na nowej wojnie? Tam gdzie ciebie wyślą? - przy ostatnim złapała opiekuna z przejęciem za rękę. Nie chciała żeby szedł na wojnę. Wojny były złe, ludzie na nich się trupili i latały kule.

- Tata pojechał na misję. Miał zadanie do wykonania. Ale nie mógł powiedzieć jakie bo to tajemnica wojskowa. - James mówił poważnie zupełnie jak Jane w autobusie. Odebrał medal i pudełko by z niechęcią spełnić polecenie rodzicielki. Ta westchnęła samym oddechem prawie bezgłośnie i spojrzał gdzieś na dwór przez okno przygryzając wargi.

- To musiało być wiele lat temu. Teraz ciężko o takie odznaczenie. I to by od kogoś otrzymać tak jak kiedyś się to odbywało. - wujek wziął pod ramię w pocieszającym i pokrzepiającym geście ramię blondynki. Mówił jednak cicho jakby nie chciał by odchodzący chłopiec go usłyszał. - Nie wiem gdzie mnie wyślą Angie. Ale nie bój się, wrócę do ciebie. - dodał po chwili nadal mówiąc całkiem cicho. Mama chłopców pokiwała w milczeniu głową oblizując wargi i znów je zaciskając. Zmrużyła szybko powieki i odwróciła się wreszcie do swoich gości twarzą.

- Chodźmy do kuchni. Jack mam nadzieję, zrobił już herbatę. I może nie zjadł reszty placków. - powiedziała gospodyni próbując się uśmiechnąć łagodnie. Angela wyczuła, że wujek lekko daje jej znać uchwytem, żeby ruszyła do kuchni.

- Wiem że wrócisz, przecież obiecałeś. - wzięła wujka za rękę i poczłapała we wskazanym kierunku. Też mówiła cicho, zerkając co chwila przez ramię i do góry, tam gdzie poważna twarz - Poczekam ile trzeba - uśmiechnęła się, zaciskając mocniej dłoń.

- No właśnie. - wujek uśmiechnął się również, przyciągnął podopieczną do siebie i pocałował ją w czubek głowy. - To jest najważniejsze Angie. Wrócę i będziemy razem. Reszta to detal. - powiedział bardzo cicho ale bardzo poważnie do czubka blond włosów. Potem spojrzał w bok na stojącą obok Vex. Do niej też się uśmiechnął i wyciągnął ku niej rękę.

We trójkę znaleźli się w kuchni. Tam Jack stawiał na stole trzeci kubek z parującą cieczą. James wrócił już bez pudełka do gości i spojrzał na nich rezolutnie. - Pijecie z cukrem czy bez? - zapytał.

- James po prostu podaj cukier na stół. I łyżeczki. - mama wtrąciła się do rozmowy wyjmując z jakiejś szafy miskę przykrytą ścierką albo ręcznikiem. Chłopiec skinął głową i po chwili na stole pojawiły się wspomniane precjoza. Jack zaś musiał wcześniej poza herbatą przygotować talerzyki bo pojawiły się na stole też trzy nakrycia. Miska ukrywała nieduże placki posypane cukrem. Były wielkości dziecięcej dłoni i nieco grubsze od naleśników.


Na ich widok Angeli ślina napłynęła do ust. Przełknęła ją głośno i wciągnęła ze świstem powietrze, węsząc smakowity zapach. Placki! I to z cukierem! I jeszcze jabłkami, jeżeli mały ludź mówił prawdę!
- Naprawdę mogę? - spytała starszej pani, podchodząc do stołu jakby się podkradała do zwierzyny. Wąchała cały czas, przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę aż usiadła na krześle, gapiąc się intensywnie w miskę i oblizując wargi.

- Naturalnie kochanie. - mama chłopców uśmiechnęła się i wskazała zachęcająco na miskę. Wujek też kiwnął głową na znak, że nie ma nic przeciwko. Usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Placki już musiały być dawno wystygłe i zostawiały tłuste ślady na palcach i ustach przy okazji zostawiając też cukier. Ale placki wręcz rozpływały się same w ustach i czuć było w nich lekko kwaskowaty posmak jabłek. Wydawały się pyszne jakie nie tak łatwo było spotkać w wojażach przez Pustkowia. Wujek też jadł z zadowoleniem a w jego dużych dłoniach placki wydawały się dziecinnie małe. Jane szamała aż jej się uszy trzęsły a buzia sama uśmiechała. Jedyny żal jaki można było mieć, że miska zasmucająco szybko zrobiła się pusta. Ale przyjemny, słodki i lekko kwaskowy ciężar pozostawił miłe uczucie w żołądku i posmak w ustach. Chłopcy musieli wiedzieć co jest grane bo na koniec podali ręcznik do wytarcia rąk i patrzyli wyczekująco na swoich gości.

Nastolatka oblizała palce, patrząc tęsknie na miskę, ale ta nie zrobiła się znowu pełna. Szybko poszło, ale było takie smaczne! Mogłaby tak jeść codziennie!
- Dziękuję - powiedziała jak uczył wujek i wytarła ręce w ściereczka, żeby nie zostawiać tlustych śladów na ubraniu, Misiu, albo karabinie. Dopiero wtedy zainteresowała się herbatą. Chwilę gapiła się podejrzliwie na łyżke. Wujek mówił, że jak ten dziwny nabierak do jedzenia jest obok talerza to trzeba go używać i nie wolno jeść palcami, albo łapać czegoś ręką. Wsypała dwie takie łyżki cukieru do herbaty.
- Było przepyszne - uśmiechnęła się do pani mamy, mieszając herbatę.

Vex też nie mogła powstrzymać uśmiechu. Nigdy nie jadła czegoś takiego. Czuła się odrobinę źle z tym, że objadają tych ludzi. Z wodą było ciężko. Zostali bez ojca. W sumie… niewielu widziała mężczyzn na spendowisku przy pompie. Czy wszystkich zwerbowano. A jak tak to kto? Ktoś ze starego dobrego zgniłego jabłka? Uznała, że wypytywanie może odrobinę nie być na miejscu. Z przyjemnością popiła wszystko gorzką herbatą, czując jak napar ją lekko budzi. Musiała zebrać siły, jeśli miała prowadzić tego busika.
- Dziękuję. - Motocyklistka przyjęła podany ręcznik i wytarła dłonie. - Było pyszne. - Uśmiechnęła się do matki dwóch chłopaków.

- Pani West, nie orientuje się pani może jak jest z przeprawą do Pendelton? Doszły jakieś słuchy z nad rzeki. - Miała spore obawy czy coś się zmieniło od rozmowy przy pompie, ale warto było zaryzykować. W baku nie było dużo i wolałaby nie jeździć na próżno.

Rodzina wydawała się zadowolona z tego komentarza. Jane też była uśmiechnięta, wujek Zordon też wydawał się mieć o niebo lepszy humor niż wcześniej. Zanim mama chłopców odezwała się oni okazali się szybsi.

- A pan jest żołnierzem? Takim prawdziwym? - zapytał Jack patrząc zaciekawionym spojrzeniem na Pazura wycierającego dłonie w podany ręcznik.

- Tak. Jestem Pazurem. - odpowiedział łagodnie wujek Angie. Zanim jednak dyskusja potoczyła się dalej wtrąciła się władza rodzicielska.

- Chłopcy idźcie się pobawić weźcie Jane, my tu teraz chcielibyśmy porozmawiać. - pani West poprosiła chłopców o wyjście i ci westchnęli cierpiętniczo, że im się taką fajną rozmowę przerywa i wzięli Jane ze sobą.

- Hej Angie, idziesz z nami? Pokażemy ci naszą tajną bazę. Chcesz? - James odwrócił się do blondynki i zapytał już z progu. Jego brat też pokiwał głową.

- Mogę wujku? - zapytana zapytała dalej, patrząc uważnie na Paznokcia przy stole.

- Jasne. Leć. - wujek uśmiechnął sie i kiwnął głową w stronę czekających maluchów. Ci też wyraźnie ucieszyli się całą trójką, że nastolatka do nich dołączy.

Blondynka ucieszyła się i szybko wstała od stołu, wyciągając rękę do Jane.
- Idziesz z nami, tak? Do tajnej bazy - upewniła się, bo jak mieli iść to wszyscy, a wujek z ciocią niech rozmawiają i myślą. Ona wolała bazę!

Jane kiwnęła główką i cała czwórka wybiegła na podwórze. W kuchni została gospodyni z dwójką gości. - Mam do was prośbę. Moglibyście przeparkować ten samochód gdzie indziej? Nie chciałabym by kojarzono ten dom z tym autobusem. To autobus tych bandytów. Będą go szukać. Na przeciwko naszego domu jest podwórko, nikt tam nie mieszka a ma wysoki żywopłot. Nie powinno chyba widać z ulicy tego grata. - mama chłopców popatrzyła prosząco na dwójkę pozostałych przy stole gości.

- To się tym zajmę, choć chyba powinniśmy jak najszybciej jechać dalej. - Vex podniosła się od stołu, zerkając na Sama. - Zaraz wracam.

Motocyklistka wyszła na zewnątrz i wzięła głębszy oddech. Ta sielanka, przy tym co wydarzyło się przed chwilą wydawała się być odrobinę... dziwna. Przeczesała krótkie włosy i podeszła do busa, brodząc w wodzie. Nie widziała sensu w przestawianiu pojazdu. Kto miał widzieć gdzie stanęli już ich zobaczył. W takich wioskach oczy miało wszystko. Mogłeś się "tulić" po ciemku w jakiejś kanciapie w swojej chacie, a sąsiadka i tak będzie wiedziała w jakiej pozycji.

- Marnowanie paliwa. - Vex zasiadła za kierownicą i szybko przeparkowała busa we wskazane miejsce, ustawiając się w miarę tak by łatwo było wyjechać.

Rozglądając się po okolicy wróciła do sielankowego domu, kątem oka zerkając na chatę gdzie podobno mieszkała mała. Jakby na to nie patrzyła odgłosy z tamtego budynku jakoś dużo bardziej kojarzyły się jej z "domem".
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 03-11-2017 o 22:52.
Aiko jest offline  
Stary 03-11-2017, 23:25   #114
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- Idźcie przodem - mruknęła Jess, gdy już wóz wraz z Lesterem wybił do przodu, a trójce pozostawionej z tyłu przyszło drałować za nim na nogach. Gdy tylko Simon i Ana przywlekli sprzęt potrzebny do wygrzebania samochodu z błota, wysiadła by pomóc, przewieszając przez ramię Busha, bo rozstanie się z nim było dla niej chwilowo nie do pomyślenia. Jak odcięcie ręki lub nogi. Nie miała zatem problemu z wysłuchaniem tyrady starszego Thorna, chociaż miała już nieco problemów z zapanowaniem nad sobą. Udało się jednak i była nawet w stanie pomóc mu w podrzucaniu desek pod koło, tak jak Ana pomagała Simonowi. Odzywać się jednak nie odzywała.

Teraz zaś chciała po prostu przez kilka chwil zostać sama. Było jej smutno i jednocześnie była wkurwiona. Powoli zaczynała żałować tego co zrobiła ale jednocześnie nie potrafiła sobie wyobrazić by miało to wyglądać inaczej. Chciała się buntować ale też doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Lester miał większe doświadczenie życiowe i zapewne rację. No i przeprowadził ich cało przez te wszystkie przygody. Ufali mu, a przynajmniej ona ufała i to bezwzględnie, bo za Simona wypowiadać się nie miała prawa. I tylko ostatnio wszystko się spieprzyło i wiedziała, że wina leży w dużej mierze po jej stronie. Ciężko jej z tym było.

Krok po kroku wlekła się więc za dwójką zakochanych, z której to dwójki jednego kochała z całego serca, a druga osoba była powodem kłótni i bolącego ramienia. Czy zatem można było ją, Jess, winić za to że nie była w stanie zdusić iskierki nienawiści do Any? Maleńkiej iskierki, trzymanej skrzętnie pod kluczem, ale istniejącej. Gdyby nie barmanka byliby już daleko stąd, może na drugim brzegu. Lest byłby spokojniejszy, Simon nie ryzykował złamania serca, a Jessica być może miałaby czas by dojść ze zmianami i własnymi uczuciami do ładu. A tak… No ale stało się, nie było sensu beczeć nad rozlanym mlekiem, chociaż jedną czy dwie łzy musiała otrzeć, co by się młodszy z braci nie zorientował że coś nie gra. Bo że do Lesta nie dotrze ów fakt, to już było pewne.

Uśmiechnęła się słabo. Przecież wiedziała doskonale jaki jest ten jej starszy braciszek. Czego niby oczekiwała? Tuleń, czułych słówek, pogaduch od serca i snucia przyszłości ozdobionej tęczowymi barwami? Może i przez chwilę takie naiwne myśli zaświtały w tej jej głowie, ale rzeczywistość szybko je stamtąd wywiała. Trzeba było wzmocnić skórę i skupić się na zadaniu, tak było bezpieczniej. Lest chronił serducho Simona, a przynajmniej na swój sposób próbował. Ona musiała zająć się własnym zanim spotka ją ten sam los, który starszy z braci wróżył młodszemu.

- Jedźmy już - rzuciła, gdy doczłapała się do reszty. Nie miała ochoty patrzeć na nikogo więc skupiła się na otrzepaniu butów z błota, na tyle, na ile to było możliwe. Syfienie w wozie nigdy nie było dobrze odbierane przez jego właściciela, a teraz na dodatek ów właściciel znajdował się w niemal stałym stanie wkurwienia. Lepiej było nie ryzykować.

- No to jedźmy bo się zafochacie na śmierć. - Lester dla odmiany wydawał się być zadowolony z siebie a nawet w świetnym humorze. Simon znowu siedział na miejscu pasażera i zerkał czasem na niego ale głównie patrzył przez przednie i boczne szyby. Ana siadała ponownie obok Jess i znowu zatopiła się w spłoszonym milczeniu. Samochód gdy wyjechał na asfalt odzyskał jakby pewność siebie bo prędkość i poziom jazdy wyrównały się na poziomie nieosiągalnym na rozmiękłej, gruntowej drodze.

Jessica musiała przygryźć wargę niemal do krwi by powstrzymać cisnące się jej na usta słowa. Odetchnęła kilka razy, policzyła trzymane w kieszeni płaszcza naboje i skupiła wzrok na migających za oknem widokach. Na szczęście jazda zwykle działała na nią uspokajająco. To że odbywała się w grobowej ciszy z jednym happy wyjątkiem, szybko przestało jej przeszkadzać. Wręcz przeciwnie, zaczęło się nawet podobać to, że nie musiała się odzywać. Mogła przemyśleć sobie wszystko i zastanowić nad pewnymi sprawami. Miała dość smętnego snucia się i bycia wkurwioną. Nie pomagała tym ani sobie, ani nikomu innemu.

Nieśmiały uśmiech zaczął powracać na jej usta. No bo do cholery czym ona się na dobrą sprawę przejmowała? Po cholerę traciła nerwy, zamartwiała się i wypełniała głowę bagnem. Walić to… Poprawiła się na siedzeniu, odchyliła głowę do tyłu i ziewnęła. Życie było za krótkie by marnować je na rozterki. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin mogła wykitować i to kilka razy. Już samo to powinno jej wywiać z głowy głupoty i naprowadzić z powrotem na właściwą drogę. Na szczęście w końcu się udało, całkiem jak z tym wozem Lestera. Na chwilę po prostu ugrzęzło się jej w błocie i tyle, trza było po prostu złapać z powrotem przyczepność, stały grunt, całe to pieprzenie.

Odzywać się nie odzywała bo i nie widziała ku temu potrzeby. No bo co? Pytanie o to czy bar nadal stał, mijało się z celem. Podobnie jak gdybanie nad losem Browna, a także tym czy uda się im przeprawić na drugą stronę czy nie. Nie mieli pojęcia jak się sprawy mają w miasteczku i dopóki do niego nie dojadą to każdego zgadywanie mogło się okazać prawdziwe. Szkoda było tracić energię. Zamiast tego można było przymknąć oczy i odpłynąć w drzemkę. Gdyby tylko ramię jeszcze nie bolało… Na to jednak też póki co nic poradzić nie mogła. Zapicie się nie wchodziło w grę gdy istniała realna szansa że trzeba będzie znowu chwycić za Busha czy rewolwer. Tak, drzemka wydawała się akurat w sam raz…

Jess przysnęła. Wiedziała bo się przebudziła. Samochód się zatrzymał i trzasnęły drzwi. Gdy podniosła głowę widziała jak obydwaj bracia wyszli z samochodu. Podeszli z kilkanaście kroków od drogi do krawędzi jakiegoś dołu, rowu czy innego urwiska. Lester przystanął obserwując to co w dole i kładąc sobie dłonie na biodrach. Simon w geście zamyślenia przejeżdżał machinalnie palcami po szczęce. Sądząc z ich milczącego wpatrywania się nie było chyba specjalnie co powiedzieć. Starszy Thorn lekko przechylił głowę w bok i splunął na pobocze. Musieli zatrzymać się na jakimś bezludziu bo wokół były zdziczałe pola i las. Nie było widać żadnych ludzi ani zawalidrogi na drodze.

- Co tym razem? - mruknęła nie do końca przytomnie, prostując się na siedzeniu i wyglądając przez okno. Potężne ziewnięcie połknęło jej kolejne słowa, zamieniając ich resztki w niezbyt zrozumiały bełkot, który miał oznaczać ni mniej ni więcej, jak to że idzie sprawdzić. Chwilkę zajęło jej uświadomienie sobie dlaczego się tłumaczy i przypomnienie o Anie, jednak nawet na kobietę nie spojrzała, chwytając za klamkę i otwierając drzwi.

Zostawiła je otwarte i ruszyła do braci, przecierając najpierw prawe, a później lewe oko by pozbyć się resztek snu.
- Co jest? - zapytała nader rozważnie, przystając między jednym, a drugim Thornem i wbijając wzrok w to co ich zatrzymało.

Lester znowu splunął. Simon wzruszył ramionami i wskazał na widok przed sobą. A widok był całkiem niezły. Choć w niesieniu otuchy i pozytywnych emocji sprawdzał się słabo. Woda. Mętna, brunatna od mułu woda. Wszędzie poniżej. Dojechali już nad rzekę. Chyba jakaś zatoka to była przez co wody było tu więcej. Ale tam, za cyplem porośniętym lasem w którym też coś błyszczało czyli był zatopiony była główna rzeka. Znacznie większa i potężniejsza niż pamiętali z wczoraj. Z odległości kilku kilometrów widać już było charakterystyczny, oberwany w połowie most jaki niegdyś prowadził drogę na północ i południe od rzeki. Widać było też same Pendleton. Budynki z daleka nadal stały. Ale w porcie poniżej widać było przewrócone i zatopione w wodzie wraki cumujących tam wczoraj jednostek. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Lester pokręcił głową, odwrócił się by wrócić do samochodu. Wtedy Simon klepnął Jess w ramię i wskazał w dół ku brzegowi rzeki. Wtedy też to dostrzegła.


- Oh… - było tym, co zdołało się wyrwać z gardła Jess na widok… Co to było w ogóle? Aligator? Krokodyl? Na faunie nie znała się za dobrze, jakoś życie istot żywych obchodziło ją zawsze nieco mniej niż skład prochu czy jak zdobyć dobre łuski. No, niektórych istot żywych, bo zdarzały się wyjątki od tej zasady. Jeden z owych wyjątków stał teraz obok i wskazywał palcem na tkwiące na brzegu zwierzę.

- Na co czekasz? - zapytała młodszego z braci bo chyba nie liczył na to że to ona zacznie strzelać. W ogóle to czy warto było strzelać? Jakby tak dorwać tego aligatora z nie rozwalonym czerepem to by można było pewnie sprzedać lub wymienić. A nawet jak nie to mieć takie trofeum… Fajna sprawa, a przynajmniej tak się Jess wydawało. Busha zostawiła w wozie, więc jej uwaga na chwilę wróciła ku pojazdowie Lestera. Jak Simon nie będzie chciał to sama spróbuje. Co prawda strzał niósł się daleko, ale… No chyba żeby z rewolweru. No, a w ogóle…

- Żywy? - zapytała powracając do wpatrywania się w zwierzę. Bo w sumie mogło być martwe, a wtedy wystarczyło wyciągnąć na brzeg i obrobić. Na tym ostatnim się nie znała ale zawsze istniała szansa, że Simon coś gdzieś podłapał gdy akurat był na którejś ze swoich wypraw. O problemach z przedostaniem się do Pendleton wolała chwilowo nie myśleć. Była pewna że Lester już kombinuje co zrobić dalej.
- Dobra, nie było pytania - dodała w chwilkę później bo się gad raczył ruszyć. No to teraz pasowało go tego życia pozbawić.

- Sama strzel. - uśmiechnął się Simon. - Musisz trafić w głowę, najlepiej w oko. Z pistoletu stąd ciężko, trzeba by podejść bliżej. Byle nie za blisko. No albo z Busha. Bush powinien przebić mu łeb ale też lepiej trafiaj w czachę a nie w dziób. Młody jest, powinien być miększy niż dorodna sztuka. - młodszy z braci poinstruował siostrę jak to jest z tym strzelaniem do gadziny wylegującej się przy brzegu.

- A strzelaj. Kurwa taka woda, że nie wiem czy została tam jakaś łódka. Nieźle zamiotło. Utkniemy tu. Albo trzeba będzie spróbować gdzie indziej. - Lester oparł się tyłkiem o maskę wozu, założył ramiona na piersi i najwyraźniej losem gadziny nie przejmował się wcale.


Utkwił spojrzenie w nie tak odległych budynkach i najwyraźniej dumał nad dalszymi krokami.

- To spróbujemy - odparła siostrzyczka, wykazując się optymistycznym podejściem do sprawy i przy okazji zgarniając Busha z samochodu. Podchodzenie do gadziny jakoś nie do końca znajdowało się w wystarczająco bezpiecznych ramach jak na jej gust. To bydle może i nieruchliwe było teraz, ale wątpiła w to by sobie grzecznie leżało jakby się zbliżyła. O ile wiedziała był to okaz mięsożerny, co już samo w sobie nakazywało zachowanie jak największej ostrożności. Z tego też powodu postawiła na broń z którą nie dość że czuła się najlepiej to jeszcze dawała jej przewagę dystansu.

Stając z powrotem przy Simonie, obdarzyła braciszka radosnym uśmiechem po czym wymierzyła w swoją ofiarę. Dała sobie solidną chwilę na to by mieć pewność że cel, czyli oko, znajduje się dokładnie pośrodku celownika. Nie spieszyło się w końcu, nikt w nią nie strzelał, nikt nie wisiał nad głową ani najwyraźniej nikt nic od niej nie chciał. Przyjemna sprawa takie polowanie bez stresu. Wzięła jeszcze głęboki oddech, po czym wypuszczając powietrze z płuc pociągnęła za spust.

Strzał może i był porządnie wymierzony ale najwyraźniej nie wzięła pod uwagę bolącego ramienia, o czym oczywiście pomyśleć powinna ale podekscytowanie polowaniem skutecznie jej w tym przeszkodziło.
- Cholercia - jęknęłą, gdy kula trafiłą w łeb ale nie w oko. Gad był martwy i tyle, Jess jednak super szczęśliwa nie była, przynajmniej przez tą minutę czy dwie, bo później wyszczerzyła ząbki w radosnym uśmiechu.
- Trza by go wyciągnąć - oświadczyła, spoglądając sugestywnie na braci, ale też sama ruszając w stronę trupa gadziny.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 03-11-2017 o 23:50.
Grave Witch jest offline  
Stary 06-11-2017, 05:34   #115
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24




- Widzisz? To jest nasza tajna baza! - obydwaj chłopcy aż promienieli z dumy i zachwytu oprowadzając swojego blond gościa po swojej tajnej kryjówce. Kryjówka mieściła się mieściła się w małym, drewnianym budyneczku. Chłopcy wesoło rozbijając kolejne metry wody przebiegli prawie do niego od tyłu swojego domu. Budyen mieścił się w rogu podwórka. Sąsiadował też z dawnymi podobnymi domami i podwórzami. Kilka z nich tworzyło niezbyt duży kwartał niskopiennej zabudowy. Płoty jak i budynki były wyraźnie naznaczone piętnem czasu i rozpadu. Brakowało wszystkiego, kawałków desek, poszyć dachów, w płotach były dziury lub leżały częściowo zawalone zębem czasu, pogody i kto wie czego jeszcze. Za to mnóstwo było rdzy i łuszczącej się farby. Teraz jeszcze dodatkowo wszystko zalane było tą rzeczną wodą. Dom Westów chyba i tak prezentował się w tym kwartale względnie dobrze a przynajmniej z perspektywy gołębnika był chyba najlepiej zachowany.

- To gołębnik. Nasz tata kiedyś hodował gołębie. Powiedział, że jak wróci to nam pokaże jak i będziemy razem je hodować znowu. Bo kilka lat temu zdechły na jakąś chorobę. Innym też, mało komu zostały. - James wyjaśnił Angie pochodzenie i przeznaczenie budynku w jakim się znajdowali. Wewnątrz panowała przyjemna, sucha atmosfera. Dach tam i tu przeciekał, krople mżawki stukały monotnonnie i cicho o dach ale jednak panowało ciepły, suchy zaduch typowy dla nagrzanych dachów i strychów. Przy obecnej wszechobecnej wilgoci wydawał się bardzo na miejscu i przyjazny dla użytkowników.

- Ale teraz to jest nasza tajna baza! - dodał dumnie Jack patrząc okiem dumnego właściciela na niezbyt duże pomieszczenie. Wewnątrz wciąż zachowały się klatki na ptaki lub inne małe zwierzęta. Nawet po latach pomieszczenie tu i tam było przyozdobione pozostawionymi przez ptaki piórami. Był jakiś regał wyraźnie zbity domowym sposobem, był przybity do ściany wieszak na ubrania, był nawet jeden niezbyt duży fotel, składane plastikowe krzesło, taboret i tapczan. W porównaniu do miejsc zamieszkanych przez ludzi jakie Angie odwiedziła podczas podróży z wujkiem to były dość skromne warunki. Ale na spędzenie nocy czy dnia albo paru godzin już były to całkiem przyzwoite warunki.

- E tam, tajna. I tak wszyscy o niej wiedzą bo każdemu się o niej chwalicie. -
Jane machnęła ręką niezbyt podzielając zachwyt obydwu braci za to ochoczo usiadła na tapczanie, podskakując na nim wesoło. Od razu zgarnęła gromy spojrzeń od nich obydwu. Angie dostrzegła, że gołębnik ma także małe, otwierane okienka po przeciwnych stronach. Pewnie by wpuszczać i wypuszczać ptaki. Obecnie były uchylone. Ale, że znajdowały się ponad płotami prawie jak na wysokości piętra w zwykłym domu to tam gdzie widoku nie blokowały budynki albo drzewa to był całkiem niezły widok. O ile nie chciało się dostrzec coś poniżej płotów albo za innymi przeszkodami. Na okoliczne podwórka i wnętrze kwartału faktycznie można było uznać, za przywoitą, improwizowaną wieżę obserwacyjną.

- Nie znasz się! - chłopaki aż poczerwienieli ze złości zaciskając usta w wąską linię a dłonie w pięści słysząc takie głupoty jaka wygadywała najmłodsza z nich wszystkich i do tego jeszcze dziewczyna. Wadą zaś jako posterunku obserwacyjnego były aż dwie ślepe ściany bez okien i innych otworów. Chociaż konstrukcja nie była zbyt mocna więc pewnie trochę uporu, kawałek noża i dałoby się coś poradzić. Tylko nie było wiadomo jak gospodarze by zareagowali na takie akcje. Rozmowę czy rodzacą się kłótnie przerwał odgłos chlupoczącej wody jakby ktoś przez nią szedł jak oni przed chwilą. No chociaż nie aż tak żywiołowo jak oni przed chwilą.

- To pani Ramirez. Dzień dobry! - Jack z Jamesem wyjaśnił pewnie Angie kim jest kobieta jaka akurat przeszła przez zawalony fragment płotu i kierowała się ku domowi Westów. Nastolatka zaś poznała tą panią jaka kłóciła się tymi czterema chłopakami przy pompie gdy tam przyjechali. Kobieta odwróciła się w ich stronę.

- Dzień dobry chłopcy. Mama jest w domu? - zapytała kobieta też nieco podnosząc głos i zatrzymując się na chwilę.

- Tak! Ale mamy gości! - odkrzyknął wesoło Jack a wzmiankę o gościach zabrzmiała jakby się cieszył i był dumny co najmniej jak z ich tajnej bazy.

- I co zrobiłeś głupolu? Teraz będzie wiedzieć, że tu jesteśmy. - James spojrzał z pretensją na brata gdy pani Ramirez podziękowała machnięciem ręki i wróciła do brnięcia przez wodę w kierunku domu Westów.

- I tak wszyscy wiedzą, że jak was nie ma w domu to pewnie tutaj jesteście. - bąknęła z tapczana Jane chyba mając im trochę za złe, że tak na nią naskoczyli na wcześniejszą uwagę.

- W ogóle nie umiesz bawić się w tajną bazę. - stwierdził z wyższością Jack nie chcąc chyba zniżać się do kłótni z młodszą dziewczynką. Brat zawtórował mu poważną miną, kiwaniem głową i założeniem ramion na piersi.

- Angie na pewno umie. Bo jest fajna. - James popatrzył na najwyższą z nich wszystkich osobę z wyraźnym uznaniem i nadzieją. Jack też powtórzył gest mając chyba o nastolatce znacznie lepsze mniemanie niż o małej dziewczynce.

Jednak gdy chłopcy przez chwilę przestali mówić i nastała cisza odgłosy z domu Jane jakoś dawały się słyszeć jakby bardziej. Trzasnęły gdzieś drzwi i to zwabiło obydwu by znowu wyjrzeć przez okno. Przez chwilę nic się nie działo. Ale po tej chwili dało się zauważyć idącą przez skos kobietę, rozchlapującą uliczną wodę. Chyba kończyła się ubierać i dopinała bluzkę albo koszulkę. Wydawała się być dość zdenerwowana.

- O Jane, Rice u was była. - zawołał Jack na moment odwracając się ku tapczanowi i siedzącej na niej dziewczynce. Ta jednak wzruszyła tylko ramionami mało zainteresowana tą informacją.





Chlapiąc wodą przez zalaną ulicę do powracającej do domu Westów motocyklistki doszedł charakterystyczny dźwięk skrzypnięcia otwieranych i trzaśnięcia zamykanych drzwi. Z dźwiękiem przyszedł też ruch i kurierka dostrzegła jak z domu obok wybiega przez ganek jakaś postać. Kobieta. Zbiegła po schodach i zaczęła brnąć przez wodę podobnie jak Vex. Rzuciła spojrzenie na Vex ale więcej nie poświęciła jej uwagi. Ruszyła raźno w przeciwną stronę zajęta zakładaniem bluzki albo koszuli. Szła, tuż przy ścianie domu z jakiego wybiegła, głośno rozchlapując wodę ale oddalała się i od domu Westów i od Vex. Nawet pobieżny rzut oka mówił, że tamta druga jest całkiem mocno wkurzona. Z sąsiedniego domu dalej dobiegały odgłosy kłótni chyba nawet ktoś, coś rzucił czy przewalił. Ta wkurzona i ubierająca się prawie w biegu znikła zaraz za rogiem.

W domu chłopców i ich mamy panowała zgoła inna atmosfera. Wydawała się tak domowa jak to tylko mogło być gdy się człowiek gdzieś osiedlił na stałe i czuł się względnie bezpiecznie. Gdy wróciła Sam nadal siedział przy stole ale mamy gospodyni nie było. - Ktoś przyszedł. - rzucił krótko najemnik widząc, że Vex wróciła. Sądząc z głosów przy wejściu na podwórze musiała to być kobieta.

- Wejdź Mario, zaraz zrobię herbaty, woda jeszcze nie powinna wystygnąć. -
do kuchni weszła pani West zapraszając nowego gościa a zaraz za nią weszła starsza już kobieta o południowych rysach twarzy. Vex poznała ją od razu choć wcześniej zamieniły może ze dwa słowa na krzyż. To była ta kobieta która kłóciła się z Toddem przy pompie.

- Ah to wy! - kobieta prawie wykrzyknęła w ramach powitania najwyraźniej też ich rozpoznając. - No to właśnie o nich ci mówiłam kochaniutka. - Maria pokiwała głową wskazując na dwójkę przy stole.

- No ale co teraz będzie? Przecież będą ich szukać. A jak znajdą… - gospodyni była wyraźnie zmartwiona takim scenariuszem. Odwróciła się od wstawionej wody więc te zmartwienie malowało się na jej twarzy całkiem wyraźnie gdy patrzyła na Marię i dwójkę dorosłych towarzyszy blond nastolatki.

- No i bardzo dobrze! Wreszcie ktoś zrobił z nimi porządek! Już się wytrzymać z nimi nie dało! Jak byłam po targu u tego całego Rogera obiecał, że coś zrobi i co? Znowu przyjechali! Tym razem całą bandą. Co z tą herbatą kochaniutka? - Maria z chałasem siadła przy stole czując się jak u siebie. Wydawała się tryskać pewnością siebie o wiele bardziej niż pani West. Obie mogły być w podobnym wieku, choć pani West była zdecydowanie szczuplejsza od Latynoski. Wujek Angie lekko uniósł brwi i spojrzał na Vex gdy padło imię “Kostuszka”. Pewność siebie jakoś podziałała na gospodynię bo wróciła do zalewania kolejnych kubków. Pozostałym też zrobiła widocznie drugą porcję.

- No ale zrobił. Przecież pojechali. I przywieźli te głowy. - pani West wyraźnie wzdygnęła się zapamiętanym obrazem i porząsnęła głową.

- Skąd ty wiesz gdzie oni pojechali i czyje były to głowy kochaniutka? - zapytała Latynoska patrząc na podchodzącą do stołu drugą kobietę niosącą naręcze parujących kubków. Pani West skrzywiła usta na znak niewiedzy i zaczęła rozkładać kubki na stole. - Zresztą nawet jak ich pocięli naprawdę to jak wrócili to widocznie a mało. Ah, żeby ich wszystkich szlag trafił. - westchnęła Maria kładąc dłonie na goacym kubku chcąc się ogrzać. Teraz było widać, że na lewej dłoni został jej tylko kciuk i kikuty pozostałych palców. Ale strata musiała być dawno temu bo rana była stara i zarośnięta.

- To by się w końcu pojawili jacyś następni. Zawsze są jacyś następni. - westchnęła druga z kobiet też siadając wreszcie na stołku i biorąc kubek w dłonie.

- No niestety jak u nas faceci nie mają jaj no to taka hołota się tu pęta. Ah, żebym ja miała paru chłopaków z mojego starego oddziału… Jedna noc i byłby spokoj. Odkąd twój Irv wyjechał nia ma tu na kogo liczyć kochaniutka. - Maria wydawała się przez chwilę naprawdę przygnębiona. Przy wspomnieniach o dawnym życiu uniosła okaleczoną dłoń znad kubka.

- Maria służyła kiedyś w Policji. Była saperem. -
pani West spojrzała na swoich gości wyjaśniając co nieco.

- Dobrze, było - minęło, nie jesteśmy tutaj by smęcić jak to stare baby smęcą. - była policyjna saper machnęła ocalałą ręką i uśmiechnęła się. - Ładnie ich postrzelaliście, robota pierwsza klasa, dawno powinien to ktoś zrobić. A poza tym można wiedzieć jakie macie plany? - zapytała wracając do głośnego i żywiołowego tonu jaki chyba był u niej normą.

- Chcemy dotrzeć do Teksasu. Więc musimy chyba wrócić do Pendelton ale no ta rzeka. - Sam odpowiedział poważnym tonem i z taką samą miną jaką często miewał dla świata zewnętrznego.

- Oj kochaniutki. - Maria cmoknęła i pokręciła głową. - Jak tama puściła i poszła taka fala, że aż tutaj doszło to nie wiem co tam zostało. A tu jesteśmy w wielkim dorzeczu, właściwie gdzie byś nie pojechał to przed wieczorem dotrzesz do jakiejś rzeki. Na zachodzie, południu i północy rzeki płyną z zachodu, z gór. Musiała być sroga zima bo od wiosny jest wysoki poziom wody wszędzie. Co chwila ktoś straszy powodzią no ale, że tama poszła to chyba nikt się nie spodziewał. No a na wschodzie masz Ściek to chyba wiesz co to oznacza. - odpowiedziała pulchna Latynoska patrząc głównie na Pazura ale zerkając też na Vex. Ta zaś specem od miejscowej geografii nie była ale z wcześniejszych wizyt u Doc’a i Puzzle wiedziała, że mniej więcej jest tak jak Maria mówi. Przynajmniej z układem rzek. W tej okolicy ich było więc podróż na Spike często zahaczała o jakieś mosty lub inne przeprawy przez nie.

- A jest jakiś inny most przez Arkansas gdzie można by się przeprawić na południe? - obydwie miejscowe kobiety spojrzały na siebie z zastanowieniem. Chwilę się zastanawiały po czym znowu odezwała się Latynoska.

- W Little Rock mogło coś zostać. Ale tama jest przed miastem więc nie wiem co z nich zostało. Ale kochaniutki to było kiedyś wielkie miasto i mocno dostało nawet jeśli któryś z mostów jeszcze stoi. Co prawda to nie jest Chicago** no ale nie na darmo większość wybiera prom w Pendleton niż most w Little Rock. - wyjaśniła była saper uroki podróży przez Little Rock. - Jest jeszcze kładka. Dawna kładka czyli mały samochód pewnie też przejedzie dzisiaj. Ale jest nad samą zaporą. Nie wiadomo czy nadal stoi jak tama puściła. Zależy jak puściła. No i południowy koniec jest za Little Rock. - dopowiedziała jeszcze jedną opcję.

- No ale to jak już wydostalibyście się stąd. A do Little Rock najłatwiej jechać na zachód. Ale nie wiem czy teraz przejedziecie. Bo tam też jest rzeka. Inaczej trzeba by jechać na północ, przez Stuttgart. I tam przed Toll jest przerwa między rzekami. Jeśli tam też jest woda to znaczy, że wszędzie dookoła jest. - do rozmowy krajoznawczej dołączyła Janett mówiąc trochę zmartwionym głosem jakby jej było przykro, że nie ma dla gości dobrych wieści.

- No ale w Stuttgarcie rezydują Piaskowe Psy a wy macie ich brykę. Gdzieś tam w każdym razie. - dopowiedziała tą złą wieść kobieta z okaleczoną dłonią. Pani West też pokiwała twierdząco głową.

- Trochę to na okrągło. A coś bliżej? - najemnik zapytał po tym jak przetarł oczy i upił łyk wciąż bardzo ciepłej herbaty.

- No możecie spróbować w Pendleton. Może coś zostało. Ale jeśli nawet to pewnie na tamtym brzegu bo przystań jest tam. - Maria odpowiedziała choć chyba nie nastawiała się na pozytywny rezultat takich poszukiwań.

- Ale może przypłynie ktoś z Rzeki. Często pływają do albo z Pendleton. - pani West chyba próbowała okrasić rozmowę jakimś pozytywnym akcentem. Sam zamyślił się wpatrzony w swój kubek zastanawiając się nad dalszymi opcjami.


*Ściek - Wielki Ściek, Pas Śmierci itd. zwyczajowa nazwa Mississippi ze względu na wręcz przysłowiowy poziom skażenia, wylęgarnie mutantów i płynne wysypisko odpadów toksycznych na wszelkie sposoby. W powszechnej opinii poruszanie się w pobliżu Rzeki bez strojów ochronnych skutkuje prawie pewnym zatruciem i śmiercią w męczarniach.

**Chicago - umownie i symbolicznie najbardziej skażone miasto ZSA które oberwało najbardziej. W każdym razie jak coś jest skażone promieniowaniem jak Chicago to znaczy, pewnie lejowisko i zeszklone atomówkami gruzy. No ale jak nie no to jeszcze jest jakaś kalkulacja. Chicago było furtką do planów jednego z fanbooków jaki nie wyszedł i do przerobienia go na stalkerową zonę i inne podobnie, nienaturalne anomalie.






Lester nie wydawał się skory do pomocy więc Jess zeszła na brzeg rzeki razem z Simonem. Gad okazał się całkiem ciężki. Z dobre kilkadziesiąt kilogramów martwego ciała. Zanim młodszy z braci się zabrał za wyciągnie gada z wody szturchnął go ze dwa razy znalezionym drągiem. Na wszelki wypadek. Gadzina jednak nie zareagowała na te szturchanie więc wyciągnął ją na brzeg. - Chyba nie udaje. - mruknął Simon Jasne było, że wyniesienie gada pod górkę, tam gdzie stał Shelby Lestera to by była kupa potu i przekleństw dla jednej a nawet dwóch osób.

Właściwie nawet trzech. Ana chyba wolała dołączyć do dwójki przy brzegu niż przebywać samotnie w pobliżu kierowcy sportowego wozu. - Co robicie? - zapytała chyba niezbyt mając pomysł jak inaczej zagaić rozmowę. Bo, że po wyciągnięciu gada Simon zabrał się za skórkowanie no to było całkiem jasne. Pracą zarządzał Simon jako chyba jedyny z rodzeństwa który miał wprawę w takiej robocie. Wynikiem polowania był chyba tak samo podekscytowany i zadowolony jakby conajmniej sam oddał śmiertelny strzał. Teraz jednak z pomocą myśliwskiego noża skórkował gadzinę. Naciął skórę i zdejmował ją kawałek po kawałku. A, że mimo mżawki gorąc był iście tropikalny był mokry i od spodu i od zewnątrz. Do tego co prawda zdjął wierzchnie ubranie do tej rzeźnickiej roboty ale i tak był uwalany zwierzęcą krwią, zwłaszcza dłonie i ramiona.

- A widzisz, Jess upolowała tą cholerę. To by przydało się coś poza satysfakcją nie? - Simon zdawał się tryskać humorem i energią, błyskał uśmiechem do obydwu kobiet w przerwach gdy przecierał mokre czoło przez co jeszcze teraz i twarz miał całą w czerwonych smugach. Albo gdy przymierzał się przed nastepnym wbiciem noża. Ana spojrzała na niego, na wskazaną przez niego siostrę i lekko uśmiechnęła się na chwilę.

- Dobrze, że młody. Dorosłego bym chyba nie wytaszczył. Trzeba by mieć linę o go obwiązać. - zwierzył się młodszy z braci stukając nożem o zabite cielsko. Podrapał się po policzku znowu zostawiając na nim kolejne czerwone smugi rozwodnione wodą z rzeki.

- W osadzie jest taki traper. Robi różne rzeczy, że skór. Możecie mu sprzedać skórę. A jak poczekacie parę dni to nawet wam wyprawi i coś zrobi. - barmanka wskazała dłonią widocznie nie tak daleko budynki Pendleton. Simon podniósł głowę w tym samym kierunku i uśmiechnął się.

- Słyszałaś Jess? Same dobre wieści. - zerknął ciekawie na siostrę i wrócił do skórkowania gadziny. Już mu niewiele zostało. Mżawka odstraszyła latające robactwo więc świeży trup jeszcze nie zwabił bzyczących natrętów.

- Jak odetniesz ogon to mogę wam coś z niego zrobić. Jakiś obiad czy coś. - optymizm i dobry humor Simona chyba zachęciły czarnowłosą barmankę do nieco większego zaangażowania w dyskusję.

- Odciąć ogon? No da się. I nie trzeba będzie dźwigać całego. Ale zaraz, jak skończę. - Simon pokiwał głową ale nie odrywał teraz wzroku i noża od młodej jeszcze do niedawna gadziny. Opcja znacznego zredukowania ciężaru do dźwigania chyba bardzo mu przypadła do gustu. - Ale ktoś się wydziera. - mruknął komentarz nie przerywając pracy. Teraz bez warkotu silnika, dźwięki nad wodą niosły się całkiem nieźle. Ana też musiała to usłyszeć bo skierowała wzrok na rzekę i osadę promową. Jess też dosłyszała. Jakby ktoś krzyczał, ponaglał, groził czy coś podobnego. Ale dźwięk był zbyt odległy lub zniekształcony by zrozumieć co, kto, o co i do kogo. Ale w końcu dźwięk wystrzału kalibru 5.56 też niedawno przeszedł podobnym echem tylko w inną stronę.

- Chyba się trochę zawaliło. - Ana po chwili milczenia gdy krzyki ucichły i się nie powtórzyły popatrzyła z obawą na Pendleton. Nawet stąd widać było, że nadbrzeżne budynki oberwały najmocniej i często teraz były przyozdobione kupą dech i gruzu. Z tego miejsca Jess nie była do końca pewna czy jest wśród nich lokal gdzie wieczorem się zatrzymali ale właśnie był gdzieś w tamtej okolicy. - Ja miałam pokój w piwnicy. Od strony rzeki. - dodała tonem wyjaśnienia.

- Oj nie przejmuj się, Lester tak tylko… - Simon pokręcił głową i Jess znała go na tyle by zgadywać, że chciał dokończyć, że “żartował”. No ale nie dokończył. Bo tak jak i siostra wiedział, że jak głowa rodziny na coś się zawziął to nie było zmiłuj ani żartów. A na Anę najwyraźniej się zawziął. - Pojedziemy, zobaczymy i wtedy będziemy myśleć co dalej. - wzruszył w końcu młodszy z braci wracając do przerwanego skórkowania zwierzyny. - Aha! No i mamy go! - zawołał triumfalnie wstając i triumfalnie prezentując obydwu paniom błyszczące i ściekające krwistą wodą trofeum. Sam też przy okazji wyglądał jak rzeźnik po skończonej robocie. No to zostało jeszcze odciąć ogon.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 13-11-2017 o 08:57.
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-11-2017, 13:59   #116
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Tajna baza małych ludziów była super! Sucha, wygodna i jeszcze na wysokości, dzięki czemu dało się rozglądać czy ktoś nie zbliża się żeby zasadzkować albo coś. Co prawda na miejscu Jamesa i Jacka dorobiłaby dwa otwory na ścianach gdzie ich nie było, ale to w końcu ich tajna baza, nie jej.

Przypominała trochę punkty strażnicze dziadka, ale nie wykuto jej w kamieniu, tylko zrobiono z drewna. Ciągle na podłodze leżały pióra, no i brakowało długiej broni w okienkach. Takiej z lunetką na górze, żeby móc patrzeć bardzo daleko, prawie tam gdzie horyzont. I trupić intruzów zanim odnajdą drogę do ich domu.

- Ooo, ona była pod pompą zanim się zaczęliśmy strzelać - poinformowała małych kolegów, podchodząc od okienka, gdy pojawiła się znajoma pani - Nigdy nie miałam tajnej bazy. Mieszkałam z dziadkiem na pustyni i razem robiliśmy takie wieże i punkty obserwowania. Posterunki - przypomniała sobie trudne słowo - Żeby pilnować i patrzeć czy jest bezpiecznie. Jak jest wysoko to lepiej widać i łatwiej się strzela… no i wróg później zauważa, jeżeli dobrze się ukryjesz. - wzruszyła ramionami, a po chwili na ulicę wyszła druga kobieta.
- Kto to jest Rice? - zapytała zaglądając ciekawie ponad głową dziecia na ubierającą się panią. Mama Jane zajmowała się praniem albo robieniem koszulek? Dlatego ta pani tak ją poprawiała? Nie zdążyła się dopytać, kiedy pojawiła się druga pani, tym razem nieznajoma. - Ona często przychodzi po koszulki do twoich rodziców? - zwróciła się do dziewczynki, obracając się przez ramię żeby na nią spojrzeć.

Dziewczynka wzruszyła ramionami i temat Rice chyba w ogóle jej zdawał się nie interesować. Chłopcy tutaj byli bardziej pomocni.
- Rice odwiedza rodziców Jane czasami. No może częściej niż czasami. Nasza mama jej nie lubi. Mówi, żebyśmy trzymali się od niej z daleka. - powiedział Jack mrużąc z namaszczeniem powieki jakby musiał sobie przypomnieć co na dany temat mawia ich mama.

- Mama mówi, że Rice się źle prowadzi. Wiele osób jej nie lubi. Znaczy dorosłych. - dopowiedział równie poważnie jego brat obserwując jak kobieta przedziera się przez zalaną wodą ulicę.

- A jak wygląda ta pustynia? To daleko stąd? Gdzieś za rzeką? - bracia zadarli głowy by spojrzeć ciekawie na blondynkę.

Angie zasępiła się. Rice źle się prowadziła, odwiedzała rodziców Jane i jeszcze panie mama nie przepadała za nią… coś świtało w blond głowie. Wujek coś mówił o złym prowadzeniu się, jak rozmawiali o tych puszczalskich paniach, co siadają obcym na kolanach i pozwalają się macać po koszulkach… ale to przecież wystarczyło ją zdjąć i po problemie! Tak Rice musiała być niespecjalnie mądra.
- Mogę jej zrobić wypadek, nie będzie już przychodziła do was, a twoja mama nie będzie krzyczeć ani tłukować kubków - popatrzyła na mała ludzię, a potem na resztę kolegów i wyraźnie się ożywiła - Pustynia jest super! Taka ogromna i wielka i płaska, ale nie do końca! Pełno na niej piachu… właściwie to samego piachu. I kamieni! I jest bardzo gorąco, tak że w południe nie da się wytrzymać na powierzchni i trzeba zejść pod ziemię, albo się umrze. No i wody jest mało, bo wszystko zaraz wysycha. Nie ma tam innych ludziów, przynajmniej nie tam gdzie mieszkaliśmy z dziadkiem. Byliśmy sami, z jaszczurkami, skorpionami i wężami! Czasem też pająkami! Pustynia to taka łąka piasku, która ciągnie się aż do horyzontu i jeszcze dalej. - wytłumaczyła najlepiej jak umiała.

Chłopcy dawali się słuchać jak urzeczeni wpatrzeni w mówiącą nastolatkę. Jakby opowiadała dziwy z innych krain i światów.
- A są tam Indianie? Ja słyszałem, że oni są na pustyni właśnie. - zapytał James patrząc uważnie na większą od siebie blond koleżankę.

- A skorpion! To wiem! Taki pająk ze szczypcami i ogonem! Nasz tata ma taki na ręku! - Jack wychwycił inny detal i narysował palcem po swoim ramieniu w miejscu gdzie ich ojciec pewnie miał wspomniany tatuaż.

- Oni nie muszą mieć nikogo i nic by się bić i kłócić i rzucać. - Jane znalazła na półce nad głową jakąś piłeczkę i zaczęła się nią bawić. Temat rodziców, domu czy ich gości dalej wydawał się ją zajmować dość marginalnie.

- Był Czarny Skorpion, taki pan o czerwonej skórze jakby się spalił na słońcu. Dziadek z nim handlował czasem, a ja widziałam go raz. Jak odwoził wujka poza piaski - nastolatka zadumała się, zawieszając wzrok na ścianie - Znaczy to był taki pan, nie robak, ale nazywał się Czarny Skorpion. Wasz tata też ma obrazki? - ożywiła się, moment zastoju minął jakby nigdy nie nadszedł - Obrazki są super. A może… - zawahała się i kucnęła przy małej ludzi - Mogę się spytać, czy pozwolą ci pojechać z nami to Teksasu, do cioci Ellie. Spałabyś ze mną, no i bym polowała. Dla nas dwóch wystarczy. Tylko nie wiem czy się zgodzą, twoja mama z tatem. No i co wujek powie, ale zapytam jak chcesz.

Mała dziewczynka przerwała zabawę piłeczką i popatrzyła z tą swoją dziecięcą powagą na nastolatkę która usiadła tuż przy niej.
- A kto to ciocia Ellie? - zapytała w końcu lustrując wyższą blondynkę uważnym spojrzeniem.

- Chcesz się spytać jej starych czy Jane może jechać z wami do Teksasu? - chłopcy popatrzyli z zafascynowaniem ale i niedowierzaniem po momencie zerkania na siebie. Pytali jakby nie byli pewni czy coś dobrze usłyszeli albo zrozumieli.

- A co to Teksas? - zapytała znowu Jane patrząc na obydwu chłopców a potem na siedzącą w kucki dziewczynę najstarszą z całej gromadki.

- W Teksasie żyją krowy! - wypalił od razu James nie mogąc doczekać się by pochwalić się co wie.

- I kowboje! O! A twoja ciocia jest kowbojem? - Jack dokrzyczał swoje ale jakby przypomniał sobie o czymś więc też zadał Angie pytanie.

- A ma krowy? - James też chciał wiedzieć czy ciocia Ellie ma te sławne także i poza Teksas krowy.

- No tak… do Teksasu - blondynka powtórzyła i wzruszyła ramionami, maskując niepewność. Co to krówka wiedziała, przecież jedli krówki z puszki, a wujek pokazywał jej i mijane szkielety i obrazek na ścianie z takim dużym obiadem na 4 nogach i z wielkimi rogami - Nie wiem czy ciocia Ellie jest kowbojem… co to jest kowboj? - westchnęła i zapytała. Nie kojarzyła tego słowa - Ale wujek lubi ciocię Ellie, bardzo mocno. Więc ciocia musi być super, inaczej byśmy tam nie jechali. Ona ma duży, ładny dom i tam są inne dzieci i zielono i trawa… i dużo dobrej wody - uśmiechnęła się rozmarzona.

- Kowboj ma kapelusz! - James wystrzelił pierwszy jak z procy jakby bał się, że brat go ubiegnie.

- I lasso! I umie łapać na lasso! Krowy i mustangi! - Jack dołączył do wyścigu i zaczął udawać, że coś kręci nad głową.

- I robią rodeo! Ujeżdżają tam dzikie konie i byki! - drugi z chłopców też dodał kolejne detale o których chciał opowiedzieć fajnej koleżance.

- A krowy? Ujeżdżają krowy? - Jane też wydawała się zaciekawiona tym co mówili chłopcy więc zadała swoje pytanie.

- No coś ty! Krów się nie ujeżdża! - prychnął z wyższością Jack a brat zawtórował mu mądrym kiwaniem głową.

- I robią spędy bydła! Na cały świat! - zawołał poniesiony entuzjazmem jego brat.

- No w każdym razie bardzo daleko. Dużo dalej niż Teksas. Dalej niż za Rzekę. - Jack chyba czuł się w obowiązku nieco doprecyzować wyznanie brata i wskazał gdzieś na jedną ze ślepych ścian gołębnika. Tą wschodnią.

- I kowboj ma w klapie gwiazdę! - jego brat aż zdawał się promienieć ze szczęścia gdy mógł podzielić się cennymi informacjami o kowbojach.

- No coś ty! Gwiazdę w klapie ma szeryf! - Jack zaprotestował przeciw ostatniemu pomysłowi swojego brata patrząc na niego z naganą jak wcześniej patrzył na Jane gdy pytała o ujeżdżanie krów.

- Ale może być też kowbojem i mieć kapelusz! - drugi z braci zaperzył się z miejsca i widocznie wierzył, że ma rację.

Tyle nowych słów, zwrotów i informacji sprawiło, że nastolatka powoli, acz sukcesywnie wycofała się do tyłu, tam gdzie wyjście. Szeryfy, spędy, kowboje... i jeszcze gwiazdki? Takie jak miał dziadek, albo tata Jamesa i Jacka. To dziadek był szeryfem? Angela od zawsze myślała że żołnierzem Specnazu, zresztą sam tak mówił jak opowiadał.
- Pójdę porozmawiam z wujkiem - wyjaśniła i uśmiechnęła się szeroko - Może on coś wymyśli na te kłótnie, teksasy, krowy i panie co się źle prowadzają.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 11-11-2017, 22:37   #117
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- Sam wyglądasz jakby cię oskórowano - wetknęłą szpilę braciszkowi, szczerząc się do niego radośnie. Przez cały czas trwania rozmowy między Simonem, a Aną, Jess trzymała się z tyłu, wypatrując w rzece kolejnych okazów fauny. Słuchała przy tym uważnie i nawet się jej przez chwilę zrobiło żal barmanki ale szybko go od siebie odsunęła. W końcu podjęła nader poważne postanowienie pozostawania pozytywną, więc żale mogła sobie darować. Chyba, bo takie darowywanie sobie żali wcale łatwe nie było. Znacznie lepiej jej za to wychodziło tamowanie złości, tym bardziej gdy miała w co wpakować kulę.

- Simon ma rację - poparła braciszka, wzrok przenosząc na widoczne po drugiej stronie pozostałości Pendleton. - Się zobaczy jak tam dojedziemy i wtedy będzie można kombinować co dalej. Póki co trzeba znaleźć sposób by tam dotrzeć - wzruszyła ramionami, bo od tego był Lester.
- Hmm… - mruknęłą w chwilę później, wodząc wzrokiem od martwego gada, przez brata i na Anie kończąc. - A co z resztą cielska? Może by się dało pociąć na kawałki i też by było zdatne do jedzenia? Jakby wysuszyć czy coś? Albo jakoś zakonserwować. Znasz się na tym może? - Dopytała, bo pewnie, zupa z ogona gadziny to by pewnie uczta była jakby barmanka faktycznie na gotowaniu się znała, ale na później też by fajnie było co mieć. No i szkoda było marnować taką ilość mięsa i to świeżego.

- Można by. Ale to już dużo dłubania. Sporo zejdzie czasu i roboty. A ogon jest największym kawałkiem prawie czystego mięsa i idzie go w miarę szybko odkroić. - Ana wydawała się być obeznana z tematem jednak decyzję zostawiała pozostałej dwójce. Simon podrapał się kciukiem po czerwonych zaciekach na policzku rozmazując je jeszcze bardziej. Popatrzył na Jess, na Anę i w górę tam gdzie został Lester i jego GTA choć z tego miejsca nie było go widać.

- Mieliśmy jechać do Pendleton. A zaraz środek dnia będzie. Wracajmy do samochodu z tym co jest. Poczekajcie tylko się obmyję. - młodszy z Tornów zdecydował się po chwili namysłu. Nachylił się nad brzegiem rzeki i zaczął opłukiwać się z krwistych resztek polowania.

- No dobra, dobra - odburknęła Jess, wzruszając ramionami. Gdy tylko Simon pochyliła się nad wodą, uwaga siostrzyczki ponownie skupiła się na rzece. Gdzie jeden gad tam i więcej ich być mogło, a przecież ryzykować na darmo nie powinni, szczególnie teraz gdy zarówno ona jak i Lest byli ranni. No kuźwa, pasowało wreszcie ruszyć za Brown’em o ile skurwiel jeszcze żył. Jess uparcie odmawiała porzucenia nadziei pozytywnego zakończenia ich łowów.

Wreszcie całą trójką ruszyli w górę w tym miejscu całkiem wysokiego brzegu rzeki. Simon wziął się za dźwiganie ściągniętej gadziej skóry, Ana za niesienie również oskórkowanego ogona gada a Jess za dźwiganie narzędzia do polowania. Po chwili sapania i wysiłku wyszli znowu na pobocze drogi i zaparkowanego Forda. Lester przywitał ich uniesieniem niezbyt zadowolonej brwi. - Do bagażnika z tym. - wskazał niezbyt przyjemnym gestem na skórę i mięso a potem kciukiem za siebie. - A ty się jeszcze wytrzyj. - rzucił bratu widząc, że ocieka wodą. Cofnął się nieco do środka by otworzyć bagażnik. Simo potraktował grymaszenie starszego brata z humorem bo wzruszył uśmiechnięty ramionami i grzecznie poszedł na tył wozu. Ana też. I przez chwilę oboje pakowali zdobyte łupy do jakiś toreb. - Widziałeś jak strzał Jess odwaliła? No pierwsza klasa! No ja oskórkowałem a Ana mówi, że zrobi nam z ogona szamę. Fajnie nie? - Simon zdawał się tryskać dobrym humorem. Lester zaś jakby uparł stawać mu okoniem.

- Nie zapominaj kto was tu wszystkich przywiózł. Dobra pakujcie się coś zajechać do tej wiochy. - Lester cisnął na asfalt peta i otworzył drzwi od strony kierowcy. Najwyraźniej wpuszczenie dziewczyn na tylną kanapę zostawił Simonowi.

- Gdybym go nie znała to bym powiedziała że okresu dostał - Jess teatralnym szeptem podsumowała zachowanie Lestera szczerząc przy tym zęby. Nie było mowy by starszy z braci popsuł jej humor. Nie po tym jak udało się jej ustrzelić gada i jak obiecała sobie że nie wróci do marudnej Jess. Dość i basta, nie da się!

- Może się i twój motór uchował, co Simon? Byłoby rewelacyjnie - dodała z odpowiednią dozą radości i wyczekiwania. Bo co jak co ale przejażdżka na tylnym siodełku maszyny młodszego z braci byłaby w tej chwili nie lada wytchnieniem od stal wkurwionego, albo ociekającego złośliwością Lestera. Pewnie, rozumiała że go boli i w ogóle, że plany nie idą tak jak iść miały ale do cholery ją też bolało ramię i jakoś nie jęczała niczym panienka. No i jak nie ona to Ana z pewnością by wolała taką zmianę środka transportu. Nie mówiąc już o tym że wtedy starszy Thorne nie mógłby się rzucać jak ryba wyjęta z wody, co też odstawiał w obecnej chwili.

Nie zwlekając dłużej co by się primadonna nie miał do czego przyczepić, sama się do auta wcisnęła. Jeszcze tego brakowało by jej ktoś w tym pomagać musiał…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 12-11-2017, 12:03   #118
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Czyżby kochanka? To był chyba dom tej małej ulubienicy Angie. Vex zatrzymała się na chwilę, odprowadzając kobietę wzrokiem. Naprawdę robiło się z tego takie małe rozkoszne Det. Jeszcze, jakby mieli jakieś auta na zbyciu i byłaby wniebowzięta.

Lekko zaskoczył ją tłok w domku. Nie było jej zaledwie chwilę, a dzięki żywiołowej postaci dawnej saperki, wydawało się że pomieszczenie niemal pęka w szwach. Przysłuchiwała się wartkiej wymianie zdań nawet nie tyle nie chcąc się wtrącać co nie widząc ku temu sposobności. Stanęła obok Sama mogąc w ten sposób w spokoju obserwować kobiety. A więc zwracali się o pomoc do Rogera. Jaka była szansa, że Psy pojawiły się tutaj przez jego wóz? Jeśli zabijał ich wcześniej mogliby chcieć się zemścić… ale jeśli jednak olał sprawę, nie dziwo że nie ruszyli jego fury. I ta akcja z głowami. Ach według niektórych trofeami. Stanowczo wolała chwalebną tradycję robienia kresek na karoserii.

- Nie to, że bardzo chcemy jeździć tym busem, po prostu nasze poprzednie auto umarło od tej wody. Nie kojarzą Panie czy ktoś miałby jakiś inny wóz? Zabierzemy stąd autobus co by nie robić kłopotów ale sami też wolelibyśmy się przesiąść do czegoś mniej rozpoznawalnego. - Uśmiechnęła się do obu kobiet. Dobrze, że tą całą akcją przy pompie udało im się chociaż wyrobić jako taką opinię.

- Oj kochaniutka, z samochodami tutaj ciężko. - Latynoska pokręciła głową na znak jak bardzo ciężko. - Jak już jakiś jest to ktoś używa. Może wóz jakiś z koniem albo konie to prędzej. - była policjantka zawahała się próbując znaleźć jakąś alternatywę dla transportu zmotoryzowanego z którym było chyba niezbyt dobrze. Pani West przepraszającym tonem pokiwała głową na znak, że podobnie widzi sprawę. - Ale jakbyście stąd dali radę zabrać ten przeklęty autobus to byłoby cudownie. - gospodyni popatrzyła na dwójkę gości prosząco.

- Nie ma problemu. - Vex uśmiechnęła się mimo, że miała coraz czarniejsze myśli. Pomysł zabrania busa wydawał się być z każdą chwilą coraz gorszy. - Daleko stąd do przeprawy do Pendelton?

- Nie kochaniutka, tym żółtym gruchotem to chyba powinno być z pół godziny jazdy. - Latynoska odpowiedziała prawie od razu choć mówiła jak na nią dość wolno jakby w myślach obliczała prędkość pojazdu do odległości. Niemniej gdzieś na oko motocyklistki tyle przy przeciętnej jeździe i bez przystanków powinno wynieść drogi.

Vex obejrzała się na Sama. To była trochę jego decyzja gdzie pojadą. Miała nadzieję, że na trasie do przeprawy trafią na jakiś inny, porzucony wóz. Może jakiś diesel, wtedy mogłoby nawet dać go radę ruszyć po nocy stania w wodzie.
- Wobec tego powinniśmy się jak najszybciej zwijać by nie robić wam i sobie kłopotów. - Powróciła spojrzeniem do dwóch kobiet. Do głowy przyszedł jej szalony pomysł nie mający szans na realizację, ale chyba warto było spytać. - Chyba, że macie tu jakąś farbę co by przemalować tego busa. - Uśmiechnęła się do kobiet nawet nie mając nadziei na twierdzącą odpowiedź. - Wtedy nawet nie kojarzono by że żółty bus odjechał akurat stąd.
 
Aiko jest offline  
Stary 12-11-2017, 14:03   #119
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 25




- Chcesz iść? Po kotki? To ja chcę iść z tobą. -
Jane chyba miała całkiem inne priorytety od chłopaków, podróżach do Teksasu, krowach, gwiazdach, szeryfach. A przynajmniej gdy jako temat pojawiły się kotki. Wstała nawet z tapczanu chyba gotowa towarzyszyć starszej blondynce. Chłopcy popatrzyli na siebie nieco zmieszani. Obydwie dziewczyny mówiły, że chcą iść a przecież dopiero co tu przyszli. Wyglądali jakby zastanawiali się czy je zatrzymywać i przekonywać czy nie a może iść z nimi?

Ale zanim małe ludzie zdecydowały się coś powiedzieć czy zrobić odgłosy z domu Jane wzmogły się. Na tyle, że dzieciarnia spojrzała w stronę otwartego obecnie okienka gołębnika. Dla Angeli też to zabrzmiało poważniej. Jakby ktoś tam się bił. Z użyciem butelek, stołów i tego typu narzędzi. Chłopcy podbiegli do okna i wyjrzeli by lepiej widzieć. Ale ściany nie chciały ot, tak zdradzić sekretów swoich domowników. Ktoś tam jednak krzyczał. Wyraźnie przestraszonym głosem. Kobieta. Chłopcy jak na komendę odwrócili się do wnętrza gołębnika i popatrzyli na dziewczynkę. Ta wydawała się stropiona i niepewna co robić albo co powiedzieć. Opuściła twarz ku podłodze.

- Dzisiaj to trochę długo. I głośniej jakoś. -
powiedział w końcu Jack po chwili krępującego milczenia. James po chwili wahania pokiwał głową. Dziewczynka nie miała chyba pojęcia co zrobić albo powiedzieć bo w końcu chwyciła za dłoń nastolatki. Chłopcy po chwili wahania też utkwili spojrzenie w jej twarzy jakby ona miała wiedzieć co teraz trzeba zrobić.






- No! Byłoby! - Simon zgodził się i chyba był równie przy nadziei z pomysłu jak i Jess. Humory brata też zdawały się spływać po nim jak i po niej albo przynajmniej świetnie to udawał. Ana widząc te ich nastroje też wdała się w rozmowę o motocyklu.

- A gdzie masz ten motor? - zapytała z tylnej kanapy Mustanga zerkając po skosie na siedzącego na miejscu pasażera młodszego brata.

- U Doca. Tak było na tabliczce napisane nad drzwiami. -
Simon odpowiedział nieco odwracając głowę no dziewczyn na tylnej kanapie by chociaż pozezować na nie albo rzucić kątem oka.

- A to on jest w porządku. Jak go nie zmyło to powinno być w porządku. - barmanka pokiwała czarną głową ale uwaga o zmyciu była całkiem słuszna. By wjechać w obręb nadbrzeżnej osady musieli trochę ją objechać i dzięki temu mogli się przyjrzeć budynkom zanim w nie wjechali. No i nawet takim pobieżnym rzutem oka widać było, że sporo budynków oberwało.

Mina kierowcy zaczęła upodabniać się do “a nie mówiłem” bo gdy Ford zaczął zwalniać przed budynkiem z jakiego w pośpiechu w nocy uciekali prawie dosłownie na oślep widać było, że część od strony rzeki jest zawalona. Ana znowu przybrała dość posępny i markotny wyraz twarzy jakby złe przeczucie się właśnie sprawdzało.

Lester zatrzymał i wyłączył silnik więc przez chwilę mieli możliwość kontemplować widok w milczeniu. Potem wzruszył ramionami i wysiadł z pojazdu. To dało jakby znak i reszta załogi też się wysadziła na zewnątrz. Simon popatrzył ze współczuciem na barmankę. Jej lokal mocno oberwał. - Chodźmy do środka. Jak się nie da tam zejść do piwnicy to spróbujemy jakoś inaczej. - młodszy Torn miał chyba największe doświadczenie w szwendaniu więc i pierwszy zaproponował jakiś pomysł. Ana w milczeniu pokiwała głową dająć się pocieszająco objąć i prowadzić w stronę częściowo zawalonego budynku.







- A wiesz kochaniutka, że chyba bym coś u siebie miała. No ale swoje lata już odstała i tylko jedna puszka więc nie wiem co by z takiego malowania wyszło. - obydwie kobiety spojrzały na siebie z zastanowieniem ale jak często bywało pierwsza odezwała się pulchna Latynoska. Mówiła jakby sama walczyła z własną pamięcią i nie do końca tej walki była pewna ale chyba jednak sprawa nie wydawała się jej całkiem stracona.

- Zapytam moich chłopców. Oni czasami różne rzeczy znajdują w starych domach. Kiedyś znaleźli sprej z farbą ale nie wiem czy już nie wypsikali. -
dodała pani West też chyba mając jakiś pomysł w tej materii.

- Jak oni nie są stąd a udałoby nam się przedostać na południową stronę rzeki to tak na świeżo nie powinni się nawet zorientować, że już stracili pojazd. Co innego jakby jechać w ich stronę na północ ich bryką. -
odezwał się Sam dorzucając swoje trzy grosze. Strzelanina zakończyła się niedawno. Raczej marne były szanse by któryś z Psów umknął i miał okazję uprzedzić resztę bandy. Jeśli nawet musiał tam jakoś wrócić a przecież właśnie zarekwirowali ich transport a wedle kobiet nie mieszkali tutaj. To dawało nieco czasu nim reszta bandy zacznie podejrzewać, że coś jest nie tak. Obydwie miejscowe kobiety pokiwały zgodnie głowami do słów najemnika.

- Ale dzisiaj się żrą. - gospodyni podobnie jak pozostali przy stole uniosła głowę i spojrzała przez okno w kuchni i podwórze na dom sąsiadów. Na słuch brzmiało jakby awantura weszła na jakiś wyższy poziom. Pani West pokręciła głową wzdychając ciężko.

- Oni tak często? - zapytał Pazur patrząc przez okno na hałasujący budynek.

- Prawie codziennie coś jest. Coś większego to co miesiąc. Ale dzisiaj to chyba na koniec kwartału pracują. - powiedziała niezbyt wesoło mama chłopców też chyba czując się zakłopotana z powodu takich sąsiadów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 12-11-2017 o 20:45.
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-11-2017, 14:37   #120
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Hałasy zamiast cichnąć, robiły się coraz głośniejsze. Doszły do nich krzyki i dźwięk tłuczonych naczyń… pewnie kubków, ale nie tylko. Angela słuchała tego rozgardiaszu, zastanawiając się czy wszystkie mamy i taty tak ostro ze sobą rozmawiali. Nie wiedziała, nigdy ich nie miała, tylko dziadka, a dziadek należał do bardzo cichych ludziów… chyba że coś źle zrobiła, to wtedy potrafił krzyknąć, nigdy jednak niczego nie tłukował no i nie bała się jak podnosił głos. Płakała, tak… ale nie ze strachu. Było jej przykro że go zawiodła, więc się poprawiała i znowu się uśmiechał, czasem pogłaskał po głowie albo dał cukierasa. Lub zarządzał wieczór opowieści zamiast treningu! Wtedy siadali oboje przed jaskinią i mówił o świecie sprzed wielkiej wojny z potworami, albo o tym jak sam był mały. Rodzice Jeny nie wyglądali jakby mieli zaraz zacząć sobie mówić, nie słowami. Przemawiały pięści i siła. Ta cała przemoc, o której opowiadał dziadek, a potem wujek. Ludzie lubili się krzywdzić, nie wiedziała dlaczego. Bliscy nie powinni się krzywdzić, tylko sobie pomagać jak trzeba. Jak w stadzie, ale stado małej ludzi wyglądało… na chore. Dziadek zawsze mówił, że chore zwierzęta trzeba usypać, żeby nie roznosiły szału dalej i nie zarażały nim zdrowych osobników.
- Poczekajcie tutaj - powiedziała spokojnie, podchodząc do dziewczynki i, jak dziadek, pogłaskała ją uspokajająco po głowie - Potem pójdziemy do kotów, ale teraz pójdę z nimi porozmawiać. Żeby się uspokoili i już tak nie krzyczeli. Zostaniecie tutaj, tak? Niedługo wrócę.

Jane wydawała się nie do końca przekonana. Patrzyła uważnie i poważnie w górę na twarz nastolatki. Inicjatywę przejęli więc chłopcy. James położył dłoń na ramieniu dziewczynki a jego brat na drugim.
- No chodź Jane, zostań z nami. Poczekamy tutaj aż Angie wróci. Ona jest fajna to jak mówi, że wróci to wróci nie? - Jack popatrzył na mniejszą dziewczynkę i wyglądało, że teraz on skoncentrował na sobie jej poważne spojrzenie.

- Chcesz porozmawiać z kotami? A umiesz? Nauczysz mnie? - Jane popatrzyła niepewnie najpierw na braci a potem znowu w górę na Angie. Obydwaj bracia wyglądali, że kompletnie nie spodziewali się takiego pytania więc też popatrzyli niepewnie na nastolatkę czy o tym właśnie mówiła.

- Porozmawiam z twoimi rodzicami - blondynka wyjaśniła małym ludziom o co jej chodzi, zgarniając karabin na ramię. Westchnęła i klęknęła przed trójką dzieciów, bezpośrednio przed tą najmniejszą - Nie umiem rozmawiać z kotkami, ale umiem się nimi zajmować. Zobaczysz, będzie dobrze i na pewno wrócę - popatrzyła na chłopców - Przecież obiecałam, tak? Jak się coś powie to trzeba to zrobić. Wujek tak zawsze mówi. To zaraz wrócę, nie bójcie się. - wstała, ale zanim odeszła powtórzyła to, co dziadek mówił w takich chwilach - Zostańcie. Cokolwiek się nie zdarzy, cokolwiek usłyszycie. Nie wychodźcie z ukrycia.

Trójka dzieci popatrzyła na siebie nawzajem i na wyglądającą bardzo poważnie wychodzącą Angie. Potem równie poważnie pokiwali głowami. Nastolatka znowu zeszła po drabinie na dolny poziom gołębnika więc znowu zaczęła brodzić w niezbyt ciepłej wodzie po prawie kolana. Ale zanim jeszcze wyszła usłyszała na górze tupoty nóg gdy dzieci pewnie pobiegły do okna z widokiem na dom Jane. Droga do domu Jane nie wydawała się zbyt trudna. W płotach i przegrodach widoczne były liczne dziury więc nie było trudne przemieszczać się między podwórkami. Gdy nastolatka spojrzała w tył, na zostawiany za sobą gołębnik dojrzała w małym okienku trzy wystające głowy. Z trudem się tam mieściły. Twarze chłopców wyrażały podekscytowanie a dziewczynka była bardzo poważna.

Gdy zbliżyła się do domu Jane widziała, że było to raczej klasyczny, drewniany dom z dawnych przedmieść. Dość zapuszczony podobnie jak większość domów jakie tutaj widziała. Z bliska krzyki i hałasy wydawały się wyraźniejsze i głośniejsze. Z bliska słychać było krzyki kobiety i mężczyzn. Brzmiało na porządną bijatykę. Kobieta krzyczała przestraszona. Chyba do jednego z mężczyzn. Ci zaś sądząc na słuch chyba walczyli ze sobą krzycząc i rozbijając co popadnie wewnątrz domu.

O co się tak kłócili? Przecież był taki ładny dzień, chociaż zła woda wylała, ale i tak mogło być gorzej. Angela nie rozumiała skąd zamieszanie. Pokłócili się o zapasy, albo jedzenie? Albo tą panią co poprawiała koszulkę po wyjściu z domu? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Został jeden sposób żeby się przekonać. Nastolatka szybko przeliczyła w myślach ilość amunicji. Starczyłoby do uspokojenia trzydziestu takich hałasujących ludziów, gdyby grzecznie stali i dali do siebie strzelać, ale w środku chyba było tylko dwóch panów i pani mama Jane - ją trzeba było zostawić na koniec, przecież nie chciała zabierać koleżance rodzica. Trudniej szło ze sprawą pana taty. Tutaj nie miała żadnej pewności kto jest kto, więc zamiast strzelać na dzień dobry, musiała sie chociaż spytać. Jak uczył wujek - porozmawiać, trupić w ostateczności. Dziadek miał rację, z tymi ludziami to same problemy…

Otwarte okno na parterze samo się prosiło żeby przez nie przejść, blondynka podeszła ostrożnie do niego, przerzucając chwilowo karabin dziadka na plecy. Podskoczyła i złapała sie framugi, żeby zajrzeć do środka.

Widok jaki ukazał się wychylającej się zza framugi głowie był dość dramatyczny. Okazało się, że wyjrzała w jakimś większym pomieszczeniu takie z kanapą, niskim stolikiem i zniszczonymi półkami na ścianach. Ale dynamice sceny nadawała bójka. Walczyło ze sobą dwóch panów. Walczyli stojąc w przejściu do chyba kuchni. Jeden próbował wepchnąć drugiego w przeciwną stronę i tak mocowali się ze sobą. Za nimi już w tej chyba w kuchni widać było kobietę. Wydawała się przestraszona i krzyczała coś by kogoś zabrać stąd. Trzymała w dłoniach nóż, kurczowo go zaciskając ale niezbyt chyba wiedziała co dalej robić. Z walczących obydwaj ciężko dyszeli łomocząc co chwila tym drugim o ścianę, drzwi czy framugę. Walka wydawała się zażarta i wyrównana więc ciężko było oszacować który z nich zdobędzie przewagę.

Trudno też szło rozeznanie kto tu jest tatą, a kto gościem, ale ktoś musiał coś zrobić! Zanim padną trupy, których się już nie da ożywić. Pół biedy, jakby się utrupił niedobry pan gość, ale zostawała też druga strona. Blondynka podciągnęła się, przechodząc przez okno i ładując się do pomieszczenia. Ledwo wylądowała na podłodze, podniosła się do półpionu, klękając na jedno kolano. Szybkim ruchem złapała karabin i złożyła się do strzału, opierając kolbę o ramię. Nie chciała ich trupić, tylko zatrzymać.
- Stój suka! - krzyknęła to, co dziadek zwykle krzyczał kiedy strzelał do kogoś, kto podszedł za blisko, albo miał już pewny strzał do jedzenia biegnącego po piasku pustyni - Ani drgnij!

Reakcja na okrzyk nastolatki była różna. Ten pan który był do niej plecami na moment odwrócił się w jej stronę jakby sprawdzał kto krzyczy. Ale ten drugi zaraz go grzmotnął o drzwi wykorzystując sytuację więc walka nie ustała właściwie ani na moment. Kobieta za to zaczęła krzyczeć.
- Zastrzel go! Zastrzel! On zwariował! - krzyczała chyba bliska paniki i machała w rytm tego krzyku nożem w powietrzu.

- Nie! Nie strzelaj! Co ty mówisz?! - krzyknął zaraz ten pan co był do Angie plecami.

- Utrupie was obu jak się nie uspokoicie i nie przestaniecie robić bałaganu! - nastolatka też zaczęła krzyczeć, wodząc lufą od jednego pana do drugiego - Starczy mi nabojów na wszystkich! A teraz spakojna! Siadać na ziemię i mówić co tu się dzieje! Dlaczego panowie się biją i tak hałasują?!

- Nie wydurniaj się! Pomóż mi jedna z drugą a nie stoicie i się drzecie! -
krzyknął rozzłoszczonym tonem ten pan który do tej pory był plecami do nastolatki. Obydwaj walczyli bez pardonu więc przerwanie walki przez jedną tylko stronę oznaczałoby automatyczną przewagę tej drugiej.

- Ja do niego nie podejdę! On jest jakiś dziwny! Wywal go na zewnątrz! - kobieta z kuchni krzyczała swoje wciąż nerwowo machając nożem i będąc na granicy płaczu.

- Sama go wywal! Ben! Benny do chuja co z tobą?! Człowieku wyluzuj bo cię na serio wypierdolę z domu! - pan który był plecami do Angie dalej mocował się z tym drugim. Ten drugi jednak nie ustawał i wydawał się być naprawdę trudnym przeciwnikiem.

Normalny ludź wobec lufy przynajmniej by się zatrzymał. Kazałby nie strzelać, albo podniósł ręce do góry… no albo sam wyciągnął broń żeby zacząć strzelaninę. Ten drugi pan za to… tylko atakował, wręcz do tego. Szarpał sie i milczał, skupiony na biciu. Angeli coś to przypominało, coś bardzo niemiłego z zeszłej nocy. Nadgarstek ręki z motylkiem co lata nocą zapiekł, jakby znowu trzymał go żelazny uścisk Tess.
- Trzeba go utrupić na śmierć - powiedziała dziwnie spokojnie, mierząc tam gdzie głowa niemiłego pana - Nie chcę pana trafić. Albo pan schodzi z linii, albo go odwraca. Albo strzelam przez pana. Trzeba go uśpić - powtórzyła z naciskiem - Jak Tess w nocy, bo narobi kłopotów. Ostatnia szansa. Liczę do pięciu. Adin…

- Co?! Gdzie strzelasz?! Nie strzelaj! Zostaw ten karabin!
- ten pan co krzyczał wydawał się być mocno zaniepokojony tym, że ktoś za jego plecami wymierzył w jego stronę karabin.

- Nie strzelaj! Zabijesz go! - kobieta też wydawała się być przestraszona tym, że ich nie zapraszany gość wycelował broń w walczącą dwójkę.

Nieproszony gość za to pozostawał niewzruszony.
- Dwa - liczył dalej, wodząc lufą i szukając odpowiedniego kąta do strzału - Tri…

Angie mierzyła przez przyrządy celownicze swojego HK. Cel był trudny. Nawet bardzo trudny. Trafienie w głowę z reguły było o wiele trudniejsze niż zwyczajowy strzał w sylwetkę. A teraz jeszcze ta głowa kolebała się w każdym możliwym kierunku gdy walczący mężczyźni zderzali i uderzali tak o siebie jak i o drzwi czy futrynę. Tak, strzał był tak trudny, że nastolatka musiała poświęcić siłę ognia karabinowego tripletu nad celność pojedynczego strzału. W końcu trafienie w głowę nawet pojedynczym trafieniem oznaczało prawie pewny zgon. A karabinowy pocisk potrafił odstrzelić dobry fragment czaszki wraz z zawartością.

Mężczyźni nie przerywali walki aż do momentu gdy nastolatka nacisnęła na cyngiel i w mieszkaniu rozległ się huk wystrzału. Poczuła jak karabin nieco podrzucił a kolba trzepnęła ją w obojczyk. Choć znacznie słabiej niż przy strzelaniu tripletem. Zaraz też był efekt wystrzału o kilka kroków dalej. Trafionym facetem rzuciło na podłogę kuchni gdzie upadł na plecy a coś tam rozchlapało mu się krwawym rozbryzgiem. Huk wystrzału jakby na moment zamroził całą scenę. Ten pan co dotąd był plecami do Angie odskoczył jakby sam miał uchronić się w ten sposób przed ołowiem i zamarł zaraz potem. Kobieta w kuchni która dotąd krzyczała coś nagle umilkła i też odskoczyła nie chcąc oberwać od postrzału albo upadającego ciała.

- Angie! - gdzieś zza pleców, zza okna nastolatka usłyszała zaniepokojony krzyk wujka. Chyba biegł sądząc po krzyku i odgłosach rozchlapywanej wody. Jego okrzyk jakby wlał ruch i życie w przez moment zamarłą scenę.

- Co zrobiłaś?! Mówiłem nie strzelaj! - krzyknął do niej ten pan co nie oberwał. Zaraz jednak zawtórował mi pisk przerażenia kobiety. Zaczęła piszczeć i cofać się w głąb kuchni jak czasem na kreskówkach pokazywali jak małe dziewczynki albo słonie boją się myszy. Ten pisk zwrócił ponownie uwagę tego całego pana.
- Nie… Nie możliwe… - sapnął z wrażenia. Też zaczął się cofać dla odmiany w głąb pokoju gdzie klęczała Angie. Ale ona też niezbyt umiała wyjaśnić to co właśnie widziała jak i ta dwójka. Ale właśnie trafiony przez nią pan zaczął się podnosić. Zupełnie jakby spudłowała. A przecież nie spudłowała. Widziała wyraźnie krew i brak fragmentu czaszki u trafionego. Trafiła go w głowę! Z karabinu! Powinno go zdjąć na dobre! A właśnie wstawał.

Angela nie krzyczała, nie wyjaśniała co i dlaczego. Sama tego nie rozumiała, ale czuła pod skórą, że tamten pan też ma wściekliznę pani z obrazkami. Przed oczami stanął jej obraz ciała Tess po tym, jak Roger i jego koledzy z nią skończyli. Też nie chciała umrzeć za pierwszym razem, musieli się postarać. Angie musiała się postarać, bo jak zaczynało się robotę, trzeba było ją dokończyć. Nie rozmyślała co, jak i dlaczego… od tego bolała głowa, no i nie czas był na myślenie, ale działanie! Żeby ten martwy-niemartwy pan nie zrobił krzywdy rodzicom Jane, albo wujkowi! Przecież wujek tu szedł!
- Wujku nie wchodź tu! Jest niebezpiecznie! - krzyknęła, zmieniając ogień na triplet. Teraz już nie musiała uważać, ani się starać. Musiała zabić. Na śmierć. Patrząc po lufie obrała za cel otwartą głowę, nabrała powietrza i wypuściła je powoli, a gdy oddech się skończył, pociągnęła za spust.

- Angie! - wujek ją wołał i krzyczał. Pewnie nie wiedział gdzie jest w budynku ale domyślał się w którym bo usłyszała odgłos wyłamywanych drzwi. Do kuchni! Wujek musiał wyważyć drzwi do kuchni! Widziała zresztą jak gdzieś tam pojawiło się nieco światła co pasowało do nagle otwartych drzwi przez jakie wlatuje światło które dotąd były zamknięte. Był nie dalej niż kilka - kilkanaście kroków od niej ale przez te ściany tylko go słyszała ale nie widziała póki nie wyszedł by w pobliże drzwi. Tym razem mając czysty strzał zmieniła tryb ognia na triplet. Facet dalej wstawał. Zdołał już przy pomocy futryny wstać na własne nogi mimo, że chwiał się przy tym jakby miał upaść to jednak nie upadał. Oparł się o framugę gdy HK Angie wystrzeliło kolejny raz. Tym razem triplet wojskowych pocisków przeleciał przez pomieszczenia trafiając w ścianę kuchni. Po drodze zahaczył jakby niechcący o czaszkę stojącego człowieka zupełnie jakby jej tam nie było. Ale była. Tym razem potrójna dawka wojskowego ołowiu właściwie zmiotła całą górną część głowy. Trafione ciało zamajtało bezwładnie rękoma przed siebie po czym równie bezwładnie opadło na podłogę nieruchomiejąc na dobre.

Chyba bardziej martwy zły pan nie mógł już być, przynajmniej taką Angela miała nadzieję. No i bez górnej części głowy nie mógł zobaczyć gdzie idzie, bo oczy stracił razem z dużą częścią mózgu, więc nawet jakby wstał to raczej nie powinien już atakować skutecznie.
Dopiero kiedy ciało upadło, blondynka się ocknęła. Przestała gapić się na zwłoki z miną bez wyrazu i przeliczać w głowie pestek. Otrząsnęła się, rozejrzała dookoła, a jej usta wygięły się w ku dołowi jakby zaraz miała się rozpłakać. Ludzie z dziurami w głowach nie powinni chodzić, tak samo jak ludzie pocięci nożami i połamani metalowymi prętami. Więc to były te potwory, o których opowiadał dziadek. Nie mylił się, były straszne…
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172