06-11-2017, 17:12
|
#53 |
| Czachę miał jednak krasnoludzią i takiegoż ducha. Ani jedno, ani drugie nie tak łatwo skruszyć. Harl znów krzyknął, tym razem gniewnie, poderwał bandolet w sztorc. Znalazł w górze oparcia dla wylotu lufy, gdzieś zaraz za własnym uchem, ale nic to. Wypalił.
Na wpół ogłuszony, a zły w stu procentach, wypuścił z ręki bandolet i zanurkował przez lewy bark, żeby zanim rozwieje się chmura gryzącego dymu, stanąć twardo na nogach z tasakiem w garści. Krótkim i szerokim jak on sam. I tak samo - we wprawnych rękach - zabójczym.
Tak być nie mogło, żeby coś - cokolwiek - bezkarnie próbowało zeżreć szeryfa w jego własnym mieście. Nie dopóki jeszcze dychał. |
| |