Marv dotarł do obozowiska handlarki z Królestwa i zeskoczył z konia na widok znajomych twarzy, uśmiechając się do nich całkiem szczerze. Poprowadził wierzchowca do wbitych w ziemię słupków i założył na pysk worek z owsem podwędzony ze stojącego nieopodal wozu. Zaczął rozpinać siodło, zagadując przy okazji do pozostałych.
-
My usiekliśmy smoka, ale z tego co widzę to tu także się nie nudziliście. Są jakieś szanse na dogadanie się z tymi co tu przybyli?
-
Marv! -
Bibi zerwała się z zydla i - jak to ona - wylewnie wyściskała najemnika, wciskając mu w dłoń do połowy już opróżniony kubek z grzańcem. Reszta też zbliżyła się do Hunda, wyciągając dłonie, poklepując po plecach i żądając opowieści z podróży. Shavri wlókł się gdzieś z tylu wraz z Trzewiczkiem, toteż to na łuczarza spadł pierwszy grad pytań.
-
Dobrze, że wróciliście cało - najemnicy rozstąpili się przed nadchodzącą
Leną, która odłozyła dokumenty i dopiero poszła przywitać swoich tymczasowych pracowników. -
Masz na myśli tych włodarzy z południa, którzy przejęli ruiny na wzgórzu? Ciężko powiedzieć… Póki co wyrzucili burmistrzowych najemców i chodzą wszędzie jak po swoim. Prawie ludziom nosy do garnków wtykają.
-
Oczywiście nie sami, śpiczastych butków sobie przecież wiejskim gównem nie uwalają - roześmiał się
Kurt.
-
Lepiej się nie wtrącać, ludzi mają sporo i to takich, co miecze noszą nie tylko od parady - poważnie dodała
Aurora.
-
Miecze?! Sierpy chyba, takie krzywe kordelasy to nie to samo co porządny miecz! - prychnął Lucjan, choć widać było, że zgadza się z opinią Aurory.
-
Chodźcie do ognia, co tak będziemy sterczeć jak kołki o suchym pysku! - krzyknęła Bibi i pociągnęła Marva do obozu. -
A ten co znów kombinuje? - z zaciekawieniem wskazała na spiskującego z niziołkiem Shavriego.
-
Nie mam pojęcia, ale ten cholerny niziołek ciągnął się za nami, po czym pobiegł do Neverwinter i znów się znalazł - Marv pokręcił głową, dając wyraz swojemu zupełnemu brakowi zaufania do Trzewiczka. -
Teraz zdaje się, nagle poczuł potrzebę poznania ciebie - parsknął, mówiąc do Leny. -
Pewnie zapomniał, że już z nami podróżował. O dziwo tym razem Shavri nie zrobił nic głupiego - roześmiał się, czując się znowu całkiem wśród swoich i za jednym zamachem opróżniając zawartość kufla podarowanego przez Bibi.
-
Dobra, to ja opowiem jak to było z tym smokiem, co go szalona krasnoludzica budynkami przywalała, a wy wszystko co wiecie o tych co tu przybyli - zgodził się Marv, zaczynając swoją opowieść. Nie był wielkim mówcą, więc trzymał się po prostu faktów, ale i one wywołały wiele ochów i achów słuchaczy. W końcu smok to nie byle co, nawet i taki młody.
-
O tych południowcach to wiele nie wiemy - rzekł Lucjan gdy temat smoka został już wyczerpany do dna, podobnie jak kociołek z grzańcem. -
Trzymają się swoich i z pospólstwem się nie zadają. Chyba nawet żarcie swoje mają, bo nie widziałem, żeby kupowali cokolwiek; najwyżej w gospodzie.
- A kucharza własnego nie mają? - kąśliwie wtrąciła Bibi, a Lucjan wzruszył ramionami.
-
Osadników z dworu raz-dwa przegonili; niby kulturnie, ponoć bez batów się obyło, ale jednak. Co im szkodziło, że w tej ruinie spali? Przecież i tak u Stonehilla nocują.
- Władzę chcieli pokazać, kto tu panem jest. W końcu jedyna szlachta w okolicy - prychnął Kurt.
-
Noooo. Tylko ludzie Kompanii im się postawili, jak ich chcieli z gospody wysiudać. Tak się darli, że myślałem, że na noże pójdzie - kontynuował Lucjan, który najwyraźniej nie miał nic lepszego do roboty niż obserwację egzotycznych przyjezdnych. -
Całe szczęście że i tak niedługo wyjeżdzali.
- Trzymaj się od nich z daleka - wtrąciła się milcząca dotąd Lena. -
W Neverwinter i Waterdeep widywałam takich jak oni, PANÓW pełną gębą. Uważają, że świat należy do nich - co na południu niewiele mija się z prawdą. Ludzie niższego stanu są dla nich warci mniej niż bydło, które dla nich wypasają. Skoro przybyli w taką - w ich mniemaniu - dzicz to muszą mieć tu konkretny interes. Patrząc na ilość ochroniarzy są przygotowani na to, by stłumić ewentualny opór.
- Chyba liczyłem, że nie będą takimi jak ich opisywał burmistrz - Marv westchnął, ale na dobrą sprawę nie był szczególnie zmartwiony. Pokazał za to swoje trofea ze smoka. -
Ten Joris jako jedyny z całej wyprawy okazał się sensownym człowiekiem. Kapłanka była jak to kapłanki, a reszta… - nie dopowiedział, wruszając ramionami. -
Myślę, że moglibyśmy się z nim dogadać i z jego kontaktami podjąć tu stały kontrakt. Ale teraz? - pokręcił głową. -
Będziemy próbować? - zapytał Leny.
-
Z tutejszą konkurencją w postaci Kompanii marnie to wygląda - odparła Lena. -
Są bliżej i mają lepsze zaplecze. Rozmawiałam z właścicielem kopalni; może nasze krasnoludy byłyby zainteresowane moim pośrednictwem i współpracą, ale tego dowiemy się dopiero w Królestwie. I tak kopalnia nie ruszyła jeszcze z hurtową produkcją. Jeśli rozmawiałeś z tym Jorisem i masz inny pomysł to chętnie go wysłucham. Natomiast jest szansa na otwarcie filii Kompanii Lionshield w Królestwie. Tak przynajmniej sugerowała ich tutejsza handlarka, ale by omówić szczegóły muszę pojechać do Triboaru. To niezbyt daleko, ale negocjacje zapewne potrwają kilka dni.
-
Jakoś nie było czasu na rozmowę o interesach - przyznał lekko zmieszany Marv, który tak po prawdzie nie miał głowy do takich rzeczy. -
Jemu i tutejszym mieszkańcom nie podobają się jednak ci co tu przybyli. Może jakbym tu został, to udałoby się coś wymyślić - westchnął, nie potrafiąc przedstawić konkretów. -
Dlatego pytałem o tych nowych. Kompanii już tu nie ma, a jeśli będą chcieli odnowić ten cały dwór i te sprawy… - pokręcił głową -
...co teraz nie ma znaczenia przy tym jacy są.