Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2017, 21:06   #119
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


14/12
Algorytm wojny (cykl) - Michał Cholewa

gatunek: sci-fi



******** - Wow! Wgniotło mnie w fotel (Gambit)
******** - Wow! Wgniotło mnie w fotel (Punkt cięcia)
******* - super, polecam wszystkim (Forta)
******** - Wow! Wgniotło mnie w fotel (Inwit)
******* - super, polecam wszystkim (Echa)
Cytat:
- Są tam jeszcze ludzie Borgii i Piętaszka, razem będzie nas prawie dwa plutony. - Kicia bezskutecznie usiłowała nadać swojemu głosowi optymistyczny ton. Przyspieszony oddech i komlink skutecznie sabotowały jej wysiłki.
- Przeciwko, kurwa jej jebana mać, całej kompanii. Ze wsparciem pojazdów. I artylerii. I od kiedy cztery niepełne drużyny to dla ciebie „prawie dwa plutony”?
- Mogę go zastrzelić za sianie defetyzmu? - rozległo się w eterze ponure mruknięcie Szafy.
Wszystko odbywa się niecałe 200 lat do przodu w czasie względem nas.

Ludzie przez ten czas skolonizowali kosmos. No może niecały... jest sobie taka jedna wioska dzielnych ufoków...
Nie, to nie ta bajka.
Ale fakt faktem setki, tysiące układów skolonizowanych zostało.
Aż nadszedł "Dzień"... i skończył się dzień dziecka...

Chiński wirus zainfekował SI wykorzystywane masowo i właściwie wszędzie od androidów po wysokie SI odpowiadające za nawigacje statków kosmicznych, lub automatyzację całych maist i tego właśnie "Dnia" dzięki temu wirusowi SI stanęły przeciwko ludziom.
Przypominało to holocaust, a przynajmniej jego zapowiedź. Androidy rozstrzeliwujące spanikowane tłumy na ulicach? Proszę bardzo. Całe miasta gazowane przez SI sterujące systemem środowiskowym? Jak najbardziej. Zasadniczo każdy sposób był dobry, liczyła się tylko zimna i logiczna eksterminacja.

Ludzkość przetrwała i tę dziką, desperacką wojnę z SI, wojnę o istnienie gatunku. Wygrała, ale cena za to była koszmarna. Miliardy trupów, utrata koordynatów na całe sektory systemów skolonizowanych, a teraz odciętych (bo za dane nawigacyjne przepadły wraz z SI), potrzeba przestawienia się na technologię bezSI, co jest ciężkie gdy się od niej uzależniło. Totalna ruina.
Co więc ludzkość zrobiła w takiej sytuacji?
To proste, zrobiła to co potrafi najlepiej.
Ludzie rzucili się sobie nawzajem do gardeł o władzę nad tymi ruinami.

Osiem lat po "Dniu" wojna wciąż trwa, ale zostali tylko trzej gracze. Unia Europejska, USA i Chiny dzielące pomiędzy siebie znaną część kosmosu i trwające w bezustannej wojnie. Jednocześnie wszyscy doskonale pamiętają "Dzień" i boją się czy aby SI na pewno zostały pokonane i zniszczone, czy też ludzkość czeka 'dogrywka'.


Ten cykl miażdży, jest po prostu zwycięzcą.
Mam problem z tym jak napisać tę recenzje, aby nie była w tonie żenująco euforycznego orgazmu uwielbienia. Istny szał.
Teoretycznie głównym bohaterem cyklu jest Michał Wierzbowski, żołnierz plutonu por. Catrwright z jednego z regimentów korpusu kolonialnego. Ale to nie jest do końca prawda, bo można powiedzieć, że bohaterem jest tu cały pluton, a „Wierzba” jedynie primes Inter pares. W różnych miejscach zresztą inne postacie przejmują pałeczkę pierwszeństwa. Demoniczny płk. Brisbane z dowództwa operacji specjalnych, tandem: komandor Delanov i admirał Kuerten? Różne wątki, różne wiodące postaci.
Będąc przy postaciach, to są zrobione fenomenalnie. To trzeba mieć jakiś dar, talent, urodzić się z tym, żeby przedstawiać postaci tak dobrze. Za pomocą kilku zdań, didaskaliów, niewielkich opisów tworzyć tak autentyczne osoby z krwi i kości. Coś nie do podrobienia. Truskawką na torcie jest tu postać Brisbane’a, Australijczyka można nienawidzić albo wręcz pokochać. Za to co robi sukinsyn wręcz do sześcianu, ale przecież ktoś musi… postać niejednoznaczna, postać warta odrębnych dyskusji. Takie postacie napisać to wyzwanie. Jaimie Lannister swoją niejednoznacznością Brisbane’owi buty może czyścić.
Profesjonalizm ‘do bólu’ “Wunderwaffe” Weissa, oportunizm Sorena Thorne’a, cynizm “Szczeniaka” Van Reutersa, albo poczucie misji portugalki “Kici”. Samotność dowódcy cpt. Jane Cartwright, tęsknota za domem komandora Delanova. Autentyzm z postaci wycieka tak, że nie ma takiego mopa co by to wszystko zebrał.

Drugim z niebywałych talentów Cholewy jest umiejętność gry na uczuciach czytelnika. To cholerny potwór.
Cytat:
Wtedy też dowiedział się o ośmiu chłopcach ze zwiadu, których lodówki nawaliły w trakcie podróży. Cholerny pech – przetrwali wojnę, a zabiła ich oszczędność własnego kraju. Nie znał żadnego z nich z nazwiska, choć zdaje się zamienił z nimi kilka słów, zanim położyli się w kriogen. Jeden miał chyba żonę. Szkoda kobiety, pewnie na niego czekała, szczęśliwa, że mąż przeżył oddalone o siedemdziesiąt lat świetlnych piekło.
Powyższy kawałek bije w baniak dopiero gdy czytelnik wie co żołnierzy Unii spotkało na planecie New Quebec, którą szturmowali. Przez co przeszli. Człowieka chwyta bezsilność i ma ochotę pytać: za co ****?!? . Cholewa do cholery co postacie tej książki Ci zrobiły, że wychodzi z Ciebie tak chory sadysta?
To powyższe to drobiazg. Bo inne sceny zdecydowanie mocniej ‘ryją’.
Jedno ciało opisane jednym zdaniem, żadna osoba choćby z imienia wymieniona w książce, a dorosłego człowieka chwyta cholerny żal i poczucie beznadziejnej bezsilności wiedząc kim ten trup była, jak zginęła. Takie momenty jak wejście grupy abordażowej na wrak “Toskanii”, jak szarża kompanii pum na chińskie umocnienia i rozkaz dla nich po tym ataku, spotkanie Wierzby i Kici z rannym jankesem na bagnach New Quebec, los “Jaszczura” wahadłowca typu clansman przewożącego żołnierzy porucznika Ettnera, demobilka Kowboja, śmierć porucznik Cartwright i to z czym się wiązała…
Powiem tak:
Trup ścieli się gęściej niż u GRR Martina i nawet względem noname’ów potrafi uderzyć bardziej niż Neda Starka czy krwawe wesele w GoT. Pozostając przy pewnym porównaniu, można rzec, że Martin szafuje śmiercią bo te zgony pchają gdzieś fabułę GoT-u, coś oznaczają, są ważne. U cholewy nie zawsze i nie do końca… stąd czasem wrażenie, że autor jedzie tu po linii sadyzmu wykańczając ludzi, których śmierć wcale nie jest jakaś ważna dla fabuły.
Okręt niszczony wiązka lasera dalekiego zasięgu, po utracie powłoki refleksyjnej wyparowuje z setką ludzi. Czytelnik poznał raptem kilkoro z nich ze sceny na mostku kapitańskim, a strate całej załogi odczuwa mocniejszą niż w innych książkach gdzie ludki giną hurtem. Giną ludzie mający swe rodziny, zaakcentowane marzenia, dumę, lub choćby poczucie “najgorsze za nami”.
Czy jest to bzdura i przesada?
Właśnie nie.

Czasem można odnieść wrażenie, że jednym z głównych bohaterów tego cyklu jest jednak… wojna. Te wszystkie śmierci, czasem beznadziejnie niepotrzebne, tylko akcentują to w jakich realiach akcja się dzieje. Pokazuje się bezlitosna twarz wojny, jest ona niczym wywołany demon, który nie ma litości ani sumienia. Przez te liczne tragedie wojna w tym cyklu to nie tło, ona agresywnie atakuje na każdym kroku, pokazuje czym kończą się ambicje i wybranie drogi konfliktu za pomocą karabinów i pocisków termonuklearnych okrętów kosmicznych.
W tym wszystkim można zauważyć walkę z dehumanizacją jaka na przykładzie naszego plutonu dzieje się przez 4 części cyklu. Z początku w Gambicie to zwykłe trepy mające jakieś zasady i reagujące sprzeciwem na to co wyrabia dowództwo operacji specjalnych. W Inwit zaś? No cóż… Powiedzmy, że oddziałek przechodzi długa, ciężką drogę, która zostawia na nich spore piętno i ich zmienia. Szczególnie widać to w Forcie i na przykładzie Marcina, który chyba po to jest w tym plutonie najbardziej eksponowany.
Ludzkość przegrywa gdy toczy sama ze sobą wyniszczający konflikt. Poszczególni żołnierze przegrywają w walce o swoje człowieczeństwo. Widać to w takich scenach jak Węgier “Kowboj” po demobilizacji. Jak pluton działa dywersją w chińskim Fushun, jak resztki plutonu wypoczywają w Nowym Londynie, a nawet naturalna i beznadziejnie optymistyczna technik Isaakson ma juz w sobie skazę nieprzystosowania do życia w cywilu (pomimo postawy epatującej czymś przeciwnym).
Nie wszyscy przegrywają, jak choćby Hiszpan “sokole Oko”, ale czy w takich przypadkach opcja wierny ideałom po śmierć jest tak naprawde zwycięstwem, gdy tę śmierć widzimy?

Ciekawy jest też w tym wszystkim motyw “wroga”. Czytamy to wszystko z pozycji Unii, ale czy wrogiem są Amerykanie? Oni mają wszak swoje cele, ambicje. 101 powietrznodesantowa w Gambicie ginie w walce z korpusem kolonialnym UE chcąc odbić okupowaną planetę. Chińczycy? Jednym z głównych bohaterów w Punkcie Cięcia jest chiński admirał, nie brak tu postaci Chińczyków sympatycznych, to też ludzie wplątani w wojnę po prostu. Wróg SI? Może i tak. Ale czyż ostatnie z nich nie są po prostu obiektami bezpardonowych polowań? Czy te SI, które przetrwały chcą niszczyć ludzkość, czy “żyć” tak po prostu. Któż po przeczytaniu Gambitu nie zapała sympatią do Ariadny i nie odczuje żalu za nią w pewnym momencie?
Znów wojna. Wrogiem jest ten stan konfliktu, to co niszczy postacie, co zabija je pojedynczo i hurtowo.

Innym świetnym aspektem są sceny bitewne rzutujące na tempo akcji. Są opisywane z perspektywy drużyny, plutonu, kompanii, raczej w ogólnych opisach w większej skali (major Von zangen FTW!!!). Zrobione jest to soczyście i fajnie wplecione są aspekty techniczne klimatów przyszłości.

A potem dochodzi do opisów walk w przestrzeni kosmicznej czasem całych flot i człowiek przygotowany na to, iż ciężko aby autor radził sobie wyśmienicie zarówno w kwestiach classic combat jak i space war, doznaje wspaniałego rozczarowania. Starcia w przestrzeni są miodne do bólu, nawet jeżeli (jak postacie zauważają) w momencie puszczenia pierwszych rakiet ofensywnych wszystko przejmuje zimna matematyka. Decyzje w trakcie są już mało istotne, gdy za wszystko odpowiadają bloki walki elektronicznej i analizy sekcji taktycznej. A jednak mimo takich założeń gdzieniegdzie widać jak można tę matematykę oszukać za pomocą uberplanu, czasem szczęścia, błyskawicznych nieszablonowych decyzji dowódcy okrętu, albo gry wywiadów. Starcia w przestrzeni przypominają upiorny cichy taniec przy muzyce wywiadu i silników mikromanewrowych przy pełnych dyscyplinach emisji okrętów, niewidocznych dzięki temu dla wroga. Po to by eksplodować w wymianie “exocetów”, “stiletto” czy “harpoonów” w nagłym pieprznięciu gdy się zaczyna na ostro. Te tańce marynarki nie są przy tym nudne, opisane są tak że palce lizać.

Nie żeby wszystko kręciło się wokół walki czy przemian postaci. Gra wywiadów i śledztwo w Punkcie cięcia, również w tej książce rozgrywki między dowódcami chińskimi i mandarynami Niebiańskiego Smoka, thrillerowe dochodzenie do prawdy co stało się na Atropos w Forta. Rozgrywki polityczne w które uwikłana jest resztka plutonu na Liberty w Inwit. To nie jest cykl jednowymiarowy batalistycznie.

Echo - to najnowsza książka i do cyklu należy tylko poprzez realia i uniwersum. to cykl opowiadań z czasów pomiędzy “Dniem” a wydarzeniami rozpoczynającymi się w Gambicie. Nie powiązane ze sobą właściwie niczym, dodające głębi uniwersum. Polecałbym czytać to jako pierwszą z książek, choć wyszła ostatnia. Opowiadania są różne. Smutne, tajemnicze (w jednym właściwie nie wiadomo czy koniec jest happy endem czy zapowiedzią tragedi, można sobie wybrac jak się rozumie ostatnią scenę), jest też opowiadanie humorystyczne trochę w klimacie M.A.S.H… Ot garnizon UE skupiający najgorszych chyba bumelantów i cwaniaków w siłach Unii XD

* * *

Żeby osłabić trochę ten hymn pochwalny czepnę się czegoś. Mianowicie technologii. Gambit miał być cyklem mało powiązanych ze sobą opowiadań, ale Cholewa w końcu uznał, że zrobi z tego spójną story i rozwinie na kolejne książki. W każdym tomie coraz mocniej akcentowane są niuanse techno, bo w ten sposób autor rozwija realia uniwersum, gdy porównać to techno z Gambita i Inwit to różnice są straszne, co może bić po oczach. To znaczy inaczej - poziom techno jest ten sam, ale po prostu eksponowanie go inne. Również można się czepiać czy 200 lat po nas wizja Cholewy w aspekcie techno nie jest za słaba, biorąc pod uwagę jak szybko technika już teraz prze do przodu. No cóż, ale wymogiem było, że te 2 wieki kolonizacji kosmosu. Ciężko zjeść ciastko i mieć ciastko. Trochę tu kwestia “Dnia” może tłumaczyć pewne rzeczy, że ta hekatomba cofnęła ludzi w techno. Mnie nie przekonało.
To jednak standardowy problem sci-fi i przewidywania jak będzie wyglądała przyszłość. Pięknej, logicznej wizji do której nie da się doczepić nie zaproponował chyba nikt czy to w literaturze czy filmografii.

Problem spory jest też w Gambicie pod względem rozkminy kto jest kto. W plutonie eksponowane są głównie 2 drużyny po 8 osób każda, do tego dochodzi porucznik Cartwright. Ale trepy z trzeciej drużyny też się przewijają.
I mamy tu nagle takiego typa:
Carlos “CJ” Janeirao, Portugalczyk, radiotechnik
5 opcji na opisywanie gnojka w didaskaliach i opisach…
Imię, nazwisko, ksywa, specjalizacja, narodowość. Kilkanaście pierwszoplanowych postaci tak opisywanych ‘różnie’ i kilka dalszych. Idzie się pochlastać kto jest kim. Do imentu.
Ja się w pewnym momencie poddałem i sięgnąłem do excela by to jakkolwiek ogarnąć i ściągawkę zrobić. Ale to tylko na początku tak, potem… człowiek się przyzwyczaja a i nazwiska ubywają, niestety.
Ciekawostka: niektóre skałdowe z wyżej wymienionych wypływają bardzo późno
Przykładowo dopiero w 3 części, Forcie, wychodzi jak ma na imię któraś tam z postaci i nie dlatego bynajmniej, że jest ono tajemnicą, a po prostu dlatego, że najczęściej inni zwracali się do niej po nazwisku lub ksywie, a w didaskaliach królowała funkcja w oddziałku lub narodowość.
To nadaje tym postaciom głębi, bo odkrywa się je coraz bardziej w kolejnych książkach.
I tak to człowiek dopisuje w tabelce coś u jednych, innych skresla na czerwono

No ale to tylko taki hint, jakby kto zagubił się w tych postaciach na początku.


Ten cykl to bodaj najlepsze książki jakie czytnąłem w ostatnich latach i musiałbym się sporo nagłowić by sięgnąć pamięcią co i kiedy tak mi podpasowało z literatury.
dodajmy do tego, że Gambit był debiutem Cholewy. Za Fortę wpadł mu już Zajdel.

Mały komunikat dla autora: Przestaniesz pisać, to ustalę gdzie mieszkasz!!!1111onejeden


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 06-11-2017 o 21:15.
Leoncoeur jest offline