| Kilyne weszła ponownie na główny plac u boku Kasa, początkowo chcąc ominąć największy tłum. Dopiero kiedy dostrzegła co jest powodem takiego zgromadzenia, zmieniła zdanie i skierowała się w największą ciżbę, ciągnąc za sobą Shoanti.
- Chodź, bo nam wszystko zjedzą. A ja chcę spróbować wszystkiego! - krzyknęła prawie, żeby przekrzyczeć panujący tu gwar i zwinnie omijała wszystkich chętnych. Wcale a wcale nie zamierzała czekać grzecznie w kolejce.
- Darmowe jedzenie! - Kasa nie trzeba było namawiać. Spokojnie, lecz stanowczo utorował im drogę do stołu, przepychając na bok jakąś chytrą babę z Sandpoint, która ukradkiem ładowała żarcie do torby.
Przebicie się do stołów okazało się nie aż tak trudne dla nich - choć kilka osób zdążyło zwyzywać barbarzyńce. Wyzywając go głównie od barbarzyńców, co swoją logikę miało. Ameiko posłała im szybki uśmiech, rozpoznając w tłumie. Wyglądało na to, że jedzenia miało nie zabraknąć dla wszystkich, karczmy się naprawdę postarały. Cóż, nagrodą był puchar dla najlepszej. Łosoś z Rdzawego Smoka smakował wybornie i egzotycznie niczym sama Kajitsu. Pozostali nie ustępowali samym smakiem, ale nie za często spotykany smak curry przechylał szalę większości, sądząc z zasłyszanych rozmów. Kilyne niespodziewanie znalazłą się tuż obok Titusa Scarnetiego, biorącego właśnie dwie porcje.
Festiwal toczył się dalej swoim tempem.
Czarnowłosa nie mogła nie skorzystać z tej okazji. Przeciskając się do stołu, gdzie wydawano posiłki, sama stworzyła taki sztuczny tłok, aby musieć otrzeć się o Titusa. W razie czego mogła zamaskować to zalotnym uśmiechem, kiedy jej dłonie będą przeszukiwały zakamarki pod ubraniem, szukając sakiewki, kluczy i wszystkiego, co mogło okazać się potem wartościową informacją. Scarnetti otarł się o nią, nie zauważając lub nie łącząc twarzy z wcześnieszym wydarzeniem. Dłonie przysunęły się po jego ciele, rozpoznając ukrytą pod tuniką sakiewkę, ale nic poza tym. Titus przepychał się już z powrotem do swojej żony.
- Dobłe! - mówił obok Kas z pełną buzią. - Napławdę podoba mnie się to święto! Spłubuj tego! - podektnął jej pod nos ciasteczko.
Powąchała, lecz zamiast je ugryźć, zaczęła nakładać sobie tego sławnego łososia. Poniechała podążania za Titusem, nie dając też po sobie poznać, że jest nim w jakikolwiek sposób zainteresowana. Zamiast tego przytaknęła Shoanti.
- Jedz jedz, będziesz ciężki i leniwy, łatwiej cię pokonam! - mimo swoich słów sama także wepchnęła sobie sporą porcję jedzenia w usta, żując z przyjemnością.
- To chcesz rzucać nożami czy uprawiać zapasy? - zapytał Chasequah, którego apetyt zdawał się być nieograniczony.
- Obżerasz się na zapas, bo u siebie w klanie zawsze brakowało ci pożywienia? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, szczerząc do Kasa zęby. - Bo jak byście mieli, to stalibyście się grubasami przy wpychaniu w siebie takich ilości jedzenia.
Nawet Chasequah wreszcie musiał się poddać i dać żołądkowi odpocząć po tym ataku niepowstrzymanego głodu. Stoły były powoli oczyszczane z pożywienia, ale wystarczyło dla wszystkich - również dla lekko spóźnionego Lugira. Izambardowi przechodząca obok Ameiko obiecała zatrzymać porcję na czas, kiedy zgłodnieje. I poklepała po plecach, zachęcając do rozchmurzenia tej zamyślonej miny.
Najedzeni zawodnicy chętni do rzucania nożami zjawili się na placu z tarczą i słupkami w chwili, kiedy właśnie swoją kolejkę wykonywał wysoki, chudy mężczyzna we fraku. Przez każdym rzutem unosił wysoko rękę, a po puszczeniu noża wykrzykiwał "a-ha!". Co ciekawe trafiał w środek tarczy. Oprócz niej zawodnicy mieli także cele na oddalonych coraz dalej drewnianych słupkach, na których poukładano jabłka.
- Ha, duży! - różowowłosa gnomka pojawiła się znikąd. - Jak cię pokonam, to będziesz mnie nosił gdzie zechcę na barana do zmierzchu - pokazała palcem na Kasa, tym razem to z nim mając chęć konkurować.
Mag, podziękowawszy Ameiko, zdecydował się zająć tym razem myśli czymś innym, być może skorzystać z uroków festiwalu. Z jakiegoś powodu zdecydował się więc również porzucać nożami, choć jego umiejętności w takich kwestiach nie przekraczały niezdarnego używania nożyków do masła i kopert.
- Przepraszam, czy dla czarodziejów również się znajdzie znajdzie tutaj miejsce? - zapytał się żartobliwie barbarzyńcy, gdy stanął obok niego, po czym jego wzrok spoczął na niewysokiej gnomce - Widzę, że znalazłeś sobie koleżankę. Izambard Morieth, miło mi.
- Kra? Gnom! Nieeeee! Kraa! - zaczął głośno krakać Mesmir, zdzielając skrzydłem po twarzy maga i prawie Kasa.
- Ugryź się w dziób - mruknął czarodziej, najspokojniej jak się tylko dało - Bo cię odeślę do Rdzawego Smoka.
Poskutkowało. Chowaniec się uspokoił, przynajmniej na razie. Wlepiał jednak w gnomkę swoje ptasie oczy, co trudno było logicznie wyjaśnić biorąc pod uwagę, że wcześniej ją widział.
Shoanti roześmiał się tubalnie.
- Ale jak wygram, będziesz do zmierzchu mi usługiwać - postawił warunek gnomce, przymierzając się do rzutu nożem.
- Mam lepszy pomysł - wtrąciła Kilyne, która zaczynała się wciągać w te zakłady. - Ostatni usługuje pozostałym podczas kolacji. Tylko bez złośliwości! - wzięła swój komplet noży, ustawiając się w kolejce do tarczy.
- Ha, tylko bez dużych zboczeństw! - gnomka najwyraźniej nie bała się niczego. - Małe mogą być - zachichotała.
W pierwszej rundzie rzucało się tylko do tarczy. Kasowi poszło średnio, pierwszy nóż trafił w w siódemkę, drugi w dwójkę, ostatni zaś w szóstkę. Izambard zaczął od idealnego trafienia w środek dziesiątki i tak się tym podekscytował, że za drugim razem ledwo zaliczył jedynkę. Trzeci nóż trafił w piątkę. Gnomka zaczęła od piątki, potem słabej dwójki, aby zakończyć dzisiątką. Za to Kilyne chyba miała jakieś niespełnione marzenia, bowiem jej wyniki: dwójka i trójka przy trzecim nożu lecącym obok tarczy, były co najmniej zastanawiające. Żadne z nich nie uplasowało się w czołówce całej konkurencji i szanse na wygraną ostateczną nie były duże. Pozostawała wewnętrzna rywalizacja w drugiej rundzie: rzucania do jabłek na coraz dalej oddalonych słupkach. Rzucało się aż do momentu strącenia ostatniego - piątego - lub pierwszego pudła. Po pierwszej konkurencji prowadził wysoki mężczyzna we fraku, któremu kibicowały wyraźnie dwie młode dziewczyny w kolorowych, pobrzękujących strojach odsłaniających brzuchy.
Druid w końcu przestał się wlec za całym towarzystwem. Dołączył do nich niemal równo z ogłoszeniem uczty, ale cały czas zostawał z tyłu, raz że próbując po trochu wszystkiego co proponowano - co samo w sobie było zajmującym zadaniem - a dwa, że pogadywał z kucharzami o dziczyźnie, ziołach i przyprawach, gratulując im wybornego wykorzystania darów natury które im dostarczył.
- Znalazłeś swojego ptaka - Lugir dosiadł się na ławę naprzeciwko czarodzieja z pasiastym, czarno-rudym kotem na ręku - Latał sobie po jarmarku.
Kilyne zacisnęła wargi. Znowu nie potrafiła przezwyciężyć swojej słabości. Pierwszy niecelny rzut i dalej już poszło. Z trudem panowała nad mimiką, próbując powtarzać sobie, że to tylko zabawa. Mogła jeszcze się odbić od dna. Nie odzywając się do pozostałych wzięła ponownie noże, w pełni skupiona podchodząc do drugiej rundy.
- Może rzucanie do jedzenia pójdzie mi lepiej - westchnął Kas, gdy ktoś podsumował wyniki rzutów, bo dodawanie powyżej ilości palców u rąk szło mu tak sobie. - To zawsze zwiększa motywację.
Zważył w dłoni swój nóż o drewnianej, rzeźbionej na kształt zwierzęcego totemu rękojeści, zamachnął się i cisnął nim w jabłko.
Zaskoczony własnym wynikiem Izambard mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał po swoim niezbyt bojowym przeszkoleniu. Nie powiedział jednak nic, po prostu był poniekąd dumny z samego siebie.
- Tak, Lugirze. Mesmir się odnalazł - odpowiedział druidowi - Uciekł, kiedy go skarciłem za nazywanie kapłana “Ojcem Zamtuzem” - podkreślił tą jakże urocze określenie tak, by doskonale wiadomym było o co chodzi.
Po czym czarodziej zabrał się za kolejną rundę rzucania do celu.
Każdemu z nich zabrakło sporo do wirtuozów trafiających nawet w ostatnie jabłko. Takich znalazło się dwóch, ale najlepszy z nich - o dziwo był to Izambard - trafił tylko dwa i poległ na trzecim. Gnomka i Kas solidarnie nie trafili w drugie, a na punkty między tą dwójką zwyciężyła różowowłosa. Najgorsza z ich czwórki okazała się ponownie Kilyne, której skupienie kompletnie nic nie dało i pierwszy nóż poleciał daleko od pierwszego jabłka. Przy tej swojej zwinności, jaką pokazała w poprzedniej konkurencji, to wyglądało jak oszustwo w drugą stronę.
- Ha, Kilyne chyba chce nam usługiwać przy kolacji! - zaśmiał się Kas. - Kyline, nie wiem czy znasz taki shoantyjski zwyczaj.... - przerwał, bo na placu rozległy się paniczne krzyki.
Na plac wjechał przestraszony wierzchowiec, goniony przez kilku ludzi. Zawody w ujeżdżaniu musiały pójść źle. I dobrze dla Chasequaha, bo zacięta mina i ciskające sztyletami, znacznie celniej niż ręce, oczy, zwiastowały chęć mordu.
- Sama chciałam - wymemłała przez zęby i przez następną godzinę jej nie widzieli. |