Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2017, 20:28   #26
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Kilyne weszła ponownie na główny plac u boku Kasa, początkowo chcąc ominąć największy tłum. Dopiero kiedy dostrzegła co jest powodem takiego zgromadzenia, zmieniła zdanie i skierowała się w największą ciżbę, ciągnąc za sobą Shoanti.
- Chodź, bo nam wszystko zjedzą. A ja chcę spróbować wszystkiego! - krzyknęła prawie, żeby przekrzyczeć panujący tu gwar i zwinnie omijała wszystkich chętnych. Wcale a wcale nie zamierzała czekać grzecznie w kolejce.
- Darmowe jedzenie! - Kasa nie trzeba było namawiać. Spokojnie, lecz stanowczo utorował im drogę do stołu, przepychając na bok jakąś chytrą babę z Sandpoint, która ukradkiem ładowała żarcie do torby.
Przebicie się do stołów okazało się nie aż tak trudne dla nich - choć kilka osób zdążyło zwyzywać barbarzyńce. Wyzywając go głównie od barbarzyńców, co swoją logikę miało. Ameiko posłała im szybki uśmiech, rozpoznając w tłumie. Wyglądało na to, że jedzenia miało nie zabraknąć dla wszystkich, karczmy się naprawdę postarały. Cóż, nagrodą był puchar dla najlepszej. Łosoś z Rdzawego Smoka smakował wybornie i egzotycznie niczym sama Kajitsu. Pozostali nie ustępowali samym smakiem, ale nie za często spotykany smak curry przechylał szalę większości, sądząc z zasłyszanych rozmów. Kilyne niespodziewanie znalazłą się tuż obok Titusa Scarnetiego, biorącego właśnie dwie porcje.
Festiwal toczył się dalej swoim tempem.
Czarnowłosa nie mogła nie skorzystać z tej okazji. Przeciskając się do stołu, gdzie wydawano posiłki, sama stworzyła taki sztuczny tłok, aby musieć otrzeć się o Titusa. W razie czego mogła zamaskować to zalotnym uśmiechem, kiedy jej dłonie będą przeszukiwały zakamarki pod ubraniem, szukając sakiewki, kluczy i wszystkiego, co mogło okazać się potem wartościową informacją. Scarnetti otarł się o nią, nie zauważając lub nie łącząc twarzy z wcześnieszym wydarzeniem. Dłonie przysunęły się po jego ciele, rozpoznając ukrytą pod tuniką sakiewkę, ale nic poza tym. Titus przepychał się już z powrotem do swojej żony.
- Dobłe! - mówił obok Kas z pełną buzią. - Napławdę podoba mnie się to święto! Spłubuj tego! - podektnął jej pod nos ciasteczko.
Powąchała, lecz zamiast je ugryźć, zaczęła nakładać sobie tego sławnego łososia. Poniechała podążania za Titusem, nie dając też po sobie poznać, że jest nim w jakikolwiek sposób zainteresowana. Zamiast tego przytaknęła Shoanti.
- Jedz jedz, będziesz ciężki i leniwy, łatwiej cię pokonam! - mimo swoich słów sama także wepchnęła sobie sporą porcję jedzenia w usta, żując z przyjemnością.
- To chcesz rzucać nożami czy uprawiać zapasy? - zapytał Chasequah, którego apetyt zdawał się być nieograniczony.
- Obżerasz się na zapas, bo u siebie w klanie zawsze brakowało ci pożywienia? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, szczerząc do Kasa zęby. - Bo jak byście mieli, to stalibyście się grubasami przy wpychaniu w siebie takich ilości jedzenia.

Nawet Chasequah wreszcie musiał się poddać i dać żołądkowi odpocząć po tym ataku niepowstrzymanego głodu. Stoły były powoli oczyszczane z pożywienia, ale wystarczyło dla wszystkich - również dla lekko spóźnionego Lugira. Izambardowi przechodząca obok Ameiko obiecała zatrzymać porcję na czas, kiedy zgłodnieje. I poklepała po plecach, zachęcając do rozchmurzenia tej zamyślonej miny.
Najedzeni zawodnicy chętni do rzucania nożami zjawili się na placu z tarczą i słupkami w chwili, kiedy właśnie swoją kolejkę wykonywał wysoki, chudy mężczyzna we fraku. Przez każdym rzutem unosił wysoko rękę, a po puszczeniu noża wykrzykiwał "a-ha!". Co ciekawe trafiał w środek tarczy. Oprócz niej zawodnicy mieli także cele na oddalonych coraz dalej drewnianych słupkach, na których poukładano jabłka.
- Ha, duży! - różowowłosa gnomka pojawiła się znikąd. - Jak cię pokonam, to będziesz mnie nosił gdzie zechcę na barana do zmierzchu - pokazała palcem na Kasa, tym razem to z nim mając chęć konkurować.
Mag, podziękowawszy Ameiko, zdecydował się zająć tym razem myśli czymś innym, być może skorzystać z uroków festiwalu. Z jakiegoś powodu zdecydował się więc również porzucać nożami, choć jego umiejętności w takich kwestiach nie przekraczały niezdarnego używania nożyków do masła i kopert.
- Przepraszam, czy dla czarodziejów również się znajdzie znajdzie tutaj miejsce? - zapytał się żartobliwie barbarzyńcy, gdy stanął obok niego, po czym jego wzrok spoczął na niewysokiej gnomce - Widzę, że znalazłeś sobie koleżankę. Izambard Morieth, miło mi.
- Kra? Gnom! Nieeeee! Kraa! - zaczął głośno krakać Mesmir, zdzielając skrzydłem po twarzy maga i prawie Kasa.
- Ugryź się w dziób - mruknął czarodziej, najspokojniej jak się tylko dało - Bo cię odeślę do Rdzawego Smoka.
Poskutkowało. Chowaniec się uspokoił, przynajmniej na razie. Wlepiał jednak w gnomkę swoje ptasie oczy, co trudno było logicznie wyjaśnić biorąc pod uwagę, że wcześniej ją widział.
Shoanti roześmiał się tubalnie.
- Ale jak wygram, będziesz do zmierzchu mi usługiwać - postawił warunek gnomce, przymierzając się do rzutu nożem.
- Mam lepszy pomysł - wtrąciła Kilyne, która zaczynała się wciągać w te zakłady. - Ostatni usługuje pozostałym podczas kolacji. Tylko bez złośliwości! - wzięła swój komplet noży, ustawiając się w kolejce do tarczy.
- Ha, tylko bez dużych zboczeństw! - gnomka najwyraźniej nie bała się niczego. - Małe mogą być - zachichotała.

W pierwszej rundzie rzucało się tylko do tarczy. Kasowi poszło średnio, pierwszy nóż trafił w w siódemkę, drugi w dwójkę, ostatni zaś w szóstkę. Izambard zaczął od idealnego trafienia w środek dziesiątki i tak się tym podekscytował, że za drugim razem ledwo zaliczył jedynkę. Trzeci nóż trafił w piątkę. Gnomka zaczęła od piątki, potem słabej dwójki, aby zakończyć dzisiątką. Za to Kilyne chyba miała jakieś niespełnione marzenia, bowiem jej wyniki: dwójka i trójka przy trzecim nożu lecącym obok tarczy, były co najmniej zastanawiające. Żadne z nich nie uplasowało się w czołówce całej konkurencji i szanse na wygraną ostateczną nie były duże. Pozostawała wewnętrzna rywalizacja w drugiej rundzie: rzucania do jabłek na coraz dalej oddalonych słupkach. Rzucało się aż do momentu strącenia ostatniego - piątego - lub pierwszego pudła. Po pierwszej konkurencji prowadził wysoki mężczyzna we fraku, któremu kibicowały wyraźnie dwie młode dziewczyny w kolorowych, pobrzękujących strojach odsłaniających brzuchy.
Druid w końcu przestał się wlec za całym towarzystwem. Dołączył do nich niemal równo z ogłoszeniem uczty, ale cały czas zostawał z tyłu, raz że próbując po trochu wszystkiego co proponowano - co samo w sobie było zajmującym zadaniem - a dwa, że pogadywał z kucharzami o dziczyźnie, ziołach i przyprawach, gratulując im wybornego wykorzystania darów natury które im dostarczył.
- Znalazłeś swojego ptaka - Lugir dosiadł się na ławę naprzeciwko czarodzieja z pasiastym, czarno-rudym kotem na ręku - Latał sobie po jarmarku.
Kilyne zacisnęła wargi. Znowu nie potrafiła przezwyciężyć swojej słabości. Pierwszy niecelny rzut i dalej już poszło. Z trudem panowała nad mimiką, próbując powtarzać sobie, że to tylko zabawa. Mogła jeszcze się odbić od dna. Nie odzywając się do pozostałych wzięła ponownie noże, w pełni skupiona podchodząc do drugiej rundy.
- Może rzucanie do jedzenia pójdzie mi lepiej - westchnął Kas, gdy ktoś podsumował wyniki rzutów, bo dodawanie powyżej ilości palców u rąk szło mu tak sobie. - To zawsze zwiększa motywację.
Zważył w dłoni swój nóż o drewnianej, rzeźbionej na kształt zwierzęcego totemu rękojeści, zamachnął się i cisnął nim w jabłko.
Zaskoczony własnym wynikiem Izambard mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał po swoim niezbyt bojowym przeszkoleniu. Nie powiedział jednak nic, po prostu był poniekąd dumny z samego siebie.
- Tak, Lugirze. Mesmir się odnalazł - odpowiedział druidowi - Uciekł, kiedy go skarciłem za nazywanie kapłana “Ojcem Zamtuzem” - podkreślił tą jakże urocze określenie tak, by doskonale wiadomym było o co chodzi.
Po czym czarodziej zabrał się za kolejną rundę rzucania do celu.
Każdemu z nich zabrakło sporo do wirtuozów trafiających nawet w ostatnie jabłko. Takich znalazło się dwóch, ale najlepszy z nich - o dziwo był to Izambard - trafił tylko dwa i poległ na trzecim. Gnomka i Kas solidarnie nie trafili w drugie, a na punkty między tą dwójką zwyciężyła różowowłosa. Najgorsza z ich czwórki okazała się ponownie Kilyne, której skupienie kompletnie nic nie dało i pierwszy nóż poleciał daleko od pierwszego jabłka. Przy tej swojej zwinności, jaką pokazała w poprzedniej konkurencji, to wyglądało jak oszustwo w drugą stronę.
- Ha, Kilyne chyba chce nam usługiwać przy kolacji! - zaśmiał się Kas. - Kyline, nie wiem czy znasz taki shoantyjski zwyczaj.... - przerwał, bo na placu rozległy się paniczne krzyki.
Na plac wjechał przestraszony wierzchowiec, goniony przez kilku ludzi. Zawody w ujeżdżaniu musiały pójść źle. I dobrze dla Chasequaha, bo zacięta mina i ciskające sztyletami, znacznie celniej niż ręce, oczy, zwiastowały chęć mordu.
- Sama chciałam - wymemłała przez zęby i przez następną godzinę jej nie widzieli.
 
Lady jest offline