Olaf, jak to na kurdupla przystało, miał jednak szczęście. Może dlatego że brakowało mu centymetrów albo dlatego że w swej mikrej posturze nie skupiła na sobie uwagi, cholera wie. Kolejny jednak raz to Grzmot musiał przyjmować na siebie ciosy. A po kilkuminutowym bieganiu po schodach jego refleks pozostawiał trochę do życzenia. Dobrze, że w ogóle osłonił się przed tym atakiem bo byłoby krucho. Siła uderzenia cisnęła nim o ścianę na schodach i tutaj musiał podziękować krasnoludowi. Bo gdyby nie on to pewnie właśnie Grzmot potoczyłby się po schodach w kaskadzie swojej juchy a nie kozłolud. Barbarzyńca uścisnął solidną prawice, która pomogła mu wstać i podziękował. Z góry zbiegały kolejne postacie. Tym razem znacznie bardziej znajome.
- Ryfui ty cholerna latawico. Twój widok jak zwykle cieszy oczy - huknął głośno Grzmot opuszczając stylisko topora. Wzrok momentalnie spoczął na gojącej się ranie. - Ajć, lepiej zostaw walkę wojownikom. Znacznie lepiej radzisz sobie szyjąc z łuku. Gdzie się podziewałaś w tym całym zamieszaniu?
Trącenie i słowa Olafa postanowił zignorować. Miał już dość biegania po schodach jak na jeden dzień. Na dole była już trojka ich wojowników przeciwko jednemu zdrajcy i bandzie gombasów. Co mogłoby pójść nie tak?
__________________ you will never walk alone |