Atak w kierunku lazaretu i sztabu został odparty. Rozgromione oddziały wroga rzuciły się do bezwładnej ucieczki w kierunku rzeki. Imperialni żołnierze wokół wiwatowali, ale najwyraźniej ich dowódcy nie zamierzali wykorzystać tej chwilowej przewagi.
A mogła ona stopnieć już za chwilę. Spoglądając ponad plecami uciekających Thorvaldsson dojrzał zbierające się szwadrony jazdy po drugiej stronie rzeki oraz kolejne łodzie napływające z jej górnego biegu. Płaskie konstrukcje i brak pieszych oddziałów na pokładach nie pozostawiał złudzeń - południowcy zamierzali przeprawić jazdę po łodziach-pomostach. Jeśli uda im się połączyć oba brzegi to wyrźną ich wszystkich w pień i obejdą główne siły Wissenlandu od zachodu, by znaleźć się na ich tyłach. Detlef nie był strategiem, ale powagę sytuacji zrozumiałby chyba nawet idiota. - Szykują przeprawę dla jazdy! - Krzyknął wsypując ładunek do lufy garłacza. - Teraz uciekają, ale za chwilę mogą się przegrupować i wrócić w większej sile! - Kontynuował ładowanie broni wsypując garść ołowianych kul, przybitkę i upychając stemplem. - Dokończmy to, co zaczęliśmy i pogońmy te psubraty tam, skąd wylazły! - Podsypał prochu na panewkę. - Do rzeki z nimi! Zepchnąć ich do rzeki! Za Imperium! Za Wissenland! Bij wroga! Za mną! - Wciąż donośny ryk brodatego kaprala potoczył się z łagodnego wzniesienia w kierunku położonego niżej brzegu rzeki. Z pewnością nazajutrz będzie tylko cicho chrypiał, ale kto martwiłby się jutrem nie wiedząc, czy dożyje nocy?
Krasnolud zerwał się do biegu za oddającym pola wrogiem. Zdawał sobie sprawę z przewagi liczebnej wroga, ale ograniczenie się do obrony namiotów skazuje ich wszystkich na śmierć - kawaleria rozniesie ich na lancach, rozsieka i stratuje uciekających. Lepiej już ginąc na własnych warunkach. - Hurrraaaa! Zwycięstwo! - Thorvaldsson starał się przekonać przeciwnika, że tak właśnie było. Uciekające oddziały, wciąż stawiające opór oddziały imperialnych - to mogło złamać morale ponoszących większe straty żołdaków walczących dla Księstw Granicznych. Oby zadziałało i oby kapral zdołał pociągnąć za sobą towarzyszy broni, bowiem samotna szarża na kilkudziesięciu żołnierzy wroga mogła okazać się opłakana w skutkach.
Blisko pozycji wroga zatrzyma się, wypali z garłacza, zatknie go za pas i chwytając oburącz czerwone od posoki drzewce halabardy ruszy ciąć, rąbać, kłuć i miażdżyć, kopać i uderzać łokciem, a w końcu i gryźć, jeśli będzie taka potrzeba. To wszystko w akompaniamencie ryku, którego krasnoludzki Zabójca Trolli by się nie powstydził.
Bo czyż dzisiaj nie był piękny dzień na umieranie?
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |