Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2017, 12:32   #40
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


W czasie, gdy Aila, Alina i Urszula ustalały plan działania i dobierały dodatki do sukni, Giselle i Alexandrowi udało się znaleźć krawca, chętnego by po nocy strój rycerzowi uszyć, gdy ten zaświecił mu przed oczami kilkoma srebrnikami.
Giselle przy tym rolę swoją bardzo poważnie potraktowała i podczas przymiarki to ona dyrygowała zarówno krawcem, jak i samym Alexandrem, co nigdy wcześniej się nie zdarzało.
- Plecy prosto. Gdy się kłaniasz panie, trzymaj kark sztywno. Pochyl się teraz... o, dotąd ma sięgać materiał. - Wskazała krawcowi miejsce poniżej pośladka bękarta, który poddawał się tym zabiegom bez słowa sprzeciwu.
Strojenie się, delikatnie mówiąc, nie było jego domeną. Wilhelm wszak stawiał duży nacisk na to, aby mieć w jukach dobry, wymyślny strój, aby przygotowanym być na uczty i biesiady na zamkach i na dworach szlacheckich podczas poszukiwań wampirów. Co innego jednak zamek freiherra albo i pomniejszego grafa, a co innego uczta na którą została zaproszona Aila. Nawet nie o siebie się bał, a o to, że szlachcianka będzie się wstydzić za męża.
- Zdążysz przed wieczorem jutrzejszym? - spytał krawca lekko zrezygnowany.
- Nie śmiałbym pana w niedoskonałym odzieniu na śmiechy biesiadników nastawiać. Zdążę, choć pewnie dodatkowe ręce do pomocy będą mi potrzebne, a to... kosztuje. - powiedział krawiec kładąc na ramiona rycerza różne połacie materiału. Wybierał przy tym te, przy których Giselle lekki znak aprobaty głową czyniła.
- Ona ci pomoże, a o pieniądz się nie martw.
- Oczywiście panie!


Tymczasem w gospodzie Bernard obiecywał sobie, że to już będzie ostatni jego kufel przed snem, gdy z alkierza do sali wypadła roześmiana Aila w wymyślnie ufryzowanych włosach, które Alina spięła tak zmyślnie, że nie było widać jak krótkie są naprawdę.
- Alex... Alex... musisz to zobaczyć! - zawołała wesoło i potoczyła po opustoszałej już sali wzrokiem. Jakby spodziewając się najgorszego gospodarz nagle miał coś do zrobienia na zapleczu a Bernard... przełknął ślinę.
- Gdzie on jest? - zapytała go szlachcianka.
- Pani... bo widzisz on stroju odpowiedniego na to przyjęcie nie miał i... razem z Giselle...
Przerwał, widząc jak gwałtowna zmiana zaszła na obliczu kasztelanki. - Oni poszli krawca szukać i tego...
- O tej porze? - Głos Aili był podejrzanie spokojny. - We dwoje tylko?
- Tak, pani, ale bo wiesz wszystkie rzeczy spłonęły i...
Szlachcianka go jednak nie słuchała.
- Powiedz mu, że nie musi się kłopotać już. Sama na to przyjęcie pójdę. - Oczy jej skrzyły się od zimnej furii. - I niech znajdzie sobie inny pokój. Ja kładę się spać i drzwi na skobel zawieram.
To rzekłszy, wyszła z sali, szeleszcząc głośno spódnicą, jakby tam stado węży się kryło. Albo raczej żmij jadowitych. Bernard przełknął znów ślinę. Zdecydowanie nabrał ochoty na jeszcze jedno piwo.


Alexander z Giselle wrócił przed północą.
Śmiejąc się z czegoś oboje zauważyli Bernarda drzemiącego przy stole, zamiast jak Pan Bóg przykazał spocząć w izdebce przy stajni, którą dzielił z Jirim i Noelem.
Zbliżyli się, a bękart potrząsnął ramieniem giermka.
- Schlał się pewnie. Bernard, wstydu nie rób i do łoża idź bo jak przypieprz…
- Panie? - Młodzieniec zerwał się spoglądając całkiem przytomnie.
- Czemu tu śpisz?
- Bom na was czekał… Pani…
Alexandrowi coś ścisnęło gardło.
- Co z nią? - spytał spięty.
- W alkierzu śpi... Ale jak się dowiedziała, żeś z Giselle wyszedł. Wściekła się, jak osa. Rzekła, że stroju ci panie nie trza, bo ona sama jutro idzie. I że zawiera drzwi, żebyś na noc sobie innej izby poszukał.

Na twarzy Alexandra malowały się na te słowa po kolei: ulga, zdziwienie, a w końcu irytacja.
- Ona nie jest normalna - prychnęła Giselle i z uśmiechem pokręciła głową.
- No a ja o izbę już pytał. Nie ma, stryszek na sianie jeno i…
- Kładźcie się, nie będzie trzeba innej izby.

Bernard kiwnął głową i poszedł do izdebki przy stajni, a Giselle skierowała się do alkierza, który dzieliła z siostrami.

Bękart podszedł do drzwi za którymi spała Aila i mocarnym kopnięciem rozwarł je wyłamując skobel. Huk poniósł się straszny, ścianami budynku aż zatrzęsło, gdy Alexander omal drzwi całe połamał, a nie tylko skobel. Aila podskoczyła przestraszona. Siedziała na brzegu łóżka w pełnym ubraniu, z zapuchniętymi od płaczu oczami i zaczerwienionym nosem. Patrzyła teraz oniemiała na małżonka.
- Wiedzieć można coże ty wyrabiasz? - Alex warknął krzesając ogień by zapalić świecę.
Ona nosem pociągnęła.
- A jakbyś ty się czuł, gdybym z byłym wielbicielem po nocy sama wychodziła? - zapytała zachrypniętym głosem, po czym otarła chustką twarz, by jakoś swój wygląd poprawić.
- Rację ona ma, tyś nienormalna - mruknął zdejmując kurtę. - A pamiętasz kim ona w Namur była, nim miasto opuściła i w niemoc Pieterzoona się dostała?
- Ja jestem nienormalna? - obruszyła się Aila wstając na nogi. - Pamiętam. I pamiętam, że to z nią się pokładałeś, mężem moim już będąc. Pamiętam też, że gotów ją byłeś odprawić dla mnie, a gdy udało nam się uzyskać delikatne status quo, ty zamiast pomyśleć o tym jak ja się poczuję i chociaż Bernarda zabrać ze sobą, sam z tą... z tą dziewką rozbójników poszedłeś. Może tedy nie jest to twoja była kochanka, a obecna, co?!
- Jak wciąż cię to boli otwartą raną się odzywając, to może jakiego nieumarłego sobie znajdziesz by zalizał?

Aila spojrzała na niego niedowierzając w to, co powiedział.
- Wychodzisz po nocy sam z inną i jeszcze masz czelność mnie obrażać? - zapytała wyjątkowo spokojnie.
- Z dziewką z orszaku do krawca, po strój, aby Ci wstydu nie zrobić.
- Wstydu nie, ale obrażać już mnie możesz? - Patrzyła na niego z wyrzutem.
- Obrażać? - prychnął. - Z ilu nieumarłych piłaś, lub dawałaś z siebie pić od naszego ślubu, wbrew mej woli?
- Wiesz, podejrzewam, że gdyby mnie mężczyzna jakiś nazwał nienormalną to przynajmniej po mordzie byś mu dał. A jej pozwalasz. I co więcej, słowa te powtarzasz. To jest obraza Alexandrze, bękarcie d’Eu i ja tego znosić nie zamierzam - rzekła, sięgając po swoją opończę podróżną.
- Może i bym dał - zgodził się. - Gdzie się wybierasz?
- Pić z nieumarłych. Albo samej dać się spijać - odwarkneła, obracając się ku niemu przy z trudem trzymających się drzwiach. - I powiem ci coś. Chyba faktycznie jestem nienormalna, bo dla mnie chodzenie z byłą kochanicą po nocy sam na sam pod żadnym pretekstem normalne nie jest.
- Idź dziś, lubo jutro sama na tę ucztę - odrzekł patrząc w okno. - Mnie i mych ludzi po powrocie nie zastaniesz.
- To może od razu zawieź mnie do Marcusa? Po co ten cały cyrk był? Masz już widzę swoją wybrankę u boku.
- Rozumiem. W miłość mą nie wierzysz zatem, tak? - spytał zdałoby się bez emocji.

Podbródek jej zadrżał, lecz tylko mocniej opończę w ramiona chwyciła.
- Nie wiem... wierzyłam. I wciąż chyba wierzę, ale zrozumieć nie mogę czemu mnie tak traktujesz. Obrażasz mnie i grozisz, kiedy to ty zawiniłeś. Pomyślałbyś o spokoju mego ducha i wziął jednego człowieka jeszcze. Tyle tylko. I byłabym spokojniejsza. I nie byłoby tego... wszystkiego. A skoroś nie pomyślał to przeprosin wyczekuję. Zamiast tego jednak dostając... no właśnie. Gdzie jest twoja wiara we mnie, Alexandrze?
- Tli się wciąż. Tli Ailo - odpowiedział. - Zapytam, gdzie wiara twa we mnie, skoro wyjście z mą służką-szwaczką do krawca uznajesz iżem pewnie wymknął się by ją chędożyć. - Odwrócił się w końcu patrząc jej w oczy.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś, ale... ja nie jestem ślepa Alexandrze. Wiem, co ona czuje do ciebie i... sam powiedz, gdyby mnie nie było, czy to nie z nią byś sobie życie układał? Nie jestem głupia, mężu. - Powiedziała z naciskiem.
- Może i bym układał, może nie. Pytanie to sensu nie ma. Bo jesteś.
Pokręciła lekko głową.
- Teraz jestem. I zostanę, ale uważam, że warunki naszego paktu zostały naruszone. Giselle nie będzie nam towarzyszyć w wyprawie. Albo ja, albo ona.
- Będzie - odpowiedział cicho Alexander. - Reszta, to twoja decyzja.
- Więc nie dajesz mi wyboru - rzekła i odwróciła się by wyjść. W drzwiach jednak zatrzymała się ostatni raz. - Wuj mówił, że każdy dumny człowiek jest człowiekiem samotnym. Teraz... go rozumiem.
- Ja swą dumę utraciłem w klasztorze niedaleko Sion, gdym zdecydował się iść na ratunek nieumarłemu, któremuś oddała się nie ciałem jeno, a sercem i duszą. - Wciąż na nią patrzył, w świetle świecy po policzku spłynęła mu łza. - Ostań w izbie, ludzi pobudzę. Przy bramach opłacę by nam je rozwarli.
- Więc dlaczego mnie teraz nie rozumiesz?! - Aila obejrzała się na niego z furią. - Dlaczego nie potrafisz pojąć bólu, który mi zadałeś i zwyczajnie przeprosić? Tylko idziesz w zaparte... jakby to co... to nasze nic nie znaczyło. Jakbyś faktycznie miał powiedzieć “Nie wyszło z nią, spróbuję tedy z inną”.
- To dopiero by było, gdyby każden mąż… - urwał. - Przepraszam - powiedział zamiast tego co miał na końcu języka. - Przepraszam, że nie wiedząc zali kiedy jeszcze się spotkamy ległem z inną niewiastą, gdyś ty oddała się nieumarłemu. Przepraszam Ailo.

Wargi jej w cienką linię się na moment zwarły.
- Nie oddałam. Po wiedzę tam przybyłam, z której też sam już korzystałeś. Zresztą... czy ja prowadzam się teraz z Merlinem po nocy? Sam na sam? W tym właśnie tkwi różnica!
- Nie ufasz mi zatem.
- A czy ty byś mi zaufał? Zreszta... to nie kwestia zaufania, lecz spokoju. Jeśli wiesz, że coś mnie boli, że czuła jestem gdy każdego dnia muszę patrzeć na jej twarz i muszę zastanawiać się czy aby zdania nie zmieniła i uwieść cię nie zechce, bo widać wszak, że w tobie zakochana... Czy wobec tego o odrobinę spokoju ducha nie mam prawa prosić? Czy mam ignorować, gdy ona obraża mnie, a ty nic z tym nie robisz?
- Nie udało jej się mnie uwieść na Kocich Łbach, nie udało gdy Cię nie było. Wie, że pókiś w moim sercu, nie ma co próbować. - Zbliżył się do Aili. - Odprawię ją - powiedział ujmując jej dłoń - gdy tą ręką zniszczysz Merlina. Na moich oczach.
- Zniszczenie za odprawienie? To chyba nierówna wymiana - spojrzała mu w oczy - Ja już go odprawiłam, gdy mimo troski o jego los, klasztor ominęłam łukiem. I każdego dnia mnie to boli, a gdy teraz patrzę na to, co ty czynisz, mam wrażenie, że za nic ci moje poświęcenie.
- A potem - kontynuował nie odnosząc się do jej wypowiedzi - jeżeli dasz mi powód do myśli, że zainteresowaniem nadmiernym jakiego z tych chędożonych trupów obdarzasz, to jakobyś do ojca świętego o rozwód się zwracała. Przyjmujesz to?
- Nie, Alexandrze. Jeśli tak chcesz się ze mną umawiać, to jedyną wartością, którą możesz postawić na szali jest jej życie. A jej śmierci mimo wszystko nie chcę, więc jeśli masz mnie tak traktować... wyjdź faktycznie.
Skierował się ku drzwiom po chwyceniu zdjętej kurty.
- To Twa ostateczna decyzja? - spytał cicho sięgając ku klamce.
- Albo ona, albo ja. Nie możesz mieć nas obu. - Odpowiedziała, odwracając głowę, by nie widział jej łez.
- W sercu jesteś tylko Ty.
- Więc czemu mi tego nie okażesz? - spytała, z trudem formułując słowa przez łzy.
- Bo może złą i przeklętą ta miłość do szczętu wypełniająca serce, gdy wciąż dowodów potrzebuje. Chorą i trującą, gdy w jej imię każe niszczyć przyjaźń. - Otworzył drzwi. - Bywaj kochana - powiedział ze ściśniętym gardłem wychodząc.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline