Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2017, 14:37   #120
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Hałasy zamiast cichnąć, robiły się coraz głośniejsze. Doszły do nich krzyki i dźwięk tłuczonych naczyń… pewnie kubków, ale nie tylko. Angela słuchała tego rozgardiaszu, zastanawiając się czy wszystkie mamy i taty tak ostro ze sobą rozmawiali. Nie wiedziała, nigdy ich nie miała, tylko dziadka, a dziadek należał do bardzo cichych ludziów… chyba że coś źle zrobiła, to wtedy potrafił krzyknąć, nigdy jednak niczego nie tłukował no i nie bała się jak podnosił głos. Płakała, tak… ale nie ze strachu. Było jej przykro że go zawiodła, więc się poprawiała i znowu się uśmiechał, czasem pogłaskał po głowie albo dał cukierasa. Lub zarządzał wieczór opowieści zamiast treningu! Wtedy siadali oboje przed jaskinią i mówił o świecie sprzed wielkiej wojny z potworami, albo o tym jak sam był mały. Rodzice Jeny nie wyglądali jakby mieli zaraz zacząć sobie mówić, nie słowami. Przemawiały pięści i siła. Ta cała przemoc, o której opowiadał dziadek, a potem wujek. Ludzie lubili się krzywdzić, nie wiedziała dlaczego. Bliscy nie powinni się krzywdzić, tylko sobie pomagać jak trzeba. Jak w stadzie, ale stado małej ludzi wyglądało… na chore. Dziadek zawsze mówił, że chore zwierzęta trzeba usypać, żeby nie roznosiły szału dalej i nie zarażały nim zdrowych osobników.
- Poczekajcie tutaj - powiedziała spokojnie, podchodząc do dziewczynki i, jak dziadek, pogłaskała ją uspokajająco po głowie - Potem pójdziemy do kotów, ale teraz pójdę z nimi porozmawiać. Żeby się uspokoili i już tak nie krzyczeli. Zostaniecie tutaj, tak? Niedługo wrócę.

Jane wydawała się nie do końca przekonana. Patrzyła uważnie i poważnie w górę na twarz nastolatki. Inicjatywę przejęli więc chłopcy. James położył dłoń na ramieniu dziewczynki a jego brat na drugim.
- No chodź Jane, zostań z nami. Poczekamy tutaj aż Angie wróci. Ona jest fajna to jak mówi, że wróci to wróci nie? - Jack popatrzył na mniejszą dziewczynkę i wyglądało, że teraz on skoncentrował na sobie jej poważne spojrzenie.

- Chcesz porozmawiać z kotami? A umiesz? Nauczysz mnie? - Jane popatrzyła niepewnie najpierw na braci a potem znowu w górę na Angie. Obydwaj bracia wyglądali, że kompletnie nie spodziewali się takiego pytania więc też popatrzyli niepewnie na nastolatkę czy o tym właśnie mówiła.

- Porozmawiam z twoimi rodzicami - blondynka wyjaśniła małym ludziom o co jej chodzi, zgarniając karabin na ramię. Westchnęła i klęknęła przed trójką dzieciów, bezpośrednio przed tą najmniejszą - Nie umiem rozmawiać z kotkami, ale umiem się nimi zajmować. Zobaczysz, będzie dobrze i na pewno wrócę - popatrzyła na chłopców - Przecież obiecałam, tak? Jak się coś powie to trzeba to zrobić. Wujek tak zawsze mówi. To zaraz wrócę, nie bójcie się. - wstała, ale zanim odeszła powtórzyła to, co dziadek mówił w takich chwilach - Zostańcie. Cokolwiek się nie zdarzy, cokolwiek usłyszycie. Nie wychodźcie z ukrycia.

Trójka dzieci popatrzyła na siebie nawzajem i na wyglądającą bardzo poważnie wychodzącą Angie. Potem równie poważnie pokiwali głowami. Nastolatka znowu zeszła po drabinie na dolny poziom gołębnika więc znowu zaczęła brodzić w niezbyt ciepłej wodzie po prawie kolana. Ale zanim jeszcze wyszła usłyszała na górze tupoty nóg gdy dzieci pewnie pobiegły do okna z widokiem na dom Jane. Droga do domu Jane nie wydawała się zbyt trudna. W płotach i przegrodach widoczne były liczne dziury więc nie było trudne przemieszczać się między podwórkami. Gdy nastolatka spojrzała w tył, na zostawiany za sobą gołębnik dojrzała w małym okienku trzy wystające głowy. Z trudem się tam mieściły. Twarze chłopców wyrażały podekscytowanie a dziewczynka była bardzo poważna.

Gdy zbliżyła się do domu Jane widziała, że było to raczej klasyczny, drewniany dom z dawnych przedmieść. Dość zapuszczony podobnie jak większość domów jakie tutaj widziała. Z bliska krzyki i hałasy wydawały się wyraźniejsze i głośniejsze. Z bliska słychać było krzyki kobiety i mężczyzn. Brzmiało na porządną bijatykę. Kobieta krzyczała przestraszona. Chyba do jednego z mężczyzn. Ci zaś sądząc na słuch chyba walczyli ze sobą krzycząc i rozbijając co popadnie wewnątrz domu.

O co się tak kłócili? Przecież był taki ładny dzień, chociaż zła woda wylała, ale i tak mogło być gorzej. Angela nie rozumiała skąd zamieszanie. Pokłócili się o zapasy, albo jedzenie? Albo tą panią co poprawiała koszulkę po wyjściu z domu? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Został jeden sposób żeby się przekonać. Nastolatka szybko przeliczyła w myślach ilość amunicji. Starczyłoby do uspokojenia trzydziestu takich hałasujących ludziów, gdyby grzecznie stali i dali do siebie strzelać, ale w środku chyba było tylko dwóch panów i pani mama Jane - ją trzeba było zostawić na koniec, przecież nie chciała zabierać koleżance rodzica. Trudniej szło ze sprawą pana taty. Tutaj nie miała żadnej pewności kto jest kto, więc zamiast strzelać na dzień dobry, musiała sie chociaż spytać. Jak uczył wujek - porozmawiać, trupić w ostateczności. Dziadek miał rację, z tymi ludziami to same problemy…

Otwarte okno na parterze samo się prosiło żeby przez nie przejść, blondynka podeszła ostrożnie do niego, przerzucając chwilowo karabin dziadka na plecy. Podskoczyła i złapała sie framugi, żeby zajrzeć do środka.

Widok jaki ukazał się wychylającej się zza framugi głowie był dość dramatyczny. Okazało się, że wyjrzała w jakimś większym pomieszczeniu takie z kanapą, niskim stolikiem i zniszczonymi półkami na ścianach. Ale dynamice sceny nadawała bójka. Walczyło ze sobą dwóch panów. Walczyli stojąc w przejściu do chyba kuchni. Jeden próbował wepchnąć drugiego w przeciwną stronę i tak mocowali się ze sobą. Za nimi już w tej chyba w kuchni widać było kobietę. Wydawała się przestraszona i krzyczała coś by kogoś zabrać stąd. Trzymała w dłoniach nóż, kurczowo go zaciskając ale niezbyt chyba wiedziała co dalej robić. Z walczących obydwaj ciężko dyszeli łomocząc co chwila tym drugim o ścianę, drzwi czy framugę. Walka wydawała się zażarta i wyrównana więc ciężko było oszacować który z nich zdobędzie przewagę.

Trudno też szło rozeznanie kto tu jest tatą, a kto gościem, ale ktoś musiał coś zrobić! Zanim padną trupy, których się już nie da ożywić. Pół biedy, jakby się utrupił niedobry pan gość, ale zostawała też druga strona. Blondynka podciągnęła się, przechodząc przez okno i ładując się do pomieszczenia. Ledwo wylądowała na podłodze, podniosła się do półpionu, klękając na jedno kolano. Szybkim ruchem złapała karabin i złożyła się do strzału, opierając kolbę o ramię. Nie chciała ich trupić, tylko zatrzymać.
- Stój suka! - krzyknęła to, co dziadek zwykle krzyczał kiedy strzelał do kogoś, kto podszedł za blisko, albo miał już pewny strzał do jedzenia biegnącego po piasku pustyni - Ani drgnij!

Reakcja na okrzyk nastolatki była różna. Ten pan który był do niej plecami na moment odwrócił się w jej stronę jakby sprawdzał kto krzyczy. Ale ten drugi zaraz go grzmotnął o drzwi wykorzystując sytuację więc walka nie ustała właściwie ani na moment. Kobieta za to zaczęła krzyczeć.
- Zastrzel go! Zastrzel! On zwariował! - krzyczała chyba bliska paniki i machała w rytm tego krzyku nożem w powietrzu.

- Nie! Nie strzelaj! Co ty mówisz?! - krzyknął zaraz ten pan co był do Angie plecami.

- Utrupie was obu jak się nie uspokoicie i nie przestaniecie robić bałaganu! - nastolatka też zaczęła krzyczeć, wodząc lufą od jednego pana do drugiego - Starczy mi nabojów na wszystkich! A teraz spakojna! Siadać na ziemię i mówić co tu się dzieje! Dlaczego panowie się biją i tak hałasują?!

- Nie wydurniaj się! Pomóż mi jedna z drugą a nie stoicie i się drzecie! -
krzyknął rozzłoszczonym tonem ten pan który do tej pory był plecami do nastolatki. Obydwaj walczyli bez pardonu więc przerwanie walki przez jedną tylko stronę oznaczałoby automatyczną przewagę tej drugiej.

- Ja do niego nie podejdę! On jest jakiś dziwny! Wywal go na zewnątrz! - kobieta z kuchni krzyczała swoje wciąż nerwowo machając nożem i będąc na granicy płaczu.

- Sama go wywal! Ben! Benny do chuja co z tobą?! Człowieku wyluzuj bo cię na serio wypierdolę z domu! - pan który był plecami do Angie dalej mocował się z tym drugim. Ten drugi jednak nie ustawał i wydawał się być naprawdę trudnym przeciwnikiem.

Normalny ludź wobec lufy przynajmniej by się zatrzymał. Kazałby nie strzelać, albo podniósł ręce do góry… no albo sam wyciągnął broń żeby zacząć strzelaninę. Ten drugi pan za to… tylko atakował, wręcz do tego. Szarpał sie i milczał, skupiony na biciu. Angeli coś to przypominało, coś bardzo niemiłego z zeszłej nocy. Nadgarstek ręki z motylkiem co lata nocą zapiekł, jakby znowu trzymał go żelazny uścisk Tess.
- Trzeba go utrupić na śmierć - powiedziała dziwnie spokojnie, mierząc tam gdzie głowa niemiłego pana - Nie chcę pana trafić. Albo pan schodzi z linii, albo go odwraca. Albo strzelam przez pana. Trzeba go uśpić - powtórzyła z naciskiem - Jak Tess w nocy, bo narobi kłopotów. Ostatnia szansa. Liczę do pięciu. Adin…

- Co?! Gdzie strzelasz?! Nie strzelaj! Zostaw ten karabin!
- ten pan co krzyczał wydawał się być mocno zaniepokojony tym, że ktoś za jego plecami wymierzył w jego stronę karabin.

- Nie strzelaj! Zabijesz go! - kobieta też wydawała się być przestraszona tym, że ich nie zapraszany gość wycelował broń w walczącą dwójkę.

Nieproszony gość za to pozostawał niewzruszony.
- Dwa - liczył dalej, wodząc lufą i szukając odpowiedniego kąta do strzału - Tri…

Angie mierzyła przez przyrządy celownicze swojego HK. Cel był trudny. Nawet bardzo trudny. Trafienie w głowę z reguły było o wiele trudniejsze niż zwyczajowy strzał w sylwetkę. A teraz jeszcze ta głowa kolebała się w każdym możliwym kierunku gdy walczący mężczyźni zderzali i uderzali tak o siebie jak i o drzwi czy futrynę. Tak, strzał był tak trudny, że nastolatka musiała poświęcić siłę ognia karabinowego tripletu nad celność pojedynczego strzału. W końcu trafienie w głowę nawet pojedynczym trafieniem oznaczało prawie pewny zgon. A karabinowy pocisk potrafił odstrzelić dobry fragment czaszki wraz z zawartością.

Mężczyźni nie przerywali walki aż do momentu gdy nastolatka nacisnęła na cyngiel i w mieszkaniu rozległ się huk wystrzału. Poczuła jak karabin nieco podrzucił a kolba trzepnęła ją w obojczyk. Choć znacznie słabiej niż przy strzelaniu tripletem. Zaraz też był efekt wystrzału o kilka kroków dalej. Trafionym facetem rzuciło na podłogę kuchni gdzie upadł na plecy a coś tam rozchlapało mu się krwawym rozbryzgiem. Huk wystrzału jakby na moment zamroził całą scenę. Ten pan co dotąd był plecami do Angie odskoczył jakby sam miał uchronić się w ten sposób przed ołowiem i zamarł zaraz potem. Kobieta w kuchni która dotąd krzyczała coś nagle umilkła i też odskoczyła nie chcąc oberwać od postrzału albo upadającego ciała.

- Angie! - gdzieś zza pleców, zza okna nastolatka usłyszała zaniepokojony krzyk wujka. Chyba biegł sądząc po krzyku i odgłosach rozchlapywanej wody. Jego okrzyk jakby wlał ruch i życie w przez moment zamarłą scenę.

- Co zrobiłaś?! Mówiłem nie strzelaj! - krzyknął do niej ten pan co nie oberwał. Zaraz jednak zawtórował mi pisk przerażenia kobiety. Zaczęła piszczeć i cofać się w głąb kuchni jak czasem na kreskówkach pokazywali jak małe dziewczynki albo słonie boją się myszy. Ten pisk zwrócił ponownie uwagę tego całego pana.
- Nie… Nie możliwe… - sapnął z wrażenia. Też zaczął się cofać dla odmiany w głąb pokoju gdzie klęczała Angie. Ale ona też niezbyt umiała wyjaśnić to co właśnie widziała jak i ta dwójka. Ale właśnie trafiony przez nią pan zaczął się podnosić. Zupełnie jakby spudłowała. A przecież nie spudłowała. Widziała wyraźnie krew i brak fragmentu czaszki u trafionego. Trafiła go w głowę! Z karabinu! Powinno go zdjąć na dobre! A właśnie wstawał.

Angela nie krzyczała, nie wyjaśniała co i dlaczego. Sama tego nie rozumiała, ale czuła pod skórą, że tamten pan też ma wściekliznę pani z obrazkami. Przed oczami stanął jej obraz ciała Tess po tym, jak Roger i jego koledzy z nią skończyli. Też nie chciała umrzeć za pierwszym razem, musieli się postarać. Angie musiała się postarać, bo jak zaczynało się robotę, trzeba było ją dokończyć. Nie rozmyślała co, jak i dlaczego… od tego bolała głowa, no i nie czas był na myślenie, ale działanie! Żeby ten martwy-niemartwy pan nie zrobił krzywdy rodzicom Jane, albo wujkowi! Przecież wujek tu szedł!
- Wujku nie wchodź tu! Jest niebezpiecznie! - krzyknęła, zmieniając ogień na triplet. Teraz już nie musiała uważać, ani się starać. Musiała zabić. Na śmierć. Patrząc po lufie obrała za cel otwartą głowę, nabrała powietrza i wypuściła je powoli, a gdy oddech się skończył, pociągnęła za spust.

- Angie! - wujek ją wołał i krzyczał. Pewnie nie wiedział gdzie jest w budynku ale domyślał się w którym bo usłyszała odgłos wyłamywanych drzwi. Do kuchni! Wujek musiał wyważyć drzwi do kuchni! Widziała zresztą jak gdzieś tam pojawiło się nieco światła co pasowało do nagle otwartych drzwi przez jakie wlatuje światło które dotąd były zamknięte. Był nie dalej niż kilka - kilkanaście kroków od niej ale przez te ściany tylko go słyszała ale nie widziała póki nie wyszedł by w pobliże drzwi. Tym razem mając czysty strzał zmieniła tryb ognia na triplet. Facet dalej wstawał. Zdołał już przy pomocy futryny wstać na własne nogi mimo, że chwiał się przy tym jakby miał upaść to jednak nie upadał. Oparł się o framugę gdy HK Angie wystrzeliło kolejny raz. Tym razem triplet wojskowych pocisków przeleciał przez pomieszczenia trafiając w ścianę kuchni. Po drodze zahaczył jakby niechcący o czaszkę stojącego człowieka zupełnie jakby jej tam nie było. Ale była. Tym razem potrójna dawka wojskowego ołowiu właściwie zmiotła całą górną część głowy. Trafione ciało zamajtało bezwładnie rękoma przed siebie po czym równie bezwładnie opadło na podłogę nieruchomiejąc na dobre.

Chyba bardziej martwy zły pan nie mógł już być, przynajmniej taką Angela miała nadzieję. No i bez górnej części głowy nie mógł zobaczyć gdzie idzie, bo oczy stracił razem z dużą częścią mózgu, więc nawet jakby wstał to raczej nie powinien już atakować skutecznie.
Dopiero kiedy ciało upadło, blondynka się ocknęła. Przestała gapić się na zwłoki z miną bez wyrazu i przeliczać w głowie pestek. Otrząsnęła się, rozejrzała dookoła, a jej usta wygięły się w ku dołowi jakby zaraz miała się rozpłakać. Ludzie z dziurami w głowach nie powinni chodzić, tak samo jak ludzie pocięci nożami i połamani metalowymi prętami. Więc to były te potwory, o których opowiadał dziadek. Nie mylił się, były straszne…
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline