Znowu miał w czubie po wypiciu winiacza, więc jak to w jego przypadku bywa nie odzywał się za bardzo. I chyba ten stan był lepszy dla otoczenia od tego, kiedy bredził trzy po trzy i opowiadał wyzbyte sensu anegdotki bądź dowcipy, które nikogo nie śmieszyły. Szedł za zbójcami z naładowaną kuszą, licząc na to, że nie będzie musiał jej używać. W stanie, w jakim się znajdował strzelanie mogło okazać się bardziej szkodliwe niż pomocne.
- Osz karwia twa mać - zaklął po nie wiadomo jakiemu i instynktownie pociągnął za spust kuszy, gdy bandyci idący przodem otwarli drzwi i coś się za nimi poruszyło. To, że owo coś było człowiekiem i do tego martwym, nie miało znaczenia. Zachariasz zareagował i strzelił. Bełt pokonał krótki dystans i wbił się z mlaśnięciem w ciało bandyty, które upadło na próg. Niziołek oprzytomniał na chwilę, odskoczył na bok i natychmiast zaczął ponownie ładować kuszę. Był pewien, że zaraz będzie potrzebna.
- No Panowie, coś lub ktoś nas uprzedziło - zatrajkotał. - I to chyba nie byle co, sądząc po tym w progu. Wystraszył mnie na śmierć, że tak powiem. Niczym żonka Hofmana z Burgu, któren to późną nocą do domu wracając, nie spodziewał się, że owa niewiasta niezbyt zresztą nadobna, nie śpi. Włazi ci on do izby, a tu jakieś okropieństwo widzi z czarnym ryjem, które na niego idzie z patelnią w ręce wzniesionej. Upadł na ziemię, pod stół się wczołgał i do bogów ostatnie modły zanosił. A co się okazało? Że to żona jego, która na twarz sobie jakieś błoto nałożyła, żeby liszajów się pozbyć!