Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2017, 22:27   #8
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Irunoiscy kupcy wywiązali się z umowy i zapewnili swoim nowym ochroniarzom, wszystko co było niezbędne w podróży. Każdy z nich otrzymał długą, obszerną szatę, w którą można się było owinąć w czasie podróży a do tego chustę na głowę i zawój na twarz. Na dwóch wielbłądach, które prowadzili poganiacze zatrudnieni przez Irunoi, znajdował się sprzęt biwakowy, w postaci koców, namiotów i wyposażenia kuchni. Wszyscy otrzymali też po dwa bukłaki wypełnione wodą, a zapasowe zostały rozdysponowane na kilku zwierzętach jucznych, tak aby w razie utraty jednego z nich, nie stracić całego zapasu wody.

Upokoina, Peleki i Hanohano jechali na wielbłądach, ale widać było że nie mają w tym większej wprawy. W sumie w skład karawany wchodziło dwadzieścia zwierząt, z których jedno do swojej dyspozycji otrzymał Igwe , nie posiadający własnego wierzchowca. Te z wielbłądów, które nie niosły ludzi, zostały objuczone pakunkami, ale waga ani gabaryty owych zawojów i sakw nie sprawiały zbyt dużego wrażenia. Można by powiedzieć, że wyglądały ubogo.

Al'Geif już dawno pozostało w tyle i zniknęło za horyzontem, a karawana poruszała się wolnym, jednostajnym rytmem na zachód. Awanturnicy po swojej lewej ręce mieli sięgający od wschodniej granicy widnokręgu po zachodnią, łańcuch oświetlonych słońcem Gór Sierpowych, których porośnięte lasami stoki wznosiły się ku ośnieżonym wierzchołkom. Step, jednostajny, falujący ocean traw rozciągał się wszędzie naokoło. Jego monotonia przerywana była rosnącymi z rzadka zagajnikami, bądź samotnymi drzewami. Mimo, że trzej kupcy byli obcokrajowcami, to wyglądało, że doskonale wiedzą, dokąd jadą. Nie dopytywali się poganiaczy o drogę i sami decydowali o postojach oraz zmianach w kierunku poruszania się. Byli małomówni, co można było zwalić na barierę językową, ale gdy pytano ich dokąd dokładnie karawana się udaje odpowiadali, że do Sabol, ale wcześniej będą musieli zatrzymać się w jakimś Vazikh.

Cały tydzień, nudnej wręcz podróży, urozmaicony tylko polowaniami na ptactwo bądź jakieś jadalne czworonogi zajęło karawanie dotarcie do Ananu, rzeki przecinającej cały Sułtanat Anabazyjski i stanowiącej jego kręgosłup. Mówiono, że w Feturmie, przy ujściu do Varandyjskiego Morza jest tak szeroki, że stojąc na jednym brzegu, drugiego nie można dostrzec gołym okiem. Tutaj był zaledwie drobną przeszkodą na drodze, którą bez najmniejszych problemów udało się pokonać i ruszyć dalej.

Wieczorem owego dnia, gdy przekroczyli Anan i gdy Rusanamani odmówili swoje wieczorne modły, Upokoina obwieścił, że teraz zmienią kierunek i rankiem ruszą na północny zachód. Miały minąć trzy dni, nim dotrą do owego Vazikh.

A rankiem, rześkim i wietrznym, gdy karawana już wolno posuwała się naprzód, jadący na przedzie, w pewnym oddaleniu od reszty grupy Cedmon i towarzysząca mu Enki, daleko na zachodzie, pośród traw dostrzegli poruszające się punkty. Nie było wątpliwości, że to grupa jeźdźców, na razie nie wiadomo jak liczna, przemieszczająca się dokładnie w kierunku karawany.
 
xeper jest offline