Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2017, 11:59   #231
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Z całej mieszanej zbieraniny Ósemka miała najpoważniejszą minę. Nie uśmiechała się, ani nie podzielała ogólnego entuzjazmu. Liczyła za to straty, wpatrując się uparcie w holomapę i zgrzytała zębami. Tak, udało się. O dziwo prócz Patino nikt nawet nie oberwał, nikogo też nie stracili. Poszło za to od cholery zapasów - claymore, worek granatów, morze pestek… a przed nimi wciąż pozostawała spora odległość do przejścia. Jeśli mieliby dymać na lotnisko z jednonogim zawieszonym na ramieniu, z prawie pustymi kieszeniami - saper czarno widziała perspektywę jakiegokolwiek dłuższego spaceru. Liczył się, jak zwykle czas… przecież pieprzony kaktus musiał jak najszybciej trafić na stół. Magia współczesnej chemii organicznej zablokowała w jego ciele receptory odczuwania bólu, zlikwidowała też szansę na krwotok oraz szok pourazowy. Wciąż jednak pozostawał w stanie ciężkim, kwalifikującym go do udzielenia natychmiastowej pomocy medycznej, o ile zamierzał w przyszłości chodzić na własnych nogach: bez protezy chociażby. Albo w ogóle chodzić.

Piekące jak wszyscy diabli powieki zjechały na dół, pozwalając złotym oczom odpocząć przez te kilkanaście sekund. Tyle i aż tyle musiało wystarczyć. Na więcej przyjdzie czas potem, gdy uporają się z zadaniem. Jeśli czekało ich jeszcze jakieś “potem”.
- Nie dojdziemy na lotnisko. Nie w tym stanie - wystukała na holoklawiaturze, a w powietrzu zachrzęścił suchy głos elektronicznego lektora - Potrzebny transport, przynajmniej dla niego. Najlepiej dla całej piątki. I medyk - uchyliła powieki, wlepiając wzrok w gliniarza. Chciał ich zostawić tam pod Seres, odjechać. Tylko perswazja Ortegi go przed tym zatrzymała. Niechęć pojawiła się automatycznie, jakby tylko czekała by po nią sięgnąć. Przyczajona za progiem i cierpliwa na podobieństwo kamiennego sfinksa. Ze spalonego kwasem gardła dobył się niski warkot, oczy Nash zwięzły się - Zadzwoń do swoich. Tego oficerka, albo Mahlera. Może coś załatwią. Albo poczekają jeżeli ewakuują się torami na lotnisko. Z Młodą też trzeba się skontaktować. Ma tam paramedyka i kapsułę. Jeśli będzie statek to potem. Do tego czasu Herzog go poskłada. - wstała z kucek, prostując plecy przy akompaniamencie serii cichych trzasków kości - Łapcie oddech i ruszamy.

- Najpierw dojdźmy do mostu. Powinniśmy wyjść tym tunelem pod nim. Wtedy zobaczymy na czym tam stoimy. I chodźmy. One są na tyle małe, że przecisną się wentylacją. -
Raptor przestał się śmiać i uśmiechać i też powstał z powrotem na nogi. Wskazał światłem na sufit. Na nim co jakiś czas widać był kratkę wentylacyjną. Zbyt małą by człowiek się przecisnął. Ale na tyle dużą, by te małe bestie dały radę. A gdyby na to wpadły to mogły by zasuwać tą wentylacją jak ludzie trochę niżej tym tunelem.

- Zrób to. Teraz - saper nie wydawała się przekonana. Syknęła przez zęby, spoglądając zimno na Hollyarda - Dowiemy się i będziemy myśleć po drodze. Co robić dalej. Można działać idąc, zbierać informacje i robić plan. Chyba cię tego uczyli. A ty - przeniosła wzrok na Patino i schyliła się, żeby przełożyć jego ramię przez swój kark. Dźwignęła go do pionu, po czym dostukała szybko - Będziesz musiał wytrzymać.

- Si… można zadzwonić do Kudłatego. Miał, pendejo, wódę skołować
- Diaz też się zebrała w sobie i z podłogi. Z godnością otrzepała pancerz, udając że wcale nie jest tak usyfiony jak w rzeczywistości - Popierdalamy wężykiem i patrzymy na tyły.

- No. -
Patinio zgodził się i dał się też postawić do pionu. Nieduża grupka ruszyła się znowu odprowadzana dźwiękiem skrobania szponów o metal. Znowu przyjęli ten sam szyk co w korytarzu za zamkniętym obecnie włazem. - Ale weź tak nie nawijaj jakby cię któryś z tamtych użądlił gdzie nie trzeba co? Bo ci pikawa piknie. - powiedział Latynos do nastroszonej saper. W ciszę mijanych kroków jakie odbijały się echem od pustego korytarzu dał się słyszeć półgłos Raptora gdy rozmawiał z kimś przez radio. Właściwie to jego odpowiedzi albo pytania.

- Jakiś transport jeszcze kursuje między mostem a lotniskiem. Nie utkniemy tutaj to się załapiemy. Na lotnisku powinien być zorganizowany punkt opatrunkowy. Tam cię opatrzymy jak trzeba. - powiedział na koniec odwracając się w tył do Latynosa.

- Que… - Diaz westchnęła cierpiętniczo, oglądając się przez ramię na resztę wycieczki, szczególnie szczepioną dwójkę - Już mówiłam, ale się powtórzę, bo widać nie jarzycie za pierwszym razem. - odchrząknęła i dodała tonem eksperta świecie przekonanego o racji swojej opinii - Latarenka kurwa, bolca ci trzeba, bo pierdolca zaczynasz dostawać. Popierdalamy na most, a potem lotnisko. Trzeba się napić, a ryj mi już wykrzywia od tej wody. Co za Cabrón wpadł na pomysł żeby dawać nam wodę zamiast… ech… - prychnęła z pogardą, wracając do lustrowania terenu przed nimi.

Nash zignorowała zaczepkę, spluwając na mijaną ścianę, a potrzeba zapalenia papierosa rozrywała ją od środka. Oddałaby teraz ostatni mag za jednego fajka, choćby miał być ostatnim w jej życiu. Przełożyła wolne ramię przez plecy armijnego trepa przytrzymując go, aby dać mu oparcie i uwolnić na moment jedną rękę.
- Zanim zeszliśmy do bunkra. Gdy do was wróciliśmy. To co mówiłeś. Nie miało sensu i pokrycia. Chodziło o zasoby Hollyard. Byliście sami z nożem na gardle. Tyle - przekazała lektorem, wiercąc spojrzeniem w plecach gliny - Teraz masz swoich, wsparcie. Dupę. Wszystko pod ręką - pokręciła powoli głową - Koniec z farmazonami. Wracamy na właściwe tory. Na moście nie mogłeś odmówić, kumple patrzyli. I ona. Trzeba być praworządnym, jasnym. Dobrym. W leju nikt ważny nie patrzył. Odjechałbyś bez nas, słyszałam silnik. I Siódemkę. Powstrzymał cię - prychnęła, spluwając pod nogi - Wracamy na lotnisko i kończymy tą farsę. Każdy ma swoje do zrobienia.

- Było, minęło. Teraz jest jak jest. I zejdź ze mnie. Póki co jedziemy na tym samym wózku. I tym samym tunelem. Bez względu jak się tu znaleźliśmy. I Sara to nie dupa tylko moja narzeczona. Więc prosiłbym cię byś jej nie nazywała dupą. Ok?
- gliniarz szedł chwilę zanim odpowiedział i można było mieć wrażenie, że wolałby uniknąć tej dyskusji. Ale jednak nie ominął zaczepki. Szedł przed Black 8 więc kilka razy odwrócił w bok głowę by na nią spojrzeć.

- Nie przesadzaj Asbiel. Na moście jakby Karl został z Sarą nikt by mu słowa złego nie powiedział. A by się uparł być złośliwy mógł mi nawet wydać rozkaz by zostać na miejscu. Albo Sven. Sven mógł jak zadyrygować każdym na moście. Ale nie. Widziałaś jak było. A nie wiem kto poza Karlem by dał radę zrobić ten kurs. I w ogóle nie wiem o co ci chodzi. Pojechaliśmy z wami nie? Razem wleźliśmy do tego rozwalonego wieżowca. Osłanialiśmy was z Karlem jak poszliście do kapsuły. Potem nas rozjebało i się zjebaliśmy. Mi rozjebało nogę. Wy nas wyratowaliście. My was zabraliśmy. Teraz znowu biegliśmy razem i maszerujemy teraz razem. Więc o co ci chodzi? - Patino odezwał się również. Mówił szybciej i bardziej gwałtownie niż Hollyard do tego gestykulował żwawo wolną ręką a, że trzymał w niej karabin to i broń powtarzała ruchy ramienia a za nią plama światła.

- No. Napiłbym się. - Black 7 wtrącił swoje trzy grosze do dyskusji choć na raczej na temat do jakiego piła latynoska piromanka. Jednak w tych tropikach i po tym bieganiu i dźwiganiu, stresie i wysiłku chociaż tu w podziemiach był całkiem przyjemny chłód to jednak wargi i gardła i tak domagały się nawilżenia.

- Ona by widziała, to wystarczy. Udawanie przez całe życie. Gra pozorów - warkot Ósemki zlał się w jedno z syntetycznym głosem Obroży. Wzięła głęboki wdech, wstrzymując powietrze w płucach przez pięć sekund i wypuściła je powoli, przez nos - Każdy oszukuje, wystawia, zdradza. Bez wyjątku. W końcu wbija nóż w plecy. Nieważne obcy czy ktoś komu przez głupotę ufasz. Aż zmieniać się w jeża. Wtedy patrzysz na ręce. To się nie zmieni. Nigdy - wzruszyła lewym barkiem, bo na prawym wisiał Latynos. - Nic osobistego.

- Zaufanie to nie jest głupota.
- odpowiedział w końcu po kilku krokach milczenia gliniarz. Musieli się zatrzymać by otworzyć następny właz. Przez chwilę zrobiło się nerwowo gdy następowało otwarcie do pomieszczenia do którego nie było jak inaczej wcześniej sprawdzić. Latarki omiotły teren po drugiej stronie ale okazał się takim samym wąskim tunelem jak ten w którym byli. Tyle, że pustym. Znów musieli przetrawić procedurę przełażenia przez właz i znów trzeba było go na końcu zamknąć by wznowić marsz w nowym korytarzu. Wedle HUD brakowało im jakieś trzy setki metrów do linii rzeki gdzie był most. Gdyby szli na powierzchni to by pewnie było już widać ten most. A tak widzieli jedynie płaskie, szare krawędzie korytarza rozświetlane latarkami. Procedura przejścia do kolejnego fragmentu korytarza została zakończona więc znów mieli chwilę spokoju poświęconą tylko na marsz.

W echo pospiesznych kroków wdarł się ochrypły, kanciasty zgrzyt. Ciałem Ósemki zatrzęsło, musiała mocniej chwycić targanego trepa aby nie zsunął się na ziemię.
- Nie głupota? - popatrzyła z politowaniem, choć już bez złości - Najgorsza z możliwych - pokręciła głową w geście niedowierzania. Naprawdę tak sądził, oszukiwał sam siebie? Żył w świecie iluzji, naiwny ślepiec. Przez moment panowała cisza, nim saper znów sięgnęła ku klawiaturze - Ufałam waszej Federacji. Skazała nas na śmierć w zamian za parę kamieni, ale nie mieli jaj wykonać egzekucji osobiście. Wysadzili wejścia i odcięli nas. 200 ludzi. Bez zapasów. Człowiek musi jeść. - zrobiła przerwę aby przepłukać gardło i podjęła pisaninę - Ufałam bratu. Wydał nas tym którzy też chcieli żyć. I tak dalej. Ufałam - kolejna przerwa, tym razem dłuższa - kumplowi. Trafiłam do paki - zgrzytnęła zębami, spluwając pod nogi - Nie zdaje egzaminu. Ale to i tak bez znaczenia. Wciąż mamy coś do zrobienia. Tu i teraz. Póki jest czas.

- Tak uważasz i masz takie doświadczenia no to twoja wola. Ale to twoje doświadczenia i twój punkt widzenia. Reszta świata, na przykład ja, ma inny. I bez urazy ale twoje doświadczenia raczej ciężko uznać za standard. Jak pewnie każdego z was.
- Hollyard znowu chwilę ważył słowa nim je wypowiedział na głos. Wydawało się, że nie chce urazić Black 8 ale też nie chce zgodzić się z jej słowami mając w tym temacie inne zdanie.

- Rany. Ludzie. Co wam odbiło? Nie macie o czym pitolić? Przed chwilą sie zgadzaliście, że tkwimy w tym samym syfie a teraz wykłócacie się… O nie wiem o co. Ja jebię no. To już wolę jak ten duży o wódzie nawija. Też bym się napił. - latynoski kapral którego pomagała dźwigać złotooka saper jęknął wyraźnie niezadowolony z toru jaki przybrała dyskusja głównie między Karlem a Asbiel. Pokręcił do tego głową by okazać te niezadowolenie i na końcu wskazał kciukiem za siebie na wlokącego się w niewygodnej pozycji Ortegę.

- Wam też pomogli. Ci z góry - złote oczy powędrowały ku sufitowi - Czerwony nakaz. Egzekucja. Rozmawiałam ze Svenem. Górze obojętne czy macie pasożyta czy nie. Macie już wsparcie, dowodzi twój kumpel - wzrok wrócił do Hollyarda - Ale on też ma swoje rozkazy. Nie wiecie jakie. Każdy gra. Pytanie po której stronie stanie na koniec. A światopogląd - zaśmiała się sucho - Ty też jesteś w mniejszości. Świat ma cię w dupie Hollyard. Ten większy - uśmiechnęła się cynicznie - I nie sprzedawaj mu swojej wizji. Są rzeczy których nie zmienimy. - saper nabrała powietrza i odetchnęła wyraźnie zrezygnowana - Zaczynam was lubić, a nie powinnam. To bez sensu. Niepotrzebne komplikacje. I nie chcę żebyście na samym końcu okazali się takimi samymi chujami. Ten ostatni raz dobrze byłoby - zacięła się w pisaninie, uciekając spojrzeniem na ścianę - Nie zostawić niedokończonych spraw.

- A. “To”.
- głowa gliniarza skinęła jakby nagle coś w tej rozmowie napotkał znajomego z tego co wymieniał skazaniec o złotych oczach. - Jasne, że świat ma nas w dupie. I Federacja. I te wszystkie mądre i ważne głowy. Dla nich jesteśmy słupkami popularności w mediach i trampoliną do następnego stanowiska. Ale nie Sven. Ani ten kaleczniak. Ani ci z którymi tu jesteśmy. To co innego. Całkiem inna sprawa. - porucznik Raptorów pokręcił głową wzmacniając przekaż jak bardzo uważa to za odmienną sprawę. Szedł w milczeniu kawałek i wydawało się, że skończył. Patino pokręcił głową i coś zamamrotał po latynosku. - I też wydajecie się w porządku. Polubiłem was. Waszą trójkę i Mayę. A też nie powinienem. Nie nosicie tego syfu na szyi za darmo. Myślałem, że jesteście jak banda tego bystrzaka co was zostawił w kanałach. Właśnie po kimś z Obrożą spodziewam się takich numerów. W ogóle mnie to nie dziwi jak o tym usłyszałem. No ale jednak jesteście inni od tamtych. Więc mimo wszystko… - oficer uniósł nieco w górę ramiona aby wykonać gest “no co ja mogę?”. Znowu musieli przerwać dyskusję bo zbliżyli się do kolejnego włazu. Brakowało im jakieś dwie setki metrów do rzeki czyli pokonali już z połowę pierwotnej trasy.

- Więc mimo wszystko… no que? - Diaz rzuciła ciężkim jak Wujaszek wzrokiem przez ramię, a że pies lazł za nią miała dobry widok - Nie popierdoliło cię od nadmiaru wrażeń, Romeo? A może żeś przyjebał w baniak jak się wybiliśmy z kabaryny? Ty chyba chcesz nas obrazić na, por tu puta madre, siłę. Tak porównywać do Połyka i Tatuśka - aż się zatrzęsła na sam pomysł, a głos przeszedł jej w jawną i oczywistą obrazę dotkniętego co cna majestatu - Że niby co, pollo? Startujemy do starych grubasów i tylko gadamy, zamiast robić? I jeszcze czterorękiej kurwy ubić nie umiemy. Co krok fuszerkę odjebujemy - prychnęła i wyciągnęła paczkę burdelowych fajek. Odpaliła jednego i rzuciła do tyłu - Trzeba mieć jakiekolwiek standardy, bez jaj. Możesz albo pierdolić się w tańcu, albo zatańczyć i potem pierdolić kto ci pod łapy podpadnie… jak ten Majster. Niezła dupa - mruknęła zadumana, zezując ku sufitowi i zbliżającemu się otworowi - A tamtymi dwoma się nie przejmuj, mają tylko mordy szerokie. Chuja wam mogli zrobić, to chociaż pogadali pod nosem i spierdolili jak najdalej żeby se siary nie robić. A kurwa poza tym wypraszam sobie, do chuja ciężkiego. Ja tu siedzę za niewinność, jestem uciśnioną ofiarą bezdusznego, kajdaniarskiego systemu, który już dawno powinien upaść, albo się w pizdu rozlecieć, claró? Jednak co anarchia to anarchia - westchnęła rozmarzona - Ktoś ci nabruździ to dojeżdżasz pendejo aż nie ma co zbierać i jest wesoło. Świat się kręci.. i, mierda, jesteśmy inni od tamtych. Zdejmij nam to gówno z szyi, inaczej pewnie pogadamy. Nie z wami trzema, ale paru stulejarzy chętnie zaproszę na grilla. Wy macie karnet wolności od wpierdolu na rewirze, przynajmniej do pierwszych świąt - dodała z szerokim wyszczerzem, na chwilę obracając głowę do tyłu. - Te, Latarenka. Popierdalasz tu z nami. To ilu was sie wydostało, co? I po jakim czasie. A ty, gallipollos sklej się. Słyszę co tam mamroczesz - na koniec warknęła do złodzieja w mundurze.

Gliniarz i żołnierz szli korytarzem i w pierwszej chwili chyba ich zamurowało gdy w końcu przemówiła latynoska ofiara systemu. A potem zaczęli kręcić i kiwać głowami, wreszcie któryś parsknął z rozbawienia wreszcie roześmiał się krótko jeden z drugim.
- Ale z ciebie numer. - powiedział z uśmiechem latynoski kapral kuśtykając na zmasakrowanej nodze. Hollyard też chyba nie miał pomysłu co powiedzieć na tą południową litanię.

- Też byś był prawilny chłopak z dzielni, jakbyś sie nie zeszmacił tym zielonym worem na kartofle. Po chuja lazłeś do woja, que? - spytała nie umiejąc ogarnąć takiego bezsensu - Nie mogłeś, jak papa Dios przykazał, zostać jednym ze swoich? Złapać się z hermanos, założyć familię… - prychnęła - A nie tak popierdalać w tej padace jakbyś jakimś białasem był.

- Oj no widzisz, taka głupia sprawa wyszła, że moja familia z dzielni się zaciągnęła. To i zaciągnąłem się i ja. Zresztą takie zadupie, że właściwie nie było jak inaczej się wyrwać. A ty? Jak z tobą było? Za jaką niewinność cię przyskrzynili? -
Latynos machnął ręką co przełożyło się znowu na machnięcie jego broni i światła zamontowanego do tej broni. Przechodzili już przed przedostatni fragment tunelu. Zostały przed nimi ostatnie, potem ostatnia setka metrów tunelu i powinni już wyjść nad rzeką gdzieś w okolicy mostu. Tak przynajmniej mówiła wyświetlana mapa na HUD.

- No mówię, że się uwzięli…za co? No tengo idea - parchata piromanka pokręciła melancholijnie głową, wzdychając tak ciężko i boleśnie, że od samego słuchania serce pękało - Pewnie któryś z tych cabrónes się wkurwił o to zawadzanie rogami o futrynę, bo tam przecież nie może chodzić o te parę kurników z heretykami - wzruszyła ramionami, rozkładając je bezradnie - Banda jebanych zazdrośników. Nie moja wina, że focze same na mnie lecą to co się będą takie po rewirze samotne pałętać. Przygarniałam, pocieszałam. Czasem nawet wyskoczyłam z taką na miasto, a najlepiej z czterema naraz - uśmiechnęła się do wspomnień.

Ósemka słuchała uważnie, popalając z lubością papierosa. Ledwo zauważyła lecący w jej stronę, znajomy prostokątny kształt, od razu wyciągnęła rękę i przechwyciła go w locie. Ekspresowo wyłuskała jedna pałeczkę z paczki i odpaliła, zaciągając się chciwie oraz z werwą. Dopiero po trzecim sztachnięciu w końcu rozluźniła spięte mięśnie i sapnęła jakoś tak lżej.
- Dwóch po ośmiu miesiącach - wystukała niechętnie i zajęła się paleniem. Irracjonalizm tego co nawijała Latynoska rozładowywał sytuację, paranoja. Albo im już kompletnie odwalało.
- Jeszcze naturalne odruchy ma - dodała, stukając w holoklawisze i spoglądając Patino w twarz z bliskiej odległości, pomagała mu wszak toczyć się do przodu. Po dramatycznej przerwie dorzuciła lektorem - Ciągle kradnie.

- No to jest jeszcze dla niej nadzieja. -
kapsel z federacyjnej armii pokiwał głową kuśtykając dalej. Wydawało się, że gadanina Chelsey na swój sposób zaabsorbowała i rozbawiła chyba wszystkich. Wyglądało jakby towarzystwo było pochłonięte przygodami o jakich opowiadała Black 2 i chyba ich realność nikomu nie chciało się kwestionować przynajmniej póki opowieść trwała.

- Bujałaś się z czterema na raz na mieście? - idący na końcu nieco przygnieciony zbyt niskim dla niego sufitem Black 7 zaciekawił się chyba tym fragmentem opowieści Latynoski. Mówił z zastanowieniem jakby próbował sobie właśnie wyobrazić, Chelsey z czterema kociakami o jakich wspomniała.

- A jakie były? I co wtedy robiłyście? Ze sobą czy z kimś? - Patino też wydawał się pochłonięty tymi wizjami jakie roztaczała dookoła Chelsey.

- A co się miałam rozdrabniać? - Dwójka rozłożyła ręce i machnęła dłonią jakby nie mówiła o niczym wyjątkowym i niezwykłym. - Akurat wylądowałam w Piątce. Poprzednia melina mi się sfajczyła. W sumie to sfajczyła się cała stacja… i statek którym przyleciałam też... i tak tam nudno było, a ludzie zamulali. Nie umieli się bawić, żadna strata - mruknęła ciszej, dumając nad przeszłością, ale znowu machnęła ręką - Zadekowałam się w domu takiego pendejo. Trochę marudził, to mu połamałam ręce i nogi, a mordę zakleiłam taśmą - trajkotała wesoło - Chawirę miał pierwsza klasa, a jakie bryki! Pobujałam się po mieście, ruszyłam w balety i zgarniałam co się nawinęło… a one zawsze same się nawijają. Taka karma - dorzuciła wyjaśnienie, w ogóle się nie przechwalając. Przecież mówiła samą prawdę, si? - Esta casa era grande… dużo miejsca. Pomieściły się. Dobre dupy, zabawne. Chyba najbardziej lubiłam Lilly. Szkoda że nie widzieliście co potrafi robić maczetą - westchnęła rozmarzona i nawijała dalej - Była jakaś fiesta, spora. Na mieście. To co miały mi sie focze w domu nudzić? Powinęłam je do kabaryny i wycięłyśmy na balety. W końcu znalazłyśmy lokal z odpowiednio dużym stołem bilardowym. Zmieściliśmy się w piątkę… może nawet po necie krąży jeszcze ten filmik - zaśmiała się. - Co robiłyśmy? Que puta… bajki sobie opowiadałyśmy. Alfabetem niewidomych - pomacała niewidzialne, kuliste przedmioty przed sobą. - było bien, póki się nie przyjebała ochrona za jakiegoś tam leszcza. Potem psy się pojawiły. No było zabawnie, a jak jesteś ciekawy co i jak to mi skołuj cztery focze. Zrobimy repetę. Może nawet damy ci się dołączyć.

- No coś ty. Jak bym miał cztery focze to nie rozdawał bym ich na lewo i prawo.
- kapral Armii obruszył się na ten pomysł a przynajmniej całkiem udanie to symulował te obruszenie. Chwilę tak kuśtykał jakby się nad czymś zastanawiał i dodał w końcu po tym jawnym namyśle. - No chyba, że ktoś wcześniej byłby dla mnie miły. No to co innego. - pokiwał w zadumie głową na znak, że właśnie tak o tym myśli. Dotarli do kolejnych drzwi. Wedle mapy te powinny być już prowadzące do ostatniej prostej która powinna się kończyć przy rzece.

- Ty i cztery focze? - Diaz zarechotała jak stary zwyrol, otwierając przejście i sprawdzając teren za nim lufą miotacza - Chyba dawno nie srałeś. Które by cię chciały w tym padakowym mundurze - prychnęła pogardliwie pokazując że do noszonej przez kaleczniaka szmaty nie ma najmniejszego szacunku. Pokręciła głową i sama się zreflektowała - Gorzej to tylko jakbyś był z policii.

- Bez munduru też nie jest lepiej
- lektor Obroży saper dodał swoje spostrzeżenie, choć jej mina pozostawała śmiertelnie poważna. Dokończyła papierosa i odpaliła następnego, paczkę chowając do kieszeni na udzie.

- Oj to byś się zdziwiła. Jak żeśmy z chłopakami na przepustki wychodzili to się działo. - Latynos pokiwał w zadumie głową jakby wspominał dawne czasy, z innego świata i z innego czasu i z innych okoliczności. - A bez munduru czy bez daj spokój chica i tak wszyscy wiedzą, że na mnie lecisz. - poważniejsza przez moment mina kaprala wyszczerzyła się z uśmiechem do idącej razem z nim złotookiej saper.

- Działo, si? Najebałeś się i zmacałeś kumpla biorąc go za foczę i to był twój grande sukces o którym śnisz po nocach? - Black 2 o umiejętności rozkręcania baletów przez drugiego kaktusa też nie miała za wysokiego mniemania. Zaśmiała się i dorzuciła - Następnym razem jak podbijesz do Latarenki to ją najpierw nakarm, żeby cię nie zeżarła. Słyszałeś. Osiem miechów bez zapasów, przeżyło dwóch pollas. Pomyli co nie trzeba z burito i będzie płacz. I por tu puta madre sami się jebaliście i mi nic nie powiedzieliście? Taka z was familia… zdrajcy - wycedziła z fochem jak stąd do statku matki.

Ósemka spięła się, warcząc nisko przez zaciśnięte szczęki. Wpierw na trepa, potem na drugiego Parcha.
- Chcesz to go bierz - wystukała, wyrzucając ze złością dopalonego fajka - Nieś go. Niańcz. I chyba bym się porzygała. Padliny nie tykam. I nie lecę na ciebie, zrobiłam ci przysługę.

- Oj widać, że nie byłaś z nami na baletach. A o macaniu i foczach to cały odcinek można by kręcić. Jeden po drugim
. - kapral udawał dalej, że gadka Latynoski nie robi na nim wrażenia i jest ponad to. - A ty nie przesadzaj z tym braniem i niańczeniem. Masz na to niewłaściwy pogląd. Ale spoko, popracujemy nad tym. - kapral zwrócił się troskliwie do kobiety jaka pomagała mu się utrzymać w pionie.

- Dobra dzieciarnia. Kończcie wygłupy bo wychodzimy na powierzchnię. Powinno być w porządku ale nie wiadomo co tam jest. - Hollyard wtrącił się do dyskusji. Grupka przeszła przez ostatni fragment kolejnego korytarza i ten jednak kończył się inaczej niż poprzednie. Krótki zakręt prowadził do wnęki a ta do wejścia i stopni prowadzących na górę. Do podobnego włazu przez jaki zeszli na dół prawie pół kilometra dalej. - Ja spróbuję pierwszy. - powiedział biorąc się za stopnie prowadzące na górę. Zaczął też mówić najwyraźniej ostrzegając tych na moście, że ktoś im zaraz wyskoczy spod ziemi.

- Que cabrón, dorosły się znalazł. Dał się foczy omotać i wbić w pantofle że nawet mu z Promyczkiem przeszkadzałyśmy… co to za życie. Monogamia jest niezdrowa i nienaturalna - Diaz obruszyła się jeszcze bardziej, powrót do powagi zajął jej dobre dwie minuty - Chcesz nakręcić serial o swoich porażkach? W tle leciałby śmiech lasek które dały ci kosza, albo dały się dotknąć z litości żebyś nie musiał ciągle jechać na ręcznym? To stąd te drony… i wszystko jasne - powiedziała z miną jakby ją nagle olśniło.

- Odstawie cię do twoich kaleczniaku. Tyle. Koniec. Nie jesteś mi nic winien. Nie jestem ci nic winna. Już nikomu od was - Ósemka nie patrzyła na wleczony ciężar, tylko przed siebie, tam gdzie wyjście. - Mówiłam. Nic od ciebie nie chcę. Wyjdźmy stąd. Im szybciej tym lepiej.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline