Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2017, 11:59   #231
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Z całej mieszanej zbieraniny Ósemka miała najpoważniejszą minę. Nie uśmiechała się, ani nie podzielała ogólnego entuzjazmu. Liczyła za to straty, wpatrując się uparcie w holomapę i zgrzytała zębami. Tak, udało się. O dziwo prócz Patino nikt nawet nie oberwał, nikogo też nie stracili. Poszło za to od cholery zapasów - claymore, worek granatów, morze pestek… a przed nimi wciąż pozostawała spora odległość do przejścia. Jeśli mieliby dymać na lotnisko z jednonogim zawieszonym na ramieniu, z prawie pustymi kieszeniami - saper czarno widziała perspektywę jakiegokolwiek dłuższego spaceru. Liczył się, jak zwykle czas… przecież pieprzony kaktus musiał jak najszybciej trafić na stół. Magia współczesnej chemii organicznej zablokowała w jego ciele receptory odczuwania bólu, zlikwidowała też szansę na krwotok oraz szok pourazowy. Wciąż jednak pozostawał w stanie ciężkim, kwalifikującym go do udzielenia natychmiastowej pomocy medycznej, o ile zamierzał w przyszłości chodzić na własnych nogach: bez protezy chociażby. Albo w ogóle chodzić.

Piekące jak wszyscy diabli powieki zjechały na dół, pozwalając złotym oczom odpocząć przez te kilkanaście sekund. Tyle i aż tyle musiało wystarczyć. Na więcej przyjdzie czas potem, gdy uporają się z zadaniem. Jeśli czekało ich jeszcze jakieś “potem”.
- Nie dojdziemy na lotnisko. Nie w tym stanie - wystukała na holoklawiaturze, a w powietrzu zachrzęścił suchy głos elektronicznego lektora - Potrzebny transport, przynajmniej dla niego. Najlepiej dla całej piątki. I medyk - uchyliła powieki, wlepiając wzrok w gliniarza. Chciał ich zostawić tam pod Seres, odjechać. Tylko perswazja Ortegi go przed tym zatrzymała. Niechęć pojawiła się automatycznie, jakby tylko czekała by po nią sięgnąć. Przyczajona za progiem i cierpliwa na podobieństwo kamiennego sfinksa. Ze spalonego kwasem gardła dobył się niski warkot, oczy Nash zwięzły się - Zadzwoń do swoich. Tego oficerka, albo Mahlera. Może coś załatwią. Albo poczekają jeżeli ewakuują się torami na lotnisko. Z Młodą też trzeba się skontaktować. Ma tam paramedyka i kapsułę. Jeśli będzie statek to potem. Do tego czasu Herzog go poskłada. - wstała z kucek, prostując plecy przy akompaniamencie serii cichych trzasków kości - Łapcie oddech i ruszamy.

- Najpierw dojdźmy do mostu. Powinniśmy wyjść tym tunelem pod nim. Wtedy zobaczymy na czym tam stoimy. I chodźmy. One są na tyle małe, że przecisną się wentylacją. -
Raptor przestał się śmiać i uśmiechać i też powstał z powrotem na nogi. Wskazał światłem na sufit. Na nim co jakiś czas widać był kratkę wentylacyjną. Zbyt małą by człowiek się przecisnął. Ale na tyle dużą, by te małe bestie dały radę. A gdyby na to wpadły to mogły by zasuwać tą wentylacją jak ludzie trochę niżej tym tunelem.

- Zrób to. Teraz - saper nie wydawała się przekonana. Syknęła przez zęby, spoglądając zimno na Hollyarda - Dowiemy się i będziemy myśleć po drodze. Co robić dalej. Można działać idąc, zbierać informacje i robić plan. Chyba cię tego uczyli. A ty - przeniosła wzrok na Patino i schyliła się, żeby przełożyć jego ramię przez swój kark. Dźwignęła go do pionu, po czym dostukała szybko - Będziesz musiał wytrzymać.

- Si… można zadzwonić do Kudłatego. Miał, pendejo, wódę skołować
- Diaz też się zebrała w sobie i z podłogi. Z godnością otrzepała pancerz, udając że wcale nie jest tak usyfiony jak w rzeczywistości - Popierdalamy wężykiem i patrzymy na tyły.

- No. -
Patinio zgodził się i dał się też postawić do pionu. Nieduża grupka ruszyła się znowu odprowadzana dźwiękiem skrobania szponów o metal. Znowu przyjęli ten sam szyk co w korytarzu za zamkniętym obecnie włazem. - Ale weź tak nie nawijaj jakby cię któryś z tamtych użądlił gdzie nie trzeba co? Bo ci pikawa piknie. - powiedział Latynos do nastroszonej saper. W ciszę mijanych kroków jakie odbijały się echem od pustego korytarzu dał się słyszeć półgłos Raptora gdy rozmawiał z kimś przez radio. Właściwie to jego odpowiedzi albo pytania.

- Jakiś transport jeszcze kursuje między mostem a lotniskiem. Nie utkniemy tutaj to się załapiemy. Na lotnisku powinien być zorganizowany punkt opatrunkowy. Tam cię opatrzymy jak trzeba. - powiedział na koniec odwracając się w tył do Latynosa.

- Que… - Diaz westchnęła cierpiętniczo, oglądając się przez ramię na resztę wycieczki, szczególnie szczepioną dwójkę - Już mówiłam, ale się powtórzę, bo widać nie jarzycie za pierwszym razem. - odchrząknęła i dodała tonem eksperta świecie przekonanego o racji swojej opinii - Latarenka kurwa, bolca ci trzeba, bo pierdolca zaczynasz dostawać. Popierdalamy na most, a potem lotnisko. Trzeba się napić, a ryj mi już wykrzywia od tej wody. Co za Cabrón wpadł na pomysł żeby dawać nam wodę zamiast… ech… - prychnęła z pogardą, wracając do lustrowania terenu przed nimi.

Nash zignorowała zaczepkę, spluwając na mijaną ścianę, a potrzeba zapalenia papierosa rozrywała ją od środka. Oddałaby teraz ostatni mag za jednego fajka, choćby miał być ostatnim w jej życiu. Przełożyła wolne ramię przez plecy armijnego trepa przytrzymując go, aby dać mu oparcie i uwolnić na moment jedną rękę.
- Zanim zeszliśmy do bunkra. Gdy do was wróciliśmy. To co mówiłeś. Nie miało sensu i pokrycia. Chodziło o zasoby Hollyard. Byliście sami z nożem na gardle. Tyle - przekazała lektorem, wiercąc spojrzeniem w plecach gliny - Teraz masz swoich, wsparcie. Dupę. Wszystko pod ręką - pokręciła powoli głową - Koniec z farmazonami. Wracamy na właściwe tory. Na moście nie mogłeś odmówić, kumple patrzyli. I ona. Trzeba być praworządnym, jasnym. Dobrym. W leju nikt ważny nie patrzył. Odjechałbyś bez nas, słyszałam silnik. I Siódemkę. Powstrzymał cię - prychnęła, spluwając pod nogi - Wracamy na lotnisko i kończymy tą farsę. Każdy ma swoje do zrobienia.

- Było, minęło. Teraz jest jak jest. I zejdź ze mnie. Póki co jedziemy na tym samym wózku. I tym samym tunelem. Bez względu jak się tu znaleźliśmy. I Sara to nie dupa tylko moja narzeczona. Więc prosiłbym cię byś jej nie nazywała dupą. Ok?
- gliniarz szedł chwilę zanim odpowiedział i można było mieć wrażenie, że wolałby uniknąć tej dyskusji. Ale jednak nie ominął zaczepki. Szedł przed Black 8 więc kilka razy odwrócił w bok głowę by na nią spojrzeć.

- Nie przesadzaj Asbiel. Na moście jakby Karl został z Sarą nikt by mu słowa złego nie powiedział. A by się uparł być złośliwy mógł mi nawet wydać rozkaz by zostać na miejscu. Albo Sven. Sven mógł jak zadyrygować każdym na moście. Ale nie. Widziałaś jak było. A nie wiem kto poza Karlem by dał radę zrobić ten kurs. I w ogóle nie wiem o co ci chodzi. Pojechaliśmy z wami nie? Razem wleźliśmy do tego rozwalonego wieżowca. Osłanialiśmy was z Karlem jak poszliście do kapsuły. Potem nas rozjebało i się zjebaliśmy. Mi rozjebało nogę. Wy nas wyratowaliście. My was zabraliśmy. Teraz znowu biegliśmy razem i maszerujemy teraz razem. Więc o co ci chodzi? - Patino odezwał się również. Mówił szybciej i bardziej gwałtownie niż Hollyard do tego gestykulował żwawo wolną ręką a, że trzymał w niej karabin to i broń powtarzała ruchy ramienia a za nią plama światła.

- No. Napiłbym się. - Black 7 wtrącił swoje trzy grosze do dyskusji choć na raczej na temat do jakiego piła latynoska piromanka. Jednak w tych tropikach i po tym bieganiu i dźwiganiu, stresie i wysiłku chociaż tu w podziemiach był całkiem przyjemny chłód to jednak wargi i gardła i tak domagały się nawilżenia.

- Ona by widziała, to wystarczy. Udawanie przez całe życie. Gra pozorów - warkot Ósemki zlał się w jedno z syntetycznym głosem Obroży. Wzięła głęboki wdech, wstrzymując powietrze w płucach przez pięć sekund i wypuściła je powoli, przez nos - Każdy oszukuje, wystawia, zdradza. Bez wyjątku. W końcu wbija nóż w plecy. Nieważne obcy czy ktoś komu przez głupotę ufasz. Aż zmieniać się w jeża. Wtedy patrzysz na ręce. To się nie zmieni. Nigdy - wzruszyła lewym barkiem, bo na prawym wisiał Latynos. - Nic osobistego.

- Zaufanie to nie jest głupota.
- odpowiedział w końcu po kilku krokach milczenia gliniarz. Musieli się zatrzymać by otworzyć następny właz. Przez chwilę zrobiło się nerwowo gdy następowało otwarcie do pomieszczenia do którego nie było jak inaczej wcześniej sprawdzić. Latarki omiotły teren po drugiej stronie ale okazał się takim samym wąskim tunelem jak ten w którym byli. Tyle, że pustym. Znów musieli przetrawić procedurę przełażenia przez właz i znów trzeba było go na końcu zamknąć by wznowić marsz w nowym korytarzu. Wedle HUD brakowało im jakieś trzy setki metrów do linii rzeki gdzie był most. Gdyby szli na powierzchni to by pewnie było już widać ten most. A tak widzieli jedynie płaskie, szare krawędzie korytarza rozświetlane latarkami. Procedura przejścia do kolejnego fragmentu korytarza została zakończona więc znów mieli chwilę spokoju poświęconą tylko na marsz.

W echo pospiesznych kroków wdarł się ochrypły, kanciasty zgrzyt. Ciałem Ósemki zatrzęsło, musiała mocniej chwycić targanego trepa aby nie zsunął się na ziemię.
- Nie głupota? - popatrzyła z politowaniem, choć już bez złości - Najgorsza z możliwych - pokręciła głową w geście niedowierzania. Naprawdę tak sądził, oszukiwał sam siebie? Żył w świecie iluzji, naiwny ślepiec. Przez moment panowała cisza, nim saper znów sięgnęła ku klawiaturze - Ufałam waszej Federacji. Skazała nas na śmierć w zamian za parę kamieni, ale nie mieli jaj wykonać egzekucji osobiście. Wysadzili wejścia i odcięli nas. 200 ludzi. Bez zapasów. Człowiek musi jeść. - zrobiła przerwę aby przepłukać gardło i podjęła pisaninę - Ufałam bratu. Wydał nas tym którzy też chcieli żyć. I tak dalej. Ufałam - kolejna przerwa, tym razem dłuższa - kumplowi. Trafiłam do paki - zgrzytnęła zębami, spluwając pod nogi - Nie zdaje egzaminu. Ale to i tak bez znaczenia. Wciąż mamy coś do zrobienia. Tu i teraz. Póki jest czas.

- Tak uważasz i masz takie doświadczenia no to twoja wola. Ale to twoje doświadczenia i twój punkt widzenia. Reszta świata, na przykład ja, ma inny. I bez urazy ale twoje doświadczenia raczej ciężko uznać za standard. Jak pewnie każdego z was.
- Hollyard znowu chwilę ważył słowa nim je wypowiedział na głos. Wydawało się, że nie chce urazić Black 8 ale też nie chce zgodzić się z jej słowami mając w tym temacie inne zdanie.

- Rany. Ludzie. Co wam odbiło? Nie macie o czym pitolić? Przed chwilą sie zgadzaliście, że tkwimy w tym samym syfie a teraz wykłócacie się… O nie wiem o co. Ja jebię no. To już wolę jak ten duży o wódzie nawija. Też bym się napił. - latynoski kapral którego pomagała dźwigać złotooka saper jęknął wyraźnie niezadowolony z toru jaki przybrała dyskusja głównie między Karlem a Asbiel. Pokręcił do tego głową by okazać te niezadowolenie i na końcu wskazał kciukiem za siebie na wlokącego się w niewygodnej pozycji Ortegę.

- Wam też pomogli. Ci z góry - złote oczy powędrowały ku sufitowi - Czerwony nakaz. Egzekucja. Rozmawiałam ze Svenem. Górze obojętne czy macie pasożyta czy nie. Macie już wsparcie, dowodzi twój kumpel - wzrok wrócił do Hollyarda - Ale on też ma swoje rozkazy. Nie wiecie jakie. Każdy gra. Pytanie po której stronie stanie na koniec. A światopogląd - zaśmiała się sucho - Ty też jesteś w mniejszości. Świat ma cię w dupie Hollyard. Ten większy - uśmiechnęła się cynicznie - I nie sprzedawaj mu swojej wizji. Są rzeczy których nie zmienimy. - saper nabrała powietrza i odetchnęła wyraźnie zrezygnowana - Zaczynam was lubić, a nie powinnam. To bez sensu. Niepotrzebne komplikacje. I nie chcę żebyście na samym końcu okazali się takimi samymi chujami. Ten ostatni raz dobrze byłoby - zacięła się w pisaninie, uciekając spojrzeniem na ścianę - Nie zostawić niedokończonych spraw.

- A. “To”.
- głowa gliniarza skinęła jakby nagle coś w tej rozmowie napotkał znajomego z tego co wymieniał skazaniec o złotych oczach. - Jasne, że świat ma nas w dupie. I Federacja. I te wszystkie mądre i ważne głowy. Dla nich jesteśmy słupkami popularności w mediach i trampoliną do następnego stanowiska. Ale nie Sven. Ani ten kaleczniak. Ani ci z którymi tu jesteśmy. To co innego. Całkiem inna sprawa. - porucznik Raptorów pokręcił głową wzmacniając przekaż jak bardzo uważa to za odmienną sprawę. Szedł w milczeniu kawałek i wydawało się, że skończył. Patino pokręcił głową i coś zamamrotał po latynosku. - I też wydajecie się w porządku. Polubiłem was. Waszą trójkę i Mayę. A też nie powinienem. Nie nosicie tego syfu na szyi za darmo. Myślałem, że jesteście jak banda tego bystrzaka co was zostawił w kanałach. Właśnie po kimś z Obrożą spodziewam się takich numerów. W ogóle mnie to nie dziwi jak o tym usłyszałem. No ale jednak jesteście inni od tamtych. Więc mimo wszystko… - oficer uniósł nieco w górę ramiona aby wykonać gest “no co ja mogę?”. Znowu musieli przerwać dyskusję bo zbliżyli się do kolejnego włazu. Brakowało im jakieś dwie setki metrów do rzeki czyli pokonali już z połowę pierwotnej trasy.

- Więc mimo wszystko… no que? - Diaz rzuciła ciężkim jak Wujaszek wzrokiem przez ramię, a że pies lazł za nią miała dobry widok - Nie popierdoliło cię od nadmiaru wrażeń, Romeo? A może żeś przyjebał w baniak jak się wybiliśmy z kabaryny? Ty chyba chcesz nas obrazić na, por tu puta madre, siłę. Tak porównywać do Połyka i Tatuśka - aż się zatrzęsła na sam pomysł, a głos przeszedł jej w jawną i oczywistą obrazę dotkniętego co cna majestatu - Że niby co, pollo? Startujemy do starych grubasów i tylko gadamy, zamiast robić? I jeszcze czterorękiej kurwy ubić nie umiemy. Co krok fuszerkę odjebujemy - prychnęła i wyciągnęła paczkę burdelowych fajek. Odpaliła jednego i rzuciła do tyłu - Trzeba mieć jakiekolwiek standardy, bez jaj. Możesz albo pierdolić się w tańcu, albo zatańczyć i potem pierdolić kto ci pod łapy podpadnie… jak ten Majster. Niezła dupa - mruknęła zadumana, zezując ku sufitowi i zbliżającemu się otworowi - A tamtymi dwoma się nie przejmuj, mają tylko mordy szerokie. Chuja wam mogli zrobić, to chociaż pogadali pod nosem i spierdolili jak najdalej żeby se siary nie robić. A kurwa poza tym wypraszam sobie, do chuja ciężkiego. Ja tu siedzę za niewinność, jestem uciśnioną ofiarą bezdusznego, kajdaniarskiego systemu, który już dawno powinien upaść, albo się w pizdu rozlecieć, claró? Jednak co anarchia to anarchia - westchnęła rozmarzona - Ktoś ci nabruździ to dojeżdżasz pendejo aż nie ma co zbierać i jest wesoło. Świat się kręci.. i, mierda, jesteśmy inni od tamtych. Zdejmij nam to gówno z szyi, inaczej pewnie pogadamy. Nie z wami trzema, ale paru stulejarzy chętnie zaproszę na grilla. Wy macie karnet wolności od wpierdolu na rewirze, przynajmniej do pierwszych świąt - dodała z szerokim wyszczerzem, na chwilę obracając głowę do tyłu. - Te, Latarenka. Popierdalasz tu z nami. To ilu was sie wydostało, co? I po jakim czasie. A ty, gallipollos sklej się. Słyszę co tam mamroczesz - na koniec warknęła do złodzieja w mundurze.

Gliniarz i żołnierz szli korytarzem i w pierwszej chwili chyba ich zamurowało gdy w końcu przemówiła latynoska ofiara systemu. A potem zaczęli kręcić i kiwać głowami, wreszcie któryś parsknął z rozbawienia wreszcie roześmiał się krótko jeden z drugim.
- Ale z ciebie numer. - powiedział z uśmiechem latynoski kapral kuśtykając na zmasakrowanej nodze. Hollyard też chyba nie miał pomysłu co powiedzieć na tą południową litanię.

- Też byś był prawilny chłopak z dzielni, jakbyś sie nie zeszmacił tym zielonym worem na kartofle. Po chuja lazłeś do woja, que? - spytała nie umiejąc ogarnąć takiego bezsensu - Nie mogłeś, jak papa Dios przykazał, zostać jednym ze swoich? Złapać się z hermanos, założyć familię… - prychnęła - A nie tak popierdalać w tej padace jakbyś jakimś białasem był.

- Oj no widzisz, taka głupia sprawa wyszła, że moja familia z dzielni się zaciągnęła. To i zaciągnąłem się i ja. Zresztą takie zadupie, że właściwie nie było jak inaczej się wyrwać. A ty? Jak z tobą było? Za jaką niewinność cię przyskrzynili? -
Latynos machnął ręką co przełożyło się znowu na machnięcie jego broni i światła zamontowanego do tej broni. Przechodzili już przed przedostatni fragment tunelu. Zostały przed nimi ostatnie, potem ostatnia setka metrów tunelu i powinni już wyjść nad rzeką gdzieś w okolicy mostu. Tak przynajmniej mówiła wyświetlana mapa na HUD.

- No mówię, że się uwzięli…za co? No tengo idea - parchata piromanka pokręciła melancholijnie głową, wzdychając tak ciężko i boleśnie, że od samego słuchania serce pękało - Pewnie któryś z tych cabrónes się wkurwił o to zawadzanie rogami o futrynę, bo tam przecież nie może chodzić o te parę kurników z heretykami - wzruszyła ramionami, rozkładając je bezradnie - Banda jebanych zazdrośników. Nie moja wina, że focze same na mnie lecą to co się będą takie po rewirze samotne pałętać. Przygarniałam, pocieszałam. Czasem nawet wyskoczyłam z taką na miasto, a najlepiej z czterema naraz - uśmiechnęła się do wspomnień.

Ósemka słuchała uważnie, popalając z lubością papierosa. Ledwo zauważyła lecący w jej stronę, znajomy prostokątny kształt, od razu wyciągnęła rękę i przechwyciła go w locie. Ekspresowo wyłuskała jedna pałeczkę z paczki i odpaliła, zaciągając się chciwie oraz z werwą. Dopiero po trzecim sztachnięciu w końcu rozluźniła spięte mięśnie i sapnęła jakoś tak lżej.
- Dwóch po ośmiu miesiącach - wystukała niechętnie i zajęła się paleniem. Irracjonalizm tego co nawijała Latynoska rozładowywał sytuację, paranoja. Albo im już kompletnie odwalało.
- Jeszcze naturalne odruchy ma - dodała, stukając w holoklawisze i spoglądając Patino w twarz z bliskiej odległości, pomagała mu wszak toczyć się do przodu. Po dramatycznej przerwie dorzuciła lektorem - Ciągle kradnie.

- No to jest jeszcze dla niej nadzieja. -
kapsel z federacyjnej armii pokiwał głową kuśtykając dalej. Wydawało się, że gadanina Chelsey na swój sposób zaabsorbowała i rozbawiła chyba wszystkich. Wyglądało jakby towarzystwo było pochłonięte przygodami o jakich opowiadała Black 2 i chyba ich realność nikomu nie chciało się kwestionować przynajmniej póki opowieść trwała.

- Bujałaś się z czterema na raz na mieście? - idący na końcu nieco przygnieciony zbyt niskim dla niego sufitem Black 7 zaciekawił się chyba tym fragmentem opowieści Latynoski. Mówił z zastanowieniem jakby próbował sobie właśnie wyobrazić, Chelsey z czterema kociakami o jakich wspomniała.

- A jakie były? I co wtedy robiłyście? Ze sobą czy z kimś? - Patino też wydawał się pochłonięty tymi wizjami jakie roztaczała dookoła Chelsey.

- A co się miałam rozdrabniać? - Dwójka rozłożyła ręce i machnęła dłonią jakby nie mówiła o niczym wyjątkowym i niezwykłym. - Akurat wylądowałam w Piątce. Poprzednia melina mi się sfajczyła. W sumie to sfajczyła się cała stacja… i statek którym przyleciałam też... i tak tam nudno było, a ludzie zamulali. Nie umieli się bawić, żadna strata - mruknęła ciszej, dumając nad przeszłością, ale znowu machnęła ręką - Zadekowałam się w domu takiego pendejo. Trochę marudził, to mu połamałam ręce i nogi, a mordę zakleiłam taśmą - trajkotała wesoło - Chawirę miał pierwsza klasa, a jakie bryki! Pobujałam się po mieście, ruszyłam w balety i zgarniałam co się nawinęło… a one zawsze same się nawijają. Taka karma - dorzuciła wyjaśnienie, w ogóle się nie przechwalając. Przecież mówiła samą prawdę, si? - Esta casa era grande… dużo miejsca. Pomieściły się. Dobre dupy, zabawne. Chyba najbardziej lubiłam Lilly. Szkoda że nie widzieliście co potrafi robić maczetą - westchnęła rozmarzona i nawijała dalej - Była jakaś fiesta, spora. Na mieście. To co miały mi sie focze w domu nudzić? Powinęłam je do kabaryny i wycięłyśmy na balety. W końcu znalazłyśmy lokal z odpowiednio dużym stołem bilardowym. Zmieściliśmy się w piątkę… może nawet po necie krąży jeszcze ten filmik - zaśmiała się. - Co robiłyśmy? Que puta… bajki sobie opowiadałyśmy. Alfabetem niewidomych - pomacała niewidzialne, kuliste przedmioty przed sobą. - było bien, póki się nie przyjebała ochrona za jakiegoś tam leszcza. Potem psy się pojawiły. No było zabawnie, a jak jesteś ciekawy co i jak to mi skołuj cztery focze. Zrobimy repetę. Może nawet damy ci się dołączyć.

- No coś ty. Jak bym miał cztery focze to nie rozdawał bym ich na lewo i prawo.
- kapral Armii obruszył się na ten pomysł a przynajmniej całkiem udanie to symulował te obruszenie. Chwilę tak kuśtykał jakby się nad czymś zastanawiał i dodał w końcu po tym jawnym namyśle. - No chyba, że ktoś wcześniej byłby dla mnie miły. No to co innego. - pokiwał w zadumie głową na znak, że właśnie tak o tym myśli. Dotarli do kolejnych drzwi. Wedle mapy te powinny być już prowadzące do ostatniej prostej która powinna się kończyć przy rzece.

- Ty i cztery focze? - Diaz zarechotała jak stary zwyrol, otwierając przejście i sprawdzając teren za nim lufą miotacza - Chyba dawno nie srałeś. Które by cię chciały w tym padakowym mundurze - prychnęła pogardliwie pokazując że do noszonej przez kaleczniaka szmaty nie ma najmniejszego szacunku. Pokręciła głową i sama się zreflektowała - Gorzej to tylko jakbyś był z policii.

- Bez munduru też nie jest lepiej
- lektor Obroży saper dodał swoje spostrzeżenie, choć jej mina pozostawała śmiertelnie poważna. Dokończyła papierosa i odpaliła następnego, paczkę chowając do kieszeni na udzie.

- Oj to byś się zdziwiła. Jak żeśmy z chłopakami na przepustki wychodzili to się działo. - Latynos pokiwał w zadumie głową jakby wspominał dawne czasy, z innego świata i z innego czasu i z innych okoliczności. - A bez munduru czy bez daj spokój chica i tak wszyscy wiedzą, że na mnie lecisz. - poważniejsza przez moment mina kaprala wyszczerzyła się z uśmiechem do idącej razem z nim złotookiej saper.

- Działo, si? Najebałeś się i zmacałeś kumpla biorąc go za foczę i to był twój grande sukces o którym śnisz po nocach? - Black 2 o umiejętności rozkręcania baletów przez drugiego kaktusa też nie miała za wysokiego mniemania. Zaśmiała się i dorzuciła - Następnym razem jak podbijesz do Latarenki to ją najpierw nakarm, żeby cię nie zeżarła. Słyszałeś. Osiem miechów bez zapasów, przeżyło dwóch pollas. Pomyli co nie trzeba z burito i będzie płacz. I por tu puta madre sami się jebaliście i mi nic nie powiedzieliście? Taka z was familia… zdrajcy - wycedziła z fochem jak stąd do statku matki.

Ósemka spięła się, warcząc nisko przez zaciśnięte szczęki. Wpierw na trepa, potem na drugiego Parcha.
- Chcesz to go bierz - wystukała, wyrzucając ze złością dopalonego fajka - Nieś go. Niańcz. I chyba bym się porzygała. Padliny nie tykam. I nie lecę na ciebie, zrobiłam ci przysługę.

- Oj widać, że nie byłaś z nami na baletach. A o macaniu i foczach to cały odcinek można by kręcić. Jeden po drugim
. - kapral udawał dalej, że gadka Latynoski nie robi na nim wrażenia i jest ponad to. - A ty nie przesadzaj z tym braniem i niańczeniem. Masz na to niewłaściwy pogląd. Ale spoko, popracujemy nad tym. - kapral zwrócił się troskliwie do kobiety jaka pomagała mu się utrzymać w pionie.

- Dobra dzieciarnia. Kończcie wygłupy bo wychodzimy na powierzchnię. Powinno być w porządku ale nie wiadomo co tam jest. - Hollyard wtrącił się do dyskusji. Grupka przeszła przez ostatni fragment kolejnego korytarza i ten jednak kończył się inaczej niż poprzednie. Krótki zakręt prowadził do wnęki a ta do wejścia i stopni prowadzących na górę. Do podobnego włazu przez jaki zeszli na dół prawie pół kilometra dalej. - Ja spróbuję pierwszy. - powiedział biorąc się za stopnie prowadzące na górę. Zaczął też mówić najwyraźniej ostrzegając tych na moście, że ktoś im zaraz wyskoczy spod ziemi.

- Que cabrón, dorosły się znalazł. Dał się foczy omotać i wbić w pantofle że nawet mu z Promyczkiem przeszkadzałyśmy… co to za życie. Monogamia jest niezdrowa i nienaturalna - Diaz obruszyła się jeszcze bardziej, powrót do powagi zajął jej dobre dwie minuty - Chcesz nakręcić serial o swoich porażkach? W tle leciałby śmiech lasek które dały ci kosza, albo dały się dotknąć z litości żebyś nie musiał ciągle jechać na ręcznym? To stąd te drony… i wszystko jasne - powiedziała z miną jakby ją nagle olśniło.

- Odstawie cię do twoich kaleczniaku. Tyle. Koniec. Nie jesteś mi nic winien. Nie jestem ci nic winna. Już nikomu od was - Ósemka nie patrzyła na wleczony ciężar, tylko przed siebie, tam gdzie wyjście. - Mówiłam. Nic od ciebie nie chcę. Wyjdźmy stąd. Im szybciej tym lepiej.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 18-11-2017, 17:49   #232
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Gdy pierwsza fala żołnierzy dotarła na lotnisko, Brown 0 wypatrywała tego jednego, a gdy go zobaczyła od razu poczuła ulgę. Nagranie Conti wyglądało koszmarnie, sam marnie bagatelizował całe zajście mówiąc że nic mu nie jest. Teraz pojawiła się szansa, aby to sprawdzić i Parch z niej skorzystała, oglądając go dokładnie z każdej strony póki się nie upewniła, że rzeczywiście wszystko gra. Potem wczepiła się w poobijany pancerz Floty i stała tak, ciesząc się z krótkiej chwili względnego spokoju. Oparła policzek o zimną blachę, pozwalając aby kłótnie i słowa otaczających ich ludzi przelatywały gdzieś z boku. Póki nie padł rozkaz. Wciąż czekali na pozostałych, a teren należało przygotować. Zaczynając od punktu medycznego. Rozumiała racje obu stron, miała obraz sytuacji z linii walki i też nie podobały się jej te przeklęte okna.

- Johan ma rację, proszę go posłuchać -
zwróciła się do paramedyczki z powagą - One umieją chodzić po ścianach, sufitach. Dostaną się do rannych bez najmniejszego problemu po zewnętrznej stronie ściany. Wejdą przez szyby… a ranni nie będą w stanie sie obronić. Wymordują ich i nie będzie już komu pomagać. Punkt opatrunkowy musi być bezpieczny, żeby pani praca, życie poszkodowanych i zasoby medyczne nie poszły na marne. Nie walczymy z ludźmi, zasady walki z ludźmi tu nie działają. Tym bestiom jest obojętne czy zabijają dzieci, starców, kobiety czy żołnierzy. Czy ofiara stawia opór. Dla nich lepiej, jeśli tego nie robi… łatwiejszy łup - wzdrygnęła się i mocniej przycisnęła do marine - Dlatego nie powinniśmy ułatwiać im zadania, a chronić tych którzy do tej pory chronili innych, a przez rany teraz sami potrzebują ochrony. O oświetlenie proszę się nie martwić. Jeżeli postawimy generatory na nogi, będzie dobrze. Awaryjnie znajdziemy pani lampy i latarki. Lepiej przyświecać sobie sztucznym światłem… niż wystawiać chorych na pastwę potworów… a właśnie! - ożywiła się i rozpogodziła odrobinę, z kieszeni pancerza wyciągając niewielkie pudełeczko - To dla ciebie, wkład o którym mówiłeś - podała je technikowi.

- O! Ooo. Dzięki Mayu jesteś kochana. - Johan wyraźnie ucieszył się rozpoznając czym jest podane pudełko. Uścisnął czarnowłosą informatyczkę i pocałował a na koniec jeszcze puścił jej przyjazne oczko. Sam zaś sprawnie zaczął pakować wkład do swojego naramiennego urządzenia naprawczego. - I dobrze. Bo te już mi się prawie skończyło. - powiedział wymieniając wkład.

- Szkoda, że wcześniej nikt mi tego o oknach nie powiedział. - paramedyczka westchnęła patrząc dookoła sali ładnie oświetlonej przez naturalne światło dnia ale coś nie upierała się przy tej lokacji. Spojrzała za to wymownie na kaprala marine od łączności.

- No nie patrz tak na mnie. Ja jestem technikiem. Tylko w mundurze. Jak niedzielny żołnierz. Nie znam się na walce. Mogę zamówić rozmowę albo wsparcie z powietrza. - kpr. Otten wzruszył ramionami i zaczął się tłumaczyć patrząc trochę nerwowo to na paramedyczkę, to na Parcha albo drugiego marine. Ten zaś skończył się pakować i chyba był gotów do drogi.

- Dobra, jeszcze się nam przydasz. Wezmę dwóch chłopaków. Ty chodź, pójdziesz z nami. Chyba wiesz tutaj najlepiej co i jak. - Johan wydawał się być w dobrym humorze i wskazał na blondynkę w egzoszkielecie. Ta skinęła głową na znak zgody. - A ty Mayu? Pójdziesz z nami? - zapytał patrząc wesoło na stojącą przy nim kobietę.

- Oczywiście, skoro tak ładnie pytasz. Nie wypada odmówić - Vinogradova odwzajemniła uśmiech, zostawiając na jego ustach krótki pocałunek. Spoważniała jednak szybko - Idziemy na niezabezpieczony teren. Ty sobie poradzisz, dwóch twoich kolegów tak samo… ale idzie z wami trójka praktycznie cywili. Siebie nie liczę za wsparcie ogniowe - wzięła go za rękę oburącz i zacisnęła palce - Jeżeli pozwolisz i nie będzie to stanowiło problemu, poproszę pana Morvinovicza aby wysłał z nami kogoś od siebie. Ma sporo ludzi, byliśmy na górze i się uzbroili. Porozmawiam z nim… o ile nie wyrazisz sprzeciwu… bo… nie chcę, abyś… znowu się przeze mnie denerwował niepotrzebnie - dokończyła zakłopotana.

Kapral FMC zrobił minę jakby nagle gdzieś między zębami znalazł i rozgryzł ziarnko pieprzu. Kopnął jakiś mały kamyk butem i wzruszył ramionami uciekając gdzieś w bok spojrzeniem.
- Wiesz, na pewno sobie poradzimy sami. Tamci to cywile nie znają naszych procedur. - powiedział wpatrzony gdzieś w zielonkawe chmury za oknem. - Ale jak ci zależy to z nim pogadaj. Jednego czy dwóch to może jakoś się ogarnie. - powiedział chyba po to by nie odmawiać Mai jej prośbie.

- No nie są tacy źli. Poszli na ten dach i wrócili. Ja bym się czuła bezpieczniej jakby było nas więcej. Można by od razu sprawdzić schron jak już będziemy na dole. Powinien być na tyle duży by pomieścić wszystkich rannych. - do rozmowy wtrąciła się Herzog stając w obronie pomysłu czarnowłosej informatyczki. Johan spojrzał na nią bystro.

- Jaki schron? - zapytał z lekkim zdziwieniem i w głosie i spojrzeniu. Wydawał się jednak zaciekawiony pomysłem.

- No schron przeciw metanowy. Na wypadek wybuchu kriowulkanu. Każdy budynek publiczny misi mieć taki schron odpowiedniej wielkości. Tutaj jest lotnisko to musi mieć i być gotowe do użytku. Znaczy powinno być ale nie wiem jak jest teraz. - wyjaśniła paramedyczka. Marine chwilę zastanawiał się nad jej słowami trzymając przy tym jedną dłonią rękę Mai.

- No dobra to jak jeszcze coś mamy sprawdzać to skocz do tego ważniaka. Ale wiesz, nic ważnego by się stawiał to kij mu w oko. Daruj sobie, poradzimy sobie bez niego. - Johan przemyślał sprawę ale chyba rosyjski biznesmen nadal nie kojarzył mu się zbyt miło.

- Będzie dobrze, nie martw się. Koło samochodu są torby z zapasami dla Chelsey, Zoe i Hektora. W kapsule jeszcze coś zostało… jak wrócimy mogę iść z kimś po pozostały sprzęt. Nie ma tam dronów to Elenio nic nie popsuje - uśmiechnęła się i uścisnęła go ostatni raz - Zaraz wrócę.

- O tak, do psucia to on jest pierwszy. A potem to mnie woła jak już zrobi swoje. - Johan uśmiechnął się kiwając wygoloną głową gdy po przyjacielsku obgadywał nieobecnego kumpla. Humor chyba mu sie poprawił od tych żarcików bo już nie wydawał się taki skwaszony pomysłem współpracy z ludźmi Morvinovicza.

Idąc szybko przez płytę lotniska tam gdzie biznesmen w bieli i jego ludzie, Rosjanka zastanawiała się co znajdą pod ziemią. Była szansa, że ktoś tam żył… albo natkną się na wyszarpane ciała i jeszcze więcej potworów.
- Wybaczcie Anatoliju, ale czy mogę wam zająć chwilę? - na widok biznesmena uśmiech powrócił na jej twarz. Kiwnęła mu lekko głową, podchodząc już wolniej.

Biznesmen zaś uśmiechnął się promiennie jakby odwiedziła go jakaś dawno nie widziana kuzynka czy podobna przyjaciółka.
- Ależ oczywiście Różyczko. Słucham, cóż skromny biznesmen mógłby ci pomóc? - zapytał kurtuazyjnie podając jej dłoń by ją chwyciła i symbolicznie ale odchodząc kilka kroków w bok by swobodniej porozmawiać.

Nie objęli się na przywitanie, zachowywali zasady kurtuazji. O głupi dotyk dłoni Johan nie powinien mieć pretensji… takie Brown 0 żywiła ciche nadzieje. Patrzyła na biznesmena i na nim skupiała uwagę. Przynajmniej na razie.
- W piwnicy, tam gdzie generatory, jest wykończony schron przeciwmetanowy, pani Herzog o tym wspominała. Byłoby nam raźniej, a przede wszystkim bezpieczniej, gdybyście zgodzili się oddelegować paru ludzi z nami. Teren wypada zabezpieczyć i-i… - zająknęła się i urwała, spuszczając oczy ku asfaltowi pod stopami. - Wiecie jak może być, nie wiadomo kiedy przyjdzie kolejna fala - dodała ciszej - Byłabym też o wiele spokojniejsza, gdybyście w razie czego mieli gdzie się bezpiecznie schować czekając na taksówkę.

- O, jakie to urocze. I bardzo miłe.
- uśmiechnął się Rosjanin mówiąc przypatrywał się bystro Rosjance w Obroży. - A do tego nie głupie. - uśmiech nieco zszedł mu z warg i spojrzenie wydało się intensywniejsze. - Misza, Jurij, pójdziecie z naszą Słowiańską Różą na dół. Dopilnujcie by wróciła cało. - szef zwrócił się do ochroniarzy i ci skinęli głowami. Wymieniona dwójka podeszła do Brown 0 by ją odprowadzić z powrotem do wieży.

- Dziękuję Anatolij -
informatyczka dygnęła przed nim, nawet nie próbując udawać niewzruszonej. - Jest mi naprawdę niezmiernie głupio tak ciągle przychodzić i o coś prosić albo pytać… głowę zawracać. Nie chowajcie urazy… i uważajcie na siebie, dobrze? - uśmiechnęła się na koniec, robiąc krok do tyłu.

- Oczywiście dziewuszka, oczywiście. - biznesmen uśmiechał się dobrodusznie kiwając przy tym głową i wydawał się całkiem zadowolony z całej tej rozmowy albo sytuacji. Dwaj przydzieleni Vinogradowej ochroniarze byli bardziej stonowani. Właściwie w ogóle się nie odzywali i miny też mieli zawodowo obojętne. We trójkę wrócili do wieży gdzie z kolei dotychczasowa gromadka powiększyła się o dwóch innych mundurowych.

Brown 0 przypatrywała się im ciekawie, próbując nie wyjść na nachalną. Jeden olbrzym i miał te same oznaczenai co Johan. Drugi normalnych gabarytów, te co Elenio. Z ochroniarzami Morvinovicza zrobiła się ich ósemka, ale tych w mundurach jeszcze nie znała. Kultura wymagała, aby to nadrobić.
- Dzień dobry panom - uśmiechając się podeszła do dwójki mundurowych, z Johanem pośrodku - Co prawda okoliczności są nerwowe i niepewne, ale cieszę się że mogę panów poznać - kiwnęła każdemu głową - Proszę mi mówić Maya, albo Brown 0 po kodzie wywoławczym. Gospodin wysłał nam do pomocy Miszę i Jurija - zwróciła się do swojego marine, dokonując prezentacji pozostałej dwójki Rosjan. Widząc podobne urządzenie na przedramieniu jednego z nowo poznawanych mundurowych wskazała je ruchem dłoni - W razie potrzeby mamy wkłady zapasowe i chętnie się podzielimy. Chelsey nie powinna być… bardzo zła - uśmiech trochę jej zrzedł, ale wciąż trwał.

- Kpr. Alex Thomson. - odpowiedział gigant zakuty w pancerz wspomagany i ciężką bronią do równie ciężkiego kompletu. Wydawał się górować masą i wielkością nad pozostałymi postaciami jak Black 7 górował wcześniej nad innymi Parchami i ich towarzyszami.

- Kpr. Paien Lampron. - przedstawił się drugi z podoficerów. Ten był zrównany z gabarytami i wyposażeniem bardziej niż jego wielki kolega.

- Dobra nie ma co zwlekać bo się sierżant wkurzy. Thompson będziesz szedł pierwszy. Ja i Maya za tobą. Mayu naszykuj detektor dobrze? Za nami Renata i wy dwaj. A na końcu Lampron, zamykasz szyk. - Johan szybko ustalił szyk i kolejność. Pierwszy miał iść największy i najcięższy z tej grupki. Gdyby gdzieś przelazł to reszta też powinna. A gdyby coś jednak miało się rzucić na nich z pazurami to chyba był najlepszym kandydatem by czuć się względnie bezpiecznie. Drugi z przydzielonych przez sierżanta żołnierzy miał podobne multinarzędzie jak Johan na ramieniu a do tego sporo granatów, claymorów i plastiku na sobie. Też nie miał obiekcji przeciw takiemu szykowi. Dwaj ochroniarze Morvinovicza popatrzyli na marine, na Brown 0, na siebie nawzajem na koniec na blondynkę z jaką mieli iść. Wreszcie na wyjście z wieży przez które przed chwilą weszli a gdzie został och szef. Wreszcie też chyba postanowili nie robić obiekcji bo skinęli w końcu głowami.

Ruszyli we wskazanym przez blondynkę kierunku, Vinogradova wsadziła nos w detektor, a dookoła niosło się miarowe, spokojne pikanie czujników. Obok Johana nie musiała się o nic martwić. Kapral Thomson przypomniał trochę Hektora w tej ciężkiej zbroi, ale był obcy. Mniej już bała się "Wujaszka", niż całkiem obcego mężczyzny z ciężką bronią idącego w bliskiej odległości.
Szli w szyku bojowym, lecz brakowało agresywnych wrzasków i zemszczenia po latynosku. Ponurego milczenia i basowego dudnienia z południowym akcentem przez pancerz. Warkotu, syczenia i zgrzytania zębami.
Bardzo tego informatyczce brakowało, a obawiała się otworzyć HUD i sprawdzić parametry życiowe trójki Blacków. Może właśnie walczyli, albo ginęli. Przy ostatnim Obroża poinformuje ją o zdarzeniu sygnałem dźwiękowym. Karl i Elenio nie mieli Obroży, ich sieć czujników nie obejmowała.
- Johan... dlaczego Elenio mówił, że u was we Flocie są same obleśne potwory? Przecież u was sami mili i sympatyczni ludzie służą - spytała marine u boku, odrywając myśli od mniej przyjemnych rejonów.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 18-11-2017, 19:34   #233
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Black 0

Padre zapał fiolkę z CZ i z rozmachem roztarł go na pancerzu. A chwilę później strzelił do czającego się ufoka.

Black 0 wymierzył i strzelił w skaczącą na niego małą poczwarę. Karabin trafił i triplet wojskowych pocisków zmasakrował ciało nie większe od domowego kota. Koło Parcha przeleciały jednak kolejne smugi. Dalej był pod ostrzałem z dżungli. I ostatni z trzech stworków jakie wybiegły na drogę szarpał już go szponami.
Złapał stwora za kark i ścisnął. Truchło odrzucił w bok i przypadł do ciężarówki, kryjąc się przed ostrzałem choć z jednej strony. Przeczesywał wzrokiem krzaki szukając strzelca.

Black 0 gołą ręką rozgniótł atakującego go xenos. Ten zaskrzeczał dogorywając i zaczął kurczyć się i zwijać rzucony na spękany asfalt drogi. Ale też to coś śmignęło wokół walczących znowu w tym żółty rozbryzg kwasu znów uderzył w napierśnik Parcha. Na dnie leja coś wybuchło. Jak granat. Zaraz potem coś większego. Jak plastik. Ten drugi wybuch przewalił Black 0 na ziemię i przez moment wyglądało, że pochłonie całą trójkę widoczną na dnie leja. Ale po chwili jednak się uspokoiło a wybuch zaczopował otwór na dnie leja.


Black 4
Czwórka podczepił harpun do szelek na plecach strzelającej saperki.
- Jak dam znak opuszczasz kosiarkę wzdłuż ciała i ja z laską wyciągamy cię jak złotą rybkę. Dajesz mała! - podskoczył w górę i złapał wyciągniętą rękę. Szybko wylazł na górę i złapawszy za linkę harpuna krzyknął - na trzy!

Akcja wydostania się z kanałów poszła całkiem sprawnie. Ruda sierżant pomogła Black 4 wydobyć się z dołu podczas gdy blondynka wciąż przygniatała ołowiem głębię tunelu nie pozwalając xenosom się zbliżyć do wyrwanego kraterem otworu. Potem przyszła kolej na nią i Black 4 razem z sierżant wydobył strzelającą blondynkę na światło dzienne. Ta puściła swoją broń na dno leja i sama zaczęła gmerać przy swoim ekwipunku. - Nie dajcie im tu wejść! - krzyknęła szykując kawałek plastiku do użytku. Xenos sądząc po odgłosach i rozbryzgach wody musiały pruć do otworu na powierzchnię ledwo blondynka przestała strzelać w głąb kanału.

- Bierz się za bombę lalka i spadamy. - zawołał czwórka zmieniając magazynek na nowy, a stary chowając do ładownicy. Po chwili był gotów do odparcia ataku.

- Strzelaj do cholery! - ponagliła go ruda sierżant dając przykład wrzucając w dziurę granat. Dziura rzygnęła strumieniem wody i różnych resztek jakie ściągniętą ponownie przez grawitację opadły zaraz na dno leja. Blond saper przygotowała ładunek i cisnęła go w dziurę.

- Fire in the hole! - krzyknęła i obydwie cofnęły się od przez moment pustego i cichego otworu na dnie leja. Zaraz potem eksplodował on przewracając wszystkich. Dno zdeformowało się i wszyscy i wszystko w leju zaczęli zsuwać się na jego dno. Ale po chwili wszystko stało choć krater zrobił się jeszcze głębszy.

- A ty nazwij mnie jeszcze raz lalka to zobaczysz co znaczy dostać łomot od dziewczyny. - blond saper warknęła do leżącego obok Black 4 i wróciła do wygrzebywania swojej broni z gliniastej ziemi.

- Idź pomóż temu drugiemu. Ja przygotuję samochód. Nie dajcie wejść niczemu do leja póki Dakota nie zdezaktywuje bomby. - rudowłosa saper wciąż musiała być zdenerwowana ale jednak plan realizowała całkiem skrupulatnie. Blondynka wygrzebała swoją broń z dna leja i też ruszyła w górę tyle, że ku bombie.

- Po co te nerwy - odparł pojednawczo Owain aplikując sobie apteczkę - wystarczy że poprosisz i masz załatwione, kotku.
Ruszył pochylony do krawędzi leja.

Black 4 ruszył brnąc w górę gliniastego stoku. Nad koroną leja dostrzegł leżącego Black 0. Zaraz za nim choć nieco w inna stronę poruszała się czerwonowłosa sierżant. Blondynka zaś kucnęła przy bombie otwierając jakiś panel i zaczynając przy nim pracować. Była na tym skupiona i z góry leja widać było jej blond włosy i plecy. Marne były szanse by zdołała sama na czas dostrzec niebezpieczeństwo tak szybkie i skoczne jak te małe xenos których tu wokół było pełno. Rudowłosa sierżant przystanęła na górze leja rozglądając się jak wygląda sytuacja na poziomie gruntu. Do ciężarówki nie miała daleko ale było to “niedaleko” odkrytego terenu.


Black 4 i 0


Kolejna kwaśna flegma trafiła Zciwickiego.
- Kopsnj CZ - zawołał Padre do Czwórki zsuwając się do leja - Oddam przy wypłacie.
- Co z tego będę miał?
- Opokę, za którą będziesz się mógł schować w tym swoim miękkim garniturku.
- Masz.
- A tymczasem skoś trochę krzaków przy tym drzewie ze złamanym konarem. Tam siedzi to gówno.
- Kosiarkę to ma kicia
- mruknął Owian posyłając serię.


- Masz. - Black 4 rzucił Padre niedużą tubkę z czynnikiem zasadowym. Sam wymierzył i wystrzelił w stronę wspomnianego drzewa w dżungli. Efekt był słabo widoczny ale z dżungli trysnęła kolejna struga choć tym razem opadła gdzieś nieszkodliwie na asfalt. Za to gdzieś tam na skraju dżungli jakiś xenos zaczął piszczeć i tarzać się jakby struga kwasu trafiła właśnie jego. Rudowłosa sierżant skorzystała z okazji i przebiegła do szoferki. Chwilę po tym jak trzasnęły drzwiczki szoferki silnik ciężarówki ożył. To zaś jakby wywołało reakcję wśród stworów dotąd kryjących się w dżungli. - Cholera! Zaczyna się coś dziać! - krzyknął zdenerwowanym głosem zwiadowca. Widział jak jakieś pół setki kroków od niego na drogę wyłażą kolejne xenos. I z jednej strony drogi i z drugiej. Było już po kilka z jednej i z drugiej strony i wciąż wychodziły następne.

- Czas się chyba zwijać panienki
- powiedział Padre - bryka może jechać? Kicia jak atomówka?

- To nie jest atomówka. I przestań się spoufalać jeden z drugim. Bo się pogniewamy. - warknęła blondynka skoncentrowana na pracy przy panelu bomby. Ruda sierżant nie odpowiedziała za to dość wymowny był ruch ciężarówki. Odjechała kawałek i zawróciła w poprzek drogi zaczynają się zbliżać do leja tyłem. Dał się słyszeć charakterystyczny brzęczyk ostrzegający przed cofającym pojazdem.

- Nadchodzą! - krzyknął Black 4 i otworzył ogień z karabinka. Miał do czego strzelać. Xenos zaczęły biec wzdłuż drogi a kolejne wyskakiwały z pobocza dżungli. Nagle cała okolica zaroiła się od xenos. Na ciężarówkę i asfalt spadły zaś kolejne wypalające je plamy kwasu.

- Masz ważniejsze problemy w życiu niż nasz spoufalanie, kiciu - odpał Padre - Skończyłaś?

- Ty Zcivicki jesteś jednym z tych typów którzy nie rozumieją po dobroci co? Trzeba cię trzepnąć byś wiedział co i kto do ciebie mówi co? - saper pokręciła blond głową wyraźnie wkurzonym tonem. Ruchy miała szybkie i sprawne ale nadciągające xenos były jeszcze szybsze. W tym czasie rudowłosa sierżant zatrzymała ciężarówkę przy krawędzi leja.

https://cdna.artstation.com/p/assets...jpg?1473828501

Silnik sapnął i zwolnił na jałowych obrotach. Jakiś mechanizm zaczął rozwijać się przez długość paki ciężarówki i osuwać z niej na dno leja. Xenosom to absolutnie nie przeszkadzało w napieraniu na garstkę ludzi. - O kurwa! - syknął Black 4 gdy kwas rozbryzgł mu się na napierśniku. Zaczął szybko szukać ostatni pakiet zasadowy na takie okazji jaki para Parchów miała. W tym czasie xenos wskakiwały już na szoferkę ciężarówki a od dwójki Parchów dzieliło ich kilkanaście ostatnich kroków.

- Nie utrzymamy się - krzyknął Padre - wszyscy do ciężarówki i spieprzamy.
Jednym skokiem znalazł się przy ciężarówce i oczyścił ją z ufoków.
Owinowi nie trzeba było powtarzać.
 
Mike jest offline  
Stary 20-11-2017, 16:34   #234
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - Zwroty i nawroty (35:45)

“Tylko 25% nowo przybyłych wraca z pierwszego patrolu. Ci którym się udaje naznaczają się bliznami - “belkami”, jak je nazywają - które są świadectwem ich statusu. Dwie belki i jesteś już weteranem. Jeśli idzie o pozostałe 75%, no cóż, zobaczysz sam… “ - “Szczury Blasku” s.25.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; most kolejki magnetycznej; 1480 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:45; 135 + 60 min do CH Black 3



Black 2, 7 i 8



- Jesteś mechanikiem. Świetnie. - wyższy od Black 2 oficer z oznaczeniami kapitana policji i nazwiskiem Hassel na piersi raczej nie wyglądał jakby się pytał. Wbrew wszystkim okolicznością mieszana piątka mundurowych i skazańców pojechała w centrum opanowanego przez xenos terenu i wróciła z powrotem. Nie do końca cało ale przynajmniej w komplecie. Po szaleńczym biegu przez płonący wieżowiec, po skokach i upadkach walących się pięter, po wyścigu z xenos do furgonetki i pościgu tego wielkiego czegoś co ich wreszcie dogoniło i rozwaliło. Po tym jak się pozbierali i gorączkowo przedostali się do technicznego tunelu i tam jeszcze musieli wywalczyć sobie możliwość dotarcia do oddzielajacego ich od xenos włazu. Ale udało się. Przeszli i przekuśtykali pod ziemią prawie pół kilometra. Ale wreszcie wyszli na powierzchnię. Tuż przy opanowanym przez grupę mundurowych rozbitków z wraków Falconów moście kolejki magnetycznej.

I ludzie cieszyli się. Ludzie w mundurach wojskowych, Floty, marines, policji, ochroniarzy cieszyli się gdy na tym otoczonym przez xenos terenie pokazali się jacyś inni ludzie a nie xenos. Co więcej okazało się, że wrócili ci co pojechali w samą paszczę lwa. Zawsze budowało to nadzieję, że jak im się udało to i innym się uda. Uśmiechali się więc, klepali po plecach, po ramionach, unosili kciuki do góry. Mimo, że spokój był względny. Ruch wychodzących z tunelu ludzi wywołał ruch atakujących z dżungli xenos. Ale dość niemrawy ataki rzadkiej kilku sztukowych grupek z którym nasycenie wojskową bronią obsadzajacą most bez trudu sobie poradziło. Pojedyncze wystrzały i triplety jednak rozlegały się co chwilę. Ludzie na tym moście byli w okrążeniu. Panował chwilowy pat. Ale obie strony były czujne macając nawzajem swoje możliwości. Ludzie wyłuskiwali zauważone wśród drzew i krzaków sztuki, zestrzeliwali te które próbowały dostać się po filarach mostu. Xenos zaś regularnie próbowały przedostać się do dwunożnego mięsa.

Czas jednak grał na niekorzyść ludzi. Amunicja, medykamenty czy granaty kończyły się im bardziej niż hordzie wysyłane na polowanie stada. I ogólny plan ewakuacji, z braku środków transportowych pokawałkowany na raty, oznaczał, że z każdą odstawioną partią załogi most pozostała na nim obsada mostu będzie słabsza. I wszyscy ci ludzie na moście zdawali sobie z tego sprawę. Ale w tej chwili jednak cieszyli się choć z tak małego zwycięstwa piątki osób z mieszanej grupy. Uśmiechali się, śmiali i żartowali widząc jak para zakochanych, Karl i Sara, oboje pokancerowani ale bardzo szczęśliwi z siebie rzucili się w sobie w ramiona gdy wreszcie po jednym momencie spotkania wreszcie spotkali się znowu. Objęli się, pocalowali i tak stali objęci jakby tym uściskiem chcieli przekazać sobie poczucie bezpieczeństwa, troski i miłości. Wszystko zostało świetnie udokumentowane przez czujną i wszedobylską kamerę reporterki z IGN.

- No chłopie, ja ci to pozszywam ale to musisz iść do prawdziwego chirurga. - wojskowy paramedyk gdy zobaczył nogę Patinio tylko pokręcił głową. Ale kazał go położyć i pod jedną z podpór mostu zaimprowizował szybką operację. Coś kroił, zszywał, wstrzykiwał na nodze z której odciął większość i tak zmasakrowanej i zakrwawionej nogawki. Latynoski kapral miał niezbyt mądre spojrzenie ale nie usnął całkowicie wodząc dookoła trochę błędnym wzrokiem. - Lotnisko? Macie tam już jakiegoś chirurga? Przydałby się. Bo mam tu pacjenta dla was. Pozszywam i zabezpieczę go ale to takie cerowanie. Chirurg by się przydał. - wojskowy paramedyk wydawał się wiedzieć co robi i co mówi. A mówił chyba do partii jaka już odjechała na lotnisko wcześniej. Zakwalifikował go też jako rannego w pierwszej kolejności do ewakuacji na lotnisko.

Ewakuacja przyjechała na most kolejnym transportem złożonym z pokancerowanej furgonetki i transportera opancerzonego. Też po przejściach. Obydwa pojazdy nosiły ślady przestrzelin, wyszarpań po szponach, kawałki rozbitego szkła no i rozbryzgi. Od ciemne od błota, czerwone od ludzkiej i żółte od xenosowej krwi. Do tego ściekająca z kałuż woda i doklejone do tego wszystkiego gałęzie i liście jakie wcisnęła im dżungla. Grupka mundurowych bez zwłoki, sprawnie choć z pewnym pośpiechem zaczęła pakować się głównie do furgonetki. Po odjeździe tej grupki na moście zostałby odpowiednik wzmocnionego plutony piechoty. Jakieś trzy dziesiątki zbrojnych. Wtedy właśnie kapitan Hassel przywołał do siebie trójkę Parchów i zaczął mówić głównie do Black 2.

- Czerwoni dotarli w dżunglii do wraku Hawk 1 i przejęli załogę. - oficer policyjnej jednostki antyterrorystycznej powiększył holoobraz ze swojego komunikatora dzięki czemu wyświetliła się mapa okolic mostu. Bardzo podobna do tej jakie HUD wyświetlały Parchom. Ale te parchowe choć pokazywały ośrodek ludzkiego oporu na moście to już nie miejsce kraksy szturmowej maszyny. Co prawda jak się wiedziało gdzie patrzeć można było dostrzec świeży dym i wrak w dżungli ale nie było oznaczeń sojuszniczych jednostek jak to pokazywało na mapie kapitana. Gdzieś z tego kierunku też dobiegały strzały. Częściej niż tu na moście.

- Ale natknęli się w dżungli na ciężarówkę. Ale nie mogą jej ruszyć. Potrzebują mechanika. A my potrzebujemy każdego transportu a to jest najbliżej. - Hassel zaznaczył palcem na mapie a potem wskazał za barierą mostu ten sam kierunek na mapie. No faktycznie całkiem blisko. W linii prostej jakieś 300 - 400 m. Przez dżunglę. Bardziej 400 niż 300. Pieszo po pewnie mokrej, polnej drodze to z kilka minut marszu.

- Transporter was podrzuci kawałek ale dalej będziecie musieli dotrzeć pieszo. - kapitan wskazał na transporter czekający i ochraniający południowy kraniec mostu. Jego działko budziło respekt i było najcięższą bronią obsady mostu. Karabiny maszynowe i automatyczne granatniki też pomagały uczynić go ruchomą platformą ogniową. Większą siłę zniszczenia mogły mieć pewnie ciężkie wyrzutnie przeciwpancerne widoczne u grenadierów ale ich było tylko dwóch czy trzech i nie były tak uniwersalną bronią jak uzbrojenie transportera. Wedle mapy transporterem było nieco bliżej. Wtedy robiło się bardziej 300 niż 400 m. I była widoczna jakaś polna droga co dawała nadzieję na chociaż odrobinę przestrzeni w tym gąszczu w porównaniu do wędrówki na przełaj.

- Nie mogą wam jednak towarzyszyć bo priorytetem jest ewakuacja ludzi na lotnisko. Na drogę mogę dać wam wsparcie drona. - wskazał na mniejszy od człowieka krabowaty robot pełniący rolę ruchomej broni ciężkiej sądząc po widocznym uzbrojeniu. Był na tyle mały by zapakować go na transporter a operujący nim droniarz mógł operować choćby z mostu więc nie musiał zabierać miejsca w transporterze.

- Poza tym musicie dotrzeć do ciężarówki samodzielnie. Tam bronią się czerwoni. Czekają na was. Jeśli się nie utrzymają będą wracać właśnie wzdłuż tej drogi. Mają na wsparcie Bolty więc może być gorąco. Wasze zadanie to dotrzeć do ciężarówki, uruchomić ją i wrócić tutaj. - kapitan wyświetlił jakieś holo pokazującą przekrzywionego cieżkiego sześciokołowca na jakieś bezimiennej, błotnistej drodze w dżunglii.





Wyglądała podobnie po przejściach jak te na jakie właśnie ładowali się żołnierze i marines. Ale widocznie nie była w aż tak dobrym stanie skoro nie szło jej ot, tak odpalić. Wokół pojazdu widać było obstawiającą ją sylwetki w mundurach z bronią wycelowaną w dżunglę. Była to jednak pełnowymiarowa ciężarówka i to widocznie dostosowana do terenowej jazdy. Mogła pewnie pomieścić na pace dwa razy tyle obsady co mieściło się do pokancerowanej furgonetki jaką właśnie wypełniali mundurowi. Gdyby udało im się tam dotrzeć i wrócić to na trzy pojazdy była szansa by zabrać pozostałych na moście mundurowych jednym kursem. Alternatywą było powolne kawałkowanie grupy na poszczególne kursy co nie sprzyjało przy ciągłym naporze xenos spokojnemu zakończeniu ewakuacji.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:45; 135 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



- Co?! Tak powiedział? Co za nędzny kutafon. Bez lustra chyba go chowali w jakiś latynoskich slamsach. - Johan zareagował całkiem żywo na zdawało by się niewinne pytanie. Dopiero schodzili po schodach w czeluście mroków piwnicy i jeszcze czuli się względnie swobodnie. Samo pytanie Parcha i przejaskrawione, żywa odpowiedź marine chyba na moment rozbawiły całą grupkę. - Ale dobrze, że się poznałaś i nie dałaś się nabrać na te jego mydlenie oczu tym z Armii. - powiedział poufale Johan co też brzmiało dość luźno i zabawnie.

- Oj tam pewnie dziewczyna nie miała okazji poznać lepiej nas, chłopców z Armii. - powiedział z końca grupki armijny saper i mechanik.

- O właśnie. Dobrze powiedziałeś. Chłopców. Bo do wszyscy prawdziwi mężczyźni idą do Korpusu. - z początku grupki odezwał się idący pierwszy kpr. Thompson który też tak jak i Johan był marine. Ale potem już nie dało się ignorować ciemności i wszyscy umilkli.

Wędrówka pogrążonymi w mroku schodami i korytarzami szarpała nerwy. Mrok w kontraście jaskrawych ale wąskich promieni latarek taktycznych wydawał się jeszcze mroczniejszy. Mundurowa część wycieczki założyła gogle na twarz. Oprócz operatora pancerza wspomaganego ale ten w tym swoim pełnym hełmie miał pewnie to wmontowane w wizjer hełmu. Dwaj pracownicy rosyjskiego gospodina wyglądali więc dodatkowo dość niekompletnie. Widocznie skoncentrowali się na broni, amunicji i pancerzach i o takim detalu jak gogle nie pomyśleli. W jaskrawy, tropikalny dzień wydawało się to zbędnym elementem. Ale teraz gdy weszli w świat królujących ciemności od razu dało się to odczuć. No i paramedyczka która miała co prawda egzoszkielet ale głowę miała odkrytą też musiała polegać na świetle latarek.

Ta trójka szła jednak względnie w środku szyku. Ciemność wymuszała milczenie i czujność. Zdawała się przytłaczać gdy każdym krokiem wkraczało się głębiej i głębiej w jej czeluści coraz dalej od dziennego światła dominującego na powierzchni. Wszyscy wydawali się spięci. Zwłaszcza, że nie byli tu sami. Nie tylko mieli podejrzenia, że mogą się tu czaić xenos ale też i słyszeli je. Drażniace uszy skrobanie pazurów po płaskich powierzchniach, przytłumione skrzeki, chrząkania. Czasem wystrzał z broni palnej. Ale gdzieś z góry, przytłumiony ścianami i ziemią. Ci na górze też mieli co robić. Furgonetka i transporter odjechały na kolejny kurs do dżungli ledwo grupka mundurowych wysiadła. Z jakaś dziesiątka, może z tuzin mundurowych. A pojazdy pojechały po kolejną grupkę odciętych na moście żołnierzy. Ci co zostali zaś też przygotowywali punkt oporu w wieży. Część wbiegła na samą górę by mieć z góry wgląd na okolicę. Część próbowała umocnić budynek. Część zaś ruszyła na patrol i sądząc z rozmów mieli nadzieję znaleźć jakiś dodatkowy transport. Ale to niejako oznaczało, że gdyby grupka jaka weszła do piwnicy wpadła w tarapaty szanse na wsparcie i ratunek od tych na powierzchni byłby dość mizerne.

A jednak xenos ich nie zaatakowały. I właściwie jakby liczyć czy na korytarze czy metry to wcale tak daleko nie było. Znaczy gdyby to było “normalnie”. Tak z działajacym światłem i bez czających się xenos. A tak ta krótka wycieczka jednak wszystkim uczestnikom szarpała nerwy. Zwłaszcza jak Reneta po ciemku wyraźnie nie była pewna gdzie powinni teraz iść i chyba miała zauważalne porblemy z orientacją w tej ciemnicy. To zaś stawało pod znakiem zapytanią ją jako przewodnika. Mundurowi jeszcze względnie zachowywali dystans i spokój ale dwaj pracownicy rosyjskiego biznesmena byli wyraźnie zaniepokojeni co okazywali kręceniu głową i “job twoju mat” co jakiś czas gdy paramedyczka przystanęła lub wahała się. A jednak po wydawało by się wielu minutach dotarli wreszcie na dno czeluści do pomieszczenia z generatorami. Nareszcie!

Ale xenos się tu czaiły. Za ścianami, za sufitami, detektor Bron 0 pykał niepokojąco wykrywając niezidentyfikowany ruch. Całą drogę prawie tak było. Szarpiący nerwy pykający czujnik prawie bez ustanku oznajmiał, że mają skryte za ścianami towarzystwo. Jedno, czasem dwa czy trzy. Ale nie dawał odpowiedzi czy to te same czy tylko najbliższe. Mogło więc być ich tylko kilka ale mogła być i cała horda ale były na pewno. Jednego mniej uważnego czy bardziej odważnego roztrzelał idący na czele kapral Thomson. Potem minęli zmasakrowane cieżkimi pociskami zwłoki zmienione w żółty rozbryźnięty kleks. Ale poza tym właściwie doszli bez ingerencji stworów.

- Co?! Ja pierdolę! Jak to "resetuj system"!? - syknął rozzłoszczony Johan uderzając ze złości w pudło generatora. Gdy dotarli do generatorów on i kpr. Paien, który tak samo jak Elenio był z federacyjnej Armii. Ale przy generatorach pracowali zgodnie jak zgrany duet. Terenu pilnowali operator cieżkiego pancerza wspomaganaego i para ochroniarzy rosyjskiego biznesmena w wojskowych pancerzach z parchowymi oznaczeniami grupki Brown. Pomieszczenie z generatorami miały dwa wejścia. Jedno sprawdzili czy było zamknięte. Było. Przy nim Johan zostawił Mayę i Renatę. Powinno być te łatwiejsze do ewentualnej obrony. Drzwi wydawały sie całkiem solidne jak na możliwości tych małych stworów ajkie ostatnio zalewały okolicę. Przy drugim wejściu od wewnątrz stali ochroniarze Morvinovicza. A na korytarzu, na zewnątrz stał żelazny golem z ciężką bronią. Wojskowi bowiem bali dać się zamknąć w matni jaką łatwo mogło stać się pomieszczenie generatorów.

Obydwaj mechanicy, i ten z Armii i ten z Korpusu pracowali sprawnie i generatory zaczęły świecić światełkami i panelami i zaczynało to już wyglądać całkiem nieźle. Ale właśnie “komputer coś chciał”. Pewnie hasła serwisu którego żołnierze nie mieli a bez tego nie uznawał ich za uprawniony personel więc nie chciał słuchać ich poleceń.

- Może wywalić go i przejść na ręczny? - zaproponował Lampron zerkajac na Mahlera pytająco.

- Można. Ale wtedy wszystko trzeba będzie robić ręcznie. A z kompem to jest szansa działać zdalnie. - Johan wydawał się rozważać ten pomysł na poważnie ale jednak widocznie miał on swoje wady. Miał jednak rację, jeśli udałoby się zachować łączność między komputerem obsługującym generatory a jakimś innym wówczas można było wydawać mu polecenia zdalnie, z wieży, z lotniska czy skądkolwiek gdzie był zasięg. Ale jeśli chłopaki wypruli by teraz komputer co prawda obeszli by w ten sposób problem resetu jakiego ten się domagał ale cokolwiek chcieć by od generatorów oznaczało, że ktoś tu musiał zostać albo znów przyjść.

- Ojej. - jęknęła cicho paramedyczka. W momencie ciszy jaka nastąpiła po wymianie uwag dwóch mechaników w mundurach wzmagajace się pykanie detektora Mayi było słyszalne wyraźnie w całym pomieszczeniu. Chyba wszystkie głowy zwróciły się ku niej. Kontakt. Kilka sztuk. Kilkanaście może nawet. Na górze. Ułożone w linię jakby szły szeregiem. I dźwięk pazurów szorujących przez wentylację słyszalny gołym uchem.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; 3 km drogi do zjazdu na lotnisko; 3190 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:45; 135 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Xenos było zwyczajnie za dużo. Obydwa Parchy zdołały oczyścić widoczny bok i bezpośrednie sąsiedztwo ciężarówki tylko na moment. Zabite xenos od razu były zastępowane przez kolejne. A te ciurkały się względnie wąskim strumieniem w porównaniu do licznych celów jakie widać było na skraju dżungli. Urządzenie odstraszające działało więc całkiem przyzwoicie. Tyle, że ten względnie niewielki strumień z widocznych stworów to i tak było aż nadto na czwórkę obrońców.

Black 0 zdołał dopaść do boku ciężarówki ale brakowało mu krytycznego momentu by na nią wskoczyć. Nie miał ani chwili wytchnienia by robić coś innego niż strzelać do kolejnych xenos. Przewaga liczebna okazała swoją wyższość nad przewagami wyszkolenia i techniki. Jakiś xenos zeskoczył z szoferki na kark i bark Zcivickiego. Inny skorzystał z okazji i wżarł mu się w nogę przemykając pod kołami ciężarówki. Kolejne szykowąły się do skoku. Struga kwasu rozbryzgnęła się tuż przy nim na burcie sześciokołowca. Były pirat z pogranicznych światów chwiał się pod obcymi stworami po raz kolejny walcząc na osobisty dystans.

Podobnie Black 4 ledwo zdołał użyć pakietu zasadowego, ostatni jaki mieli na dwóch gdy doskoczyły go kolejne xenos. Pancerz jeszcze trzymał nie pozwalając zranić swojego właściciela ale i tak przy dłuższej walce z dwoma stworami na raz było to przedłużanie walki sprzyjało xenosom. Zwłaszcza jeśli do walki dołączały by kolejne stwory. A dołączały, wciąż nadciągały kolejne. Pojedynczo odrywały się ze skraju dżungli ale i tak przybywały szybciej niż dwa Parchy zdołały kasować na tak krótką odległość te które już toczyły z nimi walkę.

Sierżant za kierownicą była więźniem swojej fuchy, nie mogła opuścić szoferki. Otworzyła co prawda tylne okienko i strzelała z pistoletu. Trafiła jednego z xenos, tego który siedział Zcivickiemu na barku ale zaraz musiała strzelać do tych xenos jakie zaczęły walczyć w tym okienku by dostać się do środka. Wsparcie przyszło ze strony blondynki i jej ciężkiej broni. Wynurzyła się z leja strzelając ze swojego działka. Dudniący wizg ciężkich wojskowych pocisków zalał zrytą lejami drogę przez dżunglę. Sierżant o blond włosach zlikwidowała napływ xenos z dżungli. Stwory wydawały się zdezorientowane i przepłoszone tym nagłym włączeniem się ciężkiej broni do walki. Piszczały i skrzeczały a w stadzie na pograniczu dżungli dał się zauważyć popłoch. Mechanizm ciężarówki pracował niewzruszenie brzęcząc i wyciągając bombę z leja. Sierżant najwyraźniej były zdecydowane ją zabrać ze sobą. Ciężarówka bowiem choć miała odpalony silnik nie drgnęła nawet o milimetr. Zresztą kierowca była zajęta tłuczeniem w oknie atakującego ją xenosa bo było już zbyt blisko by strzelać.

Black 0 któremu został jeden przeciwnik udało się go trafić i zmiażdżyć kolbą zaraz po tym gdy na moment znieruchomiał wgryzając mu się w łydkę. Black 4 podobnie uporał się z jednym z przeciwników choć też oberwał znowu. Miał jeszcze jednego przed którym się odganiał. - Mag! - krzyknęła też poważnie ranna blond sierżant dając znać, że będzie wymieniać magazynek w swojej broni. Moment później jej broń umilkła choć jeszcze słychać było wizg mechanizmu obracającego lufami który dopiero zwalniał. Prowadzenie ognia spoczęło na Zcivickim w tym momencie który z całej czwórki był jedynym ze swobodą lufy. Bomba była już przechylona na pace częściowo wciągnięta lub patrząc z drugiej strony częściowo jeszcze nie wciągnięta. I wszystko oczywiście się posypało w tym samym momencie.

Xenos bez pacyfikującego efektu ognia broni maszynowej ruszyły naprzód. Sierżant za kierownicą która wreszcie uporała się z atakującym ją xenos krzyczała, że z drugiej strony też nadciągają. Musieli wierzyć jej na słowo bo całą trójką byli po jednej stronie burty. Black 4 właśnie uporał się ze swoim xenosem ale widząc drużynę gości bez ceregieli wpakował się do szoferki. A wraz z nim do środka dostały się xenos skaczące gdyż nie zdążył zamknąć drzwi. Widząc to sierżant za kierownicą ruszyła. Blondynka która właśnie przełądowała i wznowiła ogień znów szatkując masowo ciała małych stworów musiała przerwać by spróbować doskoczyć chociaż do paki odjeżdżającej cieżarówki. Wciąż miała szansę bo sześciokołowiec dopiero ruszał i musiał objechać lej w którym niedawno leżała bomba by zawrócić w stronę lotniska. Zcivickiemu udało się wskoczyć na pakę. W tym samym momencie od strony drugiej burty i szoferki wskoczyły xenos. Obróciły swoje wredne pyski na dwunoga szykując się do skoku na niego z dwóch rozbieżnych kierunków. Owain wpadł na brzuch na wpół leżąc na siedzeniu pasażera z nogami wciąż na zewnątrz. Tylko takim rzutem na taśmę miał szansę wskoczyć do szoferki i choć się udało to była to bardzo niewygodna do obrony pozycja przeciwko przeciwnikowi siedzącego i szarpiącego szponami plecy. Kolejny xenos przeskoczył po nim atakując bordowowłosą sierżant za kierownicą. Kolejne xenos przez nikogo nie ostrzeliwane skracały dystans do ruszającej dopiero ciężarówki i co znały już obydwa Parchy z własnych doświadczeń były spore szanse, że dogonią ciężarówkę tak jak i poprzednią osobówkę jaką niedawno jechali. Przez powietrze przeszedł huk pękającej opony. Bomba, wciąż wciągana przez mechanizm za szoferką ciężarówki gibała się jakby miała ochotę zamieść całą pakę ciężarówki od burty do burty.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 20-11-2017 o 17:12. Powód: Dokończenie zdania z reporterką i kamerą :)
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-11-2017, 22:40   #235
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Most przywitał kanalarzy zgrają kręcących się jak gówno w przeręblu mundurów. Ktoś krzyczał, ktoś strzelał, jeszcze gdzieś w tle odjeżdżały kabaryny wyładowane szpejem pod sam dach. W całym tym swojsko nieogarniętym burdelu Diaz czuła się jak w domu. Szeroki wyszczerz od razu pojawił się na jej gębie, plecy się wyprostowały, a oczęta świeciły czystą, niepohamowaną radością. Dotarli! Śmierdzieli jak padlina, trochę ich poszarpało po drodze, ale się udało zaliczyć stację krzyżową i to z wielką kurwą w dodatku. Mogli być z siebie dumni, każdy z ocalałej piątki. Diaz była, a co! Kto jej zabroni? Zwłaszcza że jak na złość, wykonała dobrą, legalna robotę, od której dusza poczciwego, meksykańskiego ulicznika dostawała obstrukcji, albo innej abstrakcji. Wspomnienie kurwy wielkości ciężarówki o czym Black 2 przypomniało. Macnęła się po obroży, potem rozejrzała po moście aż w tłumie wychwyciła konkretną sylwetkę. Podbiła do niej, wożąc się po moście, jakby była pośrodku swojego rewiru.
- Hola nińa, que tal? - zaczęła nawijkę, waląc znajomą reporterkę szczerym, latynoskim uśmiechem - Dają ci lambadziarze cokolwiek, co się nadaje do puszczenia w eter? - pokazała palcem grupę w mundurach.

- A chyba coś z tego ukręcę. - reporterka odpowiedziała z sympatycznym uśmiechem. Wydawała się być jedną z niewielu osób w okolicach mostu jakie poruszały się z ikrą i werwą. Reszta poruszała się albo leniwie i niedbale, jakby na pohybel całej sytuacji a inni przemykali się jakby ktoś do nich strzelał albo w każdej chwili mógł zacząć. - Ach poznaję cię. To ty byłaś w schronie. To o tobie mówiła Amanda. - reporterka o kasztanowych włosach wskazała na rozmówczynię palcem jakby przypomniała sobie w jakich okolicznościach się już spotkały.

Diaz zarechotała wesoło, łapiąc się pod boki i z duma wypinając pierś do przodu.
- Mówisz o Promyczku? Niezła dupa, nie? I do tego moja - podzieliła się z reporterką jakże istotną dla spraw kosmosu informacją, wcale a wcale się nie pusząc. No skądże znowu - Claro, spotkaliśmy się tam na dole, jak wracaliśmy z baletów. Też cię pamiętam. I mam coś. El regalo - stanęła obok niej i z wciąż szerokim uśmiechem. Postukała w panel Obroży, wyświetlając ekran, a na nim początek nagrania z ucieczki przed gnidą wielkości cysterny. Pokazała jakieś dwadzieścia sekund i zastopowała, zezując na dziennikarkę - Jest tego więcej.

- O tak, Amanda też cię ciepło wspominała i bardzo martwiła się o ciebie.
- reporterka pokiwała głową oglądając półprzezroczyste nagranie na holo. Oczy miała bystre choć nad twarzy pozostał jej uniwersalny wyraz mogący znaczyć cokolwiek. - Fantastyczny materiał. - powiedziała z uznaniem gdy Diaz skończyła puszczać nagranie z Obroży. Potem reporterka spojrzała na samą właścicielkę nagrania. - I jak rozumiem chcesz coś za niego? - zapytała uśmiechając się do Parcha i czekając na cenę.

Profesjonalny wyszczerz Black 2 stał się odrobinę drapieżny. Podeszła krok do przodu, stając z reporterką twarzą w twarz tak blisko, że prawie zetknęły się nosami.
- Wiesz novia, wyskoczyłabym z tobą na drina, a potem wycięła w miasto na balety, ale trochę tu chujem wieje, więc musimy improwizować - mruczała, patrząc jej głęboko w oczy - znam jedną całkiem niezłą melinę, ale daleko i nie po drodze… no i klimat się zjebał, a innych lokali tu chyba nada de nada. Ale mogę się mylić, jestem przejazdem - wzruszyła bezradnie ramionami - Powiedzmy że dam ci cynę, jak będę potrzebowała przysługi, si? Nic wielkiego, nie każe ci nikogo rozpierdalać, nie dygaj. Szkoda takiej foczki na Obrożę, ten syf by ci do karnacji nie pasował - zaśmiała się, co bardziej przypominało szczeknięcie - Materiał za przysługę, wchodzisz w to? -zniżyła głos do szeptu.

Reporterka nie wydawała się wcale być speszona bliskością Black 2 przy swojej twarzy. Nadal patrzyła z ciekawością jakby była zafascynowana drugą kobietą albo tym co mówiła.
- Dasz mi ten nagrany materiał z pościgu. W zamian za przysługę? - powtórzyła jakby na głos zastawiała się czy dobrze zrozumiała to co mówiła skazana na prawomocnym, federacyjnym wyrokiem kobieta. - No faktycznie szkoda, że nie możemy o tym spokojnie przy drinku porozmawiać w cywilizowany sposób. - pokiwała nieco smutno głową jakby ten fakt dla niej też był rozczarowujący. - Ale tak mniej więcej powiedz o jakiej przysłudze myślisz. - zapytała lekko patrząc ciekawie na Latynoskę. Też pod koniec ściszyła głos, że mówiła prawie szeptem.

- Powiedzmy że w tym burdelu zostało coś, co chce mieć tutaj - Diaz nie owijała w bawełnę - Ty znasz tego zjeba w białym garniaku, dobrze żyjesz z trepami. Trukniesz jednemu, uśmiechniesz się do drugiego, masz gadane, no i siłę przebicia z okiem wielkiego brata - pokazała na kamerę - Promyczek. Została pod ziemią, a teraz ewakuują stąd ludzi. Por tu puta madre… nie wiadomo czy będzie kolejna ewakuacja, ani kiedy, a ona tam biedna została sama. Znowu ją cabrones zostawili - warknęła ze złością - A to taka prawilna dupa. Szkoda jej na te kurwy. Jak się skończy cyrk z ewakuacją, już na lotnisku. Pomożesz mi zagadać z tymi lambadziarzami i skołować brykę. w zamian masz nagranie. Claro?

- Amanda.
- na twarzy reporterki pojawił się wyraz zrozumienia o czym mówi Diaz. Powoli odchyliła głowę nieco w górę i w tył by z wolna skinąć nią w dół i w przód. - Rozumiem. - powiedziała i widocznie coś obmyślała pod tą jej kasztanową czupryną. - Dobrze. Obiecuję ci, że zrobię co tylko będę mogła by wydostać stąd Amandę. Czy tyle ci wystarczy? - zapytała w końcu reporterka patrząc na Latynoskę uważnie i z lekko przygryzioną wargą.

- I walniesz ze mną drina - piromanka kiwnęła na znak zgody - Kudłaty ma skołować wódę tam na lotnisku. Daj coś, przegram ci bajeczkę na dobranoc - łaskawie wyciągnęła łapę, czekając na minidysk, albo inny badziew przenośnej pamięci - A jak lubisz takie telenowele - machnęła pokazując na Romeo i jego blond dupę - To dam ci cynę, tak w gratisie - znowu się szczerzyła bez jakiejkolwiek złośliwości - Pofiluj na Latarenkę, tą rudą od nas. Zwłaszcza jak się będzie kręcić przy tym zjebie z Armii. Taki kaktus z rozjebaną nogą. Lata jebaniutka za nim jakby jej hajsy wisiał i na plecach wlokła, ale to tam będziesz miała na taśmie - wyszczerz jeszcze się poszerzył - A właśnie, byłaś na lotnisku. Co tam u Harcereczki i Kudłatego? Taka czarna z biżuterią na szyi i wygolony trep. Są od nas. Trzymają się tam?

Reporterka roześmiała się z tego co mówiła latynoska i wydawała się być z tego bardzo zadowolona.
- Claro. - powiedziała wyciągając dłoń do klasycznego przybicia umowy. - Bardzo chętnie wypiję z tobą drinka. - powiedziała potrząsając i głową i podaną dłonią. Zaraz sięgnęła do kieszeni i wydobyła mały nośnik danych. Podała go Black 2 by mogła zgrać na niego dane z Obroży. - Kudłaty to kapral Mahler? Ten co też był z wami tam przed schronem? No tak, spotkałam jego i Mayę na lotnisku. Bardzo emocjonujące spotkanie. A ten kapral. Ach cudnie wyszedł! Pierwszorzędny materiał. - reporterka też się zrewanżowała uruchamiając swoje holo. W powietrzu rozbłysła półprzezroczysta szoferka chyba furgonetki. Dziwnie podobnej jak ta która właśnie czekała aż mundurowi się zapakują na jej pokład. Tylko na holo za kierownicą siedział “Kudłaty” jak go Diaz nazywała. Siedział i w skaczącej na pewnie jakiś wybojach drodze strzelał się z małymi xenos które już wdarły się do kabiny. Jednego który skoczył mu na ramię trzaskał razem z tym ramieniem o framugę aż go wywalił za okno. Materiał faktycznie pewnie podniósł by poziom ciśnienia i adrenaliny przeciętnemu zjadaczowi chleba w Federacji.

- Pierwszy kurs tej furgonetki przyprowadził właśnie ten kapral. Ale już was nie zastaliśmy tutaj. Szkoda. No ale maszynę od pana Morvinovicza załatwiła właśnie Maya bo on był najpierw strasznie oporny na ten pomysł. Ale przekonała go. W każdym razie gdy ich widziałam ostatnim razem szykowali się przygotować te lotnisko na wasze przybycie. Ten kapral przyjechał tutaj z trudem ale kapitan Hassel pozwolił mu wrócić pierwszym kursem na lotnisko. Mam nadzieję, że wszystko u nich dobrze. - reporterka streściła ostatnie wydarzenia na lotnisku i na moście jakie ominęły grupkę która w tym czasie była w podróży do Seres, w Seres lub z powrotem z Seres Lab.
- No. Ale właściwie jak tak sobie rozmawiamy. Może zgodzisz się na wywiad do kamery? Na pewno masz niesamowite ciekawe rzeczy do opowiedzenia. I wyjątkowy styl który ciężko podrobić więc łatwo zapada w pamięć. - reporterka IGN nagle jakby wróciła na ziemię i przypomniała sobie o tym gdzie jest i z kim rozmawia. I jaką to daje okazję. Więc spróbowała ją wykorzystać.

- Que… no proszę, proszę - Black 2 gapiła się na filmik z Kudłatym. Wyszedł prawilnie i profesjonalnie, jakby wcale munduru nie nosił - Jeszcze będą z niego ludzie. Fury już kradnie, teraz to. No i Harcereczka… weź jej odmów jak te wielkie oczy zrobi i zacznie nawijać, aż uszy od siary puchną - pokiwała głową zgadzając się z własna opinią. Na koniec zbystrzała - Wywiad? Ze mną? - łypnęła czujnie na reporterkę - Chcesz żeby nam jebnęli na łeb atomówkę, tak na wszelki wypadek jak to obejrzą? Na przykład ten spedalony generałek, co go pokazywali w wywiadzie…. - zamyśliła się i uśmiechnęła się szeroko - Balle! Jedźmy z tym koksem!

- Oj co niektórzy, tam na wysokich stołkach, to chyba jeszcze nie zorientowali się co znaczy zadrzeć z Olimpią Conti. Jak myślą, że mnie zatrzymają bo mnie odetną od nadajników na orbicie to się grubą mylą. Teraz to ja im dopiero nagram materiał.
- reporterka jakoś przez chwilę wyglądała bardzo mało profesjonalnie za to bardzo szczerze. Jakby na moment zdjęła maskę reporterki i ukazała prywatną twarz należącej do bardzo wkurzonej i pomysłowej kobiety. A w końcu to była Olimpia Conti z IGN która była firmą samą w sobie tożsama z reportażami z gorących miejsc w Federacji i nie tylko.
- Ale zostawmy to. Póki co jedźmy z tym koksem. - niefrasobliwość wróciła na twarz i w gesty reporterki gdy machnęła niedbale ręką na ten swój mały wybryk. - Zaczniemy może od podstaw. Jak się nazywasz i kim jesteś? Jesteś z karnej jednostki Parchów? - Conti zaczęła mówić już tak jakby właśnie zaczęła prowadzić wywiad. Pewnie gdzieś miała kamerę albo przynajmniej inaczej nagrywała tą rozmowę.

- Nie, por tu puta madre, wycięłam w balety. Film mi się urwał i obudziłam się z tym gównem na szyi. Pewnie jebnął jakiś zakład. Zakład rzecz święta - Diaz roześmiała się wesoło, krzyżując ręce na piersi - Całkiem w pytę bajer, za darmo na kurwy dzwonisz. I działa, obczaj ile się ich tu naleciało - machnęła dłonią na mundurową zgraję - Możesz mi mówić Diaz. Black 2. Tam jest Wujaszek. Wielki skurwol i chuj niemyty co mi ciągle cele spod lufy podpierdala. Pendejo, ale kochany - pokazała na olbrzyma w pancerzu wspomaganym, a potem paluch przeszedł na rudzielca siedzącego przy armijnym kaktusie - A tam siedzi Latarenka. Zwykle warczy i nakurwia granatami. Nie mówi dużo, bo na zryte gardło, ale z niejednego syfu… niejednego tu wyciągnęła - pokręciła głową nad tym faktem i wzruszyła ramionami - Madre mi dała Chelsey po jakiejś tam lambadziarze z kina, chuj z tym. Jest jeszcze Licha, ale śpi… i dobrze. Wkurwia mnie jej gadanie, łeb od niego pęka. - prychnęła, przestając się szczerzyć - No i nie spodobałaby sie wam, ani to co nawija. A jestem uciśnioną, niesłusznie skazaną ofiarą bezdusznego i kajdaniarskeigo systemu, który już dawno powinien wziąć i pierdolnąć z przytupem.

- Rozumiem. -
reporterka wydawała się zafascynowana opowieścią Latynoski, kiwała głową i nie przerywała jej opowieści. Gdy ta jednak skończyła zadała kolejne pytanie. - A czy wcześniej walczyłaś z tymi potworami? Czy ktoś z twoich znajomych może miał okazję walczyć? Czy walka z nimi różni się jakoś od walki z innymi przeciwnikami? - zapytała szybko Conti korzystając z chwili przerwy jaką zrobiła Diaz w swojej wypowiedzi.

- Nada de nada - Black 2 zaprzeczyła dość poważnie - Pierwszy raz to kurestwo widzę, na dzielni też nie chodziły ploty o niczym podobnym… a jak walczysz? - zamyśliła się żeby zaraz się roześmiać - Napierdalasz czym masz, byle nie podeszły, bo jak podejdą to jest źle. Dużo ich, różnych… niektóre łatwiej rozjebać, inne ciężej. Są jak zwierzęta, nie patrzą na żadne lewackie prawdy, prawa człowieka albo inny chuj. Żrą co im pod mordy naleci. Człowiek, dziecko. Mundur - rozłożyła ręce.

- A czy jako jednostka o specyficznym profilu, jako Parchy, byliście jakoś szkoleni lub wyposażeni pod starcie z tego typu przeciwnikiem? - reporterka IGN skinęła głową i od razu zadała kolejne pytanie.

- Pokurwiło cię nińa, czy dawno kibla nie odwiedzałaś? - Parch zdziwiła się uprzejmie, unosząc brwi do góry - Szkolenie? Chodzi o ten spacerniak dla paralityków, gdzie z łaski jebnęli 4 zdania i przetyrali dwa dni na poligonie i puścili ze dwa filmy jak te gnidy rozszarpują paru frajerów? Gdyby nie to, że od dzieciaka bujam się z klamką, nie nauczyliby mnie wiele. Wystarczy na Harcereczkę spojrzeć. Też ma za sobą penitarkę parchową i co? Wie który koniec klamki strzela. Tyle - parsknęła - Jak nas zrzucali byliśmy siódmą grupą. Po White, Yellow, Orange, Red, Green i Brown jest Black. Każda po dziesięć zjebów. Policz sobie. Nas została piątka, jest Pogodynek od zielonych i Harcereczka od brązowych. Dwa ostatnie niedobitki. Resztę wycięło do zera. W parę godzin. Sprzęt dali co było. Jak dożyjemy do CH możemy się podładować.

- Czyli właściwie ciężko was uznać, za jednostkę wyprofilowaną pod kątem wyszkolenia i wyposażenia do walki z tymi stworami.
- Conti spojrzała w oko własnej kamery jakby chciała to podkreślić przyszłym widzom. Ale zaraz wróciła do kolejnych pytań. - Co w tych walkach było dla ciebie najtrudniejsze? Najstraszniejsze? Najbardziej obce? - reporterka zapytała i znów główna część uwagi jej i jej kamery przykuła Latynoska w Obroży.

- No ogólnie to mamy robić rozpierdol gdzie paluchy tych z góry wskażą. I nie no, aż takiej padaki ze sprzętem nie ma. Jak dożyjemy do CH nawet całkiem w pałkę wybór. Ale putanas mają nas w dupie poza tym. Na przykład taka Harcereczka. Została una chica i miała eskortować trzech trepów przez zakurwioną dżunglę. Margarita to zgłaszała i nic, wyjebane po całości. To ich Latarenka z Margaritą i Ciotką odprowadzały na naszej puli minut. Jakby sie nie wyrobiły to by im rozjebało łby. Taki psikus. Potem walnęli drugi Brownpoint w chuj gdzie indziej niż nasz Blackpoint… i por tu puta madre musieliśmy znowu zapierdalać do dwóch, żeby nam Czarnulki nie rozjebało. Do tego gnidy, nawała. Ledwo sie wyrobiliśmy, ale sie udało. Na górze pewnie mają smuteczek - Diaz ciągnęła dalej nawijkę, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie - Słyszałam co pierdolił ten generałek czy inny admirałek z TV. Chuja tam profilowana jednostka, dobry żart. Ze zbieraniny pojebów nie zrobisz “jednostki”. Nawet teraz. Nasza grupa się podzieliła. Część niańczyła Harcereczkę, pozostali wywalili lachę i robili swoje zadanie. Tam zostało dwóch, my się jakoś trzymamy. Mierda no, zależy od człowieka… i to Latarenki wina. Ona zaczęła zbieranie sierot i włażenie na pałę po zaginionych pollas - parsknęła - Znalazła tamtych trzech pendejos i Harcereczkę. Zlazła w kanały, zrobiła rozpierdol i wyszli w piątkę. Soy w tym czasie z Wujaszkiem kroiliśmy czteroręką kurwę w burdelu… coby najprawilniejszej dupy na rewirze nie ojebała, bo ją tak skurwysyny zostawili przywiązaną - warknęła ostro, spluwając na ziemię - A najgorsze jest to, że nie mogę się ujebać jak tradycja nakazuje. Nie ma czasu po dupie się podrapać. Jesteśmy zmęczeni, poranieni i niedługo padniemy. Wtedy wyślą kolejną grupę. Moze teraz różowych, będzie odpowiednio pedalsko, jak ten cały popierdolony księżyc.

- A Latarenka, Harcereczka możesz powiedzieć widzom kogo tak nazywasz? -
zapytała Conti kierując z powrotem kamerę i mikrofon w stronę Diaz. - I dobrze rozumiem co mówisz? Ktoś zostawił kogoś gdzieś przywiązanego? - kasztanowłosa reporterka dodała zaraz kolejne pytanie.

- No Latarenka, Asbiel -
parchata piromanka pokazała na rudego Parcha przy filarze mostu - A Harcereczka to Harcereczka, widziałaś ją na lotnisku… aaaa, no my jedna ekipa - zasuszyła zęby, pokazując na Obrożę - Ale z różnych miotów. Harcereczka jest z Brown, my z Black. Jest jeszcze Pogodynek z Green, ale się kutafon nam gdzieś zapodział. I nie przywiązanego. Tatusiek z Połykiem i Konowałem zostawili Harcereczkę w kanale. Latarenka do niej zeszła. Ogarnąć wydobycie trepów przypartych przez gnidy w szambie - wzruszyła ramionami - Ale to przywiązanie to dobry patent, muszę wypróbować na Połyku, jak go pechowo nic tu nie rozjebie.

- Ach, czyli Harcereczka to Brown 0 czyli Maya Vinogradowa.
- twarz reporterki celowo czy nie rozpogodziła się gdy widocznie skojarzyła o kim mowa. Gdy Diaz wskazała na siedzącą przy filarze obok żołnierza z Armii Black 8 też nacelowała na nią obiektyw kamery. - Widzę, że masz jakąś ksywę dla chyba każdego. Dobrze a czy możesz nam powiedzieć jakie czeka was kolejne zadanie? - reporterka zadała kolejne pytanie i znów czekała na kolejne odpowiedzi.

- Mamy osłaniać odwrót cywilbandy i tych jehowych w pasiakach - pokazała mundurowych - Na lotnisku aż do czasu ewakuacji. Nie uda się to odjebie nam dyńki. Uda się… no to się dowiemy co dalej. - rozłożyła ręce - Znamy tylko najbliższą stację drogi krzyżowej.

- Czyli zostajecie tu na moście? Sami?
- zapytała poważnie reporterka czekając na odpowiedź rozmówczyni.

- Zostajemy? Z byka spadłaś? - Parch zdziwiła się uprzejmie i jak na nią kulturalnie - Lecimy w ten zielony, zawszony pierdolnik. Bo jebańce zgubili ciężarówkę ze szpejem i paru ludzi. Robimy za tarczę. Moglibyśmy wyłożyć laskę na to co tam Condor sapie, ale nas podrzucili kawałek, to mają u nas przysługę. Jak zdechniemy nikt nie zapłacze, a to zawsze jedna ściana mięcha między gnidami, a prawilnymi obywatelami, si? - zaśmiała się całkiem wesoło.

- Czyli jedziecie w głąb dżungli? By wspomóc żołnierzy jacy się tam znajdują. A w ile osób jedziecie? I co masz na myśli, że mundurowi mają u was przysługę? Pomogli wam jakoś, wsparli was? - zapytała reporterka badając kolejne wątki rozmowy.

- Ja, Wujaszek i Latarenka. Tres pollas y si. - machnęła na zieloną linię drzew. - Tak jakoś wyszło. My pomogliśmy im, oni nam. Te kurwy jebią wszystkich po równo. Pasożytujemy na sobie wzajemnie. Nie są tacy chujowi jak wyglądają, no przynajmniej paru. Naszych trzech jest całkiem spoko. Wkurwiają ale w granicach tolerancji i pojechali z nami w ten burdel do CH. O mało nas nie rozjebała ta wielka kurew… masz na nagraniu. Tam jest wszystko - pokręciła głową - Casanova i Romeo. Pies i trep z Armii. Bo Kudłaty pewnie teraz maca Harcereczkę i balle. Ma młoda ochronę i do kogo mordę otworzyć.

- Czyli zdarza się, że jednostka Parchów współpracuje razem z regularnymi jednostkami sił porządkowych?
- zapytała reporterka kiwając lekko głową twierdząco do słów jakie właśnie wypowiedziała rozmówczyni.

- Si - Latynoska przyznała jakoś mało chętnie, jakby jej to współczynnik szacunu na dzielni zmniejszało. Popatrzyła prosto w kamerę i dowaliła resztę - Ale nie dlatego że kurwa ktoś nam kazał, to nasza decyzja, claró? Bo my dobrzy chrześcijanie. To co pierdolił tamten stulejarz w studio to kutasa prawda. Możemy wyłożyć lachę na rozkazy psów albo innych trepów i paru tak zrobiło. Bujają się sami. Macie ten swój stan wyjątkowy, ale una… niespodzianka kurwy - warknęła ostrzej - Za porządnych cabrónes tu macie. Nie jebną człowiekowi w łeb jak wyłoży na nich laskę. Ta atmosfera strachu i karności też jest z dupy wyssana. Więc nie pierdolcie propagandowego szajsu, bo na sranie ciśnie jak się was słucha.

- W takim razie jeśli nie robicie tego dla rozkazów tylko z własnej woli to co was w takim razie zmobilizowało by wspomóc miejscowe i zamiejscowe oddziały porządkowe
. - reporterka popatrzyła chwilę na kobietę w Obroży ale zaraz podjęła kolejny wątek.

- Jej się spytaj - Black 2 kiwnęła głową tam gdzie ruda pokraka z kaktusim trepem - Ja miałam u niej dług za wyciągnięcie z chujni Promyczka. Por que? Nie wiem, nie musiała. Kudłaty też pomagał… a on to się wyrabia akurat, bo furę już podpierdolił. Uczy się. Bo tamten meks ma złodziejstwo we krwi - pokiwała z namaszczeniem głową - Ty komuś pilnujesz dupy, on pilnuje tobie. No i mówiłam, że jak na pollas to są mało wkurwiający. Jak chicos z rewiru. I pójdziesz się z nimi na ustawkę i do domu cię przywleką.

- Rozumiem. A czy na sam koniec jest coś co chciałabyś powiedzieć widzom do kamery?
- Conti popatrzyła tak samo jak Latynoska na siedzącą pod filarem mostu rudowłosego Parcha ale na sam koniec zapytała jeszcze o jedną rzecz swojej rozmówczyni.

- Claró que si - Parch odchrząknęła i powiedziała - Uważam że anarchia jest najbardziej w pizdeczkę formą społeczno-polityczną, a poza tym uważam że Unia Federacji powinna zostać zniszczona. Gracias - wyszczerzyła się na koniec, ale zaraz pacnęła się w czoło - Una secunda! Promyczek! Jesteś najprawilniejszą dupą na całym tym popierdolonym rewirze!

- Dziękuję ci bardzo za ten wywiad. Tak proszę państwa to mówiła Diaz a dla państwa wywiad przeprowadziła Olimpia Conti z IGN.
- reporeterka zakończyła swój wywiad promiennie uśmiechając się w oko kamery. Zaraz te oko zgasło a ona przestała się uśmiechać. Przynajmniej tak filmowo. - Och dziękuję ci bardzo, na pewno powstanie wyjątkowy wywiad. Jak tylko uda mi się połączyć z orbitą i dalej by to puścić dalej. - powiedziała reporterka już bardziej zwyczajnym tonem zerkając w niebo gdzie tam na orbicie pewnie krążyły gdzieś satelity i inne przekaźniki.

- To się parę osób wkruwi - Parch wyglądała na zadumaną - I zajebiście. Nie lubię chujów.

- Czyli będzie co oglądać i co budzić emocje. Czyli to po co kręci się reportaże.
- Conti uśmiechnęła się całkiem pogodnie i beztrosko machnęła ręką do kompletu.

- Chcesz emocji? Truknij z Harcereczką. Zajebała komuś cukierka, albo przelazła na pasach w niedozwolonym miejscu - Diaz zarechotała, gapiąc się w stronę lotniska - No i sieje siarę na prawo i lewo. Widziałaś sama. Co oni tam odpierdolili na lotnisku? Mówiłaś że mieli jakąś spinę na starcie.

- Dwóch kogucików miało ochotę na to samo ziarnko a ubiegł ich trzeci. Więc się poprztykali. -
westchnęła Conti rozglądając się dookoła mostu. - No ale jakoś razem z Mayą udało nam się załagodzić ten spór. - dodała zerkając znowu na Diaz.

- Jest cała? Kudłaty też? - zmrużyła oczęta a widząc potakujące kiwnięcie z miejsca się rozpogodziła - I gitara, poradzą sobie. Ja spierdalam - skrzywiła się - Trzeba coś jeszcze rozjebać zanim odbębnimy capstrzyk.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 24-11-2017, 23:30   #236
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Leczenie, łatanie i składanie ludzkiego mięsa nigdy specjalnie nie interesowało Nash. Wolała je łamać, palić i rozrywać. Zadawać ból zamiast go uśmierzać. Niszczyć, nie pomagać - nieefektywne, za dużo zachodu, bo po co bawić się w szycie jednego, czy drugiego idioty, skoro szybciej było gdy skręciło mu sie kark? Do tej pory, gdy potrzebowała pomocy medycznej, łatała się sama, albo wymuszała usługę na kimś, kto to potrafił. Inni jej nie obchodzili… aż do teraz.
Z rosnącym zażenowaniem przyglądała się polowemu konowałowi, opatrującemu Patino, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Powinna mieć to w dupie, odwrócić się i odejść. Zająć przygotowaniami do dalszej drogi. Zebrać i przeliczyć sprzęt, złapać oddech przed kolejną nieuchronną zawieruchą, bądź najzwyczajniej w świecie walnąć się na pobocze i dać nogom odpocząć. Wzięła się nawet w garść na tyle, by odejść od punktu medyka… szybko jednak tam wróciła, bo ruda głowa i tak ciągle uciekała w jednym, bezsensownym kierunku. Saper przyglądała się z zaciśniętymi szczękami, jak para sprawnych rąk pozbywa się prowizorycznych opatrunków, po czym zakłada nowe. Pomarańczowy rękaw, teraz zakrwawiony i brudny, poszedł do śmieci, zaś na jego miejscu wylądowała szyna okręcona rolką białego bandaża. Gapiła się spode łba, uciekając w bok oczami za każdym razem, gdy operowany trep przypadkowo na nią spojrzał.

W pewnej chwili drgnęła, słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości tekstowej. Rude brwi podjechały do góry, gdy Parch odpaliła holoekran. Zamrugała skonsternowana i uniosła łeb posyłając Dwójce kwaśne spojrzenie. Przekaz był prosty, zawierał raptem dwa zdania - “Por tu puta madre, Latarenka. Podejdź do niego, jebaniec nie gryzie”.

Jasne, jakby to miało jakikolwiek sens. Syknęła krótko, wysyłając odpowiedź.
“Mam inne rzeczy na głowie, zresztą to nie moja sprawa”.

Diaz ze swojego miejsca uniosła oczęta ku niebu, biorąc je na świadka z jakimi lambadziarzami musi się użerać.
“Jasne, jasne Loca. Idź i pogadaj, bo potem będziesz jeszcze bardziej nie do zniesienia. Baw się kurwa, co ci szkodzi? Szacun na dzielni ci nie zmaleje jak przez chwilę przestaniesz twardzielować. ” - wysłała smsa razem z szerokim wyszczerzem.

Ósemka wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze przez nos. Dla Dwójki to było takie proste, normalne. Skorzystać z okazji, zabawić się, zdjąć maskę i co potem? To i tak niczego nie zmieniało.
“Ludzie to nie zabawki.” - odpisała krótko, wolna ręka wyciągając pomiętą paczkę fajek.

“Mieeerda. Gorzej niż Tatusiek” - parchata piromanka załamała teatralnie jedną rękę, drugą macała holoklawiaturę - “Ty na niego lecisz, on na ciebie leci. Co w tym złego? Jaką masz gwarancję że ciebie albo jego nie rozjebie za kwadrans? I nie pierdol że ci na niczym i nikim nie zależy. Jakby tak było nie leciałabyś za nimi za każdym razem kiedy wpadamy w tarapaty. “ - wysłała, paluchem zataczając koło, które zatrzymało się przez chwilę na Casanovie, jego blond dupie, Condorze i zakończyło na Wujaszku i niej. - “Po Promyczka też polazłaś, więc nie pierdol. Podciągaj porty i idź ponawijać. No i wielki brat patrzy “ - brodą pokazała reporterkę - “Niech pollas murzyński kutas stanie w gardle.”

“Od robienia sobie siary mamy parę gołąbków” - saper parsknęła, dyskretnym ruchem głowy pokazując Hollyarda i jego blondynę. Zgrzytnęła zębami, podpaliła fajka i westchnęła z rezygnacją. Może Latynoska miała cień racji, nikt nie dawał gwarancji… na nic, a od rozmowy… nic się do jasnej cholery nie stanie. Tylko jak zacząć? Tego akurat nie wiedziała, nie szły jej wygibasy socjalne i chyba wciąż nie do końca ich chciała - zbędnych komplikacji, które pojawiły się sama nie wiedziała kiedy. Kiwnęła drugiemu Parchowi na znak zgody i wyłączyła holoekran, skupiając uwagę na kontuzjowanym trepie. Zrobiła krok w jego stronę, złapała dwa buchy i zrobiła kolejny, podchodząc ostrożnie niczym do uzbrojonej bomby.

Patino siedział oparty o filar mostu ale jakoś chyba na moment maska latynoskiego uroku mu zeszła. Wydawał się przygnębiony albo nawet przestraszony. Patrzył lekko rozkojarzonym wzrokiem to na wojskowego paramedyka który go opatrywał i mówił do niego to dla odmiany gdziekolwiek byle nie na niego.
- Ej ale nie utną mi nogi co? Nie zrobilibyście tego co? Wy rzeźnicy w kitlach to zaraz byście coś odcinali człowiekowi. Ale słuchaj dogadamy się co? Nie obetniesz mi nogi co? - kapral powtarzał jak nakręcony zerkając tym rozkojarzonym i niepewnym wzrokiem na Nash jaka do nich podeszła. Wojskowy medyk też rzucił krótko na nią okiem odwracając na chwilę głowę pewnie by sprawdzić kto podszedł ale zaraz wrócił do swojej roboty.

- Nie panikuj. Dostałeś głupiego jasia. Nogę na pewno uda się uratować tylko rzuci na nią okiem chirurg dobra? Powiedziałem ci taki mało prawdopodobny scenariusz. Rany co się go tak czepnąłeś. Będzie dobrze. Zajmij się czymś dobra? Jak się nazywasz mówiłeś? - paramedyk w mundurze wydawał się trochę zirytowany czy po prostu już był zmęczony. Jakby Latynos wyłapał jakieś jedno z kontekstu wyrwane słowo czy zdanie i się go czepiał. Chciał więc chyba go uspokoić.

- Jak nie znasz mnie? Wszyscy mnie znają. O, zobacz, ta chica mnie zna. Jestem Monstersleyer. Zobacz widzisz? O z nią właśnie wróciliśmy. Tam była taka megagnida. Jak czołg! No kurwa nie szło jej rozjebać wiesz? Zapytaj jej. Ona też tam była. - Latynos wydawał się przejęty wieloma rzeczami na raz i ze dwa razy wskazał ręką na stojącego obok Parcha.

- Tak? Znasz go? Słuchaj ja już skończyłem właściwie. Muszę zobaczyć co z innymi. Posiedzisz z nim? Zaraz mu ten głupi jaś zejdzie to wróci do normy. - paramedyk faktycznie popatrzył na stojącą obok kobietę ale sam zaczął zbierać swoje medyczne bambetle i zaczął się zwijać. Wstał i jeszcze spojrzał na moment na wciąż opartego o filar kaprala. - Nie wiem co on zapamięta z tej rozmowy. Ja muszę tu zostać. Ale jego musi obejrzeć prawdziwy chirurg. Ja to go przeczyściłem, założyłem szwy i zaciski, naszprycowałem po same uszy ale to go najwyżej ustabilizuje. Ma poważnie poszarpaną tą nogę. Im później tafi do chirurga tym są mniejsze szanse uratować mu tą nogę. - paramedyk powiedział krótko i dość poważnym tonem tak jak zwykle lekarze przekazywali wiadomości rodzinie i bliskim pacjenta. Chociaż ten był też i wojskowym i na polu bitwy więc pewnie zdawał sobie sprawę w jakiej okolicy znajdują się tutaj czy nawet tam na tym docelowym lotnisku gdzie mieli się ewakuować.

Czy go znała? Można było tak powiedzieć, lecz z pewnością nie należała do grupy osób bliskich, tym bardziej rodziny. Nie powinna słuchać diagnozy, wypowiedzianej krótkimi, fachowymi zdaniami. To naprawdę, do jasnej cholery, nie był jej problem… ale słuchała, kiwając głową z miną równie poważną co oddziałowy medyk. Wiedziała skąd mogliby wytrzasnąć chirurga i to świetnego. Pieprzonego cudotwórcę z kręgiem zimnego metalu wokół szyi. Kwestia jak go wyciągnąć i czy zdążą… a może Herzog da radę?
Saper przymknęła oczy, próbując ogarnąć szalejący pod rudą kopułą mętlik. Po kolei, nie wszystko na raz. Przeklęty kaktus mógł stracić nogę… przykre. Przykre jak diabli, szkoda go… lecz co ona mogla poradzić? Miała lecieć do HH i wyciągać stamtąd Horsta? W sumie i tak musiała po niego wrócić, wszak obiecała mu pomoc. Aby kupić trochę czasu, zaciągnęła się od serca, wstrzymując dym w płucach, po czym wypuściła go do góry. To Hollyard powinien tu siedzieć, albo Mahler. Nie ona.
nie Parch.
- Siedź na dupie - przekazała Obrożą, gdy lekarz się oddalił. Zaciągnęła się ostatni raz i przysiadła przy Latynosie, strzelając kiepem gdzieś w bok. Niedopałek zatoczył w powietrzu pełen okrąg i zderzył się z filarem, wzniecając deszcz rubinowych iskier.

- Słyszałaś co powiedział? Powiedział, że mi upierdolą nogę. Ja jebię. Będę jebanym kuternogą. I co ja kurwa będę robił z jedną nogą? Ej ale powiedz! Widziałaś tą nogę nie? No daj spokój, przecież nie wygląda tak źle nie? Takie draśnięcie w sumie. Właściwie to mnie wcale nie boli. Zaraz ci pokażę. Zobacz, zaraz sam wstanę. - kapral wydawał się nie zauważać nastroju Nash za to wyraźnie zauważał jej obecność. Mówił jakby wizja utraty nogi absolutnie go przerażała i nie mieściła się w jego światopoglądzie. Ale akurat Black 8 miała okazję z bliska i na świeżo widzieć jego nogę. I nawet amatorskim okiem diagnoza wojskowego paramedyka wydawała się boleśnie trafna. Patino tam pod bandażami co mu właśnie ten wojskowy konował założył to miał krwawą miazgę chrząstek, strzępów skóry i wszystko to upstrzone skrwawionymi ochłapami mięsa. To nie była żadna elegancka rana jak od cięcia nożem czy czystej przestrzeliny. To była krwista chabanina. Sam też chyba musiał o tym gdzieś zdawać sobie sprawę bo przecież słyszała przez radio, tam na rozwalonym i płonącym dachu Seres jak zareagował i on i Hollyard gdy odkrył w jakim stanie jest jego noga.

A teraz kapral jakby bał się, że paramedyk zaraz wróci i zacznie mu tutaj, na środku mostu odcinać nogę zaczął wstawać opierając się na zdrowej nodze i przytrzymując rękami filaru. Wstawał z gorączkowym pośpiechem jakby chciał udowodnić każdemu na moście, że może albo jakby chciał gdzieś zaraz uciec.

Ósemka warknęła ostro i złapała go za chabety, siłą zmuszając aby usiadł na wspomnianej wcześniej dupie. Gdzie on do cholery chciał leźć?! Mało mieli problemów i bez jego brawurowego naćpania? Przez chwilę właściwie się złapali i szarpali. Żołnierz chciał nadal wstać a Parch go złapała i pociągnęła na dół. Zaraz też musiała zmagać się z prztyczkiem obroży która objęła ją w posiadanie pacyfikując agresywne odruchy względem nie - Parcha i do tego mundurowego. Więc zapiekło ją od szyi w górę i w dół chociaż to było te najłagodniejsze ostrzeżenie. Jej los jakby uspokoił też i kaprala. Usiadł oparty o filar jakby Obroża i z niego wypuściła powietrze. Przez chwilę tak siedzieli w milczeniu i bezruchu. Ona bo się zbierała po wychowawczym Obroży on bo się zbierał. Ale chyba się pozbierał.

- Słyszałam - syntetycznemu głosowi lektora towarzyszył zirytowany syk - Powiedział, że pojedziesz na lotnisko i tam chirurg złoży ci nogę. Nie będzie ci nic obcinał, skończył z tobą na teraz. Nikt ci nie urwie tego kulasa, ani go nie odetnie. Siadaj. Odpoczywaj. Nie wkurwiaj mnie. Widziałam ranę. Mogło być gorzej. Jesteś na haju, dlatego nie boli. Ale jej nie nadwyrężaj. Bo jak zaczniesz teraz na niej łazić, to wtedy na bank ja odetną. Wiec siedź. Póki jest czas. Łap oddech. Zasłużyłeś. - dostukała z miną jakby zagryzła plaster cytryny. Zachrypiała krótko i nagle zeszło z niej całe powietrze. Spojrzała na swoje dłonie, zaciskając i rozkurczając palce. Nie musiał wtedy jechać, mógł zostać. Wtedy byłby cały…

- Dał mi głupiego jasia. Odbija mi. Mówił mi, że tak będzie. Pewnie się głupio zachowuję co? Przepraszam. I za te Obrożę i w ogóle. Wiesz, właściwie nie musisz ze mną siedzieć. Jak się wkurzyłaś czy co to jarzę. - kapral mówił już nieco przytomniej choć wciąż widać było, że zmaga się z ogłupiaczami jakie mu podano. Widocznie musiały już schodzić tak jak ten wojskowy łapiduch mówił na odchodnym. - Wiesz myślałem, że nas tam dorwą. Tam na dole. Myślałem, że już po mnie. Tak bez nogi. Potem. No ale Karl. Karl do mnie mówił. Powiedział, że to nie koniec. Że stąd wyjdziemy. Nie chciałem mu tego zrobić. Ja bym tam został wtedy. Ale jak on tak na mnie patrzył i mówił. Nie mogłem go zostawić wiesz? Nie chciałem mu tego zrobić. Myślałem, że jakoś dojdziemy do tej furgonetki. I tam no nie wiem. Będzie jakiś koniec. Znaczy chciałem, żeby Karlowi się udało. Wiesz on jest spoko. I ma Sarę. Ona też jest kochana. Wszyscy u nas ją lubią. To on ma po co żyć. A ja? Po chuja? Tak myślałem. Ale wtedy zobaczyłem, że one są wszędzie. Wszędzie były wiesz? Wyłaziły z każdej kurwa jebanej dziury. I jeszcze ta mega gnida rozpierdalała gdzieś ściany. Coraz wyżej. Znaczy bliżej. Jebie mi się już. Chciałem by mu się udało. No na pohybel tym jebanym xenosom. Ale wtedy wróciliście po nas. Widziałem was. Ciebie. Wróciliście po nas. I wiesz. Wtedy postanowiłem. Wtedy postanowiłem, że ja tutaj nie umrę. Ja, Elenio Patino z Maab, jedyny z całej dzielni który dochrapał się aż do pieprzonego kaprala w pieprzonej Armii nie dam się tam zapierdolić. Jak tam zobaczyłem ciebie. Postanowiłem, że kurwa mam po co żyć. I kogo ratować. Tak jak Karl. Nie chciałem patrzeć jak te gnidy cię rozpierdalają. Dlatego kurwa się ruszyłem. Jeszcze kawałek. Jeszcze jedną gnidę. Dałem Karlowi swój granat. Bo już mieliśmy ostatni. Dobrze. Ja bym inaczej tam został i wykończył się tym granatem jakby mnie tam zostawił. Ale chuj w to. Chuj w to wszystko. Teraz odejdziesz, tak? Znowu idziesz w gnidy, prawda? - kapral siedział oparty o filar mostu i mówił nieco płaczliwym tonem mówił i mówił. Jakby czuł potrzebę zwierzyć się komuś albo właśnie Nash. Mówił i mówił. Chaotycznie i mieszając nieco fakty czy chronologię. Ale poza tym wydawał się mówić gdzieś tam z samej głębi swojej osoby. Na końcu równie chaotycznie nagle zmienił temat i kierunek patrzenia. Dotąd wpatrywał się dość biernie gdzieś wysoko, nie wiadomo gdzie. Ale na koniec spojrzał prosto na Black 8 i wydawał się patrzeć całkiem przytomnie.

Tak, definitywnie to Hollyard albo Mahler powinni tu z nim siedzieć, nie Nash. Ale to na nią padło, siedziała więc i słuchała w ciszy, rozmasowując zdrętwiałe palce. Gapiła się przy tym uparcie pod nogi, nie umiejąc podnieść wzroku i spojrzeć na rozmówcę. Poznała historię z drugiej strony, tej co spadła. Perspektywę rannego żołnierza, otoczonego przez wrogie bestie. Serio myślał, że po nich nie wrócą? Pojechali razem i razem mieli wrócić. Wtedy Parch przypomniały się słowa Hollyarda o ludziach w Obrożach, tym że spodziewał się po nich parcia naprzód bez patrzenia za plecy.
Patino gadał i gadał, a saper tężała coraz bardziej. Krew odpłynęła jej z twarzy, kolczasta gula utkwiła w gardle, zaś w piersi narósł gniotący ciężar. Szło nie tak… tak cholernie nie w myśl czegoś, co Ósemka obiecała sobie, gdy w końcu pozwolono jej nałożyć metalową obręcz na szyję.
- Nie przepraszaj. Nie masz za co - napisała szybko, choć palce nie chciały jej słuchać. Zaciskała szczęki, mrugając raz po raz. Idiota… pieprzony, naćpany idiota. Chciał ją ratować? Po co? Radziła sobie doskonale sama, nie potrzebowała jego uwagi, czasu i… tego, żeby jak ostatni głupek dla niej ryzykował czymkolwiek.
- Nawet kurwa nie myśl o wysadzaniu się. Ani mi się waż - syknęła nie gorzej od gnidy, podnosząc w końcu wzrok, a ciężar w piersi urósł o kolejne parę kilogramów - Masz żyć, rozumiesz? Wylecieć stąd i zapomnieć. Wylizać się i dalej wkurwiać ludzi. Walić te drętwe teksty. Wszystko spierdoliłeś. Dlaczego to robisz? - pokręciła głową, przełykając z trudem ślinę - Miałam wydostać się tu, na Yellow. Znaleźć grupę cywili i wysadzić się z nimi. Zabrać do piekła jeszcze kilkanaście dusz. Ostatnie splunięcie w gębę skurwysynom z Federacji. Nie wrócę do celi, nie ma mowy. Jestem zmęczona, chcę wreszcie odpocząć. Ale wcześniej odejdę z hukiem. Taki był plan - przymknęła oczy. Może nie zapamięta, weźmie za pokłosie narkozy. - A potem pojawiła się Młoda. Zostawili ją, ci wszyscy do porzygu twardzi skazańcy. Samą, z licznikiem. Pieprzonego dzieciaka - uchyliła powieki i splunęła w piach - Ale to ty rozwaliłeś mi plany. Nawet nie wiem kiedy. Zamiast szukać okazji do ataku, zaczęłam cię pilnować. Obiecałam, że was wyprowadzę i doprowadzę bezpiecznie do… gdziekolwiek, gdzie nie ma gnid. Nie można łamać danego słowa. Za to właśnie nienawidzę ludzi. Jesteście zakłamani, tchórzliwi, zdradzieccy, myślicie tylko o sobie. Nie liczycie się z kosztami. Uznajecie raptem swoją rację. Macie gdzieś co stanie się gdy wykonacie założony plan. Flota, Armia, policja, sądy, urzędy. Ale nie ty. Po cholerę wracałeś po mnie tam w kanałach? To nielogiczne - zgrzytnęła zębami - Żałuję, że spotkałam cię akurat teraz. Burzysz porządek. Harmonogram. Wyciągasz coś, co powinno zostać w cieniu. Co nie powinno się budzić, bo przyniesie więcej szkody niż pożytku. Nie powinno mi zależeć na niczym i nikim. Ale zależy. Na tobie - westchnęła ciężko, odpalając dwa papierosy. Jednego podała trepowi, drugiego zatrzymała - Może gdybyś pojawił się wcześniej cały ten syf nigdy by się nie wydarzył. Żadnych zamachów, żadnych sądów. Żadnego więzienia. Torturowania. Obroży. Teraz już za późno. Ale coś jeszcze da się zmienić. Na lepsze. Doprowadzić poprawnie od początku do końca. Ten jeden raz. Ostatni. Pierdolę głupoty, nie słuchaj mnie - otrząsnęła się, prostując plecy i lampiąc się w napięciu na sylwetkę obok - Idę. Muszę. Za chwilę, nie teraz. Teraz jestem tutaj. - po chwili wahania wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń w pustym, głupim geście nie przynoszącym żadnego pożytku, prócz ciepła gdzieś wewnątrz klatki piersiowej.

Kapral z federacyjnej Armii mrużył i brwi i oczy gdy słuchał tego co mówiła siedząca obok kobieta. Wyglądało jakby przez opary podanych środków które go otumaniały próbował wyłapać sens tego co mówiła Black 8. Przyjął podanego papierosa dość biernie. Właściwie to Nash musiała mu go wetknąć między wargi. Podobnie zdziwionym wzrokiem powitał jej dłoń w swojej dłoni.
- Co? Co ty mówisz? Nie, nie, to nie tak, czekaj, nie… - żołnierz pokręcił głową jakby walczył z otumaniaczami jakie mu podano na uśmierzenie bólu podczas opatrywania i oczyszczania nogi i jakby próbował wyłapać coś w wypowiedzi Asbiel ale mu jednak umykało.
- Nie no. Z tym granatem przecież ci tłumaczę. To wtedy tam. - machnął niedbale ręką na północ skąd niedawno wrócili. - Teraz jest inaczej. No przecież ci mówię. - westchnął i w końcu samodzielnie wydmuchnął i wyjął z ust papierosa. - A z tym wysadzaniem znaczy. Nie no kurwa chyba nie odjebiesz teraz tego numeru? No weź. Po tym wszystkim? No kurwa no weź. - popatrzył na siedzącą obok rudowłosego Parcha i przez chwilę miał całkiem bystre i trzeźwe spojrzenie jakby chciał wysondować czy jej te plany przeszły czy jednak nie.
- A tam w kanałach. Ta młoda. Ta Rosjanka tak? No. Fajna jest. Za co ona siedzi? Zajebała lizaka synkowi jakiegoś planetarnego prezesa? No. I kurwa. Wtedy w kanałach… - mówił jakby opary znieczulaczy znów na chwilę wzięły górę gdy słowa zaczęły mu się rwać. Ale wspomnienia wydawał się wyłapywać odpowiednie. - No. Ej, znaczy nie, to nie tak, no coś ty! - nagle podniósł głos i pokręcił głową. - No bo wiesz, my tu się trochę z tymi gnidami już tu tniemy nie? I mamy z nimi na pieńsku. Zależy nam. By uratować. Kogo się da. No i siebie nawzajem. Wszyscy co w tym siedzimy. Co się z nimi tniemy. Karl, Johan, Sven, chłopaki, dziewczyny. No wszyscy. Bo te gnidy. No kurwa to gnidy no. I tam, w tych kanałach. Przyszłyście po nas. Tak jakby to nasi byli. Jakby nasze chłopaki i dziewczyny po nas przyszły. Tak jak my byśmy po nich przyszli. Więc zrobiłyście się nasze. Każdy kto się tnie z nimi i przychodzi i ratuje jest nasz. Bo jest taki jak my. Tak naprawdę. Dlatego. Dlatego tak. Nie zostawilibyśmy was tam. My to wiemy. Nie musieliśmy gadać o tym. Tylko kurwa broni nie mieliśmy! Bo jak byśmy mieli to wtedy inaczej by to wyglądało! Dalibyśmy czadu! No a tak to chuj. Dobrze, że wy coś miałyście na zbyciu. I dlatego tak. Dlatego tak było. Nie mogło być inaczej. Nie zostawilibyśmy tam nikogo kto by przyszedł po nas a byłaby szansa go wyratować. No. Dlatego od kanałów jesteście nasze. - żołnierz kręcił głową albo kiwał w zależności jaki detal opowieści opowiadał. Obydwa gesty wydawały się trochę przesadzone, pewnie przez te ogłupiacze brakowało mu wyczucia normy. Ale znowu pod koniec kiwał głową gdy mówił widocznie o czymś mu drogim i ważnym.
- O to walczę. Walczymy. My wszyscy tutaj. - wskazał brodą na most i sylwetki w mundurach. - Nie dla Federacji, sektora, nawet nie dla Armii czy Korpusu. Nie. Wcale nie. O te twarze dookoła. O nie walczymy. O to by zgnoić te jebane gnidy! By je wytępić! By już nikogo nie zarzynały! By nie wypruwały w tych kokonach jebane skurwysyny! Jakby kurwa była opcja by pójść i je wytępić wszystkie co do jednego to kurwa pierwszy bym się zgłosił! Nawet kurwa z tą nogą teraz! Kurwa! Nawet bym dał sobie obciąć tą girę! By rozpierdolić tych skurwysynów! I by już nikt nie ginął. Zwłaszcza nikt z nas. Z naszych twarzy. Tych dookoła. - żołnierz podniecił się i ożywił gdy nienawiść przez moment zwyciężyła ogłupiającą chemię. Zacisnął pięść jakby chciał w niej zmiażdżyć wszystkie xenos a przy tej wymyślonej misji uderzył się nią w pierś. Właściwie w napierśnik. Całkiem mocno ale pewnie przez tą chemię i tak nie poczuł. - I ty. Ty też bym nie chciał byś zginęła wiesz? - powiedział nagle jakby sobie o czymś przypomniał bo spojrzał na siedzącą obok kobietę. Patrzył jakby chciał się upewnić czy te pomysły o ginięciu wybiła sobie z głowy.

Nie uciekła spojrzeniem, choć wyrazu jej twarzy nie dało się wziąć za pogodny. Co powiedzieć, aby nie skłamać? Patino nie zasługiwał na kłamstwa, ani złudną nadzieję. Jasne, klarowne stwierdzenia - była mu to winna.
- Widzieli nas - powiodła oczami dookoła - Zanim pojechaliśmy do Seres. Ciebie i mnie. Gdybym teraz postąpiła zgodnie z planem, narobiłabym ci kłopotów. Istnieje tak szansa. Więc nie. Ten punkt został zawieszony. Wiem Elenio. - uśmiechnęła się gorzko. Uniosła rękę i starła ciemną smugę z jego skroni - Doprowadzę was bezpiecznie za linię frontu. Pomogę Młodej wykonać jej zadania. A potem odejdę. Na moich zasadach. Ty wrócisz do jednostki. Będziesz żył, znajdziesz dupę, założysz rodzinę. Zapomnisz. Tak będzie lepiej. Nie myśl o tym teraz, odpocznij. - pochyliła kark, opierając czoło o jego czoło - Też chcę już odpocząć. Nie pamiętać. Znaleźć spokój.

- Nie. Takich rzeczy się nie zapomina. Wpadają i ryją ogniem od razu tu i tu.
- Latynos poważnie pokręcił głową i wskazał palcem najpierw na swoje serce a potem na skroń. Potem przytulił Nash do siebie a jego palce głaskały ją po włosach i karku. Milczał. Milczał bardzo długo. Właściwie gdyby nie ruchy jego dłoni można by pomyśleć, że naprawdę zasnął. - Rozumiem. Ale szkoda. - powiedział w końcu i pocałował ją gdzieś w czubek głowy. Potem zaś objął ją mocniej przyciągając do siebie.

Dotyk, tak inny od zwyczajowego kontaktu towarzyszącego zwarciu. Niespodziewany, wyprowadzający z równowagi. Ciało saper zesztywniało, dłonie automatycznie sięgnęły tam gdzie nóż. Zwykle bliskość oznaczała zagrożenie, lecz tym razem zamiast bólu ran, hałasu walki i niebezpieczeństwa, niosła ze sobą ciszę. Ciepło i ukojenie, pozwalające zszarganym nerwom wziąć na luz. Zamarła podobna wyciosanej z kamienia figurze, z szeroko otwartymi oczami chłonąc ciepło drugiego ciała. Powolny, hipnotyzujący ruch na włosach… dziwny, obcy. Przyjemny. Ósemka chciała, żeby trwał. Wbrew temu, co ich otaczało: wojny, bestii, rozkazów i wyroków. Niepewności zbliżających się minut, kwadransów oraz godzin.
Sztywność powoli mijała, ramiona na oślep szukały i znalazły co trzeba, oplatając się ściśle wokół piersi w pancerzu Armii, a ruda głowa opadła na podstawione ramię, policzkiem spoczywając na powgniatanej blasze.
Więc tak wyglądała... normalność. Dobra rzecz, uzależniająca zapewne na dłuższą metę.
Myśli saper zwalniały, aż pozostała raptem rejestracja bodźców najbliższej okolicy. Przypomniała sobie dom, leżąca na stoliku książkę - starą, zakurzoną i papierową. Z wytartymi rogami, popękaną oprawą. Z pożółkłym papierem. Otworzona gdzieś pośrodku, na stronie z zagiętym górnym rogiem.
- Więc kimże jesteś? - wystukała na holoklawiaturze, uśmiechając się nieobecnie - Jam jest częścią tej siły, która wiecznie Zła pragnąc, wiecznie Dobro czyni - zaśmiała się kanciasto. Nie robił jej wymówek, nie próbował sprowadzić na inny tor. Przyjął do wiadomości, zrozumiał na ile potrafił.
-Jeżeli będziesz trzymał dystans. Zrozumiem. Obiecaj mi coś - zmieniła pozycję aby móc mu spojrzeć w twarz - Nie ryzykuj, nie rób głupstw. Przeżyj. Wtedy będzie dobrze, to ma sens. Jest właściwe. Będzie na koniec lżej.

- Ja z książek to słaby jestem.
- armijny kapral odpowiedział najpierw na cytat na który zareagował trochę niepewnie do czego ma to zmierzać. - Ej, ale chica nie dygaj co? No kto ma się wykaraskać z tego bagna jak nie przystojny południowiec? Przecież muszą potem film zrobić a potem kolejną część bo na pewno będzie kasiasty sukces więc przecież nie mogą rozwalić w nim głównego bohatera nie? - powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Ten zwyczajowy bezczelny ton zdawał się wrócić w tej wypowiedzi tak jak to często się u niego słyszało przy różnych okazjach. Trochę przy tym rozłożył ramiona by podkreślić gestem swoje słowa na znak, że innej opcji nie widzi.

- Nie znam się na filmach. - tym razem Nash rozłożyła ramiona. Patrzyła mu w oczy z bliskiej odległości, nie rozumiejąc czemu nie wstaje i nie idzie do reszty Parchów. - I w tym filmie pewnie jeszcze główny bohater ma w pakiecie przyklejoną blond foczkę. Wpatrzoną w niego jak w milion kredytów. Superspluwę i odpalony kod na nieśmiertelność - parsknęła, zmieniając minę na politowanie.

- Oczywiście. Przecież to podstawa by nakręcili kolejną część. A jak wszyscy głównie bohaterowie zginą no to dupa z kolejnej części. - kapral pokiwał głową jakby był największym znawcą kinematografii jaki kiedykolwiek się narodził. Potrafił przy tym wyglądać aż tak poważnie, że ciężko było go naprawdę traktować poważnie.

- Dobrze więc że Mahler ma teraz obstawę. Jest szansa na sequel - Parch z trudem, ale zachowała powagę - Ty ani foczy nie masz, ani superspluwy i ciężko o nieśmiertelność. Ale nie dygaj. Postacie trzecioplanowe też są ważne. - wyszczerzyła się złośliwie i dopisała z rozmysłem - Statyści.

- Postacie trzecioplanowe?! Statyści?! Jak mogłaś!?
- kapral FA złożył ramiona na piersi by dać odczuć rozmówczyni jak bardzo jej uwaga była nie na miejscu i jaki jest zły na nią. Do kompletu jeszcze spojrzał gdzieś w zielonkawe niebo ozdobione ogromną tarczą Yellow i o wiele mniejszym krążkiem gwiazdy centralnej. - Ale nie no wiesz, w sumie to zależy od punktu widzenia. I z tą spluwą i z tą foczą. Właściwie to no zobacz, jest co trzeba by było co kręcić. - Elenio jakby po chwili zwątpienia i focha zmitygował się i przyciągnął do siebie i karabin i Nash bliżej.

Parch okręciła się tak, aby móc patrzeć mu w twarz i przy okazji wolna ręką klepać paciorek na holoklawiaturze. Drugą wciąż trzymała mu na plecach, drapiąc paznokciami skórę powyżej kołnierza pancerza na linii gdzie zaczynały się ciemne włosy.
- Musiałabym jeszcze na ciebie lecieć i wzdychać, a z tym ciężko. I nieodpowiedni kolor włosów - zmrużyła pogodnie oczy - Poza tym nikt nie chce oglądać Latynosów. Oni tylko kradną.

- Nieprawda.
- odpowiedział bardzo urażonym tonem. Pogmerał coś palcami przy rączce swojego noża. - Tylko tych których złapią. - dodał tonem wyjaśniena by siedząca obok biała focza wiedziała jak to jest z tymi oszukańczymi stereotypami. - I potem tych których złapią szargają nam, uczciwym ludziom, opinię. - dodał wyjaśniająco na wypadek gdyby rozmówczyni nie załapała tego w lot. - A ze wzdychaniem nie przesadzaj. No co prawda musisz jeszcze trochę poćwiczyć by wychodziło jak należy no ale jak na amatorkę no to idzie ci całkiem nieźle. - pokiwał głową chcąc chyba znaleźć jakąś jaśniejszą stronę tej całej sytuacji o jakiej mówili.

- Amatorka? Twoja matka krzyczała co innego, gdy mnie zapraszała przy wolnej chacie - Nash zmrużyła oczy, zanosząc się kanciastym śmiechem, a gdy się uspokoiła, pokazała brodą na nóż - Po cholerę to macasz? Chcesz mi ożenić kosę i ojebać? Już ci mówiłam, zły adres. Nie mam portfela.

- A tak sprawdzam czy mi nie ukradli. Wiesz, żyjemy w niebezpiecznych czasach. A tutaj tylu tych z Floty się kręci, że aż dziwne. No mówię ci, najgorsze typy to te co zostają marynarzami. Na to nie ma mocnych.
- Elenio popatrzył na Nash bardzo poważnym wzrokiem jakby zależało mu by przestrzec ją przed tym złym i okrutnym losem jaki na pewno czeka ją z rąk marynarzy. A tych faktycznie było pewnie i z połowa w obsadzie mostu.

Ósemka przybrała bliźniaczo marsową minę, wodząc złotymi ślepiami po sylwetkach w charakterystycznych pancerzach marine. Ciekawe co by usłyszała, gdyby gadała z Mahlerem. Pewnie coś na Armię. Dosrywali sobie w końcu aż miło się słuchało.
- Najgorsi? - wystukała powoli, zagryzając dolna wargę jakby nad czymś intensywnie myślała, finalnie zaś wzruszyła prawym barkiem - Nie wiem, nie mam opinii. Nigdy nie miałam marynarza, a nie lubię wydawać osądu przed zapoznaniem z tematem. Ale mogę nadrobić i wrócimy do tej dyskusji - pokiwała głową bez najmniejszego miligrama ironii.

- Posrało cię? - zapytał uprzejmie żołnierz jakby oświadczyła, że sama chce sprawdzić czy granat bez zawleczki wybucha czy nie więc trzymając go dalej w ręcę by dobrze widzieć. - Dziewczyno, co złe to na pewno we Flocie albo z Floty. To pewnie na bank. Każdy porządny człowiek ci to powie. Znaczy nie marynarz. Tu nie ma co sprawdzać. Normalnie szkoda wysiłku. To cud, że tej całej Floty jeszcze nie zdelegalizowali. - Latynos patrzył poważnie i równie poważnie kręcił głową na znak jak niemodrą rzecz zaproponowała Nash.

- Wygląda że miałeś sporo do czynienia z marines. Zbyt dużo razy, zbyt niespodziewane i boleśnie - zacharczała, co w jej wykonaniu było śmiechem. Poczochrała go po włosach wybitnie opiekuńczym i współczującym ruchem - Stąd te złe skojarzenia i wspomnienia. Wojsko. Prysznice. Upada mydło, schylasz się… a tam z tyłu trep z Floty. Może to im powinno się założyć Obroże? - przyciągnęła go do siebie, jakby chciała schować przez złym wzrokiem paskudnych marynarzy.

- Nie, nie, nie, nie no co ty wygadujesz? Ehh… Ale jeszcze kupa nauki przed tobą. - kapral oparty o filar mostu oparł się o niego głową tak, że patrzył gdzieś wysoko wzdłuż tej sterczącej w niebo belki. - No przecież marynarze i my, prawdziwi żołnierze, to są całkiem dwie inne jednostki. Więc i prysznice mamy inne. Oddzielne. No i wiesz, u nas jest ciepła woda i nie trzeba kranów na kłódki zamykać a u nich to wiesz, dzicz i degrengolada, nic tam cywilizowanego się nie utrzyma. - kapral Armii zrobił bardzo zbolałą minę by dać wyraz jak bardzo chłopaki z marynarki są beznadziejnym przypadkiem pod każdym względem.

- Dlaczego Armia, a nie Flota? - Nash nie kryła szczerego zdziwienia, zmieniając pozycję z siedzącej na klęczki. Przełożyła nogę nad jego biodrami i usiadła mu na udach, uważając aby nie obruszyć zranionej nogi - Klimat tam mają jak u ciebie w domu. Chodzi o mydło, nie? U was nie ma i możecie podpierdalać od marynarzy. I ciepła woda… nie poprzewracało ci się w dupie od takiego luksusu?

- Nie, nie, nie, nie, to nie tak
. - Patino zarówno pokręcił głową i pomachał ręką by dać znać jak bardzo się nie zgadza na taki pomysł. - To marynarzom odwala od nadmiaru mydła. Zresztą właściwie od jakiegokolwiek mydła. A mydło i ciepła woda?! No coś ty! To pewny sposób na zatracenie tej swołoczy. Nie to co my, uczciwe i porządne chłopaki z Armii. Nam to możesz narąbaną w trzy dupy siostrę zostawić no i mówię ci, nie będziecie nieszczęśliwe ani ona ani ty. - Latynos w pokancerowanym pancerzu popatrzył jakoś tak głęboko kładąc sobie przy tym dłoń na piersi by wzmocnić efekt jak bardzo poważnie i na serio mówi.

- Ona bo nic nie będzie pamiętać, a ty bo w końcu zaruchasz? - podrzuciła rozwinięcie wedle swojej białasowej logiki odnoszenia się do osób z nacji kaktusów - O alimenty też cię nie pozwie, bo wywalisz na drugi koniec wszechświata na bardzo ważną misję ratowania galaktyki i tyle będą cię widzieć.

- Ojjj… No znowu nie słuchasz uważnie.
- Latynos pokręcił głową w zmartwionym geście. Potem lekko ramiona mu artystycznie opadły by nie dało się nie zauważyć tego gestu i popatrzył z wyrzutem na rudowłosego Parcha. - No przecież ci mówiłem. Noo tyylkoo jak cię złapią! A jak nie to nie i wszyscy są szczęśliwi. - odparł dla odmiany beztrosko.

Pełne powątpiewania kręcenie głową miało stanowić cały komentarz, tym razem bez werbalnej wstawki. Szczęście należało ponoć do pojęć względnych, zależnych od punktu siedzenia. To akurat miała wygodne, w tej chwili. Złote oczy zjechały wymownie w dół, potem bardzo powoli wróciły do góry, tam gdzie twarz w kolorze kawy z mlekiem. Co dalej, miała iść? Coś zrobić, napisać? Przywalić z liścia na otrzeźwienie i zwrócenie uwagi? Umykał jej pożądany schemat, tak samo jak zrozumienie działań żołnierza. Czekała więc, w końcu zawsze mógł kazać jej spierdalać i problem sam się rozwiąże.

Latynos też się wreszcie przymknął. Trzymał ją tak jak mu pozwalała pocharatana noga i wydawało się, że już się nagadał, wygadał, obgadał kogo i jak chciał i teraz jest na etapie odpoczynku po tym gadaniu. Siedział więc i trzymał tak w milczeniu Nash. Sporo ludzi rzucało im zaciekawione spojrzenia. Ale chyba nikt nie chciał się mieszać bardziej niż trzeba a widocznie każdemu bardziej wychodziło, że nie trzeba. Więc choć nie byli niewidzialni to jednak jakoś nikt nie kręcił się specjalnie w pobliżu.

- Mam iść już? - Parch wystukała krótkie pytanie, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. Powinna się zbierać, to byłoby rozsądne.

- Zostań. Jeszcze chwilę. Posiedź. - powiedział nagle małomówny i dziwnie poważny żołnierz. - Wiem, że musisz zaraz iść. Ale no zaraz. Jeszcze nie teraz. - dodał jeszcze jakby się albo jej coś tłumaczył.

- I co? Mam się tak gapić na ciebie? - prychnęła i zaraz spoważniała. Sięgnęła po nóż, wyciągając go i ściskając rękojeść aby dodać sobie odwagi. Warknęła, po czym jednym ruchem złapała za pukiel rudych włosów i odcięła go. Chwilę pomajstrowała zwijając go i zawiązując na supeł żeby pojedyncze kłaki nie rozwiały się na wietrze.
- Jak nie chcesz to wywal - szczeknęła lektorem, by z wyjątkowo zażenowaną miną wcisnąć mu zwitek. Niczym innym nie mogła się podzielić, a chciała mu coś zostawić jakby jednak nie dotarli na lotnisko.

- To czekaj! - Patino który podarunkiem chyba w pierwszym momencie bardzo się zdziwił nagle ożywił się. Zaczął sięgać po swój nóż, właściwie to bardziej bagnet, z niego odkręcił nakrętkę i jak wiele modeli bagnetów okazało się, że ma tam cały niezbędnik ale z niego jeszcze wysypał na dłoń jakąś błyskotkę.
- Masz. Weź na szczęście. - powiedział wciskając jej krążek w dłoń. Z bliska okazało się, że to jakaś moneta. Albo bardzo stara, jeszcze z początków Federacji gdy obracano fizycznie pieniędzmi albo wybita na jakąś okoliczność. Powszechna plotka głosiła jednak, że w świecie gdzie każdy kredyt da się policzyć bez woli właściciela tam i tu pozostały w lewym obiegu dawne banknoty pełniąc podobną funkcję jaką kiedyś pełniły. Tyle, że na czarnym rynku. Mogła to być prawda a mogła nie być ale na pewno małe monety nadal miały wielu fanów i kolekcjonerów. Patino po przekazaniu Nash monety zawinął kawałek pukla o niezbędnik swojego bagnetu i złożył go z powrotem.

Saper przyglądała się monecie urzeczona. Przekręcała ją pod różnymi kątami, łapiąc słoneczne refleksy na lśniącej powierzchni. Niewielki drobiazg, suwenir. Na szczęście. Tymczasowo, nic się nie stanie jeśli go weźmie i zwróci pod koniec. Szkoda, aby się zniszczyła…
Ruda głowa przekręcała się na boki, podczas gdy jej właścicielka łapała perspektywę, podziwiając wzory na wytartej powierzchni.
- To ta szczęśliwa? Ta co Mahler mówił, że trefna? - uśmiechnęła się nieobecnie, czując jak wewnątrz klatki piersiowej rozlewa się jej fala ciepła - Ładna.

- Ja pierdolę… No widzisz? No sama widzisz. No gdzie się jakiś marynarz nie pojawi to zaraz coś nie tak. Kto mu kazał chlapać jadaczką?
- Elenio zajął się składaniem w jedność swojego bagnetu i trochę wyglądał jakby to go pochłonęło. Co było możliwe bo na z lekka przyspawanej siedzącej pozycji trochę było to niewygodne tak złożyć do kupy a potem do pochwy ten bagnet. - Ładna, pewnie, że ładna. Daj, pokażę ci sztuczkę. - przyzwał gestem z powrotem monetę i gdy Parch mu ją podała ujął ją w dwa palce by była wyraźnie widoczna. - Ładna nie? Orzeł i reszka nie? No. I tak ma być. - powiedział z cwaniackim uśmiechem. - Ale zobacz teraz. - powiedział i podrzucił monetę. Metaliczny krążek chwilę obracał się w powietrzu aż w końcu spadł na latynoską dłoń. Ten starym zwyczajem pacnął ją na drugą dłoń i chwilę przytrzymał. Do tej pory wyglądało jak klasyczny rzut monetą. - Co chcesz? Orzeł czy reszkę? - zapytał kapral szczerząc się niemiłosiernie. - A powiedzmy, że reszkę. I co? Ha! Widzisz? Reszka. - powiedział odkrywając dłoń i na odkrytej monecie faktycznie widniała reszka. - A może orzeł? - zapytał i znów przykrył monetę dłonią ale już jej nie podrzucał. Chwilę potem odkrył a choć Nash mogła przysiąc, że nie poruszył dłońmi to po odkryciu na monecie widniała przeciwna strona monety. - Daj rękę. - powiedział przyzywając znowu dłonią jej dłoń. Gdy zbliżyła położył na jej dłoni monetę. A potem przykrył swoją dłonią. - Nie wiem jak to działa dokładnie. Ale to coś z ciepłem dłoni. - powiedział spokojnie a Nash poczuła, że moneta jakby zaczęła lekko drapać lub obracać się na jej dłoni. - Wyucz się rytmu. Zmienia się mniej więcej co sekundę. Ale jak poczuje otwarte, chłodne powietrze to przestaje. Dlatego jak odkrywasz rękę to się już nie rusza. A rytm pulsuje inaczej reszka a inaczej orzełek. Nauczysz się. Trochę wprawy i będzie ci wypadać co chcesz na zawołanie. No i poza tym przynosić szczęście. - wyjaśnił jej kapral a Nash czuła jak coś tam w tej monecie jest na rzeczy bo na pewno nie leżała spokojnie między jej dłonią a dłonią Patino. Za to gdy on uniósł dłoń moneta leżała jak skamieniała na jej dłoni.

Uszkodzone struny głosowe miały jednak plusy. Gdyby nie one, wyszłoby że ją zatkało i nie wie co powiedzieć. Przy cholernym Meksie ciągle się na tym łapała - na niewiedzy odnośnie słów, gestów, sensu zachowania. Jakby nie mógł jej dać pestki od karabinu, bądź czegoś pokrewnego: masowego, neutralnego przedmiotu. O nie, wszak to by było za proste. Oczywiście musiał wylecieć z czymś, przez co Ósemce ścisnęło gardło, a szczęka się zacisnęła aby nie drżeć bezsensownie zbyt dobitnie ukazując wzburzenie. Do tej pory panowała nad mimiką, starała się trzymać jednej miny. Tak było prościej. Bezpieczniej. Niwelowało niepotrzebne komplikacje, które i tak się pojawiły.
- Dziękuję - napisanie pojedynczego słowa zabrało jej zdecydowanie zbyt dużo czasu jak na tak prostą konstrukcję, lecz sztywne palce nie chciały się słuchać. Nienawidziła prosić i dziękować, zwłaszcza szczerze - Będę pilnować. Ciekawa rzecz. Zabawna. Pomysłowa - przekazała lektorem dość chaotycznie, błądząc spojrzeniem od podarunku do wyszczerzonych bezczelnie ust przed sobą - Przyda się szczęście. Oddam jak wrócę. A teraz zamknij oczy i odpocznij. Zasłużyłeś. Ja zajmę się resztą - pocałowała go krótko i wróciwszy skronią na jego naramiennik, trwała tak póki wyczuwalny pod drugim pancerzem oddech nie unormował się, a Latynos nie zapadł w nerwową zapewne, chemiczną drzemkę. Wtedy dopiero podniosła się ostrożnie i ściskając monetę w garści, wróciła do obowiązków.
Mieli tu w końcu jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 24-11-2017, 23:31   #237
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Wyglądało na to, że ledwo wyślizgali się z jednego gówna, a już trepy pakowały ich w kolejne. Mieli znaleźć jakąś kabarynę na zadupiu pełnym kurew i jeszcze dostarczyć ją na most razem z ładunkiem.
- Mechanik? - Diaz popatrzyła do góry… że też ten zjebany pies musiał być tak dobrze odkarmiony. Gdyby była Wujaszkiem to ona patrzyłaby na niego z góry. Niestety nie wszyscy mogli być tak zacni jak olbrzym w pw - Kto ci takich bzdur naopowiadał, co Condor le passo? Ja tu jestem robić rozpierdol, claró? - rozłożyła ręce równie bezradnie, jak szczerze smutna była jej mina. - No tengo… dobra kurwa, ale nie liczcie na cuda. Mana mi wyszła, będę leciała ręcznie i nic nie gwarantuję - machnęła ręką, zezując na mapę, potem na drona i pokręciła głową - Balle, ale czaisz też, że u nas nikt tym gównem się nie posługuje, si? Jest Patino, ale on jedzie z wami, bo jebany leser nie nadąży, a nie będziemy go znowu nieść. Zresztą chyba chuj mnie strzeli jak dalej będę musiała wysłuchiwać jego nawijki - prychnęła, ale szybko zaczęła sie szczerzyć - Coś jeszcze na mieście wam ogarnąć? Wstąpić do Taco Bell po burrito, que?

- Granaty. Zapalające. Plastik, Calymory. Prochy
- Nash przekazała lektorem najważniejsze zapotrzebowanie, obserwując Hassela kątem oka - Znajdzie się coś, czym możecie się podzielić bez bólu? Zwykłymi granatami też nie pogardzimy. Nie pogardzimy niczym.

- Głosy mi powiedziały coś za jedna.
- kapitan Raptorów i osoba dowodząca obroną mostu popukał się po słuchawce komunikatora połączonej z wyświetlaczem HUD. Pewnie miał tam podstawowe dane w tym i o Parchach tak samo jak oni sami mogli sczytać nawzajem swoje specjalizacje, że Black 2 jest mechanikiem albo Black 8 saperem. - Z amunicją i wszelkimi zapasami krucho. Sami wiecie jak tu wylądowaliśmy. Mamy tylko to co na sobie. - oficer zwrócił się do Black 8 odpowiadając na jej pytanie. Właściwie wszyscy tutaj byli takimi lub innymi rozbitkami. Wszyscy też byli niepewni co do perspektywy uzupełnienia zapasów w najbliższej przyszłości.
- Zobaczę co da się zrobić. - skinął lekko głową obiecując zająć się tą sprawą. Ale nie było się co oszukiwać, by komukolwiek coś dać w tej załodze obsadzającej most to trzeba było komuś zabrać. - Przyprowadźcie nam tą ciężarowę i będziemy wszyscy cieszyć się jak małe dzieci w nowej piaskownicy. - Raptor odwrócił się znowu do Diaz. - Dam wam drona. Operator się u nas znajdzie. Będziecie się kontaktować przez radio. - wyjaśnił jak widzi sprawę współpracy między grupką Parchów bez droniarza a dronem jaki im przydzielić gotów był na tą misję.

- Też słyszysz głosy?! - Black 2 ucieszyła się i aż z tej uciechy klasnęła w dłonie. Nie była sama! - A mnie nazywają zwyrolem jak mówię co mi nawijają… “spal ich, spal wszystkich!”, “nikt nie jest bez winy, muszą płonąć”... - poskarżyła się na ciężki los i ludzkie niezrozumienie - Dobra, przyprowadzimy wam tą kabarynę, nie dygaj. A co z Majstrem? - zapytała nagle - Tym waszym penejdo co lubi ładować, albo jak jego ładują… nie zdążył sprecyzować, bo się fiesta zaczęła - rzuciła w psa szerokim wyszczerzem.

Ósemka parsknęła i uśmiechnęła się połową ust. Dobrze mieć priorytety, bez dwóch zdań. Patrzyła Hasselowi w oczy, mrużąc je w miarę jak mówił. Niby mogli zacząć wybrzydzać, lecz trepy już dla nich ryzykowali. Wypadało się odwdzięczyć. Żeby nie kolekcjonować żadnych długów.
- Daj namiary, zobaczymy co da się zrobić - wystukała i już miała opuścić rękę, gdy coś sobie przypomniała. Zawarczała nisko i dostukała, kiwając brodą na transportery - Po ewakuacji. Jak dotrzecie na lotnisko. W HH został chirurg, od nas - skrzywiła się i puknęła palcem w obrożę - Herzog da radę złożyć Patino? Grozi mu amputacja. I nie tylko. Zanim to się skończy będzie jeszcze wiele trupów. Wielu rannych. Lekarz się przyda, samochodem nie będzie tak daleko i długo jak pieszo.

Kapitan lekki uniósł brwi i uśmiech mu trochę zamarł na warga przez co zrobił się nieco sztuczny gdy Black 2 zaczęła gadać o swoich głosach. Przeszedł więc do drugiej części jej wypowiedzi.
- Jaki Majster? Ktoś od nas? Któryś z żołnierzy? - lekko zatoczył ruch głową jakby miał a myśli mundurowych obsadzających most. Obok przeszło dwóch żołnierzy. Saper rozpoznała jak nieśli claymory i plastiki. Raptor też musiał to dostrzec bo przerwał ich marsz i swoją dyskusję.

- Carlson! - zawołał i dwaj pewnie saperzy zatrzymali się i zwrócili do oficera. - Rzućcie co możecie dla nich. Jadą do czerwonych po ciężarówę co jej filują. - powiedział tak po prostu wskazując na trójkę Parchów. Dwaj wojskowi spojrzeli na siebie, na materiały wybuchowe jakimi byli obwieszeni. Na oko Nash to było niewygodne tak na patrol czy inną misję. A i wcześniej pewnie rzucili by jej się w oczy jakby paradowali z taką ilością wybuchowego szpeja na sobie. Więc pewnie też pozbierali od pozostałych mundurowych co kto miał. W końcu obydwaj przekazali trójce Parchów po dwa claymory, plastiki i granaty. Potem znów ruszyli na północny kraniec mostu. A potem dalej, na zorane pociskami przedpole. Wyszli poza linię najdalszych czujek a te czujki nerwowo wodziły lufami po okolicznej dżungli gdy saperzy rozstawiali swoje zabawki.

- Czekaliśmy na was. Aż wrócicie. Myśleliśmy, że wrócicie tą furgonetką. - powiedział Hassel przez chwilę obserwując jak dwóch saperów zabezpiecza północny brzeg mostu. Zamierzali się ewakuować przez południowy, ku lotnisku ale odkąd piątka z Seres wróciła nikt chyba nie miał romansów na północnym brzegu.
- To z Elenio jest aż tak źle? - zapytał wracając do wątku o jakim rozmawiał z Parchami. - Cholera. - pokręcił głową i obserwował Latynosa którym do dzisiejszego poranka dowodził na zachodniej barykadzie. - Herzog nie jest lekarzem. Ale kiedyś służyła u nas. Jest tak dobra jak można być w improwizacji nie będąc pełnoprawnym lekarzem. Ale nie wiem czy to wystarczy by uratować mu nogę. Ale w tej chwili z ludzi co mam tutaj albo na lotnisku ona jest najlepsza w takie klocki. W klubie Morvinovicza jest jakiś lekarz? Ten jego Kozlov czy jakiś inny? - gliniarz wrócił do precyzowania usłyszanych informacji. Tylko część o Herzog mówił z zastanowieniem jakby sam nad tym rozmyślał czy paramedyczka da radę poskładać nogę Patino czy nie.


- Majster! No ten typ od załadunku waszego latadełka. Ten no - Diaz pstrykała palcami szukając słowa, aż je znalazła - Loadmaster! No mówię że Majster od ładowania, co nie słuchasz co hablam?! Niezła dupa, całkiem prawilna - pokiwała głową i zaraz się skrzywiła - No Casanova oberwał jak chuj. Zleciał szkitą na gruz, ma tam jebanego siekanego burgera. Wrócilibyśmy furgonetką, gdyby nam jej ta wielka kurwa nie rozjebała… puta - burknęła i ożywiła się - Właśnie! Słuchaj Condor, przygotujcie co macie najcięższego, tak na wszelki. Ona jest jakieś pół kilosa stąd, o tam - machnęła ręka w odpowiednim kierunku - dostała trzema p.pancami i nic. Więc uważajcie, claró? Chujowo by było jakbyśmy wam przyprowadzili furę, a was by rozjebało.

- Jacob Horst. Lekarz. Z tytułem. Kiedyś.
- Black 8 za to pozostawała poważna i skupiona, nie spuszczając oka z psiego kapitana - Kod wywoławczy Green 4. Jeden z nas - wzruszyła lewym ramieniem, dopinając podarowane materiały wybuchowe - On wyjmował z chłopaków anomalie. Kozlov się do niego nie umywa. To jedyna szansa żeby ten kaleczniak zachował nogę. Nie może jej stracić - warknęła, spoglądając gdzieś ponad linię drzew. Prychnęła zrezygnowana i dostukała - Powinien zostać, nie jechać. Wtedy nic by się nie stało. Ale się stało. I nie będzie sam, jeden ranny poważnie.

- Loadmaster? Na Falcon 2?
- Sven powtórzył informacje od Diaz i chwilę widoczna gałka oczna mu skakała więc pewnie coś sprawdzał na swoim HUD. - Kpr. Riley. - powiedział pewnie gdy znalazł w systemie potrzebne dane. - Lądowali awaryjnie w mieście. Udało im się wylądować bez strat ale musieli opuścić wrak. Chłopaki z kosmoportu wysłali po nich ekipę. Rozbili się jakieś 20 km od naszych linii w kosmoporcie. - kapitan powiedział szybko jakby zdając kolejny raport z kolejnej sytuacji. - Dalej są na linii pod Falcon 2. Jeśli ktoś by chciał z nimi porozmawiać. - Raptor dodał prawie, że wyglądało na to, że w ostatniej chwili. Zerknął przy tym na Black 2. Miała wciąż komunikator i jeśli loadmaster z Falcon 2 miał swój to właściwie mogli się komunikować.

- Hornet 1 tu Falcon 1. Mamy pogłoskę na tanka. Pół kilometra na północ od nas, wzdłuż torów. Możecie to sprawdzić? - Raptor nie czekał tylko od razu pewnie nadał na łączu z latającym nad głowami wsparciem. Te maszyny miały możliwość zlikwidowania nowoczesnego czołgu więc nawet z bardzo dużym i potężnym xenos powinny sobie poradzić.

- Tu Hornet 1, zrozumiałem. No wreszcie coś dla nas macie. Kitracie całą zabawę dla siebie tam na dole. Lecimy to sprawdzić. - w słuchawkach dał się słyszeć odpowiedź pilota który udawał bardzo obrażonego i usilnie znudzonego. Ale nad głowami dwa widoczne krzyżyki zmieniły od razu kierunek loty wykręcając synchroniczny wiraż a na ziemię dotarł zmieniony dźwięk ich silników gdy maszyny weszły na wyższe obroty.

- Green 4. Jacob Horst. Zrozumiałem. - Hassel skinął głową notując sobie pewnie w pamięci a kto wie czy tylko w niej nazwisko lekarza. - Tak, wciąż jest w schronie pod klubem. Ale w tej chwili nie mam jak posłać po niego. Wrócimy na lotnisko zobaczymy jak będzie wyglądać sytuacja i czym będziemy dysponować. - gliniarz popatrzył uważnie na Black 8 nie chcąc się pewnie pakować w obietnice bez pokrycia. Na razie sam punkt planu “ewakuacja na lotnisko” był całkiem problematyczny. Jednym ze sposobów na usprawnienie tego punktu było właśnie przytaszczenie z dżungli tej cieżarówki.
- To jest wojna Nash. I wszyscy na niej jesteśmy żołnierzami na polu bitwy. Nawet taka Sara Karla. - wskazał na blondynkę wtuloną w snajpera policyjnych antyterroystów. - Wszyscy możemy oberwać w każdej chwili. Bez względu kim i gdzie jesteśmy. Elenio gdyby został mógł oberwać tak samo jakby pojechał z wami. I sama widziałaś, że sam chciał jechać. Więc nie rób sobie wyrzutów jeśli on ci ich nie robi. Nie zadręczaj się. - powiedział na koniec.

- Nie zadręczam. Stwierdzam fakty. I myślę nad rozwiązaniami. Tym, co dalej - Ósemka wystukała powoli, wracając do rozmówcy uwagą - Pilnuj ich, teraz to twoja fucha - przeleciała wzrokiem na Hollyarda, potem Patino i skończyła na Hasselu. Cofnęła się trzy kroki i obróciwszy się na pięcie, odeszła pod barierkę, gdzie Siódemka.

- Mhmm… siiii, claró que si - Black 2 westchnęła tak ciężko, jakby jej na klacie położyli ciężar całego wszechświata, za to wzmiankę o Majstrze przyjęła z radością. Żył pendejo! Mogła też z nim pogadać, same plusy! - Dobra Condor, będziemy spierdalać. Jak wrócimy musimy jebnąć kolejkę - zaczęła mu się przyglądać bardzo uważnie, taksując wzrokiem od góry do dołu i z powrotem - Bien… muy bien. Mogłabym cię nawet wyłuskać z tego pancerza, usiąść na kolanach i pierdolnąć masaż, kto wie? Całkiem porządny z ciebie perro, wiem co mówię. Wielu spotkałam. Ciągle się policia o coś przypierdalała, odkąd pamiętam. O byle gówno - westchnęła po raz drugi - Co ich, por tu puta madre, obchodziło kogo trzymam w piwnicy? Albo ile granatników… no i pojąć nie potrafili że maczetą kroję chleb… każdy ma jakieś przyzwyczajenia - rozłożyła bezradnie ręce.

Kapitan dowodzący tym improwizowanym oddziałem rozbitków z dwóch transportowców skinął głową lekko uśmiechając się do Black 2. Wyglądało na to, że ta odprawa pod zielonym niebem upstrzony ogromną tarczą Yellow i małym krążkiem Relict na środku mostu dobiegła końca. Powiedzieli sobie co mieli sobie powiedzieć a, że czas nie stał w miejscu trzeba było ruszyć z miejsca by spróbować wykonać postawione zadanie.

Black 2 odeszła na bok, grzebiąc w funkcjach obroży. Przestawiała coś, klęła pod nosem w rodzinnym języku, szukajac odpowiedniego kanału. Klikała guziki, sprawdzała częstotliwości, aż wreszcie znalazła tą właściwą.
- Hóla Majster! - wydarła się radośnie do słuchawki - Nie zajebali cię tam przy tym ładowaniu? słyszałam że puknęli was bez mydła i na ostro bez poślizgu lądowałeś. - w krótkiej wypowiedzi przekazała nawet coś na kształt troski.

- To ty? Ta co lubi wielkie działa? - facet po drugiej stronie odpowiedział po chwili wsłuchiwania się w trzaski eteru. - Wyszliśmy z tego względnie cali. Ale tu pełno gnid. A my prawie nie mamy broni. Schowaliśmy się. Czekamy aż nas znajdą. - facet mówił nieco przyciszonym głosem jakby bał się odezwać swobodnie. Wydawał się też być trochę rozkojarzony i spięty. Z bronią mogło być słabo bo obsada latadełek miała zwykle tylko boczną dłoń. Piloci bo do kabiny ciężko było zabrać coś większego a strzelcy i ci co urzędowali z ładowni obsługiwali zwykle ciężką ale stacjonarną broń jaką jeszcze ciężej było wymontować z wraku który mógł wybuchnąć lub mogły wpaść xenos z sąsiedzką wizytą.

- Hijo de puta… kolejny się bawi w rozpierdol beze mnie! J-e-b-a-n-i-e-c - Black 2 wylała frustrację, ładując kopa w barierkę mostu. Zdezelowany kawał blachy jęknął i odpadł, więc piromanka posłała mu drugiego kopa, tym razem transportując drogą powietrzną dziadostwo na drugie pobocze - Ja, a kto inny? - ściszyła naburmuszony głos, dając otoczeniu odczuć jak jest niezadowolona - Balle, wkurwiłabym się, gdybyś naobiecywał, mordą natrzaskał ,a potem się rozjebał jak ten lamus. Wyjdź z tego, cabrón. Mamy niedokończony biznes. Wujaszek też się niecierpliwi.

- Oj ja bym ci bardzo chętnie odstąpił to co tu się pod lufami kręci i jeszcze trochę. Chcesz to wpadaj, na pewno coś pomyślimy jak się tutaj razem zabawić.
- odpowiedział głos w słuchawce uderzając w nieco bardziej żartobliwe tony. Nieco bo dalej mówił wyraźnie przyciszonym tonem jakby bał się odezwać zbyt głośno.

- Weź mi parę na wynos - Parch oparła się plecami o ścianę, gapiąc się gdzieś na drzewa i zbierające się mundury - I to tak nie działa, to ty się uganiasz za mną, claró? Wasz Condor chce żebyśmy poszli w pizdę ciut innym kierunku, po jakąś ciężarówkę, czy inny syf. Nie, wiem. Nie słuchałam go - wyszczerzyła się w eter - Kto by takiego lambadziarza słuchał i to jeszcze psa.

- To tak nie działa. Chodź tu i sobie te parę na wynos weź.
- głos z drugiej strony parsknął z rozbawienia słysząc odpowiedź w swojej słuchawce. - I jaki Condor? - zapytał poważniej chyba nie łapiąc slangu Latynoski.

- Ten co dyryguje tym burdelem. Coś na “h”. Hoss, Hosal… mierda, no Condor. - prychnęła, bo przecież się nie przyzna że nie ma głowy do nazwisk - Uwal się na piździe i czekaj na kabarynę. Kogoś po was wyślą, a potem zbieraj dupsko i zawijaj do nas na lotnisko. Trzeba cię w końcu załadować - rozpogodziła się.

- Pewnie Hassel, Falcon 1. - Diaz prawie mogła wyczuć jak członek załogi jaka musiała awaryjnie lądować kilkadziesiąt kilometrów dalej na wschód kiwa w tym momencie głową. - No z ładowaniem to jeszcze zobaczymy kto kogo. Ale na razie trzymaj się, ja muszę kończyć. - głos zabrzmiał jakby właśnie właściciel usłyszał albo zauważył coś niepokojącego i wolał się przymknąć.

- Claro - Black 2 odpowiedziała krótko jak na nią i nawet cicho - Nie daj się zajebać, bo martwego cię nie wyjebię, a sam się prosisz, pendejo. Daj cynę jak znajdziesz bezpieczny rewir.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 25-11-2017, 00:15   #238
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Black 4 i 0

- Nie ma obiadu dupki - warknął Padre i skoczył w tył. Magazynowana podczas chodzenia energia kinetyczna butów uwolniła się w jednym impulsie.
- Lubisz na misia? - zawołał lądując koło saperki. Ta poddała się bez słowa, lewą ręką objął ją w talii. Twarda lufa trochę brutalnie weszła aż po sam zamek pomiędzy ramię a ciało. W tej cokolwiek dziwnej pozycji mógł od biedy strzelać.

Biorąc pod uwagę nagłe wierzgnięcie ciężarówki skoczył. Nie przejmował się chwilowo kotłowaniną w kabinie. Choć jeden trup wlokąc strzępy skóry wypadł na drogę z przestrzelonym łbem.

Kierowniczka próbowała pomóc Owainowi.
- Patrz gdzie strzelasz głupia cipo - zwrócił jej uwagę Owain, gdy zagłówek fotela eksplodował resztami gąbki.
- Patrzę, tylko się kurwa ruszasz i przedłużasz - odparła.
- Z takim nastawieniem do życia zostaniesz starą panną z kotem - odsunął na długość ramion stwora oferującego zmianę rysów twarzy i to bez NFZu. - Kota może już teraz ci dać.
Niestety prezent nie spotkał się z miłym przyjęciem, 9 mm kula rozchlapana go na połowie kabiny.
- Czwórka, może byś tak, kurwa, wyszedł zajarać szluga na balkon? - doszedł go lekko zdyszany głos Padre. Owain zatrzasnął drzwi i wyjrzał na pakę.

Na pace impreza trwała w najlepsze, pułkownik obłapiał się na ziemi ze dwiema zwinnymi bestyjkami, a saperka bujała w ostrym kawalerem. W końcu na specjalne zaproszenie Owain pofatygował się i dołączył do tańców. Ale jakoś serca w nie nie wkładał, bo nie był byle chujem odbijającym laskę kompanowi z oddziału. Ale się przemógł.
Padre tymczasem, ponownie wypalił plugastwo dając tym przykład saperce, która najwyraźniej natchniona powaliła wroga.

- Daj mi to gówno - sięgnął do ufoka atakującego Owaina - Młoda i Czwórka wykoście pościg. Ja zaraz ochłonę.
Gdy już zgrillował ufoka zaaplikował sobie całą apteczkę. A potem wymieniwszy magazynek w karabinie na nowy planował postrzelać w miarę potrzeby. Niezużyty do końca oczywiście schował do ładownicy. W luźniejszych czasach planował przekładać pociski by mieć pełne.
- W jakim stanie jesteście? - zapytał Padre oceniając stan swój i Owiana. - Możecie przesłać dane na mój terminal, mam rozszerzoną wersję, uśmiejecie się, dowódczą. Łatwiej skoordynujemy dożycie do lotniska.
Czwórka w milczeniu delektował się porcją chemii ze simpaków.

I jechali by tak z wiatrem rozwiewającym włosy aż do lotniska, gdyby nie hełmy i napływowy element fauny.
 
Mike jest offline  
Stary 26-11-2017, 01:46   #239
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Co ona tu robiła? Nie umiała walczyć, a gdyby nie detektor, tylko by zawadzała jako kolejny cel do obrony przed atakiem potworów. Cywil do niańczenia i opiekowania się nim, podczas gdy trwa wojna… ale Brown 0 zeszła z Johanem i pozostałymi do piwnicy, nie mogła siedzieć bezczynnie na górze. Tym bardziej, gdy detektor pikał jak szalony, a oni stali dosłownie pod ścianą.
- Spróbujmy zrobić tak, aby mieć kontrolę nad tym co się tu dzieje - powiedziała cicho, strzelając oczami po twarzach dookoła - Przyda się możliwość zdalnego sterowania z innego miejsca niż to… pełne przeciwników - wzdrygnęła się.

- No fajnie. Ale to wtedy ktoś musi zrobić ten cholerny reset. A z tym mamy problem. - odpowiedział Johan pukając otwartą dłonią w pudło panelu i coraz częściej zezując w górę. Gdzieś tam z góry coraz wyraźniej brzmiało jakby coś się tamtędy skradało. Albo przeciskało wentylacją.

- Gdzie idziesz?! - syknął kpr. Paien widząc jak marine unosi broń gdzieś pod sufit i odchodzi kilka kroków od generatorów przy jakich dotąd obydwaj ślęczeli.

- Ja nie zrobię tego resetu a z tym tutaj coś jeszcze mogę. Ej wy dwaj! - Mahler odpowiedział wpatrzony w sufit i tylko na moment zerknął na dwóch ochroniarzy Morvinovicza lekko wskazując lufą podejrzany rejon sufitu. Ci po chwili wahania też unieśli swoją broń celując gdzieś w ten rejon.

- No ekstra, zostawiłeś mnie z tym syfem samego. To co mam robić? Wypruć go? - jęknął kapral z Armii patrząc z nerwową nienawiścią na oporny panel i drugiego technika który się wyślizgał z tego problemu.

- Pozwolisz że rzucę okiem? - Vinogradova podeszła do panela, mówiąc do pleców swojego marine - Powinniśmy się przygotować na… atak. Hektor też ma takie działko - popatrzyła na marine w pw i uśmiechnęła się nerwowo - Wiem, że potrafi trzymać je na dystans, są też granaty - tutaj popatrzyła na sapera - Też się przydadzą, Zoe ich zużywa w ilościach hurtowych… bez miotacza też damy radę. Potrzebuję chwili, pani mogłaby wziąć detektor - podała pikające pudełko paramedyczce.

- Pewnie. Głupie dziadostwo. - kpr. Paien wzruszył ramionami i odstąpił miejsca Parchowi w barwach brązu. Sam zaś stanął ze dwa kroki za nią i filował po suficie lufą swojej broni. Paramedyczka wydawała się najbardziej zdenerwowana z nich wszystkich ale jednak wzięła od Vinogradowej detektor choć trzymała go trochę niepewnie z tych nerwów. Nie trzeba było jednak być przeszkolonym operatorem tego mini skanera by wyłapywać coraz bardziej nerwowo pikające sygnały.

- Na mój znak. - Johan powiedział tak cicho, że właściwie szepnął. Ale dzięki komunikatorom i tak usłyszeli go pewnie wszyscy. Bezgłośnie odliczał kolejne palce i do otwarcia ognia zostały ostatnie sekundy. Dwaj ochroniarze rosyjskiego “gospodina” wycelowali w podejrzany rejon sufitu. Thompson nieco się cofnął tak, że teraz wewnątrz pomieszczenia widać było głównie jego ciężkie lufy obrotowego działka. Kapral Paien wydawał się być ostatnią osłoną dla Mayi i Renaty. A tam pod sufitem coś trzeszczało niepokojąco przypominało szuranie pazurów po płaskim metalu.
Detektor trzymany teraz przez paramedyczkę też nadal potwierdzał silny i pewny kontakt.

- Tam chyba coś idzie. - powiedziała a raczej wyszeptała zdenerwowanym tonem Herzog. Pewnie raczej po to by jakoś rozładować te napięcie bo i te trzaski z sufitu i pikanie ręcznego sensora słyszeli pewnie wszyscy.

Brown 0 w tym czasie miała inny problem, przewijający się w dziesiątkach linijek kodu. Musiała poświęcić cała uwagę panelowi hakera i liczyć że żołnierze dadzą radę. Prawdę mówiąc niewiele by im pomogła tam, zostawało działać tutaj. Kręcąc czarnowłosą głową wgryzła się w zabezpieczenia, krok po kroku przełamując kolejne blokady i uzyskując dostęp do dalszych części programu zabezpieczającego. To czego nie dała rady złamać - obchodziła, zostawiając za sobą fałszywą zasłonę dymną. System nie należał do skomplikowanych w stopniu przypominającym urządzenie łączności obrabiane ostatnio, ale i tak wypadało podejść do problemu na poważnie. Presja czasu też robiła swoje, dłonie Parchowi się pociły, oczy skakały nerwowo po holoekranie. Odetchnęła dopiero kiedy ekran wyświetlił informację o ponownym uruchomieniu systemu i prosił czekać.

System kazał jej czekać. Ale zatwierdził pierwszy etap resetu i pogrążył się w stawianiu systemu na nowo. Tyle zdołała ugrać Brown 0 zanim huknęły pierwsze strzały. Nagle wydawało się, że po ostatnich sekundach paraliżującej, napiętej ciszy nagle wszyscy zaczęli krzyczeć i strzelać. W pomieszczeniu w którym dotąd milczały ciemne bryły generatorów nagle rozbłysły lufy wystrzałów, huk, dźwięk niby cichy ale w swojej masie nie do przegapienia opadających łusek na beton podłogi, skrzek rozrywanych stworów no i ponaglające wrzaski ludzi. To jednak hakerka mogła obserwować tylko jednym okiem i uchem skoncentrowana na kolejnych programach i linijkach kodu jaki należało wbić w resetowany system.

W podziemnym pomieszczeniu rozgorzała walka. Xenosy zostały złapane w wąskim przejściu bez pola manewru więc ołów szatkował je z początku wręcz masowo. Plan ludzi wydawał się zdawać egzamin. Ale w końcu ołów rozszarpał wentylację i ta rozpadła się razem ze swoją skrwawiono na żółto zawartością. Część jednak ze stworów jeszcze żyła. Część zaczęła wyskakiwać z rozerwanych i odetkanych przewodów. Ludziom zaś odpadło ciężkie wsparcie obrotowych luf Thompsona bo początek walki stał się jakby sygnałem do masowego ataku stworów. Operator pancerza wspomaganego wrócił siać ołowiową śmierć na korytarz. Musiało być gorąco bo zamknął za sobą drzwi de facto zamykając też pozostałych w pomieszczeniu z generatorami. Słychać było tylko opętańczy wizg jego działka wytłumiony przez drzwi i ściany.

Pozostałych dwóch mundurowych i dwóch cywilnych ochroniarzy zaś mieli co do roboty. Johan wciąż ostrzeliwał te fragmenty przewodów z jakich próbowały do środka skakać xenosy. Para ochroniarzy próbowała ustrzelić te które już zdołały się dostać do środka. Ale trafienie w wąskiej szczelinie światła zamontowanego pod bronią, stworów zwinnie przemykających się między różnymi urządzeniami w ogóle nie wyglądało na łatwe zadanie. Kapral Armii zaś strzelał stał w miejscu jak wmurowany i strzelał do tych stworów jakie podeszły zbyt blisko do niego lub pary dziewczyn. W pewnym krytycznym momencie gdy zmieniał magazynek więc nie mógł strzelać jakiś xenos wylazł na generator i szykował się by skoczyć na niego, Mayę lub Renatę. Ale blondynka krzyknęła rozpaczliwie i równie rozpaczliwie cisnęła go jedynym przedmiotem jaki miała w ręku. Detektorem Mai. Ciężko było powiedzieć by trafiła stwora ale zdezorientowała go chyba na tyle by Paien dokończył zmianę magazynka i zdołał go ustrzelić. W pomieszczeniu panował chaos. Wydawało się, że ludzie i gnidy działają przypadkowo. Gdy pojawiła się okazja strzelić to ludzie strzelali. Gdy pojawiła się okazja szarpać to stwory szarpały. Poszarpały tek rękę jednemu z ochroniarzy któremu zwisała dość bezwładnie w krwawych na czerwono i żółto strzępach. Misza miał krwawe rany na udzie. Johan chyba był cały. W ogóle nie wiedzieli jak wygląda sytuacja u Thomasa na korytarzu poza tym, że nadal strzelał. Wtedy właśnie system zakomunikował Mai, że został zresetowany. Zaraz objawiło się to licznymi zielonymi kontrolkami a kontury maszyneria zaczęły pyrkotać coraz prędzej, gdy machinima generatorów budziła się do życia.

- Zajebiście! Wycofujemy się! - Johan też musiał usłyszeć ten dźwięk znowu działających generatorów i dał znać wskazując ręką na wziąć zamknięte drzwi. Pierwszy do nich dotarł ten ochroniarz z rozwaloną ręką. Ale czy z powodu tej rozwalonej ręki czy nerwów czy czegoś innego nie mógł sobie poradzić z ich otwarciem. Misza go raźno poganiał bogato używając ulicznego, rosyjskiego folkloru mówionego ale sam jednak wolał strzelać do skaczących co chwila xenos.

- Dawajcie dziewczyny do drzwi! - kpr. Paien ponaglił i Mayę i Renatę wskazując głową na drzwi by się tam wycofały.

- Detektor! - Vinogradova krzyknęła rozpaczliwie, skacząc tam ,gdzie ostatnio widziała swoje wyjątkowo cenne pudełko. Bez niego znalezienie potworów czających się w ciemnych tunelach stanie się jeszcze trudniejsze, a tak chociaż wiedzieli kiedy ich zaatakują.!

Kapral z Armii chyba coś zaklął widząc, że dziewczyna o czarnych włosach zamiast kicać w tył to kicnęła w przód. Ona sama też musiała skoczyć za generator. Tam spotkała się oko w oko z małym xenosem. Co prawda na pewno była od niego większa i silniejsza ale gdy tak wylądowała na kolanach by sięgnąć po ręczny sensor to jakoś ta przewaga jakby zmalała. Detektor upadł prawie dokładnie w połowie drogi między człowiekiem a xenosem. Z bliska zaś te kły i pazury stwora wydawały się co najmniej tak groźne jak nóż jakiegoś komandosa ale taki nóż nie był taki zaśliniony.

- Zacięły się! Zacięły! - zza pleców Vinogradovej doszedł zdenerwowany głos Herzog wpleciony w zgrzytliwy głos szarpanego mechanizmu otwierającego drzwi. Ochroniarz pewnie gdyby miał całą rękę byłby od niej silniejszy ale w tej chwili mogło być na odwrót. Zresztą drzwi powinno móc otworzyć nawet dziecko. Normalnie.

- Uspokój się! I spróbuj jeszcze raz! - odkrzyknął jej także zdenerwowany Johan choć silił się na zachowanie spokoju. Wychodziło mu jednak średnio. Ciężko było zachować spokój gdy człowiek odkrywał, że jest w pułapce bez wyjścia pełnej skaczących obcych. - Osłaniajcie ich! - krzyknął jeszcze marine i spróbował podbiec w kierunku klęczącej na podłodze hakerce.

Ona w tym czasie patrzyła zahipnotyzowana w paszczę pełną ostrych jak igły zębów… bardzo blisko siebie. Znieruchomiała, na skronie wstąpiły jej kropelki potu. Bała się ruszyć, ruch mógł sprowokować stworzenie do ataku. Co prawda wielkością odbiegało stanowczo od tych wielkich bestii z którymi walczyli razem z Zoe i chłopakami w kanałach, ale i tak widok nie należał do najmilszych. Rozsądek nakazywał się wycofać… gdyby nie detektor.
- S… spokojnie, nie musimy wa-walczyć - powiedziała cicho, próbując nadać tonowi głosu uspokajającego brzmienia. - Nie jesteśmy wrogami, możemy się rozejść w zgodzie… i… i bez awantur. - w międzyczasie centymetr po centymetrze wyciągała rękę po pikające pudełko - Potrzebuję tylko detektor, nie chcę zrobić ci krzywdy.

Fortel zdawał się działać. Stwór jeżył się, syczał i ślinił ale nie atakował. Jednak w miarę jak dłoń Rosjanki zbliżała się centymetr po centymetrze bliżej i bliżej do pikającego nerwowo detektora stwór wydawał się coraz bliższy momentu ataku. Zdołała już dotknąć i lekko poruszyć skanerem co wywołało wreszcie tą reakcję stwora jakiej się obawiała. Stwór skoczył na nią i choć zdołała złapać detektor to musiała się odganiać od kłów i szponów małej bestii. Czuła jak szarpie ją ale na szczęście jeszcze po pancerzu, nie przerywając go choć nie wiadomo było ile to szczęście będzie jej sprzyjać. Szczęście jednak tym razem jej sprzyjało. Ciężka, wojskowa kolba trzasnęła małą bestię zbijając ją z atakowanej hakerki. Zanim się stwór pozbierał kolejne uderzenie przetrąciło jej bebechy. - Dawaj! Do Drzwi! - krzyknął Johan podając jej rękę by mogła wstać. Vinogradova przyjęła ją z ulgą i wdzięcznością, podrywając się prędko na nogi.

- Job twoju mać! Zacięły się! - teraz przy drzwiach stał już rosły Misza i choć zapierał się pewnie ile mógł to nie mógł otworzyć tych cholernych drzwi.

- Niech ten duży otworzy! - krzyknął zdenerwowany Jurij wskazując na drzwi a raczej pewnie na Thompsona strzelającego wciąż po drugiej stronie. Sądząc z odgłosów kanonady musiał być z kawałek od drzwi a nie przy samych drzwiach.

- Nie słyszysz?! Nie może! Odsuńcie się wysadzę je! - odkrzyknął też zdenerwowanym tonem Paien. Przestał strzelać i skoczył do drzwi za to reszta się odsunęła choć dość skromnie. Przestrzeń opanowana przez ludzi zdawała się wciąż kurczyć i kurczyć.

Wczepiona w pancerne ramię żołnierza Floty Vinogradova odczuwała dotkliwy brak “czarnych” Parchów. Jakoś gdy byli w okolicy problemy nabierały magicznej właściwości do rozwiązywania się… zwykle podczas spalenie, rozcięcie, połamanie, wysadzenie… ale się rozwiązywały.
- Ogień… odetnijmy je ogniem, to nam kupi trochę czasu. - odpięła od pancerza granat zapalający i podała go Johanowi, patrząc na niego z troską i obawą - W głąb korytarza i… to się trochę pali.

- Nie! Jak wybuchnie tu pożar to albo włączą się zraszacze albo się zjarają generatory! Nie możemy używać granatów ani ognia! - krzyknął Mahler kręcąc przecząco swoją wygoloną głową. Popchnął lekko Mayę w stronę grupki ochroniarzy i cywili. Teraz strzelał głównie Misza i on. Kapral Armii podkładał pod drzwi jakiś ładunek. A na korytarzu nagle zaległa cisza. Była tak nagła, że wydawała się ogłuszająca. Mężczyźni i kobiety spojrzeli pytająco na ściany i drzwi jakby mogły one im zdradzić co się dzieje.

- Na pewno zmienia magazynek. - powiedział trochę uspokajająco ale jednak z wyraźną nutką obawy kapral saperów który dobierał się do wysadzenia drzwi. Pozostali jednak i tak mieli całkiem sporo celów do strzelania wewnątrz pomieszczenia.

Brown 0 stała bez sensu i celu pod ścianą, osłaniana przez tych potrafiących walczyć. Żeby zająć sie czymkolwiek znów patrzyła na detektor. Gdyby bestie dopadły kaprala Thomsona, powinna widzieć to na ekranie - bezpośrednią obecność żywych punktów zaraz za drzwiami.

Widziała holoekran detektora. A na nim jedną, dużą ciężką kropę świetnie wpasowaną w ruchomy ciężki pancerz wspomagany. Niedaleko, w linii prostej z tuzin kroków ale za ścianą więc w ogóle niewidoczny dla jej zmysłów. Widziała też liczne, mniejsze punkciki, też za ścianą. Przemieszczały się po całym korytarzu ściągane przez ten duży punkt jak opiłki żelaza przez magnes.

- Cofnąć się! Wysadzam! - krzyknął kapral Paien samemu też odskakując od drzwi i trzymając w dłoni mały detonator.

Grupka poruszyła się nerwowo odskakując ale ruch wydawał się urwany. Z dala od drzwi oznaczało właściwie w głąb pomieszczenia a tam już królowały xenos jakie Johan z Miszą na dwie lufy z wyraźnym trudem powstrzymywali. Jurij najwyraźniej wraz z ręką stracił zapał do walki bo czasem tylko strzelał do widocznych xenos z pistoletu. A gdy trzeci żołnierz był zajęty wysadzaniem drzwi jasne było, że dwie lufy nie utrzyma w miejscu bestii zbyt długo.

- 3! 2! 1! - saper odliczał na głos by dać reszcie znać na jakim etapie jest nadchodząca eksplozja.

Za dużo przeciwników jak na dwie sztuki broni, a czas uciekał. Wraz z nim malał teren zajęty przez ludzi i dystans potworów do marine po drugiej stronie drzwi. Maya przełknęła głośno ślinę, biorąc do rąk pistolet maszynowy. Była okropnym strzelcem, prawie tak tragicznym jak Parchem… ale to zawsze jedna lufa więcej. Wymierzyła w kotłującą się ciemność przed sobą i nacisnęła spust, blednąc ledwo poczuła znajome szarpanie broni.

Ledwo Maya nacisnęła spust owionął ją huk i suchy, gorący podmuch pobliskiej eksplozji. Ta co prawda nie była tak głośna i mocna jak od zwykłego granatu ale za to Parch znalazła się znacznie bliżej niż mówił regulamin o bezpiecznej odległości od granatu. Wraz z eksplozją trzasnęły jednak wyważone drzwi i droga na korytarz stanęła otworem. Zaraz też wznowił swoją pracę ciężki karabin wsparcia jaki posiadał kapral Thompson.

- Za drzwi, za drzwi! - krzyczał ponaglająco Johan ledwo odwracając głowę w stronę wywalonych drzwi. Pierwszy przez nie rzucił się Jurij przepychając się nawet przed Herzog. Ona przeszła zaraz za nim. Paien szykował chyba kolejny ładunek.

Ale z korytarza dobiegły krzyki i wrzaski Renaty i Jurija przemieszane ze skrzekiem xenos.
- Kurwa dopadły ich! - krzyknął kapral Armii który był najbliżej.

- Ja jebię! Uwolnijcie ich! Thompson! Osłaniaj ich! - Mahler krzyknął w nerwie i skorzystał z okazji, że Maya wsparła ich ogniem i zmienił magazynek wyrzucając pusty na podłogę. Kazał ruszyć na pomoc Miszy i Paienowi więc do osłony odwrotu z generatorów zostawał tylko on i hakerka w Obroży.

- A… ale ja nie umiem walczyć, kiepsko strzelam… i… nie znam się na tym... mów co mam robić - Rosjanka wyrzuciła z siebie nerwowy potok słów na granicy paniki. Trzymała pistolet oburącz, z całej siły zmuszając się do stania w miejscu zamiast padnięcia na podłogę i zakrycia uszu dłońmi.

- Dobrze ci idzie Mayu. Po prostu strzelaj do tych pokrak i tyle. - powiedział Johan i sam też strzelał do tych pokrak. Jemu szło to jakoś lepiej. Dla Mayi jednak biegające i skaczące, chowające się za załomami stwory były skrajnie trudne do trafienia. Niemniej na pewno zagęszczała drugą lufą stężenie ołowiu w powietrzu tego podziemnego pomieszczenia.

Do tego dochodziły szarpiące nerwy odgłosy z korytarza.
- Ja to wezmę! Osłaniajcie tam! - dał się słyszeć dudniący głos Thompsona zgrany z metalicznymi krokami kilkuset kilogramowego pancerza. Coś tam się działo bo wciąż ktoś strzelał i krzyczał na tym korytarzu. Za to umilkł odgłos ciężkiego działka który dotąd wydawał się dominować na polu walki.

- Biegnij! Biegnij do drzwi, obstaw tamte drzwi!
- krzyczał zdenerwowanym głosem kpr. Paien i brzmiało jakby ktoś tam faktycznie zaczął biec korytarzem. Szarpiące nerwy dla dwójki obrońców wejścia na korytarz było to, że teraz zdawało się, że w każdej chwili jakiś xenos z korytarza prześlizgnie się przez resztę obrońców i rozszarpie im plecy.

Przynajmniej Brown 0 jeszcze nikogo ze swoich nie trafiła, ani… niczego nie trafiła, ale też nie popsuła więc chyba było w porządku. Taką żywiła nadzieję, strzelając tam, gdzie wydawało się jej że dostrzega ruch. Obecność u boku znającego się na walce żołnierza pomogła ogarnąć sie na tyle, by nie uciec z krzykiem prosto za siebie… i pewnie w gnidy.
- Nie zostawiaj mnie, bez ciebie nie dam rady… nie pójdziesz nigdzie sam, prawda? Razem stąd wyjdziemy i… dziękuję Johan, za… za wszystko.

- Jasne, wyjdziemy stąd razem nic się nie bój.
- powiedział szybko Johan ale jednak bardziej celował i strzelał niż zwracał uwagę na coś innego. Udało mu się trafić jakiegoś karaczana który zasuwał po ścianie tak jak ludzie biegną po równiuśkiej bieżni. Tylko szybciej.

- Mam ją! Biegnij do drzwi! - z korytarza doszedł ich krzyk Thompsona. Tam też słychać było odgłosy zaciętej walki.

- Nie damy rady! Za daleko go odciągnęły! Zostaw go! Wysadzę korytarz! - krzyczał również zdenerwowany saper. - Johan! Wypad stamtąd! Spadamy stąd! - krzyknął w stronę marine wciąż razem z Brown 0 broniącego wyjścia na korytarz gdzie też już toczyły się walki.

- Niee! Nieet! Nie zostawiajcie mnie! Towarzyyszee! Misszaa! - gdzieś dalej zabrzmiał opętańczy głos Jurija który musiał być już kawałek dalej od drzwi.

- Mayu! Do drzwi i tam strzelaj z framugi! Potem moja kolej. No już! - Johan wydawał się spięty i strzelał do kolejnych xenos jakie próbowały się do nich dostać. Do drzwi nie było tak daleko. Kilka kroków. Przez ten krótki czas i odległość była realna szansa, że pojedyncza lufa zdoła zastopować nacierające stwory.

- Tam jest Jurij! Nie możemy go zostawić! One go zabiją! - Vinogaradova też krzyczała, cofając się i wykonując rozkazy marine. Nie przestawała przy tym gadać - W korytarzu nie ma generatorów, mam granty… trzeba spróbować! Tak nie można! On żyje, przecież słyszycie!

- No coś ty już po nim! Sama zobacz!
- gdy Maya cofnęła się za framugę wyrwanych drzwi mogła wreszcie zorientować się w sytuacji na korytarzu. Wiedziała, że przyszli z lewej strony. Tam przy otwartych drzwiach stał Misza i strzelał to wewnątrz korytarza to na zewnątrz. Przy samych wyrwanych drzwiach do generatorów kucał kpr. Paien który widocznie szykował kolejny plastik i właśnie on ją powitał. Kilka kroków w prawo zaś widziała plecy pancerza wspomaganego Thompsona. Wyglądało jakby właśnie wyrwał Herzog z jakiejś jamy. Ta wrzeszczała przestraszona i otrząchała się cała jakby strzepywała z siebie małe pająki. Właśnie jej znowu Thompson kazał biec do tych drzwi których pilnował Misza. I w tej jamie widziała też ludzki kształt. Stwory musiały przedostać się między tym poziomem używanym jako chodnik przez ludzi a kanałem technicznym w którym człowiek mógł co najwyżej czołgać się. Właśnie tam, chodnika kurczowo trzymała się zakrwawiona, ludzka ręka. Ale poza tym ciało zdawało się znikać przytłoczone masą, żywych stworów. Widocznie nie były w stanie przeżreć się od ręki przez wojskowy pancerz jaki ochroniarze pobrali z zasobnika Brownpoint ale wszelkie odstające części jak palce, dłonie, czubek nosa, twarz i kto wie co jeszcze były pożerane na bieżąco. W rogu pomieszczenia całe było zachlapane czerwoną posoką jaka co chwila tryskała z tego żywego kłębowiska. Wtedy przez framugę przebiegł Mahler i znów zaczął strzelać do stworów szturmujących wejście od strony generatorów.

Parch stanęła sparaliżowana, nie umiejąc oderwać oczu od zaciśniętych na krawędzi blachy palców. Był tak niedaleko, zdawało się, na wyciągnięcie ręki.. ale tak bardzo poza jej zasięgiem. Świadomość tego, jak długo i boleśnie będzie umierał wyjadany z pancerza człowiek wystarczyła aż nadto. Treść żołądka podjechała jej do gardła, gryząc żółcią język i usta. Miała wrażenie, że albo zaraz zwymiotuje na siebie, albo zemdleje. Albo zacznie uciekać… jak w kanale gdy wokoło umierali inni z grupy Brown. Kilka godzin wstecz, kiedy Rosjanka przeżywała pierwszy koszmar walki w ciemnych, zamkniętych przestrzeniach wypełnionych potworami.
- Odłamkowy… ja nie mogę… obroża zabije za atak - wybełkotała - … pancerz jest wytrzymały. Musimy spróbować… go wyciągnąć. Moze się uda… jak nie… to… one go nie mogą zjeść, nie żywcem.

- Daj! -
krzyknął krótko Johan wyciągając dłoń po granat. - I biegnij do drzwi! Zabierz Renatę! I do drzwi! - krzyknął biorąc od niej granat i wskazując dłonią na paramedyczkę. Ta co prawda stała o własnych siłach ale też musiała być chyba w podobnym stanie jak Vinogradowa. Mahler wrócił do ostrzeliwania pomieszczenia z generatorami ale zaraz przestał i próbował je zatrzasnąć. Zamek co prawda został rozerwany przez wybuch ale póki ktoś je trzymał była szansa, że powstrzymają xenos. Te nawet w kilka sztuk było wątpliwe by dały radę mocować się w takich zapasach z uzbrojonym i zdeterminowanym marine.

- Thompson! - Johan już trzymając drzwi krzyknął na pancerz wspomagany. Ten odwrócił się a drugi marine skinął głową w stronę kotłowiska ciał. Głowa w hełmie jednak wykonała przeczący ruch głową. Głos Jurija przeszedł w jakiś niezrozumiały charkot i rzężenie choć mimo, że wymieszany ze skrzekiem małych gnid wciąż był irytująco rozpoznawalny. - Paien wysadzaj! Thompson będziesz nas osłaniał! - Mahler krzyknął szybko i dwaj mundurowi pokiwali głowami. Saper klęknął i coś powciskał w rozstawianym plastiku.

- Już! Spadamy stąd bo zawali cały korytarz! - krzyknął kapral Armii wstając i biegnąc w stronę drzwi gdzie czekał Misza.

To był koszmar. Jeden niekończący sie zły sen, który nie chciał się skończyć. Ledwo Mai zdawało się, że gorzej juz nie będzie, następował kolejny jeszcze gorszy etap. Słyszała aż zbyt wyraźnie agonalne jęki i charczenie pożeranego żywcem człowieka… i nic nie mogła zrobić. Słyszała też Johana, jego głos odbijał się w jej głowie ale był jakby przytłumiony przez ostatnie dźwięki cierpiącego nieludzkie katusze Jurija. Zataczając się podeszła do paramedyczki i wzięła ją za rękę, ściskając mocno. Chciała coś powiedzieć, otworzyła nawet usta. Zamiast słów wydobył się z nich zduszony pisk, obraz się rozmywał, a z oczu Rosjanki potoczyły się palące, mokre krople. To ona prosiła Morvinovicza o wsparcie, gdyby tego nie zrobiła…

Przebiegły przez ten niebywale długi korytarz. Dobiegły do stojącego w przejściu Miszy. Minęły go i znalazły się po drugiej stronie. Gdzieś za ich plecami rozległ się wybuch. Zaraz potem Misza przeszedł na wewnętrzną stronę korytarza. Po chwili znowu eksplodował z typowym sykiem dla granatów zapalających. Z głębi doszło zduszone skrzeki stworów. I tupot nóg. Obydwa lżej uzbrojeni mundurowi wbiegli przez przejście prawie jednocześnie. Chwilę potem głuche dudnienie zapowiedziało przybycie operatora pancerza wspomaganego. Ten musiał być tak blisko wybuchu, że po pancerz ściekały mu pojedyncze stróżki płonącego napalmu.
- Zamykaj. - powiedział krótko Johan i wspomagany serwomotorami golem zamknął drzwi od zdewastowanego przedziału. Przez chwilę wszyscy tylko ciężko oddychali ale jakoś nikt nie kwapił się spojrzeć na drugiego.

- Jeszcze nie koniec. Musimy wrócić do naszych. Na górę. Thompson idziesz pierwszy. Potem ty. - wskazał na Miszę. - Potem wy dziewczyny. I na końcu my. - powiedział Johan ale mówił jakimś głuchym głosem. Ludzie i w mundurach i nie w mundurach popatrzyli na siebie i ten przejaw normalności wydał się pewnie jakiś dziwny. Misza wyciągnął zza pazuchy płaską butelkę z przezroczystym płynem i pociągnął z niego łyka. Potem podał Mahlerowi. Ten chwilę patrzył na wyciągnięte szkło, pokręcił głową i wziął butelkę z której też pociągnął łyka. A potem podał go Mai.

Informatyczka nie zareagowała ani na nowe wytyczne, ani na butelkę. Stała przy ścianie i ściskając rękę Herzog kiwała się w przód i w tył, zapatrzona w punkt pod nogami. Wolną dłoń przyciskała do boku głowy zasłaniając ucho, a blade i wyschnięte wargi poruszały się niemo.

- No już kochanie, już dobrze. - paramedyczka chyba wyczuła lub zorientowała się w jakim stanie jest Maya bo lekko odtrąciła butelkę trzymaną przez Johana i sama objęła ramieniem hakerkę przytulając ją kojącym ruchem do siebie. Mężczyźni popatrzyli na nie obie a w końcu scedowali spojrzenia na Mahlera.

- Dajmy im chwilę. Ale zaraz musimy iść dalej one nam jak odpuszczą to tylko na chwilę. - powiedział marine z trochę niewyraźnym wyrazem twarzy. Po chwili wahania wziął kolejnego łyka z butelki i podał butelkę dalej.

Vinogradova przestała się kiwać, zamiast tego oddała uścisk, rozpaczliwie przyklejając się do blondynki. Nie było dobrze, nic kompletnie. Parchem wstrząsnął dreszcz, potem następny. Rozryczała się nagle, mocząc naramiennik drugiej kobiety. Czuła się wymęczona, a obraz ostatnich chwil Rosjanina z ochrony był przysłowiowym gwoździem do trumny. Musieli iść, a ona nie była w stanie się ruszyć przez co narażała grupę. Powinni ją zostawić, i tak tylko zawadzała.

- Już, już dobrze, no już. Nic nie mogłaś zrobić. Nikt z nas nic nie mógł. To stało się zbyt szybko. Mógł być ktokolwiek z nas. Padło akurat na niego. To niczyja wina. - blondynka tłumaczyła gorączkowo a mężczyźni przez chwilę wyglądali po prostu głupio gdy Maya się rozryczała. Thompson coś mruknął, że pójdzie sprawdzić korytarz i po chwili zastanowienia kpr. Paien i Misza też poszli w jego stronę. Na miejscu przy obydwu kobietach został Johan który dobrą chwilę też chyba nie wiedział co zrobić czy co powiedzieć.

- Hej Mayu. No Renata dobrze mówi. Słuchaj to nie twoja wina. Ani niczyja. Za dużo ich tam było, za szybko to wszystko się stało. Nikt by tutaj nie zdziałał więcej. No zobacz jak Renata była do uratowania to żeśmy ją uratowali no. - marine podszedł do samej informatyczki i objął ją z drugiej strony. W ten sposób znalazła się między marine a paramedyczką. Oboje z wolna zaczęli prowadzić ją w kierunku gdzie przed chwilą poszła trójka mężczyzn. - Ale słuchaj Mayu pomożesz nam teraz? Ten twój detektor bardzo by nam pomógł. Musimy jeszcze wrócić na górę a nie wiadomo co tu się jeszcze czai. Pomożesz nam? - Johan zapytał patrząc z troską w spojrzeniu i pocieszającym dotyku na barku.

Coś zaczęło docierać, pomagało wsparcie i troska. Ciepło głosów i dotyk. Vinogradova wyprostowała plecy wciąż chlipiąc i pociągając nosem, pokiwała jednak głową na znak zgody, patrząc na rozmazaną twarz Mahlera zaraz obok siebie. Potrzebowali detektora, a ona umiała go obsługiwać. Wciąż pozostawali pod ziemią, a musieli wyjść na powierzchnię. Uruchomić nadajnik, bo generatory już chodziły - na tym próbowała się skupić, przełykając łzy i odpalając podrapane pudełko ze śladami żółtej posoki na obudowie.
Z drogi na górę zapamiętała niewiele oprócz widoku ekranu i wciąż odbijającego się w uszach wrzasku zabitego Jurija. Wyjścia na słońce też specjalnie nie odnotowała, ot zrobiło się tylko trochę jaśniej. Zimno było jednak nadal, a świat wyświetlany przez detektor pociągał o wiele bardziej niż rzeczywistość. Panel pokazywał kropki znikające bez krzyków i cierpienia. Po prostu gasły... Vinogradova bardzo im zazdrościła.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 26-11-2017, 15:07   #240
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Niespodzianka… Uśmiechnął się na jej słowa, a biorąc pod uwagę że był to szczery uśmiech, powinien stanowić dla niej wystarczającą nagrodę.
- Cóż takiego dla mnie przygotowałaś, moja droga? - zapytał, przybliżając się do niej i ścierając krople wody, które osiadły jej na obojczykach. Miał w tej chwili wiele spraw na głowie, wiele planów i jeszcze więcej myśli, podejrzeń i możliwych scenariuszy. Marnowanie czasu nie powinno zatem być przez niego brane pod uwagę. Czuł jednak zmęczenie i zniechęcenie. Jego umysł domagał się chwili przerwy, wytchnienia.

- I czy możemy przejść do nieco mniej zaludnionego pomieszczania? - Mimo iż na końcu zdania znajdował się znak zapytania, nie było ono zadane tonem, który by do pytania pasował. Horst wymagał, aczkolwiek z zachowaniem odpowiedniego stopnia galanterii i dobrego wychowania, to jednak nie dawało się ukryć iż oczekiwał pełnej współpracy w tej kwestii. Jego spojrzenie na krótką chwilę spoczęło na drugiej z kobiet, tej która nadal przebywała w jacuzzi. Skinął jej uprzejmie głową i posłał jeden ze swoich uśmiechów, pilnując by jego twarz ukazywała odpowiednią dozę zaciekawienia jej osobą, uznania dla wyglądu ale pozbawiona była zaproszenia.

- Możliwe że będę musiał cię prosić o drobną przysługę - ponownie zwrócił się do swej podopiecznej, przelewając na nią całą swą uwagę. Jego dłoń przesunęła się w górę, sunąc po skórze szyi, podbródka, by w końcu spocząć na jej policzku.
- Nic wielkiego, a sprawi mi to ogromną przyjemność. Kto wie, może sprawi i tobie - dodał, z ustami tuż przy jej wargach. Była piękną kobietą, a on nie był stworzony ze stali. Nie miał jednak zamiaru poddawać się słabościom ciała, nad którym górę brać musiał umysł. Zawsze. Nie znaczyło to jednak, że mając przy sobie okaz tej części ludzkości, którą uważano za słabszą ale też piękniejszą, nie mógł skorzystać ze sposobności by nacieszyć swoje zmysły. Może to i lepiej, że nie czuł do niej tego samego co czuł w stosunku do swych dzieł?

Jacob miał wrażenie, że kobieta chłonie równie chciwie tak każde jego słowo jak i dotyk. Na pytanie o zmianę lokacji lekko kiwnęła mokrą głową i razem wyszli z jacuzzi na korytarz. Ten co prawda ciężko było uznać za dyskretny, wręcz przeciwnie. Ale z drugiej strony wzdłuż osi dawał całkiem przyzwoity wgląd na to kto by w nim przebywał czy przechodził. A przynajmniej chwilowo poza ich dwójką był pusty. Były jeszcze oczywiście kamery bezpieczeństwa ale raczej nie powinny reagować na kogoś kto już był w tym prywatnym sektorze a zachowywał się na tyle stosownie by nie wymagać interwencji ochrony. Jessica wydawała się zainteresowana i zaintrygowana słowami Green 4.

- Ależ oczywiście mistrzu, co tylko zechcesz. - powiedziała usłużnie zerkając na niego ciekawie co też ma dla niej za zadanie.

Uśmiech na jego twarzy pogłębił się. Chwilowa pustka korytarza nie była co prawda idealną scenerią, jednak póki co musiała wystarczyć. Gdy tylko przebrzmiały słowa kobiety, dłoń Jacoba wystrzeliła w kierunku jej karku. Otuliwszy go swymi palcami, drugą dłonią począł wodzić po jej ciele, uważając by przy tym nie zrzucić z niej ręcznika. Uda, biodra, pośladki… Gładził je pewnymi acz nie brutalnymi ruchami podczas gdy jej głowa została przyciągnięta do jej twarzy, a usta odnalazły drogę do jej ucha.
- Potrzebuję byś coś dla mnie odzyskała - wyszeptał czule, niczym kochanek, przyciskając jej plecy do ściany korytarza. - Drobiazg, błyskotkę która znajduje się obecnie w posiadaniu Jorgensena. Jest dla mnie bardzo ważna - podkreślił przy tym słowo “bardzo”, muskając zębami płatek ucha swojej podopiecznej. Takie zachowanie nie powinno wzbudzić podejrzeń. Byli tylko parą kochanków, która zapragnęła kilku chwil czułości. To że był Parchem nie powinno tu stanowić przeszkody dopóki jego czyny nie zaczną budzić protestów kobiety, a co do tego że nie zaczną, miał pewność.

Pozwolił sobie na krótką chwilę odpłynąć w świat fantazji i wyobraził swoje życie, to jakby mogło wyglądać gdyby miał Jessicę do swojej dyspozycji, a wraz z nią parę innych, oddanych mu osób. Dokąd by go zaprowadziło? Cóż, znał przynajmniej dwa scenariusze. Sam szczyt i samo dno. Ten pierwszy podobał mu się znacznie bardziej.
- Jestem pewien że mnie nie zawiedziesz, moja droga - zapewnił ją, unosząc głowę i spoglądając jej w oczy. - I podejmiesz wszelkie niezbędne środki bym był zadowolony, prawda? - zapytał, przesuwając dłoń która tkwiła na jej karku, w górę, wplatając palce w jej włosy. Zacisnął je mocniej, sprawiając jej ból jednak utrzymując go na odpowiedniej granicy by nie stał się dla niej nazbyt uciążliwy. Jednocześnie druga dłoń odnalazła drogę do wrażliwego miejsca między jej nogami. Jego ruchy były wynikiem chłodnej kalkulacji, czego przed nią nie ukrywał. Ból i przyjemność miały za zadanie dopełniać się wzajemnie dając jej przedsmak rozkoszy, którą mógł jej ofiarować w nagrodę za wykonanie zadania. Póki co ofiarowywał jej swoją uwagę i czas, który wszak był dla niego niezwykle cenną walutą.

Po rozmowie z nią miał zamiar ruszyć na powierzchnię, aczkolwiek dopiero po ujrzeniu niespodzianki którą dla niego przygotowała. Nie mógł wszak nie docenić jej starań, które to postępowanie mogło nadszarpnąć jej gotowością do zadowalania go. To, co budował, nie miało przyszłości, z czego zdawał sobie sprawę. Po wykonaniu zleconego mu zadania powróci na statek matkę, a ona pójdzie swoją drogą. To jednak, co uda się mu w niej zasiać będzie rosło i tylko z tego powodu oddawał jej te cenne minuty. Z tego, a także dlatego że potrzebował jej koneksji i jej samej. Spinka nie mogła pozostać w łapach Jorgensena.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172