Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2017, 13:37   #28
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Boleśnie draśnięty Lugir wrócił z powrotem do trzymanej oburącz pałki i przysunął się bliżej goblina który zaatakował Kyline. Jeden problem naraz.
- Won, pokurcze! - wrzasnął, próbując posłać głowę potwora w daleką podróż.

- Mam nadzieję, że tylko tyle tych pokrak tu zobaczymy - mruknął do siebie mag, wychodząc zza osłony i biegnąc, by dołączyć do pozostałych.
- Znajdź dla siebie i innych bezpieczny kąt! Jeśli jest ich więcej, to może się zrobić gorąco! - krzyknął jeszcze do kapłana odwracając się dosłownie na krótką chwilę.

Kilyne zacisnęła wargi, kiedy zakrzywiony nóż śmignął wcale nie tak daleko od jej nóg. To się nazywało morale, szarżować na znacznie większych przeciwników z pieśnią na ustach. Nigdy by się nie spodziewała, że takie istoty zdecydują się zaatakować miasto!
- Szaleństwo… - wymruczała pod nosem i pchnęła sztyletem swojego przeciwnika, starając się przy okazji zmienić pozycję i uderzyć z przeciwnej strony goblina niż zamierzał zrobić to druid.

Kas tymczasem wypadł zza namiotu i - w drodze wyjątku bez bojowego okrzyku - zamachnął się mieczem w zajętego plądrowaniem straganu goblina.

Lugir zaskoczył z boku skupionego na czarnowłosej goblina. Potężne uderzenie pałką trafiło w wątłą pierś, a zielonoskóry zaliczył dwumetrowy lot w tył. Uderzenia w ziemię już nie czuł bo nie żył. Drugi stwór rzucił się z wrzaskiem na Lugira, ale druid w ostatniej chwili zrobił krok do tyłu i kundlociachacz bez szkody prześlizgnął się po skórzanej zbroi. Kilyne przychodząc na odsiecz niestety nie trafiła. Sztylet był bardzo krótki, pokurcz szybki, a żeby go w ten sposób trafić musiała celować w dół, co nie było zbyt wygodne. Również Kas miał problemy z wymierzeniem we wroga. Goblin zauważył go w ostatniej chwili i pochylił głowę. Miecz wgryzł się w owoce na wózku, robiąc z nich soczystą surówkę, ale goblin pozostał nienaruszony. Chwycił sztylet i przeturlał się pod wózkiem, mierząc już wzrokiem następny łakomy kąsek: Kilyne. Pozostały tylko dwa, przeciwko dwukrotnie liczniejszemu wrogowi - bowiem Izambard właśnie dobiegał do białowłosego - a mimo to nie zlękły się. Wręcz wyglądały na pewne swojego zwycięstwa!

- Kra, kra! Goblin na dachu! - wrzasnął Mesmir, sprawiając, że jego pan odwrócił głowę w samą porę, aby widzieć jak jakiś zielonoskóry spada z budynku na bruk. - Kra! Gobelin na ziemi!

- Mesemir, leć, policz je! - krzyknał druid, zachodząc goblina atakującego Kyline od tyłu i przymierzając należycie. Jak teraz nie uda się go wbić w klepisko…

Czarnowłosa skrzywiła się, przez kilka krótkich chwil zastanawiając się, czy z tymi poczwarami nie powinna przypadkiem walczyć w kucki. Próbując przesunąć się tak, żeby ten nowy pokurcz nie miał prostej linii ataku, ponownie zaatakowała pobliskiego goblina.
- Chodź tu mały smrodzie! - barbarzyńca wyszarpnął miecz ze straganu i skoczył w pościg za zielonym stworem.

“W sumie to niegłupie”, pomyślał czarodziej słysząc druida. Zastanawiał się tylko czy inteligencja Mesmira będzie w stanie ogarnąć ich dokładną liczbę i ją podać, ponieważ określenie “dużo” jest bardzo, ale to bardzo subiektywne.
- Tak, leć i podaj nam ilość goblinów w okolicy - powiedział chowańcowi, który zdążył już uczepić się jego włosów. Sam w tym czasie zaczął się zastanawiać co mógł teraz ze sobą zrobić, więc odwrócił się plecami do pozostałych i wyglądał kolejnych goblinów chcących wypaść całkiem przypadkiem na główny plac.

Pałka Lugira, szczególnie atakując od tyłu, okazywała się zabójcza dla małych goblinów. Drugi właśnie padł na bruk ze zgruchotanym kręgosłupem, który nie miał szans wytrzymać silnego uderzenia. Kilyne na chwilę zabrakło celów, lecz wkrótce się to zmieniło dzięki Kasowi. W pogoni za zielonoskórym rzucił się przez dwukółkę, prawie ją przewracając, plącząc się o jakiś sznurek i wraz z koszami z owocami spadając na bruk. Zanim się z niego zebrał, pokurcz zdążył odbiec i dziabnąć zbyt wolną tym razem czarnowłosą w w udo. Cięcie przeszło przez skórzane spodnie i poszczerbione ostrze zakosztowało krwi. Tyle, że goblin nie cieszył się długo. Kobieta w podzięce błyskawicznym ruchem wraziła mu sztylet w oko tak głęboko, że czubek wyszedł drugą stroną.

Plac na tę chwilę stał się spokojny. Ojciec Zantus cofnął się pod dach świątyni, a jeden z akolitów prowadził pod rękę ranną kobietę. Oprócz goblinich oraz tych nalężących do psa, na bruku leżały dwa ciała. Oba bliżej południowej strony, jedno damskie, drugie męskie. Trudno było powiedzieć, czy któreś z tych ludzi jeszcze żyło. Kruk wzbił się w powietrze głośno kracząc, a obserwujący otoczenie Izambard ujrzał w jednej z uliczek uciekającego przed jednym z miejskich strażników goblina z pochodnią w łapie. Ciągle słyszeli prymitywną pieśń, najgłośniej obecnie rozbrzmiewała z południa... czyli od strony portu i Rdzawego Smoka.

Shoanti klnąc pod nosem podniósł się z ziemi i rozejrzał, szukając nowego przeciwnika. Skoro nie znalazł, podszedł do towarzyszy broni.
- Lugir, chodźmy do twego domostwa albo daj mi klucz - rzekł do druida. - Zostawiłem tam zbroję, tarczę i łuk. To niedaleko, zaraz pod wzgórzem. - zwrócił się do Kilyne, wskazując mieczem na południowy wschód i mając na myśli wzniesienie, na którym zbudowana była katedra. - Lepiej się nie rozdzielać, tych pokurczów wdarło się chyba do miasta więcej a w kupie są bardziej niebezpieczne.
Chciał już ruszać, ale zauważył ranę na udzie kobiety.
- Rannaś, czekaj no - zdarł jedną z opasek oplatających jego ramię, przyklęknął i zawiązał ją na udzie Kilyne, które było podobnej grubości. - A może schroń się w świątyni z czarownikiem? - zaproponował.

Zaskoczona tym gestem Kilyne właśnie wycierała nóż i szurikeny o truchło goblina. Rana na nodze nie była aż taka głęboka, aby się nią poważnie przejęła. Oczy otworzyły się jej jeszcze szerzej, gdy usłyszała zadane przez Kasa pytanie.
- Zabiłam jednego goblina i zraniłam dwa inne, kiedy ty sobie biegałeś gdzieś z tyłu. Może to ty powinieneś się schronić? - uniosła brwi i wstała, odsłaniając zęby w zjadliwym uśmiechu. - Gdyby naprawdę zalały miasto, to widzielibyśmy ich wszędzie w dużych grupach, ale zgadzam się, lepiej się nie rozdzielać.

- Te pokraki były zbyt pewne siebie atakując Sandpoint - odezwał się Izambard, rozglądając się na boki w poszukiwaniu większej ilości przeciwników - To nie jest zbyt naturalne dla nich. Część z nich również przyszła z pochodniami. Widziałem jednego goblina ściganego przez strażnika miejskiego.
Mag się nieco zasępił mówiąc akurat o pochodni. Ogień, wcześniej doświadczona wizja i atak goblinów zdawały się ze sobą zgadzać. Przybyły podpalić miasto? Czy to na pewno możliwe?
- Mam nadzieję, że nikt z was nie jest ciężko ranny. Mamy natomiast naglący problem w postaci sprawdzenia czy to aby na pewno koniec naszych kłopotów z goblinami. Muszę przyznać, że od jakiegoś tygodnia uczucie niepokoju gościło mi każdego dnia, kiedy myślałem o podróży tutaj i chyba już wiem dlaczego. Poza tym wierz mi, Chasequah’u, że magowie potrafią zadbać o siebie, a przy okazji również o innych, więc idę z wami - uśmiechnął się kącikiem ust Izambard na te słowa, w międzyczasie rysując w powietrzu kolejną ze swoich dziwnych run, tym razem otoczoną idealnym okręgiem. Kiedy się rozpłynęła w powietrzu, oczy maga zdawały się na krótką chwilę zaświecić, by za chwilę przybrać poprzedni wygląd.

- Tu jest klucz - Lugir podał klucz Kasowi - ale dołączę do was za chwilę, muszę sprawdzić czy nie mogę im pomóc - żwawo ruszył sprawdzić stan leżących ludzi - Zejdę skarpą między świątynią a domem.
Shoanti skinął mu głową i schował klucz do sakiewki, opiekę nad rannymi pozostawiając druidowi i kapłanom.

- Za mną więc! - zawołał do dziewczyny i czarodzieja, po czym z dobytym mieczem ruszył szybkim krokiem w stronę uliczki schodzącej ze świątynnego wzgórza.

Białowłosy przyklęknął koło bliższego, kobiecego ciała, szukając oznak życia. Miał za pazuchą leczniczy napar - i bez większego żalu poświęciłby go żeby uratować komuś życie. Ale były granice tego na co natura mu pozwalała. Więc szukał śladów życia, nie chcąc marnować bezcennej mikstury na truposza. Starsza kobieta, do której dotarł jako pierwszej nie wykazywała żadnych oznak życia.

Zanim Lugir zdążył podejść do drugiego ciała, a Kas i reszta opuścić plac, Izambard krzyknął ostrzegawczo. Najpierw z uliczki przylegającej do placu, nad dachami blokujących wzrok domów, buchnęły kłęby czarnego dymu. Chwilę później z południa wybiegło czterech goblinów. Trzech dzierżyło w łapach zarówno swoje noże jak i pochodnie. Śmiejąc się i krzycząc natychmiast rzucili się w stronę najbliższego wozu, służącego jeszcze kilka minut wcześniej za stragan, próbując go podpalić. Za nimi natomiast podążał nieco wolniej drący z całych sił gębę zielonoskóry bez pochodni, za to z biczem. To był jeden z tych, którzy intonowali prymitywną pieśń słyszaną w całym Sandpoint. Było pewne, że za chwilę zauważą stojących na otwartej przestrzeni bohaterów lub opatrującego ranną kobietę Ojca Zantusa, odwróconego plecami do nadbiegających. Na razie jednak to wieszcz dostrzegł ich pierwszy, a zaraz za nim pozostali.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline