Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2017, 20:26   #37
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Walka była krótka i miała jednostronny przebieg. Pocisk wystrzelony przez Nilsa trafił zwierzoczłeka prosto w rozdziawione usta. Koziogłowy zabulgotał i padł jak ścięty na podmokły szlak. Nieopodal niego ciężko zwalił się mutant z trzecim okiem, który otrzymał cios z procy niziołka. Zakwilił z bólu i wyraźnie oszołomiony wyrzucił ręce w górę, próbując się podnieść. W tym samym momencie Eckhard stanął na równe nogi, obok mając szyjącego z łuk Gereke. Pierwsza strzała minęła cel, jednak druga trafiła kolejnego zwierzoczłeka w korpus, sprawiając, że tamten najpierw zwolnił, a potem zwalił się na ziemię. Jego żywota dokonał pocisk wypuszczony przez Andreasa.

Mutanci widząc, że dwóch zwierzoludzi leży w kałużach wypełniających się ciemną krwią, nie byli już skorzy do walki. Chwycili swojego rannego kompana i szybko odciągnęli go w las, poza zasięg łuków i wzrok szóstki podróżnych, tak, że Maud i Eckhard nie mieli nawet szansy sprawdzić się w starciu z nimi. Przy takiej pogodzie nie było sensu za nimi biec i próbować dopaść. Nils, Gereke i Andreas pozbierali zakrwawione strzały z wielkich cielsk paskudnych zwierzoludzi i wszyscy po chwili zebrali się do dalszej drogi. Wydawało się to niemożliwe, ale deszcz zaczynał padać coraz intensywniej, choć już wcześniej lało jak z cebra.


Podróżowali w strugach deszczu kolejne pół godziny, aż główny trakt stał się w końcu tak błotnisty i grząski, że trzeba było zwolnić. Najgorzej miała Maud, która co jakiś czas musiała zeskakiwać do swojego wózka, by wyciągać koła z brei i trochę się z tym umęczyła. Ostre, uderzające niczym igły krople deszczu niósł ze sobą zimny, wgryzający się pod płaszcze wiatr. Szybko zrobiło się zupełnie ciemno i musieli przyświecać sobie lampami, żeby cokolwiek widzieć. Pewnie wystawiali się przez to na ewentualny atak, ale kto by w taką pogodę chciał polować? Zwłaszcza, że od momentu spotkania ze zwierzoludźmi, nie słyszeli już żadnych podejrzanych dźwięków, prócz miarowego szumu deszczu.

Wyjechali właśnie zza zakrętu, gdy w oddali mignęło im światło z trudem przebijające się przez mrok wieczoru. Gdy znaleźli się bliżej, ujrzeli zarysy zabudowań schowane za wysoką, na oko czterometrową palisadą. W strugach deszczu podjechali bliżej, jednak dwuskrzydłowa brama okazała się być zamknięta na cztery spusty, choć w sporym budynku wciąż paliły się światła. Nie ociągając się, spróbowali znaleźć inny sposób na dostanie się do środka, gdyż miejsce ewidentnie wyglądało na zajazd, jakich pełno na drogach Imperium. Dlaczego jednak główne wrota były zaryglowane? Być może ze względu na szwendających się po okolicy zwierzoludzi i mutantów, jednak pora była jeszcze dość wczesna.

Nieopodal głównej drogi dojrzeli wąską ścieżkę biegnącą wzdłuż palisady, która doprowadziła ich do promu przycumowanego tuż nad brzegiem Reiku oraz niewielkiego budynku na przeprawie. Wiatr bujał tratwą przy brzegu, napinając i luzując liny przy kołowrocie, a gdy rozejrzeli się dokładniej, dostrzegli, że drzwi budynku są otwarte. Zachowując ostrożność, z przygotowaną bronią sprawdzili wnętrze chaty. Pierwsze, co rzuciło im się w oczy, to poprzewracane meble, co mogło oznaczać, że ktoś tu z kimś walczył. Nigdzie nie widzieli też przebywającego zwykle w takich miejscach przewoźnika. Dopiero po chwili ujrzeli ślady krwi na podłodze, prowadzące z wnętrza budynku, aż do wyjścia. Wyglądało, jakby ktoś został wyciągnięty na zewnątrz, lecz szalejąca ulewa zatarła dalsze ślady, które urywały się od razu po wyjściu z chaty.

Dalsze oględziny pozwoliły odkryć ścieżkę prowadzącą do uchylonej furty, dzięki której znaleźli się na terenie zajmowanym przez zajazd. Po prawej od przejścia mieli wozownię, nieopodal niej znajdowała się stajnia, co wywnioskowali po przebijającym się przez ulewę rżeniu kilku koni, które ktoś tam zostawił. Obok dojrzeli piętrowy budyneczek karczmy z szyldem przedstawiającym człowieka w kapturze. Zapewne tak też nazywał się ten przybytek.


W środku było jasno, a wiatr targał wyrzucanym z komina dymem. Z wewnątrz dochodziły ich odgłosy rozmów, które urwały się nagle, gdy Eckhard zapukał mocno i pewnie do drzwi. Dłuższą chwilę trwało, nim ktoś się pofatygował i je odryglował. W słabym świetle świec dochodzącym ze środka ujrzeli podejrzliwą twarz przysadzistego, łysiejącego mężczyzny, a w nozdrzach poczuli unoszący się zapach pieczystego i piwa. Żołądki zaburczały głośno na te wspaniałe aromaty.
- Ktośta i czego tu chceta? - Burknął od wejścia karczmarz, pucując szmatą brudny kufel i nie pozwalając wejść im do środka. - Pokojów już ni ma, wszysko zajente. Musita dzie indzi szukać.
Takiego "powitania" w taką pogodę żadne z nich z pewnością się nie spodziewało...

 
Tabasa jest offline