Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2017, 21:29   #169
pi0t
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Fortenhaf – dzień trzeci, popołudnie.
Nad Fortenhaf zaczęły się zbierać ciężkie, burzowe chmury.



Otto Widdenstein zaskoczył swym pytaniem urzędnika. Dokumenty miejskie nie powinny opuszczać pomieszczenia,a co dopiero budynku, chyba że na wyraźną prośbę burmistrza. Z drugiej strony Hierofant wydawał się zdeterminowany i był przekonujący. Archiwista miał wrażenie, że może to być istotne dla losów całej społeczności.
- Nie powinienem Wam tego dawać Mistrzu. Szczególnie, że zaraz będę Was musiał wyprosić. Ale zaczekajcie chwilę. – Mężczyzna opuścił na chwilę pomieszczenie, aby po krótkim czasie wrócić z pismem. Rozłożył je przed magiem, podał kałamarz i pióro.
- Pokwitujcie Mistrzu pismo i zwróćcie plany jutro.

Magister magii już miał opuszczać ratusz, gdy z wieży budynku rozległ się dzwon. Już nie tylko z placu świątynnego unosił się dym. Drugie jego źródło znajdowało się gdzieś na północno, zachodnich obrzeżach miasta. Strażnicy, którzy stali jeszcze niedawno stali przed ratuszem, obecni napełniali wiadra w pobliskiej studni. Z ich gardeł rozlegał się krzyk
- Pożar!
Mieszkańcy osady jednak nie wybiegali z domostw. Może jedynie w co dziesiątym budynku otworzyła się wcześniej zatrzaśnięta okiennica i ktoś wyjrzał przez okno.




Oskar von Hohenberg został w prowizorycznym lazarecie. Przytułek był przepełniony, mimo szeroko rozwartych wrót panował w nim zaduch i smród. Mimo starań młodej akolitki i paru kobiet które jej pomagały sytuacja ulegała ciągłemu pogorszeniu. Szlachcic doskonale zdawał sobie sprawę, że pozostanie w takich warunkach jedynie pogorszy jego stan. Lazaret już niedługo przekształci ze szpitala się w cmentarz. Oskar widział to w oczach Erny. Ludzie powoli też to chyba zaczęli rozumieć, do przytułku przybywało coraz mniej osób. Krewni chorych zaprzestali odwiedzin.
- To prosty napar Panie, każdy aptekarz i zielarz go przygotuje. Dam Wam na teraz i mogę napełnić naczynie jeśli jakieś z sobą macie. Chodźcie, – kobieta zaprowadziła szlachcica do rogu sali, gdzie leżały zgromadzone drobne zapasy medykamentów, jadła, picia i parę koców. - Dawkowanie jest równie proste, pół kubka, na noc możecie i więcej. Jeśli będziecie mieli Panie krwawą biegunkę, możecie wdychać opary siarki. Ja by Wam tchu brakowało spróbujcie fajkowego ziela. Pomoże i flegmę łatwiej odplujecie. Ale dziś Szlachetny Panie może być już ciężko nawet wam te rzeczy zakupić. Reszta jest w rękach miłosiernej Bogini, żadna znana mi odtrutka nie zadziałała.
Szlachcic po wypiciu naparu odczuł delikatną ulgę. Ledwo opuścił przybytek, a w mieście rozległy się uderzenia dzwonów. Strażnicy rzucili się gdzieś biegiem, porzucając posterunek.



Svein Dahr i Roel Frietz ustalili, że najbliższą noc spędzą w siedzibie Josefa. Mieli zamiar wspólnie naradzić się co czynić dalej. Potrzebowali do tego najpierw znaleźć pozostałe osoby. I na tym zadaniu skupił się Szczurołap, natomiast Roel postanowił spróbować pomoc paru potrzebującym. Straszliwa zaraza zbiera coraz większe żniwo. Wielu chorych, których Svein znał przynajmniej z widzenia, chudło w oczach. Biegunki i wymioty do tego stopnia osłabiały ich organizmy, że już nie mogli poruszać się o własnych siłach. Akolita Morra zwracał szczególną uwagę na zmarłych. Szybko dostrzegł, że ciała osób, które brały udział w ostatnich zamieszkach (odniosło rany na placu, w nocy, bądź przy innej okazji) pokrywały się ropiejącymi guzami. Byli również świadkami jak rodziny i krewni pozbywali się chorych wyrzucając ich z swych domostw. Co jakiś czas ulicami Fortenhaf przemieszczały się kilkuosobowe grupy złodziejaszków okradających trupy, a czasem i chorych.
Szczury szybko nauczyły się unikać Mężczyzny z procą i psem. Cały czas jednak były obecne na ulicach osady. Co pewien czas na ulicach pojawiał się zaprzęgnięty w woły wóz, którym strażnicy wywozili umarłych. Spotkał ich Svein, gwardziści właśnie odcinali sznur na którym zawisł Rudi, niziołek. Pomocnik piekarza zakończył swój żywot. Możliwe, że popełnił samobójstwo, albo został powieszony przez bandę, która plądrowała jego dom w nocy. Gwardziści nim wrzucili go na wóz dokładnie przeszukali jego ciało. W mieście rozległy się uderzenia dzwonów. Svein wiedział, co one znaczyły. Gdzieś w mieście wybuchł pożar… Rozglądał się więc uważnie i szybko dostrzegł nowe źródło dymu. Było to na północ od niego, kilka ulic dalej. Najprawdopodobniej gdzieś w pobliżu gospody przy bramie. Mogła być to któraś z chałup znajdujących się przy samej palisadzie, stodoła, która czasem robiła za magazyn albo piekarnia.
Roel starał się odprawić i pomóc w przejściu do ogrodów Morra jak największej ilości osób. Od konających odganiał szczury wielkie jak koty. Te popiskiwały i odskakiwały, jednak gdy tylko akolita przechodził do kolejnego potrzebującego to te momentalnie wracały. Umierających było dużo. Ci którzy mieli jeszcze jakiekolwiek siły błagali nielicznych przechodniów o pomoc. Roel przechodził między nimi i był jedynym który się nad nimi pochylał i nie ładował na wóz, nie okradał. Dzieci łapały go za nogi, dorośli za ręce. Choroba postępowała zdecydowanie za szybko. Akolita pochylał się właśnie nad kolejnym chorym, gdy dostrzegł jak czwórka bandytów, z czego dwóch nosiła już początkowe ślady choroby, okłada z wściekłości kobietę, która nie miała nic, co można by jej zabrać. Nagle rozbrzmiał dzwon, mężczyźni nie zwrócili jednak na niego najmniejszej uwagi.




Erich von Kurst wraz z Lennartem Schatzem wybrali się do garnizonu. Mężczyźni po drodze widzieli jak wielu chorych rodziny wyrzucają z domów na ulicę. Rodzice pozbywali się zarażonych dzieci, a synowie umierających matek. Zdrowi nie mieli litości dla chorych, przez te trzy dni zaczęli zapominać o rodzinnych więzach, byle tylko uratować życie i zmniejszyć ryzyko zarażanie się… Były żołnierz szybko dostrzegł też pewną zmianę, tym razem żaden ze strażników go nie śledził, nie podążał za nim.
Mężczyźni przeszli do garnizonu bez problemów, nikt ich nie zatrzymywał ani nie zaczepiał. Czasem minęła ich jakaś grupka osób, najczęściej kilkuosobowa. Ale przeważnie przeskakiwali oni tylko przez główną ulicę miasta. W przeciwieństwie do szczurów, te biegały po bruku jak po swoim.
Rycerz i przepatrywacz, gdy dotarli w końcu do siedziby straży musieli chwilę poczekać. Oczywiście zostali wpuszczeniu do środka, podano im krzesła oraz zaproponowano wino. Szybko wyjaśniono również, że sierżant przed południem wyszedł na jakieś spotkanie, ale zaraz powinien wrócić. Rzeczywiście nie trwało to długo. Hannes Hebel wrócił do garnizonu zasępiony. I chyba najchętniej kazałby Was wywalić za drzwi, jednak z racji szlacheckiego pochodzenia Ericha zaniechał tego. Wysłuchał sprawy z jaką przyszli, jednak nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
- Zameldowano mi o tym, zrobili swoje, ale zostaną nagrodzeni. Co do tych typów to w tawernie gdzie przesiadywali się nie pojawili. Ale miasta nie opuszczą. Zapłacą za ten gwałt Panie. Dajcie moim ludziom czas, a ich doprowadzą pod sąd. – Dowódca straży nie mówił tego wprost, ale jasnym się stało, że ta sprawa nie jest dla niego priorytetowa.
W sprawie pielgrzymów też za wiele nie miał do powiedzenia.
- Pielgrzymi przybywali jeszcze na parę dni przed świętem. Problemów nie sprawiali, rozrób nie robili, skarg nie było. Część pewnie opuściła miasto. Na spanie po gospodach pewnie ich stać nie było. Przytułek pewnie sprawdziliście. Noce ciepłe były to nocowali na ulicach, za murami, albo gdzieś może w biedniejszej części Fortenhaf. Ale co wam Panie do nich? Jeśli wolno spytać i zechcecie oczywiście odpowiedzieć. – Posiwiały mężczyzna w kolczudze nie bardzo rozumiał dopytywania Ericha.
Mężczyźni po wyjściu z garnizonu udali się na pooszukiwania cyrulika. Rozpytali karczmarza, ten nadal zdawał się jakiś nie swój. Nigdzie nie było tez słychać jego żony. Pokierował ich jednak do akolitki. Młoda Kobieta nie odmówiła pomocy rannemu Erichowi. Kazała mu rozebrać się do pasa, przemyła ranne na szyje, sprawnie ją zaszyła i nałożyła jakąś szarawą maść. Za datek podziękowała i przeprosiła. Musiał wracać do chorych.
Przy tym wszystkim spotkali Oskara von Hohenberga, który wyglądał trochę lepiej niż z samego ranna. Chwilę później rozległo się bicie dzwonów…
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
pi0t jest offline