| Rosalie pląsała jeszcze chwilę po scenie wyginając się wokół keyboardu. Strzeliła sobie dobre zdjęcia obejmujące ją, muzyka i szalejącą publikę, po czym obdarzyła Billy’ego soczystym całusem w policzek i korzystając z drabinki zeszła z dachu lokomotywy.
Wysłała do Kirka wiadomość z pytaniem o to, gdzie akurat są. Czekając na odpowiedź gibała się, już nieco spokojniej, w rytm muzyki.
Tymczasem próbując odszukać przyjaciół w tłumie usiłującym dopchać się do baru, natknęła się na inną znajomą twarz. Był to Marco, szef ochrony Alamo.
- Cześć! - uśmiechnął się do niej. - Wyglądasz na spragnioną, mogę postawić ci drinka?
- Nie mógłbyś zaproponować mi teraz nic lepszego - odpowiedziała zupełnie szczerze i jakby dla podkreślenie słów otarła czoło przedramieniem. - Jesteś fanem zespołu? - spytała mierząc go zaciekawionym wzrokiem.
Wysoki i dobrze zbudowany zaczął torować im drogę do baru.
- Fanem to za dużo powiedziane - odpowiedział. - Znam ich od przedwczoraj, odkąd padł pomysł, żeby zagrali na proteście. Ale na scenie robią wrażenie. Ty zresztą też. - mrugnął do niej okiem.
Przyjęła komplement lekkim uśmiechem i wzruszeniem ramion. - To co tu właściwie robisz? - Musiała krzyknąć, by idący dwa kroki przed nią mężczyzna miał szansę ją usłyszeć. - A może jesteś fanem imprezowania po prostu? - wyszczerzyła zęby do jego szerokich pleców. - A może po prostu sprawdzasz, czy nadają się do grania w Alamo. Hm, oni się właściwie zgodzili na ten koncert? - bombardowała pytaniami.
- Właśnie chcę to ustalić - zaśmiał się Marco. - Bo w miasto poszła plotka, że tak, a raczej nie wyszła od nas. A imprezowanie? Czasami. Przy tobie wyjdę chyba na ponuraka.
Dopchał się bokiem do baru i zrobił jej koło siebie miejsce.
- To jak, może orzeźwiające mojito?
Jakimś cudem udało jej się nawet posadzić tyłek na jednym z niewielu wysokich krzeseł ustawionych w pobliżu baru. - Z dużą ilością limonki - rzuciła gdzieś między nim i jednym z krzątających się barmanów. - Wiesz, mogliście ten koncert dogadać jakoś wcześniej. Teraz może podpisują już kontrakt na grube miliony - zażartowała, choć jako wierna fanka wierzyła, że poważny kontrakt należy się im jak budowlańcowi zimne piwo. - A wiesz, takie umowy z wytwórniami to pewnie są obwarowane różnymi paragrafami. Nie świecić cyckami, nie angażować się politycznie i takie tam inne.
- Nie świecić cyckami? - zdziwił się. - Myślałem, że w showbiznesie tego właśnie wymagają.
Udało mu się wreszcie zwrócić uwagę barmanki, wystawiając ku niej dłoń z chipem płatniczym, więc zawołał:
- Dwa razy mojito! I dużo limonki!
Kiedy barmanka zakrzątnęła się za drinkami spojrzał znów na Rosalie.
- Zobaczymy co wybiorą - wzruszył ramionami. - Ale jeśli wycofają się teraz, stracą twarz na mieście. W każdym razie jeśli potwierdzą, muszę dopilnować, żeby dotarli na ten koncert żywi i nie aresztowani. To chyba strasznie niewdzięczne zadanie.
- Gdyby mieli dotrzeć trzeźwi to mógłby być problem - zachichotała. - Swoją drogą to ciekawe, kto rozgłosił, że mają grać w Alamo - zrobiła pytającą minę. - Gruba akcja się szykuje z tą próbą wysiedlania - humor widocznie jej siadł - większość ludzi pewnie nie ma gdzie się podziać.
Nie żeby sama miała jakiś konkretny plan na wypadek, gdyby naprawdę wywalili ich z centrum handlowego. Była jednak w o tyle dobrej sytuacji, że znała kilka osób u których mogłaby zatrzymać się na chwilę i pomyśleć co dalej.
Barmanka zaserwowała mojito a Marco zapłacił.
- Ratusz urządził pole namiotowe pod miastem - prychnął. - A ty? Wyprowadzasz się, czy pomożesz nam bronić naszej małej twierdzy?
Za jego plecami Rosalie dostrzegła swoją paczkę. Arwanee demonstracyjnie zmierzyła Marco spojrzeniem, po czym posłała Rosalie porozumiewawczy uśmiech i pokazała na migi kierunek, w którym odeszli z Kirkiem i Oliverem, znikając znów w tłumie.
- Zostaję - stwierdziła stanowczo i napiła się ze słomki. Nie spodziewała się, że drink na masowej imprezie może tak dobrze smakować. - Jeśli faktycznie nie będzie wyjścia zbiorę szybko swoje graty i się wyprowadzam, ale to ostateczność.
Dostrzegając Arwanee i jej minę przewróciła demonstracyjnie oczami. - Wypatrzyłam koleżankę - wytłumaczyła się szybko uświadamiając sobie, że mogła wyglądać dziwnie i skinęła brodą mniej więcej w kierunku, w którym przed chwilą była tatuażystka. Kiwnął głową, przyjmując to do wiadomości, ale nie obejrzał się.
- Właściwie to jak zamierzacie… zamierzamy - Rosalie uśmiechnęła się kącikiem ust - się bronić?
- Przez weekend zbudujemy barykady - wyjaśnił. - I będziemy ich bronić. Ale na pewno nie będziemy strzelać do policji. Na poniedziałkową demonstrację w obronie Alamo przyjdzie kilkanaście tysięcy ludzi. Liczymy głównie na to, że Pacyfikatorzy odpuszczą a ratusz zmieni decyzję. Więc gdybyś miała wolny czas i chciała pomóc to znajdzie się coś do roboty - uśmiechnął się. - Chociaż… jeśli się na to piszesz to miałbym dla ciebie bardziej adekwatne zadanie. Ja ani Paul nie mamy za bardzo czasu pilnować zespołu a na organizacji koncertów zupełnie się nie znamy. A ty zdaje się znasz ich i prowadzisz ich fanpejdż. Co powiesz na bycie oficjalną łączniczką między nimi a Alamo?
- Aha, czyli to ja mam dopilnować żeby dotarli na koncert w Alamo w jednym kawałku i w miarę trzeźwi? - spytała z lekkim rozbawieniem - z tym drugim może być problem. - No i ustalić czy w ogóle tam zagrają, hm? Bo jak do tej pory nie macie żadnej decyzji tylko plotki puszczone przez nie wiadomo kogo.
- To zaraz ustalimy. Czekam na audiencję, bo na razie gadają z jakimś ważniakiem z wytwórni. Liczę, że jeśli będą mieli wątpliwości to pomożesz mi ich przekonać - mrugnął okiem. - A jak potwierdzą koncert to przydzielę ci dwóch chłopaków do obserwowania czy nie czai się na nich policja, chociaż najlepiej byłoby ich nakłonić do jak najszybszego zabunkrowania się w Alamo.
- Robienie za niańkę dla bandy szaleńców… no super - powiedziała z udawanym niezadowoleniem. - A tak serio, to wiesz, że niektórzy z nich normalnie pracują, bo granie nie przynosi raczej kokosów, mają swoje plany i w ogóle? Raczej nie dadzą się dziś zamknąć w klatce i nie będą siedzieć spokojnie do poniedziałku. No chyba, że dostaną dużo alkoholu - zaśmiała się. - Ja też mam robotę i nawet gdybym chciała to teraz nie będę w stanie pilnować ich 24h na dobę, ale liczę, że tego nie oczekujesz, hm? Mogę postarać się ich ogarniać i jak powiedziałeś, być łączniczką, bo zdaję sobie sprawę, że ty masz pewnie teraz ważniejsze rzeczy na głowie, ale wszystko w ramach zdrowego rozsądku - dokończyła i wzięła wielkiego łyka.
- Hej - uśmiechnął się, unosząc w górę szklankę - Nie jestem nawet w stanie ci zapłacić inaczej jak tym drinkiem, więc to czysty wolontariat, pomożesz ile będziesz mogła i chciała. - zerknął na parkiet, gdzie impreza na powrót się rozkręcała. - Teraz muszę tu warować, ale potem może skoczymy potańczyć?
- Jeśli znów uda ci się wypatrzeć mnie w tym tłumie to czemu nie. - Zastanowiła się chwilę. - Warować? Pilnujesz kogoś?
- Raczej wypatruję. Mam dobry wzrok a ty rzucasz się w oczy, zajebista ta peruka - rozejrzał się po okolicy baru, zatrzymując wzrok na JJ-u, otoczonym wianuszkiem fanów. - To chyba saksofonista. Przedstawisz mnie?
- Chyba najbardziej tajemnicza postać z zespołu, o której nawet ja, wierna fanka wiem w sumie tylko tyle, że gra na saksofonie - skomentowała pół żartem pół serio i dopiła drinka. - Pyszny, dzięki - uśmiechnęła się zeskakując z wysokiego krzesła i ruszyła w kierunku JJ’a.
Bez większego problemu udało im się dostać spod baru na parkiet w okolicę miejsca, w którym wypatrzyli muzyka. Dopchanie się do samego saksofonisty otoczonego szczelnie sporą grupą fanów wydawało się być już trochę trudniejsze, ale ludzie zaczęli się tam z wolna rozpraszać, widząc że JJ skupił swoją uwagę na dwóch urodziwych fankach, które właśnie objął ramionami.
- Są pijane, nie uciekną jak zajmę mu chwilę - ocenił rozbawiony Marco.
__________________ "You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one" |