Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2017, 08:09   #81
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


- Lamia, daj mi z sieci jakieś mocne głośne pierdolnięcie - wykorzystując chwilę przemowy Liz, Chris rzucił do ducha. Przemykał przy tym dłonią po holokonsolecie. - Uderzenie pioruna z jakimś jebnięciem podczas wysadzania budynku pod rozbiórkę. Spleć to ze sobą i wgraj mi do uruchomienia.
- Tajes, szefie - Lamia podczas koncertów nie pyskowała, wiedząc, że może to jej grozić deinstalacją.
- Hej, Rasco - odezwał się do komlinka. - Wgram ci zaraz jeden plik. Trzepnij nim gdy będziemy w najgłośniejszym momencie na końcu Killing Lips, Daj na ubergłośno. Dam Ci zresztą sygnał.
- Ok - rzucił dźwiękowiec.
- Siergiej… - wywołał opa oświetlenia. - Jak usłyszysz w chuj mocne pierdolnięcie, to weź wszystkie światła na off. Nie tylko te od sceny. Wszystko na tej stacji. Zapal je po kilku chwilach.
- Da, da, standard - zgodził się Rosjanin.
- Dobra chłopaki i dziewczyny, normalnie po requiem w Lipsach jedziemy ostrzej na przejście do intro, ale dziś po prostu czysty nakurw, mocniej niż w apogeum Diversa, okey? - perkusista odezwał się na wewnętrznym kanale zespołu. - Pozamiatamy nimi, nie zapomną tego koncertu. Jedziemy po chorej całości, a jak usłyszycie srogie jebnięcie to wszyscy off.

Tymczasem publiczność w skupieniu skończyła wysłuchiwać mowy Liz a gdy ta zapowiedziała ostatni numer rozległy się wiwaty i oklaski, uzupełnione czyimś okrzykiem:
- Na pohybel skurwielowi!

Chris miał kilka wariantów holo na “Lips” i pewnie każdy by się sprawdził, ale nie włączał nic. Billy był niereformowalnym romantykiem, uważając, że dobra muzyka sama obroni się w połowie XXI wieku… Jednak choć Sully się z nim w tym nie zgadzał to tylko trzeźwo patrząc na realia, bo w głębi duszy chciałby aby było tak jak czuł to “Rebel Yell”.
Nawet gdyby oznaczało to brak możliwości spełniania się w oprawach.
Czysty rock, bez udziwnień wizualnych. To musiało być w duszy każdego muzyka sprowadzonego w tych czasach połowy 21 wieku do parteru, przez oczekiwania publiki i modę.

Killing Lips mieli zagrać bez oprawy, poza różnokolorowymi widmami kreowanymi przez personal emitery, działające cały czas od startu koncertu i Diversity.
Publiczność była rozgrzana i chyba na to gotowa.

Tylko muzyka.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 21-11-2017, 10:07   #82
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Przemówienie frontmenki wywarło właściwy efekt. Anastazja uśmiechnęła się pod nosem i tym razem nie zamierzała zwracać na siebie uwagi. Teraz to Liz grała pierwsze skrzypce, co wyjątkowo de Sade postanowiła uszanować, nie dodając nic więcej, lecz przechodząc do utworu, który w końcu był jej drugim popisowym numerem i zarazem jedynym, w którym to Anastazja śpiewała.
Poczekała na sygnał do gry a gdy pozostali muzycy potwierdzili, że są gotowi stanęła przy mikrofonie.

Zabiłam
Krótkie słowo zostało powtórzone przez Anastazję cicho kilka razy. Odpowiedziały na nie smętne akordy Liz, jakby echo jej słów.
Jednym skinieniem
Jednym ruchem warg

Włączyła się gitara Billy’ego, dając kontrapunktowy chórek dla głosu Anastazji, wyjątkowo zmysłowego. Stała ona na środku sceny, z szelmowskim uśmiechem, jakby wyśpiewane przez nią żale nie były szczere. Jakby była kotką bawiącą się kochankiem niczym myszą.

Smutna melodia i szczery głos łączyły się w melancholijną muzykę. Kawałek był dość cichy, a choć podkładem były gitary o rockowym brzmieniu, to przypominał bardziej bluesa.
Rozdzierający serce głos Anastazji żalił się.
Zabiłam miłość w twych oczach
Zabiłam samą siebie
Piersią mą targa szloch
Na mym własny pogrzebie
Zabiłam

Gdy ta przechadzała się po scenie, powoli i teatralnie. Niczym pani tysiąca niewolników wpatrujących się teraz z widowni. Jej głos hipnotyzował, pieścił ucho. Bo do każdego z nich była skierowana ta pieśń. Dla każdego brzmiała szczerze, mimo że figlarny uśmiech na ustach skrzypaczki mówił co innego.
To jedno słowo pozostało
Zniknęła nadzieja
Zraniłam cię
Skłamałam
Wyrzekłam się ciebie jak cienia
I pomyśleć...

Jej głos w połączeniu z melodią graną przez gitary rozchodził się po sali, pełen żalu i nostalgiczny... naznaczony czasem pieśnią, czasem melorecytacją. Był pieszczotą, bo i sama piosenka czyniła Anastazję femme fatale zespołu. Tą o której widzowie będą śnić mokre sny tej nocy. Sukkubem niemalże.
Jedno krótkie zdanie
Jeden głuchy szept
Me beznamiętne słowa:
"Już nie kocham Cię"

Niedostępnym, a upragnionym. Tak bliskim do pochwycenia, a tak dalekim. Ostatnie słowa... wypowiedziane zachrypniętym szeptem. I gitary zamilkły. Anastazja unosi skrzypce i zaczyna grać requiem w towarzystwie Billy'ego na klawiszach, by potem nagle przejść do gwałtownego rockowego intra do następnego utworu.
Zazwyczaj było to Eltar Ago, czasem Rebel Cry, ale że oba już grali a Killing Lips nietypowo trafiło na finał setlisty, muzyka szybko przeszła w kolejną improwizację, tym razem już kompletnie szaloną. Dołączyła do niej również Howl, wreszcie wracając po swoją gitarę i zaczęła z niej znowu wydobywać te brudne, surowe dźwięki jak przy HL, ale ostrzejsze jeszcze, gwałtowne jak w thrash metalu czy punk rocku. “Czysty nakurw”, jak to określił Sully, teraz dziko wymiatający na bębnach.

Kiedy wszyscy wymiatali, Anastazja na moment przerwała grę, by spełnić swoją groźbę, o której słyszała Howl, i trochę się spodziewała że zostanie spełniona, w końcu po Anastazji można się było wszystkiego spodziewać. De Sade rozpięła stanik i rzuciła go prosto w publiczność prezentując nagi tors i zaklejone tylko niewielkimi serduszkami sutki.


Męska część widowni zawyła entuzjastycznie, jak na pokazie stripteasu. Lecący stanik desperacko próbował złapać Oliver, ale większy zasięg ramion miał jakiś dwumetrowy koleś z dredami, który wyskoczył po zdobycz i zamachał nią tryumfalnie w powietrzu. Obok Kirk wziął Rosalie na barana.
Vandelopa uśmiechnęła się drapieżnie, prezentując fanom, po czym znów chwyciła skrzypce i dołączyła do wielkiej improwizacji zespołu.
 
Mira jest offline  
Stary 21-11-2017, 10:20   #83
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację

Ujarana, pijana Tequilą i muzyką tatuażystka gibała się szaleńczo na ramionach kumpla, który znosił to całkiem dzielnie. Niczym nieskrępowana radość biła z niej niemal namacalnie. Słychać ją było w każdym dźwięku, jaki wydawało jej zachrypnięte od krzyków i głośnego śpiewu gardło, widać we wszystkich ruchach ciała, przez które jak krew płynęła muzyka Mass Æffect.
Napierający tłum zaniósł ich pod niemal samą scenę, spod której widok był słaby.
Rosalie zbliżyła usta do ucha przyjaciela – wbijamy na scenę – powiedziała tonem, który Kirk znał nie od wczoraj, i z którym jak wiedział nie, ma co dyskutować. – Podsadź mnie!
- Zejdź i stań mi na ramionach! - odkrzyknął.
Nie było to łatwe, bo wokół rozpętało się istne pandemonium. Fryzjer przykucnął, by zeszła, ale gdy próbowała wdrapać się na jego barki wpadli na nich jacyś ludzie. Tłum jednak był na tyle gęsty, że się nie przewróciła i opierając na innych stanęła w końcu chwiejnie na barkach kumpla, dłonie opierając o burtę lokomotywy. Gdy się wyprostowała, chwytając mocowania podestu, jej głowa i ramiona wystawały już nad poziom sceny. Sięgnęła i złapała się zamontowanych wzdluż jej krawędzi holoprojektorów, żeby się podciągnąć, ale w tym momencie Kirka ktoś potrącił i zawisła, z nogami bujającymi się w próżni. Dopiero po chwili znalazła dla nich oparcie w burcie lokomotywy. Kirka porwał tłum, przez który z boku przeciskał się ochroniarz, zapewne by ściągnąć ją na dół.
Rosalie rozbawiona całą sytuacją śmiała się głośno a śmiech ginął gdzieś w imprezowym hałasie tak, że sama ledwo go słyszała. Miała kilka sekund, by wdrapać się na scenę zanim dorwie ją starszy, choć wyglądający na silnego i poświęconego swojej pracy ochroniarz.
Spinając wszystkie mięśnie wytrenowane latami pracy na rurze odepchnęła się nogami i podciągnęła wysoko na ramionach. Jedną nogę przerzuciła już na dach wagonu znajdując się dzięki temu w dość komicznej pozie. Ubrany na czarno goryl wyciągał już łapska w jej stronę. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego promienna i wydarłą na całe gardło, żeby miała szansę ją usłyszeć - Zaraz i tak skoczę, szkoda pana pracy! - Puściła mu oczko i wciągnęła się na scenę.
Howl należała do tych muzyków, którzy w tej sytuacji zawsze interweniują, zapewniają ochroniarzy że jest okej i nawet pomagają się dostać na scenę. Tak też było i tym razem, na chwilę przewiesiła gitarę i bohatersko pomogła Rosalie się podciągnąć. Jak na osobę którą tak często przezywano od chudzielców i kościstych dup, miała dość sporo siły, a na dodatek była na tyle wysportowana że wiedziała jak najlepiej zrobić użytek ze swojego ciała.
- Panie i panowie, największa fanka Mass Æffect! - oznajmiła do mikrofonu i uniosła rękę Rosalie jak sędzia oznajmiający zwycięzcę walki bokserskiej. Tatuażystka wydała z siebie długi, głośny dźwięk, który mógł zabrzmieć jak okrzyk zwycięzcy.
Okrzyk aprobaty wznieśli głównie fani płci męskiej, którzy co się dziś napatrzyli to ich.
A Billy powitał Rosalie szybką improwizacją na syntezatorze, używając motywu God save the queen jako bazy dla tańca palców po klawiszach, podkręcając ostro tempo tego “szlagieru”.
JJ, gdy zobaczył Rosalie, która pojawiła się na scenie, podszedł do niej, wytarł pot z czoła, jakby udając, że jest już bardzo zmęczony graniem, po czym dał jej saksofon i dodał pospiesznie — dmuchaj mocno.
Rosalie nie wahając się ani chwili przejęła instrument od muzyka. Szybko cmoknęła JJ’a w policzek, by za chwilę dmuchnąć ile sił w płucach w ustnik saksofonu. Ku zdziwieniu dziewczyny wydanie z niego dźwięku okazało się cholernie trudne, ale za drugim podejściem udało jej się wydusić z saksofonu niezbyt głośne pierdnięcie. Wzruszyła ramionami robiąc przepraszającą minkę, zwróciła JJ-owi instrument i zajęła się tym co umiała najlepiej, czyli tańczeniem do dzikiej muzy, kręcąc w powietrzu błękitnymi dredami.
To było czyste szaleństwo.
Mass Æffect wymiatali tak jakby chcieli zniszczyć swoje instrumenty, zerwać struny, podziurawić bębny czy wydmuchnąć płuca przez saksofon.
Inni fani podchwycili pomysł Rosalie i ze wszystkich stron zaczęli wspinać się na lokomotywę. Każdy chciał mieć selfie z zespołem na scenie. Oblęgani muzycy poczuli się jak podczas apokalipsy zombie. Jednak impreza na niewielkiej scenie niechybnie zakończyłaby się demolką cennego sprzętu i instrumentów. Wielkie gwiazdy rocka rozbijały gitary na scenie, ale oni nie mogli sobie na takie ekstrawagancje pozwolić. Sully spłacał jeszcze kredyt za perkusję.
Chris już na pełnym dopale odpalił dym z emiterów na full. Nie gęsty jak w Maris Cruentum, ale wypełniający obłokiem całą stację ile się dało. Zapanowała wokół mgła taka, że ledwo co było widać. Publiczność traciła scenę z oczu nie przez zabiegi holo, a zwykły obłok.
Sully dał znać Rasco przesuwając palcami po konsolecie i nagle stację wypełnił ostry, głośny, konkretny HUK, ni to gromu ni wybuchu jakby naturalna konsekwencja tego ile Mass Æffect dało z siebie na scenie. Huk był tak potężny, że wszystkim zapiszczało w uszach a część widowni rzuciła się na ziemię i nawet reszta muzyków odruchowo się skuliła.
Muzyka zamilkła a równocześnie zgasły wszystkie lampy, nie tylko te oświetlające scenę, ale również inne rejony improwizowanej na koncert przestrzeni.
Jedyne źródło światła w przemijającym huku stanowiły poświaty hologramów, różnokolorowe, fantazyjne, nieuporządkowane. Publiczność była w dymie i kolorowych fantasmagorycznych poświatach emitowanych nad ich głowami i pomiedzy nimi.
Chris postawił barierę-niewidkę.
- Spadamy - rzucił zmęczonym głosem. - Na backstage. Bill, jak zostajesz, zaraz zdejmę ci barierę, daj im jeszcze popalić stary.

Chwilę później, gdy publiczność uświadomiła już sobie, że to nie zamach terrorystyczny, zza dymu i hologramów rozległ się potężny aplauz, okrzyki i wiwaty. Billy wraz zaskoczoną Rosalie zostali, na razie niewidoczni, na scenie. Zaś pozostali muzycy, odprowadzani burzą oklasków i mokrzy od potu podążyli dachem pociągu do tunelu metra.
- Mass Æffect! - zawołała przez głośniki FistBaby, na co wiwaty przybrały na sile. - Jeśli to nie było zajebiste to nic nigdy nie było!
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 21-11-2017, 16:04   #84
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Dobra, ludziska, to był dopiero początek! - zawołała znowu FistBaby. - Nie ma odpoczynku dla imprezowiczów!
Po czym zapuściła oldchoolowo brzmiący industrial.
Niewidzialny Klub nie znosił ciszy.
Sztuczna mgła na stacji rozwiewała się, formowana podmuchami klimatyzatorów w podświetlane lampami obłoki. Nad sceną zaś obracało się holograficzne logo zespołu.
Billy pozostał za syntezatorem. Jego dłonie wodziły dziko po klawiszach dodając kawałkowi FistBaby mocne tony. Melodia Rebel Yella owiła się wokół kawałków FistBaby jak wąż, bo choć sam Billy był rockowcem na gitarze, to żadna muzyka (poza hip hopem i rapem, ale w przekonaniu Billy’ego to nie zaliczało się do muzyki) nie była obca.
- Woooo! - Publiczność zawyła, gdy reflektor oświetlił akompaniującego DJ-ce Rebel Yella. Sporo osób uderzyło na parkiet, choć większość szturmowała teraz bary, by zwilżyć gardła po półtoragodzinnym ich zdzieraniu.
- Widzę, że mam towarzystwo! - w słuchawkach Billy’ego odezwała się wesołym głosem FistBaby. - Czekaj, dam ci większe pole do popisu!
Włączyła mocny, lecz prosty bit, ograniczając się do miksowania i pozostawiając główną linię melodyczną jego klawiszom.
Mając “wolną rękę” Billy mógł zaszaleć, przełączając brzmienie klawiszy na kolejne instrumenty, włączając dograne sample pod swe kompozycje i kończąc to jednym wielkim “wybuchem”.
Mocniej, szybciej, ostrzej… gwałtowniej. Rebel Yell wszedł w trans “tańcząc dźwiękami” wśród chaosu zmienianych ścieżek dźwiękowych i wspierany przez FistBaby.
Właściwie trudno tu było mówić o graniu kolejnych kawałków, bo przechodzili płynnie od jednego do następnego motywu. Na parkiet wracało coraz więcej ludzi. Stacja metra wciąż pękała w szwach, jeśli ludzi trochę ubyło to niezauważalnie.
- Musimy to robić częściej! - w cichszym momencie w słuchawkach Billy’ego odezwała się znów FistBaby. - Ale Dale przekazuje mi, że za piętnaście minut macie mieć gościa w garderobie i pewnie chcesz tam być.
- Ok.- Billy miał nadzieję na takie informacje. Dla nich to się oszczędzał dziś unikając trunków i ziół. Skinął głową i ustawił timer na syntezatorze doczepiając do niego jedną z udanych kompozycji techno-rockowych, które stworzył przy okazji. Miała ona być fanfarą podczas której się miał oddalić.
Nie dane mu było zejść ze sceny dyskretnie, bo gdy tylko wstał od klawiszy oświetlił go reflektor a FistBaby, ściszyła na moment muzykę, by zakrzyknąć:
- Billy Rebel Yell! - na co rozległy się okrzyki publiczności i uniosły w górę ręce tańczących. Odprowadzany wiwatami muzyk przeszedł dachem pociągu i zszedł po drabinie do tunelu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-11-2017, 18:43   #85
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Fani skandowali nazwę zespołu a Sully, kompletnie wyczerpany po neuro-dopalaczu, potrzebował pomocy z zejściem po drabinie.
W tunelu czekał już Dale, z dwoma butelkami zimnego piwa, które im wręczył.
- Przekroczyliście czas, więc sorry, ale z hajsu nici - powiedział, ale zaraz wyszczerzył się dodał: - Żartuję - i wyjął z kieszeni sześć zielonych chipów gotówkowych o największym nominale. Na ekraniku każdego z nich wyświetlała się okrągła suma: 1000 E$. - Rozjebaliście system, serio chyba nigdy czegoś takiego nie widziałem.
- Bo wy, korposzczury widzicie tylko blaty biurek i czubki swoich wyglancowanych półbutów - było w tych słowach więcej żartu niż złośliwości. Liz odebrała swój chip i od razu przelała stówę na ten Billy’ego. - Zwracam długi - wyjaśniła by zagadnąć znów Dale’a.
- Napijemy się czegoś mocniejszego?
- Jasne - odpowiedział, rozdając pozostałym chipy. - Zaopatrzyłem wam barek w garderobie, bo przy barze fani was teraz rozszarpią.
Było wpół do pierwszej w nocy. Grali prawie półtorej godziny.
Dale przeczytał wiadomość na e-glasach.
- Pan Silver chciałby z wami chwilę pogadać - oznajmił z uśmiechem. - Jak chwilę odpoczniecie i Billy wróci. Za pół godziny?
Nim zdążyli odpowiedzieć z głośników rozbrzmiał znów głos FistBaby:
- Dobra, ludziska, to był dopiero początek! Nie ma odpoczynku dla imprezowiczów!
Po czym zapuściła oldchoolowo brzmiący industrial.
Niewidzialny Klub nie znosił ciszy.
Chris po koncertach był sfatygowany niewspółmiernie bardziej do reszty (dopałka neuro wymiata ale ma swoją cenę) dlatego trzeba mu było często gęsto pomagać dobrnąć do garderoby.
- Chodź, łamago - Liz zarzuciła na bark ramię perkusisty i pomogła mu wstać. - Ktoś pomoże z drugiej?
JJ przemknął już do garderoby, nikt nawet zbytnio nie zauważył jak w locie zabrał swój czip, więc Dale chwycił Chrisa z drugiej strony i razem z Liz pociągnęli go do ich wagonu. Sully niby był w stanie sam iść, ale robił to dość chwiejnie, co na torach groziło zaliczeniem gleby. Posadzili półprzytomnego perkusistę na krzesełku, pilnując żeby nie spadł.
- Ja tylko momencik odsapnę - wybełkotał zaciskając pięść na chipie i spływając lekko po siedzisku. Ostatnie kawałki grane na bisach były już na ciagłym dopale, by go nie ścięło za wcześnie. Tak jak teraz.
Howl w sumie chętnie by pomogła z taszczeniem Chrisa, ale skoro w pobliżu był też chociażby Dale, jakoś się nie pchała - sama dość zmęczona, chciała tylko jak najszybciej doprowadzić się do względnego porządku.
Barek w garderobie rzeczywiście został świetnie zaopatrzony. Browary, whiskey a obok... bukiet kwiatów od jakiegoś anonimowego wielbiciela. Była też przenośna umywalka z pełnym baniakiem wody.
Anastazja jako pierwsza uderzyła do umywalki i zaczęła obmywać twarz, szyję oraz dekolt, uważając na to, by nie rozglądać się ani zanadto nie odchylać od baniaka. Na ten moment miała wyłączony holo-make-up i choć byli jak rodzina, de Sade nie lubiła pokazywać się bez makijażu.
Howl zerknęła na holofon i zobaczyła trzy wiadomości: od brata, Locke’a i Jessie. Wszyscy pisali, że są przy głównym barze.
- Później dam wam jeszcze coś ekstra od Niewidzialnego Człowieka - powiedział Dale, rozlewając whiskey do szklanek. - Mały prezent. Nagrali cały koncert tradycyjnymi kamerami i w 3D. To co mam odpisać panu Silverowi?
Howl zaklęła, wpatrując się w holofon.
- Uważaj, Dale, bo się jeszcze wkręcisz i zostaniesz z nami na dłużej, wiesz? - posłała mu trochę krzywy uśmiech. - W sumie przydałby nam się menago, albo może raczej przedszkolanka. Ale teraz bez obrazy, wiem że jesteś jak rodzina prawie, ale jednak Liz, nie do końca mam ochotę na to żeby twój brat oglądał mój tyłek. A przynajmniej nie przed pierwszą randką.
- Wczoraj byliśmy na pierwszej, to już druga - roześmiał się Dale.
Howl otworzyła sobie piwo, uderzając butelką o krawędź stolika. - Hoho, no ma to dla mnie urok nowości, ale spoko, trzeba żyć szybko. - Pociągnęła łyk. - No, lepiej. Dobra, to ja się tam ogarnę - pokazała ręką prowizoryczny parawan. - Za chwilę. - Przysiadła na długiej ławce z butelką piwa w dłoni. Zamiast pić, przez chwilę po prostu trzymała ją przy twarzy. - I za pół godziny bardzo może być. Tylko trzeba będzie Billa zgarnąć, bo tak się najarał na tych łowców talentów, jak panienka przed pierwszym disco.
- Powiadomię Billy’ego - rzekł Dale. - To odpoczywajcie, nie przeszkadzam.
Wyszedł z wagonu a kilka minut później wyszła też Liz, obmywszy się tylko trochę nad umywalką, którą zwolniła wcześniej Vandelopa.

Skrzypaczka tymczasem zdążyła już włączyć nieco mniej oczojebny holo-make-up na twarzy i teraz szczerzyła się radośnie do wszystkich.
- No dobra, poszliśmy trochę na żywioł, ale chyba się podobało... - zachichotała, wiedząc, że tak było - Ma ktoś jakieś ciuchy? - zapytała, pakując troskliwie skrzypce do futerału. Nie to żeby się wstydziła, ale po prawdzie teraz, gdy przestała szaleć po scenie zaczynało jej się robić zimno, gdy paradowała tylko w szortach i kabaretkach.
- Mogę ci dać swoje bokserki - odezwał się Chris opadając na siedzenia wagonu do pozycji horyzontalnej, w kierunku stolika z butelkami. Nieskładnie próbował sięgnąć do najbliższej, z piwem. - Trochę przepocone, ale wygodne. - Poklepał się lekko po biodrze. - Chcemy gadać z tym Silverem? - spytał nie patrząc na resztę bandu, bo całość skupienia i motoryki poświęcał dosięgnięciu piwa. W końcu mu się udało. Sapnął z zadowoleniem i zaczął kolejnego hardquesta: otwarcie butelki.
Anastazja spojrzała na niego z ostentacyjnym obrzydzeniem. Podeszła, wyjęła Chrisowi piwo z ręki, otworzyła i napiła się, siadając bezczelnie niemal na brzuchu wymęczonego perkusisty, który przez chwilę w akcie protestu zaczął machać słabo ręką w próbach sięgnięcia. Oczywiście nie dawał rady i zaciskał dłoń bezowocnie na powietrzu. Po chwili jednak zlitowała się i podała mu otwartą butelkę, z której ubyła już 1/3 zawartości.
Przyssał się do niej łapczywie spoglądając przy tym na Anastazję z urazą.
- Niech gada. Wysłuchać możemy, zgadzać się nie musimy. - Powiedziała de Sade.
- Dokładnie. - Howl dopiero teraz zarejestrowała że Anastazja o coś pytała. Przeniosła na nią spojrzenie i zapatrzyła się dość bezmyślnie, popijając piwo. - Owszem pan Niewidzialny miał rację, papiery od takich trzeba trzy razy przejrzeć, ale myślę że mogę nam do tego kogoś skołować i może nawet za friko. Ale to tylko pieśń przyszłości i możliwość, nie wysłuchać byłoby głupio i tyle. No, a poza tym naprawdę, nie możemy tego zrobić Billowi, on serio sprawia wrażenie, jakby od dzieciństwa marzył o tej chwili. - Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.
De Sade podniosła głowę, by spojrzeć na Howl.
- Co się tak gapisz? - zapytała z rozbawieniem - Ciuchy, potrzebne mi ciuchy. Chociaż koszulka, dociera to do ciebie, koścista dupciu?
- Dociera do mnie głównie to, że mi się… - Howl popatrzyła za Liz, dopiero teraz załapała że ta gdzieś poszła. - Rozmazały kreski chyba i muszę iść je poprawić do kibla. Czekaj. - Z westchnieniem żalu zwlokła się z ławki i poszła grzebać w swoich manelach. Po chwili rzuciła w Anastazję czarną, mocno spraną koszulką, zniszczoną na tyle, że prawie się nie nadawała do noszenia.
Tymczasem Anastazja chwyciła koszulkę i wciągnęła na siebie. Typowy unisex sprawił, że od razu zmarszczyła nosek. Rozejrzała się i... sięgnęła po nożyczki. Przy okazji jej uwagę zwrócił ogromny bukiet kwiatów. Przyjrzała się im, szukając jakiejś karteczki.
Była tam, malutka, tak że z trudem ją znalazła. Z ręcznie napisaną długopisem dedykacją: “Dla Pani De Sade.”
- Panny, kurwa. - Mruknęła pod nosem i podniosła bukiet, by obejrzeć go ze wszystkich stron.
Był to średniej wielkości bukiet z czerwonych róż i goździków. Jedyne co było w nim nietypowe, to że kwiaty chyba nie były modyfikowane genetycznie, lecz z oryginalnych odmian, co poznała po tym, że róże miały kolce. Co oznaczało również, że musiały być dość drogie. De Sade uśmiechnęła się lekko, po czym odłożyła kwiaty do wazonu. Zamierzała je z sobą zabrać po koncercie.
 
Mira jest offline  
Stary 21-11-2017, 19:10   #86
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Liz pomogła odprowadzić zwłoki Chrisa pod ich garderobę a sama zapytała Dale’a:
- Masz tu jakąś kanciapę? Gdzieś gdzie można usiąść i się pochlapać wodą?
- Może jeszcze jacuzzi? - wyszczerzył się Dale. - To stacja metra, nic tu nie ma. Może jak podpiszecie kontrakt z Silverem to będziecie mieć luksusy, podobno z The Lords na przykład jeździ w trasy cały team tajskich masażystek. - roześmiał się. - Jak chcesz pogadać to sąsiedni wagon chyba jest wolny.
- Śmierdzę - wyjaśniła wachlując sie mokrym podkoszulkiem. - Mam wyjebane na luksusy ale umywalką bym nie pogardziła. Opłukam się w plastikowej trumnie a ty skołuj jakąś butelkę. Za pięć minut w wagoniku?
- Ok.
I Liz zniknęła w miniaturowym kiblu, umyła się tyle o ile by ciągle mokra pójść na umówione miejsce. Mówić że panowała tu cisza, to mocne zaokrąglenie, ale muza nie dudniła tu tak mocno jak na platformie metra.
Dale czekał przed otwartymi drzwiami sąsiednim wagonu. Zamknął je za nimi gdy weszli i rozlał whisky do dwóch szklanek. Sobie dolał coli.
Liz opadła na siedzenie a właściwie położyła się płasko na plecach i jedynie nogi zwisały na podłogę.
- Powiedz, czemu teraz? - zadała pytanie które przyszło na myśl Howl.
- Czemu teraz co? - uniósł brew.
- Mam dwadzieścia cztery lata. Czemu odnalazłeś mnie teraz?
- Wcześniej nie miałem pojęcia, że istniejesz - odpowiedział. - Stary pewnie nigdy by nam nie powiedział, ale matka znalazła jakieś stare pismo z sądu o alimentach.
To pismo musiało być naprawdę stare, bo ojciec płacił je Liz tylko do czasu kiedy musiał, czyli do skończenia przez nią dwudziestego pierwszego roku życia.
- Zrobiła dziką awanturę i tak się dowiedzieliśmy - podjął Dale. - Inaczej pewnie zabrałby to ze sobą do grobu i wyszłoby dopiero przy sprawie spadkowej. Skurwiel, całe życie zgrywał takiego świętojebliwego wzorowego męża i ojca. Co niedziela w kościele, grille z sąsiadami i równo przystrzyżony trawnik.
Liz sięgnęła po szklankę, upiła palącego trunku.
- Twojego brata jak rozumiem to zlewa?
- Cooper mówi, że mleko się rozlało i trzeba zostawić sprawy tak jak są. Że jesteśmy z różnych światów i i tak się nie dogadamy. I że wiedziałaś o nas, więc mogłaś sama się odezwać, jakbyś chciała. Ja akurat rozumiem, czemu nie zapukałaś do drzwi i nie przywitałaś się tekstem: “Cześć, jestem Liz i jesteśmy rodziną”. Chociaż to by dopiero były jaja. Swoją drogą, ten kutas na masce wozu ojca to twoja robota? - uśmiechnął się.
-Taaaa, uwielbiam go wkurwiać - odwzajemniła uśmiech. - Widziałam go tylko kilka razy w życiu, na salach sądowych ale nigdy nie zapomnę jego aroganckiej gęby. Nie odezwał się do mnie ani słowem jakby sam fakt, że mnie nie zauważa był jednoznaczny z tym tym, że nie istnieję. Zresztą, Cooper ma rację… Chyba nie ma sensu do tego wracać.
Dale upił łyka whisky z colą.
- Ojciec się nie zmieni - zgodził się. - Matka ostatnio wpadła na pomysł, żeby zaprosić cię na święto dziękczynienia, chyba na złość jemu. Ale nie sądzę, żebyś chciała… no nie wiem. Jak dla mnie jesteś zawsze mile widziana.
-Święta są za pół roku, wtedy mogę już nie żyć - wzruszyła ramionami i pociągnęła do dna.
- Chyba nie wciągasz aż tyle koki? - zapytał.
- Uważaj, bo pomyślę, że się martwisz - zbyła jego pytanie. - I niech mnie zaprosi na basenowego grilla z sąsiadami i znajomymi z pracy. Taka okazja wydaje się doskonała by narobić mu obciachu na całej linii. To by było lepsze niż kutas na masce samochodu.
Dale roześmiał się.
- Mogę to załatwić - powiedział. - Za tydzień ma urodziny.
- Brzmi ciekawie. Poznam Coopera?
- Tak. Nie sądzę żeby miał coś przeciwko, też się wkurwił na starego, tyle że dystansuje się od całej sprawy, jak od wszystkiego. Taki już jest. Obaj już nie mieszkamy ze starymi, więc siara wśród sąsiadów nam zwisa. Jak dla mnie możesz wziąć nawet ziomków z zespołu.
Dale uzupełnił szklankę Delayne.
-Twoja matka wydaje sie miła. - Pociągnęła trunek ale juz mniej entuzjastycznie. Zaczynała być nawalona. - Mieszkacie osobno, ty i Cooper, czyli… macie swoje rodziny? Dzieci?
Dale też miał już trochę w czubie, bo nie mówił idealnie składnie.
- Nie - pokręcił głową. - Gdzie tam dzieci. Ja mam dopiero trzydziestkę, Cooper dwadzieścia osiem. On zresztą spędza cały wolny czas w VR. A tak z innej bajki: Liz, co byś powiedziała, żebym został waszym menadżerem? Z ramienia Amuse, jeśli podpiszecie kontrakt, a jak nie to po godzinach. Oczywiście jakby reszta zespołu się zgodziła. Mam kontakty i łeb do organizacji, umiem negocjować. Mógłbym wam pomóc ogarnąć jakąś większą trasę. Po prostu zaczyna mnie męczyć moja praca - pożalił się. - Chciałbym spróbować czegoś nowego. To taki luźny pomysł.
-Nie wiem, Dale, nie mogę mówić za wszystkich. Ale przedstaw im pomysł, jakieś, kurwa, cyferki, sama nie wiem… Ja cię poprę wyrazie czego. Może jeszcze nie do końca do mnie dociera ale… chyba jesteś moim bratem. To zdaje sie coś znaczy.
- W sensie gwarantuje, że nie zrobię was w chuja? - uniósł brew. - Powinnaś wiedzieć, że to akurat gówniana gwarancja, no ale obiecuję że nie zrobię. Dla mnie to coś znaczy, w każdym razie. Nie chodzi mi o kasę, ale żeby coś zmienić w swoim życiu, chyba mam przedwczesny kryzys wieku średniego czy coś - zaśmiał się. - Ale o cyferkach pogadajcie najpierw z Silverem, na pewno przedstawi wam ich dużo.
Zapikały mu e-glasy i Dale odstawił szklankę.
- Właśnie, muszę po niego iść - powiedział.
- Jasne. Widzimy się u niego.
- W garderobie - poprawił ją i wyszedł z wagonu.
 
liliel jest offline  
Stary 22-11-2017, 20:31   #87
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację


Pół godziny od zakończenia koncertu, gdy zespół był już w komplecie w garderobie, rozległo się pukanie do drzwi wagonu. Muzycy, poza Billy’m zdążyli już trochę odpocząć, obmyć się i przebrać. Nawet Chris przetrwał już najgorszy zjazd po neuro-dopalaczu.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Dale a za nim jakiś niepozorny facet, podobny zupełnie do nikogo. Facet wyłączył holomaskę i zdjął z twarzy siatkę cienkich drucików. Prawdziwa twarz, opalona i o regularnych rysach, rozpoznawalna przez każdego mieszkańca Stanów, należała do Steve’a Silvera. Kliknął jeszcze coś na e-glasach i włosy zmieniły barwę z czarnych na błyszczące srebro. Steve Silver ubrany był całkiem zwyczajnie, w przepocony t-shirt a włosy miał potargane. Chyba podczas koncertu był w tłumie fanów a nie zasiadał w loży niczym szara eminencja.
- Pan Steve Silver - przedstawił go Dale. - A to Mass Æffect: Liz Delayne...
… - Anastazja de Sade, Howl, Chris O’Sullivan, Billy Rebel Yell i JJ Gonzales - dokończył za niego z uśmiechem Silver przenosząc spojrzenie na kolejnych członków zespołu. - To był świetny koncert - powiedział z przekonaniem. - Płyta też jest bardzo dobra, ale naprawdę zyskujecie na żywo. No, ale nie przyszedłem tu wam słodzić. Przyszedłem zaproponować wam kontrakt z Amuse Entertainment. Naturalnie nie będziemy teraz nic podpisywać ani nie chcę zajmować wam teraz za dużo czasu, tylko przedstawić w skrócie moją ofertę. - przysiadł na siedzeniu. - Mogę zacząć?

- Może pan zaczynać. - stwierdził krótko Billy przyglądając się Silverowi popijając piwo. Chris tylko wzruszył ramionami wciąż półleżąc na siedzeniach wagonika. Niby czuł się trochę lepiej i nie chciało mu się już rzygać, ale wciąż był nieco oklapły. Widać w nim było też lekką rezerwę względem nowoprzybyłego. Siedząca obok Anastazja otworzyła kolejne piwo i podzieliła się nim z perkusistą, nic nie komentując.
- Jasne, proszę. - Howl wbiła dłonie w kieszenie bojówek w czarno-szary wzór moro i zsunęła się trochę w dół na siedzeniu. Kolejna tego dnia koszulka z napisem teraz głosiła “KEEP CALM AND CARRY ON” i była na dodatek ozdobiona charakterystycznym logiem korony. - Może piwo? Do mocniejszych używek nie zdążyliśmy jeszcze dojść.

- A chętnie, dziękuję - uśmiechnął się Silver a Dale wyjął z lodówki i podał mu butelkę schłodzonej Corony. Silver otworzył piwo, pociągnął łyka i spojrzał na muzyków, już całkiem poważnie.
- Zacznę od rozwiania mitów, bo może nasłuchaliście się jakichś głupot. Kontrakt nie ingeruje w waszą swobodę artystyczną ani wizerunek. Nie jesteście w końcu jakimś wykreowanym przez firmę bandem z castingu, za który trzeba odwalać całą robotę. Mit numer dwa: nie przesiądziecie się od razu do Rolls Roysów, na duży sukces będziecie musieli sobie zapracować, tak jak do tej pory, z tym że z naszą pomocą przyjdzie wam to o wiele łatwiej.
Jesteście naturalnie medialni, ale wasza muzyka nie jest bardzo łatwa w odbiorze. W branży jest coś co nazywamy szklanym sufitem. Przez Youtube, Spotify czy VRradio jesteście w stanie dotrzeć do ograniczonej liczby ludzi. Jest tam zwyczajnie zbyt dużo materiału. Tysiące całkiem niezłych a nawet genialnych kapel z całego świata, miliardy godzin muzyki. Jesteście… kroplą w morzu, w oceanie danych.

JJ przyglądał się nowo przybyłemu, ale na razie nie zamierzał brać udziału w dyskusji. Prędzej czy później i tak omówią to we własnym gronie. Spojrzał na butelkę single malta, trzymaną w dłoni. Czuł się już zmęczony i pijany, ale miał ochotę na totalne sponiewieranie. Także przystawił butelkę do ust i zaczął wlewać w siebie alkohol, jakby to była zwykła Coca-Cola.
Liz, która była z całego zespołu ewidentnie najbardziej nawalona (i nie tylko) słuchała Silvera z lekko błędnym wzrokiem i wyrazem twarzy, który przybiera się wmawiając matce, że to były tylko dwa piwa.
- Nie marzą mi się limuzyny, ale jakąś zaliczkę byśmy w razie kontraktu zgarnęli? - wyciągnęła rękę po butelkę siedzącego obok JJ’a.
- Właśnie. Ile to by było? - dodał Billy.

Silver uśmiechnął się pobłażliwie.
- Jasne, po kilka tysięcy na start jestem w stanie zorganizować - odpowiedział, a Liz aż się zachłysnęła. Taką kwotę trudno jej było sobie choćby wyobrazić. - Ale nasza współpraca zakłada przede wszystkim pomnożenie waszych dochodów ze sprzedaży płyt i występów. Co najmniej dziesięciokrotne pomnożenie. Jesteście gotowi na trochę liczb? Teraz macie dziesiątki tysięcy fanów. Jeśli wasza druga płyta będzie równie dobra jak pierwsza zyskacie ich jeszcze więcej, ale bez wsparcia szybko uderzycie głowami o szklany sufit. I tutaj wkraczam ja, cały na srebrno - zażartował. - Człowiek z intuicją. Która mówi mi, że macie miliony potencjalnych fanów na całym świecie. Firma pomoże wam do nich dotrzeć. Jakiś procent z nich kupi legalne kopie płyty, część nawet kolekcjonerskie na fizycznych nośnikach, które wydamy. Ale co ważniejsze zwiększymy waszą bazę fanów wystarczająco, żeby opłacało się zorganizować duże trasy koncertowe, po całych Stanach, Kanadzie, Japonii, Europie. Jeszcze nie na stadionach, ale w dużych klubach, halach koncertowych, w każdym razie nie będziecie jechać na drugi koniec świata, żeby zagrać w pubie dla stu osób.
Dotrzecie do milionów. Po to w końcu tworzycie, prawda?

Howl pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi, widocznie uznała je za retoryczne. A milczący cały czas Billy wzruszył ramionami.
- Też… - rzekł w końcu, a Anastazja spojrzała na niego spod byka.
- No dobrze, to wiemy już co my z tego będziemy mieć, a ta druga - Howl pokazała ręką na Silvera, potem na nich ogólnie - część transakcji?

Silver pociągnął łyk piwa.
- Naturalnie, ja mogę kierować się sentymentem do dobrej muzyki, ale dla firmy to inwestycja. Amuse wyłoży co najmniej pół miliona Eurodolarów na promocję, w tym nakręcenie teledysków. Wasza płyta jest jeszcze świeża, wydamy ją w wersji kolekcjonerskiej na fizycznym nośniku, specjalna edycja na rynek japoński i tak dalej. Podniesiemy cenę wersji cyfrowej do czterech E-baksów, z czego firma zgarnie dolara od kopii. I dziesięć procent zysku z koncertów. Poza tym chcielibyśmy nakręcić dla mojej stacji program o waszym życiu, na backstage’u i poza. Żaden reality show, kilka epizodów. Oczywiście nic nie pójdzie bez waszej autoryzacji i każdy z was zdecyduje ile zechce udostępnić swojej prywatności. Dla was darmowa reklama, dla nas oglądalność.

- Jeśli można ale nie trzeba to w porządku - Liz pociągnęła jeszcze jeden łyk i zamarła w pół ruchu. Jej wzrok zawisł na umięśnionej klacie Chrisa jakby dostrzegła ją po raz pierwszy w życiu. Ten koks od Dzieci Kwiatów naprawdę czesał… - To my się naradzimy i damy znać, tak? Chyba, że zostało nam do obgadania coś jeszcze?
- Podział zysku? Ile z płyt i mp9-tek idzie do Amuse, ile na nasze konta. Taaaak… procentowo? - zapytał Billy.

- Amuse bierze dwadzieścia pięć procent - odpowiedział Silver. - To standardowa stawka. Wam nic nie ujmujemy, bo podnosimy cenę albumu. Pozostaje prowizja sklepu, ale kopie sprzedane przez naszą platformę będą z niej zwolnione. A celujemy, mówię to całkiem na poważnie, w minimum pół miliona sprzedanych kopii. To oznacza, że nam zwróci się inwestycja a dla was… co najmniej milion Eurodolarów - uśmiechnął się szeroko.

Anastazja omal nie puściła nosem piwa. Prewencyjnie oddała butelkę Chrisowi, po czym spojrzała na Silvera niedowierzając.
- Normalnie zaczynam czekać na ten fragment o zamku, białym rumaku i księciu z wielką pytą. - Skomentowała, czy raczej warknęła. - Za duża jestem żeby wierzyć w bajki. Mów kolego, gdzie jest haczyk, to może go przełkniemy, ale jeśli sami będziemy go musieli odnaleźć... i znajdziemy, nie licz na moją współpracę. Więc bez czarowania - co będziemy musieli poświęcić za danie wam dupy?

- Prywatność - odparł Silver, nie zrażony tonem skrzypaczki. - Ale nie mówię o tej odrobinie prywatności, którą oddacie nam w ramach kontraktu. Tam nie ma kruczków, zakładam zresztą, że pokażecie kontrakt prawnikowi, więc dopisywanie czegoś drobnym druczkiem nie miałoby sensu, prawda?
Uśmiechnął się lekko, patrząc na Anastazję.
- Widziałem post na vlogu tej Murzynki, która nagrała cię wczoraj z przyjacielem w Robot Restaurant. To dopiero przedsmak tego co was czeka, jeśli staniecie się naprawdę sławni. Nie mówię tylko o zawodowych paparazzi, najgorsi są zwykli ludzie, którzy filmują wszystko e-glasami i wrzucają do sieci, nawet nie dla mediów, ale by zaszpanować znajomym. Pójdziecie do sklepu po bułkę, zostaniecie uwiecznieni. Pójdziecie na plażę, zostaniecie uwiecznieni. Myślicie, że dlaczego przyszedłem tu w holomasce?

- Trudno się nie zgodzić z tym. - stwierdził krótko Billy, który już nieraz był “bohaterem” takich “filmików”. - Albo chce się być sławnym, albo anonimowym. Nie można mieć obu rzeczy na raz.
- Prywatność. - Powtórzyła Howl poważnym tonem. - No tak, to dosyć oczywiste. Ej, a nie możemy nas po prostu zastąpić kreskówkowymi postaciami? - Zażartowała, nawiązując do Gorillaz, ale jakoś tak bez przekonania. - No fakt, o tym nigdy wcześniej nie myślałam, tym bardziej nie podejmę szybkiej decyzji, bo nie wiem jak dla innych ale to nie tyle zmieni co zakończy całe moje dotychczasowe życie. - Zachmurzyła się wyraźnie. - Nawet nie chodzi o to że wyjdę na ulicę a tam holo z moim ryjem czy o bycie celebrytą, ale o relacje, obecne i potencjalne przyszłe. - Była poważna, smutna i zdecydowanie zaniepokojona, jakby ktoś jej właśnie oznajmił że ma raka i pozostał jej miesiąc życia.
- Ten program o naszym życiu to akurat pikuś. Bo to są zawsze takie totalne ściemy, ze scenariuszem i wyreżyserowane, prawda?
- To będzie zależało od was - Silver wzruszył ramionami.
- A tak z głupiej ciekawości, czemu właściwie srebrny? Mam na myśli kolor. - Howl wstała i poszła po kolejne piwo. - I chyba powinniśmy mieć jakiegoś swojego reprezentanta w takim razie. I naradzimy się. I hmm, Dale, mogę mieć do ciebie potem małą prywatną sprawę?
- Jasne - Dale trochę zaskoczony kiwnął głową i wrócił do sączenia whiskey, zaś Silver odpowiedział:
- Złoto jest zbyt kiczowate, a chrom był już zajęty - uśmiechnął się. - W tym biznesie trzeba mieć wyraźny styl.
JJ odebrał flaszkę Liz, strasznie się do niej przyssała, a i jego zaczynało powoli suszyć.
Pociągnął kolejny łyk i zwrócił się w stronę Silvera.
- Czy ma pan przygotowana jakąś wstępną wersję kontraktu, z którą moglibyśmy się na spokojnie zapoznać. Albo inaczej, zapoznać się z nią na trzeźwo?

Silver wyjął z kieszeni pendrive’a i podał saksofoniście.
- To projekt - wyjaśnił - do poprawek i negocjacji. Jeśli o mnie chodzi możemy się spotkać nawet jutro, w siedzibie firmy, żeby razem przysiąść nad tym, z waszym prawnikiem jeśli chcecie. Oczywiście jak już odeśpicie, powiedzmy o 16?
-Wybywam na weekend - wyjaśniła Liz próbując dyskretnie podprowadzić butelkę JJ’a, której bronił jak lew, nie wiedzieć czemu. Zawartość smakowała porównywalnie do kocich szczyn. - Ale chyba nie musimy być obecni wszyscy? Zostawię im pełnomocnictwo czy coś…
- Dzisiaj nawet podpis można złożyć przez holokonferencję - kiwnął głową Silver.
Howl zerknęła na Liz, zaciekawiona.
- Jak mawiają, co nagle, to kot w worku czy jakoś tak. No i muszę sprawdzić czy nasz prawnik jest dyspozycyjny. Podeślemy mu tę wstępną wersję i poprosimy żeby dał znać czy może się tym zająć na cito, może być?
- Jasne - zgodził się Silver. - Nie ma pośpiechu. Chociaż… muszę zadać jedno pytanie: to prawda, że w poniedziałek gracie w Alamo?
- A ma to jakieś znaczenie? - Odpowiedział JJ chowając pendrive do kieszeni. To już drugi tego dnia który otrzymał.
- Nie takie jak może myślicie - odparł Silver. - Wiedzcie, że nie mam nic przeciwko. Amuse Entertainment nie ma tam udziałów i nie wykupuje gruntów w południowym San Francisco. Pomyślałem tylko, że można by to wykorzystać do nakręcenia całkiem epickiego teledysku, dronami i nie tylko. A firma mogłaby zadbać o to, żebyście wyszli z tego cało i otoczyć opieką prawną, gdyby postawili wam jakieś zarzuty. Ale żeby to było możliwe, musielibyśmy podpisać kontrakt przed poniedziałkiem.
- Wolelibyśmy… - przez “wolelibyśmy” Billy miał na myśli siebie. - …więcej czasu na przejrzenie i przegadanie kontraktu, ale… coś w tym jest.
Spojrzał na Chrisa i Anastazję… zwłaszcza na Chrisa, który miał coś przeciw korporacjom. I ich reakcja na słowa Silvera, wydawała się być ważna dla Rebel Yella.
Vandelopa zauważyła jego spojrzenie i swoim zwyczajem posłała Billy’emu całusa w powietrzu. Po chwili jednak spoważniała.
- Musimy pogadać. Sami. - Powiedziała dość cicho.
- To oczywiste - Silver spokojnie kiwnął głową. - Nie oczekuję, że podejmiecie decyzję tu i teraz.
- To ważna decyzja. - potwierdził Billy i dodał po dłuższej chwili rozmyślania. - Z projektem kontraktu dostaniemy namiary na pana? Spróbujemy… przekazać decyzję przed imprą w Alamo.
Skrzypaczka spojrzała na niego, krzywiąc się nieznacznie. Jeśli Silver miał wcześniej jakieś wątpliwości, że wystąpią w centrum, to teraz Rebel Yell je rozwiał ostatecznie. Pytanie czy... miało to znaczenie? Vandelopa wyjęła piwo z ręki Chrisa i wypiła je do końca.
- Mój mail i numer holo jest na dysku - potwierdził Silver.

- A gdyby na ten przykład - odezwał się milczący do tej pory, obrabowany właśnie ze złocistego trunku perkusista - Amuse mieli interesy w sprawie Alamo, a my chcielibyśmy tam zagrać? Tak czysto teoretycznie.
- Nie mam pojęcia - Silver wzruszył ramionami. - Nie zasiadam w radzie nadzorczej.
- Aha, rozumiem zatem, że wedle kontraktu, będziemy mogli grać i śpiewać co będziemy chcieli bez ingerencji i prób ingerowania w naszą muzykę i teksty? - Sully spoglądał na Silvera.
- Kontrakt zabrania tylko tekstów o wydźwięku rasistowskim i homofobicznym - odpowiedział. - To standard w NoCal. Więc jeśli chcecie wydać płytę na przykład ku czci Hitlera, musicie jechać do Texasu - zaśmiał się.
- I nie będziemy zobligowani do grania na koncertach gdzie nie będziemy mieli ochoty grać, oraz nie będzie problemu jak sobie sami zorganizujemy jakiś? Nawet gdyby to było wbrew interesom Amuse? I względem życia prywatnego, wizerunku, ot zwykłego prowadzenia się: pełna wolna ręka?
- Podejrzewam - Howl szybko weszła mu w słowo, zanim Chris albo ktokolwiek zdążył powiedzieć coś co by mogło doprowadzić do spięcia - że jak przeczytamy tę wstępną wersję, to się dowiemy. - Dopiła piwo. - A co do koncertu w Alamo to jeszcze nie potwierdziliśmy. Chociaż już się to rozeszło jako fakt, więc trochę małe pole do manewru, co nie?
- Ja tam chętnie bym się dowiedział jak to widzi mr Silver, tak face to face, bez prawniczego bełkotu, Howl.

- Właśnie po to tu jestem - rzekł pojednawczym tonem Silver. - Zatem, jeśli zorganizujemy wam trasę a wy odwołacie koncert, bo nie podoba wam się kształt sceny, czy ogólnie bez uzasadnionego powodu, firma przywali wam karę finansową, a jeśli to się powtórzy może wypowiedzieć kontrakt. Nie będziemy zmuszać was do grania na eventach o charakterze politycznym ani wam tego zabraniać, nie licząc eventów popierających homofobię lub rasizm. To akurat dotyczy też życia prywatnego, za takie wypowiedzi, po uprzednim upomnieniu, firma może wypowiedzieć kontrakt członkowi zespołu, tak samo jak za prawomocny wyrok za gwałt, pedofilię, handel narkotykami czy morderstwo. To chyba całkiem zrozumiałe, prawda? Przy mniej drastycznych przestępstwach macie zagwarantowaną opiekę prawną firmy.

- No dobrze kochani - dodał na szybko JJ. - Nie wiem jak wy, ale ja idę się zapoznać z naszymi fanami. Szczególnie tymi od majteczek i staników. - Spojrzał na Silvera. - Miło było pana poznać, na pewno wkrótce obgadamy pańską propozycję i damy znać. - Po czym wyjął obydwa pendrivy i podał Howl - u ciebie będą bardziej bezpieczne.
- Ciebie również - Silver uniósł dłoń w pożegnalnym geście.
Gdy małe urządzonka wreszcie wylądowały w rekach gitarzystki, JJ chwycił kolejną butelkę whiskey, po czym już bardzo chwiejnym krokiem ruszył w kierunku baru, krzycząc przy wyjściu z wagonu - muzykom niech się wiedzie! - Gdy już zatrzasnął drzwi z drugiej strony, równie głośno dodał - na pohybel skurwysynom!

- Mówimy tu… wypowiedziach o uznanych przez prawo za homofobiczne czy rasistowskie czy… wiesz, jakieś wewnętrzne rozporządzenia firmy? Zawsze trafią typki bardziej święte od papieża i widzące ekstrema tam gdzie ich nie ma. - wyjaśnił swe wątpliwości Billy.
Silver roześmiał się.
- Nie, nie czepiają się niczego co wyraźnie nie łamie prawa a i to tylko w tych dwóch kwestiach. Inaczej firma nie mogłaby wydawać jakiejś połowy zespołów, które wydajemy.
- No super… - Sully odezwał się zmęczonym głosem. - Sęk w tym, że to nie wyczerpuje tematu. Okej, homofobia, rasizm, mordowanie ludzi, przecież wiadomo, że za taki kaliber to się od nas odetniecie. Ale na przykład ustalenie nam koncertu, my się zgadzamy, a potem się okazuje, że to w ramach jakiejś akcji korpo. Odmawiamy, wpierdol finansowy. Widzimy scenę, a tam reklamy korpo. Odmawiamy, wpierdol finansowy. Jedziemy w tekstach czy występami po interesach Amuse (nie specjalnie, nie wiedząc po prostu o koneksjach i polityce firmy) i jebut: przykaz odpuszczenia. - Perkusista wyliczał. - Ktoś się zacznie przypieprzać, że członek zespołu daje na niekorzyść bandu czy firmy, bo naćpany napieprza się w barze. Ot kruczki, ot takie klimaty. Chcę wiedzieć na ile będziemy niezależni faktycznie. Interesuje mnie tu okolica 100%.
- Nie obiecam wam stu procent - odparł poważnie Silver, odstawiając piwo na stolik. - Ale mogę 99. Nie wiem co masz na myśli mówiąc o akcjach korpo, ale nie każemy wam grać na imprezach firmowych - uśmiechnął się samymi kącikami ust. - Reklam na scenie nie będzie, na obiektach koncertowych mogą, ale jeśli będziecie mieć coś przeciwko jakiejś to jest do dogadania. Interesy Amuse? To sieć i holowizja. Możecie krytykować jedno i drugie a nawet napisać piosenkę o tym, że Steve Silver jest głupi. - tym razem wyszczerzył się i rozłożył ramiona celując w siebie palcami. - A dragi i bójki w barach? No przecież im więcej tego tym lepiej! Jak dasz zgodę to nawet nagramy i puścimy w holowizji.
- Ten jeden procent czasem jest kluczowy - Sully powiedział ni to do siebie, ni to do Silvera, ni do reszty.

Vandelopa wstała z siedzenia i podeszła do Silvera. Pochyliła się nad nim tak, że facet spokojnie mógł zajrzeć pod koszulkę, który dostała od Howl, czego nie omieszkał uczynić, choć zrobił to szybko i dyskretnie. Sztukę patrzenia w oczy miał jednak dobrze opanowaną.
- Steve Silver musiałby być wart tego, byśmy o nim cokolwiek napisali. - Powiedziała zmysłowym tonem. - Na razie dostaliśmy Steve’a sprzedawczyka, ale... to jak się bawiłeś, pokazuje, że jest w tobie iskra. Sięgnij do niej i pokaż nam, że nas czujesz. Bo kasa... kasa jest ważna, ale gdybyśmy grali tylko dla kasy, to nie wylądowalibyśmy nawet tutaj. Czaisz przystojniaku?
- Czaję, piękna - odpowiedział z uśmiechem. - Mam udowodnić, że jestem waszym największym fanem? Lubię was, ale nie jestem. Wolę kapele swojej młodości, Foo Fighters, Queens of the Stone Age. Ale oni zaczęli zjadać własny ogon. Wy też pewnie zaczniecie, ale póki co, na tle dzisiejszej sceny muzycznej, jesteście powiewem świeżości. Wiecie kiedy ostatnio skakałem na koncercie? - zmarszczył czoło, jakby próbował sobie przypomnieć. - Może z pięć lat temu. I dlatego proponuję wam kontrakt, choć inni ludzie w firmie nie są przekonani czy będzie z tego zysk. Zazdroszczę wam, dzieciaki. Sam nigdy nie miałem takiego talentu, chociaż próbowałem, znajdziecie w sieci jak dobrze poszukacie. Więc tak, jestem Stevem Sprzedawczykiem - wzruszył ramionami. - sprzedaję talent innych.

- Kuuuurwa, stary... - Przez moment zdawało się, że Liz zaraz coś palnie ale ona tylko pokiwała głową nie odrywając wzroku od ściany jakby wyświetlali na niej wciągający film. - Uwielbiam Queens of the Stone Age…

- Mnie zawsze rozwala opowieść o tym, jak Grohl nagrywał pierwszy album jako Foo Fighters. - Howl się uśmiechnęła bardzo szeroko. - No i ta cała otoczka, perkusista Nirvany, który wątpił we własny głos tak bardzo, że wokale nagrał zamiast podwójnych, to poczwórne. I to jak biegał po studiu i nagrywał wszystkie partie instrumentalne sam. I dołączył w pewnym momencie jakiś przypadkowy gość, znaczy inny muzyk. To są rzeczy które się raczej pamięta do końca życia, nie? A tak swoją drogą, muzycy piszący utwory jebiące menagera albo agenta to akurat motyw stary jak świat, nie wiem czy chcielibyśmy być aż tak przewidywalni.
Odetchnęła i przeszła do konkretów.
- Nie chodzi o kasę, bla bla bla. Jasne że nie, nie bezpośrednio. Ale chodzi o to, żeby mieć życie które polega na tym, że robi się to co się kocha. Dla mnie to jest pisanie i granie muzyki. Chyba większość muzyków chce takiego życia bez dodatkowych problemów i trywialnych zmartwień? Tak to zawsze działa. I jasne, że obecnie, już od iluśtam dekad, przestało chodzić o sam talent, żeby się wybić, wypłynąć, trzeba mieć jednak szczęście i trzeba mieć pomoc, zaplecze, promocję. Więc rozumiem że mieliśmy szczęście, zostaliśmy dostrzeżeni i teraz mamy możliwość aby skupić się na tworzeniu nowych albumów, rozwijaniu się muzycznie, ale jest to wiele tematów i niezależnie jak niektórzy tutaj kozaczą, przegadamy to a teraz może zakończmy to spotkanie na tym że się zastanowimy i odezwiemy, co?
- No… musimy to przegadać. To ważna i trudna zarazem decyzja.- stwierdził Rebel Yell zerkając na Silvera. - Rozumie pan?

Łowca talentów wydawał się trochę rozbawiony przez żeńską część zespołu, on i Billy byli jedynymi zupełnie trzeźwymi osobami w tym gronie.
- Oczywiście - zgodził się. - Macie tyle czasu do namysłu ile chcecie. Pamiętajcie tylko, że jeśli chcecie mieć naszą pomoc i ochronę w Alamo, musimy podpisać kontrakt najpóźniej w niedzielę. To unikalna okazja do nakręcenia klipu, który zgarnie miliony wyświetleń. Pod warunkiem, że będzie profesjonalnie zrobiony a nikt nie potrafi kręcić takich ujęć jak spece z Amuse. Także jeśli chcecie mieć ujęcia z lotu ptaka, bo tylko licencjonowane maszyny holowizyjne utrzymają się tam w powietrzu. Zdając się na amatorkę zmarnujecie szansę. Ale, zrobicie jak chcecie - wstał z siedzenia, zabierając niedopitą butelkę piwa. - No, nie będę zajmować wam więcej czasu, o ile nie macie więcej pytań.
- Co robisz po pracy, sprzedawczyku? - zawołała za nim wesoło Anastazja.
- Zabawiam wnuki - odpowiedział, też wesoło, Silver, który wyglądał na krzepkiego czterdziestolatka, ale według wikipedii był rocznikiem 1989. - Do rychłego zobaczenia, mam nadzieję! - uniósł w toaście piwo, dopił duszkiem i odstawił butelkę. - Dzięki za zapoznanie mnie z kapelą, Dale! - rzucił jeszcze i wyszedł.
Howl wyjątkowo jak na nią nie skomentowała w żaden sposób rozmowy, tylko kiwnęła na Dale'a i wyszła z garderoby w dość dużym pośpiechu, tuż za Silverem.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 22-11-2017 o 21:16.
Bounty jest offline  
Stary 22-11-2017, 22:31   #88
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Rosalie pląsała jeszcze chwilę po scenie wyginając się wokół keyboardu. Strzeliła sobie dobre zdjęcia obejmujące ją, muzyka i szalejącą publikę, po czym obdarzyła Billy’ego soczystym całusem w policzek i korzystając z drabinki zeszła z dachu lokomotywy.
Wysłała do Kirka wiadomość z pytaniem o to, gdzie akurat są. Czekając na odpowiedź gibała się, już nieco spokojniej, w rytm muzyki.
Tymczasem próbując odszukać przyjaciół w tłumie usiłującym dopchać się do baru, natknęła się na inną znajomą twarz. Był to Marco, szef ochrony Alamo.
- Cześć! - uśmiechnął się do niej. - Wyglądasz na spragnioną, mogę postawić ci drinka?
- Nie mógłbyś zaproponować mi teraz nic lepszego - odpowiedziała zupełnie szczerze i jakby dla podkreślenie słów otarła czoło przedramieniem. - Jesteś fanem zespołu? - spytała mierząc go zaciekawionym wzrokiem.
Wysoki i dobrze zbudowany zaczął torować im drogę do baru.
- Fanem to za dużo powiedziane - odpowiedział. - Znam ich od przedwczoraj, odkąd padł pomysł, żeby zagrali na proteście. Ale na scenie robią wrażenie. Ty zresztą też. - mrugnął do niej okiem.
Przyjęła komplement lekkim uśmiechem i wzruszeniem ramion. - To co tu właściwie robisz? - Musiała krzyknąć, by idący dwa kroki przed nią mężczyzna miał szansę ją usłyszeć. - A może jesteś fanem imprezowania po prostu? - wyszczerzyła zęby do jego szerokich pleców. - A może po prostu sprawdzasz, czy nadają się do grania w Alamo. Hm, oni się właściwie zgodzili na ten koncert? - bombardowała pytaniami.
- Właśnie chcę to ustalić - zaśmiał się Marco. - Bo w miasto poszła plotka, że tak, a raczej nie wyszła od nas. A imprezowanie? Czasami. Przy tobie wyjdę chyba na ponuraka.
Dopchał się bokiem do baru i zrobił jej koło siebie miejsce.
- To jak, może orzeźwiające mojito?
Jakimś cudem udało jej się nawet posadzić tyłek na jednym z niewielu wysokich krzeseł ustawionych w pobliżu baru. - Z dużą ilością limonki - rzuciła gdzieś między nim i jednym z krzątających się barmanów. - Wiesz, mogliście ten koncert dogadać jakoś wcześniej. Teraz może podpisują już kontrakt na grube miliony - zażartowała, choć jako wierna fanka wierzyła, że poważny kontrakt należy się im jak budowlańcowi zimne piwo. - A wiesz, takie umowy z wytwórniami to pewnie są obwarowane różnymi paragrafami. Nie świecić cyckami, nie angażować się politycznie i takie tam inne.
- Nie świecić cyckami? - zdziwił się. - Myślałem, że w showbiznesie tego właśnie wymagają.
Udało mu się wreszcie zwrócić uwagę barmanki, wystawiając ku niej dłoń z chipem płatniczym, więc zawołał:
- Dwa razy mojito! I dużo limonki!
Kiedy barmanka zakrzątnęła się za drinkami spojrzał znów na Rosalie.
- Zobaczymy co wybiorą - wzruszył ramionami. - Ale jeśli wycofają się teraz, stracą twarz na mieście. W każdym razie jeśli potwierdzą, muszę dopilnować, żeby dotarli na ten koncert żywi i nie aresztowani. To chyba strasznie niewdzięczne zadanie.
- Gdyby mieli dotrzeć trzeźwi to mógłby być problem - zachichotała. - Swoją drogą to ciekawe, kto rozgłosił, że mają grać w Alamo - zrobiła pytającą minę. - Gruba akcja się szykuje z tą próbą wysiedlania - humor widocznie jej siadł - większość ludzi pewnie nie ma gdzie się podziać.
Nie żeby sama miała jakiś konkretny plan na wypadek, gdyby naprawdę wywalili ich z centrum handlowego. Była jednak w o tyle dobrej sytuacji, że znała kilka osób u których mogłaby zatrzymać się na chwilę i pomyśleć co dalej.
Barmanka zaserwowała mojito a Marco zapłacił.
- Ratusz urządził pole namiotowe pod miastem - prychnął. - A ty? Wyprowadzasz się, czy pomożesz nam bronić naszej małej twierdzy?
Za jego plecami Rosalie dostrzegła swoją paczkę. Arwanee demonstracyjnie zmierzyła Marco spojrzeniem, po czym posłała Rosalie porozumiewawczy uśmiech i pokazała na migi kierunek, w którym odeszli z Kirkiem i Oliverem, znikając znów w tłumie.
- Zostaję - stwierdziła stanowczo i napiła się ze słomki. Nie spodziewała się, że drink na masowej imprezie może tak dobrze smakować. - Jeśli faktycznie nie będzie wyjścia zbiorę szybko swoje graty i się wyprowadzam, ale to ostateczność.
Dostrzegając Arwanee i jej minę przewróciła demonstracyjnie oczami. - Wypatrzyłam koleżankę - wytłumaczyła się szybko uświadamiając sobie, że mogła wyglądać dziwnie i skinęła brodą mniej więcej w kierunku, w którym przed chwilą była tatuażystka. Kiwnął głową, przyjmując to do wiadomości, ale nie obejrzał się.
- Właściwie to jak zamierzacie… zamierzamy - Rosalie uśmiechnęła się kącikiem ust - się bronić?
- Przez weekend zbudujemy barykady - wyjaśnił. - I będziemy ich bronić. Ale na pewno nie będziemy strzelać do policji. Na poniedziałkową demonstrację w obronie Alamo przyjdzie kilkanaście tysięcy ludzi. Liczymy głównie na to, że Pacyfikatorzy odpuszczą a ratusz zmieni decyzję. Więc gdybyś miała wolny czas i chciała pomóc to znajdzie się coś do roboty - uśmiechnął się. - Chociaż… jeśli się na to piszesz to miałbym dla ciebie bardziej adekwatne zadanie. Ja ani Paul nie mamy za bardzo czasu pilnować zespołu a na organizacji koncertów zupełnie się nie znamy. A ty zdaje się znasz ich i prowadzisz ich fanpejdż. Co powiesz na bycie oficjalną łączniczką między nimi a Alamo?
- Aha, czyli to ja mam dopilnować żeby dotarli na koncert w Alamo w jednym kawałku i w miarę trzeźwi? - spytała z lekkim rozbawieniem - z tym drugim może być problem. - No i ustalić czy w ogóle tam zagrają, hm? Bo jak do tej pory nie macie żadnej decyzji tylko plotki puszczone przez nie wiadomo kogo.
- To zaraz ustalimy. Czekam na audiencję, bo na razie gadają z jakimś ważniakiem z wytwórni. Liczę, że jeśli będą mieli wątpliwości to pomożesz mi ich przekonać - mrugnął okiem. - A jak potwierdzą koncert to przydzielę ci dwóch chłopaków do obserwowania czy nie czai się na nich policja, chociaż najlepiej byłoby ich nakłonić do jak najszybszego zabunkrowania się w Alamo.
- Robienie za niańkę dla bandy szaleńców… no super - powiedziała z udawanym niezadowoleniem. - A tak serio, to wiesz, że niektórzy z nich normalnie pracują, bo granie nie przynosi raczej kokosów, mają swoje plany i w ogóle? Raczej nie dadzą się dziś zamknąć w klatce i nie będą siedzieć spokojnie do poniedziałku. No chyba, że dostaną dużo alkoholu - zaśmiała się. - Ja też mam robotę i nawet gdybym chciała to teraz nie będę w stanie pilnować ich 24h na dobę, ale liczę, że tego nie oczekujesz, hm? Mogę postarać się ich ogarniać i jak powiedziałeś, być łączniczką, bo zdaję sobie sprawę, że ty masz pewnie teraz ważniejsze rzeczy na głowie, ale wszystko w ramach zdrowego rozsądku - dokończyła i wzięła wielkiego łyka.
- Hej - uśmiechnął się, unosząc w górę szklankę - Nie jestem nawet w stanie ci zapłacić inaczej jak tym drinkiem, więc to czysty wolontariat, pomożesz ile będziesz mogła i chciała. - zerknął na parkiet, gdzie impreza na powrót się rozkręcała. - Teraz muszę tu warować, ale potem może skoczymy potańczyć?
- Jeśli znów uda ci się wypatrzeć mnie w tym tłumie to czemu nie. - Zastanowiła się chwilę. - Warować? Pilnujesz kogoś?
- Raczej wypatruję. Mam dobry wzrok a ty rzucasz się w oczy, zajebista ta peruka - rozejrzał się po okolicy baru, zatrzymując wzrok na JJ-u, otoczonym wianuszkiem fanów. - To chyba saksofonista. Przedstawisz mnie?
- Chyba najbardziej tajemnicza postać z zespołu, o której nawet ja, wierna fanka wiem w sumie tylko tyle, że gra na saksofonie - skomentowała pół żartem pół serio i dopiła drinka. - Pyszny, dzięki - uśmiechnęła się zeskakując z wysokiego krzesła i ruszyła w kierunku JJ’a.
Bez większego problemu udało im się dostać spod baru na parkiet w okolicę miejsca, w którym wypatrzyli muzyka. Dopchanie się do samego saksofonisty otoczonego szczelnie sporą grupą fanów wydawało się być już trochę trudniejsze, ale ludzie zaczęli się tam z wolna rozpraszać, widząc że JJ skupił swoją uwagę na dwóch urodziwych fankach, które właśnie objął ramionami.
- Są pijane, nie uciekną jak zajmę mu chwilę - ocenił rozbawiony Marco.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 23-11-2017, 15:29   #89
 
Ganlauken's Avatar
 
Reputacja: 1 Ganlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwu
JJ solo

Parkiet był znów wypełniony tańczącymi ludźmi. Nie mniej zatłoczony był bar, do którego wkroczył od zaplecza JJ. Po młodocianym ciemnoskórym fanie nie było śladu, ale rozpoznało go kilkunastu innych, co było pewną nowością dla saksofonisty. Zwykle pozostawał w cieniu i do tej pory niewiele osób wiedziało jak wygląda. Tym razem szybko go otoczyli, domagając się wspólnych zdjęć i autografów. Jakiś starszy gość nawet podsunął do podpisu kolekcjonerską wersję płyty wydaną w oszałamiającym nakładzie pięciuset egzemplarzy. Kwadratowe pudełko było przerostem formy nad treścią, bo w środku znajdował się tylko chip z miniaturką okładki. Płyt CD od dawna nikt nie używał. Może jak podpiszą kontrakt, wytwórnia wypuści edycję na nieśmiertelnym winylu.
Wśród fanek były nawet dwie ładne laski, czarnowłosa gotka oraz długowłosa blondynka.
- Nieźle zaszalałeś dzisiaj! - powiedziała blondynka, cykając sobie z nim seflie. - Byłam już na dwóch waszych koncertach to stałeś cały czas z boku. Skąd taka odmiana?
Saksofonista przymrużył lekko oczy, by nadać swojej wizji bardziej krystaliczny obraz. Niestety ilość alkoholu, którą w siebie wlał dzisiejszego wieczora, zaczynała dochodzić do granicy, za która pozostaje już tylko alkoholowy zgon. Fanka, która zrobiła sobie z nim selfie była całkiem atrakcyjna, toteż coś w jego mózgu włączyło inny tryb, tryb amanta.
- Wiesz, to był dla nas bardzo ważny koncert, nie na co dzień jest się zapraszanym na niewidzialny. Osobiście dla mnie, jak i też dla całego zespołu było to niesamowite przeżycie. Chcieliśmy zrobić dla was coś niesamowitego, począwszy od oprawy, kończąc na szaleństwach scenicznych. Zrobił krótką przerwę, by strzelić kolejne zdjęcie z fanami, po czym wrócił do rozmowy z blondynką.
- Zazwyczaj trzymam się z tyłu, nie potrzebuje poklasku. Całkiem dobrze się czuje z moją tajemniczością, ale dzisiaj przy tak zajebistej publiczności, przy takim wsparciu z waszej strony, musiałem dać z siebie jak najwięcej, także wydobyłem trochę tego szaleństwa, które gdzieś zazwyczaj trzymam na wodzy.
- Było ekstra! - zapewniła go entuzjastycznie czarnowłosa gotka, która wciąż stała obok.
Blondynka spojrzała na nią jak na intruzkę. Niestety, znając życie, szansa, że padną słowa “Ej, starczy go dla nas obu, może się podzielimy” była raczej znikoma.
- Najlepszy koncert ever! - powiedziała szybko blondynka. - A jest tam gdzieś Howl? Bo to w sumie moja znajoma, ale nie odpisuje… Albo olać, może ty mnie wprowadzisz na backstage? Nigdy nie byłam w tunelu metra, to znaczy pieszo.
Saksofonista spoglądał raz na jedną raz na drugą dziewczynę. Nie mógł się zdecydować, obie były nieprzeciętnej urody.
Reasumując jednak, był tu i teraz, był jednym z tych kilkorga, dla których przyszło tu ponad tysiąc osób. W przeciwieństwie do solowych koncertów, po których spotykał się zazwyczaj z kobietami szukającymi kochanka, tym razem miał dwie młode siksy poszukujące gwiazdora.
- Howl? Na pewno gdzieś się kręci, ale gdzie to już nie mam pojęcia, możemy pójść do naszego wagonu i sprawdzić. - Objął w pasie obie dziewczyny. - Znacie jeszcze jakiś innych członków zespołu? Kto jest waszym ulubieńcem? - Po czym delikatnie wymusił na nich ruszenie wraz z nim na pociągowy backstage.
- Ale podchwytliwe pytania zadajesz! - zaśmiała się brunetka.
- Moim chyba Howl - odpowiedziała blondynka, lekko zachrypniętym i nieco pijanym głosem. - Ma super głos, taki melancholijny… powinna więcej śpiewać. I kocham brzmienie saksofonu… jest takie oldschoolowe.
Byli już przy drzwiach wagonu, gdy obok pojawiła się Rosalie w towarzystwie długowłosego Latynosa.
- Przepraszam panie bardzo, nie zajmę dużo czasu. Chyba. - zwróciła się do fanek. - Konkurencji też nie będę robić - uspokoiła na wszelki wypadek.
- Twój instrument nie ucierpiał za bardzo przez moje nieudolne próby wydania dźwięku? - zaśmiałą się krótko. - Świetny koncert. Ktoś chce cię poznać - skinęła na stojącego obok, wysokiego mężczyznę. - JJ, Marco, Marco, JJ. Jej, jaka jestem oficjalna.
- Ja tylko na chwilę. - wysoki Latynos nachylił się ku JJ-owi i podał mu dłoń - nie bój, nie uciekną - zerknął wesoło na stojące obok dziewczyny, które rzeczywiście uciekać nie zamierzały, za to teraz szeptały między sobą.
- Jestem szefem ochrony Alamo - wyjaśnił Marco. - Po mieście krąży wieść, że zagracie na proteście i raczej nie wyszła od nas, więc… zagracie, tak?
JJ został lekko zaskoczony i zdekoncentrowany przez Rosalie i Marco. Puścił na chwile dziewczyny, po czym przywitał się z Marco. Następnie spojrzał na Rosalie i rozbawiony odpowiedział.
- Nie musisz się niczym przejmować, saks to nie jest instrument, który łatwo uszkodzić, a ustnik i tak po każdym koncercie idzie do wymiany.
Przeniósł wzrok na szefa ochrony. Nie był zadowolony z faktu, że ktoś mu przerywa w podrywie, toteż dosyć szorstko odparł:
- W sprawach koncertu musisz rozmawiać z Billym, on jest naszym organizacyjnym guru. Ja ani nie zaprzeczę, ani nie potwierdzę.
Szybko odwrócił wzrok w stronę chichoczących dziewczyn, jak widać, wreszcie doszły do porozumienia, co było mu zdecydowanie na rękę.
- Drogie panie, kontynuujemy naszą podróż na backstage?
- No raczej! - zawołała blondynka. - JJ, tak? Jestem Jessie tak w ogóle.
- Stella - wtrąciła szybko ciemnowłosa gotka.
- Hej - zawołał Marco - a zaprowadzisz nas do niego?
Uśmiechnął się słodko do dziewczyn. -
miło mi was poznać moje drogie, Jessie i Stella, Stella i Jessie. Bardzo ładne imiona.
Z nieskrywaną niechęcią spojrzał na Marco - słuchaj, muszę zapytać ekipę czy nie mają nic przeciwko, daj mi chwilę, nie powinno być z tym problemu. Rozalka, chodź proszę ze mną, jak Billy nie będzie oponował to podbijesz po Marcusa z moim passem żeby was przepuścili. Za dwie minuty będzie wszystko jasne.
Saksofonista zaczął śpiewać starą piosenkę zespołu Frankie goes to Hollywood.
Na scenie nie używał swojego głosu, bo inni byli od niego lepsi, ale fakt był taki że nie miał się pod tym względem czego wstydzić.
-The power of love, the force from above….
-Ruszajmy
-Cleaning my soul…
- Widzisz, już zaczynają gwiazdorzyć - zwróciła się do Marco nieco rozbawiona, na co pokiwał z westchnieniem głową. - Idę - powiedziała do obu mężczyzn. - A ty tu czekaj - rzuciła jeszcze do długowłosego.
- Dzięki - powiedział i w jego głosie czuć było prawdziwą wdzięczność.
- Drogie Panie, proszę się nie obawiać, ja naprawdę nie mam zamiaru wchodzić wam w paradę - uśmiechnęła się porozumiewawczo do fanek.
- Spoko laska, myślisz że będziemy cię bić, czy co? - wykolczykowana gotka spojrzała na nią z rozbawieniem, podczas gdy blondynka rozglądała się po tunelu metra mówiąc ni to do siebie ni to do JJ-a.
- Ale tu zajebiście, tak postapokaliptycznie…
 

Ostatnio edytowane przez Ganlauken : 23-11-2017 o 15:34.
Ganlauken jest offline  
Stary 23-11-2017, 19:14   #90
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- No i się udało. Teraz możemy świętować. Trzeba jeszcze podrzucić jakiemuś prawnikowi kontrakt, by go sprawdził… i przetłumaczył z prawniczego na ludzki. - Billy podsumował spotkanie sięgając po alkohol. On był… zadowolony z propozycji Silvera. I to było widać.
Dopiero kiedy Silver wyszedł Liz odważyła się podnieść dupę z kanapy. Szło jej na tyle kiepsko, że asekurowała się przytrzymując ściany.
- Pogadamy o tym na czeźwo, nie? - odstawiła butelkę JJ’a, którą jakimś trafem zdążyła osuszyć. - Ja się spadam bawić.
I krokiem bliższym slalomowi ruszyła do drzwi zerkając na holo czy nie ma nieodebranych wiadomości.
- Ja tu jeszcze odsapnę… - Chris sięgnął po piwo, wyglądał już lepiej, ale wciąż było to na poziomie wyżętej szmaty. Minę miał pochmurną. - Dołączę za jakiś czas.
- Przyprowadzić wam tu znajomych z listy? - zapytał jeszcze Dale, wychodząc z butelką whisky za Howl. Wyglądał na całkiem zadowolonego z przebiegu rozmowy.
- Nie wiem czy jest sens... - Sully spojrzał na Anastazję i Billy’ego, którzy już tylko z nim zostali w wagonie. - Wy pewnie tam? - kiwnął głową w kierunku stacji gdzie łomotały bity serwowane przez FistBaby.
- Dale, nie trzeba. - Powiedziała Anastazja, podchodząc do Sully’ego, by zerknąć na niego - Mogę ci tu ściągnąć jakieś piszczące panny do masażu. Mi bardziej trzeba jebania niż imprezy, więc pewnie coś zaraz upoluję i tu ściągnę. - rzekła wprost.
- Jaaa… hmm… może po masażu. - Billy zerknął w kierunku sali skąd słychać było imprezę. - Też przydałby mi się. A FistBaby złapię po… może będzie zainteresowana kiedyś wspólnym występem. Trzeba od czasu do czasu zrobić przerwę od uprawianego stylu muzy… żeby nie popaść w rutynę.
Spojrzał na Anastazję. - Jeśli się da to ściągnij ich więcej.
- Dobra, w razie co napiszcie znajomkom, żeby czekali przy barze a mi ich nazwiska - wtrącił Dale, który mimo że też miał już trochę w czubie wciąż poczuwał się do roli organizatora.
- Powiedz a tu jeszcze odpocznę po tej jatce z pół godziny najmniej. Jak będą chcieli wpaść to super można tu się napić i pogadać. Jak nie to dołączę na stacji - perkusista odpowiedział Dale’owi, który w ostatniej chwili podtrzymał zagapioną w holo Liz, dla której stopień przy wyjściu z wagonu okazał się za wysoki i niechybnie by się wyłożyła na tory. Po chwili oboje zniknęli im z oczu.
- To ja idę na łowy. Może znajdę tego wysokiego dredziarza. A wy ile panienek chcecie? - spojrzała pytająco na chłopców z zespołu.
- A ile zdołasz? Powiedzmy dwie na łebka do masażu… to wyjdzie… sześć? - rzucił jej wyzwanie Billy.
- Sześć? - zdziwiła się po czym spojrzała na Billy’ego znacząco - Nie, nie mam zamiaru robić ci widoków i miziać się znów z laskami. Chcę fiuta.
- Masz tysiąc z występu, starczy na operację Ann. Jebną ci w klinice takiego, że mucha nie siada! - zarechotał Chris. - Mi starczy jedna masażystka.
- Tu są już dwa… wredne oba… - zaśmiał się w odpowiedzi Billy i usiadł z uśmiechem przyglądając się Anastazji. - Ale… mogę tobie wymasować… plecki, jeśli chcesz.
- Upomnę się, jak nie będziemy mieć fanów pod ręką. - Odpowiedziała z uśmiechem De Sade i wyszła na chwilę z garderoby.
- Wtedy może być za późno. - mruknął do siebie Rebel Yell nie mając ochoty się ruszyć z miejsca. Ustawił na e-glass timer, żeby wiedzieć kiedy się impreza zakończy i poszukać wtedy FistBaby. Nie chciał jej przeszkadzać w robocie.

Sully pociągając z butelki włożył minipendrive otrzymany od Lou do gniazda w swoim komputerze zadokowanym w cyberstacji między obojczykami.
- Wyświetl zawartość Lamia - powiedział znów upijając łyka.
Po chwili odpalił fajka.
- Billy… naprawdę tego chcemy? Potrzebujemy? - Kiwnął głową w kierunku wyjścia z wagoniku, którym niedawno wyszedł Silver. - To może być cholernie straszny syf ten kontrakt.
- To zależy… czego ty potrzebujesz. Widzisz siebie w starej rozlatującej się przyczepie kempingowej, sflaczałego i z sypiącymi się rdzą wszczepami. Chlejącego tanie piwo i z dumą wspominającego chwilę gdy się postawiłeś wielkiemu Silverowi?- zapytał retorycznie Rebel Yell. - Jeśli tak… to ty nie potrzebujesz. Ale prawda jest taka, że ja tak. Ja nie chcę być kolejną Chumbawambą, kolejnym Razor@1, kolejnym zespołem o którym ktoś słyszał i o którym nikt nie będzie pamiętał za dwa trzy lata.
Spojrzał na Sully’ego dodając.- Dotarliśmy do ściany z naszym zespołem. Sami… większej sławy już nie osiągniemy. Amatorski teledysk w Alamo da nam trochę fejmu, ale to tyle… dalej jest już tylko droga w dół. Dlatego Silver jest nam potrzebny i jego firma. Nie przebijemy się przez muzyczny zgiełk o własnych siłach.
- Oj tam pieprzenie. Ile my gramy Billy? To nasz pierwszy taki srogi koncert i zobaczysz jak to zaowocuje. A i tu dziś byli ludzie z Portland. Kilkaset kilo przejechali. Dla nas. - Sully zaciągnął się fajkiem. - Dziś da się wypromować nawet słabą mizerię. Kasa, reklamy, szum. Za rok możemy stać na scenie przed pięćdziesięcioma tysiącami fanów nie wiedząc czy to nasza siła, czy te pięćset klocków szefów Silvera doprowadziło nas w to miejsce. Albo grać dla tysiąca ludzi, których chwyciliśmy za serce tym co robimy. Wiedząc o tym. Sami do tego dochodząc. Ja tam mogę spać i w przyczepie.
Rebel Yell wybuchł śmiechem. Gorzkim i sarkastycznym.
- Nie. Nie da się. - stwierdził wyraźnie zdumiony słowami Chrisa.- Wiesz ile jest zespołów takich jak my? W cholerę. Lepszych lub gorszych, głośniejszych lub cichszych. Za rok nie będzie Mass Æffect, tak jak już nie ma White Snakes. - wzruszył ramionami. - To był nasz łabędzi śpiew bracie. Kasa, reklamy… ilu się do nas zgłosiło agentów dziś?
Chris na to tylko się skrzywił.
- Jeden... Silver. Kolejny koncert będzie w Alamo, tam się żaden reklamodawca nie zgłosi. Będzie trochę szumu, trochę fejmu… a po tygodniu wszystko utonie w infozgiełku jak w szambie. Co będzie po Alamo? Pukanie do drzwi klubów w którym już my grali. Może jakiś fanklub, a potem… zapomnienie, spanie w przyczepie i gorzkie wspomnienia dobrych wspaniałych czasów. Ja tak nie chcę… Nie chcę być Salierim, gdy gorsi od nas mogą zostać Mozartami.-
- Masz takie parcie na szkło? Wszystko albo nic? Stary, czy koniecznie musimy być na top 10 list przebojów? Rock’n’Roll, w tym zawsze szło o ekspresję, dobry fun, sprawianie, że dla publiczności zaczyna drżeć ziemia, a nie spoty, kasa i zapierdalanie między Toronto i Jokohamą w trakcie podróży analizując słupki na fanpage i te przesyłane przez analityków. - Sully upił łyk piwa. - Jak w pubie z Howl zakładaliśmy band przy piwie, to już wtedy liczyłeś na szczyty, czy szło po prostu by stworzyć coś gdzie można pograć i spełniać się w muzyce?
- Wisi mi top lista przebojów, wisi mi fanpage i sama sława. Wiszą mi pieniądze. - stwierdził Billy i spojrzał w górę. - Piszę muzykę, tworzę ją… to moje dzieci, moja spuścizna. Coś co kocham… coś co… nie chcę by umarło, gdy ja już się przekręcę. Nie chcę by moje dzieci zostały zapomniane. -
Spojrzał wprost na Sully’ego. - W pubie z Howl zakładaliśmy band, by pograć i spełniać się w muzyce. To się nie zmieniło. Ale … cholera Sully, jeśli jest szansa by tą muzykę zanieść dalej, pokazać wszystkim, rozesłać po świecie jak wirus. Skoro mamy na to szansę to cofniemy się teraz do tyłu, bo … złe korporacje? Cholera… korpo jest złe, policja jest zła, gangi są złe… świat jest zły. Ale w nim żyjemy.
- A on zrobi wszystko by nas wyruchać. Skurwić. - Perkusista odpalił kolejnego fajka. - Wiesz jaki jest najlepszy niewolnik? Nie trzymany strachem, czy przymusem. Taki który sam z siebie jak pies zrobi o co się prosi. Bierzesz frajera ze slumsów do korpo dajesz mu ubezpieczenie, apartament w bloku korporacyjnym. Potem nawet nie nakazujesz. Sugerujesz pewne rzeczy wskazując, że może to stracić, a on lubi jeść trzy razy dziennie i mieć ciepło w zimę. Zrobi w koncu wszystko. Inny, który sam doszedł do tego co ma, tak skurwić się nie da. Straci wszystko, ale wie, że doszedł do czegoś raz, to to odzyska. - Chris spojrzał na Billy’ego. - Wpompują w nas pół bańki, postawią wysoko, będą setki tysięcy fanów, a ty Billy by tego nie stracić będziesz pisał muzykę do piosenek tak by pasowała do reklam. Tak działają korpo brachu, a ta od Silvera to po prostu jedna z nich. Postawią nas w miejscu o jakim niektórzy z nas marzą, inni nawet nie śmią. Będziemy się kurwić wedle korpoplanów by nie stracić czegoś, czego nie osiągnęliśmy sami.
- I tak piszę dżingle do reklam. Myślisz że z czego się utrzymywałem między White Snakes a obecnym zespołem?- odparł ironicznie Rebel Yell. Potarł podstawę nosa.- Ty się czepiasz korpoludków, a ja wychowałem się wśród “buntowników wobec systemu”... naćpanych i zalanych w trupa dziadów, którzy dzielnie walczyli ze złym światem, okupując jeden wielki śmietnik i tworząc sztukę… której nikt nie widział, nikogo nie obchodziła i nikt o nich nie pamiętał.
- Uważasz, że wejście grzecznie w system, to jedyna droga by uniknąć patologii?
- Uważam, że możemy albo zaryzykować… albo stchórzyć. Nie znam żadnego zespołu który sam przebiłby szklany sufit. - stwierdził Billy wzruszając ramionami. - Mamy kontrakt, możemy negocjować jego zawartość i odrzucić jeśli warunki jakie będą nam stawiać… okażą się przegięciem pały. Ale cykanie się już na samym początku? Na przedbiegach?
- Przecież w kontrakcie oni nie zawrą nic co by mogło nas od niego odepchnąć. - Sully uśmiechnął się i odstawił pustą butelkę, wziął dwie następne i jedną rzucił Billy’emu. - Pewnie jesteśmy już rozpracowani przez ich psychologów, to norma. Mówiłem jak to działa. Postawią na szczycie, potem zaczną sterować byśmy robili co chcą tego szczytu trzymając się za wszelką cenę. W kontrakcie nie będzie żadnych przegięć. Powiedz mi jednak… - perkusista otworzył butelkę - co jest większym ryzykiem? Przyjęcie oferty i bycie wypromowanym przez nich, czy próba jednak przebicia tego szklanego sufitu samodzielnie. Jako pierwsi. Na pohybel tym, którzy przychodzą tu i nam mówią, że się nie da.
Rebel Yell znów wybuchł sarkastycznym śmiechem.- Gadasz jak moi starzy. Oni też walczyli z systemem… tak długo i tak zapale i tak pełni ideałów. Że nie zauważyli, że system ich głęboko w czarnej dupie. Ich i ich walkę. I ich przemowy.
Upił piwa dodając. - Więc… Napoleonie? Jaki jest twój plan wojny z systemem? Teraz Niewidzialny się skończył. Potem mamy Alamo i teledysk i może jakieś aresztowania na dokładkę. Co dalej?
- Otwarty autobus. My na nim. Mobilny koncert prując między wieżowcami dzielnicą korporacyjną, póki nas nie zatrzymają. - Sully uśmiechnął się szerzej. - On the Edge, Billy. O ile to coś jeszcze znaczy. Z systemem nie da się walczyć. Systemowi można pokazać fucka stając obok, ostentacyjnie. Nie wpisując się w to gówno. Odpowiedz, co jest większym ryzykiem? Kontrakt, czy próba jako pierwsi wypłynąć bez promo?
- Pierwsi próbujący wypłynąć bez promo. Wiesz czemu? Bo wszyscy to robią… wszyscy bez wyjątku, a kapel próbujących ugrać fejm na mediach społecznościowych jest od groma.- wzruszył ramionami dodając.- Mobilny koncert to fajna zabawa. Jestem za tym by to zrobić… ale to nic więcej jak tylko zabawa. Kolejny viral… po tym jak zwiewałem przed gliniarzem. Nic więcej.
- Ok, to “co jest większym ryzykiem” już mamy. A co jest większym tchórzostwem? Odpuszczenie kontraktu promo, czy odpuszczenie przebijania się samemu, uznając, że sobie nie poradzimy?
- Może dodasz jeszcze coś… co jest większą głupotą? - sarknął gniewnie Billy spoglądając na Chrisa. - Widzę że ci poszła ta cała korpofobia w czub. Ale to nie ty jesteś zespołem. Ani ja. Wszyscy powinni zadecydować. Użyjemy starej dobrej demokracji bezpośredniej… stare dziady też jej używały, choć hipisami byli.-
- Jasne. Wiesz dobrze, że i tak zrobię to co będzie chciała reszta. Najwyżej odejdę gdy się zacznie sterowanie nami. - Sully zgasił niedopałek w popielniczce. - Nawet gdy będzie oznaczać, że sprzedaliśmy zespół, a parafka na dokumentach to początek końca Mass Æffect - dodał odwracając głowę ku wyjściu z wagonika, gdzie tunelem niosły się jakieś głośne chichoty.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172