Zwierzoludzie padli po otrzymanych pociskach dziwnej zbieraniny wędrowców. Andreas dzierżąc miecz i tarczę czekał na atak stworów chaosu. Chciał choć trochę zemścić się za swoich martwych przyjaciół z którymi tyle lat spędził na banicji.
Przeciwnik jednak postanowił się wycofać. Wolberg chciał ruszyć za nimi by jeszcze chociaż jednego do piachu posłać lecz był przytomnym człowiekiem i wiedział, że to byłby błąd. Jako banita i rabuś kupców nie raz w podobny sposób ściągali obstawę w las by ich powycinać pojedynczo. Znali teren i mieli niespodzianki przygotowane. Te mutanty podobnie mogły zrobić.
- Nie gońmy ich. Może to być zasadzka!- Oznajmił kompanom.
Gdy wróg zniknął w gęstwinie leśnej podszedł do ciał zwierzoludzi. Popatrzył z obrzydzeniem i wbił swój miecz po kolei w każdego upewniając się,
że już nie wstaną.
Wytarł miecz o szmatę opasającą jednego z chaosytów a następnie po schowaniu miecza i zawieszeniu tarczy wyciągnął strzałę. Poczerniała posoka chlusnęła i wąsacz ledwo odskoczył przed kaskadą juchy. Wypłukał grot w jednej z kałuż i po wytarciu schował do kołczana.
- Lepiej się zwijajmy zanim się zbiorą w większą grupę.- Zaproponował i wskoczył na koń.
***
Jechali wolno drogą przed siebie. Nie spieszyli się bo i trzeba było nie raz poczekać na Maud i jej wózek. Ten kilka razy utknął w błocie.
Ulewa zrobiła się jeszcze większa niż ze środka dnia. Strugami woda spływała z ronda kapelusza Andreasa. Nic prawie do siebie nie mówili. Było im dość zimno i perspektywa nocowania w lesie przy takim deszczu bez możliwości znalezienia suchego miejsca popsuła im humory, przynajmniej Wolbergowi.
***
Ciemność i deszcz w lesie była chyba najgorszą rzeczą jaka może spotkać obcych w nieznanym miejscu.
- Światła!- Krzyknął przez deszcz Andreas zauważając słabą poświatę zapewne z jakiejś przydrożnej karczmy.
Zamknięta brama nie była pocieszająca. No ale czemu się dziwić. Przecież w taką pogodę raczej nikogo się nikt nie spodziewa a do tego bandy zwierzoludzi krążą po okolicy.
Gdy zauważyli ścieżkę Wąsacz z ręką na mieczu a drugą trzymając uzdę swego wierzchowca zbliżył się do budki przewoźnika.
- Ludo. A jak z daniami z ryb u Ciebie?- Zapytał widząc rzekę i gdy kiszki zagrały mu marsza.
- Zupa była by teraz jak znalazł.- Dodał i przywiązał konia do barierki.
Zbliżył się do budki i widząc otwarte drzwi wyciągnął miecz.
- Coś tu nie gra.- Zauważył coś oczywistego. W taką pogodę nikt drzwi na oścież nie otwiera.
Po zbadaniu i przeszukaniu budyneczku Andreas przytulił co było wartościowe. No może dla niego bo widział jak Maud na wózek ładuje jakieś graty dla siebie cenne.
Ruszyli ścieżką, którą zauważył i wiodła do małego, bocznego wejścia na teren zajazdu. Andreas z mieczem w dłoni i z uzdą odwiązanego przed chwilą konia wszedł na dziedziniec jako pierwszy. Nigdzie żywej duszy. Jedynie budynek gospody wskazywał, że ktoś tam jest.
- Ja idę odprowadzić konia a niech ktoś ruszy i zamówi coś gorącego do żarcia.- Powiedział wąsacz i biorąc kilka koni wszedł ostrożnie do stajni.
Rozejrzał się, upewniając że jest bezpiecznie i zajął się oporządzaniem koni zamierzając czym prędzej ruszyć do kompanów i gorącej strawy.