Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2017, 19:14   #90
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- No i się udało. Teraz możemy świętować. Trzeba jeszcze podrzucić jakiemuś prawnikowi kontrakt, by go sprawdził… i przetłumaczył z prawniczego na ludzki. - Billy podsumował spotkanie sięgając po alkohol. On był… zadowolony z propozycji Silvera. I to było widać.
Dopiero kiedy Silver wyszedł Liz odważyła się podnieść dupę z kanapy. Szło jej na tyle kiepsko, że asekurowała się przytrzymując ściany.
- Pogadamy o tym na czeźwo, nie? - odstawiła butelkę JJ’a, którą jakimś trafem zdążyła osuszyć. - Ja się spadam bawić.
I krokiem bliższym slalomowi ruszyła do drzwi zerkając na holo czy nie ma nieodebranych wiadomości.
- Ja tu jeszcze odsapnę… - Chris sięgnął po piwo, wyglądał już lepiej, ale wciąż było to na poziomie wyżętej szmaty. Minę miał pochmurną. - Dołączę za jakiś czas.
- Przyprowadzić wam tu znajomych z listy? - zapytał jeszcze Dale, wychodząc z butelką whisky za Howl. Wyglądał na całkiem zadowolonego z przebiegu rozmowy.
- Nie wiem czy jest sens... - Sully spojrzał na Anastazję i Billy’ego, którzy już tylko z nim zostali w wagonie. - Wy pewnie tam? - kiwnął głową w kierunku stacji gdzie łomotały bity serwowane przez FistBaby.
- Dale, nie trzeba. - Powiedziała Anastazja, podchodząc do Sully’ego, by zerknąć na niego - Mogę ci tu ściągnąć jakieś piszczące panny do masażu. Mi bardziej trzeba jebania niż imprezy, więc pewnie coś zaraz upoluję i tu ściągnę. - rzekła wprost.
- Jaaa… hmm… może po masażu. - Billy zerknął w kierunku sali skąd słychać było imprezę. - Też przydałby mi się. A FistBaby złapię po… może będzie zainteresowana kiedyś wspólnym występem. Trzeba od czasu do czasu zrobić przerwę od uprawianego stylu muzy… żeby nie popaść w rutynę.
Spojrzał na Anastazję. - Jeśli się da to ściągnij ich więcej.
- Dobra, w razie co napiszcie znajomkom, żeby czekali przy barze a mi ich nazwiska - wtrącił Dale, który mimo że też miał już trochę w czubie wciąż poczuwał się do roli organizatora.
- Powiedz a tu jeszcze odpocznę po tej jatce z pół godziny najmniej. Jak będą chcieli wpaść to super można tu się napić i pogadać. Jak nie to dołączę na stacji - perkusista odpowiedział Dale’owi, który w ostatniej chwili podtrzymał zagapioną w holo Liz, dla której stopień przy wyjściu z wagonu okazał się za wysoki i niechybnie by się wyłożyła na tory. Po chwili oboje zniknęli im z oczu.
- To ja idę na łowy. Może znajdę tego wysokiego dredziarza. A wy ile panienek chcecie? - spojrzała pytająco na chłopców z zespołu.
- A ile zdołasz? Powiedzmy dwie na łebka do masażu… to wyjdzie… sześć? - rzucił jej wyzwanie Billy.
- Sześć? - zdziwiła się po czym spojrzała na Billy’ego znacząco - Nie, nie mam zamiaru robić ci widoków i miziać się znów z laskami. Chcę fiuta.
- Masz tysiąc z występu, starczy na operację Ann. Jebną ci w klinice takiego, że mucha nie siada! - zarechotał Chris. - Mi starczy jedna masażystka.
- Tu są już dwa… wredne oba… - zaśmiał się w odpowiedzi Billy i usiadł z uśmiechem przyglądając się Anastazji. - Ale… mogę tobie wymasować… plecki, jeśli chcesz.
- Upomnę się, jak nie będziemy mieć fanów pod ręką. - Odpowiedziała z uśmiechem De Sade i wyszła na chwilę z garderoby.
- Wtedy może być za późno. - mruknął do siebie Rebel Yell nie mając ochoty się ruszyć z miejsca. Ustawił na e-glass timer, żeby wiedzieć kiedy się impreza zakończy i poszukać wtedy FistBaby. Nie chciał jej przeszkadzać w robocie.

Sully pociągając z butelki włożył minipendrive otrzymany od Lou do gniazda w swoim komputerze zadokowanym w cyberstacji między obojczykami.
- Wyświetl zawartość Lamia - powiedział znów upijając łyka.
Po chwili odpalił fajka.
- Billy… naprawdę tego chcemy? Potrzebujemy? - Kiwnął głową w kierunku wyjścia z wagoniku, którym niedawno wyszedł Silver. - To może być cholernie straszny syf ten kontrakt.
- To zależy… czego ty potrzebujesz. Widzisz siebie w starej rozlatującej się przyczepie kempingowej, sflaczałego i z sypiącymi się rdzą wszczepami. Chlejącego tanie piwo i z dumą wspominającego chwilę gdy się postawiłeś wielkiemu Silverowi?- zapytał retorycznie Rebel Yell. - Jeśli tak… to ty nie potrzebujesz. Ale prawda jest taka, że ja tak. Ja nie chcę być kolejną Chumbawambą, kolejnym Razor@1, kolejnym zespołem o którym ktoś słyszał i o którym nikt nie będzie pamiętał za dwa trzy lata.
Spojrzał na Sully’ego dodając.- Dotarliśmy do ściany z naszym zespołem. Sami… większej sławy już nie osiągniemy. Amatorski teledysk w Alamo da nam trochę fejmu, ale to tyle… dalej jest już tylko droga w dół. Dlatego Silver jest nam potrzebny i jego firma. Nie przebijemy się przez muzyczny zgiełk o własnych siłach.
- Oj tam pieprzenie. Ile my gramy Billy? To nasz pierwszy taki srogi koncert i zobaczysz jak to zaowocuje. A i tu dziś byli ludzie z Portland. Kilkaset kilo przejechali. Dla nas. - Sully zaciągnął się fajkiem. - Dziś da się wypromować nawet słabą mizerię. Kasa, reklamy, szum. Za rok możemy stać na scenie przed pięćdziesięcioma tysiącami fanów nie wiedząc czy to nasza siła, czy te pięćset klocków szefów Silvera doprowadziło nas w to miejsce. Albo grać dla tysiąca ludzi, których chwyciliśmy za serce tym co robimy. Wiedząc o tym. Sami do tego dochodząc. Ja tam mogę spać i w przyczepie.
Rebel Yell wybuchł śmiechem. Gorzkim i sarkastycznym.
- Nie. Nie da się. - stwierdził wyraźnie zdumiony słowami Chrisa.- Wiesz ile jest zespołów takich jak my? W cholerę. Lepszych lub gorszych, głośniejszych lub cichszych. Za rok nie będzie Mass Æffect, tak jak już nie ma White Snakes. - wzruszył ramionami. - To był nasz łabędzi śpiew bracie. Kasa, reklamy… ilu się do nas zgłosiło agentów dziś?
Chris na to tylko się skrzywił.
- Jeden... Silver. Kolejny koncert będzie w Alamo, tam się żaden reklamodawca nie zgłosi. Będzie trochę szumu, trochę fejmu… a po tygodniu wszystko utonie w infozgiełku jak w szambie. Co będzie po Alamo? Pukanie do drzwi klubów w którym już my grali. Może jakiś fanklub, a potem… zapomnienie, spanie w przyczepie i gorzkie wspomnienia dobrych wspaniałych czasów. Ja tak nie chcę… Nie chcę być Salierim, gdy gorsi od nas mogą zostać Mozartami.-
- Masz takie parcie na szkło? Wszystko albo nic? Stary, czy koniecznie musimy być na top 10 list przebojów? Rock’n’Roll, w tym zawsze szło o ekspresję, dobry fun, sprawianie, że dla publiczności zaczyna drżeć ziemia, a nie spoty, kasa i zapierdalanie między Toronto i Jokohamą w trakcie podróży analizując słupki na fanpage i te przesyłane przez analityków. - Sully upił łyk piwa. - Jak w pubie z Howl zakładaliśmy band przy piwie, to już wtedy liczyłeś na szczyty, czy szło po prostu by stworzyć coś gdzie można pograć i spełniać się w muzyce?
- Wisi mi top lista przebojów, wisi mi fanpage i sama sława. Wiszą mi pieniądze. - stwierdził Billy i spojrzał w górę. - Piszę muzykę, tworzę ją… to moje dzieci, moja spuścizna. Coś co kocham… coś co… nie chcę by umarło, gdy ja już się przekręcę. Nie chcę by moje dzieci zostały zapomniane. -
Spojrzał wprost na Sully’ego. - W pubie z Howl zakładaliśmy band, by pograć i spełniać się w muzyce. To się nie zmieniło. Ale … cholera Sully, jeśli jest szansa by tą muzykę zanieść dalej, pokazać wszystkim, rozesłać po świecie jak wirus. Skoro mamy na to szansę to cofniemy się teraz do tyłu, bo … złe korporacje? Cholera… korpo jest złe, policja jest zła, gangi są złe… świat jest zły. Ale w nim żyjemy.
- A on zrobi wszystko by nas wyruchać. Skurwić. - Perkusista odpalił kolejnego fajka. - Wiesz jaki jest najlepszy niewolnik? Nie trzymany strachem, czy przymusem. Taki który sam z siebie jak pies zrobi o co się prosi. Bierzesz frajera ze slumsów do korpo dajesz mu ubezpieczenie, apartament w bloku korporacyjnym. Potem nawet nie nakazujesz. Sugerujesz pewne rzeczy wskazując, że może to stracić, a on lubi jeść trzy razy dziennie i mieć ciepło w zimę. Zrobi w koncu wszystko. Inny, który sam doszedł do tego co ma, tak skurwić się nie da. Straci wszystko, ale wie, że doszedł do czegoś raz, to to odzyska. - Chris spojrzał na Billy’ego. - Wpompują w nas pół bańki, postawią wysoko, będą setki tysięcy fanów, a ty Billy by tego nie stracić będziesz pisał muzykę do piosenek tak by pasowała do reklam. Tak działają korpo brachu, a ta od Silvera to po prostu jedna z nich. Postawią nas w miejscu o jakim niektórzy z nas marzą, inni nawet nie śmią. Będziemy się kurwić wedle korpoplanów by nie stracić czegoś, czego nie osiągnęliśmy sami.
- I tak piszę dżingle do reklam. Myślisz że z czego się utrzymywałem między White Snakes a obecnym zespołem?- odparł ironicznie Rebel Yell. Potarł podstawę nosa.- Ty się czepiasz korpoludków, a ja wychowałem się wśród “buntowników wobec systemu”... naćpanych i zalanych w trupa dziadów, którzy dzielnie walczyli ze złym światem, okupując jeden wielki śmietnik i tworząc sztukę… której nikt nie widział, nikogo nie obchodziła i nikt o nich nie pamiętał.
- Uważasz, że wejście grzecznie w system, to jedyna droga by uniknąć patologii?
- Uważam, że możemy albo zaryzykować… albo stchórzyć. Nie znam żadnego zespołu który sam przebiłby szklany sufit. - stwierdził Billy wzruszając ramionami. - Mamy kontrakt, możemy negocjować jego zawartość i odrzucić jeśli warunki jakie będą nam stawiać… okażą się przegięciem pały. Ale cykanie się już na samym początku? Na przedbiegach?
- Przecież w kontrakcie oni nie zawrą nic co by mogło nas od niego odepchnąć. - Sully uśmiechnął się i odstawił pustą butelkę, wziął dwie następne i jedną rzucił Billy’emu. - Pewnie jesteśmy już rozpracowani przez ich psychologów, to norma. Mówiłem jak to działa. Postawią na szczycie, potem zaczną sterować byśmy robili co chcą tego szczytu trzymając się za wszelką cenę. W kontrakcie nie będzie żadnych przegięć. Powiedz mi jednak… - perkusista otworzył butelkę - co jest większym ryzykiem? Przyjęcie oferty i bycie wypromowanym przez nich, czy próba jednak przebicia tego szklanego sufitu samodzielnie. Jako pierwsi. Na pohybel tym, którzy przychodzą tu i nam mówią, że się nie da.
Rebel Yell znów wybuchł sarkastycznym śmiechem.- Gadasz jak moi starzy. Oni też walczyli z systemem… tak długo i tak zapale i tak pełni ideałów. Że nie zauważyli, że system ich głęboko w czarnej dupie. Ich i ich walkę. I ich przemowy.
Upił piwa dodając. - Więc… Napoleonie? Jaki jest twój plan wojny z systemem? Teraz Niewidzialny się skończył. Potem mamy Alamo i teledysk i może jakieś aresztowania na dokładkę. Co dalej?
- Otwarty autobus. My na nim. Mobilny koncert prując między wieżowcami dzielnicą korporacyjną, póki nas nie zatrzymają. - Sully uśmiechnął się szerzej. - On the Edge, Billy. O ile to coś jeszcze znaczy. Z systemem nie da się walczyć. Systemowi można pokazać fucka stając obok, ostentacyjnie. Nie wpisując się w to gówno. Odpowiedz, co jest większym ryzykiem? Kontrakt, czy próba jako pierwsi wypłynąć bez promo?
- Pierwsi próbujący wypłynąć bez promo. Wiesz czemu? Bo wszyscy to robią… wszyscy bez wyjątku, a kapel próbujących ugrać fejm na mediach społecznościowych jest od groma.- wzruszył ramionami dodając.- Mobilny koncert to fajna zabawa. Jestem za tym by to zrobić… ale to nic więcej jak tylko zabawa. Kolejny viral… po tym jak zwiewałem przed gliniarzem. Nic więcej.
- Ok, to “co jest większym ryzykiem” już mamy. A co jest większym tchórzostwem? Odpuszczenie kontraktu promo, czy odpuszczenie przebijania się samemu, uznając, że sobie nie poradzimy?
- Może dodasz jeszcze coś… co jest większą głupotą? - sarknął gniewnie Billy spoglądając na Chrisa. - Widzę że ci poszła ta cała korpofobia w czub. Ale to nie ty jesteś zespołem. Ani ja. Wszyscy powinni zadecydować. Użyjemy starej dobrej demokracji bezpośredniej… stare dziady też jej używały, choć hipisami byli.-
- Jasne. Wiesz dobrze, że i tak zrobię to co będzie chciała reszta. Najwyżej odejdę gdy się zacznie sterowanie nami. - Sully zgasił niedopałek w popielniczce. - Nawet gdy będzie oznaczać, że sprzedaliśmy zespół, a parafka na dokumentach to początek końca Mass Æffect - dodał odwracając głowę ku wyjściu z wagonika, gdzie tunelem niosły się jakieś głośne chichoty.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline