| Silver zatrzymał się na torach by założyć holomaskę, obejrzał się jeszcze i pomachał im na do widzenia, po czym ruszył raźnym krokiem w stronę jarzącego się dyskotekowymi światłami wyjścia z tunelu. Howl stała na torach a Dale właśnie uratował Liz przed upadkiem, kiedy oboje wychodzili z garderoby.
- Hej, kokainowa siostro, dojdziesz sama do baru? - Dale zapytał Liz. - Wiesz, czuję się trochę odpowiedzialny, czy coś.
- Nie trzeba - wydukała nie patrząc mu w oczy tylko na ekran hoholofonu. Miała dwie wiadomości. Pierwsza od Rasco: “Skończyliście już z tym headhunterem, może wpadniemy do was?”. I od Johna: “Przyjadę po ciebie jutro w południe, uważaj na siebie. Dobranoc.”
Liz wskazała kierunek baru ale nim ruszyła odpisała jeszcze do Rasco, niezbornie bo palce ślizgały się po panelu klawiatury. <beede prxy batrze.zraz>
- Howl, jak skończycie… gadać czy co tam będziecie robić… ty i mój brat - puściła jej mało dyskretne oko i ponownie wskazała na bar. Właściwie zanim tam dotrze chciała jeszcze wyhaczyć Izziego, w końcu nie co dzień była przy takiej kasie.
Znaleźć Izziego w tym tłumie mogło nie być rzeczą łatwą, ale gdy Liz toczyła się tunelem ku światłu oświeciło ją, zarówno w przenośni jak i dosłownie, że przecież ma jego numer.
Palnęła się otwartą dłonią w czoło i znów odpaliła holo. Klepnęła do Izzy’ego koślawą wiadomość. “Spotklamy sie prxy barze?”
Po krótkim wahaniu wbiła też kilka słów do Johna. “Powinines tu buyc.”
I żwawo ruszyła do baru.
“Jestem” - odpisał Izzy.
“Byłem” - odpisał John. - “Nie udawaj głupiej, bo nie jesteś. Nie powinnaś była do niego zagadywać.”
„Nie bulo cie ze mną, byłeś w robicie, to chyba kurwa nie to samo? Nie lubię
Mtłumów,he? Dzięki John, tudzież Ricardo czy tam Peter.” - palce Liz wściekle tłukły o wyświetlacz.
Zatopiona w holofonie Liz dotarła do drzwi barowego wagonu i wdrapała się do środka, w czym pomógł jej klubowy ochroniarz. Parę metrów dalej stał JJ, w grupce złożonej z trzech urodziwych fanek, w tym prowadzącej zespołowy fanpejdż Rosalie, oraz długowłosego Latynosa, który nie był jednak żadnym z Los Locos. Przy stoliku w głębi wagonu, niczym przy stoisku na bazarze, siedział Izzy, opylając właśnie jakiś towar Oliverowi, adoratorowi Anastazji.
-Hej Oli - uniosła dłoń i pokazała Izzy’emu chip gotówkowy. - Panie konduktorze, poproszę bilet do krainy czarów… Dam ci dwie stówy. Chcę dużo, chcę dobre, chcę, kurwa, tęcze i kopa. Zaskocz mnie - uśmiechnęła się promiennie.
- Hej! - odpowiedział Oliver.
Izzy spojrzał na nią i wyszczerzył się.
- Wyglądasz jakbyś już była w krainie czarów - powiedział. - Jak nie chcesz zaraz zaliczyć zgona to dam ci coś specjalnego, to samo co jemu - wskazał na Olivera, który wyglądał na równie mało trzeźwego co ona. - Nowy towar, trudno go dostać, ale dziś trafiła mi się dostawa. SloMo. Spowalnia postrzeganie czasu, tak mniej więcej trzykrotnie. Nie koliduje z innymi używkami, sprawia że faza jest lepsza i trwa dłużej. Izzy poleca.
Wyłożył na stolik kartkę złożoną z małych połączonych papierowych listków, przypominających trochę lsd.
- Tylko siedemdziesiąt.
- Biorę. Dorzuć jeszcze ze trzy działki koksu na kolejne dni i mnie podlicz - Liz oderwała listek SloMo i przykleiła na czubek języka. - I jak Oli, kopie tak zacnie jak zapewnia pan konduktor? - klepnęła amanta Anastazji w policzek. Zamrugał oczami, jakby właśnie się obudził ze snu na jawie i spojrzał na nią.
- A-ale masz odlotowy głos - powiedział dziwnym tonem.
- Dopiero mu wchodzi - rzekł z uśmiechem Izzy. - Dwie i pół stówki - tymczasem ją podliczył i wręczył jej trzy torebeczki, po czym wyciągnął ku niej swój chip, żeby przelała należność.
Na e-glasach Liz wyświetliła się wiadomość od Johna:
“Przyjadę po ciebie za godzinę”.
Na takie dictum Liz wydała z siebie gniewne „grrrrr” co Izzy lub Olivier mogli wziąć do siebie dlatego bąknęła gwoli wyjaśnienia:
-Sorry, kłótnia netowa - stuknęła paznokciem w rant okularowych oprawek. Johnowi buńczucznie nie odpisała nic.
Podsunęła Izzy’emu chip do zeskanowania, bambetle upchnęła w kieszeni skórzanej kurtki. - Dzięks Izzy. Oli, spadasz ze mną na backstage? Tylko zgarnę jeszcze Rasco…
Oliver wzruszył ramionami patrząc gdzieś w przestrzeń.
Liz zaczęła rozglądać się za kumplem co nie było łatwe w tym tłumie. Od barmana wydębiła butelkę Danielsa, w końcu pili dziś za friko, żal nie skorzystać. Pociągnęła dla kurażu kilka solidnych łyków czekając aż trzepnie ją SloMo. I rzeczywiście trzepnęło. W jednej dosłownie chwili, jak pała uderzająca w miedziany gong. Diiing, i nagle świat wyglądał inaczej, rozjechał się na kawałki i na powrót skleił, ale już inny, bardziej tajemniczy i nieprzewidywalny. Wszystko zwolniło albo to Liz przyspieszyła? Czuła jak mózg jej paruje przetwarzając megabajty śmieciowych danych, jak analizuje rzeczy ważne i nieważne, jak dochodzi do dziwacznych konkluzji, prawie, kurwa, doznaje objawienia i w tej pojedynczej chwili widzi nieomal przyszłość. Liz Delaney, samorodna wyrocznia podziemnego świata wymarłej kolejki metra. WTF. To było tak niezwykłe, że musiała się tym z kimś podzielić. Niewiele myśląc wskoczyła na stół wydzierając się na całe gardło:
- Raaaaaasco!!!
Jej własny głos brzmiał nisko, jak na filmie w zwolnionym tempie. Podobnie wyglądały jej własne ruchy, kiedy wchodziła na stół i chwiejnie się na nim utrzymywała.
Wciągnięta wcześniej syntkoka jeszcze odrobinę trzymała dając Liz energię do działania. Whisky za to szumiała mocno w głowie.
Rasco właśnie nadchodził od strony parkietu, wraz z ładną, niebieskowłosą dziewczyną, która wcześniej towarzyszyła Dzieciom Kwiatom. Nadchodzili bardzo powoli. Oboje wyglądali na lekko zszokowanych, ale dziewczyna bardziej. Rasco w końcu Liz znał. Niemniej jego usta ułożyły się w kształt jakby wypowiadał bardzo przeciągnięte “ooo kuuurrrwwaaa…” gdy w ślimaczym tempie ruszył w jej kierunku, przedzierając się przez tłum, który podskakiwał w rytm spowolnionej muzyki, jak astronauci na księżycu.
Liz oglądała spektakl z rozdziawionymi ustami. Zaburzenie percepcji dostarczało oszałamiających wrażeń.
Zeskoczyła ze stołu i, jak jej się wydawało - z prędkością światła, pognała do kumpla i rzuciła się na niego, zamknęła w uścisku po czym zawisła na nim jak te afrykańskie dzieci w chustach na plecach misjonarzy.
-Kuuurwa, Rasco, ale bajer. Musisz zobaczyć to, co ja widzę! Musisz dolecieć na moją planetę! - Znalazła woreczek z zawartością, do wyboru do koloru, i pomachała kumplowi przed nosem jak marchewką. Woreczek opornie poddawał się grawitacji a jego zawartość przesypywała się wolno w te i we wte. Widok ten na chwilę zahipnotyzował Liz.
- Wiiiidzęęę ww pyyytęęę biaaałeeegooo prrroooszszkuuu - oznajmił Rasco bardzo niskim głosem, próbując utrzymać siebie i ją w pionie. - Aaa taaak w ooogóleee tooo jeeest Jaaanis - z głupkowatą miną wskazał na niebieskowłosą dziewczynę, która uśmiechnęła się niepewnie do Liz. - Jaaaniiis, tooo Liiiiiz!
- Czeee - Liz uśmiechnęła się szeroko i podała dziewczynie rękę nadal nie dotykając stopami podłogi. - Jesteś za ładna na tego troglodytę.
Woreczek z proszkiem wcisnęła z powrotem do kieszeni.
- To tylko koks, ja się nażarłam czegoś lepszego. SloMo. Jestem jak Flesh - i zanuciła intro znanego kawałka “Flesh, oooo” nie przestając się szczerzyć. -
Kupić ci? - zerknęła w oczy Rasco a po chwili się poprawiła - znaczy… wam?
- Jaaa dzięękuuuję - odpowiedziała uprzejmie Janis. Nawet przy znieszktałconym postrzeganiu miała taki słodko-dziewczęcy głosik. Rasco z kolei wyglądał jakby chciał spróbować, ale odpowiedział:
- Jaaa teeeż. Zooostaję dziiiś przyyy aalkooo. Iiidzieeesz z naaami doo reeesztyyy? Chciaaałeeem przeeedstaaawić Jaaaniisss kaaapeeeliii.
- Jasne - Liz niechętnie zlazła z Rasco, podeszwy wojskowych buciorów zaszurały o beton. - Chociaż… - podrapała się po skroni. - Myślałam, że coś wrzucimy i pogadamy o życiu i takie tam, ale… obowiązki masz, chuj, kumam. W takim razie się nawalimy i tyle.
- Nooo, jaak zaa staaaryyych doobryyych czaaasóów, kieeedy nieee staaać naass byłłło na draaagi - uśmiechnął się Rasco.
Janis nie skomentowała nazwania jej “obowiązkiem” i we trójkę ruszyli do wagonu barowego. Ale już przy drzwiach na backstage napatoczyli się na Billy’ego i De Sade rozmawiających z Rosalie i długowłosym Latynosem. |