Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2017, 06:38   #91
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Silver zatrzymał się na torach by założyć holomaskę, obejrzał się jeszcze i pomachał im na do widzenia, po czym ruszył raźnym krokiem w stronę jarzącego się dyskotekowymi światłami wyjścia z tunelu. Howl stała na torach a Dale właśnie uratował Liz przed upadkiem, kiedy oboje wychodzili z garderoby.

- Hej, kokainowa siostro, dojdziesz sama do baru? - Dale zapytał Liz. - Wiesz, czuję się trochę odpowiedzialny, czy coś.
- Nie trzeba - wydukała nie patrząc mu w oczy tylko na ekran hoholofonu. Miała dwie wiadomości. Pierwsza od Rasco: “Skończyliście już z tym headhunterem, może wpadniemy do was?”. I od Johna: “Przyjadę po ciebie jutro w południe, uważaj na siebie. Dobranoc.”
Liz wskazała kierunek baru ale nim ruszyła odpisała jeszcze do Rasco, niezbornie bo palce ślizgały się po panelu klawiatury. <beede prxy batrze.zraz>
- Howl, jak skończycie… gadać czy co tam będziecie robić… ty i mój brat - puściła jej mało dyskretne oko i ponownie wskazała na bar. Właściwie zanim tam dotrze chciała jeszcze wyhaczyć Izziego, w końcu nie co dzień była przy takiej kasie.

Znaleźć Izziego w tym tłumie mogło nie być rzeczą łatwą, ale gdy Liz toczyła się tunelem ku światłu oświeciło ją, zarówno w przenośni jak i dosłownie, że przecież ma jego numer.
Palnęła się otwartą dłonią w czoło i znów odpaliła holo. Klepnęła do Izzy’ego koślawą wiadomość. “Spotklamy sie prxy barze?”
Po krótkim wahaniu wbiła też kilka słów do Johna. “Powinines tu buyc.”
I żwawo ruszyła do baru.
“Jestem” - odpisał Izzy.
“Byłem” - odpisał John. - “Nie udawaj głupiej, bo nie jesteś. Nie powinnaś była do niego zagadywać.”
„Nie bulo cie ze mną, byłeś w robicie, to chyba kurwa nie to samo? Nie lubię
Mtłumów,he? Dzięki John, tudzież Ricardo czy tam Peter.” - palce Liz wściekle tłukły o wyświetlacz.

Zatopiona w holofonie Liz dotarła do drzwi barowego wagonu i wdrapała się do środka, w czym pomógł jej klubowy ochroniarz. Parę metrów dalej stał JJ, w grupce złożonej z trzech urodziwych fanek, w tym prowadzącej zespołowy fanpejdż Rosalie, oraz długowłosego Latynosa, który nie był jednak żadnym z Los Locos. Przy stoliku w głębi wagonu, niczym przy stoisku na bazarze, siedział Izzy, opylając właśnie jakiś towar Oliverowi, adoratorowi Anastazji.
-Hej Oli - uniosła dłoń i pokazała Izzy’emu chip gotówkowy. - Panie konduktorze, poproszę bilet do krainy czarów… Dam ci dwie stówy. Chcę dużo, chcę dobre, chcę, kurwa, tęcze i kopa. Zaskocz mnie - uśmiechnęła się promiennie.
- Hej! - odpowiedział Oliver.
Izzy spojrzał na nią i wyszczerzył się.
- Wyglądasz jakbyś już była w krainie czarów - powiedział. - Jak nie chcesz zaraz zaliczyć zgona to dam ci coś specjalnego, to samo co jemu - wskazał na Olivera, który wyglądał na równie mało trzeźwego co ona. - Nowy towar, trudno go dostać, ale dziś trafiła mi się dostawa. SloMo. Spowalnia postrzeganie czasu, tak mniej więcej trzykrotnie. Nie koliduje z innymi używkami, sprawia że faza jest lepsza i trwa dłużej. Izzy poleca.
Wyłożył na stolik kartkę złożoną z małych połączonych papierowych listków, przypominających trochę lsd.
- Tylko siedemdziesiąt.
- Biorę. Dorzuć jeszcze ze trzy działki koksu na kolejne dni i mnie podlicz - Liz oderwała listek SloMo i przykleiła na czubek języka. - I jak Oli, kopie tak zacnie jak zapewnia pan konduktor? - klepnęła amanta Anastazji w policzek. Zamrugał oczami, jakby właśnie się obudził ze snu na jawie i spojrzał na nią.
- A-ale masz odlotowy głos - powiedział dziwnym tonem.
- Dopiero mu wchodzi - rzekł z uśmiechem Izzy. - Dwie i pół stówki - tymczasem ją podliczył i wręczył jej trzy torebeczki, po czym wyciągnął ku niej swój chip, żeby przelała należność.
Na e-glasach Liz wyświetliła się wiadomość od Johna:
“Przyjadę po ciebie za godzinę”.
Na takie dictum Liz wydała z siebie gniewne „grrrrr” co Izzy lub Olivier mogli wziąć do siebie dlatego bąknęła gwoli wyjaśnienia:
-Sorry, kłótnia netowa - stuknęła paznokciem w rant okularowych oprawek. Johnowi buńczucznie nie odpisała nic.
Podsunęła Izzy’emu chip do zeskanowania, bambetle upchnęła w kieszeni skórzanej kurtki. - Dzięks Izzy. Oli, spadasz ze mną na backstage? Tylko zgarnę jeszcze Rasco…
Oliver wzruszył ramionami patrząc gdzieś w przestrzeń.
Liz zaczęła rozglądać się za kumplem co nie było łatwe w tym tłumie. Od barmana wydębiła butelkę Danielsa, w końcu pili dziś za friko, żal nie skorzystać. Pociągnęła dla kurażu kilka solidnych łyków czekając aż trzepnie ją SloMo. I rzeczywiście trzepnęło. W jednej dosłownie chwili, jak pała uderzająca w miedziany gong. Diiing, i nagle świat wyglądał inaczej, rozjechał się na kawałki i na powrót skleił, ale już inny, bardziej tajemniczy i nieprzewidywalny. Wszystko zwolniło albo to Liz przyspieszyła? Czuła jak mózg jej paruje przetwarzając megabajty śmieciowych danych, jak analizuje rzeczy ważne i nieważne, jak dochodzi do dziwacznych konkluzji, prawie, kurwa, doznaje objawienia i w tej pojedynczej chwili widzi nieomal przyszłość. Liz Delaney, samorodna wyrocznia podziemnego świata wymarłej kolejki metra. WTF. To było tak niezwykłe, że musiała się tym z kimś podzielić. Niewiele myśląc wskoczyła na stół wydzierając się na całe gardło:
- Raaaaaasco!!!

Jej własny głos brzmiał nisko, jak na filmie w zwolnionym tempie. Podobnie wyglądały jej własne ruchy, kiedy wchodziła na stół i chwiejnie się na nim utrzymywała.
Wciągnięta wcześniej syntkoka jeszcze odrobinę trzymała dając Liz energię do działania. Whisky za to szumiała mocno w głowie.
Rasco właśnie nadchodził od strony parkietu, wraz z ładną, niebieskowłosą dziewczyną, która wcześniej towarzyszyła Dzieciom Kwiatom. Nadchodzili bardzo powoli. Oboje wyglądali na lekko zszokowanych, ale dziewczyna bardziej. Rasco w końcu Liz znał. Niemniej jego usta ułożyły się w kształt jakby wypowiadał bardzo przeciągnięte “ooo kuuurrrwwaaa…” gdy w ślimaczym tempie ruszył w jej kierunku, przedzierając się przez tłum, który podskakiwał w rytm spowolnionej muzyki, jak astronauci na księżycu.
Liz oglądała spektakl z rozdziawionymi ustami. Zaburzenie percepcji dostarczało oszałamiających wrażeń.

Zeskoczyła ze stołu i, jak jej się wydawało - z prędkością światła, pognała do kumpla i rzuciła się na niego, zamknęła w uścisku po czym zawisła na nim jak te afrykańskie dzieci w chustach na plecach misjonarzy.
-Kuuurwa, Rasco, ale bajer. Musisz zobaczyć to, co ja widzę! Musisz dolecieć na moją planetę! - Znalazła woreczek z zawartością, do wyboru do koloru, i pomachała kumplowi przed nosem jak marchewką. Woreczek opornie poddawał się grawitacji a jego zawartość przesypywała się wolno w te i we wte. Widok ten na chwilę zahipnotyzował Liz.
- Wiiiidzęęę ww pyyytęęę biaaałeeegooo prrroooszszkuuu - oznajmił Rasco bardzo niskim głosem, próbując utrzymać siebie i ją w pionie. - Aaa taaak w ooogóleee tooo jeeest Jaaanis - z głupkowatą miną wskazał na niebieskowłosą dziewczynę, która uśmiechnęła się niepewnie do Liz. - Jaaaniiis, tooo Liiiiiz!
- Czeee - Liz uśmiechnęła się szeroko i podała dziewczynie rękę nadal nie dotykając stopami podłogi. - Jesteś za ładna na tego troglodytę.
Woreczek z proszkiem wcisnęła z powrotem do kieszeni.
- To tylko koks, ja się nażarłam czegoś lepszego. SloMo. Jestem jak Flesh - i zanuciła intro znanego kawałka “Flesh, oooo” nie przestając się szczerzyć. -
Kupić ci? - zerknęła w oczy Rasco a po chwili się poprawiła - znaczy… wam?
- Jaaa dzięękuuuję - odpowiedziała uprzejmie Janis. Nawet przy znieszktałconym postrzeganiu miała taki słodko-dziewczęcy głosik. Rasco z kolei wyglądał jakby chciał spróbować, ale odpowiedział:
- Jaaa teeeż. Zooostaję dziiiś przyyy aalkooo. Iiidzieeesz z naaami doo reeesztyyy? Chciaaałeeem przeeedstaaawić Jaaaniisss kaaapeeeliii.
- Jasne - Liz niechętnie zlazła z Rasco, podeszwy wojskowych buciorów zaszurały o beton. - Chociaż… - podrapała się po skroni. - Myślałam, że coś wrzucimy i pogadamy o życiu i takie tam, ale… obowiązki masz, chuj, kumam. W takim razie się nawalimy i tyle.
- Nooo, jaak zaa staaaryyych doobryyych czaaasóów, kieeedy nieee staaać naass byłłło na draaagi - uśmiechnął się Rasco.
Janis nie skomentowała nazwania jej “obowiązkiem” i we trójkę ruszyli do wagonu barowego. Ale już przy drzwiach na backstage napatoczyli się na Billy’ego i De Sade rozmawiających z Rosalie i długowłosym Latynosem.
 
liliel jest offline