24-11-2017, 06:38 | #91 |
Reputacja: 1 | Silver zatrzymał się na torach by założyć holomaskę, obejrzał się jeszcze i pomachał im na do widzenia, po czym ruszył raźnym krokiem w stronę jarzącego się dyskotekowymi światłami wyjścia z tunelu. Howl stała na torach a Dale właśnie uratował Liz przed upadkiem, kiedy oboje wychodzili z garderoby. - Hej, kokainowa siostro, dojdziesz sama do baru? - Dale zapytał Liz. - Wiesz, czuję się trochę odpowiedzialny, czy coś. - Nie trzeba - wydukała nie patrząc mu w oczy tylko na ekran hoholofonu. Miała dwie wiadomości. Pierwsza od Rasco: “Skończyliście już z tym headhunterem, może wpadniemy do was?”. I od Johna: “Przyjadę po ciebie jutro w południe, uważaj na siebie. Dobranoc.” Liz wskazała kierunek baru ale nim ruszyła odpisała jeszcze do Rasco, niezbornie bo palce ślizgały się po panelu klawiatury. <beede prxy batrze.zraz> - Howl, jak skończycie… gadać czy co tam będziecie robić… ty i mój brat - puściła jej mało dyskretne oko i ponownie wskazała na bar. Właściwie zanim tam dotrze chciała jeszcze wyhaczyć Izziego, w końcu nie co dzień była przy takiej kasie. Znaleźć Izziego w tym tłumie mogło nie być rzeczą łatwą, ale gdy Liz toczyła się tunelem ku światłu oświeciło ją, zarówno w przenośni jak i dosłownie, że przecież ma jego numer. Palnęła się otwartą dłonią w czoło i znów odpaliła holo. Klepnęła do Izzy’ego koślawą wiadomość. “Spotklamy sie prxy barze?” Po krótkim wahaniu wbiła też kilka słów do Johna. “Powinines tu buyc.” I żwawo ruszyła do baru. “Jestem” - odpisał Izzy. “Byłem” - odpisał John. - “Nie udawaj głupiej, bo nie jesteś. Nie powinnaś była do niego zagadywać.” „Nie bulo cie ze mną, byłeś w robicie, to chyba kurwa nie to samo? Nie lubię Mtłumów,he? Dzięki John, tudzież Ricardo czy tam Peter.” - palce Liz wściekle tłukły o wyświetlacz. Zatopiona w holofonie Liz dotarła do drzwi barowego wagonu i wdrapała się do środka, w czym pomógł jej klubowy ochroniarz. Parę metrów dalej stał JJ, w grupce złożonej z trzech urodziwych fanek, w tym prowadzącej zespołowy fanpejdż Rosalie, oraz długowłosego Latynosa, który nie był jednak żadnym z Los Locos. Przy stoliku w głębi wagonu, niczym przy stoisku na bazarze, siedział Izzy, opylając właśnie jakiś towar Oliverowi, adoratorowi Anastazji. -Hej Oli - uniosła dłoń i pokazała Izzy’emu chip gotówkowy. - Panie konduktorze, poproszę bilet do krainy czarów… Dam ci dwie stówy. Chcę dużo, chcę dobre, chcę, kurwa, tęcze i kopa. Zaskocz mnie - uśmiechnęła się promiennie. - Hej! - odpowiedział Oliver. Izzy spojrzał na nią i wyszczerzył się. - Wyglądasz jakbyś już była w krainie czarów - powiedział. - Jak nie chcesz zaraz zaliczyć zgona to dam ci coś specjalnego, to samo co jemu - wskazał na Olivera, który wyglądał na równie mało trzeźwego co ona. - Nowy towar, trudno go dostać, ale dziś trafiła mi się dostawa. SloMo. Spowalnia postrzeganie czasu, tak mniej więcej trzykrotnie. Nie koliduje z innymi używkami, sprawia że faza jest lepsza i trwa dłużej. Izzy poleca. Wyłożył na stolik kartkę złożoną z małych połączonych papierowych listków, przypominających trochę lsd. - Tylko siedemdziesiąt. - Biorę. Dorzuć jeszcze ze trzy działki koksu na kolejne dni i mnie podlicz - Liz oderwała listek SloMo i przykleiła na czubek języka. - I jak Oli, kopie tak zacnie jak zapewnia pan konduktor? - klepnęła amanta Anastazji w policzek. Zamrugał oczami, jakby właśnie się obudził ze snu na jawie i spojrzał na nią. - A-ale masz odlotowy głos - powiedział dziwnym tonem. - Dopiero mu wchodzi - rzekł z uśmiechem Izzy. - Dwie i pół stówki - tymczasem ją podliczył i wręczył jej trzy torebeczki, po czym wyciągnął ku niej swój chip, żeby przelała należność. Na e-glasach Liz wyświetliła się wiadomość od Johna: “Przyjadę po ciebie za godzinę”. Na takie dictum Liz wydała z siebie gniewne „grrrrr” co Izzy lub Olivier mogli wziąć do siebie dlatego bąknęła gwoli wyjaśnienia: -Sorry, kłótnia netowa - stuknęła paznokciem w rant okularowych oprawek. Johnowi buńczucznie nie odpisała nic. Podsunęła Izzy’emu chip do zeskanowania, bambetle upchnęła w kieszeni skórzanej kurtki. - Dzięks Izzy. Oli, spadasz ze mną na backstage? Tylko zgarnę jeszcze Rasco… Oliver wzruszył ramionami patrząc gdzieś w przestrzeń. Liz zaczęła rozglądać się za kumplem co nie było łatwe w tym tłumie. Od barmana wydębiła butelkę Danielsa, w końcu pili dziś za friko, żal nie skorzystać. Pociągnęła dla kurażu kilka solidnych łyków czekając aż trzepnie ją SloMo. I rzeczywiście trzepnęło. W jednej dosłownie chwili, jak pała uderzająca w miedziany gong. Diiing, i nagle świat wyglądał inaczej, rozjechał się na kawałki i na powrót skleił, ale już inny, bardziej tajemniczy i nieprzewidywalny. Wszystko zwolniło albo to Liz przyspieszyła? Czuła jak mózg jej paruje przetwarzając megabajty śmieciowych danych, jak analizuje rzeczy ważne i nieważne, jak dochodzi do dziwacznych konkluzji, prawie, kurwa, doznaje objawienia i w tej pojedynczej chwili widzi nieomal przyszłość. Liz Delaney, samorodna wyrocznia podziemnego świata wymarłej kolejki metra. WTF. To było tak niezwykłe, że musiała się tym z kimś podzielić. Niewiele myśląc wskoczyła na stół wydzierając się na całe gardło: - Raaaaaasco!!! Jej własny głos brzmiał nisko, jak na filmie w zwolnionym tempie. Podobnie wyglądały jej własne ruchy, kiedy wchodziła na stół i chwiejnie się na nim utrzymywała. Wciągnięta wcześniej syntkoka jeszcze odrobinę trzymała dając Liz energię do działania. Whisky za to szumiała mocno w głowie. Rasco właśnie nadchodził od strony parkietu, wraz z ładną, niebieskowłosą dziewczyną, która wcześniej towarzyszyła Dzieciom Kwiatom. Nadchodzili bardzo powoli. Oboje wyglądali na lekko zszokowanych, ale dziewczyna bardziej. Rasco w końcu Liz znał. Niemniej jego usta ułożyły się w kształt jakby wypowiadał bardzo przeciągnięte “ooo kuuurrrwwaaa…” gdy w ślimaczym tempie ruszył w jej kierunku, przedzierając się przez tłum, który podskakiwał w rytm spowolnionej muzyki, jak astronauci na księżycu. Liz oglądała spektakl z rozdziawionymi ustami. Zaburzenie percepcji dostarczało oszałamiających wrażeń. Zeskoczyła ze stołu i, jak jej się wydawało - z prędkością światła, pognała do kumpla i rzuciła się na niego, zamknęła w uścisku po czym zawisła na nim jak te afrykańskie dzieci w chustach na plecach misjonarzy. -Kuuurwa, Rasco, ale bajer. Musisz zobaczyć to, co ja widzę! Musisz dolecieć na moją planetę! - Znalazła woreczek z zawartością, do wyboru do koloru, i pomachała kumplowi przed nosem jak marchewką. Woreczek opornie poddawał się grawitacji a jego zawartość przesypywała się wolno w te i we wte. Widok ten na chwilę zahipnotyzował Liz. - Wiiiidzęęę ww pyyytęęę biaaałeeegooo prrroooszszkuuu - oznajmił Rasco bardzo niskim głosem, próbując utrzymać siebie i ją w pionie. - Aaa taaak w ooogóleee tooo jeeest Jaaanis - z głupkowatą miną wskazał na niebieskowłosą dziewczynę, która uśmiechnęła się niepewnie do Liz. - Jaaaniiis, tooo Liiiiiz! - Czeee - Liz uśmiechnęła się szeroko i podała dziewczynie rękę nadal nie dotykając stopami podłogi. - Jesteś za ładna na tego troglodytę. Woreczek z proszkiem wcisnęła z powrotem do kieszeni. - To tylko koks, ja się nażarłam czegoś lepszego. SloMo. Jestem jak Flesh - i zanuciła intro znanego kawałka “Flesh, oooo” nie przestając się szczerzyć. - Kupić ci? - zerknęła w oczy Rasco a po chwili się poprawiła - znaczy… wam? - Jaaa dzięękuuuję - odpowiedziała uprzejmie Janis. Nawet przy znieszktałconym postrzeganiu miała taki słodko-dziewczęcy głosik. Rasco z kolei wyglądał jakby chciał spróbować, ale odpowiedział: - Jaaa teeeż. Zooostaję dziiiś przyyy aalkooo. Iiidzieeesz z naaami doo reeesztyyy? Chciaaałeeem przeeedstaaawić Jaaaniisss kaaapeeeliii. - Jasne - Liz niechętnie zlazła z Rasco, podeszwy wojskowych buciorów zaszurały o beton. - Chociaż… - podrapała się po skroni. - Myślałam, że coś wrzucimy i pogadamy o życiu i takie tam, ale… obowiązki masz, chuj, kumam. W takim razie się nawalimy i tyle. - Nooo, jaak zaa staaaryyych doobryyych czaaasóów, kieeedy nieee staaać naass byłłło na draaagi - uśmiechnął się Rasco. Janis nie skomentowała nazwania jej “obowiązkiem” i we trójkę ruszyli do wagonu barowego. Ale już przy drzwiach na backstage napatoczyli się na Billy’ego i De Sade rozmawiających z Rosalie i długowłosym Latynosem. |
24-11-2017, 09:01 | #92 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
24-11-2017, 10:46 | #93 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
24-11-2017, 13:17 | #94 |
Reputacja: 1 | Sex On the Backstage Nim zdążyli wyjść z wagonu, drzwi zaskrzypiały a do środka wkroczyły dwie nowe dziewczyny a zaraz za nimi JJ, który otoczył je obie ramionami z miną triumfatora. Jedna była drobną blondynką o długich, kręconych włosach a druga czarnowłosą gotką. - No cześć - odezwała się blondynka zachrypniętym głosem. - Fajna kanciapa. Zaś zaraz za tą trójką do garderoby weszła Rosalie, w peruce z błękitnych dredów. -Taki nietypowy backstage, ale jakże przytulny - po czym przedstawił dziewczynom resztę załogi. Saksofonista tym razem bezpośrednio zwrócił się w stronę Billiego. - słuchaj, przy barze czeka jakiś typek, który dopytuje mnie o Alamo. Dasz radę z nim chwilę pogawędzić? Rozalka, to jest jakiś twój znajomy, tak? Tym razem zwrócił się do Ros. - Drogie panie mają ochotę na jakiś słodki trunek do picia? Dzisiaj bar jest za free. - Powiedzmy, że znajomy. Gość z ochrony Alamo. Chce się dogadać w sprawie koncertu, bo miasto huczy od plotek, że gracie. Sprawa dość pilna, pogadasz z nim? - Rosalie zwróciła się do Rebell Yella. - Ja? Chris nie powinien? - zadumał się Rebel Yell drapiąc po karku. On się na ochronie nie znał. Spojrzał na Sully’ego.- Zrywaj się. idziesz ze mną. - Jasne. - Chris nawet nie odwrócił głowy. - Jak tylko piekło zamarźnie, PCCP dostanie Grammy, a Sayonara Joe wejdzie do kongresu - rzucił przywołując jednego vlogera, który rozkręcał swój fame w necie na bazie solowej koprofilii. Jednego fajka-pałeczkę wsadził w usta Jenny, drugiego w swoje i oba zaraz odpalił. - A fuj! - wypluła papierosa na podłogę. - Sam tytoń, bez trawy? - Billy? - Rosalie spojrzała proszącym wzrokiem. - Anastazja? Weźcie z nim pogadajcie i będziecie mieć z głowy. - Sięgnęła po piwo. - Jak piekło zamarznie? Jak my się sami wybijemy, co? - stwierdził sarkastycznie Rebel Yell zwracając się do Chrisa, po czym rzekł do Rosalie. - Dobra… prowadź do niego. Idziemy. A ponieważ nie puścił dłoni Anastazji, ta ruszyła za nim bez oporów. Po prawdzie skrzypaczka nie miała ochoty obserwować kolejnych podbojów chłopaków z zespołu. Przytuliła się więc do Rebel Yella i trzymając dłoń na jego pośladku dała się wyprowadzić z garderoby. - Tylko nie zachlapcie mi futerału, bo jaja utnę! - przestrzegła kolegów. - Aye, futerał tabu. To spieprzaj Billy - rzucił Sully zdradzając w tonie oznaki wkurwienia. JJ przyglądał się całej dyskusji będąc coraz bardziej poirytowanym. - Nie no kurwa, co to za rozkminki? - Puścił tylko oczko w stronę skrzypaczki, po czym złapał obydwie dziewczyny za ręce i poprowadził w stronę barku. - Bleh, co za siedlisko rozpusty - tatuażystka wzdrygneła się z udawanym obrzydzeniem i popijając piwo wyszła z garderoby prowadząc za sobą muzyków. - O tak, alkohol - wyszeptała głośno blondynka, chwytając i gładząc pieszczotliwie butelkę wódki. - Nie kłóćcie się - spojrzała na Chrisa i dodała natchnionym tonem. - Jesteście braćmi i siostrami w sztuce. Peace, love and understanding. - Peace, fuck, rock’n’roll - zgodził się z nią Sully parafrazując stare, znane powiedzenie. - Trawa wyszła kochanie - rzucił do Jenny, która wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że to nie jest dla niej kwestia życia i śmierci - może później, jak przechwycimy jeszcze jakiegoś dilera na stacji - dodał odpalając papierosa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miał kasę by wydać ją na prochy, gdzieś tam w czaszce perkusisty rozlał się srogi entuzjazm. - Coś w tym stylu - saksofonista odpowiedział perkusiście. - Dobra dziewczyny, przenieśmy się trochę na tył, i dajmy naszemu pałkerowi odpocząć w ramionach jego sympatycznej towarzyszki. Dał dzisiaj z siebie wszystko i był naszym cichym bohaterem. Chris jest odpowiedzialny za naszą oprawę, to dzięki niemu mogę przez większość koncertu stać w cieniu i skupiać się na graniu, podczas gdy wy możecie wtedy aktywować w swoich ślicznych głowach komórki odpowiedzialne za wyobraźnię. - Pochwycił kolejną flaszkę whiskey, która to już była? Trzecia czy może czwarta? W sumie nie miało to już żadnego znaczenia, tylko ten nieszczęsny helikopter w głowie, błędnik powoli zaczynał odmawiać posłuszeństwa... Skinął delikatnie głową w stronę perkusisty - mistrzu wybacz - po czym zabrał dziewczyny w głąb wagonu. Przyklejona do niego blondynka ruszyła bez wahania a gotka obejrzała się jeszcze na drzwi, może licząc na to, że wróci Billy i dostanie jakiegoś rockmana na wyłączność. - Co, nigdy nie próbowałaś z inną dziewczyną? - zaśmiała się blondynka. - No chodź, wolna miłość! - chwyciła ją za dłoń i pociągnęła za sobą i saksofonistą. - Zasłoń kotarę, daj tamtym trochę prywatności. Nim kotara oddzieliła drugą część wagonu JJ ujrzał jeszcze jak Jenna wyjmuje papierosa z ust perkusisty i kładzie się na nim, na co Sully aktywował swoje łącze sense/net. Ot zawsze parę dolców więcej z dzisiejszego wieczoru. Lamia obsługująca jego konto na serwisie, na którym szły oferty sensetripów, jak zawsze otworzyła kanał dodając do niego hasztagi mniej więcej określające czego można spodziewać się po płatnej podróży w ciele Chrisa. Najczęściej były to mordobicia czynione z Nigelem i Hanem, ale dziś… #MassÆffect #Sully #sexonbackstage #invisibleclub #afterconcert Problem był w tym, że to była Lamia… Ta SI akurat nie byłaby sobą gdyby nie dodała czegoś specyficznego od siebie. #czykutasogłowemustanie? Chris zaczął wyłuskiwać Jennę z koszulki, na wszelki wypadek blokując jej usta pocałunkiem, ale tego JJ już nie widział, zresztą po chwili myślał już tylko o tym co dzieje się po jego stronie kotary. |
24-11-2017, 17:24 | #95 |
Reputacja: 1 | Była trzecia w nocy, ale impreza jeszcze nie chyliła się ku końcowi.
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" |
25-11-2017, 14:44 | #96 |
Reputacja: 1 | Vandelopa poczekała aż ona i Billy zostaną sami... na tyle, na ile jest to możliwe pośrodku wielkiej imprezy. Udało jej się zresztą wypatrzeć jedno miejsce siedzące w kącie pod ścianą, gdzie ktoś postawił stary, wytargany fotel, zupełnie nie pasujący do wnętrza, ale wyglądający na wygodny. Dziewczyna pociągnęła w jego kierunku towarzysza i wskazała ręką by usiadł. W drugiej wciąż trzymała do połowy pełną butelkę tequilli. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - stwierdził Billy siadając z podobną butelką niczym lustrzane odbicie dziewczyny, w bardzo krzywym zwierciadle… ale jednak odbicie. Anastazja tymczasem usiadła mu na kolanach i przyjrzała się rozbieganym wzrokiem. - To... cię męczy? Perspektywy? - Zapytała. - Nie… nie to. Wieczny chłopiec Chris.- westchnął z irytacją Rebel Yell.- On uważa że korporacje, to potwory zainteresowane zarobkiem i wysysające wszystko ze swych… pracowników. Też mi odkrycie. Każdy to wie. Westchnął głośno. - Nie ma się co oszukiwać. Kontrakt z Silverem i cała ta współpraca… z wytwórnią to nie będzie spacerek po parku. Mogą być zgrzyty, mogą być problemy. Ale to nasza szansa. Jedyna szansa na wydostanie się szerzej i dalej. Jeśli z niej nie skorzystamy to utkniemy tu na dobre i będziemy się staczać w dół. Najpierw powoli i niezauważalnie, a potem coraz szybciej i szybciej… bam… koniec zespołu. - Jak któreś z nas odejdzie to też to będzie koniec zespołu. - Powiedziała Anastazja wtulając się w niego i robiąc przerwę na to, by pociągnąć łyk z butelki. - Wiesz...mam wrażenie, że za bardzo chcecie obaj mieć rację. Tak jakby były tylko dwie ścieżki... a zawsze jest trzecia... i czwarta... i w efekcie może się okazać, że i tak pójdziemy jedną z tych dwóch ścieżek, ale wiesz czemu? Bo świadomość wyboru uspokaja. Daj odczuć Chrisowi, że w każdym momencie może się wycofać, że my możemy... Bo nawet jak nam jebną niebotyczne kary, nawet jak będą nas ścigać... nie zmuszą nas do niczego. W tym sęk, że w naszej robocie... nie da się bez serca... I ruchania. Mówiłam już jakie ruchanie jest ważne? - Uśmiechnęła się szeroko. - Gadanie o ruchaniu… to nie to samo, co czyny. - stwierdził Billy pochylając głowę i bezczelnie wodząc językiem po jej dekolcie.- A ty… nadal mi nie powiedziałaś, gdzie zmierzasz… do czego chcesz dążyć. Znów zamruczała, lecz choć dotyk Billy’ego sprawiał jej wyraźną przyjemność de Sade nie zachęcała go do kontynuacji. - Wiesz... jest taka piosenka. Stara jak świat... a jednak to jest piosenka o mnie. “Ride” Lany del Rey. Ona właśnie zawiera cały mój plan na życie. Who are you? Are you in touch with all of your darkest fantasies? Have you created a life for yourself where you can experience them? I have. I am fucking crazy. But I am free. Znów się napiła. - Chcę tylko żeby było ciekawie... - wzruszyła ramionami. - Więc pewnie będzie. - trudno było stwierdzić co Billy chciał powiedzieć tymi słowami. Przytulił mocniej i zaborczo do siebie Anastazję. Jego usta muskały jej szyję delikatnie, ale wydawał się być znów… zamyślony nad czymś poza tą chwilą i tym miejscem. Czuł jednak jak jej ciało napina się, jak skrzypaczka dostaje gęsiej skórki od dotyku jego warg. - Billy... - szepnęła zmysłowo, by zakończyć w nieco innym tonie - Masz problemy? Poza... no wiesz, Alamo i ruchaniem. - Ja nie mam problemów… - przerwał pieszczotę i dodał ponuro. - ...Okolica może mieć. Może masz rację, może powinienem też zapomnieć o wszystkim dziś. Tym razem usta Billy’ego przylgnęły do ust Anastazji zachłannie, a dłoń wsunęła się pod jej zdobyczną koszulkę, by pochwycić za pierś i ścisnąć gwałtownie rozkoszując się jej miękkością i sprężystością. I miał gdzieś, czy ktoś będzie patrzył na to, co robili. Skrzypaczka przeciągnęła się, zarzucając mu ramiona na szyję i ocierając się o mężczyznę. Nawet butelka, którą wcześniej miała w dłoni, teraz rozbiła się o ziemię gdzieś za fotelem. - Opowiedz mi o tych problemach... okolicy. - Poprosiła. - Ty próbujesz... mnie wodzić za nos i poznać moje wszystkie sekrety? - mruknął cicho Billy, co jednak nie przeszkadzało mu delektować się miłymi w dotyku krągłościami Anastazji. - Jak wszystkie wydobędziesz, stanę się dla ciebie nudny. - dodał melancholicznie. Niemniej całując delikatnie szyję skrzypaczki mruczał. - Myślisz że tylko korporacje mają ludzi na własność? Z mafią, gangami jest tak samo. Gordon ma mnie… ma Janis. Od przeszłości tak łatwo nie da się uciec. A szef Dzieci Kwiatów to zimny skurczybyk najgorszego rodzaju. Ambitny skurczybyk… w dodatku coś planujący. De Sade odwróciła nieco głowę, by spojrzeć na niego i pogładziła delikatnie jego policzek. Nie przerywała przy tym Rebel Yellowi pieszczot swego ciała. Był facetem. Domyślała się, że go to uspokaja i... tak łatwiej mu mówić. No i było to też dla niej przyjemne. - Chodzi o Alamo czy coś więcej? - zapytała, po czym dodała - Teraz rozumiem czemu uważasz, że potrzebujemy Silvera. - Tego... jeszcze nie wiem. Dowiem się dopiero. - całował jej szyję delikatnie, czasem kąsając skórę. Billy rozkoszował się zarówno samą De Sade jak i jej uwagą. - Nie wiem czy akurat musimy się martwić o Alamo. Za dużo tam wpływu korporacji, by gangi się wciskały… chyba. - Ludzie ludziom zgotowali ten los, skarbie. To jest woda w której pływamy... i w której kiedyś utoniemy. Nie znaczy to jednak, że rafy koralowe nie są zajebiście piękne. - Odwróciła głowę i pocałowała Rebel Yella. Jednak ledwo jej języczek musnął jego wargi, gdy usłyszeli jak jakieś fanki piszczą z zachwytu na tę scenkę. - Tutaj spokoju mieć nie będziemy. - czując pod dłonią miękki i sprężysty biust Anastazji Billy nie wydawał się jednak przejmować zamieszaniem. I pocałował drapieżnie usta skrzypaczki, jakby chciał przypieczętować swój podbój. FistBaby zapuściła właśnie stary klubowy klasyk. Mocnej elektronicznej muzie towarzyszyły światła omiatające wagon barwnymi smugami. Wśród nich, gdzieś za plecami przyglądającej im się grupki fanów i innych ludzi mignęła twarz Olivera, który jednak po chwili zniknął w tłumie. Gdzieś z boku dało się też usłyszeć komentarze: “Tej Howl to pewnie serce pęknie teraz”, “Co ty, to na pokaz”, “Ja słyszałam, że serio, tylko Anastazja to straszna zdzira”, “A słyszałyście, że Rebel Yell jest w stanie zaspokajać naraz aż pięć kobiet?!”, “No co ty, niby jak?”... - Podobno nie jesteś w nastroju... - szepnęła de Sade do Billy’ego, po czym uśmiechnęła się. - Idziemy po rekord popularności na afterparty? - Nie byłem, ale przy tobie jestem. - odparł ciepłym tonem i skinął głową. - Zgoda… chodźmy. Wysunął z oporami dłoń spod jej koszulki, by mogła wstać. - Myśl pozytywnie... - powiedziała Anastazja wstając i wyciągając dłoń do Billy’ego - Jak zespół się rozpadnie, dam ci się przelecieć. - Zaśmiała się głośno. - Dopiero wtedy? To nie zabrzmiało pozytywnie. - odgryzł się Rebel Yell żartobliwym tonem. Kiedy przeciskali się przez wagon, jeszcze niezdecydowani, którą stroną wyjść, minęli stanowisko Izziego, dilera Dzieci Kwiatów, który rozłożył się z towarem przy jednym ze stolików niczym przekupka na bazarze. - Cześć gołąbeczki! - pomachał do nich. - Chcecie spróbować czegoś nowego? Mam dzisiaj SloMo - wskazał na karteczkę z kolorowymi papierowymi listkami, podobnymi do lsd. - Spowalnia postrzeganie czasu. Średnio się na tym tańczy, ale seks jest zajebisty! - Nie tym razem, przystojniaku. Chcę się jeszcze nacieszyć moją wypłatą. - Pomachała mu Anastazja i jakby dyskretnie rozglądała się za kimś. - Dawaj… dwa. A przy okazji.. kiedy jutro miałbyś czas powspominać stare dobre czasy ? - spytał Billy z ironicznym uśmieszkiem. Stare czasy bowiem tylko w niewielkim stopniu były dobre. - Wpadaj wieczorkiem, Billy - odpowiedział Izzy, odrywając i podając mu dwa listki. - Albo wpadajcie - zerknął na Anastazję - zczilujemy się przy basenie. Sto czterdzieści - wyciągnął chip płatniczy, żeby Billy przelał należność - albo sto dwadzieścia, dla ziomków zniżka. - Dzięki. - odparł z uśmiechem Rebel Yell. - Więc wpadnę wieczorkiem. A na razie… nie będziemy przeszkadzać. - Dobrej zabawy! - Izzy uniósł dłoń. - Ja się niedługo zwijam, bo kończą mi się zapasy. Kocham to miejsce, sprzedaję tu zawsze drugie tyle towaru co przez cały tydzień - wyszczerzył się. - Nie wątpię. Trzymaj się Izzy. - rzekł na pożegnanie Billy i ruszył obejmując w pasie Anastazję w poszukiwaniu przygód. Ona zaś przylgnęła do jego ciała, jakby była wygłodniała każdej pieszczoty, odrywając się tylko wtedy, gdy mieli pod ręką jakiś alkohol, który mogli w siebie wlać. A że Billy miał ochotę zapomnieć się alkoholu i jej towarzystwie, to wpierw zahaczyli o bar, a potem… napełniwszy żyły świeżą porcją alkoholu z dodatkami ruszyli z wprost na parkiet, by ten rajd powtórzyć jeszcze parę razy...pomiędzy pocałunkami i pieszczotami swych ciał, w trakcie których Vandelopa ponownie zgubiła górę swego odzienia - szmatokoszulkę, którą dostała od Howl. Tej nocy powstało jeszcze wiele filmików o rzekomym romansie Rebel Yella i de Sade, z czego niektóre nawet opatrzono znaczkiem 18+.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
25-11-2017, 23:35 | #97 |
Reputacja: 1 | Liz do reszty bandu iść nie zamierzała. Przeciwnie, zboczyła w drugą stronę, do wyjścia z klubu. Zatrzymała się dopiero przy bramkach i gibając się jak trzcina wypatrywała zmierzających do wnętrza ludzi. O tej porze selekcja bywała mniejsza, ale Liz miała wątpliwości czy John dostanie zielone światło ze swoim całkiem normalnym, ocierającym się o przeciętny ubiorem. Nawet ją to trochę bawiło, że będzie się musiał produkować jak szczeniak, który nie ma dokumentu potwierdzającego pełnoletność i nie chcą mu sprzedać piwa. Tatuażystka szła z Liz nie zastanawiając się za bardzo dokąd się właściwie kierują. Skupiona była na pilnowaniu, by wokalistka nie zrobiła za dużej krzywdy sobie i innym uczestnikom imprezy. - No to kogo wypatrujemy narkotykowa królewno? Nie żebym miała ochotę Cię pilnować czy coś - dodała szybko. - Nie musisz, jestem spoko, czeźwiutka jak poranny wiaterek. Impreza ci właściwie ucieka - Liz pociągnęła Danielsa i podsunęła Rosalie butelkę. - Czekam na Johna. To będzie w chuj zabawne bo oni go nie wpuszczą. On sie nie stylizuje, w przeciwieństwie do ciebie. Fajowy look. Musisz mnie wydziarać, co? Z wdzięcznością przyjęła butelkę, pociągnęła z niej zchłannie, po czym paskudnie się skrzywiła. - Wydziaram, wydziaram, spoko - odpowiedziała i wypiłą jeszcze jedneg łyka. - To czekamy na Johna i jak uznam, że można oddać cię w jego łapki to się zawijam. Git? - Spoko, Rosie, idź teraz bo to może potrwać milion kurwa sekund - Liz czas się wlókł do granic zniecierpliwienia. - Idź na backstage, chłopaki cię na pewno zabawią i myśl o moim wzorku na nogę, takim, kurwa, od kostki po biodro, z pompką. Ale czaisz jaki mam styl. Czarne geometryczne wariacje. Mam taki pomysł, wyjebista fala dźwiękowa… - Brzmi spoko - powiedziała szczerze, bo mimo dużego stężenia w organizmie przeróżnych substancji o tatuażu mówiła całkiem trzeźwo. - Miliona kurwa sekund to ja tu nie mam zamiaru sterczeć, ale jeszcze chwilę zostanę w towarzystwie twoim i Danielsa - uśmiechnęła się do butelki. - A co do chłopaków, to wierz mi na słowo, zabawiają się w tej garderobie całkiem nieźle - czknęła - a ja ni chuja nie lubię wchodzić ludziom w paradę. - Taaaa, faceci - Liz przechwyciła butelkę i posiłkując się szklaną szyjką zaprezentowała ruch ciągnięcia druta. - Tylko im jedno we łbach. Ale ja, Rosie, jestem kurwa romantyczna, wiesz co mam na myśli? Nie bawią mnie jednorazowe numerki z byle kim. Z pfff, fanami, bez urazy, ale nie cierpię tego słowa. Fan. - No to masz przesrane - powiedziała z powagą podpitego człowieka, który po wypiciu odpowiedniej ilości alkoholu uważa, że wie dużo i to na każdy niemal temat. I znów zdrowo pociągnęła z butelki. - Ja Ci powiem jedno, że z facetami…- zmierzyła ją wzrokiem, po czym machnęła rękę, jakby uznała, że nie warto o tym gadać. - Nieważne. Ważne jest, żeby ten twój John, na którego czekamy był wart czekania. I tyle. - Mów. Nie no, poważnie - zachęcała ją Liz i wyglądała na szczerze zainteresowaną opinią Rosie. - Chętnie usłyszę podsumowanie gatunku męskiego w dwóch zdaniach. Dla mnie nadal stanowią w chuj zagadkę. Weź choćby Rasco… Jebany przyjaciel od piaskownicy, he? Chodzi z panną tydzień i już się pogniewał, i to za co? Ze byłam sobą? Jakieś dwadzieścia lat mu to nie przeszkadzało! Poza tym stwierdziłam tylko prawdę ogólną, niemal, kurwa, biblijną - gdy z kimś już chodzisz, należy się bzykać, inaczej to bez sensu, nie? Tatuażystka parsknęła śmiechem. - I ty mówisz, że znasz tego Rasco od dzieciaka? I nie wiesz czemu tak zareagował - znów się zaśmiała. - Bo on jeszczę z tą panną się nie przespał, ot cała tajemnica. I dlatego taki wielce oburzony - oceniła. - Chuj w mordę… - skomentowała Liz natchnionym tonem i podrapała się po policzku. - Nie przyszło mi to do głowy… - I nagle szczęka Liz coraz bardziej ochoczo zaczęła się poddawać grawitacji. - Ale… to by znaczyło, że on się, kurwa, zakochał? Przyjęła to z lekkim niedowierzaniem i zaraz dodała z uśmiechem: - Eeee, niemożliwe. No a jak z tobą? Masz kogoś kogo sobie pod kołdrą analizujesz, panno Rosalie Freud? - Nope, nie wyrabiam ustawowej normy ruchania minimum dwa razy w tygodniu - powiedziała z lekkim żalem. - Ale dziś duża za to piłam, a przecież nie piję na marne, nie? - No a Twój koleżka mógł się zakochać - dźgnęła palcem klatkę piersiową Liz - a, że chyba serio się przyjaźnicie, to laska może cię szczerze nienawidzić. Niektóre panny już takie są - wzruszyła ramionami. -Nie mogę stracić najlepszego kumpla… - Liz wyglądała na załamaną jakby conajmniej już go straciła albo i zawisła nad jego świeżo zasypanym grobem. Pociągnęła łyk Jacka i podała Rosalie nucąc uroczyście początek marszu pogrzebowego. Była prawie czwarta nocy i do klubu prawie nikt już nie wchodził. Coraz więcej osób za to wychodziło, mijając rozmawiające dziewczyny. Otrzeźwiło je trochę rześkie nocne powietrze, wpadające przez wybite szyby budynku służącego za wejście do stacji. Bramkarze się nudzili, zajmując się głównie wydawaniem opuszczającym imprezę broni z depozytu. Do właścicieli powracały noże, pałki, kastety, palniki laserowe, nunczaka, tasery, pistolety, pistolety maszynowe, granaty i obrzyny. Wreszcie Liz dostrzegła jak do budynku wchodzi John, ubrany całkiem zwyczajnie, w t-shirt i lekką kurtkę. Zatrzymał się przed bramkami, zauważył Liz i zamachał, żeby do niego wyszła. - Jest i John! - cały plan by nabijać się z niego, jak to ochrona go nie przepuszcza, legł w gruzach. Twarz Liz rozpromieniła się i po chwili bardziej przypominała świętą z kościelnych fresków podczas spotkania z duchem świętym niż niegrzeczną rock&rollową dziewczynę. - Chodź, przedstawię cię. Liz usiłowała iść prosto a im bardziej się starała tym bardziej nie wychodziło. Pewnie dlatego strategicznie podtrzymywała się o Rosalie. Nawet butelkę wcisnęła jej w rękę jakby to była tamtej własności i, hola hola, nie mam pojęcia jak to znalazło się w moich palcach, to jakieś grube nieporozumienie. - Widzisz go, widzisz? - szeptała do ucha Rosalie urzeczona. - Zajebisty jest, prawda? Miękną mi, kurwa, nogi. A miałam się złościć. Zawsze to samo.. - Widzę, go widzę - odszepnęła parodiując Liz i zaśmiała się cicho. Upiła kolejny łyk z prawie pustej już butelki. Zmierzyła go wzrokiem z góry na dół w sposób, którego nie mógł niezauważyć. - Niezły - przyznała, choć raczej nie był w jej typie. - Książę John? - spytała tonem profesjonalnego ochroniarza i zrobiła groźną, w jej mniemaniu, minę. Książę John wyglądał na bardzo zmęczonego, ale zdobył się na lekki uśmiech. - Tak - odpowiedział po chwili, trochę zaskoczony. - Przyjechałem po księżniczkę Liz, ale mam jeszcze miejsce w karecie, jeśli chcesz, żeby cię podwieźć… gwardzistko? Liz niemalże na Johna wpadła. Czas płynął tak wolno więc niespiesznie zagłębiają się w jego ramionach jak w stogu waty, naraz zrobiło się ciepło i bezpiecznie i Liz zapomniała o kłótni i laniu pomyj. - John, to Rosie. Kumpela. Ma mnie wydziergać, odtąd dotąd… - i Liz zgięła się jak nóż sprężynowy żeby zaprezentować przestrzeń od swojej stopy po pachę. - Rosie, to John. Moja, kurwa, miłość. Przedstawiła ich sobie i znów się przykleiła do boku Johna, idealnie dopasowała jakby to było jej stałe miejsce parkingowe należne z urzędu. - No cześć John - przywitała się. - Oddaję gwiazdę w mam nadzieję - znów zmierzyła go pijacko groźnym wzrokiem ale po chwili się uśmiechnęła - odpowiednie ręce. Ja się jeszcze nigdzie stąd nie wybieram, ale dzięki za propozycję podwózki. - Bądźcie grzeczni - wyszczerzyła się do koleżanki na co Liz uścisnęła ją do utraty tchu. - Do zobaczenia - pomachała im krótko, odwróciła się na pięcie i ruszyła tanecznym krokiem w stronę imprezy. - Miło było poznać - John uniósł dłoń na pożegnanie, po czym obejmując Liz zdecydowanie poprowadził ją na zewnątrz i do zaparkowanego niedaleko wozu. - Dobry koncert - powiedział, otwierając jej drzwi. - W każdym razie ten fragment, który widziałem. - Mogło być lepiej. Wkurwilam się przez ten początek, źle wyszło, ot przekręcili moje intencje. Nikt mnie nie rozumie, jak mogłabym chcieć trzęsienia ziemi? Nie jestem wariatką. W każdym razie nie taką. - Kroczyła chodnikiem miękko, jak Armstrong na księżycu, hop do wozu, na tylną kanapę z karmelowej skóry. - Ale czemu właściwie jedziemy? Myślałam, że wreszcie poznasz ekipę… Dobrze, że chociaż Rosie cię widziała bo wiesz, ostatnio przychodziły mi do głowy różne paranoje, czy ja sobie ciebie nie wymyśliłam. Czy nie jesteś moim, kurwa, Tylerem Durdenem, czaisz? - Intencje nie współgrały z energią bo Liz z miejsca się ułożyła jak do snu, podkulając nogi. - Czasem się wydajesz nierealny. - Ty czasem też, Liz - odpowiedział, ruszając. Całkiem energicznie, ale Liz wciąż postrzegała wszystko w zwolnionym tempie. Refleksy świateł wolno przesuwały się po szybach pojazdu. Trochę kręciło jej się w głowie. John prowadził sam, nie na automacie. Wjechał rampą na autostradę przebiegającą obok stacji. - Może kimnijmy u mnie a jutro po drodze za miasto po prostu kupimy ci jakieś ciuchy na zmianę? - Jasne - Liz była w oszałamiająco ugodowym nastroju. - Zauważyłeś, że coraz częściej zostaję u ciebie na noc? Niedługo będziesz mi musiał wygospodarować jedną szufladę i kubek przy umywalce. - Wygospodaruję - zapewnił ją nieswoim głosem, ale zwaliła to na działanie SloMo. Przyspieszył do dużej prędkości. Liz czuła pęd wciskający ją w fotel a jednocześnie widziała wysokie autostradowe latarnie mijane w wolnym tempie. Miała wrażenie deja vu, jakby znów przeżywała wczorajszy, pamiętany jak przez mgłę, powrót znad oceanu a dzisiejszy dzień i ich holofoniczna kłótnia nigdy się nie wydarzyły. Nie wiedziała nawet kiedy zasnęła. |
27-11-2017, 00:33 | #98 |
Reputacja: 1 | - Więc jednak wzięłaś sobie do serca to o drugiej randce - powiedział wesoło Dale. - Jak coś to ten wagon powinien być pusty - wskazał kierunek trzymaną w dłoni flaszką whisky. - Ja-ha, mhm. - Pokiwała głową. Potem lekko zmrużyła oczy i przyjrzała mu się. - A w sumie. Spoko. Możemy wbijać. Ciszej będzie. - Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła przodem do wagonu, który nosił ślady wcześniejszego biesiadowania, ale teraz był faktycznie pusty. Na stoliku stały brudne szklanki i zaczęta butelka coli. - Ale jestem dziś rozchwytywany - rzekł Dale, który był pijany w ten uroczy sposób. - Zaczyna mi się to podobać. Wlał whisky do szklanek i jedną uzupełnił colą a przy drugiej zatrzymał, patrząc pytająco na Howl. - Ta jest po Liz, jak się nie brzydzisz. - A! - Howl uniosła palec w górę. - Nie. Zwolnij trochę, mam złe doświadczenia ostatnio z facetami którzy piją duże ilości naraz whiskey. - Masz rację, właściwie jestem w pracy - rzekł poważnie i napił się z butelki samej coli. - Przez rozchwytywany masz na myśli kogoś poza mną i twoją siostrą, co? I jak bardzo jesteś pijany. I jak bardzo ja jestem pijana? - Zastanowiła się Howl. Jedno piwo na pół godziny przed spotkaniem z Silverem. Drugie w trakcie spotkania, które już trochę trwało. Ale w sumie czuła się dziwnie. - Chyba jednak muszę trochę przystopować. Spiralę w dół muszę sobie rozplanować na ładne kilka lat, co nie? - Co? - nie zrozumiał. - A wiesz, taki standard w świecie muzyków, skoro już wchodzimy w te wielkie cyfry i jeszcze większą jazdę po bandzie. - Walnęła się na długą ławkę i podciągnęła jedną nogę, tak żeby móc oprzeć brodę i splecione dłonie na kolanie. - Właśnie, jak już wspomniałeś pracę, to czym się tak właściwie zajmujesz i gdzie? - W Amuse - odpowiedział, siadając. - Jestem negocjatorem biznesowym. Ale nie miałem dotąd do czynienia z artystami, raczej umowy z innymi firmami, przejęcia i tym podobne nudy. Dobra kasa, ale… sam nie wiem, sześć lat po studiach a czuję się już trochę wypalony. Howl popatrzyła na niego jakby nagle przyznał się że spadł na Ziemię z Marsa. Zmrużyła oczy. - W Amuse. A jednak sprawiałeś wrażenie że bardziej czujesz respekt a wręcz stracha przed Niewidzialnym Człowiekiem. - Bo on faktycznie jest niewidzialny - odparł Dale, nie zaprzeczając. - W sensie nikt nic o nim nie wie, nawet riserczerzy z mojej firmy. To nie jest dziwne w dzisiejszych czasach? Pojawił się znikąd cztery lata temu z kupą kasy i paroma ludźmi i rozkręcił interes. Teraz odwiedzają go korporacyjni dyrektorzy i szefowie gangów, sama widziałaś. Zamyśliła się na dłuższą chwilę. - Na pewno intrygujące. Dziwne, jasne że też. Ogólnie ostatnio dziwne dni nas odnalazły. - Nawiązała do tekstu utworu The Doors. - I chyba będą coraz dziwniejsze. Ja się może zaraz wytrzeźwię, jeszcze nie zdecydowałam, i przejrzę ten kontakt oraz puszczę go do zaufanego prawnika - opuściła nogę i podniosła się. - Jednak widzę takie opcje - zaczęła wyliczać na palcach - bierzemy ich kontrakt i negocjujemy ewentualne szczegóły, oczywiście na spotkanie wchodzimy już z propozycjami poprawek. Albo puszczamy informację do konkurencji Amuse, że dostaliśmy propozycję i szukamy kogoś kto złoży nam kontrofertę bardziej nam odpowiadającą i skrojoną pod nasze wymagania. Tylko tym rzecz jasna nie może się zająć nikt z zespołu. - Przeciągnęła się lekko w rękami założonymi za głowę. - Czemu to raczej sam widziałeś. Przyda się do tego albo ktoś doświadczony w tym biznesie… Albo po prostu dobry negocjator biznesowy. Ale jeśli pracujesz dla Amuse, to chyba może podpadać pod jakieś praktyki zakazane czy działanie na szkodę pracodawcy, co? A trzeba się tym zająć szybko. - Niestety dobrze myślisz - przytaknął Dale. - Jeśli choćby zdradzę projekt kontraktu konkurencji mogę żegnać się z robotą. A konkurencja? Po tym jak Amuse wykupiło Warnera i Universal zostało tylko Sony, reszta się nie liczy. Jasne, są jakieś kurduplowate wytwórnie, wydające alternatywę, ale ich nie stać ani na porządny marketing ani na zaproponowanie wam lepszych warunków. Te od Amuse są naprawdę dobre, jak dla mało znanej kapeli. A jak już się wybijecie to przy przedłużaniu kontraktu wynegocjujecie jeszcze lepsze. - Mi tego nie musisz mówić. - Machnęła ręką i posłała mu spojrzenie przepełnione znużeniem. - Ale byłeś na tym spotkaniu. - Tak - kiwnął głową. - Na następne przyjdźcie już z poprawkami, tak jak mówisz. Ale uprzedzam, że większość paragrafów może być nienegocjowalna. - Jeszcze nie wiem jakie te paragrafy są, grunt żeby wyłapać rzeczy, które byłyby nie do zaakceptowania. Chociaż po tej dzisiejszej rozmowie mocno wątpię w szanse na osiągnięcie porozumienia w dość szybkim czasie. Mówisz że nikt nie da lepszych warunków, ale popełniasz ten błąd - podeszła do niego i nachyliła się nieco, jedną ręką opierając się o jego kolano - że zakładasz że chodzi o “lepsze” w twoim czy Steve’a rozumieniu. - Nie bardzo wiem jakie jest wasze rozumienie - Dale uznał, że jednak pora na drinka i chwycił szklankę whisky. - Jak mówiłem, nie miałem wcześniej wiele do czynienia z artystami. Jak najmniejsza marża wytwórni i jak najwięcej swobody, tak? To zrozumiałe. Ale dla firmy to no… inwestycja, która ma się zwrócić i obciążona ryzykiem, bo muzycy rockowi bywają jak wiadomo dość nieprzewidywalni i wasza następna płyta może okazać się gówniana, możecie zachlać i zawalić ważny koncert albo nawet się rozpaść. Stąd zabezpieczają się na różne sposoby, rozumiesz? Wyjęła mu szklankę z dłoni, ale nie napiła się. - Powiedz mi coś, czego nie wiem. Aczkolwiek i tak jest to o wiele sensowniejsza rozmowa od jakiejkolwiek jaką przeprowadziłam w ostatnim czasie z kimkolwiek z zespołu. - Cofnęła rękę i westchnęła. - W sumie nie ma “naszego” rozumienia, do tego właśnie dążę, miałeś pokaz interesów jednostek. Nawet jeśli te interesy to “muszę za wszelką cenę pokazać jaka jestem zawsze prowokacyjna” czy wyrażenie nienawiści do korpo. Tam na tym spotkaniu w sumie najbardziej lubiłam Liz. A co do inwestycji i nieprzewidywalności, cóż, jednak ośmielę się twierdzić, że mamy więcej do stracenia. Zanuciła coś pod nosem, a potem przeszła w czysty mimo lekkiego wstawienia śpiew. O Rhodesia, I've given you my all And now I'm nothing, I'm nothing, I'm nothing, I'm nothing, I'm nothing Dale zaklaskał. - Prywatny występ, no no. Ładne. - Wiesz co to jest Rodezja? Jakaś kraina chyba, co? Chcecie mi dać miliony które będą mnie słuchać, ale ile z nich będzie wiedziało, o czym jest moje Eltar Ago? - Popatrzyła mu prosto w oczy. - Ty wiesz? - O równoległych rzeczywistościach? O reinkarnacji? Jestem dziś zbyt zniszczony na testy z poezji. To jest piękne w poezji, że każdy interpretuje ją na swój sposób. Bo nikt już nie pisze chyba zwykłej poezji a jeśli nawet to nikt nie czyta, dociera do ludzi tylko w muzyce. Dla jednych treść jest nieważna póki klimatycznie brzmi i dobrze komponuje się z dźwiękiem. Inni rozpisują i analizują, co za różnica? Im więcej posłucha tym więcej zrozumie twój przekaz tak jak tego chciałaś, wzruszy się, zamyśli nad wszechświatem, cokolwiek. - Musi być stąd jakieś wyjście, powiedział błazen do złodzieja…? - Tym razem darowała sobie śpiewanie. - Tylko które z nas jest teraz błaznem a które złodziejem? Ty pewnie to drugie, w końcu zgniłe korpo. - Na to wychodzi - zaśmiał się. - A ja jestem błaznem, który lubi czasem pytać ludzi co widzą, kiedy patrzą w lustro. - Zapatrzyła się w szklankę którą wciąż trzymała w dłoni. Dopiła, a potem cisnęła naczyniem w róg wagonu. Szklanka nie stłukła się. Musiała być z nanoszkła. - Ej, bycie błaznem nie jest takie złe - powiedział Dale. - Bawisz ludzi czyli zwiększasz sumę szczęścia na świecie. To chyba lepsze niż bycie złodziejem. Powiodła wzrokiem za szklanką, z rezygnacją. Opuściła ramiona, zrobiła kilka kroków i ciężko opadła na ławkę obok swojego rozmówcy. Jak kukiełka której ktoś podciął sznurki. - Jak ja mam tego wszystkiego już dosyć. - Oznajmiła w końcu. - Wyrwać się gdzieś, pojechać, nie wiem, może nad ocean. Liz opowiadała że była tam ostatnio na randce. Musi być super. Wiesz, co jest śmieszne? Ja bardzo lubiłam moje obecne życie. Do czasu, kiedy Meloman zabił Didi. Wtedy się jakoś… - rozłożyła bezradnie ręce. - Posypało. W sumie chciałabym zobaczyć trochę świata. A najbardziej, żeby coś się zmieniło. - Jeśli podpiszecie kontrakt to zobaczysz od cholery świata - rzekł Dale, wlewając sobie resztkę whisky. - To akurat jest pewne. - I ej, prywatny występ, serio? Coś jeszcze ci zaśpiewać? - Ty wybierz. Ładnie śpiewasz - wskazał na nią palcem. - Nawet nie ważne co. Popatrzyła na niego, przybliżając trochę twarz. Jakby zastanawiała się czy jednak nie jest tak bystry jak założyła. W końcu wstała, żeby zapewnić sobie jedyne sensowne warunki do śpiewania, jak coś robić to w końcu perfekcyjnie. Chwilę się zastanawiała, w końcu posłała Dale’owi całusa, skłoniła się błazeńsko i pstryknęła kilka razy palcami, jakby chciała wyznaczyć sobie tempo. Do you wanna be the animal to take me apart break my patience, corrupt my sacred art? Utwór trochę tracił w wersji a capella, ale tylko trochę, głównie dodatkowe wokale, Howl poradziła sobie jednak dość dobrze ze stworzeniem własnej, ciekawej interpretacji. Może dość osobistej. Do you promise to be with me if I beg and I crawl In my darkest mood, through the private wars? Zaczęła spokojnie, dopiero później pozwoliła sobie na użycie pewnie z połowy mocy swojego głosu - doszedł do tego rzecz jasna taniec, ot żadne tam wielkie show, ale śpiewanie w bezruchu byłoby dla niej strasznie nienaturalne. Will you stay... even when the drugs have gone? For it won't be long before I tumble Turning into the anxious clown That just just won't come down In fire, in whispers, I would die for a million years I promise to be your rock star But then promises don't mean anything anymore In the summer of 2005 was the correcting Of excuses of our need to win To ourselves we lied we could be the new beginning Digging up treasures, taking the time to love And to live and to sin and you stayed... Even when the drugs were gone So I sing this song To you on our island Of never-ending poetry It's just just you and me In fire, in whispers, I would die for a million years I promise to be your rockstar but then rockstars don’t mean anything anymore Zakończyła nieco melancholijnie, znów patrzyła mu prosto w oczy i wraz z ostatnim wersem podeszła do niego. Zatrzymała się może o pół kroku. - Właśnie, że znaczą - powiedział cicho, dłońmi chwytając jej dłonie. Nagle zdała się skoncentrowana tylko na tym jednym momencie, bez natłoku myśli który trapił ją wcześniej. - Mhm. - Mruknęła cicho, i delikatnie i powoli splotła swoje palce z jego palcami. - Zobaczymy. To do której dziś jesteś w pracy? - Myślę, że właśnie skończyłem - odpowiedział i uniósł się, zmierzając ustami ku jej ustom. Howl nie uciekła, chociaż przez kilka sekund po prostu czekała. Nie potrzebowała jednak wyraźniejszego zaproszenia, pocałowała go bardzo delikatnie, jakby teraz tego właśnie najbardziej potrzebowała. A on, choć bez wątpienia był pijany, nie naciskał na intensywniejszy pocałunek, zadowalając łagodnym dotykiem jej warg, i nie dobierał się do niej, opierając tylko dłonie na jej biodrach. Sygnalizowała mu w sumie dość wyraźnie - pierwsza baza, nic więcej. Zazwyczaj była dość dobra w sterowaniu takimi sytuacjami tak, żeby sprawy nie potoczyły się za daleko, potrafiła delikatnie ostudzić zapały tak żeby jednocześnie nie wysłać sygnału odrzucenia. Chociaż teraz było trochę inaczej. Nie czuła aż takiej potrzeby, żeby w odpowiednim momencie wycofać się, uciec, zmienić otoczenie. Wolała smakować pocałunki jak jakiś bogaty trunek. Pozwoliła sobie w końcu na więcej niż zazwyczaj - trochę też żeby zniwelować różnicę wzrostu, popchnęła go delikatnie w stronę ławki, skłoniła żeby usiadł i wślizgnęła się na jego kolana. Objął ją mocniej, przytulając do siebie, ale przesuwał dłonie tylko po jej włosach i plecach. Nie sięgał nigdzie tam, gdzie by się obawiała. Gdy wreszcie ich usta rozłączyły się ze sobą, spojrzał jej w oczy, chyba równie jak ona zaskoczony tym co się właśnie wydarzyło i zapytał, nie wiadomo czy na poważnie: - Czy ty mnie właśnie uwiodłaś? Wytrzymała to spojrzenie z iście stoickim spokojem. Długo nie odpowiadała. - A chcesz zostać przeze mnie uwiedziony? - Ja… - zaczął Dale, gładząc ją dłonią po włosach. - To nowe doświadczenie. W tym momencie z sąsiedniego wagonu dobiegły przytłumione kobiece krzyki: - Tak! Tak! Tak! - wskazujące na to, że ktoś sobie tam dobrze używał. - Dmuchaj mnie jak swój saksofon! To sprawiło, że oboje nie wytrzymali i zgubili gdzieś powagę. A Howl wydawało się, że poznaje głos dziewczyny. Chyba należał do Jessie. Howl nadstawiła ucha i przechyliła głowę. Co jak co, umiała rozpoznawać głosy. - Żeby nie komplikować niepotrzebnie… - Potarła dłonią twarz, a potem spojrzała na swoją rękę, żeby sprawdzić czy nie rozmazała sobie oka. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że zmyła makijaż przed spotkaniem z Silverem. - Kiedy cię zagadnęłam to potrzebowałam towarzystwa przy barze aby uniknąć potencjalnych problemów, ale to - kiwnięciem głowy zasugerowała że chodzi o odgłosy zza ściany - oznacza że same się rozwiązały. - Ha. - Dale był zdziwiony. - JJ cię podrywał? - Nie. - Pokręciła głową. - Co miałeś na myśli mówiąc o tym nowym doświadczeniu? - Nigdy jeszcze nie zostałem uwiedziony - uśmiechnął się. - A już na pewno nie piosenką. Odwzajemniła ten uśmiech. Przyjrzała mu się jednak uważniej, spod przymrużonych powiek. - Ale dlaczego? - Spytała cicho. - To znaczy… miałem już kobiety - wyjaśnił. - Ale to zawsze ja robiłem pierwszy krok. Chociaż… to ja cię pocałowałem, prawda? - mówił trochę nieskładnie. - Ta noc okazała się nieoczekiwanie dobra. - pogładził ją dłonią po włosach i szyi. - Tak, piosenki, nawet cudze, zdecydowanie dobrze mi wychodzą. - Ostrożnie dotknęła jego policzka. - Ta wydawała mi się adekwatna. - W jej głosie dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie. - Teraz nie zrozum mnie źle, ale mogę cię o coś prosić? - Musisz poprosić, żebym zrozumiał jakkolwiek. - Skinął głową. - Ale zabrzmiało strasznie poważnie. - To nic poważnego. - Zaśmiała się. - Po prostu chodzi o to, że to ta prośba i nic więcej. - Dawaj - powiedział. - Przyjmę to na klatę. - Pojedźmy nad ocean. Najlepiej teraz. Dale uśmiechnął się i pokręcił głową. - I po to budowałaś takie napięcie? Ufff. Już myślałem, że powiesz: “nie mów nikomu, że się całowaliśmy”, taki wstęp do stwierdzenia, że byłaś wstawiona i to jednak pomyłka. Jesteś okrutna, wiesz? - wytargał ją lekko za ucho. - Pewnie, że jedźmy nad ten cholerny ocean. - Nie budowałam, po prostu byłam… - Zacisnęła mocno swoje nienaturalnie blade usta. - Świadoma tego, że jak mówisz komuś “chcesz jechać do mnie” albo “wpadnij na kawę” to ludzie słyszą w tym bardzo jednoznaczną propozycję. Drugi raz tej nocy - zastanowiła się przez chwilę - słyszę że jestem okrutna, a to ty nie odpowiedziałeś mi na w sumie proste pytanie typu zamkniętego. - Próbowała być poważna, ale przypomniał jej się od razu tekst “dmuchaj mnie jak swój saksofon” i nie wytrzymała, zaśmiała się. - Przepraszam, po prostu przypomniał mi się tekst wieczoru. Dale też się roześmiał. - Odpowiedziałem przecież. Jedziemy! Za chwilę - pocałował ją jeszcze raz, co trochę się przeciągnęło. Gdy skończyli minutę później, klepnął ją dwukrotnie w uda, sugerując by wstała i wskazał głową na drzwi. - Jak to… Nie zaniesiesz mnie? - Odezwała się głosem parodiującym Anastazję. Wstała, chociaż z pewną niechęcią, ocean jednak czekał. - W sumie może powinnam założyć jakąś torbę na głowę czy coś. - Jezu, po co? Wstydzisz się mnie? - Nie cały świat kręci się dookoła ciebie, Dale. - Mrugnęła do niego. - Po prostu boję się że jak ktoś mnie zaczepi to dam mu w mordę żeby się szybko odczepił. Jak chcesz to mogę cię nawet potrzymać za rączkę. - Obszukała kieszenie ale okulary przeciwsłoneczne zostawiła w garderobie. - No, trudno. Najwyżej serio strzelę komuś gonga. Zaśmiał się. - Spokojnie, o tej porze w Niewidzialnym wszyscy są już naćpani lub narąbani. - Serio, to ma mnie uspokoić? - Mam załatwić nam eskortę ochroniarzy? - zapytał. - Poczujesz się jak totalna celebrytka. - Poszukiwacze oceanów robią wszystko samodzielnie. - Oznajmiła z powagą i złapała go za rękę. - Zaufaj mi, jestem gotowa na wszelkie niebezpieczeństwa. - Pociągnęła go za sobą do wyjścia. Wyszli z tunelu i omijając bar wdrapali się na peron, przy czym Dale zamienił jeszcze dwa słowa z ochroniarzem. Było wpół do czwartej i na parkiecie trochę się już przerzedziło, więc omijając gęstsze skupiska tańczących dotarli bez problemu do schodów. Howl wydawało się, że widziała przez chwilę Locke’a gibającego się z jakąś dziewczyną, ale on jej nie zauważył. Zaklęła pod nosem, ale rozglądała się głównie za bratem. Zahaczyli jeszcze o toalety na wyższym poziomie i wspięli po zepsutych ruchomych schodach. Po chwili powitało ich rześkie nocne powietrze w pozbawionym szyb budynku służącym za wejście do stacji. Minęli bokiem bramki i wyszli na ulicę, gdzie kręciło się sporo ludzi czekających na podwózkę lub taksówki. Dale otworzył jej drzwi wyglądającego na drogi czerwonego samochodu. - No tak. - Skwitowała cicho na widok auta. - To wygląda jak twoja karoca. - Wsiadła do środka z wdziękiem, którego nie były jej w stanie odebrać żadne ilości alkoholu. Pogrzebała w kieszeni bojówek i wydobyła mini-pendrive’y, które dostała od JJa. Chwilę zajęło jej odróżnienie tego od Silvera od drugiego. W końcu załadowała właściwy do holofonu. - Muszę tylko podyktować szybkiego maila. - Odszukała plik, upewniła się że to właściwy i dołączyła go do nowej wiadomości. - Jimi, pisz - do: Alicia Howard, temat: kontrakt. - Mówiła w miarę cicho. - Ustaw czas wysłania na 7:00. I zamów dla niej kawę taką jak zawsze, drondostawa na 6:55. - Matka wstawała codziennie koło 6 rano, a gdyby dostała teraz jakąkolwiek wiadomość od Howl pewnie jej AI by ją obudziła. - Mam naglącą i pilną prośbę, czy mogłabyś jak najszybciej zapoznać się z treścią, potrzebujemy pilnej konsultacji. Jeśli to nie do końca twoje pole ekspertyzy to byłabym wdzięczna za polecenie kogoś zaufanego i solidnego. Wstaw standardowe powitanie i pożegnanie. - Yes ma’am. W sumie matka kontakty dotyczące umów pomiędzy firmami konsultowała na co dzień, chociaż specjalizowała się w bronieniu cywilnych interesów ich dyrektorów i innych ważnych pracowników. Rozwody, sprawy kryminalne, jazda pod wpływem alkoholu - miała pod sobą odpowiednio duży zespół od papierologii i researchu, by móc pojawiać się na rozprawach, gdzie czuła się najlepiej. - Wyświetl do przejrzenia. - Howl zmrużyła oczy i przez chwilę wpatrywała się w to co widziała dzięki holo-soczewkom. W końcu westchnęła i pokiwała głową. - Jimi, o której wstaje słońce? - Poczekała na odpowiedź a potem popatrzyła na Dale’a. - Niby mówią że wszyscy w korpo coś ćpają, ale albo to nieprawda, albo mój ojciec i matka bardzo dobrze się maskują. A ty? - Na studiach paliłem trochę trawy, a w firmie na wyższych stanowiskach rządzi koka - odpowiedział. - Silver podobno wciągnął swego czasu Mount Everest koki. Mi się zdarzyło parę razy, ale na razie… nie wciągnąłem się we wciąganie - uśmiechnął się, programując trasę. - Hey Howl, where you goin' without that gun of yours? - zanucił Jimmy na melodię Hey Joe, przypominając jej, że nie odebrała z depozytu broni. - Oszkurwa. - Wyrwało jej się nagle. Odkaszlnęła. - Przepraszam, zostawiłam w Niewidzialnym… A, mniejsza. - Potargała włosy. - Hej, serio byłeś na naszym koncercie w Oakland, tak jak mówiłeś? Znaczy tak we własnej osobie, nie jakieś nagranie czy inne VRowe gówno? - Tak. Auto ruszyło szeroką aleją na zachód, gdzie na tle nieba rysowały się ciemne wzgórza. Fotel był niesamowicie wygodny, przynajmniej w porównaniu z siedzeniami w zrujnowanych wagonikach metra. Przymknęła oczy. - Swoją drogą, mieliśmy tam kilka wpadek. To była średnia noc. Pamiętam, że już po koncercie skułam się wtedy równo, prawie do nieprzytomności. - Uśmiechnęła się ponuro. - Ale ogólnie staram się za bardzo nie wciągnąć w nic. - Przemilczała, że jak do tej pory w relacje też. - Właściwie to tak, ta noc jest nieoczekiwanie dobra. Ale wcześniej była dla ciebie niezbyt? - Miałem dużo obaw - wyjaśnił. - Że zjebiecie koncert po tym jak Liz zażyczyła wszystkim powtórki trzęsienia ziemi. Że Liz zwyzywa i pobije Silvera. Współorganizowałem tą noc i chciałem, żeby się udała. Chyba większość moich obaw związana jest z Liz… - zastanowił się na głos. - Brzmi jak posiadanie młodszej siostry? Ej - nagle coś jej wpadło do głowy - ty w sumie jesteś w wieku mojego brata, wiesz? Chociaż to w rodzinie drażliwy temat. Nie wiem czy Liz jest ode mnie wiele starsza. W sumie wiele o niej nie wiem. Wiem że cię broniła, jak… no, w sumie chciałam sprawdzić, czy w ten sposób zareaguje. W tym momencie przerwało jej piknięcie holo na nadgarstku. Szybko sprawdziła i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Kurwa, co się odpierdala w tym zespole. - Zirytowała się. - Serio wszyscy tacy niedojebani, kurwa na chwilę gdzieś odejść. No i wiesz, przecież dla mnie Niewidzialny to był spacerek po parku, nie? - Uśmiechnęła się. - I to wszystko co się działo przed. Byłam zajebiście wyluzowanym kwiatem na powierzchni stawu. Hmm, puścisz jakąś muzykę? - Byłaś świetna. Tam na scenie - odpowiedział, włączając najnowszą, czternastą płytę Nothing But Thieves. Niektórzy złośliwie twierdzili, że jest tak podobna do poprzednich, że muzykę pisze im pewnie AI. Z drugiej strony wiele kapel osiągało ten sam efekt własną pracą, bez pomocy kompozytorskich skryptów. Pokręciła głową na tę pochwałę, przecząco. - Tja, najlepsza byłam w Killing Lips. - wymieniła jedyny kawałek, w którym nie miała w Niewidzialnym żadnego udziału, co było zresztą widocznym skutkiem słów Liz kierowanych do Melomana. Na dłuższą chwilę się zamknęła, za to wstukała w holofonie wiadomość do Locke’a. “Zły timing. Bardzo, bardzo zły timing. Może zobaczymy się w Alamo.” “Tam chyba nie dotrę. Heh, trzeba się chyba przyzwyczaić że gwiazdy mają mniej czasu :P” - odpisał po paru minutach. “Daj spokój, dostaliśmy dziś propozycję kontraktu z Amuse, nie chcę myśleć jak moje życie będzie wyglądało za miesiąc. Ale póki co zawsze możemy się spotkać przy innej okazji.” Ogólnie preferowała sytuacje, w których to inni musieli włożyć trochę wysiłku żeby zdobyć jej uwagę, nie rzuciła więc żadnej konkretnej propozycji. “Spoko, nie focham się. :) Amuse? Gruba sprawa! Przewieziesz mnie ferrari jak już sobie kupisz?” “Zgonek moja miłość, nie ma mowy! Wiesz, co jest zajebiste? Ocean, ale nie widać tu wschodu słońca! To jest dopiero foch. Dobranoc, mam nadzieję że koncert ci się podobał.” Napisała też do brata, gdy już sobie o nim przypomniała: “Nadal imprezujesz?” “Zwijamy się właśnie, a ty?” - odpowiedział. “Odjechałam czerwoną sportową karocą. :D Pewnie w kierunku jakiegoś fuckupu, ucałuj ode mnie matkę jak wrócisz do domu.” Przytyki z tego że obecnie Jeff mieszka znów z matką, póki za jakiś rok nie skończy studiów, zawsze były w modzie. “Sama se ucałuj! :P Dobrej zabawy w karocy! ;)” “I właśnie dlatego matka cię nie kocha!” zarzuciła starym internetowym, wciąż powracającym memem. “Zobaczymy z tą karocą, chłopcy z korpo nie potrafią się naprawdę bawić :D. Dobranoc.” Kolejną wiadomość zaprogramowała również na godzinę - tym razem 6:00 - nie chciała zrywać Patricka Golda z łóżka, w końcu potrzebował swojego “beauty sleep” jak nikt inny. Na szczęście ludzie z korpo wcześnie wstawali, a ona doskonale znała rozkład dnia i tygodnia Patricka i matki, gorzej bywało z ojcem. “Wpuścisz mnie albo zostawisz mi klucz pod wycieraczką? Bo niedawno wyszłam z Niewidzialnego Klubu bez niczego, tylko z holofonem. I znowu muszę ci ukraść jakieś ciuchy. I kiedy miałbyś czas pogadać? I prośba, potrzebuję researchu na gościa z Amuse, siedzi w negocjacjach biz., Dale, to chyba imię, nie znam nazwiska. plz halp“ Kilka razy weszła na historię konwersacji z Simonem. Ostatnia wiadomość sprzed paru miesięcy, on do niej pisał, “spotkajmy się”, ona nie odpisała. A teraz nic, pusto, cisza. W końcu napisała do znajomej, której swego czasu udzielała lekcji śpiewu, i która była wizażystką oraz czasami modelką. Morgana Fata mieszkała w bliskim sąsiedztwie Simona, w bloku obok, to małżeństwo zresztą poleciło jej Howl. “Hej, mogłabyś sprawdzić co u Simona? Nie musisz z nim gadać, ale będę wdzięczna za rzucenie okiem.” Howl dużo mówiła - chociaż teraz głównie starała się nie dopuścić do niezręcznej ciszy, nie poruszała też żadnych istotnych tematów - Dale potrafił słuchać. Nie pozwoliła jednak, by rozmowa przekształciła się w jej monolog, raz na jakiś czas wtrącała pytanie lub czekała na opinię. Po kwadransie wjechali na biegnącą wzdłuż oceanu Great Highway, ale Dale jechał dalej. Po lewej mijali kolejne dogorywające plażowe imprezy i dogasające ogniska. Po kolejnych kilku minutach, przepuszczeni przez automatyczny szlaban wjechali do korporacyjnej dzielnicy, obejmującej północną część Ocean Beach, oddzieloną wchodzącym aż w ocean ogrodzeniem. Tu było dużo puściej, niosła się tylko niezbyt głośna popowa muzyka z dwóch plażowych barów. Dale zaparkował blisko końca plaży, w miejscu gdzie ustępowała ona wrzynającym się w ocean klifom. Słabe fale biły o skały. - Surfujesz? - zapytał Dale. - Ja? No codziennie. - Uśmiechnęła się. - Po parkietach. Nie, serio, a wyglądam? Taniec to chyba jedyna forma aktywności fizycznej, jaka jest dla mnie dopuszczalna. - Przeciągnęła się. Przez całą drogę sprawiała wrażenie, jakby nawet na superwygodnym fotelu luksusowego auta było jej niewygodnie. Teraz wysiadła z westchnieniem ulgi i przez chwilę rozglądała się, po prostu chłonąc krajobraz. Wiatr, rozrzucający jej włosy na wszystkie strony, trochę w tym przeszkadzał. - Ale nigdy jeszcze nie tańczyłam na plaży. - Ruszyła w końcu w kierunku wody, oglądając się co chwila na Dale’a. - No chodź, chodź, chyba że mam ci znowu zaśpiewać, żebyś poszedł za mną? - Wyszczerzyła się. - O rany, wiem, zaśpiewam coś Silverowi. - Zachichotała, widocznie zadowolona ze swojego pomysłu. Kiedy udało jej się przestać śmiać, zaczęła śpiewać kilka pierwszych linijek “Halo”, musiała jednak przestać - albo nie pamiętała tekstu, albo znowu zachciało jej się śmiać. Była wciąż ciemna noc, lecz ciepła, jak wszystkie noce tego upalnego lata. - I nigdy nie imprezowałaś na plaży? - zdziwił się Dale. - Ja w liceum czy na studiach przyjeżdżałem tu co tydzień. Z bliższego baru dobiegały teraz latynoskie rytmy i Dale chwycił dłoń Howl, porywając ją do tańca, niezbyt zgrabnego ze względu na piaszczyste podłoże. Piach wsypywał jej się do butów. - Tam jeszcze otwarte - wskazał na bar w hawajskim stylu - zajdziemy na drinka? Howl przykucnęła, żeby zdjąć buty. - A… - Popatrzyła na niego z dołu, robiąc smutne oczy. - A ocean? - Nie ucieknie, jest tu od miliona lat - uśmiechnął się. - Ale nas tu nigdy więcej nie będzie w tej chwili. - Brzmiało jak nieco pokrętna ale jednak sensowna logika. - Zresztą, może sprzedają tam całe butelki, możesz iść sprawdzić, ja i tak - Howl ustawiła buty równo obok siebie, wstała i zbliżyła się do niego. - Wolę się upijać tobą. - Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go, nieco intensywniej niż wcześniej. Szybko jednak oderwała się od Dale'a i cofnęła o krok, odpychając lekko dłońmi od jego klatki piersiowej. Na twarzy miała trochę figlarny, trochę tajemniczy uśmiech - tak blisko, a jednak nieuchwytna. - Ocean! - Zawołała, wyrzucając ręce w górę, i pobiegła po piachu w kierunku wody, jakby wstąpiła w nią nowa energia. Po drodze wykonała jeszcze skok i piruet, oraz kilka innych baletowych figur - nauka z młodych lat nie poszła w las. - Wow! - Dale był pełen podziwu. - Uczą tego na parkietach Frisco? - Co ty, nie zrobiłeś researchu z kim twoja siostra gra w zespole? - zażartowała, z komfortową (niekoniecznie zgodną z rzeczywistością) świadomością że rodzice zadbali żeby ukryć wszelkie informacje o niej. - It's like I've been awakened! - znowu zaczęła śpiewać, unosząc ręce w kierunku nieba. Wizja tej specyficznej dedykacji dla Silvera zdecydowanie wprawiła ją w dobry humor, a może było to jeszcze jakieś inne skojarzenie. Już wolniej, ale cały czas z utworem Beyonce na ustach, ruszyła tanecznym krokiem w stronę fal uderzających o piasek. Jednym słowem robiła wszystko żeby zrobić z siebie potencjalne widowisko, zupełnie się tym jednak nie przejmowała. Liczyła się dobra zabawa i to że w tej chwili czuła się szczęśliwa. |
27-11-2017, 21:41 | #99 |
Reputacja: 1 | Była czwarta nad ranem, ale impreza nie wyglądała jakby miała się zaraz skończyć. Do świtu były jeszcze dwie godziny. Z głośników leciała głośna elektronika - jakiś stary klubowy klasyk. Setki osób wciąż wypełniały parkiet. Z górującej nad peronami galerii gdzie mieściło się stanowisko DJ-ki, dostrzegła Kirka, tańczącego z jakimś mężczyzną. Zaś kawałek dalej Anastazję i Billy’ego złączonych w bardzo erotycznym tańcu i otoczonych przez kółko fanów. Rosalie była świadoma, że może bez trudu znaleźć sobie mężczyznę na dzisiejszą noc, czy raczej poranek, i będzie mogła w nich przebierać. W końcu po to większość facetów przychodziła do klubów. Przywykła już do rozbierających ją spojrzeń a dziś w dodatku każdy ją zapamiętał z tańca na scenie. Teraz zresztą gibały się tam jakieś półnagie panienki a i sporo ludzi na parkiecie było mocno roznegliżowanych.
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" |
27-11-2017, 22:34 | #100 | |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" | |