Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2017, 06:38   #91
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Silver zatrzymał się na torach by założyć holomaskę, obejrzał się jeszcze i pomachał im na do widzenia, po czym ruszył raźnym krokiem w stronę jarzącego się dyskotekowymi światłami wyjścia z tunelu. Howl stała na torach a Dale właśnie uratował Liz przed upadkiem, kiedy oboje wychodzili z garderoby.

- Hej, kokainowa siostro, dojdziesz sama do baru? - Dale zapytał Liz. - Wiesz, czuję się trochę odpowiedzialny, czy coś.
- Nie trzeba - wydukała nie patrząc mu w oczy tylko na ekran hoholofonu. Miała dwie wiadomości. Pierwsza od Rasco: “Skończyliście już z tym headhunterem, może wpadniemy do was?”. I od Johna: “Przyjadę po ciebie jutro w południe, uważaj na siebie. Dobranoc.”
Liz wskazała kierunek baru ale nim ruszyła odpisała jeszcze do Rasco, niezbornie bo palce ślizgały się po panelu klawiatury. <beede prxy batrze.zraz>
- Howl, jak skończycie… gadać czy co tam będziecie robić… ty i mój brat - puściła jej mało dyskretne oko i ponownie wskazała na bar. Właściwie zanim tam dotrze chciała jeszcze wyhaczyć Izziego, w końcu nie co dzień była przy takiej kasie.

Znaleźć Izziego w tym tłumie mogło nie być rzeczą łatwą, ale gdy Liz toczyła się tunelem ku światłu oświeciło ją, zarówno w przenośni jak i dosłownie, że przecież ma jego numer.
Palnęła się otwartą dłonią w czoło i znów odpaliła holo. Klepnęła do Izzy’ego koślawą wiadomość. “Spotklamy sie prxy barze?”
Po krótkim wahaniu wbiła też kilka słów do Johna. “Powinines tu buyc.”
I żwawo ruszyła do baru.
“Jestem” - odpisał Izzy.
“Byłem” - odpisał John. - “Nie udawaj głupiej, bo nie jesteś. Nie powinnaś była do niego zagadywać.”
„Nie bulo cie ze mną, byłeś w robicie, to chyba kurwa nie to samo? Nie lubię
Mtłumów,he? Dzięki John, tudzież Ricardo czy tam Peter.” - palce Liz wściekle tłukły o wyświetlacz.

Zatopiona w holofonie Liz dotarła do drzwi barowego wagonu i wdrapała się do środka, w czym pomógł jej klubowy ochroniarz. Parę metrów dalej stał JJ, w grupce złożonej z trzech urodziwych fanek, w tym prowadzącej zespołowy fanpejdż Rosalie, oraz długowłosego Latynosa, który nie był jednak żadnym z Los Locos. Przy stoliku w głębi wagonu, niczym przy stoisku na bazarze, siedział Izzy, opylając właśnie jakiś towar Oliverowi, adoratorowi Anastazji.
-Hej Oli - uniosła dłoń i pokazała Izzy’emu chip gotówkowy. - Panie konduktorze, poproszę bilet do krainy czarów… Dam ci dwie stówy. Chcę dużo, chcę dobre, chcę, kurwa, tęcze i kopa. Zaskocz mnie - uśmiechnęła się promiennie.
- Hej! - odpowiedział Oliver.
Izzy spojrzał na nią i wyszczerzył się.
- Wyglądasz jakbyś już była w krainie czarów - powiedział. - Jak nie chcesz zaraz zaliczyć zgona to dam ci coś specjalnego, to samo co jemu - wskazał na Olivera, który wyglądał na równie mało trzeźwego co ona. - Nowy towar, trudno go dostać, ale dziś trafiła mi się dostawa. SloMo. Spowalnia postrzeganie czasu, tak mniej więcej trzykrotnie. Nie koliduje z innymi używkami, sprawia że faza jest lepsza i trwa dłużej. Izzy poleca.
Wyłożył na stolik kartkę złożoną z małych połączonych papierowych listków, przypominających trochę lsd.
- Tylko siedemdziesiąt.
- Biorę. Dorzuć jeszcze ze trzy działki koksu na kolejne dni i mnie podlicz - Liz oderwała listek SloMo i przykleiła na czubek języka. - I jak Oli, kopie tak zacnie jak zapewnia pan konduktor? - klepnęła amanta Anastazji w policzek. Zamrugał oczami, jakby właśnie się obudził ze snu na jawie i spojrzał na nią.
- A-ale masz odlotowy głos - powiedział dziwnym tonem.
- Dopiero mu wchodzi - rzekł z uśmiechem Izzy. - Dwie i pół stówki - tymczasem ją podliczył i wręczył jej trzy torebeczki, po czym wyciągnął ku niej swój chip, żeby przelała należność.
Na e-glasach Liz wyświetliła się wiadomość od Johna:
“Przyjadę po ciebie za godzinę”.
Na takie dictum Liz wydała z siebie gniewne „grrrrr” co Izzy lub Olivier mogli wziąć do siebie dlatego bąknęła gwoli wyjaśnienia:
-Sorry, kłótnia netowa - stuknęła paznokciem w rant okularowych oprawek. Johnowi buńczucznie nie odpisała nic.
Podsunęła Izzy’emu chip do zeskanowania, bambetle upchnęła w kieszeni skórzanej kurtki. - Dzięks Izzy. Oli, spadasz ze mną na backstage? Tylko zgarnę jeszcze Rasco…
Oliver wzruszył ramionami patrząc gdzieś w przestrzeń.
Liz zaczęła rozglądać się za kumplem co nie było łatwe w tym tłumie. Od barmana wydębiła butelkę Danielsa, w końcu pili dziś za friko, żal nie skorzystać. Pociągnęła dla kurażu kilka solidnych łyków czekając aż trzepnie ją SloMo. I rzeczywiście trzepnęło. W jednej dosłownie chwili, jak pała uderzająca w miedziany gong. Diiing, i nagle świat wyglądał inaczej, rozjechał się na kawałki i na powrót skleił, ale już inny, bardziej tajemniczy i nieprzewidywalny. Wszystko zwolniło albo to Liz przyspieszyła? Czuła jak mózg jej paruje przetwarzając megabajty śmieciowych danych, jak analizuje rzeczy ważne i nieważne, jak dochodzi do dziwacznych konkluzji, prawie, kurwa, doznaje objawienia i w tej pojedynczej chwili widzi nieomal przyszłość. Liz Delaney, samorodna wyrocznia podziemnego świata wymarłej kolejki metra. WTF. To było tak niezwykłe, że musiała się tym z kimś podzielić. Niewiele myśląc wskoczyła na stół wydzierając się na całe gardło:
- Raaaaaasco!!!

Jej własny głos brzmiał nisko, jak na filmie w zwolnionym tempie. Podobnie wyglądały jej własne ruchy, kiedy wchodziła na stół i chwiejnie się na nim utrzymywała.
Wciągnięta wcześniej syntkoka jeszcze odrobinę trzymała dając Liz energię do działania. Whisky za to szumiała mocno w głowie.
Rasco właśnie nadchodził od strony parkietu, wraz z ładną, niebieskowłosą dziewczyną, która wcześniej towarzyszyła Dzieciom Kwiatom. Nadchodzili bardzo powoli. Oboje wyglądali na lekko zszokowanych, ale dziewczyna bardziej. Rasco w końcu Liz znał. Niemniej jego usta ułożyły się w kształt jakby wypowiadał bardzo przeciągnięte “ooo kuuurrrwwaaa…” gdy w ślimaczym tempie ruszył w jej kierunku, przedzierając się przez tłum, który podskakiwał w rytm spowolnionej muzyki, jak astronauci na księżycu.
Liz oglądała spektakl z rozdziawionymi ustami. Zaburzenie percepcji dostarczało oszałamiających wrażeń.

Zeskoczyła ze stołu i, jak jej się wydawało - z prędkością światła, pognała do kumpla i rzuciła się na niego, zamknęła w uścisku po czym zawisła na nim jak te afrykańskie dzieci w chustach na plecach misjonarzy.
-Kuuurwa, Rasco, ale bajer. Musisz zobaczyć to, co ja widzę! Musisz dolecieć na moją planetę! - Znalazła woreczek z zawartością, do wyboru do koloru, i pomachała kumplowi przed nosem jak marchewką. Woreczek opornie poddawał się grawitacji a jego zawartość przesypywała się wolno w te i we wte. Widok ten na chwilę zahipnotyzował Liz.
- Wiiiidzęęę ww pyyytęęę biaaałeeegooo prrroooszszkuuu - oznajmił Rasco bardzo niskim głosem, próbując utrzymać siebie i ją w pionie. - Aaa taaak w ooogóleee tooo jeeest Jaaanis - z głupkowatą miną wskazał na niebieskowłosą dziewczynę, która uśmiechnęła się niepewnie do Liz. - Jaaaniiis, tooo Liiiiiz!
- Czeee - Liz uśmiechnęła się szeroko i podała dziewczynie rękę nadal nie dotykając stopami podłogi. - Jesteś za ładna na tego troglodytę.
Woreczek z proszkiem wcisnęła z powrotem do kieszeni.
- To tylko koks, ja się nażarłam czegoś lepszego. SloMo. Jestem jak Flesh - i zanuciła intro znanego kawałka “Flesh, oooo” nie przestając się szczerzyć. -
Kupić ci? - zerknęła w oczy Rasco a po chwili się poprawiła - znaczy… wam?
- Jaaa dzięękuuuję - odpowiedziała uprzejmie Janis. Nawet przy znieszktałconym postrzeganiu miała taki słodko-dziewczęcy głosik. Rasco z kolei wyglądał jakby chciał spróbować, ale odpowiedział:
- Jaaa teeeż. Zooostaję dziiiś przyyy aalkooo. Iiidzieeesz z naaami doo reeesztyyy? Chciaaałeeem przeeedstaaawić Jaaaniisss kaaapeeeliii.
- Jasne - Liz niechętnie zlazła z Rasco, podeszwy wojskowych buciorów zaszurały o beton. - Chociaż… - podrapała się po skroni. - Myślałam, że coś wrzucimy i pogadamy o życiu i takie tam, ale… obowiązki masz, chuj, kumam. W takim razie się nawalimy i tyle.
- Nooo, jaak zaa staaaryyych doobryyych czaaasóów, kieeedy nieee staaać naass byłłło na draaagi - uśmiechnął się Rasco.
Janis nie skomentowała nazwania jej “obowiązkiem” i we trójkę ruszyli do wagonu barowego. Ale już przy drzwiach na backstage napatoczyli się na Billy’ego i De Sade rozmawiających z Rosalie i długowłosym Latynosem.
 
liliel jest offline  
Stary 24-11-2017, 09:01   #92
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Dyskotekowe światła poraziły jej oczy gdy wyszła z ciemnego tunelu. Gęsty tłum, omiatany stroboskopami, tańczył dziko na odgrodzonym barierkami peronie obok. Minęła chwila nim ktoś ją dostrzegł i rozpoznał, ale potem poszło jak lawina skupiającej się na niej ogniskowo uwagi. Tłum fanów przywarł do barierek wyciągając ręce ku swej tegonocnej bogini. Zaniepokojony ochroniarz przywołał kolegę z baru. Anastazja zgodnie z planem wyłowiła z ciżby i sprowadziła na tory z pomocą ochroniarzy trzy najładniejsze dziewczyny. Wielkiego gościa z dredami niestety nie było nigdzie widać, ale zamiast niego trafił się całkiem przystojny i umięśniony facet z długimi włosami. Właśnie ściągała go z parkietu, kiedy zobaczyła... W głowie zabrzmiała jej nieistniejąca jeszcze muzyka.

Już palą się
Już płoną
Ogniska stosu
Krwawe księżyce


Stał tam, nieruchomy w kłębiącym się tłumie i patrzył na nią. Przewiercało ją spojrzenie tych samych oczu, które zapamiętała. Nie stał na samym brzegu a kawałek dalej, w głębi, co i raz zasłaniany przez innych, ale widziała go przez moment na tyle dobrze, by upewnić się że to nie przywidzenie i oczy osadzone są w tej samej twarzy.

Rozbierają mnie
Kąsają mnie
W ciemności nocy
W bezduszny dzień

Idę po Ciebie…

Anastazja patrzyła jak zaklęta. Nie dlatego, że zobaczyła kogoś, kto prawdopodobnie był mordercą i z dużą dozą prawdopodobieństwa chciał ją zabić, ale dlatego, że ta osoba stanowiła źródło jej weny. Odruchowo oblizała wargi.
- Wpuśćcie je do chłopaków.
Wskazała trzy ślicznotki - każda o innym kolorze włosów. Zupełnie zapomniała o długowłosym przystojniaku. Chciała spotkać się z tym mężczyzną o zimnych jak lód oczach i gorejącej dziwnym ogniem duszy, która odbijała się w jego spojrzeniu. Chciała... spróbować jego pocałunku śmierci. Vandelopa odruchowo oblizała wargi. Najchętniej wyszłaby na parkiet, jednak była niemal pewna, że cisnąca się hałastra fanów nie pozwoli jej dotrzeć do mężczyzny. Mogła tylko patrzeć na niego tak, jak on patrzył na nią.

Nie była pewna ile to trwało, może kilka sekund, ale zdawało się o wiele dłużej. Wreszcie tłum zasłonił go znowu a gdy odsłonił miejsce, w którym stał było już puste.
- Proszę pani, wszystko w porządku? - z boku usłyszała głos ochroniarza.
Vandelopa spojrzała na niego, lecz jakby go nie widziała. Bez słowa szybko wróciła do garderoby, wpuszczając do środka trzy rozchichotane fanki.
 
Mira jest offline  
Stary 24-11-2017, 10:46   #93
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Nagle drzwi garderoby otworzyły się i do środka weszły trzy zgrabne panienki w towarzystwie de Sade.
- Niespodzianka Mass Æffect! - zaświergotały radośnie fanki do Rebel Yella i Sully’ego.

[MEDIA]http://cdn01.cdn.justjared.com/wp-content/uploads/2016/10/dewan-casa/jenna-dewan-unicorn-emmanuelle-chriqui-casamigos-party-12.jpg[/MEDIA]

Zabrakło tylko zapowiadanego posiadacza imponującego przyrodzenia, którego chciała skrzypaczka. Ta jednak jakby w ogóle zapomniała o swoim planie orgii, bo po prostu przeszła przez garderobę, w przelocie zabierając Chrisowi piwo z ręki. Następnie usiadła w najciemniejszym kącie, napiła się i zaczęła coś mruczeć pod nosem. Było to dziwne zachowanie, lecz nie niespotykane. Billy i Chris mogli się domyśleć, że Anastazję właśnie w swoje macki dopadła wena i dziewczyna teraz dyktuje Mayi tekst być może nowego hiciora zespołu.

Billy natomiast wydawał się nie być w humorze, co niestety nie wróżyło za dobrze planowanej orgii, choć uśmiechnął się wesoło do trójki dziewcząt.
- Zawsze miło poznać tak… wspaniałe… fanki - rzekł na powitanie.
- Kiedy ostatnio grałyście w butelkę? - Chris zrobił niewinną minę przesuwając wzrokiem po dziewczynach. Zatrzymał ją na ciemnowłosej, z koszulką jakiegoś starego filmu. - “Beautiful Loser”... nie wyglądasz na przegraną. - Uśmiechnął się.
- Czasem przegrać znaczy wygrać… czy jakoś tak - zachichotała, unosząc w górę ręce i okręcając się dookoła, od czego chyba zakręciło jej się w głowie. - Wooh! - zawołała i wylądowała na siedzeniu obok perkusisty, chwytając się za jego ramię. - Jestem Jenna. - Z udawanie poważną miną podała mu dłoń na powitanie.
- W butelkę? - Blondynka z rogiem jednorożca spojrzała na śmiejącą się szatynkę. - O ja pierdolę, chyba w liceum, nie?
- Nooo - odparła przebrana za kowbojkę szatynka, patrząc na muzyków - wy tak na serio?
- Nie, po wczorajszym mi już wystarczy. - Chris żywo pokręcił głową. - Nawet jak korci by wyznaczyć Jennie zadanie aby sprawdzić czy potrafi masować. - Szturchnął lekko w bok ciemnowłosą dziewczynę. - Napijecie się czegoś?
- No myślałam, że już nie zaproponują tylko od razu do gały - zaśmiała się blondynka-jednorożec.
- A jednak dżentelmeni - rzekła kowbojka - wódę?
- Zdecydowanie wódę - zgodziła się Jednorożec.
Ciemnowłosa tymczasem położyła dłonie na barkach Chrisa i zaczęła je masować.
- Czy potrafię? I to jak! Zrelaksuj się, przystojniaku…
- Zdecydowanie przyda się nam relaks… to był ciężki koncert i pewnie intensywny w tłumie. - Billy dla odmiany zabrał się do częstowania obojga dziewcząt alkoholem, gdy Chris ułożył się wygodniej aby zrobić więcej miejsca “samozwańczej masażystce”. - To jak mam do was mówić i jak długo jesteście naszymi fankami?
- O w chuuj! - roześmiała się Jednorożec a kowbojka jej zawtórowała. - Ale siara. Od dzisiaj?
- Od wczoraj! Ja jestem… Lucky.
- A ja Jednorożec.
- W takim razie musimy postarać się by miłość do naszego bandu stała się trwała i gorąca, prawda Chris? - zapytał wesoło Billy.

Choć impreza wyraźnie nabierała rumieńców, zazwyczaj pierwsza do zabawy Anastazja wciąż siedziała w kącie wagonu. Skończyła dyktować i teraz tępo wpatrywała się w zasłonięte kotarą okno. Może jednak zdążyła już coś wciągnąć?
- Nie wiem Billy, powiem ci jak wrócę na ziemię - Sully wymruczał z upodobaniem poddając się zabiegom Jenny, w tej pozycji nie widział de Sade. - Ta ślicznotka właśnie mi robi pierdolony goodtrip po niebie, nie wymagaj bym myślał za bardzo mózgiem.
- Cóż… wygląda moje drogie, że musicie się jakoś mną podzielić. Wasza koleżanka zagarnęła Chrisa dla siebie. - Westchnął “cierpiętniczo” Billy.

Sully rozanielony zachował w kwestiach “dzielenia się” przez dziewczyny “Rebel Yellem” kamienną twarz, przykrywając fakt, że minęło jeszcze za mało czasu od występu, aby on mógł sprostać choćby jednej. Dziewczyny najpierw podzieliły się alkoholem, wychylając nalane im kieliszki.
- Ale najpierw fotki! - zawołała kowbojka. - Bo nikt nam nie uwierzy!
Objęły obie Billy’ego przybierając różne pozy i ustawiając w różnych pozach jego, to gładząc jego klatę, to całując, to głaszcząc i robiąc sobie z nim seflie.
- Teraz ja sama! - zarządziła Jednoożec obejmując Rebel Yella, podczas gdy koleżanka zrobiła jej co najmniej tuzin zdjęć i nagrała filmik. A potem zamieniły się miejscami.
- Możemy z gitarami?.
- Ja pierdolę, co za pustaki - westchnęła Jenna do ucha masowanego przez siebie Chrisa, któremu ugniatała teraz namiętnie zmęczone biciem w gary ramiona.
- Lepiej nie. Są dość delikatne… a na razie nie zarabiamy tyle by móc je rozwalać na scenie - odparł Billy niechętny do narażania tych instrumentów na palce fanek. Nawet tak ładnych.
- Jesteście tu dla naszych chłopców. Na wasze miejsce jest wiele innych - przypomniała dziewczynom wyjątkowo ponuro Anastazja, która nagle podniosła się ze swojego miejsca.
- Ja nie narzekam - Chris przekręcił lekko głowę układając ją na boku. Jenna siedząc na nim na wysokości pośladków nie blokowała mu zbytnio ruchów, przez co sięgnął po piwo. - Chętnie się nawet odwdzięczę, mogę dać Ci lekcję gry na perkusji Jenn’.
- Jaa, ekstra! - zapiszczała. - Ale do tego trzeba chyba mieć takie umięśnione ramiona jak ty, prawda?

Tymczasem skrzypaczka podeszła do Billy’ego i przyjrzała się dziewczynom.
- Zróbmy mały konkurs. Chętnie przekonam się, która z was lepiej całuje. Ta, która wygra dostanie kreskę. Co ty na to Rebel Yell? - zapytała z szelmowskim uśmiechem.
- Nie mam nic przeciwko - stwierdził z uśmiechem Billy.
- SillyBoy ty i twoja koleżanka, bawicie się z nami?
Jednorożec pokazała w ich stronę język i zakręciła nim lubieżnie w sposób zwiastujący imponujące umiejętności, ale kowbojka stała z zaciętym wyrazem twarzy, spoglądając na Anastazję.
- Zaraz... - odezwała się. - Co znaczy, że na nasze miejsce jest wiele innych, co? Myślicie, że jesteśmy jakimiś łatwymi szmatami, jak ta? - Wskazała na Jennę, która oderwała się od masowania Chrisa.
- Kogo nazywasz szmatą, pustaku!? - zawołała. - Mam ci przywalić?
- A spierdalajcie, gwiazdory, niech sama wam obciąga! - odparowała kowbojka. - Chodź, Sally!
- Ale… - zaprotestowała Jednorożec, jednak koleżanka pociągnęła ją już za rękę do wyjścia z wagonu i po chwili obie wyszły. Nawalona Jednorożec pomachała im jeszcze na pożegnanie, wzruszając ramionami, a kowbojka pokazała faka.
- Głupie cipy, mówię wam, nic nie straciliście - skomentowała Jenn. - Jeszcze byście się czymś zarazili.
- Anastazjo… - Rebel Yell potargał włosy skrzypaczki swoją dłonią - od dziś PR zostaw reszcie ekipy, dobrze? Nie obraża się fanek, bo z tego są tylko kłopoty. - Spojrzał na Jennę uśmiechając się. - No cóż… a ty? Chris chyba ma szczęście dziś, bo zagarnął cię dla siebie.

Perkusista tymczasem ciężko przekręcił się na plecy, przez co ciemnowłosa siedziała mu na lędźwiach. Exodusu jednorożcowo-indiańskiego nie komentował, na jego twarzy była nawet ulga. Brutalny cat-fight… to nie był dobry na to moment. Nawiązał do 'lekcji gry na perkusji':
- Jebać mięśnie, technika się liczy. - Uśmiechnął się coś kombinując. Odstawił piwo i z paczki wyciągnął dwa fajki. - Niektórzy lubią grać na electro-drum. Czujniki konwertują uderzenia w plastik na syntedźwięk. Ja preferuję classic. Napięta skóra, naturalna… - powoli przejechał papierosami niby pałeczkami po udach Jenny. - W różnych miejscach, z różną siłą… wydobywa się różne dźwięki... - Przejechał papierosami po jej biodrach, brzuchu. - W odpowiednim momencie, gdy wyczuje się moment, trzeba skupić się też na talerzach. To te większe, wypukłe, na środku nawet jakby sterczące. - Zaakcentował odpowiednio dotykiem improwizowanych ‘pałeczek’ do gry w ‘wypukłych miejscach mających potencjał do czegoś ‘sterczącego pośrodku’.
Jenna roześmiała się i rzekła:
- To było bardzo pouczające.

Anastazja śledziła jego dłonie wzrokiem. Widać jednak jej myśli były gdzieś indziej, bo na twarzy nie malowały się żadne emocje nawiązujące do uwodzicielskiej gry Chrisa.
- Sorry, stary - powiedziała wreszcie do Billy’ego - Chciałam dobrze. Może jednak... ty sam sobie coś złów?
- Nie jestem w nastroju - stwierdził krótko Rebel Yell i wzruszył ramionami. - Już wcześniej miałem zepsuty wieczór. Pewnie posłucham jak FistBaby gra. Podpatrzę jej triki.
- Może... chcesz pogadać? - zapytała skrzypaczka, która już wcześniej zauważyła dziwny stan ducha Rebel Yella.
- Ale nie tutaj. Nie psujmy zabawy innym - stwierdził cierpko kompozytor.
Anastazja zgodziła się gestem głowy, po czym wysunęła zapraszająco dłoń do Billy’ego.
- Co powiesz na randkę? Tylko ty, ja i setka naszych problemów, które są niczym dla wszechświata. - Rzekła z pozorną wesołością.
- Jeśli jednak nasze problemy powiją swoje dziecko, to nie wiń mnie - zaśmiał się Rebel Yell podając jej dłoń i pozwalając się pociągnąć Anastazji tam gdzie chciała ich zaprowadzić.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-11-2017, 13:17   #94
 
Ganlauken's Avatar
 
Reputacja: 1 Ganlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwu
Sex On the Backstage

Nim zdążyli wyjść z wagonu, drzwi zaskrzypiały a do środka wkroczyły dwie nowe dziewczyny a zaraz za nimi JJ, który otoczył je obie ramionami z miną triumfatora. Jedna była drobną blondynką o długich, kręconych włosach a druga czarnowłosą gotką.
- No cześć - odezwała się blondynka zachrypniętym głosem. - Fajna kanciapa.
Zaś zaraz za tą trójką do garderoby weszła Rosalie, w peruce z błękitnych dredów.
-Taki nietypowy backstage, ale jakże przytulny - po czym przedstawił dziewczynom resztę załogi. Saksofonista tym razem bezpośrednio zwrócił się w stronę Billiego. - słuchaj, przy barze czeka jakiś typek, który dopytuje mnie o Alamo. Dasz radę z nim chwilę pogawędzić? Rozalka, to jest jakiś twój znajomy, tak? Tym razem zwrócił się do Ros.
- Drogie panie mają ochotę na jakiś słodki trunek do picia? Dzisiaj bar jest za free.
- Powiedzmy, że znajomy. Gość z ochrony Alamo. Chce się dogadać w sprawie koncertu, bo miasto huczy od plotek, że gracie. Sprawa dość pilna, pogadasz z nim? - Rosalie zwróciła się do Rebell Yella.
- Ja? Chris nie powinien? - zadumał się Rebel Yell drapiąc po karku. On się na ochronie nie znał. Spojrzał na Sully’ego.- Zrywaj się. idziesz ze mną.
- Jasne. - Chris nawet nie odwrócił głowy. - Jak tylko piekło zamarźnie, PCCP dostanie Grammy, a Sayonara Joe wejdzie do kongresu - rzucił przywołując jednego vlogera, który rozkręcał swój fame w necie na bazie solowej koprofilii. Jednego fajka-pałeczkę wsadził w usta Jenny, drugiego w swoje i oba zaraz odpalił.
- A fuj! - wypluła papierosa na podłogę. - Sam tytoń, bez trawy?
- Billy? - Rosalie spojrzała proszącym wzrokiem. - Anastazja? Weźcie z nim pogadajcie i będziecie mieć z głowy. - Sięgnęła po piwo.
- Jak piekło zamarznie? Jak my się sami wybijemy, co? - stwierdził sarkastycznie Rebel Yell zwracając się do Chrisa, po czym rzekł do Rosalie. - Dobra… prowadź do niego. Idziemy.
A ponieważ nie puścił dłoni Anastazji, ta ruszyła za nim bez oporów.
Po prawdzie skrzypaczka nie miała ochoty obserwować kolejnych podbojów chłopaków z zespołu. Przytuliła się więc do Rebel Yella i trzymając dłoń na jego pośladku dała się wyprowadzić z garderoby.
- Tylko nie zachlapcie mi futerału, bo jaja utnę! - przestrzegła kolegów.
- Aye, futerał tabu. To spieprzaj Billy - rzucił Sully zdradzając w tonie oznaki wkurwienia.
JJ przyglądał się całej dyskusji będąc coraz bardziej poirytowanym.
- Nie no kurwa, co to za rozkminki? - Puścił tylko oczko w stronę skrzypaczki, po czym złapał obydwie dziewczyny za ręce i poprowadził w stronę barku.
- Bleh, co za siedlisko rozpusty - tatuażystka wzdrygneła się z udawanym obrzydzeniem i popijając piwo wyszła z garderoby prowadząc za sobą muzyków.
- O tak, alkohol - wyszeptała głośno blondynka, chwytając i gładząc pieszczotliwie butelkę wódki. - Nie kłóćcie się - spojrzała na Chrisa i dodała natchnionym tonem. - Jesteście braćmi i siostrami w sztuce. Peace, love and understanding.
- Peace, fuck, rock’n’roll - zgodził się z nią Sully parafrazując stare, znane powiedzenie. - Trawa wyszła kochanie - rzucił do Jenny, która wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że to nie jest dla niej kwestia życia i śmierci - może później, jak przechwycimy jeszcze jakiegoś dilera na stacji - dodał odpalając papierosa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miał kasę by wydać ją na prochy, gdzieś tam w czaszce perkusisty rozlał się srogi entuzjazm.
- Coś w tym stylu - saksofonista odpowiedział perkusiście. - Dobra dziewczyny, przenieśmy się trochę na tył, i dajmy naszemu pałkerowi odpocząć w ramionach jego sympatycznej towarzyszki. Dał dzisiaj z siebie wszystko i był naszym cichym bohaterem. Chris jest odpowiedzialny za naszą oprawę, to dzięki niemu mogę przez większość koncertu stać w cieniu i skupiać się na graniu, podczas gdy wy możecie wtedy aktywować w swoich ślicznych głowach komórki odpowiedzialne za wyobraźnię. - Pochwycił kolejną flaszkę whiskey, która to już była? Trzecia czy może czwarta? W sumie nie miało to już żadnego znaczenia, tylko ten nieszczęsny helikopter w głowie, błędnik powoli zaczynał odmawiać posłuszeństwa... Skinął delikatnie głową w stronę perkusisty - mistrzu wybacz - po czym zabrał dziewczyny w głąb wagonu. Przyklejona do niego blondynka ruszyła bez wahania a gotka obejrzała się jeszcze na drzwi, może licząc na to, że wróci Billy i dostanie jakiegoś rockmana na wyłączność.
- Co, nigdy nie próbowałaś z inną dziewczyną? - zaśmiała się blondynka. - No chodź, wolna miłość! - chwyciła ją za dłoń i pociągnęła za sobą i saksofonistą. - Zasłoń kotarę, daj tamtym trochę prywatności.
Nim kotara oddzieliła drugą część wagonu JJ ujrzał jeszcze jak Jenna wyjmuje papierosa z ust perkusisty i kładzie się na nim, na co Sully aktywował swoje łącze sense/net. Ot zawsze parę dolców więcej z dzisiejszego wieczoru. Lamia obsługująca jego konto na serwisie, na którym szły oferty sensetripów, jak zawsze otworzyła kanał dodając do niego hasztagi mniej więcej określające czego można spodziewać się po płatnej podróży w ciele Chrisa. Najczęściej były to mordobicia czynione z Nigelem i Hanem, ale dziś…

#MassÆffect
#Sully
#sexonbackstage
#invisibleclub
#afterconcert

Problem był w tym, że to była Lamia…
Ta SI akurat nie byłaby sobą gdyby nie dodała czegoś specyficznego od siebie.

#czykutasogłowemustanie?

Chris zaczął wyłuskiwać Jennę z koszulki, na wszelki wypadek blokując jej usta pocałunkiem, ale tego JJ już nie widział, zresztą po chwili myślał już tylko o tym co dzieje się po jego stronie kotary.
 
Ganlauken jest offline  
Stary 24-11-2017, 17:24   #95
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Była trzecia w nocy, ale impreza jeszcze nie chyliła się ku końcowi.
Mimo niosącej się tunelem muzyki, całkiem wyraźnie usłyszeli z sąsiedniego wagonu śpiew Howl. O ile pamiętali zamknęła się tam z Dale’m.
Pod następnym wagonem z kolei stało dwóch postawnych mężczyzn, biały blondyn i Azjata, gawędząc i paląc papierosy. Ze środka rozległo się akurat głośne rosyjskie “na zdarovie!”. Najwyraźniej dobito tam dziś dobrego interesu. Odgłosy zabawy dobiegały też z kolejnych wagonów, tych już dostępnych z peronu.
Tłum na parkiecie tylko nieznacznie się przerzedził. Przeszli torami tym razem praktycznie niezauważeni i przepuszczeni przez ochroniarza wkroczyli tylnym wejściem do wagonu barowego.

Obok czekał, sącząc przez słomkę mojito długowłosy Latynos, z brodą i lekkimi zakolami. Uśmiechnął się na widok Rosalie i pary muzyków. Chyba zaskoczyło go, że oboje nie są nawet mocno pijani. Anastazja już go znała, więc przedstawił się tylko Billy’emu.
- Marco Galvan, szef ochrony Alamo - podał dłoń Rebel Yellowi. - Zajmę wam pięć minut, ok? Więc, po mieście krąży wieść, że zagracie na proteście… ale nie potwierdziliście tego nam, ani na zespołowej stronie. A ja muszę mieć wasze potwierdzenie, żeby postarać się was uchronić przed prewencyjnym aresztem. Co nie będzie łatwe, podejrzewam.

Skrzypaczka, która całą drogę szła pomiędzy Ross a Billym obejmując oboje w pasie, teraz wskazała barmanowi butelkę tequilli, a na palcach pokazała, by przygotował cztery kieliszki. Usiadła potem obok Marco tak blisko, że jej nagie kolana dotykały jego uda. Uśmiechnęła się szeroko, drapieżnie.

- A skąd drogi szefuniu mamy wiedzieć, że nie jesteś szpiclem? - Zapytała. - Wszak po Alamo kręci się ostatnio więcej dronów i innych podejrzanych korpo-typów. Ktoś ich wpuszcza... ktoś... nie współpracuje... - pogładziła palcem jego kark i spojrzała głęboko w oczy.
Zamrugał nimi, tak zdumiony insynuacją Anastazji, że nie zdążył odpowiedzieć.

- A kto niby chciałby nas aresztować? - zapytał Billy drapiąc się po podbródku. - Nie jesteśmy znowu tak mainstreamowi jeszcze, byśmy się liczyli.

- Pewnie Pacyfki. Poszła plota, że dajecie koncert, więc mogą was przymknąć tak na wszelki wypadek, gdyby plotka okazała się prawdą. Tym, którzy chcą wysiedlić Alamo raczej nie na rękę są głośne protesty, a wy przyciągniecie sporo ludzi - skończyła i dopiła zabrane z garderoby piwo.

- Howl się w sumie tego trochę obawiała, że nas zamkną. - przypomniał sobie Rebel Yell.

- Raczej nie wszystkich, ale w waszym zespole chyba ciężko kogoś zastąpić, prawda? - powiedział Marco. - Mniej więcej do południa powinniście być bezpieczni, ale potem pewnie spróbują kogoś z was przygwoździć na czterdzieści osiem godzin, tak żeby nie zdążył wyjść na protest. Tyle mogą trzymać bez postawienia zarzutów. Wiemy, że taki mają plan wobec mnie i innych z samoobrony i samorządu Alamo, więc… - wręczył Billy’emu sportową torbę. W środku było sześć ruloników z cienkich, grafenowych drucików. Holomaski. - Noście je. Tylko pamiętajcie, że gliny mają prawo wylegitymować każdego noszącego holomaskę, filtry w kamerach je wykrywają. Zatem... najlepiej gdybyście zabunkrowali się jak najszybciej w Alamo.

Anastazji jednak taka odpowiedź i ten prezent nie zadowalały. Nachyliła się nad mężczyzną i przejechała językiem po jego szczęce - niespiesznie, z kocią zmysłowością.
- Jesteś szefem ochrony... a nie wiesz czy wystąpimy... to ciekawe…

- A wy wiecie? - zapytał po chwili, trochę zaskoczony jej zachowaniem, ale nie odsunął się. - Nie odpowiedziałaś Paulowi.

- Pomyślimy nad tym. Dzięki. - stwierdził nieco zafrapowany Billy. Nie tak planował spędzić wieczór. Nie na polityce. Chciał wszak odpocząć od Silvera i Chrisa. - Pewnie zagramy. Nie wiem czy w całym składzie. Ale… - spojrzał na Anastazję.- Ty masz ochotę co? Na takie ryzyko? Sully też chyba.

Zachichotała, uwieszając się na ramieniu Marco.
- Tak. Tylko Howl się wahała. Ale jest jeszcze ta laska, która mówiła o nagrywaniu teledysku. Podobno ma niezły sprzęt do tego.

- Drony własnej konstrukcji - sprecyzował Marco. - Słuchajcie, wiem, że teraz się bawicie, ale dla tysięcy ludzi ten protest to kwestia utraty dachu nad głową. Alamo to nie klub, musimy przygotować scenę na dachu i nagłośnienie a nie będziemy tracić czasu i pieniędzy dla waszego “pewnie zagramy”. Czekamy na odpowiedź do wieczora. Możecie kontaktować się przez Rosalie - wskazał skinieniem głowy na tatuażystkę - będzie naszą łączniczką.

- Ok. Jak dla mnie może być. - odparł Billy skinieniem głowy. - Pogadamy w zespole. Dziś już brak czasu na interesy.

- To nie interes - rzekł Marco. - To Krzyk Buntownika, czy jak to tam szło. Zobaczymy czy prawdziwy czy tylko dla publiki.
Delikatnie zdjął ze swojego ramienia dłonie Anastazji.

- Nie pokładałbym zbyt wiele nadziei w jednej piosence. - wzruszył smętnie ramionami Rebel Yell. - To tylko muzyka i trochę tekstu. Nie powstrzyma prawników ni sił porządkowych.

- Ja będę. - Odpowiedziała nagle całkiem poważna Vandelopa. W końcu też była mieszkanką Alamo i znała ludzi tam bytujących. Wiedziała, że dla wielu utrata tego dachu nad głową oznacza wyrzucenie na bruk. Dosłownie. - Z zespołem lub bez. Będę z wami. Szykujcie ten jebany koncert!

- No i to rozumiem! Rosalie wyszczerzyła się do Anastazji, podeszła do niej szybko i przytuliła z całej siły, a że była trochę pijana to obdarowała ją jeszcze soczystym buziakiem w usta, na który de Sade odpowiedziała bez chwili ociągania.
- A ciągle panuje pogląd, że kobiety takie niedecyzyjne, bla bla…. - spojrzała z wyrzutem na Rebell Yell’a.

- Ja też będę… ale za zespół ręczyć nie mogę. - stwierdził Billy krótko splatając ramiona na klatce piersiowej.

- Dzięki. - Marco uśmiechnął się do całej trójki. - Czekam na info od reszty.

Tymczasem ujrzeli nadchodzącą ku nim Liz, nawaloną tak bardzo jak istota ludzka jest w stanie trzymając się jeszcze na nogach. Szła chwiejnie, podtrzymywana momentami przez Rasco. Podążała za nimi niebieskowłosa dziewczyna, która wcześniej towarzyszyła Dzieciom Kwiatom.

- Ktoś tu się potrafi bawić. - ocenił Billy zerkając na Liz, a potem krótko na towarzyszącą jej dziewczynę. Wydawało się, że wraz z nią podchodząc kolejne sprawy, które Rebel Yell wyraźnie wolałby dziś uniknąć.

- A my powinniśmy wziąć z niej przykład - oceniła Ross, bo czuła się podle trzeźwa. - To, co wszystko mamy dogadane. Ogarniacie zespół jak już wytrzeźwieje i odprawi z garderoby długonogie zdobycze i do wieczora dajecie mi znać czy wszyscy grają?

- Tak. - stwierdził Rebel Yell zerkając na Anastazję w kwestii potwierdzenia.
Czerwonowłosa wykonała znaczący gest ustami i dłonią jakby komuś obciągała. Billy jednak wiedział, że w jej przypadku oznacza to po prostu pełną zgodę.

-Czeee ferajna, gdzie się podziewaliście podczas gdy ja podbijałam kosmos? - Liz wreszcie dotarła i z miejsca zabrała się za okazywanie czułości członkom zespołu, co w jej wykonaniu wyglądało mniej więcej jak zapasy z niedźwiedziem. - To jest… - wskazała na niebieskowłosą i zamarła szukając w odmętach pamięci właściwego imienia. - Janice, ha! Dziewczyna Rasco - wyjaśniła i upiła łyk z butelki Danielsa, która zrosła się z jej dłonią.

- Janis. - poprawił ją Billy i dodał. - My stąpaliśmy po twardej ziemi, niestety. I to zdecydowanie za długo. Idziemy się nawalić do baru, ostatni trzeźwy zbiera resztę?

- O tak, bierz mnie tygrysie - powiedziała Vandelopa, przechylając kieliszek.

- No przecież mówię, że Janice… - Liz spojrzała na niego jak na kompletnego analfabetę.

- Zakładasz, że znajdzie się jakiś trzeźwy? - tatuażystka uniosła brwi. - Ja mam obiecane doniesienie do domu w razie gdybym zaniemogła… - zacięła się na chwilę - cholera tylko zgubiłam mój transport. I twojego kochasia - rzuciła do Anastazji.
- Rosie - przywitała się z Rasco, którego niby kojarzyła ale jakoś nigdy nie było okazji nic razem wypić, i jego dziewczyną. - Fajna stylówa - skomentowała wygląd niebieskowłosej.

- Dzięki, lubimy ten sam kolor - Janis przestała łypać niechętnym wzrokiem na Liz i przyjrzała się z podziwem długim błękitnym dredom tatuażystki, najwyraźniej nieświadoma, że to peruka.
- Rasco, ten koleś od głośników i takich tam - dźwiękowiec przedstawił się Rosalie. - Zdecydowanie chodźmy do baru.

- To ja się pożegnam - rzekł Marco unosząc dłoń. - Niestety nie mogę balować dziś całą noc.
Wręczył jeszcze Rosalie karteczkę.
- Papierowy liścik, jak słodko - zaśmiała się i schowała karteczkę do niewielkiej torebki przewieszonej przez ramię.
- Numer do Darta, jednego z moich ludzi. Moje holo może być na podsłuchu. Dzięki za pomoc w negocjacjach - wskazał dyskretnie głową na Billy’ego i De Sade i uśmiechnął. - I do zobaczenia w Alamo.

- Ok… idziemy pić, a potem się zobaczy. - Billy zagarnął Anastazję do siebie przyciskając dziewczynę do ciała, a dłonią chwytając za jej pośladek, na wypadek gdyby próbowała mu się wymknąć. Nie próbowała bynajmniej. Za to Rebel Yell poczuł jak pośladek pod jego dotykiem napina się a biodro dziewczyny mimochodem ociera się o jego krocze, gdy tak szli te kilka metrów przytuleni do siebie jak dzieciaki.

- Miły ten Rasco. - mruknął Billy do Janis jakoś tak niepewnie. Jakby nie wiedział co powiedzieć.

- Prawda? - uśmiechnęła się błękitnowłosa.

- A wy dokąd? - Liz zwróciła się do Rasco i Janis.

- Do baru - odparł Rasco, opierając się o bar, przy którym właśnie się znaleźli, choć Liz wydawało się, że przejście tych pięciu metrów trwało bardzo długo. - Musimy nadrobić.

- Ale tylko trochę - wtrąciła szybko Janis. - Jedno piwko i lecimy.

- No tak, dwa szybkie piwka - zgodził się kreatywnie Rasco.

- Jak to idziecie? - Liz sie skrzywiła zawiedziona. - Myślałam, że… No nic, jebać to. A tak w ogóle to widziałam cię z Izzy’m. Jesteś jedną z Dzieci? Bo to by znaczyło, że jesteśmy trochę, hehe, jakby po przeciwnych, hehe, stronach barykady.

- Kto jest ten jest. - Wcięła się Anastazja nachylając nad barem, by sięgnąć po najbliższą butelkę i wypinając tyłeczek do zgromadzonej wokół gawiedzi.
- Dopóki nie mówią, że ruchanie się to zło, to ja jestem w tym samym teamie. Wszyscy powinni się obowiązkowo ruchać 2 razy w tygodniu! Ustawowo! Wtedy ludzie nie chodziliby tacy wkurwieni i nie robili problemów z pierdół! - wygłosiła swoją mądrość, najwyraźniej mając już coraz mocniej w czubie.

- I napijmy się za te święte słowa! - zawołała entuzjastycznie Rosalie. - Dla mnie Tequila, ze trzy shoty od razu - rzuciła do przechodzącego za barem, całkiem przystojnego jak na Azjatę barmana. W międzyczasie wysłała wiadomości do Kirka i Arwanee, z fotką miejsca, w którym akurat są.
Kirk odesłał jej zdjęcie parkietu a Arwanee… taksówki.

- Ja się rucham - wtrąciła Liz odrobinę zagubiona, bo jakimś cudem wymyśliła sobie, że jest wykluczona z teamu. - Normalnie non stop. W domu… w aucie i… w domu - wyliczała zginając palce. - Tak jest jak się ma chłopaka, co nie Janice? Jestem pewna, że Rasco też cię ciągle posuwa, bo jak jeszcze ciebie nie miał to posuwał ostro i posuwał wiele. Nie żeby na raz… I nie żeby mnie, chuj w mordę! - splunęła pod buty i skrzyżowała palce choć miała wrażenie, że się niezamierzenie pogrąża. - Jest jak brat. A jeśli o braciach mowa to Howl chyba właśnie posuwa mojego… Nie, Janice, nie Rasco! Tego drugiego. Naszego być może managera. - Liz dostała słowotoku.

Twarz Janis stężała, wyrażając szok pomieszany z odrazą. Przez chwilę nie była w stanie nic wykrztusić, podobnie zresztą jak wszyscy wokół. Nawet barman nalewający tequilę zamarł z szeroko otwartymi oczami i trunek przepełnił szklankę, rozlewając się po blacie.
- Jesteś… - błękitnowłosa szukała sekundę odpowiedniego słowa, które wreszcie wypluła z obrzydzeniem: - żałosna!
Oderwała się od baru i ruszyła szybkim krokiem do wyjścia z wagonu a oniemiały Rasco poderwał się i pobiegł za nią, rzucając jeszcze Liz wściekłe spojrzenie.

“Janis… pogadamy po południu. Ok?” - wystukał na e-glass Billy nie zamierzając za nią gonić. Za dużo miał na głowie i był zdecydowanie za trzeźwy.
- Coś mocnego dla wszystkich. - zadecydował Billy wzruszając ramionami. Pijacki bełkot Liz specjalnie nim nie wstrząsnął, właśnie z tego powodu… bo był pijacki.

Rosalie, którą chwilowo trochę przytkało, zaczęła nagle rechotać wyraźnie rozbawiona monologiem Liz. - To się panna wkurwiła - skomentowała próbując przestać chichotać. - Ale się będziesz musiała jutro tłumaczyć - zrobiła minę, jakby już jej współczuła. - No ale to dopiero jutro, nie? A teraz może napijemy się w końcu za to ruchania minimum dwa razy w tygodniu, hm?

Liz oblekła się w wyraz totalnego niezrozumienia.
- Powiedziałam coś nie tak? - wlała sobie w gardło znaczny strumień whiskey jakby chciała zdezynfekować swoje grzeszne, wygadujące bzdury gardło. Spojrzała kątem oka na Billa. - Ona jest jakaś ekstra wrażliwa?

- Nie… ale ty palnęłaś głupstwo… nie ty pierwsza dziś, więc się nie przejmuj. - stwierdził Rebel Yell wlewając trunek do gardła jej wzorem.

Anastazja zaś zachowywała się jakby nic się nie stało. Ot wlewała w siebie zawartość zdobycznej butelczyny, bo szkoda jej było czasu na kieliszki.
- No to w czym rzecz? - zapytała Billy’ego tonem doświadczonego psychoterapeuty.

- Za dużo gadania o ruchaniu… za mało ruchania. - odparł podobnym tonem Billy i zaśmiał się cicho. Wzruszył ramionami. - Nie ma co rozważać tej… tam… wpadki Liz. To problem Rasco… nie nasz.

- Chodziło mi o ciebie. Co ciebie gnębi, przystojniaku? Na ruchanie nie zwalaj, bo sam się wymigałeś. - Powiedziała celując w niego palcem... czy w okolicę jego twarzy, bo palec poruszał się falistymi ruchami w prawo i w lewo.

- Nie wymigałem… nadal jesteś w pobliżu, więc uważaj żebym cię nie zaciągnął w ciemny kącik. - zagroził żartobliwie Rebel Yell i w ramach spełniania groźby nachylił się, by ustami zakosztować szyi skrzypaczki, powoli muskając ją czubkiem języka. Po czym dodał wskazując na Rosalie. - A ona nas wyciągnęła na spotkanie. Ja tu się nie migam. - Poza oczywistym wymigiwaniem się od odpowiedzi. Anastazja zamruczała, przymykając oczy i rozkoszując się dotykiem mężczyzny.

Rosalie walnęła dwa szoty, odebrała wiadomości od znajomych i wróciła do rozmowy. - Ona - zwróciła się do Billy’ego z udawanym wyrzutem - już wam nie przeszkadza więc możecie sobie spokojnie gruchać gołąbeczki.

- Możesz też dołączyć się do gruchania. Im więcej tym weselej. - cokolwiek gnębiło Billy’ego, to próbował się wyraźnie wymigać z mówienia o tym.

Ale Liz najwyraźniej nie wychwyciła aluzji bo brnęła w temat.
- Ty… to Janice jest od drug hippisów czy nie? Czemu się tu spotykali dziś z Locosami? I czy… tylko mnie Locos kojarzy się z polówką z krokodylem?

- Nie wiem… ale pewnie nic dobrego to nie wróży. - odparł wymijająco Billy wlewając kolejny kieliszek. - Dwa zimne dranie będą iść łapka w łapkę.

- Kurwa, potrzebuję broni - zauważyła Liz pozornie trzeźwo. - W razie gdyby niedojebany palant poczuł się jednak urażony, nie?

- Co znowu za niedojebany palant? - zmarszczyła brwi. Wyraźnie przestała nadążać za niektórymi wątkami dyskusji chlapnęła więc dwa kolejne kieliszki.

- Nie wiem o czym mówicie, ale wiem jedno. - Vandelopa położyła dłoń na piersi Rebel Yella, by go lekko odsunąć od siebie i spojrzeć w oczy... zamglonym od alkoholu wzrokiem. - Mieliśmy pogadać. - Powiedziała z naciskiem.

- No… dobra. Gdzie widzisz… się za kilka lat? Jaki masz cel przed oczami? Zagrać parę koncertów, przelecieć kilku facetów i lasek. Dorobić się paru fajnych wspomnień i… utknąć na jakimś śmietniku, który będziesz nazywała domem, czy coś więcej? Ile znaczą dla ciebie twoje utwory… wiersze, piosenki? - zaczął wyrzucać z siebie kolejne słowa Billy. - I to co się z nimi stanie. Chcesz je dać światu, czy pozwolić by utonęły w sieciowym infościeku pełnym muzycznego badziewa i paru perełek? Wolić… zaistnieć czy tylko się pobawić się życiem?

- No, kurwa, Meloman! Pojechałam po nim trochę... - Liz przeniosła wzrok z Ann na Billa i z powrotem. - Eeee, muszę iść. Oni go, kurwa, nie wpuszczą - i zaczęła się śmiać. Chyba nikt już nie podążał za tokiem myślenia Liz, która chyba chciała się oddalić, lecz usłyszała głos de Sade.

- Meloman cię nie chce. To by było zbyt proste. - powiedziała z jakąś dziwną pewnością siebie.

- Auć - Liz złapała się za serce, ale nadal parła do wyjścia, przynajmniej dopóki… nie pieprznęła czołem w futrynę.

- Pierdolić Melomana. - Billy nie wydawał się przejmować słowami Liz, wszak była nieźle zamroczona prochami i alkoholem. Meloman mógł być jedną z jej wizji. - Jeśli zechce cię to musi przejść przez całą ekipę z Warsaw. Nie będzie czego zbierać na końcu.

Anastazja patrzyła w ślad za odchodzącą wokalistką, oceniając, czy nie trzeba jej pomóc.

- Pod kontrolą! - zapewniła Liz szczerząc się radośnie i za drugim razem już trafiła w drzwi.

- Rosalie… dopilnujesz by jakoś doszła do reszty bandu? - zapytał cicho Rebel Yell.

- Jeśli będzie miała ochotę - rzuciła i dość niechętnie podniosła tyłek z wygodnego barowego krzesła, by podążyć za nieznanym w postaci Liz.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 25-11-2017, 14:44   #96
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Vandelopa poczekała aż ona i Billy zostaną sami... na tyle, na ile jest to możliwe pośrodku wielkiej imprezy. Udało jej się zresztą wypatrzeć jedno miejsce siedzące w kącie pod ścianą, gdzie ktoś postawił stary, wytargany fotel, zupełnie nie pasujący do wnętrza, ale wyglądający na wygodny.
Dziewczyna pociągnęła w jego kierunku towarzysza i wskazała ręką by usiadł. W drugiej wciąż trzymała do połowy pełną butelkę tequilli.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - stwierdził Billy siadając z podobną butelką niczym lustrzane odbicie dziewczyny, w bardzo krzywym zwierciadle… ale jednak odbicie.
Anastazja tymczasem usiadła mu na kolanach i przyjrzała się rozbieganym wzrokiem.
- To... cię męczy? Perspektywy? - Zapytała.
- Nie… nie to. Wieczny chłopiec Chris.- westchnął z irytacją Rebel Yell.- On uważa że korporacje, to potwory zainteresowane zarobkiem i wysysające wszystko ze swych… pracowników. Też mi odkrycie. Każdy to wie.
Westchnął głośno.
- Nie ma się co oszukiwać. Kontrakt z Silverem i cała ta współpraca… z wytwórnią to nie będzie spacerek po parku. Mogą być zgrzyty, mogą być problemy. Ale to nasza szansa. Jedyna szansa na wydostanie się szerzej i dalej. Jeśli z niej nie skorzystamy to utkniemy tu na dobre i będziemy się staczać w dół. Najpierw powoli i niezauważalnie, a potem coraz szybciej i szybciej… bam… koniec zespołu.
- Jak któreś z nas odejdzie to też to będzie koniec zespołu. - Powiedziała Anastazja wtulając się w niego i robiąc przerwę na to, by pociągnąć łyk z butelki. - Wiesz...mam wrażenie, że za bardzo chcecie obaj mieć rację. Tak jakby były tylko dwie ścieżki... a zawsze jest trzecia... i czwarta... i w efekcie może się okazać, że i tak pójdziemy jedną z tych dwóch ścieżek, ale wiesz czemu? Bo świadomość wyboru uspokaja. Daj odczuć Chrisowi, że w każdym momencie może się wycofać, że my możemy... Bo nawet jak nam jebną niebotyczne kary, nawet jak będą nas ścigać... nie zmuszą nas do niczego. W tym sęk, że w naszej robocie... nie da się bez serca... I ruchania. Mówiłam już jakie ruchanie jest ważne? - Uśmiechnęła się szeroko.
- Gadanie o ruchaniu… to nie to samo, co czyny. - stwierdził Billy pochylając głowę i bezczelnie wodząc językiem po jej dekolcie.- A ty… nadal mi nie powiedziałaś, gdzie zmierzasz… do czego chcesz dążyć.
Znów zamruczała, lecz choć dotyk Billy’ego sprawiał jej wyraźną przyjemność de Sade nie zachęcała go do kontynuacji.
- Wiesz... jest taka piosenka. Stara jak świat... a jednak to jest piosenka o mnie. “Ride” Lany del Rey. Ona właśnie zawiera cały mój plan na życie.

Who are you? Are you in touch with all of your darkest fantasies?
Have you created a life for yourself where you can experience them?
I have. I am fucking crazy. But I am free.

Znów się napiła.
- Chcę tylko żeby było ciekawie... - wzruszyła ramionami.
- Więc pewnie będzie. - trudno było stwierdzić co Billy chciał powiedzieć tymi słowami. Przytulił mocniej i zaborczo do siebie Anastazję. Jego usta muskały jej szyję delikatnie, ale wydawał się być znów… zamyślony nad czymś poza tą chwilą i tym miejscem.
Czuł jednak jak jej ciało napina się, jak skrzypaczka dostaje gęsiej skórki od dotyku jego warg.
- Billy... - szepnęła zmysłowo, by zakończyć w nieco innym tonie - Masz problemy? Poza... no wiesz, Alamo i ruchaniem.
- Ja nie mam problemów… - przerwał pieszczotę i dodał ponuro. - ...Okolica może mieć. Może masz rację, może powinienem też zapomnieć o wszystkim dziś.
Tym razem usta Billy’ego przylgnęły do ust Anastazji zachłannie, a dłoń wsunęła się pod jej zdobyczną koszulkę, by pochwycić za pierś i ścisnąć gwałtownie rozkoszując się jej miękkością i sprężystością. I miał gdzieś, czy ktoś będzie patrzył na to, co robili.
Skrzypaczka przeciągnęła się, zarzucając mu ramiona na szyję i ocierając się o mężczyznę. Nawet butelka, którą wcześniej miała w dłoni, teraz rozbiła się o ziemię gdzieś za fotelem.
- Opowiedz mi o tych problemach... okolicy. - Poprosiła.
- Ty próbujesz... mnie wodzić za nos i poznać moje wszystkie sekrety? - mruknął cicho Billy, co jednak nie przeszkadzało mu delektować się miłymi w dotyku krągłościami Anastazji.
- Jak wszystkie wydobędziesz, stanę się dla ciebie nudny. - dodał melancholicznie. Niemniej całując delikatnie szyję skrzypaczki mruczał. - Myślisz że tylko korporacje mają ludzi na własność? Z mafią, gangami jest tak samo. Gordon ma mnie… ma Janis. Od przeszłości tak łatwo nie da się uciec. A szef Dzieci Kwiatów to zimny skurczybyk najgorszego rodzaju. Ambitny skurczybyk… w dodatku coś planujący.
De Sade odwróciła nieco głowę, by spojrzeć na niego i pogładziła delikatnie jego policzek. Nie przerywała przy tym Rebel Yellowi pieszczot swego ciała. Był facetem. Domyślała się, że go to uspokaja i... tak łatwiej mu mówić. No i było to też dla niej przyjemne.
- Chodzi o Alamo czy coś więcej? - zapytała, po czym dodała - Teraz rozumiem czemu uważasz, że potrzebujemy Silvera.
- Tego... jeszcze nie wiem. Dowiem się dopiero. - całował jej szyję delikatnie, czasem kąsając skórę. Billy rozkoszował się zarówno samą De Sade jak i jej uwagą. - Nie wiem czy akurat musimy się martwić o Alamo. Za dużo tam wpływu korporacji, by gangi się wciskały… chyba.
- Ludzie ludziom zgotowali ten los, skarbie. To jest woda w której pływamy... i w której kiedyś utoniemy. Nie znaczy to jednak, że rafy koralowe nie są zajebiście piękne. - Odwróciła głowę i pocałowała Rebel Yella. Jednak ledwo jej języczek musnął jego wargi, gdy usłyszeli jak jakieś fanki piszczą z zachwytu na tę scenkę.
- Tutaj spokoju mieć nie będziemy. - czując pod dłonią miękki i sprężysty biust Anastazji Billy nie wydawał się jednak przejmować zamieszaniem. I pocałował drapieżnie usta skrzypaczki, jakby chciał przypieczętować swój podbój.

FistBaby zapuściła właśnie stary klubowy klasyk. Mocnej elektronicznej muzie towarzyszyły światła omiatające wagon barwnymi smugami. Wśród nich, gdzieś za plecami przyglądającej im się grupki fanów i innych ludzi mignęła twarz Olivera, który jednak po chwili zniknął w tłumie.
Gdzieś z boku dało się też usłyszeć komentarze: “Tej Howl to pewnie serce pęknie teraz”, “Co ty, to na pokaz”, “Ja słyszałam, że serio, tylko Anastazja to straszna zdzira”, “A słyszałyście, że Rebel Yell jest w stanie zaspokajać naraz aż pięć kobiet?!”, “No co ty, niby jak?”...

- Podobno nie jesteś w nastroju... - szepnęła de Sade do Billy’ego, po czym uśmiechnęła się. - Idziemy po rekord popularności na afterparty?
- Nie byłem, ale przy tobie jestem. - odparł ciepłym tonem i skinął głową. - Zgoda… chodźmy.
Wysunął z oporami dłoń spod jej koszulki, by mogła wstać.
- Myśl pozytywnie... - powiedziała Anastazja wstając i wyciągając dłoń do Billy’ego - Jak zespół się rozpadnie, dam ci się przelecieć. - Zaśmiała się głośno.
- Dopiero wtedy? To nie zabrzmiało pozytywnie. - odgryzł się Rebel Yell żartobliwym tonem.

Kiedy przeciskali się przez wagon, jeszcze niezdecydowani, którą stroną wyjść, minęli stanowisko Izziego, dilera Dzieci Kwiatów, który rozłożył się z towarem przy jednym ze stolików niczym przekupka na bazarze.
- Cześć gołąbeczki! - pomachał do nich. - Chcecie spróbować czegoś nowego? Mam dzisiaj SloMo - wskazał na karteczkę z kolorowymi papierowymi listkami, podobnymi do lsd. - Spowalnia postrzeganie czasu. Średnio się na tym tańczy, ale seks jest zajebisty!
- Nie tym razem, przystojniaku. Chcę się jeszcze nacieszyć moją wypłatą. - Pomachała mu Anastazja i jakby dyskretnie rozglądała się za kimś.
- Dawaj… dwa. A przy okazji.. kiedy jutro miałbyś czas powspominać stare dobre czasy ? - spytał Billy z ironicznym uśmieszkiem. Stare czasy bowiem tylko w niewielkim stopniu były dobre.
- Wpadaj wieczorkiem, Billy - odpowiedział Izzy, odrywając i podając mu dwa listki. - Albo wpadajcie - zerknął na Anastazję - zczilujemy się przy basenie. Sto czterdzieści - wyciągnął chip płatniczy, żeby Billy przelał należność - albo sto dwadzieścia, dla ziomków zniżka.
- Dzięki. - odparł z uśmiechem Rebel Yell. - Więc wpadnę wieczorkiem. A na razie… nie będziemy przeszkadzać.
- Dobrej zabawy! - Izzy uniósł dłoń. - Ja się niedługo zwijam, bo kończą mi się zapasy. Kocham to miejsce, sprzedaję tu zawsze drugie tyle towaru co przez cały tydzień - wyszczerzył się.
- Nie wątpię. Trzymaj się Izzy. - rzekł na pożegnanie Billy i ruszył obejmując w pasie Anastazję w poszukiwaniu przygód. Ona zaś przylgnęła do jego ciała, jakby była wygłodniała każdej pieszczoty, odrywając się tylko wtedy, gdy mieli pod ręką jakiś alkohol, który mogli w siebie wlać. A że Billy miał ochotę zapomnieć się alkoholu i jej towarzystwie, to wpierw zahaczyli o bar, a potem… napełniwszy żyły świeżą porcją alkoholu z dodatkami ruszyli z wprost na parkiet, by ten rajd powtórzyć jeszcze parę razy...pomiędzy pocałunkami i pieszczotami swych ciał, w trakcie których Vandelopa ponownie zgubiła górę swego odzienia - szmatokoszulkę, którą dostała od Howl.
Tej nocy powstało jeszcze wiele filmików o rzekomym romansie Rebel Yella i de Sade, z czego niektóre nawet opatrzono znaczkiem 18+.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-11-2017, 23:35   #97
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Liz do reszty bandu iść nie zamierzała. Przeciwnie, zboczyła w drugą stronę, do wyjścia z klubu. Zatrzymała się dopiero przy bramkach i gibając się jak trzcina wypatrywała zmierzających do wnętrza ludzi. O tej porze selekcja bywała mniejsza, ale Liz miała wątpliwości czy John dostanie zielone światło ze swoim całkiem normalnym, ocierającym się o przeciętny ubiorem. Nawet ją to trochę bawiło, że będzie się musiał produkować jak szczeniak, który nie ma dokumentu potwierdzającego pełnoletność i nie chcą mu sprzedać piwa.
Tatuażystka szła z Liz nie zastanawiając się za bardzo dokąd się właściwie kierują. Skupiona była na pilnowaniu, by wokalistka nie zrobiła za dużej krzywdy sobie i innym uczestnikom imprezy. - No to kogo wypatrujemy narkotykowa królewno? Nie żebym miała ochotę Cię pilnować czy coś - dodała szybko.
- Nie musisz, jestem spoko, czeźwiutka jak poranny wiaterek. Impreza ci właściwie ucieka - Liz pociągnęła Danielsa i podsunęła Rosalie butelkę. - Czekam na Johna. To będzie w chuj zabawne bo oni go nie wpuszczą. On sie nie stylizuje, w przeciwieństwie do ciebie. Fajowy look. Musisz mnie wydziarać, co?
Z wdzięcznością przyjęła butelkę, pociągnęła z niej zchłannie, po czym paskudnie się skrzywiła. - Wydziaram, wydziaram, spoko - odpowiedziała i wypiłą jeszcze jedneg łyka. - To czekamy na Johna i jak uznam, że można oddać cię w jego łapki to się zawijam. Git?
- Spoko, Rosie, idź teraz bo to może potrwać milion kurwa sekund - Liz czas się wlókł do granic zniecierpliwienia. - Idź na backstage, chłopaki cię na pewno zabawią i myśl o moim wzorku na nogę, takim, kurwa, od kostki po biodro, z pompką. Ale czaisz jaki mam styl. Czarne geometryczne wariacje. Mam taki pomysł, wyjebista fala dźwiękowa…
- Brzmi spoko - powiedziała szczerze, bo mimo dużego stężenia w organizmie przeróżnych substancji o tatuażu mówiła całkiem trzeźwo. - Miliona kurwa sekund to ja tu nie mam zamiaru sterczeć, ale jeszcze chwilę zostanę w towarzystwie twoim i Danielsa - uśmiechnęła się do butelki. - A co do chłopaków, to wierz mi na słowo, zabawiają się w tej garderobie całkiem nieźle - czknęła - a ja ni chuja nie lubię wchodzić ludziom w paradę.
- Taaaa, faceci - Liz przechwyciła butelkę i posiłkując się szklaną szyjką zaprezentowała ruch ciągnięcia druta. - Tylko im jedno we łbach. Ale ja, Rosie, jestem kurwa romantyczna, wiesz co mam na myśli? Nie bawią mnie jednorazowe numerki z byle kim. Z pfff, fanami, bez urazy, ale nie cierpię tego słowa. Fan.
- No to masz przesrane - powiedziała z powagą podpitego człowieka, który po wypiciu odpowiedniej ilości alkoholu uważa, że wie dużo i to na każdy niemal temat. I znów zdrowo pociągnęła z butelki. - Ja Ci powiem jedno, że z facetami…- zmierzyła ją wzrokiem, po czym machnęła rękę, jakby uznała, że nie warto o tym gadać. - Nieważne. Ważne jest, żeby ten twój John, na którego czekamy był wart czekania. I tyle.
- Mów. Nie no, poważnie - zachęcała ją Liz i wyglądała na szczerze zainteresowaną opinią Rosie. - Chętnie usłyszę podsumowanie gatunku męskiego w dwóch zdaniach. Dla mnie nadal stanowią w chuj zagadkę. Weź choćby Rasco… Jebany przyjaciel od piaskownicy, he? Chodzi z panną tydzień i już się pogniewał, i to za co? Ze byłam sobą? Jakieś dwadzieścia lat mu to nie przeszkadzało! Poza tym stwierdziłam tylko prawdę ogólną, niemal, kurwa, biblijną - gdy z kimś już chodzisz, należy się bzykać, inaczej to bez sensu, nie?
Tatuażystka parsknęła śmiechem. - I ty mówisz, że znasz tego Rasco od dzieciaka? I nie wiesz czemu tak zareagował - znów się zaśmiała. - Bo on jeszczę z tą panną się nie przespał, ot cała tajemnica. I dlatego taki wielce oburzony - oceniła.
- Chuj w mordę… - skomentowała Liz natchnionym tonem i podrapała się po policzku. - Nie przyszło mi to do głowy… - I nagle szczęka Liz coraz bardziej ochoczo zaczęła się poddawać grawitacji. - Ale… to by znaczyło, że on się, kurwa, zakochał?
Przyjęła to z lekkim niedowierzaniem i zaraz dodała z uśmiechem:
- Eeee, niemożliwe. No a jak z tobą? Masz kogoś kogo sobie pod kołdrą analizujesz, panno Rosalie Freud?
- Nope, nie wyrabiam ustawowej normy ruchania minimum dwa razy w tygodniu - powiedziała z lekkim żalem. - Ale dziś duża za to piłam, a przecież nie piję na marne, nie?
- No a Twój koleżka mógł się zakochać - dźgnęła palcem klatkę piersiową Liz - a, że chyba serio się przyjaźnicie, to laska może cię szczerze nienawidzić. Niektóre panny już takie są - wzruszyła ramionami.
-Nie mogę stracić najlepszego kumpla… - Liz wyglądała na załamaną jakby conajmniej już go straciła albo i zawisła nad jego świeżo zasypanym grobem. Pociągnęła łyk Jacka i podała Rosalie nucąc uroczyście początek marszu pogrzebowego.

Była prawie czwarta nocy i do klubu prawie nikt już nie wchodził. Coraz więcej osób za to wychodziło, mijając rozmawiające dziewczyny. Otrzeźwiło je trochę rześkie nocne powietrze, wpadające przez wybite szyby budynku służącego za wejście do stacji. Bramkarze się nudzili, zajmując się głównie wydawaniem opuszczającym imprezę broni z depozytu. Do właścicieli powracały noże, pałki, kastety, palniki laserowe, nunczaka, tasery, pistolety, pistolety maszynowe, granaty i obrzyny.
Wreszcie Liz dostrzegła jak do budynku wchodzi John, ubrany całkiem zwyczajnie, w t-shirt i lekką kurtkę. Zatrzymał się przed bramkami, zauważył Liz i zamachał, żeby do niego wyszła.
- Jest i John! - cały plan by nabijać się z niego, jak to ochrona go nie przepuszcza, legł w gruzach. Twarz Liz rozpromieniła się i po chwili bardziej przypominała świętą z kościelnych fresków podczas spotkania z duchem świętym niż niegrzeczną rock&rollową dziewczynę. - Chodź, przedstawię cię.

Liz usiłowała iść prosto a im bardziej się starała tym bardziej nie wychodziło. Pewnie dlatego strategicznie podtrzymywała się o Rosalie. Nawet butelkę wcisnęła jej w rękę jakby to była tamtej własności i, hola hola, nie mam pojęcia jak to znalazło się w moich palcach, to jakieś grube nieporozumienie.
- Widzisz go, widzisz? - szeptała do ucha Rosalie urzeczona. - Zajebisty jest, prawda? Miękną mi, kurwa, nogi. A miałam się złościć. Zawsze to samo..
- Widzę, go widzę - odszepnęła parodiując Liz i zaśmiała się cicho. Upiła kolejny łyk z prawie pustej już butelki. Zmierzyła go wzrokiem z góry na dół w sposób, którego nie mógł niezauważyć. - Niezły - przyznała, choć raczej nie był w jej typie. - Książę John? - spytała tonem profesjonalnego ochroniarza i zrobiła groźną, w jej mniemaniu, minę.
Książę John wyglądał na bardzo zmęczonego, ale zdobył się na lekki uśmiech.
- Tak - odpowiedział po chwili, trochę zaskoczony. - Przyjechałem po księżniczkę Liz, ale mam jeszcze miejsce w karecie, jeśli chcesz, żeby cię podwieźć… gwardzistko?
Liz niemalże na Johna wpadła. Czas płynął tak wolno więc niespiesznie zagłębiają się w jego ramionach jak w stogu waty, naraz zrobiło się ciepło i bezpiecznie i Liz zapomniała o kłótni i laniu pomyj.
- John, to Rosie. Kumpela. Ma mnie wydziergać, odtąd dotąd… - i Liz zgięła się jak nóż sprężynowy żeby zaprezentować przestrzeń od swojej stopy po pachę. - Rosie, to John. Moja, kurwa, miłość.
Przedstawiła ich sobie i znów się przykleiła do boku Johna, idealnie dopasowała jakby to było jej stałe miejsce parkingowe należne z urzędu.
- No cześć John - przywitała się. - Oddaję gwiazdę w mam nadzieję - znów zmierzyła go pijacko groźnym wzrokiem ale po chwili się uśmiechnęła - odpowiednie ręce. Ja się jeszcze nigdzie stąd nie wybieram, ale dzięki za propozycję podwózki. - Bądźcie grzeczni - wyszczerzyła się do koleżanki na co Liz uścisnęła ją do utraty tchu. - Do zobaczenia - pomachała im krótko, odwróciła się na pięcie i ruszyła tanecznym krokiem w stronę imprezy.
- Miło było poznać - John uniósł dłoń na pożegnanie, po czym obejmując Liz zdecydowanie poprowadził ją na zewnątrz i do zaparkowanego niedaleko wozu. - Dobry koncert - powiedział, otwierając jej drzwi. - W każdym razie ten fragment, który widziałem.
- Mogło być lepiej. Wkurwilam się przez ten początek, źle wyszło, ot przekręcili moje intencje. Nikt mnie nie rozumie, jak mogłabym chcieć trzęsienia ziemi? Nie jestem wariatką. W każdym razie nie taką. - Kroczyła chodnikiem miękko, jak Armstrong na księżycu, hop do wozu, na tylną kanapę z karmelowej skóry. - Ale czemu właściwie jedziemy? Myślałam, że wreszcie poznasz ekipę… Dobrze, że chociaż Rosie cię widziała bo wiesz, ostatnio przychodziły mi do głowy różne paranoje, czy ja sobie ciebie nie wymyśliłam. Czy nie jesteś moim, kurwa, Tylerem Durdenem, czaisz? - Intencje nie współgrały z energią bo Liz z miejsca się ułożyła jak do snu, podkulając nogi. - Czasem się wydajesz nierealny.
- Ty czasem też, Liz - odpowiedział, ruszając. Całkiem energicznie, ale Liz wciąż postrzegała wszystko w zwolnionym tempie. Refleksy świateł wolno przesuwały się po szybach pojazdu. Trochę kręciło jej się w głowie. John prowadził sam, nie na automacie. Wjechał rampą na autostradę przebiegającą obok stacji. - Może kimnijmy u mnie a jutro po drodze za miasto po prostu kupimy ci jakieś ciuchy na zmianę?
- Jasne - Liz była w oszałamiająco ugodowym nastroju. - Zauważyłeś, że coraz częściej zostaję u ciebie na noc? Niedługo będziesz mi musiał wygospodarować jedną szufladę i kubek przy umywalce.
- Wygospodaruję - zapewnił ją nieswoim głosem, ale zwaliła to na działanie SloMo. Przyspieszył do dużej prędkości. Liz czuła pęd wciskający ją w fotel a jednocześnie widziała wysokie autostradowe latarnie mijane w wolnym tempie. Miała wrażenie deja vu, jakby znów przeżywała wczorajszy, pamiętany jak przez mgłę, powrót znad oceanu a dzisiejszy dzień i ich holofoniczna kłótnia nigdy się nie wydarzyły. Nie wiedziała nawet kiedy zasnęła.
 
liliel jest offline  
Stary 27-11-2017, 00:33   #98
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
- Więc jednak wzięłaś sobie do serca to o drugiej randce - powiedział wesoło Dale. - Jak coś to ten wagon powinien być pusty - wskazał kierunek trzymaną w dłoni flaszką whisky.
- Ja-ha, mhm. - Pokiwała głową. Potem lekko zmrużyła oczy i przyjrzała mu się. - A w sumie. Spoko. Możemy wbijać. Ciszej będzie. - Uśmiechnęła się szeroko i ruszyła przodem do wagonu, który nosił ślady wcześniejszego biesiadowania, ale teraz był faktycznie pusty. Na stoliku stały brudne szklanki i zaczęta butelka coli.
- Ale jestem dziś rozchwytywany - rzekł Dale, który był pijany w ten uroczy sposób. - Zaczyna mi się to podobać.
Wlał whisky do szklanek i jedną uzupełnił colą a przy drugiej zatrzymał, patrząc pytająco na Howl.
- Ta jest po Liz, jak się nie brzydzisz.
- A! - Howl uniosła palec w górę. - Nie. Zwolnij trochę, mam złe doświadczenia ostatnio z facetami którzy piją duże ilości naraz whiskey.
- Masz rację, właściwie jestem w pracy - rzekł poważnie i napił się z butelki samej coli.
- Przez rozchwytywany masz na myśli kogoś poza mną i twoją siostrą, co? I jak bardzo jesteś pijany. I jak bardzo ja jestem pijana? - Zastanowiła się Howl. Jedno piwo na pół godziny przed spotkaniem z Silverem. Drugie w trakcie spotkania, które już trochę trwało. Ale w sumie czuła się dziwnie. - Chyba jednak muszę trochę przystopować. Spiralę w dół muszę sobie rozplanować na ładne kilka lat, co nie?
- Co? - nie zrozumiał.
- A wiesz, taki standard w świecie muzyków, skoro już wchodzimy w te wielkie cyfry i jeszcze większą jazdę po bandzie. - Walnęła się na długą ławkę i podciągnęła jedną nogę, tak żeby móc oprzeć brodę i splecione dłonie na kolanie. - Właśnie, jak już wspomniałeś pracę, to czym się tak właściwie zajmujesz i gdzie?
- W Amuse - odpowiedział, siadając. - Jestem negocjatorem biznesowym. Ale nie miałem dotąd do czynienia z artystami, raczej umowy z innymi firmami, przejęcia i tym podobne nudy. Dobra kasa, ale… sam nie wiem, sześć lat po studiach a czuję się już trochę wypalony.

Howl popatrzyła na niego jakby nagle przyznał się że spadł na Ziemię z Marsa.
Zmrużyła oczy.
- W Amuse. A jednak sprawiałeś wrażenie że bardziej czujesz respekt a wręcz stracha przed Niewidzialnym Człowiekiem.
- Bo on faktycznie jest niewidzialny - odparł Dale, nie zaprzeczając. - W sensie nikt nic o nim nie wie, nawet riserczerzy z mojej firmy. To nie jest dziwne w dzisiejszych czasach? Pojawił się znikąd cztery lata temu z kupą kasy i paroma ludźmi i rozkręcił interes. Teraz odwiedzają go korporacyjni dyrektorzy i szefowie gangów, sama widziałaś.
Zamyśliła się na dłuższą chwilę.
- Na pewno intrygujące. Dziwne, jasne że też. Ogólnie ostatnio dziwne dni nas odnalazły. - Nawiązała do tekstu utworu The Doors. - I chyba będą coraz dziwniejsze. Ja się może zaraz wytrzeźwię, jeszcze nie zdecydowałam, i przejrzę ten kontakt oraz puszczę go do zaufanego prawnika - opuściła nogę i podniosła się. - Jednak widzę takie opcje - zaczęła wyliczać na palcach - bierzemy ich kontrakt i negocjujemy ewentualne szczegóły, oczywiście na spotkanie wchodzimy już z propozycjami poprawek. Albo puszczamy informację do konkurencji Amuse, że dostaliśmy propozycję i szukamy kogoś kto złoży nam kontrofertę bardziej nam odpowiadającą i skrojoną pod nasze wymagania. Tylko tym rzecz jasna nie może się zająć nikt z zespołu. - Przeciągnęła się lekko w rękami założonymi za głowę. - Czemu to raczej sam widziałeś. Przyda się do tego albo ktoś doświadczony w tym biznesie… Albo po prostu dobry negocjator biznesowy. Ale jeśli pracujesz dla Amuse, to chyba może podpadać pod jakieś praktyki zakazane czy działanie na szkodę pracodawcy, co? A trzeba się tym zająć szybko.
- Niestety dobrze myślisz - przytaknął Dale. - Jeśli choćby zdradzę projekt kontraktu konkurencji mogę żegnać się z robotą. A konkurencja? Po tym jak Amuse wykupiło Warnera i Universal zostało tylko Sony, reszta się nie liczy. Jasne, są jakieś kurduplowate wytwórnie, wydające alternatywę, ale ich nie stać ani na porządny marketing ani na zaproponowanie wam lepszych warunków. Te od Amuse są naprawdę dobre, jak dla mało znanej kapeli. A jak już się wybijecie to przy przedłużaniu kontraktu wynegocjujecie jeszcze lepsze.

- Mi tego nie musisz mówić. - Machnęła ręką i posłała mu spojrzenie przepełnione znużeniem. - Ale byłeś na tym spotkaniu.
- Tak - kiwnął głową. - Na następne przyjdźcie już z poprawkami, tak jak mówisz. Ale uprzedzam, że większość paragrafów może być nienegocjowalna.
- Jeszcze nie wiem jakie te paragrafy są, grunt żeby wyłapać rzeczy, które byłyby nie do zaakceptowania. Chociaż po tej dzisiejszej rozmowie mocno wątpię w szanse na osiągnięcie porozumienia w dość szybkim czasie. Mówisz że nikt nie da lepszych warunków, ale popełniasz ten błąd - podeszła do niego i nachyliła się nieco, jedną ręką opierając się o jego kolano - że zakładasz że chodzi o “lepsze” w twoim czy Steve’a rozumieniu.
- Nie bardzo wiem jakie jest wasze rozumienie - Dale uznał, że jednak pora na drinka i chwycił szklankę whisky. - Jak mówiłem, nie miałem wcześniej wiele do czynienia z artystami. Jak najmniejsza marża wytwórni i jak najwięcej swobody, tak? To zrozumiałe. Ale dla firmy to no… inwestycja, która ma się zwrócić i obciążona ryzykiem, bo muzycy rockowi bywają jak wiadomo dość nieprzewidywalni i wasza następna płyta może okazać się gówniana, możecie zachlać i zawalić ważny koncert albo nawet się rozpaść. Stąd zabezpieczają się na różne sposoby, rozumiesz?
Wyjęła mu szklankę z dłoni, ale nie napiła się.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. Aczkolwiek i tak jest to o wiele sensowniejsza rozmowa od jakiejkolwiek jaką przeprowadziłam w ostatnim czasie z kimkolwiek z zespołu. - Cofnęła rękę i westchnęła. - W sumie nie ma “naszego” rozumienia, do tego właśnie dążę, miałeś pokaz interesów jednostek. Nawet jeśli te interesy to “muszę za wszelką cenę pokazać jaka jestem zawsze prowokacyjna” czy wyrażenie nienawiści do korpo. Tam na tym spotkaniu w sumie najbardziej lubiłam Liz. A co do inwestycji i nieprzewidywalności, cóż, jednak ośmielę się twierdzić, że mamy więcej do stracenia.
Zanuciła coś pod nosem, a potem przeszła w czysty mimo lekkiego wstawienia śpiew.
O Rhodesia, I've given you my all
And now I'm nothing,
I'm nothing, I'm nothing, I'm nothing, I'm nothing


Dale zaklaskał.
- Prywatny występ, no no. Ładne.
- Wiesz co to jest Rodezja? Jakaś kraina chyba, co? Chcecie mi dać miliony które będą mnie słuchać, ale ile z nich będzie wiedziało, o czym jest moje Eltar Ago? - Popatrzyła mu prosto w oczy. - Ty wiesz?
- O równoległych rzeczywistościach? O reinkarnacji? Jestem dziś zbyt zniszczony na testy z poezji. To jest piękne w poezji, że każdy interpretuje ją na swój sposób. Bo nikt już nie pisze chyba zwykłej poezji a jeśli nawet to nikt nie czyta, dociera do ludzi tylko w muzyce. Dla jednych treść jest nieważna póki klimatycznie brzmi i dobrze komponuje się z dźwiękiem. Inni rozpisują i analizują, co za różnica? Im więcej posłucha tym więcej zrozumie twój przekaz tak jak tego chciałaś, wzruszy się, zamyśli nad wszechświatem, cokolwiek.
- Musi być stąd jakieś wyjście, powiedział błazen do złodzieja…? - Tym razem darowała sobie śpiewanie. - Tylko które z nas jest teraz błaznem a które złodziejem? Ty pewnie to drugie, w końcu zgniłe korpo.
- Na to wychodzi - zaśmiał się.
- A ja jestem błaznem, który lubi czasem pytać ludzi co widzą, kiedy patrzą w lustro. - Zapatrzyła się w szklankę którą wciąż trzymała w dłoni. Dopiła, a potem cisnęła naczyniem w róg wagonu. Szklanka nie stłukła się. Musiała być z nanoszkła.
- Ej, bycie błaznem nie jest takie złe - powiedział Dale. - Bawisz ludzi czyli zwiększasz sumę szczęścia na świecie. To chyba lepsze niż bycie złodziejem.

Powiodła wzrokiem za szklanką, z rezygnacją. Opuściła ramiona, zrobiła kilka kroków i ciężko opadła na ławkę obok swojego rozmówcy. Jak kukiełka której ktoś podciął sznurki.
- Jak ja mam tego wszystkiego już dosyć. - Oznajmiła w końcu. - Wyrwać się gdzieś, pojechać, nie wiem, może nad ocean. Liz opowiadała że była tam ostatnio na randce. Musi być super. Wiesz, co jest śmieszne? Ja bardzo lubiłam moje obecne życie. Do czasu, kiedy Meloman zabił Didi. Wtedy się jakoś… - rozłożyła bezradnie ręce. - Posypało. W sumie chciałabym zobaczyć trochę świata. A najbardziej, żeby coś się zmieniło.
- Jeśli podpiszecie kontrakt to zobaczysz od cholery świata - rzekł Dale, wlewając sobie resztkę whisky. - To akurat jest pewne.
- I ej, prywatny występ, serio? Coś jeszcze ci zaśpiewać?
- Ty wybierz. Ładnie śpiewasz - wskazał na nią palcem. - Nawet nie ważne co.
Popatrzyła na niego, przybliżając trochę twarz. Jakby zastanawiała się czy jednak nie jest tak bystry jak założyła.
W końcu wstała, żeby zapewnić sobie jedyne sensowne warunki do śpiewania, jak coś robić to w końcu perfekcyjnie. Chwilę się zastanawiała, w końcu posłała Dale’owi całusa, skłoniła się błazeńsko i pstryknęła kilka razy palcami, jakby chciała wyznaczyć sobie tempo.

Do you wanna be the animal to take me apart
break my patience, corrupt my sacred art?
Utwór trochę tracił w wersji a capella, ale tylko trochę, głównie dodatkowe wokale, Howl poradziła sobie jednak dość dobrze ze stworzeniem własnej, ciekawej interpretacji. Może dość osobistej.
Do you promise to be with me if I beg and I crawl
In my darkest mood, through the private wars?

Zaczęła spokojnie, dopiero później pozwoliła sobie na użycie pewnie z połowy mocy swojego głosu - doszedł do tego rzecz jasna taniec, ot żadne tam wielkie show, ale śpiewanie w bezruchu byłoby dla niej strasznie nienaturalne.
Will you stay... even when the drugs have gone?
For it won't be long before I tumble
Turning into the anxious clown
That just just won't come down

In fire, in whispers, I would die for a million years
I promise to be your rock star
But then promises don't mean anything anymore

In the summer of 2005 was the correcting
Of excuses of our need to win
To ourselves we lied we could be the new beginning
Digging up treasures, taking the time to love
And to live and to sin and you stayed...
Even when the drugs were gone
So I sing this song
To you on our island
Of never-ending poetry
It's just just you and me

In fire, in whispers, I would die for a million years
I promise to be your rockstar
but then rockstars don’t mean anything anymore

Zakończyła nieco melancholijnie, znów patrzyła mu prosto w oczy i wraz z ostatnim wersem podeszła do niego. Zatrzymała się może o pół kroku.

- Właśnie, że znaczą - powiedział cicho, dłońmi chwytając jej dłonie.
Nagle zdała się skoncentrowana tylko na tym jednym momencie, bez natłoku myśli który trapił ją wcześniej.
- Mhm. - Mruknęła cicho, i delikatnie i powoli splotła swoje palce z jego palcami. - Zobaczymy. To do której dziś jesteś w pracy?
- Myślę, że właśnie skończyłem - odpowiedział i uniósł się, zmierzając ustami ku jej ustom.
Howl nie uciekła, chociaż przez kilka sekund po prostu czekała. Nie potrzebowała jednak wyraźniejszego zaproszenia, pocałowała go bardzo delikatnie, jakby teraz tego właśnie najbardziej potrzebowała.
A on, choć bez wątpienia był pijany, nie naciskał na intensywniejszy pocałunek, zadowalając łagodnym dotykiem jej warg, i nie dobierał się do niej, opierając tylko dłonie na jej biodrach.
Sygnalizowała mu w sumie dość wyraźnie - pierwsza baza, nic więcej. Zazwyczaj była dość dobra w sterowaniu takimi sytuacjami tak, żeby sprawy nie potoczyły się za daleko, potrafiła delikatnie ostudzić zapały tak żeby jednocześnie nie wysłać sygnału odrzucenia.
Chociaż teraz było trochę inaczej. Nie czuła aż takiej potrzeby, żeby w odpowiednim momencie wycofać się, uciec, zmienić otoczenie. Wolała smakować pocałunki jak jakiś bogaty trunek.
Pozwoliła sobie w końcu na więcej niż zazwyczaj - trochę też żeby zniwelować różnicę wzrostu, popchnęła go delikatnie w stronę ławki, skłoniła żeby usiadł i wślizgnęła się na jego kolana.
Objął ją mocniej, przytulając do siebie, ale przesuwał dłonie tylko po jej włosach i plecach. Nie sięgał nigdzie tam, gdzie by się obawiała. Gdy wreszcie ich usta rozłączyły się ze sobą, spojrzał jej w oczy, chyba równie jak ona zaskoczony tym co się właśnie wydarzyło i zapytał, nie wiadomo czy na poważnie:
- Czy ty mnie właśnie uwiodłaś?

Wytrzymała to spojrzenie z iście stoickim spokojem. Długo nie odpowiadała.
- A chcesz zostać przeze mnie uwiedziony?
- Ja… - zaczął Dale, gładząc ją dłonią po włosach. - To nowe doświadczenie.
W tym momencie z sąsiedniego wagonu dobiegły przytłumione kobiece krzyki:
- Tak! Tak! Tak! - wskazujące na to, że ktoś sobie tam dobrze używał. - Dmuchaj mnie jak swój saksofon!
To sprawiło, że oboje nie wytrzymali i zgubili gdzieś powagę. A Howl wydawało się, że poznaje głos dziewczyny. Chyba należał do Jessie.
Howl nadstawiła ucha i przechyliła głowę. Co jak co, umiała rozpoznawać głosy.
- Żeby nie komplikować niepotrzebnie… - Potarła dłonią twarz, a potem spojrzała na swoją rękę, żeby sprawdzić czy nie rozmazała sobie oka. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że zmyła makijaż przed spotkaniem z Silverem. - Kiedy cię zagadnęłam to potrzebowałam towarzystwa przy barze aby uniknąć potencjalnych problemów, ale to - kiwnięciem głowy zasugerowała że chodzi o odgłosy zza ściany - oznacza że same się rozwiązały.
- Ha. - Dale był zdziwiony. - JJ cię podrywał?
- Nie. - Pokręciła głową. - Co miałeś na myśli mówiąc o tym nowym doświadczeniu?
- Nigdy jeszcze nie zostałem uwiedziony - uśmiechnął się. - A już na pewno nie piosenką.
Odwzajemniła ten uśmiech. Przyjrzała mu się jednak uważniej, spod przymrużonych powiek.
- Ale dlaczego? - Spytała cicho.
- To znaczy… miałem już kobiety - wyjaśnił. - Ale to zawsze ja robiłem pierwszy krok. Chociaż… to ja cię pocałowałem, prawda? - mówił trochę nieskładnie. - Ta noc okazała się nieoczekiwanie dobra. - pogładził ją dłonią po włosach i szyi.
- Tak, piosenki, nawet cudze, zdecydowanie dobrze mi wychodzą. - Ostrożnie dotknęła jego policzka. - Ta wydawała mi się adekwatna. - W jej głosie dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie. - Teraz nie zrozum mnie źle, ale mogę cię o coś prosić?
- Musisz poprosić, żebym zrozumiał jakkolwiek. - Skinął głową. - Ale zabrzmiało strasznie poważnie.
- To nic poważnego. - Zaśmiała się. - Po prostu chodzi o to, że to ta prośba i nic więcej.
- Dawaj - powiedział. - Przyjmę to na klatę.
- Pojedźmy nad ocean. Najlepiej teraz.

Dale uśmiechnął się i pokręcił głową.
- I po to budowałaś takie napięcie? Ufff. Już myślałem, że powiesz: “nie mów nikomu, że się całowaliśmy”, taki wstęp do stwierdzenia, że byłaś wstawiona i to jednak pomyłka. Jesteś okrutna, wiesz? - wytargał ją lekko za ucho. - Pewnie, że jedźmy nad ten cholerny ocean.
- Nie budowałam, po prostu byłam… - Zacisnęła mocno swoje nienaturalnie blade usta. - Świadoma tego, że jak mówisz komuś “chcesz jechać do mnie” albo “wpadnij na kawę” to ludzie słyszą w tym bardzo jednoznaczną propozycję. Drugi raz tej nocy - zastanowiła się przez chwilę - słyszę że jestem okrutna, a to ty nie odpowiedziałeś mi na w sumie proste pytanie typu zamkniętego. - Próbowała być poważna, ale przypomniał jej się od razu tekst “dmuchaj mnie jak swój saksofon” i nie wytrzymała, zaśmiała się. - Przepraszam, po prostu przypomniał mi się tekst wieczoru.

Dale też się roześmiał.
- Odpowiedziałem przecież. Jedziemy! Za chwilę - pocałował ją jeszcze raz, co trochę się przeciągnęło. Gdy skończyli minutę później, klepnął ją dwukrotnie w uda, sugerując by wstała i wskazał głową na drzwi.
- Jak to… Nie zaniesiesz mnie? - Odezwała się głosem parodiującym Anastazję. Wstała, chociaż z pewną niechęcią, ocean jednak czekał. - W sumie może powinnam założyć jakąś torbę na głowę czy coś.
- Jezu, po co? Wstydzisz się mnie?
- Nie cały świat kręci się dookoła ciebie, Dale. - Mrugnęła do niego. - Po prostu boję się że jak ktoś mnie zaczepi to dam mu w mordę żeby się szybko odczepił. Jak chcesz to mogę cię nawet potrzymać za rączkę. - Obszukała kieszenie ale okulary przeciwsłoneczne zostawiła w garderobie. - No, trudno. Najwyżej serio strzelę komuś gonga.
Zaśmiał się.
- Spokojnie, o tej porze w Niewidzialnym wszyscy są już naćpani lub narąbani.
- Serio, to ma mnie uspokoić?
- Mam załatwić nam eskortę ochroniarzy? - zapytał. - Poczujesz się jak totalna celebrytka.
- Poszukiwacze oceanów robią wszystko samodzielnie. - Oznajmiła z powagą i złapała go za rękę. - Zaufaj mi, jestem gotowa na wszelkie niebezpieczeństwa. - Pociągnęła go za sobą do wyjścia.

Wyszli z tunelu i omijając bar wdrapali się na peron, przy czym Dale zamienił jeszcze dwa słowa z ochroniarzem. Było wpół do czwartej i na parkiecie trochę się już przerzedziło, więc omijając gęstsze skupiska tańczących dotarli bez problemu do schodów. Howl wydawało się, że widziała przez chwilę Locke’a gibającego się z jakąś dziewczyną, ale on jej nie zauważył.
Zaklęła pod nosem, ale rozglądała się głównie za bratem.
Zahaczyli jeszcze o toalety na wyższym poziomie i wspięli po zepsutych ruchomych schodach. Po chwili powitało ich rześkie nocne powietrze w pozbawionym szyb budynku służącym za wejście do stacji. Minęli bokiem bramki i wyszli na ulicę, gdzie kręciło się sporo ludzi czekających na podwózkę lub taksówki. Dale otworzył jej drzwi wyglądającego na drogi czerwonego samochodu.
- No tak. - Skwitowała cicho na widok auta. - To wygląda jak twoja karoca. - Wsiadła do środka z wdziękiem, którego nie były jej w stanie odebrać żadne ilości alkoholu. Pogrzebała w kieszeni bojówek i wydobyła mini-pendrive’y, które dostała od JJa. Chwilę zajęło jej odróżnienie tego od Silvera od drugiego. W końcu załadowała właściwy do holofonu.
- Muszę tylko podyktować szybkiego maila. - Odszukała plik, upewniła się że to właściwy i dołączyła go do nowej wiadomości.
- Jimi, pisz - do: Alicia Howard, temat: kontrakt. - Mówiła w miarę cicho. - Ustaw czas wysłania na 7:00. I zamów dla niej kawę taką jak zawsze, drondostawa na 6:55. - Matka wstawała codziennie koło 6 rano, a gdyby dostała teraz jakąkolwiek wiadomość od Howl pewnie jej AI by ją obudziła. - Mam naglącą i pilną prośbę, czy mogłabyś jak najszybciej zapoznać się z treścią, potrzebujemy pilnej konsultacji. Jeśli to nie do końca twoje pole ekspertyzy to byłabym wdzięczna za polecenie kogoś zaufanego i solidnego. Wstaw standardowe powitanie i pożegnanie.
- Yes ma’am.
W sumie matka kontakty dotyczące umów pomiędzy firmami konsultowała na co dzień, chociaż specjalizowała się w bronieniu cywilnych interesów ich dyrektorów i innych ważnych pracowników. Rozwody, sprawy kryminalne, jazda pod wpływem alkoholu - miała pod sobą odpowiednio duży zespół od papierologii i researchu, by móc pojawiać się na rozprawach, gdzie czuła się najlepiej.
- Wyświetl do przejrzenia. - Howl zmrużyła oczy i przez chwilę wpatrywała się w to co widziała dzięki holo-soczewkom. W końcu westchnęła i pokiwała głową.
- Jimi, o której wstaje słońce? - Poczekała na odpowiedź a potem popatrzyła na Dale’a.
- Niby mówią że wszyscy w korpo coś ćpają, ale albo to nieprawda, albo mój ojciec i matka bardzo dobrze się maskują. A ty?
- Na studiach paliłem trochę trawy, a w firmie na wyższych stanowiskach rządzi koka - odpowiedział. - Silver podobno wciągnął swego czasu Mount Everest koki. Mi się zdarzyło parę razy, ale na razie… nie wciągnąłem się we wciąganie - uśmiechnął się, programując trasę.

- Hey Howl, where you goin' without that gun of yours? - zanucił Jimmy na melodię Hey Joe, przypominając jej, że nie odebrała z depozytu broni.
- Oszkurwa. - Wyrwało jej się nagle. Odkaszlnęła. - Przepraszam, zostawiłam w Niewidzialnym… A, mniejsza. - Potargała włosy. - Hej, serio byłeś na naszym koncercie w Oakland, tak jak mówiłeś? Znaczy tak we własnej osobie, nie jakieś nagranie czy inne VRowe gówno?
- Tak.
Auto ruszyło szeroką aleją na zachód, gdzie na tle nieba rysowały się ciemne wzgórza. Fotel był niesamowicie wygodny, przynajmniej w porównaniu z siedzeniami w zrujnowanych wagonikach metra.
Przymknęła oczy.
- Swoją drogą, mieliśmy tam kilka wpadek. To była średnia noc. Pamiętam, że już po koncercie skułam się wtedy równo, prawie do nieprzytomności. - Uśmiechnęła się ponuro. - Ale ogólnie staram się za bardzo nie wciągnąć w nic. - Przemilczała, że jak do tej pory w relacje też. - Właściwie to tak, ta noc jest nieoczekiwanie dobra. Ale wcześniej była dla ciebie niezbyt?
- Miałem dużo obaw - wyjaśnił. - Że zjebiecie koncert po tym jak Liz zażyczyła wszystkim powtórki trzęsienia ziemi. Że Liz zwyzywa i pobije Silvera. Współorganizowałem tą noc i chciałem, żeby się udała. Chyba większość moich obaw związana jest z Liz… - zastanowił się na głos.
- Brzmi jak posiadanie młodszej siostry? Ej - nagle coś jej wpadło do głowy - ty w sumie jesteś w wieku mojego brata, wiesz? Chociaż to w rodzinie drażliwy temat. Nie wiem czy Liz jest ode mnie wiele starsza. W sumie wiele o niej nie wiem. Wiem że cię broniła, jak… no, w sumie chciałam sprawdzić, czy w ten sposób zareaguje.
W tym momencie przerwało jej piknięcie holo na nadgarstku. Szybko sprawdziła i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Kurwa, co się odpierdala w tym zespole. - Zirytowała się. - Serio wszyscy tacy niedojebani, kurwa na chwilę gdzieś odejść. No i wiesz, przecież dla mnie Niewidzialny to był spacerek po parku, nie? - Uśmiechnęła się. - I to wszystko co się działo przed. Byłam zajebiście wyluzowanym kwiatem na powierzchni stawu. Hmm, puścisz jakąś muzykę?

- Byłaś świetna. Tam na scenie - odpowiedział, włączając najnowszą, czternastą płytę Nothing But Thieves. Niektórzy złośliwie twierdzili, że jest tak podobna do poprzednich, że muzykę pisze im pewnie AI. Z drugiej strony wiele kapel osiągało ten sam efekt własną pracą, bez pomocy kompozytorskich skryptów.
Pokręciła głową na tę pochwałę, przecząco.
- Tja, najlepsza byłam w Killing Lips. - wymieniła jedyny kawałek, w którym nie miała w Niewidzialnym żadnego udziału, co było zresztą widocznym skutkiem słów Liz kierowanych do Melomana.
Na dłuższą chwilę się zamknęła, za to wstukała w holofonie wiadomość do Locke’a.
“Zły timing. Bardzo, bardzo zły timing. Może zobaczymy się w Alamo.”
“Tam chyba nie dotrę. Heh, trzeba się chyba przyzwyczaić że gwiazdy mają mniej czasu :P” - odpisał po paru minutach.
“Daj spokój, dostaliśmy dziś propozycję kontraktu z Amuse, nie chcę myśleć jak moje życie będzie wyglądało za miesiąc. Ale póki co zawsze możemy się spotkać przy innej okazji.” Ogólnie preferowała sytuacje, w których to inni musieli włożyć trochę wysiłku żeby zdobyć jej uwagę, nie rzuciła więc żadnej konkretnej propozycji.
“Spoko, nie focham się. :) Amuse? Gruba sprawa! Przewieziesz mnie ferrari jak już sobie kupisz?”
“Zgonek moja miłość, nie ma mowy! Wiesz, co jest zajebiste? Ocean, ale nie widać tu wschodu słońca! To jest dopiero foch. Dobranoc, mam nadzieję że koncert ci się podobał.”

Napisała też do brata, gdy już sobie o nim przypomniała:
“Nadal imprezujesz?”
“Zwijamy się właśnie, a ty?” - odpowiedział.
“Odjechałam czerwoną sportową karocą. :D Pewnie w kierunku jakiegoś fuckupu, ucałuj ode mnie matkę jak wrócisz do domu.” Przytyki z tego że obecnie Jeff mieszka znów z matką, póki za jakiś rok nie skończy studiów, zawsze były w modzie.
“Sama se ucałuj! :P Dobrej zabawy w karocy! ;)”
“I właśnie dlatego matka cię nie kocha!” zarzuciła starym internetowym, wciąż powracającym memem. “Zobaczymy z tą karocą, chłopcy z korpo nie potrafią się naprawdę bawić :D. Dobranoc.”

Kolejną wiadomość zaprogramowała również na godzinę - tym razem 6:00 - nie chciała zrywać Patricka Golda z łóżka, w końcu potrzebował swojego “beauty sleep” jak nikt inny. Na szczęście ludzie z korpo wcześnie wstawali, a ona doskonale znała rozkład dnia i tygodnia Patricka i matki, gorzej bywało z ojcem.
“Wpuścisz mnie albo zostawisz mi klucz pod wycieraczką? Bo niedawno wyszłam z Niewidzialnego Klubu bez niczego, tylko z holofonem. I znowu muszę ci ukraść jakieś ciuchy. I kiedy miałbyś czas pogadać? I prośba, potrzebuję researchu na gościa z Amuse, siedzi w negocjacjach biz., Dale, to chyba imię, nie znam nazwiska. plz halp“

Kilka razy weszła na historię konwersacji z Simonem. Ostatnia wiadomość sprzed paru miesięcy, on do niej pisał, “spotkajmy się”, ona nie odpisała. A teraz nic, pusto, cisza. W końcu napisała do znajomej, której swego czasu udzielała lekcji śpiewu, i która była wizażystką oraz czasami modelką. Morgana Fata mieszkała w bliskim sąsiedztwie Simona, w bloku obok, to małżeństwo zresztą poleciło jej Howl. “Hej, mogłabyś sprawdzić co u Simona? Nie musisz z nim gadać, ale będę wdzięczna za rzucenie okiem.”

Howl dużo mówiła - chociaż teraz głównie starała się nie dopuścić do niezręcznej ciszy, nie poruszała też żadnych istotnych tematów - Dale potrafił słuchać. Nie pozwoliła jednak, by rozmowa przekształciła się w jej monolog, raz na jakiś czas wtrącała pytanie lub czekała na opinię.
Po kwadransie wjechali na biegnącą wzdłuż oceanu Great Highway, ale Dale jechał dalej. Po lewej mijali kolejne dogorywające plażowe imprezy i dogasające ogniska. Po kolejnych kilku minutach, przepuszczeni przez automatyczny szlaban wjechali do korporacyjnej dzielnicy, obejmującej północną część Ocean Beach, oddzieloną wchodzącym aż w ocean ogrodzeniem. Tu było dużo puściej, niosła się tylko niezbyt głośna popowa muzyka z dwóch plażowych barów. Dale zaparkował blisko końca plaży, w miejscu gdzie ustępowała ona wrzynającym się w ocean klifom. Słabe fale biły o skały.
- Surfujesz? - zapytał Dale.
- Ja? No codziennie. - Uśmiechnęła się. - Po parkietach. Nie, serio, a wyglądam? Taniec to chyba jedyna forma aktywności fizycznej, jaka jest dla mnie dopuszczalna. - Przeciągnęła się. Przez całą drogę sprawiała wrażenie, jakby nawet na superwygodnym fotelu luksusowego auta było jej niewygodnie.
Teraz wysiadła z westchnieniem ulgi i przez chwilę rozglądała się, po prostu chłonąc krajobraz. Wiatr, rozrzucający jej włosy na wszystkie strony, trochę w tym przeszkadzał.
- Ale nigdy jeszcze nie tańczyłam na plaży. - Ruszyła w końcu w kierunku wody, oglądając się co chwila na Dale’a.
- No chodź, chodź, chyba że mam ci znowu zaśpiewać, żebyś poszedł za mną? - Wyszczerzyła się. - O rany, wiem, zaśpiewam coś Silverowi. - Zachichotała, widocznie zadowolona ze swojego pomysłu. Kiedy udało jej się przestać śmiać, zaczęła śpiewać kilka pierwszych linijek “Halo”, musiała jednak przestać - albo nie pamiętała tekstu, albo znowu zachciało jej się śmiać.

Była wciąż ciemna noc, lecz ciepła, jak wszystkie noce tego upalnego lata.
- I nigdy nie imprezowałaś na plaży? - zdziwił się Dale. - Ja w liceum czy na studiach przyjeżdżałem tu co tydzień.
Z bliższego baru dobiegały teraz latynoskie rytmy i Dale chwycił dłoń Howl, porywając ją do tańca, niezbyt zgrabnego ze względu na piaszczyste podłoże. Piach wsypywał jej się do butów.
- Tam jeszcze otwarte - wskazał na bar w hawajskim stylu - zajdziemy na drinka?
Howl przykucnęła, żeby zdjąć buty.
- A… - Popatrzyła na niego z dołu, robiąc smutne oczy. - A ocean?
- Nie ucieknie, jest tu od miliona lat - uśmiechnął się.
- Ale nas tu nigdy więcej nie będzie w tej chwili. - Brzmiało jak nieco pokrętna ale jednak sensowna logika. - Zresztą, może sprzedają tam całe butelki, możesz iść sprawdzić, ja i tak - Howl ustawiła buty równo obok siebie, wstała i zbliżyła się do niego. - Wolę się upijać tobą. - Ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go, nieco intensywniej niż wcześniej. Szybko jednak oderwała się od Dale'a i cofnęła o krok, odpychając lekko dłońmi od jego klatki piersiowej. Na twarzy miała trochę figlarny, trochę tajemniczy uśmiech - tak blisko, a jednak nieuchwytna.
- Ocean! - Zawołała, wyrzucając ręce w górę, i pobiegła po piachu w kierunku wody, jakby wstąpiła w nią nowa energia. Po drodze wykonała jeszcze skok i piruet, oraz kilka innych baletowych figur - nauka z młodych lat nie poszła w las.
- Wow! - Dale był pełen podziwu. - Uczą tego na parkietach Frisco?
- Co ty, nie zrobiłeś researchu z kim twoja siostra gra w zespole? - zażartowała, z komfortową (niekoniecznie zgodną z rzeczywistością) świadomością że rodzice zadbali żeby ukryć wszelkie informacje o niej.

- It's like I've been awakened! - znowu zaczęła śpiewać, unosząc ręce w kierunku nieba. Wizja tej specyficznej dedykacji dla Silvera zdecydowanie wprawiła ją w dobry humor, a może było to jeszcze jakieś inne skojarzenie. Już wolniej, ale cały czas z utworem Beyonce na ustach, ruszyła tanecznym krokiem w stronę fal uderzających o piasek.
Jednym słowem robiła wszystko żeby zrobić z siebie potencjalne widowisko, zupełnie się tym jednak nie przejmowała. Liczyła się dobra zabawa i to że w tej chwili czuła się szczęśliwa.
 
Selyuna jest offline  
Stary 27-11-2017, 21:41   #99
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Była czwarta nad ranem, ale impreza nie wyglądała jakby miała się zaraz skończyć. Do świtu były jeszcze dwie godziny. Z głośników leciała głośna elektronika - jakiś stary klubowy klasyk. Setki osób wciąż wypełniały parkiet. Z górującej nad peronami galerii gdzie mieściło się stanowisko DJ-ki, dostrzegła Kirka, tańczącego z jakimś mężczyzną. Zaś kawałek dalej Anastazję i Billy’ego złączonych w bardzo erotycznym tańcu i otoczonych przez kółko fanów. Rosalie była świadoma, że może bez trudu znaleźć sobie mężczyznę na dzisiejszą noc, czy raczej poranek, i będzie mogła w nich przebierać. W końcu po to większość facetów przychodziła do klubów. Przywykła już do rozbierających ją spojrzeń a dziś w dodatku każdy ją zapamiętał z tańca na scenie. Teraz zresztą gibały się tam jakieś półnagie panienki a i sporo ludzi na parkiecie było mocno roznegliżowanych.
Schodami z peronu wtoczył się właśnie z trudem, obijając o innych ludzi, Oliver. Wyglądał na mało przytomnego i miał minę zbitego psa.

- Hej! - usłyszała jednocześnie tuż obok. Jakiś koleś bez koszulki, z postawionymi na sztorc włosami, oparł się o barierkę galerii obok i uśmiechał do niej. - Ty prowadzisz fanpejdż kapeli, nie? Jestem Mike i jestem fanem takich fanek jak ty. Co powiesz, żebyśmy razem wbili na parkiet i pokazali ludziom jak się wymiata?

- Ałaa! - zawyła i w teatralnym geście złapała się za serce przechylając się nieco za barierkę. - Takich fanek jak ja? - wyprostowała się i zmierzyła go krytycznym spojrzeniem. - Pff.

- Czyli nie? - wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę. Koleś był najwyraźniej z tych łatwo poddających się, albo po prostu szukał łatwej dupy.
Nie zawracając sobie głowy typem, gibała się dalej radośnie dopijając odziedziczoną po Liz flaszkę. Po kilku chwilach butelka się skończyła a ją dopadł typowy, imprezowy zjazd a myśli sfokusowane były tylko na jedno - do łóżka. Przetaczała się przez parkiet w stronę wyjścia wystukując w e-glassach wiadomość do Olivera i Kirka:
“Spaaaać! Któryś zwija się ze mną?“
Na parkiecie ze znajomych dostrzegła jeszcze Chrisa z kumplami, ale obmacywał się w tańcu z jakąś panienką, jeszcze inną niż ta która wcześniej w garderobie robiła mu masaż.
“Jeszcze 1h pls” - odpisał jej Kirk.
“Zamawiam właśnie Ubera, jestem na górze” - odpowiedział Oliver.
Rosalie wiedziała, że godzina w wykonaniu Kirka może łatwo przerodzić w dwie, zwłaszcza że poderwał jakiegoś faceta. Ruszyła więc znów na powierzchnię, po drodze odbierając z depozytu swój gaz pieprzowy. Oliver pomachał do niej z ulicy.
"To ja spadam lulu " opisała fryzjerowi.
Uber już czekał, w postaci starego Azjaty w przerdzewiałym rzęchu. Ale był tańszy niż taksówka, więc nie wybrzydzali, ładując się na tylną kanapę. Skośnooki kierowca w milczeniu jechał przez opustoszałe ulice.
- Wyprowadzam się z Alamo - powiedział Oliver.

- Najebałeś się na smutno i musisz trochę posmęcić, czy to tak na serio? - zmierzyła go wzrokiem.

- Na serio - odpowiedział, choć najebany był zdecydowanie, nawet bardziej niż ona. I brzmiał całkiem na serio. - Anastazja dziś nawet na mnie nie spojrzała, traktuje mnie jak powietrze. A tyle dla niej robię. Wiem, że sypia z innymi facetami, ale dzisiaj z Billym to co innego. Ja nigdy nie będę tak zajebisty jak on albo ktokolwiek z zespołu. Chuj z tym wszystkim!

- No i chuj z Anastazją! - zawołała entuzjastycznie, chyba tylko po to żeby podnieść go trochę na duchu. Jakoś nigdy nie darzyła go szczególną sympatią, ale w tym momencie było jej po prostu gościa szkoda. Poza tym była niemal pewna, że gdy wytrzeźwieje nie będzie miała na tyle odwagi, by faktycznie zostawić swoją królową i wszystko wróci do normy. - Tyle dobrych dupeczek kręciło się dziś po Niewidzialnym. Nie gadaj, że nie wypatrzyłeś jakiejś ciekawej opcji na otarcie łez?

- Ale ja ją kocham... - powiedział cicho. Widziała, że zaczyna się rozklejać.
Kierowca Ubera nie zwracał na nich uwagi, albo udawał że nie zwraca. Pewnie w życiu już się nasłuchał takich rozmów.

O ja jebie - pomyślała i przewróciła oczami. Ostatnim na co miała teraz ochotę był szlochający Oliver. - Noo, miłość to piękne uczucie - palnęła pierwsze, co wpadło jej do pijanego łba i wyszczerzyła się.

- Może odwzajemniona - westchnął, ocierając dłonią policzki. - Nie ważne, poradzę sobie. Anastazja jeszcze zobaczy. - odwrócił głowę, patrząc na przesuwające się za oknem miasto. - Oni kochają tylko siebie, artyści. Wszyscy ich uwielbiają i im to uderza do łbów.

- Mądrze prawi, polać mu! - zarządziła, ale za chwilę zorientowała się, że za mądrość Olivera raczej się nie napiją. - To może trzeba znaleźć jakąś normalną laskę, wiesz, nie gwiazdę - powiedziała całkiem na serio.

- Masz rację. Ale najpierw muszę się wynieść od Anastazji.
Spojrzał na nią i dodał: - Lubię cię, Rosie.
Na szczęście dojeżdżali już do Alamo.

- O patrz, już prawie na miejscu - dotknęła palcem szyby zmieniając temat. Wyciągnęła z torebki holomaskę, tak na wszelki wypadek. - Obczaj jakie to jest zabawne - zaczęła odpalać kolejne z kilkunastu wgranych twarzy. Co wybieramy? Ja bym była za Azjatką z trądzikiem, ale nie wiem czy chcesz się z taką średnio ładną laską pokazywać, hm?

Oliver zaśmiał się krótko.
- A chuj, wszystko jedno - powiedział, pociągając nosem. - Azjatka z trądzikiem i tak ma zajebiste niebieskie dredy.
Wjechali na parking przez Alamo i samochód zatrzymał się z piskiem opon, ale nie gwałtownie. Piszczał dlatego, że chyba zamierzał się zaraz rozlecieć. Stary Azjata za kierownicą zerknął w lusterku na Rosalie i uniósł kciuk do góry. Chyba mu się spodobała.
Przed głównym wejściem do Alamo była już wzniesiona częściowo barykada z prefabrykatów, palet i gruzu.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 27-11-2017, 22:34   #100
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


- Noż kurw… - rozległo się w tunelu pomiędzy ścianą, a wagonikami gdy Chris prawie nie przewrócił się nadeptując na butelkę. Było tu ciemno, a on mało uważał, bo chciał jak najszybciej dotrzeć w strefę imprezy, która jeszcze trwała, choć apogeum miała już chyba za sobą.

Jenna okazała się faktycznie mniej pustakowa niż można było się spodziewać, bo gdy skończyli akrobacje na siedzeniach wagonika metra i jego podłodze, zeszło na leniwe rozmowy o muzyce i… tak po prostu, o życiu. Bez zbyt poważnych wynurzeń, ale i bez infantylności. Normalnie pewnie Sully może nawet darowałby sobie imprezę pozostając w jej towarzystwie, ale to był Niewidzialny.

”Hej, co robiłeś podczas impry FistBaby w Niewidzialnym?”
“Zdychałem w wagoniku, a później gadałem do rana o streetpunku i miejscach jakie chciałbym odwiedzić.”
“Jaaaa, stary, rządzisz!”
Perkusista nawet ucieszył się, gdy po ‘drugiej rundzie’ Jenna przysnęła. Ubrał się i czmychnął z wagonika nie przebierając się, bo i nie miał w co. Bermudy, klapki, t-shirt, niesamowita stylówa na ten kaliber imprezy Chrisowi, nie przywiązanemu do przejmowania się wyglądem, niespecjalnie przeszkadzała.
Przez chwilę wahał się czy nie spytać JJ’a czy też nie idzie, ale zdecydował się nie przeszkadzać. Dwie ładne dziewuchy i Latynos z pewnością potrafili się dobrze sobą zająć.

Odkopnął butelkę, która z brzękiem potoczyła się wzdłuż torów i skierował się ku wyjściu z tunelu.
- Lamia, wyślij wiadomości do Hagena, Nigela i Arwanee, z pytaniem czy jeszcze są w ‘klubie’ - polecił duchowi.
Arwanee nie odpowiedziała, a Han odpisał po dłuższej chwili zaskakująco składnie: “Przy ścianie, naprzeciwko baru.”
Sully znalazł ich tam obu, siedzących obok siebie na krzesłach. Gapili się bez słowa w tańczących na parkiecie ludzi a kiedy się zbliżył, Nigel wskazał go palcem i zaczął zataczać okręgi wyciągniętym ramieniem, które Han obserwował poruszając głową jak zahipnotyzowany. Jednym słowem byli chyba zdrowo naćpani.
- Srogo. A ja trzeźwy. Ja pierdolę… - rzucił podchodząc. - Zostało wam coś, albo wiecie gdzie znaleźć jakiegoś dilera?
Nigel wydobył z kieszeni zawiniątko i wyjął z niego listek, przypominający lsd.
- SloMo - powiedział. - Spowalnia pierdolony czas. Impreza będzie trwała dla nas jeszcze sześć godzin.
- Wykurw, stary - dodał Han. - Próbowaliśmy rwać laski na to, że znamy zespół, ale uciekły. Pojebane jakieś.
- Szkoda, ta zrobiona na jednorożca była niezła - rzekł Nigel.

Była czwarta nad ranem, ale impreza nie wyglądała jakby miała się zaraz skończyć. Do świtu były jeszcze dwie godziny. Z głośników leciała głośna elektronika - jakiś stary klubowy klasyk. Setki osób wciąż wypełniały parkiet. Kawałek dalej Sully dostrzegł Anastazję i Billy’ego złączonych w bardzo erotycznym tańcu i otoczonych przez kółko fanów. Na scenie gibały się jakieś półnagie panienki a i sporo ludzi na parkiecie było mocno roznegliżowanych.

W przypadku Sully’ego funkcjonowania na dopale trzeba się było nauczyć, umieć przystosować. Normalnie po odpaleniu neuro ludzie po prostu reagowali szybciej, gdy świat wokół nich zwalniał. Dla nich samych reakcje były te same, tylko wszystko wokół jakby cholernie lagowało. I najczęściej ci co stosowali neurospeedboostery robili to na krótkie okresy czasu, bojowo, lub w akcjach ratowniczych. Chris jednak musiał nauczyć się funkcjonować na dopale ogarniając swoją motorykę, oraz czasem po kilka minut bez przerwy. Gdy włączał dopał miał czas by jednocześnie bić w bębny i ogarniać holo na konsolecie, ale przestawiał się i musiał zmieniać tempo bicia w gary w swoim odczuciu. W tej innej prędkości.
Krócej: Sully po wzięciu SloMo, zauważył jego działanie, ale był to efekt który znał, który ogarniał i w którym nauczył się już funkcjonować.
W trzech słowach: Bez kurwa szału.
Jedyną różnicą dla perkusisty był fakt iż mózg może i pracował na szybszych obrotach ogarniając wszystko wokół jakby zwolniło, ale ciało nie reagowało z przyśpiechem jak na neurobooscie. W efekcie Sully patrzył na własne ruchy spowolnione jakby poruszał się pod wodą.
- Konkretne… - powiedział obserwując to własną dłoń, to znowu parkiet z ludźmi poruszającymi się w zwolnionym tempie.
Kamikaze jakie walił przed koncertem dawno wywietrzało, był raptem po kilku piwach, teraz zaś narkotyki jakie wydębił od Nigela nic nie urywały. Sully czuł się za trzeźwy, za zrównoważony, zbyt nie pasujący do towarzystwa imprezującego tu nieprzerwanie od blisko sześciu godzin.
Trzeba było to zmienić…

Tymczasem na jego skrzynkę spłynęła wiadomość od Daccio, typa, którego Sully kojarzył tyle o ile z odmętów netu. Daccio był sense-streamerem wręcz etatowym.
Cytat:
LOOOOL
Zauważyłem przed jakieś pół godziny.
No legitnie!
Ahahahahahahaahhaahha… XD


- Co do...? - Sully nie bardzo ogarniał. - Srogo…
- Siaaaadaaaaaj - rzekł Han próbując sięgnąć ręką perkusisty.
- Gdzie siadaj? Idziemy do baru i na parkiet. Trzeba rozpieprzyć tę stację. C’mmn! - rzucił Chris kierując się w stronę baru.
- Daaawaaaj! - Nigel pociągnął Hagena za fraki. - Teeeraaaz maaamy szaaansę pooobłyyyszczeeeć w blaaaskuuu słaaawyyy!
Murzyn był ubrany na parodię gangsta-rapera, z niby-złotym łańcuchem wiszącym na gołej klacie, czapką baseballówką i sygnetami. Han miał jakąś dziwną stylówę awangardowego modela. Obaj ruszyli za nim, lekko chwiejnym krokiem.
Sully zaopatrzył się w butelkę whisky i pociągnąwszy długi łyk stanął na parkiecie. Po SloMo tańczyło się dziwnie, bo muzyka była zniekształcona a ogłupiały mózg dostosowywał ruchy do spowolnionych dzwięków. Ludzi po SloMo łatwo było rozpoznać, bo gibali się własnym, oderwanym od otoczenia rytmem.
Chris objąwszy jakąś tańczącą panienkę wycelował flaszkę w górę.
- Kto będzie najtrzeźwiejszy i nie chodził na czworakach odnosi mnie do domu!!! - krzyknął włączając się w imprezę.
- Na pewno nie ja! - Han przechwycił flaszkę i wraz z Nigelem podłączyli się do tańczących obok dupeczek.

Sully przywykł, że na jego widok laskom miękną nogi. Panienka, dobrze już zrobiona, nie protestowała, choć była zaskoczona, podobnie jak jakiś koleś, który właśnie wrócił od baru z drinkiem dla niej. Biedak pewnie sporo już w nią zainwestował a tu bach! - zjawił się taki Sully i cały wysiłek i kasa na drinki w piach. A dziewczę miało naprawdę dobre cycki, choć niemal na pewno sztuczne.
- Ej! - Typ stuknął lekko Chrisa w ramię. - Ona jest zajęta!
- To po chuj ją zostawiasz? Teraz mamy przez to problem? - Perkusista zacisnął pięść i pochylił się lekko nad nim. Przez chwilę patrzył na niego mrużąc oczy, aż w końcu roześmiał się i klepnął go w ramię. - Żartowałem. Bawcie się. - Odsunął się od dziewczyny i wyciągnął butelkę whisky w stronę typa, który wziął ją sobie na cel.
- E, no, dzięki! - Typ zbity z tropu przyjął flaszkę i szczerząc się uniósł ją w toaście i golnął, po czym oddał Chrisowi. Następnie podał drinka panience i szybko położył dłoń na jej biodrze, zaznaczając teren. Panienka wyglądała przez moment na lekko zawiedzioną, ale z drugiej strony adorator chyba zaimponował jej przykozaczeniem do Chrisa, bo uwiesiła się na nim.
Han tańczył obok z inną laską a Nigel położył dłoń na ramieniu Sully’ego.
- Uff, dobrze. Pamiętaj, żadnego dymu dzisiaj - powiedział. - To Niewidzialny i kto zacznie burdę ma dożywotniego bana a ja lubię tu wbijać! - Murzyn miał bardzo niski głos, który w zwolnionym tempie brzmiał już całkiem karykaturalnie.
- A tam pierdolić. - Perkusista machnął ręką. - Ban nie ban, zasady nie zasady… Ale przecież nie będę napierdalał się z fanem o jakiś kawałek plastiku.

Gdy whisky zaczęła kopać faza po SloMo zrobiła się naprawdę niezła. Włosy tańczących dziewczyn falowały, skaczący w rytm kosmicznie brzmiących dźwięków ludzie zawisali w powietrzu. Puszczona z dysz mgła spowijała wszystko nierealnie powoli.
Pijąc i gibając się w rytm muzyki, Chris rozglądał się ciekawie po improwizowanym klubie, a że whisky uderzała mu do głowy, zaczęły po niej buszować też srogie pomysły.
Jeden, zdecydowanie przez dragi, pojawił się gdy popatrzył chwilę na wyczyny Billego i Anastazji tańczących ze sobą. Po prawdzie, to słowo “taniec” było tu mocno umowne i wynikało z dobrej woli. W klubie było już zdecydowanie luźniej, zostali najbardziej zagorzali imprezowicze, większość mocno pod wpływem szerokiej gamy alko, lub jeszcze szerszej gamy chemii.
Względnie miksu.
- FistBaby - rzucił do komunikatora tonem, który mógł świadczyć iż perkusista ma jakiś plan. - Czy najpiękniejsza DJ-ka po tej stronie US da się uprosić by puścić coś mocno rozpalającego? - spytał, zbliżając się w tańcu do jednej z lekko naćpanych dziewczyn bujającej się dziko w rytm melodii.
- Zależy kto prosi! - w hałasie pewnie nie słyszała na tyle dobrze, żeby rozpoznać go po głosie.
- Twój diabełek-ciasteczek!
- O, no proszę! - zaśmiała się. - Myślałam, że już słodko chrapiesz z kciukiem w ustach. To słucham prośby.

Chris zaczął poruszać się do nowej muzyki, jednocześnie żywej, mocnej, co i z bardzo erotycznym podtekstem brzmienia. “Bodypaint” grupy Sense, hit sprzed jakichś dwóch lat. Nie wiadomo czy to same dźwięki tego utworu electro-rocka rozpalały, czy wiązało się to mocno z mocno promowanym teledyskiem, którego motywem przewodnim była impreza ludzi ubranych tylko w malowidła na ciele, sukcesywnie przeradzająca się w orgię. Chris zaczął mocniej obtańcowywać dziewczynę.
Ta nie była przez nikogo zajęta ani “zaklepana” i nie protestowała a nawet jej dłonie parę razy oparły się na klacie perkusisty. I chyba podobał jej się kawałek, zresztą sama miała wymalowane na ciele wyraźnymi pociągnięciami pędzla wzory. Oraz modne fluorescencyjne holograficzne tatuaże przedstawiające neony modnych miejsc i klubów. Niewidzialny Klub oczywiście nie miał neonu. Ani go nie potrzebował.
Rozgrzany tańcem i alkoholem Sully zaczął powoli gubić się w rozkminie prędkości zafundowanych mu przez SlowMo, ale i mocniej zatracił się. Zdjął koszulkę i zaczął coraz śmielej iść w tańcu w stronę tego co prezentowali Bill i Vandelopa. Dziewczyna nie miała nic przeciwko, pozwalając się dotykać i sama dotykając. W Niewidzialnym Klubie nie było to nic nadzwyczajnego. Co najmniej kilka kobiet na parkiecie świeciło gołymi cyckami a przy stolikach pod ścianami Sully widział namiętnie obmacujące się parki. Albo nawet więcej niż obmacujące, sądząc po rytmicznych ruchach jakie jakaś laska wykonywała siedząc na kolanach jednego faceta. Najważniejsza oczywiście była zasada dobrowolności, chociaż władze NoCal już dekadę temu wycofały się z każdorazowego wymagania pisemnej zgody na seks, nawet w związkach małżeńskich.

Obok Han zbyt nachalnie próbował robić to samo co Sully i dostał po pysku. W zwolnionym tempie sprzedany mu plaskacz wyglądał całkiem epicko.
Gdzieś w tłumie Chrisowi mignęła Jenna, która musiała obudzić się sama w garderobie i wróciła na stację. Widząc perkusistę obciskującego się z inną laską zrobiła minę jakby się tego spodziewała i ruszyła do wyjścia.
Po kolejnym kawałku FistBaby na tle cichego bitu odezwała się przez głośniki:
- Hej, Niewidzialni! Też chcę skosztować tej nocy! Do świtu zabawi was mój dobry kumpel, DJ ChillyZ! - wskazała na Murzyna w wielkich e-glasach, który zastąpił ją przy konsolecie i dodał:
- Yo! Podziękujcie FistBaby!
Tłum zawył.
- Tak! Krzyczcie dla FistBaby!
Wśród owacji DJ-ka zeszła na parkiet i włączyła się do tańca, otoczona wianuszkiem fanów. Była tu nie mniej popularna od muzyków Mass Æffect. Jej zastępca przeszedł w nieco bardziej transowe rytmy.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172