Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2017, 23:30   #236
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Leczenie, łatanie i składanie ludzkiego mięsa nigdy specjalnie nie interesowało Nash. Wolała je łamać, palić i rozrywać. Zadawać ból zamiast go uśmierzać. Niszczyć, nie pomagać - nieefektywne, za dużo zachodu, bo po co bawić się w szycie jednego, czy drugiego idioty, skoro szybciej było gdy skręciło mu sie kark? Do tej pory, gdy potrzebowała pomocy medycznej, łatała się sama, albo wymuszała usługę na kimś, kto to potrafił. Inni jej nie obchodzili… aż do teraz.
Z rosnącym zażenowaniem przyglądała się polowemu konowałowi, opatrującemu Patino, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Powinna mieć to w dupie, odwrócić się i odejść. Zająć przygotowaniami do dalszej drogi. Zebrać i przeliczyć sprzęt, złapać oddech przed kolejną nieuchronną zawieruchą, bądź najzwyczajniej w świecie walnąć się na pobocze i dać nogom odpocząć. Wzięła się nawet w garść na tyle, by odejść od punktu medyka… szybko jednak tam wróciła, bo ruda głowa i tak ciągle uciekała w jednym, bezsensownym kierunku. Saper przyglądała się z zaciśniętymi szczękami, jak para sprawnych rąk pozbywa się prowizorycznych opatrunków, po czym zakłada nowe. Pomarańczowy rękaw, teraz zakrwawiony i brudny, poszedł do śmieci, zaś na jego miejscu wylądowała szyna okręcona rolką białego bandaża. Gapiła się spode łba, uciekając w bok oczami za każdym razem, gdy operowany trep przypadkowo na nią spojrzał.

W pewnej chwili drgnęła, słysząc dźwięk przychodzącej wiadomości tekstowej. Rude brwi podjechały do góry, gdy Parch odpaliła holoekran. Zamrugała skonsternowana i uniosła łeb posyłając Dwójce kwaśne spojrzenie. Przekaz był prosty, zawierał raptem dwa zdania - “Por tu puta madre, Latarenka. Podejdź do niego, jebaniec nie gryzie”.

Jasne, jakby to miało jakikolwiek sens. Syknęła krótko, wysyłając odpowiedź.
“Mam inne rzeczy na głowie, zresztą to nie moja sprawa”.

Diaz ze swojego miejsca uniosła oczęta ku niebu, biorąc je na świadka z jakimi lambadziarzami musi się użerać.
“Jasne, jasne Loca. Idź i pogadaj, bo potem będziesz jeszcze bardziej nie do zniesienia. Baw się kurwa, co ci szkodzi? Szacun na dzielni ci nie zmaleje jak przez chwilę przestaniesz twardzielować. ” - wysłała smsa razem z szerokim wyszczerzem.

Ósemka wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze przez nos. Dla Dwójki to było takie proste, normalne. Skorzystać z okazji, zabawić się, zdjąć maskę i co potem? To i tak niczego nie zmieniało.
“Ludzie to nie zabawki.” - odpisała krótko, wolna ręka wyciągając pomiętą paczkę fajek.

“Mieeerda. Gorzej niż Tatusiek” - parchata piromanka załamała teatralnie jedną rękę, drugą macała holoklawiaturę - “Ty na niego lecisz, on na ciebie leci. Co w tym złego? Jaką masz gwarancję że ciebie albo jego nie rozjebie za kwadrans? I nie pierdol że ci na niczym i nikim nie zależy. Jakby tak było nie leciałabyś za nimi za każdym razem kiedy wpadamy w tarapaty. “ - wysłała, paluchem zataczając koło, które zatrzymało się przez chwilę na Casanovie, jego blond dupie, Condorze i zakończyło na Wujaszku i niej. - “Po Promyczka też polazłaś, więc nie pierdol. Podciągaj porty i idź ponawijać. No i wielki brat patrzy “ - brodą pokazała reporterkę - “Niech pollas murzyński kutas stanie w gardle.”

“Od robienia sobie siary mamy parę gołąbków” - saper parsknęła, dyskretnym ruchem głowy pokazując Hollyarda i jego blondynę. Zgrzytnęła zębami, podpaliła fajka i westchnęła z rezygnacją. Może Latynoska miała cień racji, nikt nie dawał gwarancji… na nic, a od rozmowy… nic się do jasnej cholery nie stanie. Tylko jak zacząć? Tego akurat nie wiedziała, nie szły jej wygibasy socjalne i chyba wciąż nie do końca ich chciała - zbędnych komplikacji, które pojawiły się sama nie wiedziała kiedy. Kiwnęła drugiemu Parchowi na znak zgody i wyłączyła holoekran, skupiając uwagę na kontuzjowanym trepie. Zrobiła krok w jego stronę, złapała dwa buchy i zrobiła kolejny, podchodząc ostrożnie niczym do uzbrojonej bomby.

Patino siedział oparty o filar mostu ale jakoś chyba na moment maska latynoskiego uroku mu zeszła. Wydawał się przygnębiony albo nawet przestraszony. Patrzył lekko rozkojarzonym wzrokiem to na wojskowego paramedyka który go opatrywał i mówił do niego to dla odmiany gdziekolwiek byle nie na niego.
- Ej ale nie utną mi nogi co? Nie zrobilibyście tego co? Wy rzeźnicy w kitlach to zaraz byście coś odcinali człowiekowi. Ale słuchaj dogadamy się co? Nie obetniesz mi nogi co? - kapral powtarzał jak nakręcony zerkając tym rozkojarzonym i niepewnym wzrokiem na Nash jaka do nich podeszła. Wojskowy medyk też rzucił krótko na nią okiem odwracając na chwilę głowę pewnie by sprawdzić kto podszedł ale zaraz wrócił do swojej roboty.

- Nie panikuj. Dostałeś głupiego jasia. Nogę na pewno uda się uratować tylko rzuci na nią okiem chirurg dobra? Powiedziałem ci taki mało prawdopodobny scenariusz. Rany co się go tak czepnąłeś. Będzie dobrze. Zajmij się czymś dobra? Jak się nazywasz mówiłeś? - paramedyk w mundurze wydawał się trochę zirytowany czy po prostu już był zmęczony. Jakby Latynos wyłapał jakieś jedno z kontekstu wyrwane słowo czy zdanie i się go czepiał. Chciał więc chyba go uspokoić.

- Jak nie znasz mnie? Wszyscy mnie znają. O, zobacz, ta chica mnie zna. Jestem Monstersleyer. Zobacz widzisz? O z nią właśnie wróciliśmy. Tam była taka megagnida. Jak czołg! No kurwa nie szło jej rozjebać wiesz? Zapytaj jej. Ona też tam była. - Latynos wydawał się przejęty wieloma rzeczami na raz i ze dwa razy wskazał ręką na stojącego obok Parcha.

- Tak? Znasz go? Słuchaj ja już skończyłem właściwie. Muszę zobaczyć co z innymi. Posiedzisz z nim? Zaraz mu ten głupi jaś zejdzie to wróci do normy. - paramedyk faktycznie popatrzył na stojącą obok kobietę ale sam zaczął zbierać swoje medyczne bambetle i zaczął się zwijać. Wstał i jeszcze spojrzał na moment na wciąż opartego o filar kaprala. - Nie wiem co on zapamięta z tej rozmowy. Ja muszę tu zostać. Ale jego musi obejrzeć prawdziwy chirurg. Ja to go przeczyściłem, założyłem szwy i zaciski, naszprycowałem po same uszy ale to go najwyżej ustabilizuje. Ma poważnie poszarpaną tą nogę. Im później tafi do chirurga tym są mniejsze szanse uratować mu tą nogę. - paramedyk powiedział krótko i dość poważnym tonem tak jak zwykle lekarze przekazywali wiadomości rodzinie i bliskim pacjenta. Chociaż ten był też i wojskowym i na polu bitwy więc pewnie zdawał sobie sprawę w jakiej okolicy znajdują się tutaj czy nawet tam na tym docelowym lotnisku gdzie mieli się ewakuować.

Czy go znała? Można było tak powiedzieć, lecz z pewnością nie należała do grupy osób bliskich, tym bardziej rodziny. Nie powinna słuchać diagnozy, wypowiedzianej krótkimi, fachowymi zdaniami. To naprawdę, do jasnej cholery, nie był jej problem… ale słuchała, kiwając głową z miną równie poważną co oddziałowy medyk. Wiedziała skąd mogliby wytrzasnąć chirurga i to świetnego. Pieprzonego cudotwórcę z kręgiem zimnego metalu wokół szyi. Kwestia jak go wyciągnąć i czy zdążą… a może Herzog da radę?
Saper przymknęła oczy, próbując ogarnąć szalejący pod rudą kopułą mętlik. Po kolei, nie wszystko na raz. Przeklęty kaktus mógł stracić nogę… przykre. Przykre jak diabli, szkoda go… lecz co ona mogla poradzić? Miała lecieć do HH i wyciągać stamtąd Horsta? W sumie i tak musiała po niego wrócić, wszak obiecała mu pomoc. Aby kupić trochę czasu, zaciągnęła się od serca, wstrzymując dym w płucach, po czym wypuściła go do góry. To Hollyard powinien tu siedzieć, albo Mahler. Nie ona.
nie Parch.
- Siedź na dupie - przekazała Obrożą, gdy lekarz się oddalił. Zaciągnęła się ostatni raz i przysiadła przy Latynosie, strzelając kiepem gdzieś w bok. Niedopałek zatoczył w powietrzu pełen okrąg i zderzył się z filarem, wzniecając deszcz rubinowych iskier.

- Słyszałaś co powiedział? Powiedział, że mi upierdolą nogę. Ja jebię. Będę jebanym kuternogą. I co ja kurwa będę robił z jedną nogą? Ej ale powiedz! Widziałaś tą nogę nie? No daj spokój, przecież nie wygląda tak źle nie? Takie draśnięcie w sumie. Właściwie to mnie wcale nie boli. Zaraz ci pokażę. Zobacz, zaraz sam wstanę. - kapral wydawał się nie zauważać nastroju Nash za to wyraźnie zauważał jej obecność. Mówił jakby wizja utraty nogi absolutnie go przerażała i nie mieściła się w jego światopoglądzie. Ale akurat Black 8 miała okazję z bliska i na świeżo widzieć jego nogę. I nawet amatorskim okiem diagnoza wojskowego paramedyka wydawała się boleśnie trafna. Patino tam pod bandażami co mu właśnie ten wojskowy konował założył to miał krwawą miazgę chrząstek, strzępów skóry i wszystko to upstrzone skrwawionymi ochłapami mięsa. To nie była żadna elegancka rana jak od cięcia nożem czy czystej przestrzeliny. To była krwista chabanina. Sam też chyba musiał o tym gdzieś zdawać sobie sprawę bo przecież słyszała przez radio, tam na rozwalonym i płonącym dachu Seres jak zareagował i on i Hollyard gdy odkrył w jakim stanie jest jego noga.

A teraz kapral jakby bał się, że paramedyk zaraz wróci i zacznie mu tutaj, na środku mostu odcinać nogę zaczął wstawać opierając się na zdrowej nodze i przytrzymując rękami filaru. Wstawał z gorączkowym pośpiechem jakby chciał udowodnić każdemu na moście, że może albo jakby chciał gdzieś zaraz uciec.

Ósemka warknęła ostro i złapała go za chabety, siłą zmuszając aby usiadł na wspomnianej wcześniej dupie. Gdzie on do cholery chciał leźć?! Mało mieli problemów i bez jego brawurowego naćpania? Przez chwilę właściwie się złapali i szarpali. Żołnierz chciał nadal wstać a Parch go złapała i pociągnęła na dół. Zaraz też musiała zmagać się z prztyczkiem obroży która objęła ją w posiadanie pacyfikując agresywne odruchy względem nie - Parcha i do tego mundurowego. Więc zapiekło ją od szyi w górę i w dół chociaż to było te najłagodniejsze ostrzeżenie. Jej los jakby uspokoił też i kaprala. Usiadł oparty o filar jakby Obroża i z niego wypuściła powietrze. Przez chwilę tak siedzieli w milczeniu i bezruchu. Ona bo się zbierała po wychowawczym Obroży on bo się zbierał. Ale chyba się pozbierał.

- Słyszałam - syntetycznemu głosowi lektora towarzyszył zirytowany syk - Powiedział, że pojedziesz na lotnisko i tam chirurg złoży ci nogę. Nie będzie ci nic obcinał, skończył z tobą na teraz. Nikt ci nie urwie tego kulasa, ani go nie odetnie. Siadaj. Odpoczywaj. Nie wkurwiaj mnie. Widziałam ranę. Mogło być gorzej. Jesteś na haju, dlatego nie boli. Ale jej nie nadwyrężaj. Bo jak zaczniesz teraz na niej łazić, to wtedy na bank ja odetną. Wiec siedź. Póki jest czas. Łap oddech. Zasłużyłeś. - dostukała z miną jakby zagryzła plaster cytryny. Zachrypiała krótko i nagle zeszło z niej całe powietrze. Spojrzała na swoje dłonie, zaciskając i rozkurczając palce. Nie musiał wtedy jechać, mógł zostać. Wtedy byłby cały…

- Dał mi głupiego jasia. Odbija mi. Mówił mi, że tak będzie. Pewnie się głupio zachowuję co? Przepraszam. I za te Obrożę i w ogóle. Wiesz, właściwie nie musisz ze mną siedzieć. Jak się wkurzyłaś czy co to jarzę. - kapral mówił już nieco przytomniej choć wciąż widać było, że zmaga się z ogłupiaczami jakie mu podano. Widocznie musiały już schodzić tak jak ten wojskowy łapiduch mówił na odchodnym. - Wiesz myślałem, że nas tam dorwą. Tam na dole. Myślałem, że już po mnie. Tak bez nogi. Potem. No ale Karl. Karl do mnie mówił. Powiedział, że to nie koniec. Że stąd wyjdziemy. Nie chciałem mu tego zrobić. Ja bym tam został wtedy. Ale jak on tak na mnie patrzył i mówił. Nie mogłem go zostawić wiesz? Nie chciałem mu tego zrobić. Myślałem, że jakoś dojdziemy do tej furgonetki. I tam no nie wiem. Będzie jakiś koniec. Znaczy chciałem, żeby Karlowi się udało. Wiesz on jest spoko. I ma Sarę. Ona też jest kochana. Wszyscy u nas ją lubią. To on ma po co żyć. A ja? Po chuja? Tak myślałem. Ale wtedy zobaczyłem, że one są wszędzie. Wszędzie były wiesz? Wyłaziły z każdej kurwa jebanej dziury. I jeszcze ta mega gnida rozpierdalała gdzieś ściany. Coraz wyżej. Znaczy bliżej. Jebie mi się już. Chciałem by mu się udało. No na pohybel tym jebanym xenosom. Ale wtedy wróciliście po nas. Widziałem was. Ciebie. Wróciliście po nas. I wiesz. Wtedy postanowiłem. Wtedy postanowiłem, że ja tutaj nie umrę. Ja, Elenio Patino z Maab, jedyny z całej dzielni który dochrapał się aż do pieprzonego kaprala w pieprzonej Armii nie dam się tam zapierdolić. Jak tam zobaczyłem ciebie. Postanowiłem, że kurwa mam po co żyć. I kogo ratować. Tak jak Karl. Nie chciałem patrzeć jak te gnidy cię rozpierdalają. Dlatego kurwa się ruszyłem. Jeszcze kawałek. Jeszcze jedną gnidę. Dałem Karlowi swój granat. Bo już mieliśmy ostatni. Dobrze. Ja bym inaczej tam został i wykończył się tym granatem jakby mnie tam zostawił. Ale chuj w to. Chuj w to wszystko. Teraz odejdziesz, tak? Znowu idziesz w gnidy, prawda? - kapral siedział oparty o filar mostu i mówił nieco płaczliwym tonem mówił i mówił. Jakby czuł potrzebę zwierzyć się komuś albo właśnie Nash. Mówił i mówił. Chaotycznie i mieszając nieco fakty czy chronologię. Ale poza tym wydawał się mówić gdzieś tam z samej głębi swojej osoby. Na końcu równie chaotycznie nagle zmienił temat i kierunek patrzenia. Dotąd wpatrywał się dość biernie gdzieś wysoko, nie wiadomo gdzie. Ale na koniec spojrzał prosto na Black 8 i wydawał się patrzeć całkiem przytomnie.

Tak, definitywnie to Hollyard albo Mahler powinni tu z nim siedzieć, nie Nash. Ale to na nią padło, siedziała więc i słuchała w ciszy, rozmasowując zdrętwiałe palce. Gapiła się przy tym uparcie pod nogi, nie umiejąc podnieść wzroku i spojrzeć na rozmówcę. Poznała historię z drugiej strony, tej co spadła. Perspektywę rannego żołnierza, otoczonego przez wrogie bestie. Serio myślał, że po nich nie wrócą? Pojechali razem i razem mieli wrócić. Wtedy Parch przypomniały się słowa Hollyarda o ludziach w Obrożach, tym że spodziewał się po nich parcia naprzód bez patrzenia za plecy.
Patino gadał i gadał, a saper tężała coraz bardziej. Krew odpłynęła jej z twarzy, kolczasta gula utkwiła w gardle, zaś w piersi narósł gniotący ciężar. Szło nie tak… tak cholernie nie w myśl czegoś, co Ósemka obiecała sobie, gdy w końcu pozwolono jej nałożyć metalową obręcz na szyję.
- Nie przepraszaj. Nie masz za co - napisała szybko, choć palce nie chciały jej słuchać. Zaciskała szczęki, mrugając raz po raz. Idiota… pieprzony, naćpany idiota. Chciał ją ratować? Po co? Radziła sobie doskonale sama, nie potrzebowała jego uwagi, czasu i… tego, żeby jak ostatni głupek dla niej ryzykował czymkolwiek.
- Nawet kurwa nie myśl o wysadzaniu się. Ani mi się waż - syknęła nie gorzej od gnidy, podnosząc w końcu wzrok, a ciężar w piersi urósł o kolejne parę kilogramów - Masz żyć, rozumiesz? Wylecieć stąd i zapomnieć. Wylizać się i dalej wkurwiać ludzi. Walić te drętwe teksty. Wszystko spierdoliłeś. Dlaczego to robisz? - pokręciła głową, przełykając z trudem ślinę - Miałam wydostać się tu, na Yellow. Znaleźć grupę cywili i wysadzić się z nimi. Zabrać do piekła jeszcze kilkanaście dusz. Ostatnie splunięcie w gębę skurwysynom z Federacji. Nie wrócę do celi, nie ma mowy. Jestem zmęczona, chcę wreszcie odpocząć. Ale wcześniej odejdę z hukiem. Taki był plan - przymknęła oczy. Może nie zapamięta, weźmie za pokłosie narkozy. - A potem pojawiła się Młoda. Zostawili ją, ci wszyscy do porzygu twardzi skazańcy. Samą, z licznikiem. Pieprzonego dzieciaka - uchyliła powieki i splunęła w piach - Ale to ty rozwaliłeś mi plany. Nawet nie wiem kiedy. Zamiast szukać okazji do ataku, zaczęłam cię pilnować. Obiecałam, że was wyprowadzę i doprowadzę bezpiecznie do… gdziekolwiek, gdzie nie ma gnid. Nie można łamać danego słowa. Za to właśnie nienawidzę ludzi. Jesteście zakłamani, tchórzliwi, zdradzieccy, myślicie tylko o sobie. Nie liczycie się z kosztami. Uznajecie raptem swoją rację. Macie gdzieś co stanie się gdy wykonacie założony plan. Flota, Armia, policja, sądy, urzędy. Ale nie ty. Po cholerę wracałeś po mnie tam w kanałach? To nielogiczne - zgrzytnęła zębami - Żałuję, że spotkałam cię akurat teraz. Burzysz porządek. Harmonogram. Wyciągasz coś, co powinno zostać w cieniu. Co nie powinno się budzić, bo przyniesie więcej szkody niż pożytku. Nie powinno mi zależeć na niczym i nikim. Ale zależy. Na tobie - westchnęła ciężko, odpalając dwa papierosy. Jednego podała trepowi, drugiego zatrzymała - Może gdybyś pojawił się wcześniej cały ten syf nigdy by się nie wydarzył. Żadnych zamachów, żadnych sądów. Żadnego więzienia. Torturowania. Obroży. Teraz już za późno. Ale coś jeszcze da się zmienić. Na lepsze. Doprowadzić poprawnie od początku do końca. Ten jeden raz. Ostatni. Pierdolę głupoty, nie słuchaj mnie - otrząsnęła się, prostując plecy i lampiąc się w napięciu na sylwetkę obok - Idę. Muszę. Za chwilę, nie teraz. Teraz jestem tutaj. - po chwili wahania wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń w pustym, głupim geście nie przynoszącym żadnego pożytku, prócz ciepła gdzieś wewnątrz klatki piersiowej.

Kapral z federacyjnej Armii mrużył i brwi i oczy gdy słuchał tego co mówiła siedząca obok kobieta. Wyglądało jakby przez opary podanych środków które go otumaniały próbował wyłapać sens tego co mówiła Black 8. Przyjął podanego papierosa dość biernie. Właściwie to Nash musiała mu go wetknąć między wargi. Podobnie zdziwionym wzrokiem powitał jej dłoń w swojej dłoni.
- Co? Co ty mówisz? Nie, nie, to nie tak, czekaj, nie… - żołnierz pokręcił głową jakby walczył z otumaniaczami jakie mu podano na uśmierzenie bólu podczas opatrywania i oczyszczania nogi i jakby próbował wyłapać coś w wypowiedzi Asbiel ale mu jednak umykało.
- Nie no. Z tym granatem przecież ci tłumaczę. To wtedy tam. - machnął niedbale ręką na północ skąd niedawno wrócili. - Teraz jest inaczej. No przecież ci mówię. - westchnął i w końcu samodzielnie wydmuchnął i wyjął z ust papierosa. - A z tym wysadzaniem znaczy. Nie no kurwa chyba nie odjebiesz teraz tego numeru? No weź. Po tym wszystkim? No kurwa no weź. - popatrzył na siedzącą obok rudowłosego Parcha i przez chwilę miał całkiem bystre i trzeźwe spojrzenie jakby chciał wysondować czy jej te plany przeszły czy jednak nie.
- A tam w kanałach. Ta młoda. Ta Rosjanka tak? No. Fajna jest. Za co ona siedzi? Zajebała lizaka synkowi jakiegoś planetarnego prezesa? No. I kurwa. Wtedy w kanałach… - mówił jakby opary znieczulaczy znów na chwilę wzięły górę gdy słowa zaczęły mu się rwać. Ale wspomnienia wydawał się wyłapywać odpowiednie. - No. Ej, znaczy nie, to nie tak, no coś ty! - nagle podniósł głos i pokręcił głową. - No bo wiesz, my tu się trochę z tymi gnidami już tu tniemy nie? I mamy z nimi na pieńsku. Zależy nam. By uratować. Kogo się da. No i siebie nawzajem. Wszyscy co w tym siedzimy. Co się z nimi tniemy. Karl, Johan, Sven, chłopaki, dziewczyny. No wszyscy. Bo te gnidy. No kurwa to gnidy no. I tam, w tych kanałach. Przyszłyście po nas. Tak jakby to nasi byli. Jakby nasze chłopaki i dziewczyny po nas przyszły. Tak jak my byśmy po nich przyszli. Więc zrobiłyście się nasze. Każdy kto się tnie z nimi i przychodzi i ratuje jest nasz. Bo jest taki jak my. Tak naprawdę. Dlatego. Dlatego tak. Nie zostawilibyśmy was tam. My to wiemy. Nie musieliśmy gadać o tym. Tylko kurwa broni nie mieliśmy! Bo jak byśmy mieli to wtedy inaczej by to wyglądało! Dalibyśmy czadu! No a tak to chuj. Dobrze, że wy coś miałyście na zbyciu. I dlatego tak. Dlatego tak było. Nie mogło być inaczej. Nie zostawilibyśmy tam nikogo kto by przyszedł po nas a byłaby szansa go wyratować. No. Dlatego od kanałów jesteście nasze. - żołnierz kręcił głową albo kiwał w zależności jaki detal opowieści opowiadał. Obydwa gesty wydawały się trochę przesadzone, pewnie przez te ogłupiacze brakowało mu wyczucia normy. Ale znowu pod koniec kiwał głową gdy mówił widocznie o czymś mu drogim i ważnym.
- O to walczę. Walczymy. My wszyscy tutaj. - wskazał brodą na most i sylwetki w mundurach. - Nie dla Federacji, sektora, nawet nie dla Armii czy Korpusu. Nie. Wcale nie. O te twarze dookoła. O nie walczymy. O to by zgnoić te jebane gnidy! By je wytępić! By już nikogo nie zarzynały! By nie wypruwały w tych kokonach jebane skurwysyny! Jakby kurwa była opcja by pójść i je wytępić wszystkie co do jednego to kurwa pierwszy bym się zgłosił! Nawet kurwa z tą nogą teraz! Kurwa! Nawet bym dał sobie obciąć tą girę! By rozpierdolić tych skurwysynów! I by już nikt nie ginął. Zwłaszcza nikt z nas. Z naszych twarzy. Tych dookoła. - żołnierz podniecił się i ożywił gdy nienawiść przez moment zwyciężyła ogłupiającą chemię. Zacisnął pięść jakby chciał w niej zmiażdżyć wszystkie xenos a przy tej wymyślonej misji uderzył się nią w pierś. Właściwie w napierśnik. Całkiem mocno ale pewnie przez tą chemię i tak nie poczuł. - I ty. Ty też bym nie chciał byś zginęła wiesz? - powiedział nagle jakby sobie o czymś przypomniał bo spojrzał na siedzącą obok kobietę. Patrzył jakby chciał się upewnić czy te pomysły o ginięciu wybiła sobie z głowy.

Nie uciekła spojrzeniem, choć wyrazu jej twarzy nie dało się wziąć za pogodny. Co powiedzieć, aby nie skłamać? Patino nie zasługiwał na kłamstwa, ani złudną nadzieję. Jasne, klarowne stwierdzenia - była mu to winna.
- Widzieli nas - powiodła oczami dookoła - Zanim pojechaliśmy do Seres. Ciebie i mnie. Gdybym teraz postąpiła zgodnie z planem, narobiłabym ci kłopotów. Istnieje tak szansa. Więc nie. Ten punkt został zawieszony. Wiem Elenio. - uśmiechnęła się gorzko. Uniosła rękę i starła ciemną smugę z jego skroni - Doprowadzę was bezpiecznie za linię frontu. Pomogę Młodej wykonać jej zadania. A potem odejdę. Na moich zasadach. Ty wrócisz do jednostki. Będziesz żył, znajdziesz dupę, założysz rodzinę. Zapomnisz. Tak będzie lepiej. Nie myśl o tym teraz, odpocznij. - pochyliła kark, opierając czoło o jego czoło - Też chcę już odpocząć. Nie pamiętać. Znaleźć spokój.

- Nie. Takich rzeczy się nie zapomina. Wpadają i ryją ogniem od razu tu i tu.
- Latynos poważnie pokręcił głową i wskazał palcem najpierw na swoje serce a potem na skroń. Potem przytulił Nash do siebie a jego palce głaskały ją po włosach i karku. Milczał. Milczał bardzo długo. Właściwie gdyby nie ruchy jego dłoni można by pomyśleć, że naprawdę zasnął. - Rozumiem. Ale szkoda. - powiedział w końcu i pocałował ją gdzieś w czubek głowy. Potem zaś objął ją mocniej przyciągając do siebie.

Dotyk, tak inny od zwyczajowego kontaktu towarzyszącego zwarciu. Niespodziewany, wyprowadzający z równowagi. Ciało saper zesztywniało, dłonie automatycznie sięgnęły tam gdzie nóż. Zwykle bliskość oznaczała zagrożenie, lecz tym razem zamiast bólu ran, hałasu walki i niebezpieczeństwa, niosła ze sobą ciszę. Ciepło i ukojenie, pozwalające zszarganym nerwom wziąć na luz. Zamarła podobna wyciosanej z kamienia figurze, z szeroko otwartymi oczami chłonąc ciepło drugiego ciała. Powolny, hipnotyzujący ruch na włosach… dziwny, obcy. Przyjemny. Ósemka chciała, żeby trwał. Wbrew temu, co ich otaczało: wojny, bestii, rozkazów i wyroków. Niepewności zbliżających się minut, kwadransów oraz godzin.
Sztywność powoli mijała, ramiona na oślep szukały i znalazły co trzeba, oplatając się ściśle wokół piersi w pancerzu Armii, a ruda głowa opadła na podstawione ramię, policzkiem spoczywając na powgniatanej blasze.
Więc tak wyglądała... normalność. Dobra rzecz, uzależniająca zapewne na dłuższą metę.
Myśli saper zwalniały, aż pozostała raptem rejestracja bodźców najbliższej okolicy. Przypomniała sobie dom, leżąca na stoliku książkę - starą, zakurzoną i papierową. Z wytartymi rogami, popękaną oprawą. Z pożółkłym papierem. Otworzona gdzieś pośrodku, na stronie z zagiętym górnym rogiem.
- Więc kimże jesteś? - wystukała na holoklawiaturze, uśmiechając się nieobecnie - Jam jest częścią tej siły, która wiecznie Zła pragnąc, wiecznie Dobro czyni - zaśmiała się kanciasto. Nie robił jej wymówek, nie próbował sprowadzić na inny tor. Przyjął do wiadomości, zrozumiał na ile potrafił.
-Jeżeli będziesz trzymał dystans. Zrozumiem. Obiecaj mi coś - zmieniła pozycję aby móc mu spojrzeć w twarz - Nie ryzykuj, nie rób głupstw. Przeżyj. Wtedy będzie dobrze, to ma sens. Jest właściwe. Będzie na koniec lżej.

- Ja z książek to słaby jestem.
- armijny kapral odpowiedział najpierw na cytat na który zareagował trochę niepewnie do czego ma to zmierzać. - Ej, ale chica nie dygaj co? No kto ma się wykaraskać z tego bagna jak nie przystojny południowiec? Przecież muszą potem film zrobić a potem kolejną część bo na pewno będzie kasiasty sukces więc przecież nie mogą rozwalić w nim głównego bohatera nie? - powiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Ten zwyczajowy bezczelny ton zdawał się wrócić w tej wypowiedzi tak jak to często się u niego słyszało przy różnych okazjach. Trochę przy tym rozłożył ramiona by podkreślić gestem swoje słowa na znak, że innej opcji nie widzi.

- Nie znam się na filmach. - tym razem Nash rozłożyła ramiona. Patrzyła mu w oczy z bliskiej odległości, nie rozumiejąc czemu nie wstaje i nie idzie do reszty Parchów. - I w tym filmie pewnie jeszcze główny bohater ma w pakiecie przyklejoną blond foczkę. Wpatrzoną w niego jak w milion kredytów. Superspluwę i odpalony kod na nieśmiertelność - parsknęła, zmieniając minę na politowanie.

- Oczywiście. Przecież to podstawa by nakręcili kolejną część. A jak wszyscy głównie bohaterowie zginą no to dupa z kolejnej części. - kapral pokiwał głową jakby był największym znawcą kinematografii jaki kiedykolwiek się narodził. Potrafił przy tym wyglądać aż tak poważnie, że ciężko było go naprawdę traktować poważnie.

- Dobrze więc że Mahler ma teraz obstawę. Jest szansa na sequel - Parch z trudem, ale zachowała powagę - Ty ani foczy nie masz, ani superspluwy i ciężko o nieśmiertelność. Ale nie dygaj. Postacie trzecioplanowe też są ważne. - wyszczerzyła się złośliwie i dopisała z rozmysłem - Statyści.

- Postacie trzecioplanowe?! Statyści?! Jak mogłaś!?
- kapral FA złożył ramiona na piersi by dać odczuć rozmówczyni jak bardzo jej uwaga była nie na miejscu i jaki jest zły na nią. Do kompletu jeszcze spojrzał gdzieś w zielonkawe niebo ozdobione ogromną tarczą Yellow i o wiele mniejszym krążkiem gwiazdy centralnej. - Ale nie no wiesz, w sumie to zależy od punktu widzenia. I z tą spluwą i z tą foczą. Właściwie to no zobacz, jest co trzeba by było co kręcić. - Elenio jakby po chwili zwątpienia i focha zmitygował się i przyciągnął do siebie i karabin i Nash bliżej.

Parch okręciła się tak, aby móc patrzeć mu w twarz i przy okazji wolna ręką klepać paciorek na holoklawiaturze. Drugą wciąż trzymała mu na plecach, drapiąc paznokciami skórę powyżej kołnierza pancerza na linii gdzie zaczynały się ciemne włosy.
- Musiałabym jeszcze na ciebie lecieć i wzdychać, a z tym ciężko. I nieodpowiedni kolor włosów - zmrużyła pogodnie oczy - Poza tym nikt nie chce oglądać Latynosów. Oni tylko kradną.

- Nieprawda.
- odpowiedział bardzo urażonym tonem. Pogmerał coś palcami przy rączce swojego noża. - Tylko tych których złapią. - dodał tonem wyjaśniena by siedząca obok biała focza wiedziała jak to jest z tymi oszukańczymi stereotypami. - I potem tych których złapią szargają nam, uczciwym ludziom, opinię. - dodał wyjaśniająco na wypadek gdyby rozmówczyni nie załapała tego w lot. - A ze wzdychaniem nie przesadzaj. No co prawda musisz jeszcze trochę poćwiczyć by wychodziło jak należy no ale jak na amatorkę no to idzie ci całkiem nieźle. - pokiwał głową chcąc chyba znaleźć jakąś jaśniejszą stronę tej całej sytuacji o jakiej mówili.

- Amatorka? Twoja matka krzyczała co innego, gdy mnie zapraszała przy wolnej chacie - Nash zmrużyła oczy, zanosząc się kanciastym śmiechem, a gdy się uspokoiła, pokazała brodą na nóż - Po cholerę to macasz? Chcesz mi ożenić kosę i ojebać? Już ci mówiłam, zły adres. Nie mam portfela.

- A tak sprawdzam czy mi nie ukradli. Wiesz, żyjemy w niebezpiecznych czasach. A tutaj tylu tych z Floty się kręci, że aż dziwne. No mówię ci, najgorsze typy to te co zostają marynarzami. Na to nie ma mocnych.
- Elenio popatrzył na Nash bardzo poważnym wzrokiem jakby zależało mu by przestrzec ją przed tym złym i okrutnym losem jaki na pewno czeka ją z rąk marynarzy. A tych faktycznie było pewnie i z połowa w obsadzie mostu.

Ósemka przybrała bliźniaczo marsową minę, wodząc złotymi ślepiami po sylwetkach w charakterystycznych pancerzach marine. Ciekawe co by usłyszała, gdyby gadała z Mahlerem. Pewnie coś na Armię. Dosrywali sobie w końcu aż miło się słuchało.
- Najgorsi? - wystukała powoli, zagryzając dolna wargę jakby nad czymś intensywnie myślała, finalnie zaś wzruszyła prawym barkiem - Nie wiem, nie mam opinii. Nigdy nie miałam marynarza, a nie lubię wydawać osądu przed zapoznaniem z tematem. Ale mogę nadrobić i wrócimy do tej dyskusji - pokiwała głową bez najmniejszego miligrama ironii.

- Posrało cię? - zapytał uprzejmie żołnierz jakby oświadczyła, że sama chce sprawdzić czy granat bez zawleczki wybucha czy nie więc trzymając go dalej w ręcę by dobrze widzieć. - Dziewczyno, co złe to na pewno we Flocie albo z Floty. To pewnie na bank. Każdy porządny człowiek ci to powie. Znaczy nie marynarz. Tu nie ma co sprawdzać. Normalnie szkoda wysiłku. To cud, że tej całej Floty jeszcze nie zdelegalizowali. - Latynos patrzył poważnie i równie poważnie kręcił głową na znak jak niemodrą rzecz zaproponowała Nash.

- Wygląda że miałeś sporo do czynienia z marines. Zbyt dużo razy, zbyt niespodziewane i boleśnie - zacharczała, co w jej wykonaniu było śmiechem. Poczochrała go po włosach wybitnie opiekuńczym i współczującym ruchem - Stąd te złe skojarzenia i wspomnienia. Wojsko. Prysznice. Upada mydło, schylasz się… a tam z tyłu trep z Floty. Może to im powinno się założyć Obroże? - przyciągnęła go do siebie, jakby chciała schować przez złym wzrokiem paskudnych marynarzy.

- Nie, nie, nie, nie no co ty wygadujesz? Ehh… Ale jeszcze kupa nauki przed tobą. - kapral oparty o filar mostu oparł się o niego głową tak, że patrzył gdzieś wysoko wzdłuż tej sterczącej w niebo belki. - No przecież marynarze i my, prawdziwi żołnierze, to są całkiem dwie inne jednostki. Więc i prysznice mamy inne. Oddzielne. No i wiesz, u nas jest ciepła woda i nie trzeba kranów na kłódki zamykać a u nich to wiesz, dzicz i degrengolada, nic tam cywilizowanego się nie utrzyma. - kapral Armii zrobił bardzo zbolałą minę by dać wyraz jak bardzo chłopaki z marynarki są beznadziejnym przypadkiem pod każdym względem.

- Dlaczego Armia, a nie Flota? - Nash nie kryła szczerego zdziwienia, zmieniając pozycję z siedzącej na klęczki. Przełożyła nogę nad jego biodrami i usiadła mu na udach, uważając aby nie obruszyć zranionej nogi - Klimat tam mają jak u ciebie w domu. Chodzi o mydło, nie? U was nie ma i możecie podpierdalać od marynarzy. I ciepła woda… nie poprzewracało ci się w dupie od takiego luksusu?

- Nie, nie, nie, nie, to nie tak
. - Patino zarówno pokręcił głową i pomachał ręką by dać znać jak bardzo się nie zgadza na taki pomysł. - To marynarzom odwala od nadmiaru mydła. Zresztą właściwie od jakiegokolwiek mydła. A mydło i ciepła woda?! No coś ty! To pewny sposób na zatracenie tej swołoczy. Nie to co my, uczciwe i porządne chłopaki z Armii. Nam to możesz narąbaną w trzy dupy siostrę zostawić no i mówię ci, nie będziecie nieszczęśliwe ani ona ani ty. - Latynos w pokancerowanym pancerzu popatrzył jakoś tak głęboko kładąc sobie przy tym dłoń na piersi by wzmocnić efekt jak bardzo poważnie i na serio mówi.

- Ona bo nic nie będzie pamiętać, a ty bo w końcu zaruchasz? - podrzuciła rozwinięcie wedle swojej białasowej logiki odnoszenia się do osób z nacji kaktusów - O alimenty też cię nie pozwie, bo wywalisz na drugi koniec wszechświata na bardzo ważną misję ratowania galaktyki i tyle będą cię widzieć.

- Ojjj… No znowu nie słuchasz uważnie.
- Latynos pokręcił głową w zmartwionym geście. Potem lekko ramiona mu artystycznie opadły by nie dało się nie zauważyć tego gestu i popatrzył z wyrzutem na rudowłosego Parcha. - No przecież ci mówiłem. Noo tyylkoo jak cię złapią! A jak nie to nie i wszyscy są szczęśliwi. - odparł dla odmiany beztrosko.

Pełne powątpiewania kręcenie głową miało stanowić cały komentarz, tym razem bez werbalnej wstawki. Szczęście należało ponoć do pojęć względnych, zależnych od punktu siedzenia. To akurat miała wygodne, w tej chwili. Złote oczy zjechały wymownie w dół, potem bardzo powoli wróciły do góry, tam gdzie twarz w kolorze kawy z mlekiem. Co dalej, miała iść? Coś zrobić, napisać? Przywalić z liścia na otrzeźwienie i zwrócenie uwagi? Umykał jej pożądany schemat, tak samo jak zrozumienie działań żołnierza. Czekała więc, w końcu zawsze mógł kazać jej spierdalać i problem sam się rozwiąże.

Latynos też się wreszcie przymknął. Trzymał ją tak jak mu pozwalała pocharatana noga i wydawało się, że już się nagadał, wygadał, obgadał kogo i jak chciał i teraz jest na etapie odpoczynku po tym gadaniu. Siedział więc i trzymał tak w milczeniu Nash. Sporo ludzi rzucało im zaciekawione spojrzenia. Ale chyba nikt nie chciał się mieszać bardziej niż trzeba a widocznie każdemu bardziej wychodziło, że nie trzeba. Więc choć nie byli niewidzialni to jednak jakoś nikt nie kręcił się specjalnie w pobliżu.

- Mam iść już? - Parch wystukała krótkie pytanie, nie mając pojęcia co ze sobą zrobić. Powinna się zbierać, to byłoby rozsądne.

- Zostań. Jeszcze chwilę. Posiedź. - powiedział nagle małomówny i dziwnie poważny żołnierz. - Wiem, że musisz zaraz iść. Ale no zaraz. Jeszcze nie teraz. - dodał jeszcze jakby się albo jej coś tłumaczył.

- I co? Mam się tak gapić na ciebie? - prychnęła i zaraz spoważniała. Sięgnęła po nóż, wyciągając go i ściskając rękojeść aby dodać sobie odwagi. Warknęła, po czym jednym ruchem złapała za pukiel rudych włosów i odcięła go. Chwilę pomajstrowała zwijając go i zawiązując na supeł żeby pojedyncze kłaki nie rozwiały się na wietrze.
- Jak nie chcesz to wywal - szczeknęła lektorem, by z wyjątkowo zażenowaną miną wcisnąć mu zwitek. Niczym innym nie mogła się podzielić, a chciała mu coś zostawić jakby jednak nie dotarli na lotnisko.

- To czekaj! - Patino który podarunkiem chyba w pierwszym momencie bardzo się zdziwił nagle ożywił się. Zaczął sięgać po swój nóż, właściwie to bardziej bagnet, z niego odkręcił nakrętkę i jak wiele modeli bagnetów okazało się, że ma tam cały niezbędnik ale z niego jeszcze wysypał na dłoń jakąś błyskotkę.
- Masz. Weź na szczęście. - powiedział wciskając jej krążek w dłoń. Z bliska okazało się, że to jakaś moneta. Albo bardzo stara, jeszcze z początków Federacji gdy obracano fizycznie pieniędzmi albo wybita na jakąś okoliczność. Powszechna plotka głosiła jednak, że w świecie gdzie każdy kredyt da się policzyć bez woli właściciela tam i tu pozostały w lewym obiegu dawne banknoty pełniąc podobną funkcję jaką kiedyś pełniły. Tyle, że na czarnym rynku. Mogła to być prawda a mogła nie być ale na pewno małe monety nadal miały wielu fanów i kolekcjonerów. Patino po przekazaniu Nash monety zawinął kawałek pukla o niezbędnik swojego bagnetu i złożył go z powrotem.

Saper przyglądała się monecie urzeczona. Przekręcała ją pod różnymi kątami, łapiąc słoneczne refleksy na lśniącej powierzchni. Niewielki drobiazg, suwenir. Na szczęście. Tymczasowo, nic się nie stanie jeśli go weźmie i zwróci pod koniec. Szkoda, aby się zniszczyła…
Ruda głowa przekręcała się na boki, podczas gdy jej właścicielka łapała perspektywę, podziwiając wzory na wytartej powierzchni.
- To ta szczęśliwa? Ta co Mahler mówił, że trefna? - uśmiechnęła się nieobecnie, czując jak wewnątrz klatki piersiowej rozlewa się jej fala ciepła - Ładna.

- Ja pierdolę… No widzisz? No sama widzisz. No gdzie się jakiś marynarz nie pojawi to zaraz coś nie tak. Kto mu kazał chlapać jadaczką?
- Elenio zajął się składaniem w jedność swojego bagnetu i trochę wyglądał jakby to go pochłonęło. Co było możliwe bo na z lekka przyspawanej siedzącej pozycji trochę było to niewygodne tak złożyć do kupy a potem do pochwy ten bagnet. - Ładna, pewnie, że ładna. Daj, pokażę ci sztuczkę. - przyzwał gestem z powrotem monetę i gdy Parch mu ją podała ujął ją w dwa palce by była wyraźnie widoczna. - Ładna nie? Orzeł i reszka nie? No. I tak ma być. - powiedział z cwaniackim uśmiechem. - Ale zobacz teraz. - powiedział i podrzucił monetę. Metaliczny krążek chwilę obracał się w powietrzu aż w końcu spadł na latynoską dłoń. Ten starym zwyczajem pacnął ją na drugą dłoń i chwilę przytrzymał. Do tej pory wyglądało jak klasyczny rzut monetą. - Co chcesz? Orzeł czy reszkę? - zapytał kapral szczerząc się niemiłosiernie. - A powiedzmy, że reszkę. I co? Ha! Widzisz? Reszka. - powiedział odkrywając dłoń i na odkrytej monecie faktycznie widniała reszka. - A może orzeł? - zapytał i znów przykrył monetę dłonią ale już jej nie podrzucał. Chwilę potem odkrył a choć Nash mogła przysiąc, że nie poruszył dłońmi to po odkryciu na monecie widniała przeciwna strona monety. - Daj rękę. - powiedział przyzywając znowu dłonią jej dłoń. Gdy zbliżyła położył na jej dłoni monetę. A potem przykrył swoją dłonią. - Nie wiem jak to działa dokładnie. Ale to coś z ciepłem dłoni. - powiedział spokojnie a Nash poczuła, że moneta jakby zaczęła lekko drapać lub obracać się na jej dłoni. - Wyucz się rytmu. Zmienia się mniej więcej co sekundę. Ale jak poczuje otwarte, chłodne powietrze to przestaje. Dlatego jak odkrywasz rękę to się już nie rusza. A rytm pulsuje inaczej reszka a inaczej orzełek. Nauczysz się. Trochę wprawy i będzie ci wypadać co chcesz na zawołanie. No i poza tym przynosić szczęście. - wyjaśnił jej kapral a Nash czuła jak coś tam w tej monecie jest na rzeczy bo na pewno nie leżała spokojnie między jej dłonią a dłonią Patino. Za to gdy on uniósł dłoń moneta leżała jak skamieniała na jej dłoni.

Uszkodzone struny głosowe miały jednak plusy. Gdyby nie one, wyszłoby że ją zatkało i nie wie co powiedzieć. Przy cholernym Meksie ciągle się na tym łapała - na niewiedzy odnośnie słów, gestów, sensu zachowania. Jakby nie mógł jej dać pestki od karabinu, bądź czegoś pokrewnego: masowego, neutralnego przedmiotu. O nie, wszak to by było za proste. Oczywiście musiał wylecieć z czymś, przez co Ósemce ścisnęło gardło, a szczęka się zacisnęła aby nie drżeć bezsensownie zbyt dobitnie ukazując wzburzenie. Do tej pory panowała nad mimiką, starała się trzymać jednej miny. Tak było prościej. Bezpieczniej. Niwelowało niepotrzebne komplikacje, które i tak się pojawiły.
- Dziękuję - napisanie pojedynczego słowa zabrało jej zdecydowanie zbyt dużo czasu jak na tak prostą konstrukcję, lecz sztywne palce nie chciały się słuchać. Nienawidziła prosić i dziękować, zwłaszcza szczerze - Będę pilnować. Ciekawa rzecz. Zabawna. Pomysłowa - przekazała lektorem dość chaotycznie, błądząc spojrzeniem od podarunku do wyszczerzonych bezczelnie ust przed sobą - Przyda się szczęście. Oddam jak wrócę. A teraz zamknij oczy i odpocznij. Zasłużyłeś. Ja zajmę się resztą - pocałowała go krótko i wróciwszy skronią na jego naramiennik, trwała tak póki wyczuwalny pod drugim pancerzem oddech nie unormował się, a Latynos nie zapadł w nerwową zapewne, chemiczną drzemkę. Wtedy dopiero podniosła się ostrożnie i ściskając monetę w garści, wróciła do obowiązków.
Mieli tu w końcu jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline