Cztery dni zajęła podróż do Altdorfu, która tym razem przebiegała bez jakichkolwiek zakłóceń. Rzeka była spokojna, pogoda dopisywała, a ruch na wodzie był niewielki, co sprzyjało niedoświadczonym żeglarzom z Dumnej Syrenki.
Jako, że już nieco poznali stolice i jej drogi wodne, znalezienie miejsca do zacumowania nie stanowiło większego problemu. Gdy Bernhardt i towarzysze zajęci byli cumowaniem, Lothar jako osoba stanu szlacheckiego i dowódca jednostki udał się do urzędników portowych, aby zapłacić właściwe opłaty i popytać o zbyt dla towaru. Był to jego szczęśliwy dzień. Opłata za postój w porcie okazała się niższa niż podejrzewał, a to dlatego, że był herbowym. Powiedziano mu też o kupcu Albrechcie Wölmarcku, do którego niezwłocznie się udał. Pertraktacje, jakie nastąpiły po oglądnięciu wełny trwały niemal godzinę i zakończyły się sprzedażą całego ładunku za okrągłą kwotę ośmiuset siedemdziesięciu złotych karli. Teraz należało się zastanowić na co przeznaczyć pieniądze...
I znów Lothar ruszył się dowiedzieć, co też można kupić, żeby sprzedać towar gdzieś w górze rzeki. Obszedł parę kantorów, zajrzał do kilku magazynów i zahaczył o dwie tawerny. Dowiedział się, że Dieter Volkermann ma do sprzedania niecheblowane deski jodłowe. Gdy spotkał się z kupcem, pogadali przy piwie i ustalili cenę, która wydała się von Essingowi całkiem przywoita. Wystarczyło spisać kontrakt i przystąpić do załadunku.
Gdy powyższe sprawy zostały już załatwione, trzeba się było zająć noclegiem. Podczas przechadzek po porcie i okolicach, żaden z awanturników nie został zaczepiony przez straż, nigdzie też, na słupach ogłoszeniowych i parkanach a także na budynkach użyteczności publicznej, nie było już widać listów gończych z podobiznami Zinggera i Techlera. Najwidoczniej sprawa przyschła.
Kolejnego dnia rano, awanturnicy wsiedli na pokład łodzi, odbili od brzegu i skierowali się w górę Reiku, aby po godzinie manewrowania kanałami dotrzeć za ostatnią bramę i wypłynąć na szersze wody rzeki płynącej z południa. Nim jednak wypłynęli z miasta, przepływali w pobliżu Konigplatz - miejsca zbornego dla dyliżansów. To właśnie w tym miejscu, ponad miesiąc temu wysiedli z powozu i spotkali Josefa Quartijna. Teraz również plac był zatłoczony i gwarny. Mimo to Wolfgang zauważył znajomą twarz. Miał chwilę czasu aby przyglądnąć się ładującemu się do powozu młodzieńcowi. Był to spotkany w zajeździe Dyliżans i Konie okularnik, którego Techler zagadnął na temat książki. Jaki ten świat mały...