Szlachcic wyjął przypiętą do boku manierkę. Potrząsnął ją i rozległ się cichy dźwięk płynu rozbijającego się o ścianki naczynia. Odkręcił, wziął mały łyk (tylko tyle zostało napoju) i podał akolitce.
-Proszę, puste naczynie. Napełnij je tym naparem, jeśli łaska- powiedział, jednocześnie przyjmując od niej kubek z naparem. Szybkim haustem opróżnił jego zawartość. -Dzięki- powiedział, przyjmując napełnioną manierkę.-Niech Shallyia pomoże ci w walce z chorobą, trapiącą to miasto.
Gwałtownie otworzył drzwi od świątyni i szybko wyszedł z dusznego wnętrza, pełnego zgnilizny i śmierci. Wziął kilka głębszych oddechów i z poprawionym humorem ruszył w kierunku gospody. W trakcie drogi spotkał swoich towarzyszy, Ericha i Lennarta. -Witajcie, przepraszam za moje zachowanie z rana.- skłonił głowę ku Erichowi.-Wracając do tematu, to bardzo zraniliście tych bandytów? Wszyscy uciekli? W każdej chwili mogą wrócić...
Nagle usłyszeli bicie dzwonów, a strażnicy porzucili posterunki i rzucili się w kierunku odgłosów. Szlachcic, zachęcając pozostałą dwójkę, ruszył z ciekawości za nimi. |