Kiedy ci z bohaterów, którzy znajdowali się na zewnątrz, wbiegali do magazynu, w kierunku potwora, nie wiadomo czy mutanta czy może jakiegoś demona z piekła rodem, już leciała magiczna iskra wywołana przez Elmera.
Zaraz za nią poleciała druga, niemal identyczna, która wystrzeliła z ręki Wilhelma. Obie trafiły w dziwaczne stworzenie, na moment nadając mu niesamowitego blasku, gdy rozlewały się magicznym wyładowaniem po jego ciele. Skóra zaskwierczała, a stwór zaskowyczał. A więc był podatny na magię, co w sytuacji, gdy awanturnicy nie mieli poważnej broni do walki wręcz, mogło okazać się sporym plusem.
Bodo zakręcił siecią, ale tym razem nie wdał się w superbohatera. Splątane sznurki ominęły potwora i zaległy tuż obok Berwina, lądując na martwym ciele Sigmaryty.
Do maszkary przyskoczył dzielny i nieustraszony południowiec Santiago, który nie bacząc na to, że w dłoni ma zaledwie sztylet, porównywalny wielkością z pazurami bestii, zaatakował. Błysnęła gorąca estalijska stal. Potwór był szybki, a nawet bardzo szybki, gdyż jednym, płynnym ruchem usunął się w bok i ciosy Santiago trafiły w pustkę.
Zamieszanie jakie panowało w magazynie przysłużyło się Berwinowi. Krzyki, hałasy i ruch wokół niego, spowodowały, że otrząsnął się ze stuporu. Ze zdziwieniem stwierdził, że we wnętrzu budynku są już wszyscy i że wcale nie jest kolorowo.
Istota szalała. Za kolejny swój cel obrała znajdującego się tuż obok niej de Ayolasa. Pazury cięły powietrze ze słyszalnym świstem, a dziwaczny pysk szukał twarzy Estalijczyka. Santiago był czujny. Unikami i zwodami zszedł z linii ciosów bestii, znów będąc gotów sam zaatakować.