Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2017, 13:00   #13
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Darsus...
Nie da się ukryć, że miasto różniło się od Fabertery, przynajmniej takiej, jaką ją zapamiętał z lat wczesnego dzieciństwa. Ale trzeba przyznać, że pamiętał naprawdę niewiele, a Darsus miało w sobie pewien specyficzny urok, z którym zapoznawał się, ilekroć opuszczał dom swej kuzynki Aemelii, by załatwić coś dla niej, lub też umilić sobie spędzany w mieście czas.
A rozrywek było tu mnóstwo, pod hasłem 'dla każdego coś miłego'. Można było (mając pieniądze) jeść, pić, bawić się do samego rana, można było (nawet bez pieniędzy, a mając szczęście) bawić się do samego rana w towarzystwie pięknych kobiet.
Na to ostatnie Marcus w zasadzie nie mógł narzekać. Nie było tak, że każdej nocy miał inną (albo i parę innych), ale nie raz i nie dwa zdarzało mu się wrócić do domu nad ranem, wprost z ramion dziewczyny, z którą się bawił wieczorem.
Uważał tylko, by jego wybranka nie była przypadkiem siostrą lub córką któregoś z towarzyszy z oddziałów Darsus. Co prawda tamci znali się i na dobrej zabawie, i na uwodzeniu niewiast w różnym wieku, ale kochanka swej krewnej zatłukliby, lub zawlekli przed ołtarz.
Z racji młodego wieku Marcusowi nie odpowiadała ani pierwsza, ani druga opcja.
Z racji doświadczenia z kolei wybił Aemelii pomysł trzymania zapasów srebra pod paleniskiem, które to miejsce było tak typowe, że każdy poszukiwacz cudzego majątku tam właśnie poszukiwał ukrytego dobytku. Trzeba było znaleźć inne miejsce - łatwo dostępne i nie tak oczywiste.
I nie za obrazem na przykład.

Dobry humor opuścił Marcusa tego wieczora, gdy Aemelia opowiedziała historię swoją i Diossosa - tak różne, i tak podobne równocześnie.
I ponownie, gdy okręt z czarnym skorpionem przybił do nabrzeża Darsus.
Aemelia żywiła słuszne obawy. Gdyby tylko nadarzyła się odpowiednia okazja, Marcus ustrzeliłby Xalotuna. Niestety kuzynka miała rację pod jeszcze jednym względem - nawet gdyby jemu udało się uciec, to ucierpieliby, jako współspiskowcy, zarówno kuzynka, jak i jej podopieczny.
Trzeba było schować chęć zemsty głęboko do kieszeni i czekać na inną, bardziej sprzyjająca okazję.

"Jeżeli masz wroga, usiądź na brzegu rzeki i poczekaj, aż zobaczysz jego ciało płynące z nurtem."
Powiedzenie było mądre. Bardzo mądre, jednak zastosowanie się do niego wymagało dużo cierpliwości. Czy Marcusa stać na nią było?
Wyglądało na to, że powinien się uzbroić w poważny jej zapas.

* * *

Finał Wielkich Igrzysk oznaczał powszechną zabawę, a równocześnie początek końca interesów dla tych, dla których Igrzyska były źródłem dodatkowych zarobków - wielu gości równa się więcej zakupów. Ale wino stale lało się strumieniami i nic dziwnego, że wprowadzono zakaz noszenia broni. W alkoholowym zapale byłe złe spojrzenie mogło zakończyć się bójką, a potem sięgnięciem po miecze. Coś takiego zdecydowanie zepsułoby świąteczny nastrój.

Wino lało się strumieniami, ale nie wlał go w siebie tyle, by nagle miało go to zwalić z nóg.
Na wszystkie demony, Aemelia miała rację... Ktoś doprawił wino jakimś paskudztwem, pomyślał, gdy odtrutka zadziałała prawie natychmiast.
Kto, to się wnet okazało.
- Suczy syn - syknął z nienawiścią Marcus, przez ułamek sekundy podziwiając spustoszenie, jakie poczynił Xalotun. A potem ruszył biegiem w stronę wierzchowców.
I nie księżniczka była głównym tego powodem. Nie znał jej zbytnio i mimo tego, że ocaliła Aemelię nie ruszałby jak szaleniec przeciwko zgrai zbrojnych. Nie była jego krewną ni kochanką, a jaką nagrodę mógł dać książę za jej ocalenie? Z pewnością nie rękę księżniczki i pół księstwa na dodatek. Takie rzeczy zdarzały się tylko w bajkach.
Fakt, żal mu jej było, bo w łapskach Xalotuna jej los nie byłby najprzyjemniejszy, ale życia by nie straciła, najwyżej cnotę (jeśli nie stało się to dużo wcześniej). Potem książę by ją odkupił - za wygórowaną cenę. No ale takie były skutki, gdy się pod dach wpuszczało byle kogo.
Fakt, Marcus też miał kilka grzeszków na sumieniu, ale nigdy w życiu nie tknąłby córki swego gospodarza - bez jej zgody i zachęty.
No ale teraz miał okazję do wyrównania rodzinnych krzywd.

W biegu wyrwał jednemu z półprzytomnych wartowników topór - brata-bliźniaka topora jakiego sam używał - i już był przy koniach.
Kątem oka zauważył gotowy do jazdy rydwan, nie miał jednak zamiaru skorzystać z takiej podwózki. Nie wierzył w rydwany od dawna - od chwili, gdy był świadkiem, jak taki pojazd traci koło. Z woźnicy i pasażera nie było co zbierać.
W konie, swoją drogą, też nie wierzył zbytnio, no bo gdzie niby miałby się wprawiać w jeździectwie? Polując na Nordów czy bawiąc się w 'zabij mnie' z Nandalami? Ostatnio jednak trenował nieco i wiedział, jak się utrzymać w siodle.

Wybrał wierzchowca najlepszego - należącego do dowódcy straży. Temu koń nieprędko będzie potrzebny, a szybsze cztery nogi to szansa dopadnięcia uciekających nim dotrą do okrętu. Zerwał wodze z konowiązu, po czym raz-dwa znalazł się w siodle. Ledwo wsunął nogi w strzemiona okrzykiem i naciśnięciem kolan skłonił wierzchowca do biegu w ślad za uciekającą grupą.
Miał nadzieję, że wnet znajdzie się w takiej odległości, że zdoła kilka razy strzelić. A nuż Xalotun oberwie strzałą i spadnie? A nuż oberwie koń i zwolni? Zwierzęcia co prawda było szkoda, ale cóż... Nie było jego.
 
Kerm jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem