Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2017, 20:09   #1
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
[Epizod 0] Lake Hills





Gości przybywało z minuty na minutę. Początkowo było ich niewielu, ginęli w ogromnej, nienagrzanej jeszcze ciałami sali podejmując mniej lub bardziej sztywne rozmowy. Pod jedną z kolumn wybuchł śmiech Paula Stanleya rozmawiającego cicho z Mickiem Jaggerem. Stojący nieopodal pustego kominka Zurab Cereteli poważnie kiwał głową podczas wypowiedzi Vahana Bego. O krok dalej konwersacji przysłuchiwał się Erno Rubik będący członkiem rozmowy wyłącznie połowicznie, choć nie wydawało się mu to przeszkadzać.

Jedynie drzwi, przerażająco cienkie dla tak wielkiej różnicy ciśnień, chroniły gości przed potopem nerwów i pośpiechu, w jakim uwijała się obsługa.

Niespiesznie zbliżała się godzina 22:00, godzina rozpoczęcia. Szatniarze skakali jak pchły od wieszaka do nowego gościa i z powrotem, zaś ci wlewali się do holu podobnie do fal tsunami z furią napierających na falochron lady. Jednakże mimo trudności wyraźnie wszystko szło zgodnie z planem. Na pięć minut przed wyczekiwaną chwilą, momentem, dla którego ludzie przybyli tak tłumnie, gwar rozmów stał tak intensywny, iż konwersacje mogły być prowadzone wyłącznie podniesionymi głosami.

Pod oknami Lars Gustafsson rozprawiał o poezji razem z Jackiem Cyganem, Jessie Redmon Fauset oraz Malickiem Sidibe. W drzwiach wejściowych szeroko uśmiechnięty Sean Connery ściskał dłoń Dextera Fletchera, zaś w chwilę później z szeroko rozpostartymi ramionami dołączył również Armando Iannucci.
W innej części sali Fukiko Nakabayashi z grzecznym uśmiechem obserwował gestykulującego nieco zbyt żywo Mumtaza Dhramiego. Na twarzy jego towarzyszki, Sanji Iveković malowało się rozbawienie.

Rzesze ludzi znanych bardziej lub mniej, ikon oraz debiutantów mieszały się ze sobą w nieustannym ruchu. Sala żyła własnym życiem! Atmosfera uniesienia i radości wypełniała każdą duszę całkowicie wypierając ziarna skrępowania czy niezręczność, jeśli zdążyły się one pojawić.

Ulewa stukała o wielkie szyby, zaś niebo przecinały jaskrawe zygzaki błyskawic oraz jasnych błysków. Burza z całą mocą starała się wedrzeć do środka wszelkimi metodami. Gromy co chwila zagłuszały orkiestrę smyczkową "Moonlight", której muzyka wypełniła salę stosunkowo niedawno.

Na sali pojawiła się obsługa. Mężczyźni w białych koszulach z czarnymi krawatami. Skórzane buty lśniły, zaś spodnie oraz kamizelki prezentowały głęboką czerń. Szybko i sprawnie ustawili obok siebie metrowe klocki, jakie przynieśli ze sobą, a następnie usunęli się pod ścianę. Zaproszeni co chwila zerkali w kierunku utworzonego w ten sposób podestu, gdy nagle do pomieszczenia wkroczyły cztery postacie, których nie sposób było nie znać. Bogacze i filantropi we własnych osobach.

Albert de Vries, Hans Hildenberg, Marie Josephine Perroni i Mario Castella.

Na czoło wysunęła się jedyna kobieta, stuknęła kilkukrotnie w mikrofon. Głośniki podsufitowe rozbrzmiały głośnymi pyknięciami.

- Dobry wieczór! Dziękujemy Państwu za tak tłumne przybycie. Serce rośnie na myśl, iż to wszystko dla jednego człowieka. Jednego, ale jakże wyjątkowego. Myślę, że wszyscy się z tym zgodzimy. Większość z nas miała już przyjemność spotkania, ale w przypadku niektórych najlepsze dopiero nadchodzi. Wiem to, bo sama sporządzałam listę! - uniosła palec.

Gdzieniegdzie rozbrzmiały śmiechy.

- Oddaję głos mojemu szanownemu koledze, Albertowi. Jeszcze raz dziękuję wszystkim!

Szepnęła coś do ucha wysokiemu mężczyźnie z kozią bródką nim przekazała mikrofon. Ten parsknął śmiechem, po czym wystąpił krok do przodu.

- Skoro Marie już tak pięknie wszystkich powitała, to nie będę się kompromitował z moim "witajcie". Nie ma co zanadto przedłużać. Mam przyjemność i zaszczyt zaprosić wybitnego mężczyznę, który zwycięsko wyszedł w walce z dwoma harvardzkimi kierunkami, psychiatrę i psychologa, a także oddanego przyjaciela wszystkich artystów i twórców! Proszę Państwa, doktor William Brown!

Sceniczne machnięcie dłonią przeniosło uwagę na wejście, w którym pojawił się lekarz we własnej osobie. Wkroczył na podwyższenie, gdzie w towarzystwie gromkich owacji przywitał się ze wszystkimi. Zaledwie o dwa kroki dalej kroczyły dwie piękne kobiety. Jedna ognistoruda w cekinowej, niebieskiej sukni bez pleców oraz blondynka w prostej czarnej sukni uzupełnionej perłowymi akcentami.

W ślad za kobietami kroczyli dwaj nieprzeciętnie wysocy mężczyźni w garniturach. Pierwszy barczysty, bezwłosy jegomość, drugi zdecydowanie szczuplejszy, czarnoskóry.

Stawił się zatem cały personel szpitala Larch Peak Lodge. Lekarz, dwie pielęgniarki i dwaj sanitariusze.

Brown odwrócił się do zgromadzonych z łagodnym uśmiechem. Przeczesał względnie rzadkie włosy, a następnie poprawił okulary z drucianymi oprawkami. Nie spieszył się z rozpoczęciem.

- To niezmiernie miłe widzieć wszystkich was tutaj, w jednym miejscu. Razem stworzyliśmy piękne dziesięć lat dla naszego szpitala. Trudne, ale piękne i niezapomniane. Inspirujące. Jednocześnie spotkanie to jest radosne, co przygnębiające. Tak, przygnębiające. Widzę was wszystkich w tym miejscu, a z każdą twarzą wiąże się specjalne wspomnienie tak indywidualne jak indywidualny jest każdy z was. Jest tragedią ludzkości, iż jednostki tak pełne potencjału, tak jasno błyszczące talentem potrzebują pomocy kogoś takiego jak ja. Jednocześnie wypełnia mnie duma, że mogłem pracować z każdym z was. I że czeka mnie jeszcze wiele niezapomnianych spotkań. Zadaniem lekarza jest pomaganie pacjentom. Jest to obowiązkiem. A jednak otrzymałem najpiękniejszy komplement, jaki mogłem dostać. Waszą obecność. To dla was założyłem ten niewygodny garnitur. Dziękuję wam wszystkim za przybycie.

Ukłonom mężczyzny towarzyszył nagły, dług nie cichnący wybuch braw. Tymczasem kolejny raz pojawiła się obsługa. Pod ścianami stanął długi rząd jeszcze pustych stołów. Sytuacja jednak zmieniała się bardzo szybko. Kolejne grupy kelnerów rozstawiały obszerne tace z rozmaitymi przekąskami. Vol-au-vent, grillowane szparagi z szynką, babeczki z ciasta francuskiego z farszami rybnymi, grissini z szynką parmeńską, sushi, bliny z kawiorem, babeczki ze smażonymi opieńkami, bułeczki z ricottą, arancini, grzanki z truskawkami, roladki z wędzonego łososia.

Następni elegancko odziani pracownicy wkroczyli ze srebrnymi tacami wypełnionymi lampkami szampana Cattier Brut Vinotheque tak zimnego, iż szkło zrobiło się mleczne.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 02-12-2017 o 20:55.
Alaron Elessedil jest offline