Alkohol smakował jak zwykle.
Palił i wykrzywiał usta.
Rozgrzewał trzewia i zatykał oddech.
Linda wychyliła pierwszą szklaneczkę ku pamięci Jacka i z zacięciem wypisanym na twarzy próbowała nalać drugą.
Kropla po kropli z uporem łapała trunek do szkła. Po chwili jednak zmieniła taktykę i przytknęła butelkę bezpośrednio do ust.
Przepona paliła żywym ogniem i lekarka w końcu poczuła nieco ciepła w środku. Poczuła się nieco bardziej ...żywa.
Mają przesrane.
Zginą na tej resztce skorupy zapluci kwasem przez jakieś monstrum, które ktoś uznał za doskonały pomysł przechowywać na wszelki wypadek.
Przeświadczenie walnęło ją w sam splot słoneczny i Linda krztusząc się odsunęła butelkę od ust.
Otrząsnęła się i z żalem odstawiła bourbon na stolik. Poczuła się niezwykle stara i zmęczona.
Mechanicznym ruchem wygrzebała broń i granaty. Przyjrzała się przedmiotom przez chwilę rozważając na ile opóźnią one nadchodzący koniec.
Ponure rozważania przerwała przychodząca wiadomość od Rohana. Przez chwilę Norton wgapiała się w nią próbując zrozumieć przesłanie. Poddala się ostatecznie odpisując krótko:
„Co dokładnie masz na myśli?”
Odziana na powrót w hełm i skafander ruszyła do medlabu by poczekać na Drake'a.
Nie pozwoliła nadziei rozpalić się nawet wtedy, gdy pomysł na pozbycie się intruza wpadł jej do głowy.