Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2017, 21:41   #234
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Znajoma świątynia Boga Umarłych zwiastowała spotkanie kolejnych przyjaciół. Wspomniana dwójka miała się dobrze. Aldric rzucił się w objęcia Gotte od razu poznając krajana. Kolorowo ubrany bajarz nie mógł przejść obojętnie również koło Detlefa, o którym słyszał wiele dobrego. Pewnie byłoby tego mniej gdyby mówił Grimm, który w pochwały dla Morryty był raczej oszczędnym...

Luden był całkiem wstrzemięźliwy w wyznania dla Herr Volkmarssona, bo nie powiedział mu o smoku, jego krwi i trupach. Przyrzekł natomiast, że zrobi to gdyby eskapada nie wróciła w ciągu tygodnia. Wagner był zatem zdeterminowany aby wrócić czym prędzej i zawczasu rozwiązać problem smoka i zatrutej rzeki.


Alchemik nie był człowiekiem młodym, ale jak na swoje lata całkiem dobrze sobie radził w podróży. Nie był szybki, ale jego wytrzymałość w marszu zawstydziłaby niejednego młodszego uczonego. Jego ochroniarz i asystent radził sobie wyśmienicie od razu dając znać o swoim wojowniczym uporze i fizycznym przeszkoleniu. Wagner zdołał porozmawiać z Herr Janem na jednym z postojów. Nie była to jednak długa pogawędka.

- Kapłan Shallyi mówił, że nie byłby w stanie wykonać odtrutki z mieszaniny kwasu i wody z dołu rzeki. - powiedział do alchemika Wagner. - Nie mówiłem mu, rzecz jasna, o tym, że ten kwas to w istocie krew smoka. Mam nadzieję, że uda się Panu poradzić cokolwiek na krew bestii, bo z ludźmi najmocniej chorymi problem się już rozwiązał… - dodał z nietęgą miną Moritz.

- Tak, tak. Zobaczymy co się da zrobić. - alchemik pokiwał skwapliwie głową.

- Ciekawi mnie dlaczego Herr podróżuje? - zapytał czeladnik. - Ja nie mam takiego fachu, ale Pan pewnie jest wszędzie witany z otwartymi ramionami. Oczywiście zrozumiem gdy Herr nie odpowie. Przemawia za mną zwykła ludzka ciekawość.

- Powód, który rzecze Ci panie Wagner każdy alchemik z powołania. Tajemnic złota szukam, bo zadając kłam powszechnym mniemaniom żaden z nas jeszcze takowej receptury nie odkrył…

Późniejsza spostrzegawczość Grimma zadziwiła Moritza kiedy ten od plamy zakrzepłej krwi poprowadził resztę do orczego truchła. Kiedy okazało się, że to było nadal ciepłe Wagner wzmógł swoją czujność. Potężny ork padł od licznych ciosów w plecy, a zatem ktoś musiał go zaskoczyć. Tej nocy będą musieli wystawić solidne warty...


Na miejscu okazało się, że nie tylko wiekowy alchemik potrzebował wciągnięcia na półkę skalną. Pomocy potrzebował również Gotte, który zapewne nie tylko zmęczył się podróżą, ale nieco za mało spał, a za dużo sobie używał w lokalnym zamtuzie. Do Millera należała pierwsza warta co było bardzo dobrym posunięciem. Na początku istniała minimalna szansa na to, że wartownik zaśnie. Zwykle najgorzej mieli Ci w środku czyli Moritz, a później Grimm. Ostatnia warta należała do Kaspara. Na tej też warcie coś się wydarzyło co Wagner zrozumiał kiedy został przez wartownika szybko zbudzony...

Zaraz po tym jak otworzył oczy Moritz został poinformowany, że w okolicy znajdowała się dwójka pokracznych intruzów. Nie byli to ludzie, bo porozumiewali się w jakimś dziwnym, obcym, rzężącym języku. Wagner, Grimm i Kaspar ustalili, że będą udawać, że śpią aby jeden z parszywców mógł się do nich zbliżyć. Ten plan był jednak ostrzem obusiecznym. Kiedy pokraka zrozumie co się dzieje może spróbować zwiać zanim zostanie pojmana...

Za jakiś czas czujni bohaterowie zobaczyli jak nad krawędź wyjrzała mała głowa z dużymi uszami. Było zbyt ciemno, aby dojrzeć twarz. Nawet krasnolud nie widział więcej niż różowawe ślepia i żółtawe, jaśniejsze od gęby zęby trzymające patyk, albo nóż. Potworek w bezruchu obserwował obozowisko. Wszyscy leżeli przykryci kocami w legowiskach bezpiecznie osłonięci od wichru i z dala od krawędzi. Śniegu co prawda nie było, ale wiatr i temperatura bardzo spadły. Kaspar siedział plecami wsparty o skałę jakieś dziesięć stóp od osobnika. Reszta znajdowała się nieco głębiej we wnęce półki skalnej. Wartownik miał lekko pochyloną głowę na bok, oddychając miarowo, z ręką blisko rękojeści oręża. Ukradkiem spoglądał spod rzęs.

Goblin uważnie przyglądał się otoczeniu po czym pospiesznie zaczął schodzić w dół. Musiał coś zauważyć! Jakiś szczegół, który zdradził niecny plan poszukiwaczy przygód. Kaspar zerwał się z miejsca i ruszył w stronę goblina. Może miał nadzieję, że zdąży złapać go za włosy i zatrzymać? A może liczył na to, że tamten wpadnie w panikę i spadnie w dół łamiąc swoje krótkie i cienkie kulasy? Wagner wystartował zaraz za Kasparem postanawiając rzucić czymś w maszkarę. Jedyne co wpadło mu w ręce to kawałek skały. Grimm w tym samym czasie próbował zejść z półki poza zasięgiem łap pokurcza. Brodacz chciał zapewne złapać go na dole.

Mimo iż Kaspar nie zdążył i nie złapał potworka za włosy to improwizowany pocisk Moritza trafił malucha w kark. Goblin zaskowyczał, stracił równowagę i zawisł dyndając nogami w dół. Grimm w tym czasie schodził na dół i był coraz niżej. Drugi z potworów dał dyla o czym przekonał się wyglądający go Kaspar. Niewiele myśląc Wagner złapał za solidny garnek i zdecydował się poprawić goblinowi. Pokurcz dostał i zleciał na dół. Zwinął się trzymając za pokaleczoną nogę.

Całe zamieszanie obudziło Gotte oraz ochroniarza. Herr Jan spał w najlepsze nie dając sobie przeszkadzać przez latające w górach garnki. Goblin ze złamaną nogą rzucał się dlatego brodacz skutecznie go ogłuszył. Nieprzytomny pokurcz został opatrzony przez Wagnera oraz wciągnięty na górę gdzie miało zacząć się całe przesłuchanie. Kiedy goblin się ocknął warczał w gardłowym, obcym języku.

Trzeba było większego rabanu, by zbudzić Millera. W końcu jednak i on stanął na równe nogi. Chwilę to trwało, ale gdy powstał i zerknął ku wyjściu z groty, gdzie właśnie jego towarzysze wciągnęli małego zielonoskórego, na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.

- A mówiłżem wam, że tu gobliniaki są? Mówiłżem! Całem szczęście, żem był, bo go złapaliście - rzekł dumnie.

- Anoś tak gadał. - pokiwał głowa ochroniarz alchemika kładąc wielką jak patelnia grabę na ramieniu Millera. - Skądżeś wiedział? Gadać w ich mowie umisz jako ich zwyczaje znasz? - zapytał Gotte'a patrząc z odrazą na goblina.

- My również jakiś czas temu widzieliśmy tutaj orka. - powiedział Wagner patrząc krzywo na zielonoskórego. - Dlatego konieczne były warty i stoicki spokój.

- Ano pewniakiem, że umiem. Spróbujta go łocucić, a ja przemówię. Gdyby szalał, to mu jeszcze raz w łeb pac, takie są zwyczaje z nimi. - Gotte dumnie odpowiedział. Poczuł się ekspertem, wszak to on, jak prawdziwy śledczy, od razu rozpoznał, wyśledził i złapał złoczyńcę.

- Wy, ta mała zielona kula, po co wy tutaj? Wy nas chcieć jeść? Uciupać na śmierć wy chcecie, jak dużego zielona brzydka twarz? Nasze zęby zjadać? - głosem bardziej piskliwym, niż zwykle, zwrócił się do goblina patrząc mu prosto w oczy.

Wagner musiał walczyć ze sobą aby nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Gotte potrafił rozmawiać z goblinami?! Tak! Pewnie od razu znał Eltharin, język elfów, a z Grimmem od tego wieczoru będzie gadał w Khazalidzie. Goblin, który mierzył około trzech stóp wzrostu miał paskudnie szpetną i zdeformowaną twarz. Ciemnozielona skóra pokryta brodawkami i liszajami była prawie czarna od brudu. Popatrzył na Gotte.

- Dhon o tokhel molkac! - wydarł się wściekle. - Ac o dhon den drar ac daan khruurach! - przeniósł nienawistny wzrok na krasnoluda.

Alchemik, który z powodu wrzasków się obudził spojrzał na Millera.

- Co on rzecze? - dopytywał poruszony całym zajściem Jan Vahn. - Powiedz, że nogę stracić może jak się nie nastawi. To złamanie samo się nie zrośnie. - wzdrygnął się.

- Przecie i tak łeb straci. - wzruszył ramionami ochroniarz mówiąc jakby sam do siebie.

- On wywrzeszczał, że mi chce w mordę dać. A tobie śmiał rzeknąć - spojrzał na krasnoluda - że jak w mordę da, to później kury nakarmi, zębami pewnie. I jeszcze przeklął! Wstrętny! - oburzył się Miller.

- Dan dog goood daan dach! Ciach mach!

- Przetłumaczył żem. - z poważną miną zwrócił się do Jana. - Ciekaw com na to łon.

Goblin zamrugał świńskimi oczkami.

- Maan’n shakec! - patrzył na Millera krzywo po czym rzekł już ciszej do reszty. - Maac mel alkhuul dhuul ghaan.

Widać było, że cierpiał wielce. Ból malował się na jego twarzy równie wyraziście co nienawiść.

- Pogroził topieniem w morzu, ale doszedł do wniosku, że chce przeprosić i poprosić trochę. - wytłumaczył reszcie długonochy. - Alkohol chce. - spojrzał ponownie na zielonoskórego.

- Chyytwa łyka ma. - rzucił mu małą buteleczkę, z której co jakiś czas popijał napój na wzmocnienie. - Ale tera gada, czy reszta przyjdzie nas zjeść. - spojrzał z poważną miną na goblina.

- Dhon or! - odwarknął tamten ignorując bukłaczek.

- Powiedział, że nic nie powie. Nie pomogem bardziej. - podsumował Gotte, wziął swój bukłak i odwrócił się na pięcie, by pod ścianą pociągnąć solidnego łyka.

Wagner szczerze wątpił aby Gotte potrafił rozmawiać z goblinami. Jego tłumaczenia były zbyt ludzkie, mało skrzekliwe i obce. Goblin natomiast wyraźnie nie chciał pić. Jedyne czego mógł chcieć to szybko ukoić swój ból…
 
Lechu jest offline