|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
27-11-2017, 13:20 | #231 |
Administrator Reputacja: 1 | Powiadają, że złoty osioł otwiera każdą bramę. Strażnicy byli mniej zachłanni i zaniedbanie, polegające na niezgłoszeniu się w siedzibie Straży Miejskiej, kosztowało mniej, niż worek złota. Ale stanowiło nauczkę na przyszłość. Z drugiej strony - wizyta w siedzibie Straży mogła zakończyć się różnie. Ci, co za dużo wiedzieli, czasami źle wychodzili na pogawędkach z przedstawicielami prawa. Może lepiej było odżałować garści monet i odchudzenia sakiewki? Z bronią u boku Kaspar od razu poczuł się lepiej. Oczywiście nie zamierzał urządzić rzezi strażników by odebrać wydane srebro, ale bez broni trudno było cokolwiek zdziałać poza granicami miasta, a czasami i między murami, szczególnie w niepewnych czasach, czyli takich, jak te. * * * Podróż upływała w miłej atmosferze i odzyskana broń na nic się nie przydała, przynajmniej chwilowo. Można było skupić się na podziwianiu widoków i piękna okolicznych gór. O tym, ze świat być może jest i piękny, ale wcale nie jest bezpieczny, przypomniało cielsko zadźganego przez kogoś orka. - Albo jeden, bardzo zdolny wojownik, albo kilku mniej zdolnych dopadło leżącego - zawyrokował Kaspar, przyglądając się ciału i usiłując dostrzec inne obrażenia. - Ktoś musiał go bardzo nie lubić. Rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzeć ślady, jakie musiał zostawić zabójca. Lub zabójcy. Nie wiedział, czy orka ogłuszono, przewrócono podstępem, otruto, czy w jaki inny sposób powalono na ziemię, a dopiero potem zadźgano. Miał nadzieję, ze ślady o wszystkim powiedzą. Nie sądził, by wielgachny wojownik był tak znudzony życiem, że pozwolił się zabić bez walki. |
29-11-2017, 15:26 | #232 |
Reputacja: 1 | - Ja wam mówię panocki, tego tu bezzębnego, zielonego, wielkiego, jakieś gobliniaki malutkie i bardzo upierdliwe, capnęły. I ja was proszę, możemy już sobie wracać gdzieś niżej? Te goblinikaki, ja wam mówię, w nocy są jeszcze groźniesiejsze, niźli w dzień. Mają takie małe czerwone, a czesem zielone, świecące, kaprawe łoczyska. - Wytrajkotał Gotte. Zdecydowanie optował za tym, by bądź zawrócili, bądź zaczęli szukać bezpiecznego schronienia. |
02-12-2017, 18:17 | #233 |
Reputacja: 1 | Na całe szczęście smocza krew okazała się być niegroźną dla Berta, choć wyłącznie dzięki szybkiej pomocy kapłanek. W samym mieście również czekały na nich dobre wiadomości. Choć życia umarłym nie było sposobu przywrócić, zaś ciężko chorzy lub dogorywający mieli przenieść się do Ogrodów Morra, to przynajmniej można było ulżyć ich cierpieniu. Zdrowym natomiast wystarczyło tylko unikać wody z rzeki oraz jak najwcześniej zgłosić się po pomoc, gdyby w jakiś sposób doszło do kontaktu z trucizną. Khazada jednak od dłuższego czasu martwiła inna kwestia. Rzeka nie kończyła się na tym mieście. Cała sprawa jednak była zastanawiająca. Czyżby jednak w sprawę zamieszany był krystalicznie czysty przypadek? Zaczynając od początku historii, górnicy wyruszyli do kopalni w górach i zostali zmasakrowani przez giganta, a konkretnie młodą gigantkę. Ona umarła, większość górników także. Został tylko jeden. Wziął jej ucho jako trofeum, pochował towarzyszy, po czym ruszył do miasta. Zapewne napił się wody z rzeki lub choćby przepłukał nią twarz. Na miejscu zachorował, a następnie umarł. Moc trucizny w rzece zwiększała się wraz z coraz większą ilością smoczej krwi dostającej się do niej. Sam gad jednak wyglądał tak, jakby ugodzono go setki lub tysiące lat wcześniej. Podobnie wyglądało ujście posoki do rzeki. Z kolei zwłoki poległej trójki wyglądały na świeże. Poniekąd wszystko się składało, ale... jednak coś mu nie pasowało. Dlaczego Klątwa Gigantów ujawniła się dopiero teraz, skoro krew wypływała z gadziny przez tyle czasu? Czyżby drążyła skałę i dopiero niedawno się przedarła? Niewykluczone. Hammerfist już w świątyni notował w głowie to, co należało zrobić w jaskini bestii. Ocenić rynienkę, którą spływała krew. Dawno już nie pracował w fachu górnika, ale był całkowicie przekonany, że są rzeczy, których się nie zapomina. Kamień natomiast potrafił powiedzieć zadziwiająco wiele. Arno wierzył, że jeśli nie powstała naturalnie, będzie potrafił to rozpoznać podobnie jak każdą ingerencję w jej ścieżkę. Następnie z najwyższą ostrożnością będzie musiał przyjrzeć się zwłokom. Nie miał zamiaru dotykać żadnego miejsca, z którym miała kontakt smocza krew. Ale przeszukać ich będzie trzeba. Ostatnią częścią będzie przyjrzenie się samej kreaturze z bliska, jej ranie oraz broni siedzącej w pokrytym łuską boku. Do tej pory khazad wiedział tylko tyle, iż drzewce jest zrobione z dziwnego, czarnego drewna. Jeszcze nawet podczas podróży rozważał różne możliwości oraz konieczność sprawdzenia rozmaitych elementów znajdujących się w ogromnej pieczarze. Od podobnych myśli uwolnił go dopiero sen na znajomej już półce skalnej. Naturalnie krasnolud zwyczajowo zadeklarował podjęcie warty w najciemniejszą część nocy. Nic się jednak na niej nie wydarzyło. Jednakże w jostowej kolejce działo się ciekawiej. Zaspany brodacz przetarł oczy, a kiedy tylko dostrzegł to, co jego towarzysz oraz Bert, uśmiechnął się bardzo, ale to bardzo szeroko niezwykle paskudnym uśmiechem. Przypomniał mu się spływ rzeką tuż po opuszczeniu Biberhof, kiedy został najęty do ochrony transportu. Wtedy przeżył swój chrzest bojowy w walce z małym plugastwem zwanym czasem goblinami. Zdarzyło się też większe plugastwo w postaci orków, ale to małe kreatury stanowiły bezwzględną, przeważającą większość. Wszyscy czekali w bezruchu. W końcu pojawił się paskudny, zielony pysk bardzo słabo widoczny w ciemności nocy, jeśli nie liczyć konturów koślawej czaszki. Ten jednak opuścił się. Arno ruszył szybko do krawędzi, zaś schodząc już czuł pod młotem pękający czerep ukochanej rasy treningowej. Uskrzydlony stanął na ziemi i... zobaczył, że drugiego już nie widać. Co prawda wiedział w którą stronę uciekł, lecz pogoń goblina nocą na jego terenie nie była najrozsądniejszym z pomysłów. Chwilę później pierwszy zielonoskóry gruchnął o ziemię z otwartym złamaniem. Mimo wszystko jednak rzucał się i gryzł, więc niewiele myśląc Hammerfist splunął, podszedł i zgasił kreaturze światło. Stworek padł bezwładnie, dzięki czemu można było go wciągnąć z powrotem na górę. W końcu pozostali chcieli z nim pogawędzić, więc głupio było go tak od razu obuchem traktować. Już wkrótce Arno żałował. Mała glizda dziamgała i skwierczała. Szkoda, że nie na ogniu. Gotte natomiast tłumaczył, lecz Grimm słuchał z lekkim powątpiewaniem wzmocnionym faktem, iż podobno goblin chciał pić, a nie skorzystał z rzuconego mu bukłaka. - Wiecie, mnie szkoda trochę go. Jak cierpi widzicie? - wskazał paluchem na coś, co miało w zamyśle być facjatą. - Podłego nawet stworzenia zostawiać w stanie takim nie lza. Po mojemu pomóc trzeba mu. Skrócę męki jego - wyszczerzył się lekko maniakalnie dobywając dwuręcznego młota.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
02-12-2017, 21:41 | #234 |
Reputacja: 1 | Znajoma świątynia Boga Umarłych zwiastowała spotkanie kolejnych przyjaciół. Wspomniana dwójka miała się dobrze. Aldric rzucił się w objęcia Gotte od razu poznając krajana. Kolorowo ubrany bajarz nie mógł przejść obojętnie również koło Detlefa, o którym słyszał wiele dobrego. Pewnie byłoby tego mniej gdyby mówił Grimm, który w pochwały dla Morryty był raczej oszczędnym... Luden był całkiem wstrzemięźliwy w wyznania dla Herr Volkmarssona, bo nie powiedział mu o smoku, jego krwi i trupach. Przyrzekł natomiast, że zrobi to gdyby eskapada nie wróciła w ciągu tygodnia. Wagner był zatem zdeterminowany aby wrócić czym prędzej i zawczasu rozwiązać problem smoka i zatrutej rzeki. Alchemik nie był człowiekiem młodym, ale jak na swoje lata całkiem dobrze sobie radził w podróży. Nie był szybki, ale jego wytrzymałość w marszu zawstydziłaby niejednego młodszego uczonego. Jego ochroniarz i asystent radził sobie wyśmienicie od razu dając znać o swoim wojowniczym uporze i fizycznym przeszkoleniu. Wagner zdołał porozmawiać z Herr Janem na jednym z postojów. Nie była to jednak długa pogawędka. - Kapłan Shallyi mówił, że nie byłby w stanie wykonać odtrutki z mieszaniny kwasu i wody z dołu rzeki. - powiedział do alchemika Wagner. - Nie mówiłem mu, rzecz jasna, o tym, że ten kwas to w istocie krew smoka. Mam nadzieję, że uda się Panu poradzić cokolwiek na krew bestii, bo z ludźmi najmocniej chorymi problem się już rozwiązał… - dodał z nietęgą miną Moritz. - Tak, tak. Zobaczymy co się da zrobić. - alchemik pokiwał skwapliwie głową. - Ciekawi mnie dlaczego Herr podróżuje? - zapytał czeladnik. - Ja nie mam takiego fachu, ale Pan pewnie jest wszędzie witany z otwartymi ramionami. Oczywiście zrozumiem gdy Herr nie odpowie. Przemawia za mną zwykła ludzka ciekawość. - Powód, który rzecze Ci panie Wagner każdy alchemik z powołania. Tajemnic złota szukam, bo zadając kłam powszechnym mniemaniom żaden z nas jeszcze takowej receptury nie odkrył… Późniejsza spostrzegawczość Grimma zadziwiła Moritza kiedy ten od plamy zakrzepłej krwi poprowadził resztę do orczego truchła. Kiedy okazało się, że to było nadal ciepłe Wagner wzmógł swoją czujność. Potężny ork padł od licznych ciosów w plecy, a zatem ktoś musiał go zaskoczyć. Tej nocy będą musieli wystawić solidne warty... Na miejscu okazało się, że nie tylko wiekowy alchemik potrzebował wciągnięcia na półkę skalną. Pomocy potrzebował również Gotte, który zapewne nie tylko zmęczył się podróżą, ale nieco za mało spał, a za dużo sobie używał w lokalnym zamtuzie. Do Millera należała pierwsza warta co było bardzo dobrym posunięciem. Na początku istniała minimalna szansa na to, że wartownik zaśnie. Zwykle najgorzej mieli Ci w środku czyli Moritz, a później Grimm. Ostatnia warta należała do Kaspara. Na tej też warcie coś się wydarzyło co Wagner zrozumiał kiedy został przez wartownika szybko zbudzony... Zaraz po tym jak otworzył oczy Moritz został poinformowany, że w okolicy znajdowała się dwójka pokracznych intruzów. Nie byli to ludzie, bo porozumiewali się w jakimś dziwnym, obcym, rzężącym języku. Wagner, Grimm i Kaspar ustalili, że będą udawać, że śpią aby jeden z parszywców mógł się do nich zbliżyć. Ten plan był jednak ostrzem obusiecznym. Kiedy pokraka zrozumie co się dzieje może spróbować zwiać zanim zostanie pojmana... Za jakiś czas czujni bohaterowie zobaczyli jak nad krawędź wyjrzała mała głowa z dużymi uszami. Było zbyt ciemno, aby dojrzeć twarz. Nawet krasnolud nie widział więcej niż różowawe ślepia i żółtawe, jaśniejsze od gęby zęby trzymające patyk, albo nóż. Potworek w bezruchu obserwował obozowisko. Wszyscy leżeli przykryci kocami w legowiskach bezpiecznie osłonięci od wichru i z dala od krawędzi. Śniegu co prawda nie było, ale wiatr i temperatura bardzo spadły. Kaspar siedział plecami wsparty o skałę jakieś dziesięć stóp od osobnika. Reszta znajdowała się nieco głębiej we wnęce półki skalnej. Wartownik miał lekko pochyloną głowę na bok, oddychając miarowo, z ręką blisko rękojeści oręża. Ukradkiem spoglądał spod rzęs. Goblin uważnie przyglądał się otoczeniu po czym pospiesznie zaczął schodzić w dół. Musiał coś zauważyć! Jakiś szczegół, który zdradził niecny plan poszukiwaczy przygód. Kaspar zerwał się z miejsca i ruszył w stronę goblina. Może miał nadzieję, że zdąży złapać go za włosy i zatrzymać? A może liczył na to, że tamten wpadnie w panikę i spadnie w dół łamiąc swoje krótkie i cienkie kulasy? Wagner wystartował zaraz za Kasparem postanawiając rzucić czymś w maszkarę. Jedyne co wpadło mu w ręce to kawałek skały. Grimm w tym samym czasie próbował zejść z półki poza zasięgiem łap pokurcza. Brodacz chciał zapewne złapać go na dole. Mimo iż Kaspar nie zdążył i nie złapał potworka za włosy to improwizowany pocisk Moritza trafił malucha w kark. Goblin zaskowyczał, stracił równowagę i zawisł dyndając nogami w dół. Grimm w tym czasie schodził na dół i był coraz niżej. Drugi z potworów dał dyla o czym przekonał się wyglądający go Kaspar. Niewiele myśląc Wagner złapał za solidny garnek i zdecydował się poprawić goblinowi. Pokurcz dostał i zleciał na dół. Zwinął się trzymając za pokaleczoną nogę. Całe zamieszanie obudziło Gotte oraz ochroniarza. Herr Jan spał w najlepsze nie dając sobie przeszkadzać przez latające w górach garnki. Goblin ze złamaną nogą rzucał się dlatego brodacz skutecznie go ogłuszył. Nieprzytomny pokurcz został opatrzony przez Wagnera oraz wciągnięty na górę gdzie miało zacząć się całe przesłuchanie. Kiedy goblin się ocknął warczał w gardłowym, obcym języku. Trzeba było większego rabanu, by zbudzić Millera. W końcu jednak i on stanął na równe nogi. Chwilę to trwało, ale gdy powstał i zerknął ku wyjściu z groty, gdzie właśnie jego towarzysze wciągnęli małego zielonoskórego, na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. - A mówiłżem wam, że tu gobliniaki są? Mówiłżem! Całem szczęście, żem był, bo go złapaliście - rzekł dumnie. - Anoś tak gadał. - pokiwał głowa ochroniarz alchemika kładąc wielką jak patelnia grabę na ramieniu Millera. - Skądżeś wiedział? Gadać w ich mowie umisz jako ich zwyczaje znasz? - zapytał Gotte'a patrząc z odrazą na goblina. - My również jakiś czas temu widzieliśmy tutaj orka. - powiedział Wagner patrząc krzywo na zielonoskórego. - Dlatego konieczne były warty i stoicki spokój. - Ano pewniakiem, że umiem. Spróbujta go łocucić, a ja przemówię. Gdyby szalał, to mu jeszcze raz w łeb pac, takie są zwyczaje z nimi. - Gotte dumnie odpowiedział. Poczuł się ekspertem, wszak to on, jak prawdziwy śledczy, od razu rozpoznał, wyśledził i złapał złoczyńcę. - Wy, ta mała zielona kula, po co wy tutaj? Wy nas chcieć jeść? Uciupać na śmierć wy chcecie, jak dużego zielona brzydka twarz? Nasze zęby zjadać? - głosem bardziej piskliwym, niż zwykle, zwrócił się do goblina patrząc mu prosto w oczy. Wagner musiał walczyć ze sobą aby nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Gotte potrafił rozmawiać z goblinami?! Tak! Pewnie od razu znał Eltharin, język elfów, a z Grimmem od tego wieczoru będzie gadał w Khazalidzie. Goblin, który mierzył około trzech stóp wzrostu miał paskudnie szpetną i zdeformowaną twarz. Ciemnozielona skóra pokryta brodawkami i liszajami była prawie czarna od brudu. Popatrzył na Gotte. - Dhon o tokhel molkac! - wydarł się wściekle. - Ac o dhon den drar ac daan khruurach! - przeniósł nienawistny wzrok na krasnoluda. Alchemik, który z powodu wrzasków się obudził spojrzał na Millera. - Co on rzecze? - dopytywał poruszony całym zajściem Jan Vahn. - Powiedz, że nogę stracić może jak się nie nastawi. To złamanie samo się nie zrośnie. - wzdrygnął się. - Przecie i tak łeb straci. - wzruszył ramionami ochroniarz mówiąc jakby sam do siebie. - On wywrzeszczał, że mi chce w mordę dać. A tobie śmiał rzeknąć - spojrzał na krasnoluda - że jak w mordę da, to później kury nakarmi, zębami pewnie. I jeszcze przeklął! Wstrętny! - oburzył się Miller. - Dan dog goood daan dach! Ciach mach! - Przetłumaczył żem. - z poważną miną zwrócił się do Jana. - Ciekaw com na to łon. Goblin zamrugał świńskimi oczkami. - Maan’n shakec! - patrzył na Millera krzywo po czym rzekł już ciszej do reszty. - Maac mel alkhuul dhuul ghaan. Widać było, że cierpiał wielce. Ból malował się na jego twarzy równie wyraziście co nienawiść. - Pogroził topieniem w morzu, ale doszedł do wniosku, że chce przeprosić i poprosić trochę. - wytłumaczył reszcie długonochy. - Alkohol chce. - spojrzał ponownie na zielonoskórego. - Chyytwa łyka ma. - rzucił mu małą buteleczkę, z której co jakiś czas popijał napój na wzmocnienie. - Ale tera gada, czy reszta przyjdzie nas zjeść. - spojrzał z poważną miną na goblina. - Dhon or! - odwarknął tamten ignorując bukłaczek. - Powiedział, że nic nie powie. Nie pomogem bardziej. - podsumował Gotte, wziął swój bukłak i odwrócił się na pięcie, by pod ścianą pociągnąć solidnego łyka. Wagner szczerze wątpił aby Gotte potrafił rozmawiać z goblinami. Jego tłumaczenia były zbyt ludzkie, mało skrzekliwe i obce. Goblin natomiast wyraźnie nie chciał pić. Jedyne czego mógł chcieć to szybko ukoić swój ból… |
04-12-2017, 03:36 | #235 |
Northman Reputacja: 1 |
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
04-12-2017, 08:44 | #236 |
Administrator Reputacja: 1 | Trup to trup, bez względu na to, czy gobliński, czy inny. Przebywanie w towarzystwie takowego niczym przyjemnym nie jest, nawet jeśli się ma (lub miało) dość często do czynienia ze zwłokami. Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-12-2017 o 21:37. |
14-12-2017, 21:14 | #237 |
Reputacja: 1 | - Ano mógłbym - dopiero teraz Gotte się otrząsnął po sugestii Kaspara. - Pewniakiem. Ale może nasz drogi przyjaciel, by dziurę jakąś kopalnianą wykopał? Jak żem chadzał po świecie, to żem nie takie historyje ło krasnoludach górnikach posłyszał. Łone to kopać umiom, łoj umiom. A jak takie złe, to w ogóle szybciakiem to machnom. - Miller, lekko skulony, szturchnął plecy Winkla, by przedstawić mu swój, jak zwykle inteligentny, pomysł. Arno tknąć się bał. Pomysł jego jednak nie przyjęty został o dziwo z entuzjazmem i jak zwykle doprowadziło to do niedobrego… |
15-12-2017, 16:48 | #238 |
Reputacja: 1 | Zwijając obóz Wagner nie myślał o niczym innym jak zmiażdżonej czaszce małego zielonoskórego. Zastanawiało go kim byli ci dwaj goście. Na myśl przychodziła mu odpowiedź, ale usilnie starał się znaleźć inne wytłumaczenie. Oni byli zwiadem. Po każdej takiej grupie przychodził większy oddział albo cała armia co nie napawało czeladnika pozytywnymi myślami. Pakując swoje rzeczy Moritz myślał o szeregach małych, zielonych stworków chcących ukatrupić jego i jego przyjaciół. Gdyby do tego doszło czeladnik nie chciałby się kryć tylko pomóc przyjaciołom. W walce i tak był niewiele pomocny, ale zawsze lepsze to niż nic. Kiedy obóz był jedynie wspomnieniem, a grupa zbierała się do wymarszu Kaspar zauważył kilku zielonoskórych. Gobliny początkowo przyglądały się w niewielkiej grupie, ale kiedy ich grupa ukazała się w całej okazałości Moritz musiał jeszcze raz przemyśleć swoje ewentualne postępowanie. Były ich aż trzy tuziny. Byli uzbrojeni w łuki, miecze, maczugi i włócznie. W oczy najbardziej rzucała się dwójka goblinów wyglądająca na szamana oraz dowódcę. Pierwszy z nich posiadał dziwaczny kij oraz hełm z nabitą nań czaszką, a drugi zdawał się wydawać rozkazy machając swoimi dwoma mieczami. Grupa podróżników miała przewagę wysokości i pozycji, ale Wagner podejrzewał, że ta przewaga była jedynie kwestią czasu. Pierwsza salwa łuczników goblińskich nie była zbyt groźna i nikt nie został ranny, ale z czasem stwory mogły wpaść na plan jak dostać się na półkę skalną. - Może by trzeba wyzwać wodza tamtejszych na pojedynek? - zaproponował Kaspar. - Gotte mógłby to załatwić. - Lepszy sposób na to mam - wyszczerzył się paskudnie krasnolud zmieniając młot dwuręczny na tarczę. Roześmiał się głośno i zrzucił trupa na dół, dobywając jednoręcznej broni. - Kurwie wy chodźcie tu syny! - wrzasnął ze wzniesioną pod kątem osłoną mającą zapewnić ochronę przed spadającymi strzałami. - Jak dla mnie musimy iść wyżej, ale wcześniej zasypać gobliny jakąś lawiną. - powiedział Wagner. - Czy uda nam się taką wywołać? Albo chociaż w inny sposób pozbyć się zagrożenia… - Wyżej? - Kaspar spojrzał na mówiącego. - Ledwo zaczniesz się wspinać, to cię zasypią strzałami. - Wyżej, ale wcześniej… - powtórzył Wagner spokojnie. - Wcześniej musimy pozbyć się problemu zielonoskórych. To ty i Grimm jesteście Ci taktyczni. - dodał. - Ano mógłbym - dopiero teraz Gotte się otrząsł po sugestii Kaspara. - Pewniakiem. Ale może nasz drogi przyjaciel, by dziurę jakąś kopalnianą wykopał? Jak żem chadzał po świecie, to żem nie takie historyje ło krasnoludach górnikach posłyszał. Łone to kopać umiom, łoj umiom. A jak takie złe, to w ogóle szybciakiem to machnom. - Miller, lekko skulony, szturchnął plecy Winkla, by przedstawić mu swój, jak zwykle inteligentny, pomysł. Arno tknąć się bał. - Kopać ma nam teraz biedny Grimm? - zapytał rozbawiony Wagner. - Nie. Teraz trzeba się ich na dobre pozbyć. Nawet jak wejdziemy w tunel one mogą ruszyć za nami i nas przygwoździć… - Się znaczy zajebać. Do nogi jednej - zachichotał Hammerfist. Początek walki nie był dla Wagnera zbyt owocny. Czeladnik próbował zepchnąć na łby goblinów kamień, ale robiąc to na oślep nikogo nie trafił. Miałby pewnie większe szanse gdyby wychylił się za krawędź półki, ale wtedy mógłby zostać trafiony. Zauważając, że gobliny zaczynają się wspinać Wagner przemógł się i postanowił wychylić. Najbliższy półki zostałby przez niego zepchnięty na dół, ale noga Moritza minęła go o kilka cali. Zielonoskóry wtulił głowę w ramiona i przywarł do ściany. Po chwili jednak wdrapał się na półkę i wraz z drugim zielonoskórym rzucili się na Wagnera, który dobył sztyletu. Pierwszy cios jednego z goblinów chybił, ale drugi trafił solidnie w prawą rękę. Wagner poczuł jak jego ramię promienieje bólem. Widział jak z jego rany zaczyna wylewać się ciemna posoka. Rozjuszony czeladnik zaatakował sztyletem trafiając goblina prosto w twarz. Ostrze weszło przez jeden policzek aby wyjść drugim. Goblin zaryczał przeraźliwie, ale kontynuował starcie wiedząc, że wraz ze swoim rodakiem mieli przewagę liczebną. Wagner nie chciał początkowo salwować się ucieczką, ale walka nie była jego żywiołem. Jeszcze za dawnych czasów nie przepadał za przemocą i - mimo iż wiedział, że czasem nie było innego wyjścia - zawsze wolał szukać innego rozwiązania. Ból w ręce był na tyle silny, że Moritz nie wiedział czy był w stanie kontynuować bój. Obawiał się, że jeszcze jeden cios mógłby go zabić dlatego zręcznie starał się odskoczyć i uciec na tyły mijając ochroniarza i jego dwóch oponentów. Szczęśliwie Wagnerowi się udało. Walka była chaosem, w którym on się nie odnajdywał. Wiedział, że wokół niego o życie walczyli jego przyjaciele. Wiedział, że od tego starcia mogło wiele zależeć, ale nie był wojownikiem. Potrafił błyskawicznie rachować, czytać, pisać, opatrywać rany, handlować i tworzyć dzieła sztuki, ale... wojownikiem był żadnym. Musiał zatem postąpić jak nie wojownik. Musiał uciec. |
16-12-2017, 18:19 | #239 |
Reputacja: 1 | Khazad patrzył na drgające ciało goblina z pełnym zadowolenia uśmiechem, a następnie wytarł młot o łachy, które trup miał na sobie. - Męczyć nie będzie już biedak się - rzekł i udał się zebrać wszystkie swoje rzeczy. Pozostali uczynili dokładnie to samo, ponieważ do świtu zostało już niewiele czasu. Tuż przed wyruszeniem nagle Jost coś dostrzegł. Arno spojrzał w tamtym kierunku, zaś spojrzenie zamgliło mu się, gdy z błogim uśmiechem patrzył na gobliny nadciągające w ich kierunku. - Przyjaciele najdrożsi moi! Nie mówił jednak o swoich towarzyszach, a o nadchodzącym zagrożeniu. Z namaszczeniem zdjął tarczę i wydobył młot jednoręczny. Zarechotał cicho. Jeden duży goblin będący najprawdopodobniej wodzem, jeden mały i bardzo cudaczny z lagą wyposażoną w kryształ. Hammerfist już wyobrażał sobie jak wciska kostuch od południa niewielkiego stworzonka tak, że wychodzi od północy. Byli z nimi łucznicy w liczbie tuzina oraz tyle samo włóczników. I wciąż nadchodzili. Ci pierwsi natychmiast rozpoczęli ostrzał, który zakończył się całkowitą klęską salwy. Arno roześmiał się gromko, chwycił truchło goblina za fraki i cisnął nim w dół, skąd odezwały się rozeźlone głosy. Krasnolud miał nadzieję sprowokować ich do wejścia na górę zdając sobie sprawę, iż ich półka skalna była wygodnym fortem, który można było oblegać. Musieli kiedyś zejść i tym samym wystawić się na ataki, zaś strona przeciwna mogła wzywać posiłki, zmieniać się, być stale w zaopatrzeniowym kontakcie z pozostałymi plugawymi gnidami. Sprawę należało zakończyć natychmiast nim ich przewaga przerodzi się w słabość. Jost szybko rzucił propozycję ostrzału przeciwnika zza osłaniającego go tarczą khazada. Ten tylko wyszczerzył się szeroko, przyklęknął i wzniósł osłonę pod kątem, by ostrzał spadł w większości na nią. Pofrunęła kolejna salwa. Jedna ze strzał trafiła prosto w hełm krasnoluda, głowa odskoczyła mu do tyłu. Drugie uderzenie trafiło w korpus. Jednym, płynnym ruchem wyrwał strzałę niegroźnie tkwiącą w jego kaftanie. Nic mu nie było, pancerz zadziałał. Zauważył ponadto, że jeden z łuczników był efektywniejszy niż pozostali. Kiedy pokraczne łapki wszystkich naciągały cięciwy ten już ją zwalniał i sięgał po kolejną strzałę. Szybko jednak okazało się, iż prawie dwa tuziny włóczników podjęło próbę szturmu. Dokładnie tak, jak chciał Arno. Pierwszy, który wystawił głowę natychmiast wyszedł na spotkanie obuch. Usłyszał najwspanialszą muzykę chrzęstu pękających kości. Zaraz po pierwszym wyłonił się drugi, lecz temu udało się uniknąć ciosu. Deszcz strzał okazał się porównywalnie skuteczny, co pierwszy, lecz pozostałe plugawce zdołały się wdrapać. Miały przewagę liczebną, ale nie były w stanie wyrządzić krasnoludowi większej szkody. Niestety okazały się również bardzo skoczne, co utrudniało Arno trafienie. Ostatecznie jednak zaczęły uciekać, zaś khazad próbował podjąć za nimi pościg, ale bezskutecznie. Nim zszedł oddaliły się na tyle, że wiedział jedynie w którym podążyły kierunku. Porywanie się na taką akcję w pojedynkę był proszeniem się o wpadnięcie w zasadzkę. Kiedy wszyscy byli gotowi do drogi, zaś Gotte chciał wracać i wyglądało na to, iż Bert również powinien. - Ja do leża idę smoczego - rzekł Arno przeszukując goblinie zwłoki w poszukiwaniu czegoś cennego lub istotnego.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
18-12-2017, 05:06 | #240 |
Northman Reputacja: 1 |
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |