| - Peleki i Hanohano wybiorą się z Wami na poszukiwania tego kurhanu - oznajmił Upokoina. - A co do zapłaty, jaką otrzymacie, to będzie ona dwojakiego rodzaju. Po pierwsze dam Wam szlachetnych kamieni, których wartość oceniana jest na pięćdziesiąt złotych monet, a Wy się nimi podzielicie wedle uznania. Po drugie, gdy odnajdziecie grób Maharija, możecie sobie wziąć wszystko co starożytne plemiona złożyły w kurhanie swego wodza, z jednym wyjątkiem. Ową rzecz wezmą moi bracia. Nie bójcie się, dla Was byłaby ona bezużyteczna, a dla nas ma ogromną wartość.
Gdy kwestia udziału awanturników w poszukiwaniu kurhanu i polowaniu na wilki została ustalona, Hasram odpowiedział jeszcze Ianusowi, który wypytywał o karawanę.
- Vazikh leży na uboczu, nie wiedzie tędy główny szlak karawan, a ja jestem już stary i pamięć czasem płata mi figle. Ale skoro chcesz wiedzieć, to postaram się sobie przypomnieć i popytam innych starych mieszkańców. Traktuj to jako część zapłaty za wilki. A zielonookiego młodziana z liczną świtą w Vazikh na pewno nie widziałem - odparł. - Zapoznam Was z Malikiem i Abdullahem, który wciąż przebywa w Vazikh. Oni powinni odpowiedzieć na nurtujące Was pytania.
Zahija poszła spotkać się z Abdullahem al Rahmani, który wciąż dochodził do siebie po ataku na jego karawanę. Gdy spotkała się z nim w niewielkim domu gościnnym, leżącym na obrzeżu miasteczka, od razu przekonała się, że to nie młody następca szejka Yarakanu. Abdullah był gruby, niski i brodaty. Mimo takiej aparycji, sprawiał miłe wrażenie, które wzmagał jeszcze bardziej swoimi manierami i sposobem mówienia. Wyrażał się wolno i z umiarem dobierał słowa.
- Niemal trzy tygodnie minęły od chwili, w której doszło do mojej tragedii - opowiadał wiedźmie. - W środku nocy, nie dalej jak dzień drogi na północ od Vazikh na obozowisko napadły wilki. Zupełnie zignorowały ogień, jaki płonął na środku biwaku, a także nie ulękły się zapalonych strzał i płonących żagwi, jakie ciskali w nie moi ludzie. Straciłem dwa wozy, dwóch woźniców i służącego, samemu ratując się w ostatniej chwili ucieczką na oszalałym ze strachu koniu. Wilków było około dwudziestu, nie jestem pewien ich liczby. Wpadły do obozu cicho, bez ostrzeżenia, bez wycia. W momencie gdy ruszały do ataku, gdzieś niedaleko zawył jeden z nich. To był chyba sygnał do rzezi. Rozszarpały moich ludzi i zwierzęta, a ja ledwo uszedłem z życiem.
Malik był łysym, ogorzałym mężczyzną w sile wieku. Miał dziwne, jasne oczy nie pasujące do rusanamańskiej fizjonomii. Siedział na ganku domu, w którym się zatrzymał na czas pobytu w Vazikh i palił nargilę.
- Oto i oni - oznajmił, gdy na werandę wszedł Husram w towarzystwie awanturników. Malik zupełnie nie był zdziwiony pojawieniem się nieznajomych, wręcz przeciwnie, wyglądał jakby się ich spodziewał. - A więc w Vazikh zjawili się Ci, na których czekamy...
- Wilki są zupełnie zwykłe. To spora wataha stepowych drapieżników. Ich zachowanie jest dziwne, a najdziwniejsza jest istota, która je prowadzi. To mustadhyib, wilkołak. Człowiek, na którym ciąży przekleństwo zmiany kształtu. Staje się wilkiem i odczuwa przemożny zew zabijania, picia krwi i mordu. A do tego potrafi zmusić swych zwierzęcych pobratymców, aby wykonywały jego rozkazy. Nagiąć wolę wilków do swoich potrzeb. Taka bestia zadomowiła się w okolicach Vazikh. I nawet ja nie wiem dlaczego. Być może to głębszy zamysł, a może zupełny przypadek. W każdym bądź razie, wystarczy pokonać wilkołaka, a życie wilków powróci na właściwe tory.
- Jednak zwyczajna stal się go nie ima. Zabić wilkołaka można tylko srebrem bądź ogniem. Jeśli dostarczycie mi srebra w odpowiedniej ilości, sporządzę substancję, którą będziecie mogli pokryć ostrza swej broni, przez co stanie się ona zabójcza dla mustadhyiba - Malik zaciągnął się głęboko i wydmuchał chmurę dymu, która na moment przesłoniła jego postać. |