Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2017, 12:11   #108
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- … oooris!!!
Obejrzał się w kierunku domostw, spomiędzy których dochodziło wołanie. Nie do końca pewnym, czy chciał się przekonać, kto tym razem będzie chciał mu głowę suszyć.
I odetchnął głęboko na widok Shavriego. On raczej nie wytknie mu tego, że jest cały przemoczony, srogo wania pijaństwem, podrapany po twarzy jakby się z jaką babą szarpał i generalnie sprawia wrażenie raczej lokalnego pijaczyny niż samozwańczego opiekuna Phandalin. Za to siedząca nieopodal na strzesze wiewiórka zdawała się patrzeć na nadchodzącego jak na długo oczekiwane wybawienie.

Shavri wyszedł zza rogu i rozglądnął się na wszystkie strony, w nadziei, że może w którejś z błotnistych uliczek…
- Joris! - zawołał, od razu uśmiechając się szeroko. Podszedł do starszego tropiciela raźno i poklepał przyjaźnie po mokrym ramieniu bez nawet najmniejszej chwilki zawahania. - O Pani, jak się cieszę, że cię widzę! Wszystko w porządku? Nie jesteś głodny? Wszędzie cię szukam, bo zniknąłeś, jak kamień w wodę, a mam ci ciekawostkę do sprzedania… - i zaczął tak zwięźle, jak potrafił referować, co zaszło i na co się zdecydowali, i że jeśli chce, to jest liczony w eskapadę prowadzoną przez Marva. - To łebski facet. Zresztą sam wiesz. - zakończył.

Skupienia nie można było Jorisowi odmówić. Słuchał bowiem uważnie i poświęcał tej uwadze bodaj wszystkie dostępne tego ranka siły swojego rozumu. Przez co i nie odpowiadał Shavrimu nawet gdy ten już skończył i chyba czekał na odpowiedź Jorisa.
- Hamund Kost to nekromanta - ozwał się w końcu ochryple - Obozuje półtora dnia drogi stąd przy ruinach nieopodal Conyberry, a chronią go nieumarli. A wyście się najęli tym południowcom by go znaleźć…
Zachwiał się jakby przypomnienie sobie tego kosztowało go bogowie raczą wiedzieć ile, po czym nieoczekiwanie skrzywił usta w geście, że dlaczego by nie i pokiwał głową.

- Takim razie dobrze, że mam wodę święconą - zauważył Shavri, któremu z nieumarłymi już zdarzyło się walczyć. - Trzeba to będzie powiedzieć Marvowi.

- Dołącze do was. Też mam w dziczy sprawę
- dodał Joris, co rzekłszy zerknął wymownie na gryzonia.

Tropiciel nie od razu dostrzegł wspaniałą, rudą kitę drgającą nerwowo, ale gdy tylko ją dostrzegł, lekko stracił wątek.
- Ale mam szczęście - westchnął. - Nie dość, że cię znalazłem, to jeszcze patrz, jaka śliczna - powiedział spokojnie, żeby nie spłoszyć wiewiórki, jednocześnie szukając za pazuchą jakichś resztek chleba, którymi mógłby ją poczęstować. Trochę zastanowiło go, co robi tak daleko od lasu, ale może tutaj domowią wiewiórki? Póki co cieszył oczy rudym zwierzakiem. Po długim poszukiwaniu znalazł kawałeczek mocno czerstwego suchara i powoli podchodząc pod zadaszenie, wyciągnął rękę z przysmakiem pachnącym może i chlebem, ale też z całą pewnością Shavrim. - Witaj, Śliczna.

- Widzisz? -
Joris również spojrzał na wiewiórkę - Pomyliłaś ludzi.

Wiewiórka nie od razu i raczej z ostrożnością zbiegła na wyciągniętą rękę tropiciela, skąd porwała poczęstunek i przebiegła na prawę ramie tropiciela, by go zjeść.
- To ta twoja? Z nią masz sprawę w dziczy? - zapytał i wolno pogłaskała ją palcem po łebku. Nie uciekła.

- Taaaa... - Joris skwapliwie przytaknął czując nagle jakiś wstyd. Widywał już tropicieli i myśliwych starszych od siebie. Wielu miało wśród zwierząt przyjaciół. Sam też nie raz o tym myślał i w jego wyobrażeniu jego przyjacielem będzie jakiś niedźwiedź, wilk, czy rosomak. No ostatecznie sokół, lub jastrząb. A tu proszę. Tancerka spiknęła go z małą słodką, wiewiórką.

- O rany. Strasznie ci zazdroszczę. Chyba za mało jeszcze w lesie przebywam, bo nie potrafię rozmawiać ze zwierzętami. Albo jestem na to za głupi. Nawet nie wiem, czy da się tego nauczyć, czy to przychodzi samo z czasem - Shavri pokręcił głową z uśmiechem. - Nie wiem, jaką masz sprawę w dziczy, ale jeśli powiedziała cię o niej wiewiórka, to chętnie pomogę. Tylko że ja mam jastrzębia i tam, gdzie jest mniej ludzi Kira trzyma się bliżej mnie. To może być problem...
Coś mu jednak przyszło do głowy i podetknął pod wiewiórczy nosek lewy nadgarstek, gdzie na skórzanym mankiecie czasami siadywała Kira i była szansa, że został tam jej zapach. Miauknął też, starając się dość nieudolnie imitować kwilenie jastrzębia. Wszystko to miało ją poinformować o tym, że człowiek ten zadaje się też z jastrzębiem. Ruda niuchnęła, prychnęła i uciekła do Jorisa. Zdecydowanie zrozumiała przekaz. Shavri chciał zachować wszelkie możliwe środki ostrożności.
- No dobrze - powiedział w końcu Shavri do Jorisa. - Znalazłem cię, ale wciąż muszę uzupełnić jedzenie i pochodnie. A tobie przydałby się koń, bo wszyscy mamy coś pod wierzch. Nawet Zenobia te kobyłę, której od biedy możemy do rozumu przemówić… Albo tego czegoś, co ma w głowie… Kobyła, nie Zenobia. Ach i jeszcze jedno. Nie rozliczyliśmy się za wyprawę na smoka - przypomniał uprzejmie. - A jeśli chciałbyś, żeby Torika do nas dołączyła, to niestety łączy się to z podziałem tak dniówki jak i nagody za sukces, więc reszta musiałaby sie na to zgodzić. Choć nie powiem - fakt, że to kapłanka mógłby się okazać w tej sytuacji atutem.
Tak jak wszyscy pozostali - również i Shavri nie zmartwił się zbytnio wczorajszym zniknięciem zleceniodawcy przed wypłatą. Widać również im udzieliło się zaufanie do Jorisa, jakie budził on w Phandalinczykach.

Wzmiankę o koniu Joris skwitował tylko machnięciem ręki. Rozczulanie się nad wiewiórką, wywróceniem oczami mrucząc coś o tym, że “złe złego nie weźmie”. Na wspomnienie Torikhi spochmurniał i dopiero gdy Shavri napomknął o złocie myśliwy ożywił się.
- O rany… Fakt. Pewno pozostali zdążyli sobie pomyśleć… Głupia sprawa…
Westchnął drapiąc się po przemoczonej czuprynie.
- Gdzie obozujecie? Smoczą część mógłbym ci od ręki przekazać, aleć jeszcze mi te krzywe miecze po tych smoczych oszołomach do opchnięcia zostały. Chciałem je Linene opchnąć i dopiero całość podzielić.
Złapał się za głowę i skrzywił niemożebnie jakby wysiłek umysłowy nie przychodził mu łatwo.
- Dzięki Shavri, że z tym gamoniem w karcerze pogadałeś. I że się księgami zainteresowałeś. Ii… i w ogóle. Dobry druh z ciebie. I kiep ten kto twierdzi inaczej.
Uśmiechnął się krzywo do młodszego kolegi i ponownie machnął ręką.
- Aj dość tego kadzenia. Ogarnę się i rozliczę z Wami. Ale przed podróżą też chcę doposażyć trochę…

- Heeeh -
westchnął Shavri. Zrobiło mu się bardzo miło, ale ze smutkiem musiał wyznać swoją porażkę. - Marne efekty tej mojej rozmowy, wiesz? Twój gamoń jest wielce krnąbrny. Bucowaty nawet. Raczej nawykły do wymuszania posłuszeństwa siłą, nie zaś do roboty. Czci jakąś Shar, jeszcze nie ustaliłem, kto acz, ale jeśli w jej imię służył bestii siejącej śmierć dookoła siebie, to nie wiem, czy będziesz miał z niego pożytek. Będziesz go musiał ostro wziąć w obroty i uważać, bo wydaje mi się niebezpieczny.
Przebijka zjawiła się akurat, gdy Shavri tłumaczył Jorisowi, gdzie ich znajdzie, jak już ogarnie swoje sprawy.
Sam Shavri liczył na to, że w czasie swoich własnych sprawunków natknie się gdzieś na Trzewiczka - miałby okazję pożegnać się przed drogą z przyjaznym niziołkiem i opowiedziałby mu, co się wydarzyło. Bo na ile zdążył go poznać, Trzewiczek jak on sam był bardzo ciekaw wszystkiego.
Rozstali się więc, a Joris zapewniwszy raz jeszcze, że niebawem się zjawi w obozie ich pryncypały Leny, ruszył z Przeborką do Linene.


Punkt handlowy kompanii Lwiej Tarczy świecił dziś pustkami. Co i dziwne nie było, bo choć ranek już minął, to dzień był młody, a dozbrojenie nie było pierwszą najważniejszą potrzebą Phandalińczyków, nawet po tym jak zorganizowali lokalną straż. Choć nie da się zaprzeczyć, że handlarce ostatnimi czasy wszystkie siekiery i topory schodziły na pniu z okazji wyrębu.
- Linene jest w porządku - ozwał się ni z tego ni z owego do Przeborki gdy wchodzili do kramu - Sprowadza broń z Triboaru. Bardzo porządną, a i naprawdę perełki się zdarzają... Jakbyś się dozbroić potrzebowała, to możesz w ciemno tu wpadać.
Linene w rzeczy samej była w porządku. Szczupła, długowłosa blondynka co prawda młodością już nie grzeszyła, ale od wieku Zenobii dzieliła ją przepaść. Można było nawet dziwować się, że taka kobieta marnuje się w jakiejś mieścinie zarówno bez męża jak i bez perspektywy kariery. Ale najwyraźniej phandaliński spokój Linene odpowiadał, bo nigdzie się stąd nie wybierała.
Tak czy siak patrząc na nią, nie było się co dziwować, że Joris tak ją zachwala.
Myśliwy nabył cztery dziesiątki bełtów do kusz, z których uczyli się szyć młodzi phandalińscy strzelcy pod wodzą Nilsy Dendrar i poprosił o wycenienie zdobycznych na kultystach sejmitarów, które wyglądały dość egzotycznie. Ostatecznie jednak ważąc w dłoni jeden z nich nie sprzedał ani jednego. Choć sprawiały wrażenie dziwnych, w dłoni leżały zupełnie nieźle i można je było spokojnie przeznaczyć do zbrojowni Phandalin. Co nie oznaczało, że Joris zamierzał pozbawić ich wartości swoich najemników. Dowiedziawszy się na ile wycenia je Linene, dorzucił tę wartość ze swojej kieszeni, a sejmitary zaniósł do Barthena, w którego składziku nadal znajdowała się zbrojownia.
- Naprawdę lubię to miasteczko - ozwał się ponownie do Przeborki gdy ponownie szli przez miasteczko. Mimo iż barbarzynka poza powitaniem i wyrażeniem niejakiej ulgi, że nic mu nie jest nie zdawała się w nastroju do gawędy. Słuchać jednak chyba słuchała - Sam nie wiem czemu. Dwie karczmy, dwa sklepiki, parę gospodarstw... kilku niespełnionych górników... Nic takiego. Ale wiesz... w okolicy to się żyć raczej nie da. Ruiny z jednej strony. Ruiny z drugiej. Do tego mieli orczą bandę, gobliński klan, nawiedzoną kopalnię i prawdziwego w mordę kopanego smoka! No u nas w kniei gdzie moja rodzinna wieś jest lekko nie było, ale tych tutaj to bogowie chyba naprawdę nie lubili. Ale wyżyli. I jakoś tak... radość bierze jak się patrzy, że tu coraz lepiej mimo wszystko.
Gadał i gadał i jakoś mu się gęba nijak zamknąć nie chciała. Wiewiórka skakała za nimi od strzechy do strzechy, czasem przeskakując nad jakimś burkiem, czy przed nosem innego mruczka. Wiejskie zagrożenia miała wyraźnie za nic, mimo udzielonej przez Shavriego lekcji.
Tyle dobrego, że coraz mniej go od tego głowa bolała, a coraz bardziej doskwierał głód. Co objawem było zdrowym. Zaszli do Mirny Dendrar, którą Joris poprosił o oczyszczenie do gołej czaszki smoczego czerepu. Kobieta, która choć zapewne głowę świniaka nie raz sprawiała, a i smrodów jako córka aptekarza się nawąchać musiała, na taki widok nieco zdębiała. Myśliwy przeprosił, że sam tego nie robi, ale czas go goni, a w zamian jej napewno coś upoluje. I ruszyli dalej.
- Barthen mówił, co wczoraj Turmalina wygadywała na placu - ciągnął po czym parsknął - Śmieszna sprawa z tą zołzą jest. Się czasem człowiek zastanawia jak to się stało, że nikt jej jeszcze nie ukatrupił, ale... Gdyśmy się pierwszy raz najęli do roboty to nas szóstka była. Sześć osób co się w ogóle nie znało. No i z tej szóstki ja i Turmalina wyżyliśmy. Jakkolwiek baba ta mierzi mnie czasem niebotycznie, tak fakt ten... cóż... zmienia punkt widzenia. Zresztą gdyby nie Torikha, która dołączyła do nas później, to by z tej szóstki nie wyżył nikt.
Tak. Wspomnienie Torikhi samo się nasunęło, bo zbliżali się właśnie do kapliczki Tymory. Jeśli jednak Przeborka obawiała się, że ma być świadkiem jakichś miłosnych niesnasek to mogła odetchnąć z ulgą. Joris skierował się do siostry Garaele, która właśnie siedziała w grządkach. Elfka nie przywitała Jorisa równie poufale co Linene. Właściwie to wzrok miała surowy by nie rzec nieprzyjazny. A prośbę myśliwego by zajrzała do karceru i zobaczyła, czy przesiadująca tam zbłąkana owieczka (i nie o Harbina chodziło) to tylko głupia jest, czy pod wpływem jakiego uroku i czy da się to odczynić, odparła, że nie wie czy znajdzie czas na głupoty. Jak ją jednak Joris znał, to znajdzie. Nabył jeszcze dwa eliksiry ochrony przed złem po czym odeszli.
- Głupstwo - kontynuował monolog - Jak zawsze jak idzie na noże to o głupstwo. U was na północy też tak jest? Poprztykaliśmy się o jakiegoś durnia, co w gady wierzy - westchnął - Chyba z nią pogadam.
I to było ostatnie co powiedział. Jakby wszystko wcześniej miało go do tego przygotować.
- Dzięki Przeborka.
Zaszli jeszcze do prowadzącej górniczy kantorek Halii Thorthon gdzie myśliwy nabył kamień księżycowy na podarek dla banshee Agathy, po czym na sam koniec dotarli do obozowiska najemników Leny Marple gdzie znalazł Marva i Shavriego. Skinął głową poznanym już wcześniej mężczyznom na powitanie, po czym wyciągnął rękę do ich pryncypały.
- Joris jestem. Tutejszy myśliwy - Na myśliwego raczej nie wyglądał teraz. Prędzej na zbira. Widząc jednak poważny wyraz twarzy zarówno jej jak i rudzielca, poczuł nagłą wesołość i uśmiechnął się - Rad jestem poznać. Marv bardzo dużo o pani opowiadał. Dziękuję za zwolnienie jego i Shavriego z obowiązków na ten czas. Bez nich byśmy gada nie usiekli. A skoro trójkę już pod ręką mam to i należne złoto oddaję.
Co rzekłszy usiadł obok i ze zdającej się nie mieć dna sakwy, wyciągnął woreczek i odliczył Marvowi, Shavriemu i Przeborce zarobione monety.
- Tyle wyszło z podziału skarbu i za broń kultystów. Są jeszcze dwa zwoje, ale trzeba by je zidentyfikować... Jak się z tym uporam to z nich też się rozliczymy. Aaaa... Shavri mi rzekł, że się tym Tressendarom najęliście. I idziecie szukać dla nich nekromanty.
Słowo "Tressendarom" wypowiedział z niejakim niesmakiem. "Najęliście" chyba też, choć to akurat mogło się wydawać. Joris i tak mówił nieco ochryple po ewidentnym pijaństwie na jakim spędził poprzedni wieczór.
- Jeśli wam to różnicy nie robi, to chętnie pójdę z wami. I proponuję, by tej wyprawie dowodził Marv. Robiłem już kilka razy w grupach gdzie każdy miał coś do powiedzenia i dobrze to raczej nie wychodziło. A tak... jak co źle pójdzie to będzie wiadomo kogo obwiniać.
Co rzekłszy uśmiechnął się zupełnie po przyjacielsku.

Chwilę później pożegnał się i poszedł szukać Zenobii. Miał dla niej jej część do wypłacenia, a i coś mu mówiło, że w jej wieku i z jej doświadczeniem jest szansa by wyznawała się nieco na czarach. Tych magicznych rzecz jasna. Szukanie jej nie przysporzyło mu większych trudności.
- Witaj mateczko - zaczął po czym nim zdążyła odpowiedzieć, szybko kontynuował jakby z obawą jaką, że jego powitanie może być opacznie zrozumiane - Ze złotem za smoka przyszedłem. I chciałem cię prosić byś na te dwa zwoje okiem rzuciła. Też są zdobyczne na smoku, ale za nic w świecie się na tym nie wyznaję.

W końcu, koło południa uznał, że jest w sam raz pora na to by w końcu zjeść śniadanie i przemyśleć jak porozmawiać z Torikhą. Jeśli Marv zamierza wyruszyć dziś, to czasu wiele na to nie będzie. Jeśli nie... No i jeszcze kwestia spania w stajni była... Hmmmm..... A może by tak...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 04-12-2017 o 13:39.
Marrrt jest offline