Widdenstein skupiając się na wiatrach magii pobladł jeszcze bardziej niż był. Choroba już odcisnęła na nim piętno, ale towarzysze widzieli,
że coś jest nie tak.
- Lepiej chodźmy. Trzeba szybko działać bo nie zobaczymy już nic poza tymi domami w życiu.-
***
Gdy dotarli do domu zmarłego druida Otto wprowadził kompanów i usadził przy stole. Zaczął grzebać w kuchni i znalazł jakieś wino. Bez etykiety było,
ale po otworzeniu czuć było, że naturalne bez ingerencji alchemicznych składników.
Postawił na stole wraz ze znalezionymi kielichami.
- Mam plany świątyni. Musimy tam się dostać i wydostać Dziadygę póki śmierć i ta przeklęta choroba i nas nie dosięgnie.- Rozpoczął nalewając chętnym trunku.
- Rozejrzałem się po mieście, jak wcześniej tego nie robiłem Erichu i powiem tak. Całe miasto. Cal po calu jest pod złym wpływem. Sam pożar wydawał się być naturalny i ten dym to widocznie zasługa trzymanych tam rzeczy. Nie jestem alchemikiem i nie powiem co to mogło być, ale poza paroma miejscami w mieście takimi jak świątynie.- Mag mówił z przejęciem.
- Ja nie jestem na tyle potężny i do tego słabnę przez tą chorobę.-
Dodał i usiadł ciężko na krześle.
- Hmm. Drodzy Erichu i Svienie.- Podniósł głowę patrząc na kompanów.
- Zapewne chcecie wiedzieć kim jest ten Dziadyga. Otóż parę lat temu spotkaliśmy go w jednej z wiosek. Razem jej broniliśmy przed sługami chaosu co nam się udało i w sumie wiele zawdzięczamy. Przede wszystkim życie temu człowiekowi. On ma wielką wiedzę i wiem, że z jego pomocą możemy poradzić sobie z Tą plagą.- Dodał tłumacząc czemu mu tak zależy na starcu uwięzionym w katakumbach świątyni Urlyka.