Dech kozłoluda cuchnął nawet bardziej niż tego człeczyny Franca. Elf odskoczył od przeciwnika ale nie tylko dlatego, żeby móc głębiej odetchnąć. Jeden z otaczających go napastników już drapał darń w spazmach bólu. Zostały już tylko dwie bestie, obie osłabione i naszpikowane grotami. Mógłby skupić się na obronie. Poczekać aż towarzysze wystrzelają ich do reszty ale gdzie była w tym zabawa? Ścieżka miecza była jego przeznaczeniem, a gdy ostrze rozpoczyna swój koncert, to należy mu pozwolić skończyć. Rzucił się ponownie do ataku. Cięcie podlewem było tylko fintą ale dało mu odpowiednie momentum, żeby zrobić krok w bok i zaatakować paskudnym dexterem przez tors. Wątpił, żeby te bestie były zdolne do wyszukanej szermierki. Należało unikać uderzeń na odlew nie dając się zajść od tyłu. Dlatego cały czas starał się mieć obu przeciwników w zasięgu wzroku. Przynajmniej dopóki któryś z nich nie padnie trupem.
__________________ you will never walk alone |