Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2017, 09:15   #101
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen uśmiechnęła się ciepło.
- Starczy ci problemów przeze mnie. Zaraz się ulotnimy z moim lokajem, choć mam nadzieję, że to nie jest nasz ostatnie spotkanie...
Carmen zamilkła pod wpływem zamieszania na zewnątrz budynku. Sytuacja wyglądała co najmniej niepokojąco.
- Tymczasem jednak widzę, że masz jakieś problemy. Jeśli mogłabym ci jakoś pomóc... - zrobiła znaczącą przerwę.
- Z pewnością jacyś… niezadowoleni partnerzy w interesie. Nic z czym moja ochrona by miała kłopoty. Zresztą, jesteś archeolożką i arystokratką. A ci którzy próbują tu się dostać to pewnie zwykłe zbiry.- oceniła nonszalanckim tonem Andrea Corsac, uznając że Carmen nie potrafi posługiwać się bronią.- Po wszystkim mój szofer zawiezie was tam, gdzie chcecie. Ja zaś… mam już spotkania i mój pionowzlot jest już przyszykowany do lotu.
Wbrew zapewnieniom gospodyni, kanonada się nasilała.
Brytyjka zrobiła minę, jakby się nad czymś zastanawiała. Sama jednak uznała, że gdyby sytuacja była poważna, Orłow pewnie by ją powiadomił.
- Pozwolisz mi się zatem odprowadzić? I tak nie mam co robić do czasu aż to się skończy... a chyba szybko się nie skończy. - Rzekła.
- Odprowadzić? Och… może to i dobry pomysł.- stwierdziła po chwili namysłu i wstała podchodząc powoli do Carmen.- Nie zamierzam jednak odlatywać, dopóki tu nie zostanie uprzątnięte. Chcę wiedzieć, który to głupiec ze mną zadarł.- odparła zawadiackim tonem nie przejmują się łomotem w jedną z okiennych żaluzji. Ta jednak po chwili została przecięta dwoma ciosami i do środka wdarła uzbrojona w dziwaczny miecz mumia. Jej tors był podziurawiony kulami, a połowę żuchwy miała odstrzeloną, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Za to na Andrei już tak. Wpatrywała się w tego intruza zdumiona i zszokowana. Ale nie przestraszona.
- Co to... ma być? - rzekła starając się pojąć co przed sobą widzi.
Carmen znała tych przystojniaków. Zastanawiała się tylko czy przyszli tu za nią, czy raczej za Andreą, która okazałaby się wtedy tajemniczym AC. Nie miała jednak czasu zająć się teraz rozważaniami. Zadziałały instynkty, wypracowane, przez lata morderczych treningów w cyrku, a potem w zastępach agentów Jej Wysokości.
Złapała dwa noże ze stołu, które były w jej zasięgu i posłała je w stronę potwora, celując w głowę.
- Wycofujemy się na piętro! - Krzyknęła do Andrei i zgarnęła kilka kolejnych ostrzy przeskakując przez stół, by znaleźć się bliżej Korsykanki.
- Broń! - krzyknęła Corsac, gdy tymczasem pomiędzy nimi a mumią osunęła się z góry metalowa krata.
W ścianie otworzyła się skrytka, z której to Andrea wyjęła dość pokaźną spluwę, a potem spojrzała na Carmen.
- Co to do cholery jest?! Ty wiesz prawda? Te incydenty na południe od Kairu, zamieszki o których czytałam…- sapnęła głośno i strzeliła w mumię, która już ostrzem swego miecza wyrąbyłała przejście w kracie, tnąc stalowe pręty jak masło. Broń huknęła głośno robiąc sporą dziurę w torsie nieboszczyka. On się tym jednak nie przejął.
- Głowa, celuj w głowę! - Poinstruowała. - Nie masz na zbyciu jakiegoś większego ostrza? - zapytała znów rzucając nożami w mumię. Tym samym jednak została bez broni, bo kobiety odeszły od stołu.
- To żywe trupy. Magia. Wierz lub nie. Zazwyczaj szukają artefaktów... niewielu o nich wie, bo... niewielu przeżywa. - Powiedziała, w trakcie akrobatycznych odskoków i zeskoków, mających na niej skupić uwagę mumii, by Corsac mogła znów wycelować broń.
Potwór ruszył w kierunku Carmen atakując zwinnie i szybko. Jak na takiego sztywniaka, był świetnym szermierzem. Poznanie tego faktu kosztowało Brytyjkę jednak pukiel włosów i rozciętą koło kolana suknię. Andrea strzeliła dwa razy, pierwszy raz chybiając drugim zaś razem odstrzeliwując pół głowy.. co jednak nieboszczyka nie powstrzymało w zaganianiu obu kobiet w kąt pokoju.
- Twardy jest. - mruknęła Andrea krzycząc. - Ostrze.
Z ściany wysunęła się kolejna skrytka, a z niej wystrzeliło coś większego. Niestety… trochę za bardzo… dwuręczny miecz ze wspomaganiem termicznym.
Brytyjka chwyciła go z trudem i włączyła wspomaganie. Naprężając mięśnie przyszykowała się do zamachu. Nie miała co bawić się w szermierczy pojedynek tą bronią. Musiała wykorzystać okazję i jednym, potężnym zamachem obciąć głowę lub przeciąć przeciwnika w pół. Zdecydowała się na to drugie, wiedząc, że nie potrafi zbyt precyzyjnie manewrować tego rodzaju bronią. Zaatakowała.
Szeroki zamach bronią zrobił głęboką… rysę w podłodze. Cholerstwo było zdecydowanie za ciężkie dla arystokratki i miała zbyt mało wprawy. Cios byłby śmiertelny pewnie, gdyby zadała go osoba mająca zacięcie do szermierki. I siłę do używania tego ostrza. Może byłby celny, gdyby przeciwnik był ociężałym nieumarłym. Ale nie był. W dodatku umiał walczyć bronią, którą zabrał ze sobą. Carmen znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, gdyż swym niecelnym ciosem wystawiła się pod ostrze wroga. Nie była jednak sama…
Huk broni palnej, trzask pękającej kości. Andrea przestrzeliła mumi nogę w kolanie, przez co ta zamiast zaatakować Brytyjkę straciła równowagę i przewróciła się na podłogę. Chwilowo bezbronna… okazja której agentka nie mogła przegapić.
Po prostu wbiła w nią miecz, licząc na to, że jego temperatura zrobi resztę, spopielając ciało.
Potwór się wił próbując wstać, ale oręż wbity jego klatkę piersiową nie pozwalał mu na to. Zaczął się palić i dłońmi wyrwać z siebie oręż, lecz było mu coraz trudniej.
- Masz za swoje skurczybyku! - krzyknęła głośno i entuzjastycznie Andrea podbiegając z rumieńcem na twarzy i błyskiem ekscytacji w oczach. Przyglądała się przez chwilę mumii, a potem zerknęła na Carmen… Zagarnęła ją w pasie przyciskając do siebie całując namiętnie. Rozgrzana lufa jej spluwy, otarła się przy tym lekko o podbrzusze Brytyjki.
- Te emocje, ten żar walki.. dla mnie to mocny afrodyzjak… wiesz?- mruknęła po pocałunku patrząc w oczy akrobatki.
- Jesteś szalona... - odparła akrobatka i odwzajemniła pocałunek, ocierając się językiem o wargi Andrei, by podrażnić jej apetyt.
- Musimy się wycofać na piętro. Masz pomysł czego szukają? Jakiś starożytny błyskotek? - zapytała.
- Nie… nie mam pojęcia. Wydajesz się wiedzieć na ich temat więcej ode mnie. - zadumała się Andrea nachylając się i kąsając ucho Brytyjki. Po czym odsunęła się i strzeliła w kolejną mumię forsującą zabezpieczenia i dostającą się do jadalni. Niewiele to dało… poza pozbawieniem jej kończyny, poprzez rozwalenie stawu barkowego.
- Musimy opuścić część gościnną. Dalej są już zabezpieczenia mniej humanitarne. - rzekła puszczając akrobatkę.
- Prowadź... i znajdź mi lżejszy miecz. - Powiedziała Carmen.
Miała ochotę spytać o Orłowa, ale musiała liczyć na to, że agent sam da sobie radę. On też wiedział do czego zdolne są mumie.
- A broń palna ? Umiesz sobie z nią radzić lepiej niż z mieczem?- zapytała Andrea trzymając dłoń Carmen w swojej i ciągnąc ją za sobą. Co jakiś czas odwracała się i strzelała do nieumarłego wojownika, a potem do ich obu. Bowiem do pierwszego dołączył kolejny. Obie kobiety wbiegły w korytarz, a za nimi wciąż opadały co chwila kraty hamując postępy ścigających je umarlaków. Andrea wystrzeliła jeszcze kilka razy, niestety żaden z jej strzałów nie przyniósł spodziewanych efektów. A gdy po kolejnym strzale usłyszała: cyk, cyk, cyk.
Odrzuciła broń ze wzgardą.
- Może być... jeśli uniosę. - odgryzła się Carmen, biegnąc.
- Coś mocniejszego i lżejszego, proszę?- rzekła Andrea biegnąc i prowadząc Brytyjkę w jeden z korytarzy. W ścianach otworzyły się dwie skrytki.
- Ja prawą… ty lewą.- rzekła puszczając dłoń Brytyjki i sięgając po ukrytą tam broń. Carmen więc sięgnęła po drugą. Były to pistolety… Tesli.


Dość toporna broń, strzelająca błyskawicami. Coś małego i coś potężnego zarazem.
- Wybornie! - pochwaliła i wycelowała jeden pistolet. Gdy tylko zza rogu wybiegła za nimi mumia, agentka powitała ją ładunkiem z broni.
Nastąpił huk, błyskawica wystrzeliła we wroga nasycając powietrze zapachem ozonu. Ciężko było z tego celować, na szczęście nieboszczyki miały przy sobie piorunochron… ściągający ku sobie pioruny. Niemniej ów “piorunochron” z zakrzywionego miecza nie miał uziemienia. I błyskawica Carmen, a potem druga z broni Andrei uderzyły w mumie wojowników, po paru sekundach rozrywając obie na strzępy w gwałtownym wybuchu.
- Cacuszko! - pochwaliła Angielka, przez chwilę myśląc o tym jak zareagowałaby Gabi na widok działania tej broni. Pewnie posikałaby się z zachwytu. Może w ferworze walki uda jej się ją przygarnąć? Na razie jednak musiały uciekać.
- Kosztowne cacuszko. Prototyp Roberta.- machnęła pistoletem Andrea. - Żarłoczne. Będziemy miały szczęście jeśli starczy energii na drugi strzał.-
Pochwyciła Carmen za dłoń i pociągnęła za sobą korytarzem. - Przydałoby się coś lepszego, dlatego ruszymy do garażu. O ile do tego czasu zostanie jeszcze coś, do czego można postrzelać. Te sztywniaki zadarły z niewłaściwą milionerką.-
Andreę roznosiła energia… jak i wyraźne oznaki podniecenia. No cóż.. zagrożenie życia napełniło jej krew adrenaliną. Zresztą gdyby Carmen nie miała odpowiedniego wyszkolenia, pewnie zachowywałaby się podobnie. Pod tym względem były równie szalone.
Biegły przed siebie, prowadzone przez Andreę. Carmen starała się czuwać, ale po prawdzie była to też chwila na refleksję. Zdziwienie Corsac wydawało się szczere, zatem jeśli nie ona była AC czego chciały mumie? Czyżby... samej Brytyjki?
Dotarły do windy… windy towarowej, bo o ile ludzie w tej posiadłości musieli korzystać ze schodów, o tyle towary nią zawożono na górę. Andrea zaciągnęła tam Carmen i winda powoli ruszyła.
- Tu jesteśmy bezpieczne.- Corsac zbliżyła się do Brytyjki napierając na nią i spoglądając wygłodniałym wzrokiem. Korsykanka brała to czego chciała, więc nie bawiła się w subtelności. Po prostu przycisnęła usta do warg arystokratki całując ją zachłannie, przylgnęła do niej całym ciałem ocierając się o nią niczym kotka i naparła kolanem między uda Brytyjki. Rozkoszowała się bliskością i pocałunkami i tą chwilą przyjemność po pełnej emocji sytuacji.
Carmen odpowiadała na jej żar, nawet nie bardzo się do tego przymuszając. Też była podniecona. Musiała jednak pamiętać o swojej misji.
- Czyżbym... została zdjęta z listy podpadniętych? - zapytała wesoło, po czym drapieżnym gestem dobrała się do gorsetu kobiety, zaczynając pieścić jej piersi dłońmi.
- Weszłaś w okres próbny. - Corsac odparła drapieżnym tonem głosu, po czym jęknęła cichutko czując pieszczoty jej palców na swym ciele.- Powiedzmy, że dobrze ci idzie przekonywanie mnie.
Brytyjka nie odpowiedziała, przysysając się ustami do jednej z piersi, którą udało jej się obnażyć. Drugą miętosiła zachłannie dłonią przez materiał koszuli.
- Coraz… lepiej…- Andrea pochwyciła za suknię agentki podciągając ją w górę. Drżąc pod pieszczotą ust Carmen, zaczęła pocierać kolanem intymny obszar kochanki powoli i z rozmysłem dotykając wrażliwego obszaru akrobatki. Dotyk może nie był silny, ale stanowczy… władczy. Taka wszak była Andrea.
Brytyjka westchnęła, odrywając się od jej piersi.
- Jesteś szalona... - wyszeptała namiętnie, po czym wpiła się w usta Korsykanki, ocierając się o jej kolano sugestywnie.
- Jestem.. - mruknęła po pocałunku i uśmiechając się łobuzersko szepnęła do ucha Brytyjki, nie przerywając ruchu kolana.- … też hojna czasem. Jeśli potrzymasz sukienkę w górze, ja opadnę na kolana i…- uśmiechnęła się lubieżnie, co sugerowało jak bardzo przyjemne może być to “i”.
- Ta winda chyba nie będzie jechała w nieskończoność... - Carmen udała, że się waha, choć po prawdzie była to tylko część jej planu. Spojrzała głęboko w oczy Corsac i jakby ulegając jej stanowczości uniosła nieśmiałym gestem sukienkę, rozstawiając szerzej nogi.
Winda poruszała się powoli i Brytyjka domyślała się, że deus ex machina dostosowuje jej prędkość do sytuacji, zarówno tej na zewnątrz jak i w środku.
Sama Corsac klęknęła z lubieżnym uśmiechem i zsunęła gwałtownie bieliznę Brytyjki do kolan. Palce sięgnęły do kobiecości arystokratki, język skupił się na subtelnym ale zmysłowym pocieraniu guziczka rozkoszy. Corsac miała doświadczenie w tego typu figlach i wielbiła intymny zakątek kochanki z rozmysłem i finezją.
Carmen poczuła jak kręci jej się w głowie. Przed chwilą omal nie zginęła z rąk, a właściwie trupich łap mumii, a teraz oddawała się wyuzdanym rozkoszom w windzie wraz z kochanką.
- Jesteś szalona... jesteś niesamowita... - szeptała, głaszcząc Andreę po głowie i odpływając w krainę rozkoszy.
- A ty słodka…- szeptała równie podnieconym głosem Andrea wodząc językiem po wrażliwym punkciku Brytyjki. Była wyraźnie zadowolona z efektów swoich działań. Wszak całe ciało agentki drżało rozpalane palcami kochanki poruszającymi się zmysłowo w jej bramie rozkoszy. -... i śliczniutka.
W połączeniu z adrenaliną, wprawne pieszczoty Andrei robiły ogromne wrażenie na Carmen, która doszła teraz z głośnym jękiem, dociskając się drżącym ciałem do kochanki.
Sytuacja była absurdalna… tam naokoło toczyła się bitwa. Do windy (teoretycznie), mogły się wedrzeć potwory, a one figlowały nie dbając o swe bezpieczeństwo.
Andrea wstała i pieszcząc swoją obnażoną pierś spojrzała w oczy kochanki.
- Klęknij.- szepnęła zmysłowo podnieconym głosem. W jej oczach płonęła żądza i szaleństwo zarazem. Na to polecenie Carmen tylko uśmiechnęła się drapieżnie, podciągając swoją bieliznę, po czym posłusznie opadła na kolana. Oblizała usta języczkiem, patrząc kochance w oczy.
Ta bezczelnie podciągnęła suknię i powoli zsunęła czerwone koronkowe majteczki odsłaniając swoją kobiecość. Zdjęła je całkiem i położyła na lewym ramieniu kochanki.
- Możesz zachować je na pamiątkę.- Po czym oparła lewą nogę na prawym ramieniu kochanki i trzymając ją za włosy przycisnęła swe rozpalone pożądaniem łono do oblicza Carmen. Andrea bowiem przywykła brać to czego pragnęła, a teraz pragnęła akrobatki.
Tej zresztą to nie przeszkadzało. Nie lubiła niezdecydowanych ludzi, toteż miała słabość do władczych kochanków i kochanek. Posłusznie pocałowała muszelkę Corsac, po czym wwierciła się w nią języczkiem, przejeżdżając przez całą długość i zbierając wilgoć.
Odpowiadały jej pomruki Korsykanki i jęki, coraz głośniejsze… gdy falowała biodrami i pieściła swą pierś zdecydowanymi ruchami dłoni.
- Taaak… tak… mocniej…- przyciskała stanowczo Carmen do siebie oddając się rozkoszy w pełni. I zapominając o całym świecie.
Brytyjka podwinęła jej sukienkę i złapała dość brutalnie za pośladki, przyciągając do siebie biodra kochanki. Jej języczek wwiercał się coraz głębiej w jej kobiecość, poruszając przy tym gwałtownie, smakując soczki.
- Taaaak… taaak… - pojękiwała Andrea dochodząc głośno i intensywnie. Brytyjka poczuła drżenie ciała kochanki świadczącej o silnym wybuchu ekstazy jaki wywołała pieszczotą.
- Chciałabym cię zatrzymać przy sobie. - wymruczała dysząc i uśmiechając się zadziornie.- Rozumiemy się doskonale.
- Możemy się jeszcze spotkać nieraz... - odpowiedziała Carmen ocierając usta i patrząc z dołu na kochankę. - Dobrze wiesz, że jestem chętna. Choć błagać nie będę. Błagam... tylko w łóżku. I do tego bardzo trzeba się postarać. - rzuciła zaczepnie, zabierając majtki kochanki i chowając w kieszeni, gdzie miała broń od niej.
- Tak… smycz? Pamiętam…- zsunęła nogę z ramienia Carmen i nachyliła się ku jej twarzy. Wpatrywała się w jej oczy szepcząc.- … mogłam wczoraj sprawić, byś błagała. Tyle zabawy cię ominęło ze mną. A przecież mogłaś zabrać i swoją żywą zabawkę. Nie przeszkadzałby nam… a mógłby się przydać.
- I chcesz powiedzieć, że tym samym straciłam swoją szansę? Bo wyglądasz, jakbym zaostrzyła twój apetyt po prostu... - Powiedziała Carmen, patrząc kochance w oczy. - Może po prostu dałaś mi za dużo swobody…
- Może…- szepnęła lubieżnie Corsac.-... może masz rację. Może powinnam cię siłą zaciągnąć do łóżka i zmusić do uległości. Nakazać wodzić językiem po moich stopach, wielbić łydki… żebyś zasłużyła sobie na przywilej…-
Winda powoli spowalniała, pojawiły się lampki alarmowe wysuwane ze ścianek.
- Goście na nas czekają. Nie wychodź z windy. W razie kłopotów ruszy w dół. - rzekła Andrea sięgając po broń i nie przejmując się rozsznurowanym gorsetem. Stawała do walki z jedną piersią obnażoną… Jak amazonka z greckich mitów. Carmen skinęła tylko głową, wyjmując swoją broń i celując w drzwi, które miały zaraz się otworzyć.
Te otworzyły się powoli odsłaniając trójkę przeciwników. Nieumarli wyglądali dość żałośnie. Kule rozerwały ich ciała. Ostatni z nich kulał. Pierwszy nie miał prawej ręki i miecz trzymał w lewej. A w dodatku, gdy zbliżyli się do windy, z sufitu i podłogi wysunęły się nieduże rurki. I z nich wystrzeliły pióropusze ognia. Trzy mumie przeszły śmiało przez ścianę ognia, zapalając się. Dla ostatniej z nich żar był zabójczy. Padła na podłogę płonąc i osmalając ogniem podłogę i ściany. Pozostałe dwie nadal podążały uparcie ku kobietom, niczym żywe pochodnie.
- Szkoda obu ładunków. Strzelaj. Najwyżej poprawię. - Powiedziała Carmen, weryfikując cel.
- Zgoda…- Andrea wycelowała i strzeliła. Błyskawica uderzyła w miecz i przeszła na płonącą mumię. Uderzenie pioruna nie było tak silne jak za pierwszym razem, ale Corsac nie puszczała spustu, wyładowując całą energię w przeciwnika. Jego wybuch uderzył impetem w drugiego potwora, którego ciało trawione ogniem nie wytrzymało i rozpadło się.
- To tyle jeśli chodzi o tą zabawkę.- wyrzuciła pistolet do windy.
- Podaj mi coś klasycznego, ale z kopem.- zażądała Corsac i wysunęła się kolejna skrytka w korytarzu. Z pistoletem skałkowym.


Ile ona tego miała w tej posiadłości? Mogłaby pewnie wyposażyć cały regiment wojska. Na co jej tyle broni?
- Pachnie siarką. Nabita amunicją zapalającą.- stwierdziła Andrea po powąchaniu lufy.
- Twój arsenał wydaje się nieskończony. Jak i twój seksapil, wiesz? - tym razem to Carmen przysunęła się i polizała kochankę po płatku ucha.
- Lubię być przygotowana na niespodzianki. Jeśli chcesz dużo zarabiać, musisz zostawić za sobą parę trupów… metaforycznych trupów w szafie.- wymruczała Andrea tuląc do siebie kochankę i wodząc zimnymi lufami po podbrzuszu Brytyjki. Carmen zaś nie uwierzyła jej w metaforyczność owych trupów. Andrea nie okazała ni odrobiny wahania, podczas strzelania do mumii. Nawet wtedy gdy brała je za przebierańców. Nie miała żadnych obiekcji przed odbieraniem życia innym. Była groźna, pod maską tej wyrafinowanego seksualnego drapieżnika, kryła się naprawdę drapieżna bestia.
I chyba tylko to było powodem, dla którego Carmen nie zakochiwała się w niej naprawdę. Tak, jak radził jej Orłow, znów weszła w skórę archeolożki-nimfomanki, jednak ona jako agentka mimo wyraźnego pokrewieństwa jeśli chodzi o słabość do adrenaliny, nie czuła do Andrei niczego. Poza pożądaniem.
- Musimy iść dalej. - Przypomniała.
- Chodźmy do mojego gabinetu.- stwierdziła stanowczym tonem ciągnąc Carmen ze sobą za dłoń. Dotarły do niego bezpiecznie i bez kłopotu. Drzwi po i wejściu zatrzasnęły się, zasunęła się żelazna sztaba i opadła żelazna krata.
- Zobaczmy sytuację.- Andrea nacisnęła przycisk przy dużej “skrzyni” stojącej na środku gabinetu i robiącej za stół. Ze skrzyni wysunęła się makieta całej posiadłości, po której przesuwały się czerwone pionki i zielone pionki.
- Czerwone to napastnicy… zostało ich już tylko dziesięciu.- oceniła Andrea, a Carmen zauważyła że właśnie dwa kolejne czerwone pionki padły. A reszta zaczęła się wycofać w celu przegrupowania.
- Zieloni to twoi ludzie, rozumiem? A masz gdzieś mojego lokaja na tej mapie? - zapytała, delikatnie ugniatając pośladek pochylonej Andrei.
- Pokaż lokaja naszego gościa.- mruknęła Corsac i dłonią zaczęła podwijać swoja suknię. - Chcesz go tu sprowadzić?
Jeden z zielonych pionków zaczął migotać. Orłow był co prawda na pierwszej linii, ale nie był sam. Towarzyszyły mu dwa inne pionki.
- Nie trzeba, chyba się wycofują. - Powiedziała Carmen, po czym dodała - Przydatna makieta.
- Mój dom to moja twierdza… czyż to nie jest wasze powiedzenie? - mruknęła Andrea kręcąc zalotnie obnażonym krągłym tyłeczkiem.
- Zadbałam więc o moją twierdzę.- wymruczała.
- Zdecydowanie jestem pod wrażeniem twoich talentów madame. - Powiedziała Carmen udając wytworność, po czym bez ostrzeżenia dała klapsa Andrei i szepnęła jej do ucha. - Dziś obie mamy ważne sprawy, ale jeśli jednak twoje zaproszenie byłoby aktualne... mogłabyś się zemścić za tego klapsa. I kolejnego. - To mówiąc klepnęła pupę kochanki jeszcze mocniej.
- I tak się spóźnię.- wymruczała Andrea wypinając pupę na uderzenia. Obróciła się nagle i opierając pupą na brzegu stołu oparła stopę obutą wysoko sznurowany but na obcasie o brzuch Brytyjki popchnęła ją na fotel nogą.
- Rozbieraj się… nie potrzebujesz ubrania przy mnie. Masz być… golutka.- szepnęła zmysłowo sama również rozwiązując do końca gorset.- A skoro się spóźnimy, to.. możemy jakoś zagospodarować ten czas.
- Skąd pewność, że cię posłucham? - Odparła butnie Carmen, choć był to raczej rodzaj gry, bo z uśmiechem zaczęła ściągać z siebie sukienkę.
- Bo mam dla ciebie nagrodę… i mogę… też… ukarać. - mruknęła Korsykanka podchodząc do biurka i wyjmując z niej póki co krótki jeździecki pejczyk. Po czym zsunęła z siebie koszulę, a następnie spódnicę, pozostając jedynie w butach.
- Mmm... myślę, że powinnaś dać się tak namalować. - Rzekła Carmen, zdejmując ubranie i przyglądając się swojej “pani”. Podobnie jak ona miała na sobie tylko buty.
- Skąd wiesz że tego nie zrobiłam… Nie widziałaś mojej sypialni.- rzekła z lubieżnym Andrea uśmieszkiem i podeszła do kochanki. Przesunęła pejczykiem po piersiach Carmen i musnęła jej łono jego czubkiem. Po czym odwdzięczyła się delikatnym uderzeniem pejcza w pośladek. - Chodźmy do biurka. Nie traćmy czasu.
Carmen rzuciła jeszcze spojrzeniem na makietę, by zorientować się w sytuacji (coraz lepszej dla obrońców), po czym posłuchała władczej kochanki i podeszła do biurka, opierając się o nie przodem.
Andrea przylgnęła do Carmen całując zachłannie usta i sięgając pejczem między uda kochanki. Z wprawą muskała tym przedmiotem wrażliwy zakątek jej ciała sugestywnie poruszając dłonią.
Brytyjka wzdrygnęła się i spojrzała z wyraźną chucią na kochankę. Czekała jednak grzecznie na jej kolejne posunięcie.
Andrea pochwyciła za pukle włosów kochanki i szarpnięciem odchyliła jej głowę do tyłu. Całując wyeksponowaną szyję Carmen i kąsając piersi gładziła pejczem uda Brytyjki.
- Rozchyl je bardziej… nie bój się… nie gryzę.- kłamała pełnym pożądania tonem głosu.
- Zmuś mnie... - powiedziała na to Brytyjka. I nie dlatego, że chciała się opierać, ale dlatego, że miałą ochotę zobaczyć jak zareaguje Korsykanka. Co jakiś czas zerkałą też na makietę, by śledzić “kropkę” Orłowa oraz ich własne otoczenie.
Był bezpieczny… walka przesunęła się już do granic posiadłości. To było ważne, bo świadczyło o tym, że Orłow będący w głębi budynku nie był zagrożony. Walka była chyba praktycznie skończona. I wygrywali.
- Dobrze… niegrzeczna… ślicznotko.- wymruczała Andrea przygryzając boleśnie twardy szczyt piersi kochanki i lekko uderzając końcówką pejczyka o wewnętrzną stronę uda Carmen. Niezbyt mocno, niezbyt boleśnie, ale jednak drgnęła czując falę bólu, a zaraz po niej falę rozkoszy. Posłusznie rozszerzyła uda. Dłonie miała cały czas oparte o biurko, więc teraz niemal dosłownie stała się zabawką w rękach milionerki.
- Pani... - szepnęła zmysłowo.
- Teraz… przygotuj się na nagrodę. - szepnęła jej pani wodząc językiem po szyi kochanki, a pejczem po udach. Obróciła szybko nim w dłoni i rękojeścią przesunęła po łonie Carmen. A potem powolnym ruchem zaczęła nim szturm jej kobiecości. Twarde drewno owinięte rzemieniami splecionymi w jodełkę, było nowym doświadczeniem. Całkowita niewola, niekoniecznie.
- Och... taaak... - Powiedziała, choć przedmiot wydawał się niepokojący, jego kształt sztywny, ale i przez to podniecający. - Dzię... kuję... Pani... - wyjęczała.
- Jeszcze będziesz miała okazję mi podziękować. Wędrując języczkiem po moich butach.- szeptała podnieconym głosem Andrea, z wprawą poruszając twardym obiektem w wilgotnym zakątku Brytyjki. Mimo sztywności Carmen czuła jego ruch bardziej intensywnie, gdyż Corsac poruszała nadgarstkiem przy każdym sztychu niczym doświadczony szermierz.
Carmen poddawała się temu z rosnącym podnieceniem. Czuła, że zaraz dojdzie pod wpływem tego nowego doświadczenia. Dodatkowo podniecał ją widok makiety i znikających czerwonych punkcików. W pamięci widziała jak mumie rozsypują się... i to przeciągnęło ją na drugą stronę mostu rozkoszy. Doszła z głośnym, dzikim skowytem.
- Wydaje mi się że bardzo ci się podobało…- wymruczała Andrea pieszcząc pocałunkami drżące od niedawnej ekstazy piersi Brytyjki. Wysunęła pejczyk z ciała kochanki i pozwając jej patrzeć, powoli i zmysłowo zlizywała smak lady Stone jaki na nim się osadził.
- Słodka jesteś… ale czy posłuszna swej pani?- zapytała prowokująco.
Carmen przeciągnęła się zmysłowo, po czym spojrzała z uśmiechem na Corsac.
- Chyba nie tak bardzo, jakbyś chciała, ale... wszystkiego można się nauczyć, prawda?
- Tak… wszystkiego…- szepnęła Andrea muskając czubek piersi kochanki pejczykiem.- Klęknij grzecznie… pokaż mi jak uwielbiasz swą panią.
Brytyjka jednak nie zareagowała, udając, że się zastanawia czy wykonać rozkaz.
Delikatne uderzenie pejczyka w pierś Brytyjki nie było może bolesne, za to było dość głośne. Andrea łakomie wpatrywała się w falujący pod wpływem oddechu biust kochanki.
- Widzę, że nie potrafisz zostawiać sobie smakołyków na później, moja zachłanna pani... - powiedziała Carmen, posłusznie opadając na kolana. Jej usta zaczęły całować wewnętrzną stronę uda kochanki.
- Niżej… zacznijmy od stopy.- stopy nadal obutej. Andrea jednak potrafiła być cierpliwa i perwersyjna. Muskając delikatnie pejczykiem policzek kochanki przyglądała się to jej, to polu bitwy.
- Już nie został żaden nieumarły.- rzekła jakby z rozczarowaniem.
Zadaniem Carmen było jednak nie tyle zaspokoić kochankę, co podsycić jej głód, by chciała ją ze sobą zabrać na przyjęcie. Toteż teraz zamiast wykonać polecenie od razu wpiła się ustami w kobiecość Korsykanki, zdecydowanie oszukując i licząc na to, że Andrea nie oprze się przyjemności.
- Heeeej… - jęknęła Andrea i zamachnęła się pejczykiem. Na plecy i pośladki Brytyjki spadło kilka przeszywających uderzeń. Niezbyt mocnych, bo pieszczota agentki pozbawiała Corsac siły i stanowczości. Carmen jednak miała wyższą niż inni ludzie odporność na ból, toteż nie cofnęła się. Wręcz przeciwnie, dwa jej paluszki weszły nagle do groty rozkoszy kochanki, podczas gdy usta cały czas spijały nektar podniecenia.
- Poooodstępna… -jęknęła cicho próbując się bronić przed ustami i paluszkami akrobatki, ale nie miała na to sił drżąc coraz bardziej i coraz głośniej pojękując.
- Więceeej…- w końcu skapitulowała.
Na to Carmen tylko czekała. Druga jej dłoń zakradła się na pośladki kochanki i po chwili wilgotny od soczków Korsykanki paluszek zanurzył się w jej wnętrzu.
- Taaak… taaak…- ciało kochanki całkowicie poddało się pieszczocie Carmen, wijąc, drżąc się i prężąc zmysłowo. Każde kolejne muśnięcie wyzwalało krzyki rozkoszy, aż w końcu Corsac doszła głośno i intensywnie. Po czym dodała drżąc.
- Musimy dziś porozmawiać o… wielu rzeczach. Co powiesz na podwieczorek w “ Dernier Coq”?
Ostatni kogut… nazwa brzmiała poniekąd dwuznacznie i niewątpliwie skandalicznie. To chyba nie była restauracja w której wypadało się pojawiać.
Carmen nie do końca była zadowolona z takiego obrotu sprawy, ale czy mogła odmówić?
- Co to za miejsce? - zapytała, by chwilę potrzymać kochankę w niepewności.
- Kabaret, ale do stolika przynoszą jedzenie. I mają dobrą kreolską kuchnię.- wymruczała zmysłowo Andrea. - Zjem tam podwieczorek tak… od siedemnastej do osiemnastej. Możesz się przyłączyć do mnie, zamówię ci miejsce przy moim stoliku. Możesz więc tam się pojawić, jeśli zechcesz.
- Postaram się, choć nie będę obiecywać. A czy teraz.. wolno mi się ubrać, moja pani? - zapytała z rozbawieniem.
- Mam wielką ochotę powiedzieć… NIE. Ale nie mogę.- zaśmiała się Andrea odkładając pejcz na biurko i sama zabierając się do ubierania.
- Zresztą czeka mnie wysyłanie telegramów w związku z tym całym incydentem. I nie będę mogła się… bardziej rozerwać.
Spojrzała na Brytyjkę dodając.
- Nie widzę powodu, byś nudziła się razem ze mną, więc gdy zjawi się Genevieve odprowadzi cię do pokoju, a potem was oboje do garażu. Może tak być?
Carmen ukłoniła się dwornie.
- Skoro tego sobie życzysz... - dodała przewrotnie.
- Po prostu… czasem muszę robić to co jest właściwe. - westchnęła smętnie Andrea.


Dalsze pół godziny upłynęło Brytyjce na przygotowaniu do powrotu. Orłow zdołał zyskać nową bliznę na ramieniu. Rana była dość płytka, ale nie zagrażała życiu i z pewnością dawka serum leczniczego w hotelu postawi Rosjanina na nogi. Zresztą Jan Wasilijewicz zasłużył na tą ranę, stając do walki szermierczej z mumią i przekonując się, że nieboszczyk okazał się jednak lepszy.
Limuzyna, którą Carmen dostała do swej dyspozycji, była klasycznym pojazdem. Ale wygodnym. Szofer, którym okazał się dobrze znany Brytyjce Peter, zerknął w górne lusterko i spytał.
- Dokąd jechać madame?
Carmen podała adres hotelu, po czym upewniła się.
- Mój delikatny sługa nie potrzebuje interwencji lekarza, prawda? - dokuczała Orłowowi.
- Nie madame. No chyba że z rąk miłej i ładnej i bezpruderyjnej pielęgniarki… madame.- odparł z uśmiechem Orłow, uśmiechem który zmroziłby strachem tygrysa. Bardzo wymuszonym uśmiechem. Oj… boleśnie Rosjanin przeżywał swe porażki. Carmen czuła, że oberwie za nie nie kto inny, jak ona sama. Poza tym nie rozmawiała z Janem w limuzynie - szofer wszak słuchał, a nie powinien dowiedzieć się, co sądzą o ataku w posiadłości.
Dotarli dość szybko do hotelu, w milczeniu i w dobrych humorach. Obecność Petera nie przeszkodziła w ogóle Janowi w wodzeniu dłonią po udzie kochanki podczas całej drogi powrotnej. Pieszczota bardziej czuła niż lubieżna.
- To była… ciekawa wyprawa. - ocenił Rosjanin, gdy limuzyna wraz z kierowcą zaczęła się oddalać. - Owocna?
- Jeszcze dziś czeka mnie podwieczorek z Andreą, więc chyba tak. - Powiedziała Carmen, gdy szli do swojego pokoju. - Przy okazji widziałam jej reakcję i myślę, że ona nie jest naszym AC. Tylko pytanie czemu w takim razie zaatakowali posiadłość…
- Z naszego powodu… być może? Aisha powzięła pochopny krok uznając, że doprowadziliśmy ją do celu. Tylko czemu tak uznała…- zastanowił się Orłow, a Carmen odruchowo zatrzymała się i swego partnera kładąc mu dłoń na klatce piersiowej. Dostrzegła bowiem znajomego rudzielca w skandalicznie krótkiej sukience, otoczonego łańcuszkiem wielbicieli. Lizbeth siedziała w holu i była w wesołym nastroju.
- Porozmawiamy w pokoju - wskazała służącą ambasadora, po czym dodała - Zajmij się swoją raną, ja postaram się jej pozbyć jak najszybciej.
- Zgoda.- stwierdził czule Orłow i uśmiechnął się dodając, zanim ją opuścił.
- Życzy sobie madame kąpieli po powrocie?
- Czytasz mi w myślach... - powiedziała, niechętnie go puszczając. Jednak służba nie drużba. Odetchnęła i ruszyła w kierunku Liz.
Ta z gracją i uśmiechem na ustach rozgoniła adoratorów i klepnęła dłonią obok siebie, wskazując miejsce dla pupy Brytyjki.
Carmen nie podzielała jej optymizmu, jednak uprzejmie usiadła.
- Dzień dobry - Przywitała się.
- Mam dla ciebie przesyłkę z Egiptu. Raport, który przyszedł wczoraj wieczorem do ambasady. - Lizbeth podała agentce zalakowaną kopertę.- A i… wieści z centrali londyńskiej przyszły do nas. Sprawa delikatna i tylko dla twoich uszu. Swej pomocnicy… a tym bardziej Rosjanina masz nie wtajemniczać.
- Rozumiem. - Carmen skinęła głową, po czym dodała - Tutaj czy wolisz inne miejsce?
- Trzeba będzie pojechać do ambasady. Sprawa jest poważna. - wzruszyła ramionami Lizbeth i zerknęła na wręczony już dokument.- Ale nie dotyczy przesyłki, którą ci dałam. Nie wiem co zawiera.
- Rozumiem. Przyjechałaś tu samochodem czy taksówką?
- Taksówką.- Lizbeth wstała i poprawiła sukienkę. - Wolałam się nie rzucać w oczy.-
W takim stroju? Niemożliwe… W takim stroju oczy same lepiły się do krągłości rudowłosej.
Carmen jednak nie skomentowała tego, zbyt skupiona na sprawie.
- Dobrze. Idź zamów taksówkę i czekaj pod hotelem. Zapoznam się z zawartością i zaraz do ciebie dołączę. - Poinstruowała Liz.
- Tylko nie każ mi znów tu czekać. Przesiedziałam godzinę, gdy okazało się że nie było was w hotelu całą noc.- westchnęła teatralnie Lizbeth i zgodnie z poleceniem Carmen wyszła z budynku.
Carmen odczekała chwilę, aż zniknie, po czym zaczęła otwierać przesyłkę.
- Hildo - zagadnęła deus ex machinę hotelu - Przekaż mojemu narzeczonemu, że muszę pilnie wyjechać na kilka godzin, niech nie czeka z kąpielą i odpoczywa.
- Już przekazuję.- odezwała się uprzejmie Hilda, gdy Carmen przeglądała raport z autopsji mężczyzny. Jako przyczynę zgonu podano drastyczną dehydratację… cokolwiek to miało znaczyć. Na zdjęciach wyglądał jak tysiącletnia mumia. Ale to co było szczególnie mrożące krew w żyłach to nazwisko i imię denata. Wiliam Goodwin. To on był trupem.
Carmen widziała podobny proces już wcześniej, toteż poszukała czy w przesyłce nie ma czegoś więcej na temat okoliczności śmierci mężczyzny. Los Goodwina w sumie nie bardzo ją wzruszał. Z meandrów i nagromadzenia naukowo brzmiących słów Carmen wyczytała coś innego, niżby chcieli powiedzieć patomorfolodzy przeprowadzający sekcję zwłok. To, że nie mieli pojęcia jak Goodwin zginął, bo poza śladami skrępowania na ciele nie było żadnych ran. A organy wewnętrzne choć zasuszone, to nie były uszkodzone. A sam denat znaleziony został jakieś trzy dni temu w portowych dokach Kairu. Nic więcej niestety raport nie zawierał.
Carmen schowała dokumenty z powrotem i kazała je recepcjonistce przekazać do pokoju, do rąk Orłowa. Sama zaś ruszyła ku wyjściu z hotelu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline