Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-12-2017, 09:15   #101
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen uśmiechnęła się ciepło.
- Starczy ci problemów przeze mnie. Zaraz się ulotnimy z moim lokajem, choć mam nadzieję, że to nie jest nasz ostatnie spotkanie...
Carmen zamilkła pod wpływem zamieszania na zewnątrz budynku. Sytuacja wyglądała co najmniej niepokojąco.
- Tymczasem jednak widzę, że masz jakieś problemy. Jeśli mogłabym ci jakoś pomóc... - zrobiła znaczącą przerwę.
- Z pewnością jacyś… niezadowoleni partnerzy w interesie. Nic z czym moja ochrona by miała kłopoty. Zresztą, jesteś archeolożką i arystokratką. A ci którzy próbują tu się dostać to pewnie zwykłe zbiry.- oceniła nonszalanckim tonem Andrea Corsac, uznając że Carmen nie potrafi posługiwać się bronią.- Po wszystkim mój szofer zawiezie was tam, gdzie chcecie. Ja zaś… mam już spotkania i mój pionowzlot jest już przyszykowany do lotu.
Wbrew zapewnieniom gospodyni, kanonada się nasilała.
Brytyjka zrobiła minę, jakby się nad czymś zastanawiała. Sama jednak uznała, że gdyby sytuacja była poważna, Orłow pewnie by ją powiadomił.
- Pozwolisz mi się zatem odprowadzić? I tak nie mam co robić do czasu aż to się skończy... a chyba szybko się nie skończy. - Rzekła.
- Odprowadzić? Och… może to i dobry pomysł.- stwierdziła po chwili namysłu i wstała podchodząc powoli do Carmen.- Nie zamierzam jednak odlatywać, dopóki tu nie zostanie uprzątnięte. Chcę wiedzieć, który to głupiec ze mną zadarł.- odparła zawadiackim tonem nie przejmują się łomotem w jedną z okiennych żaluzji. Ta jednak po chwili została przecięta dwoma ciosami i do środka wdarła uzbrojona w dziwaczny miecz mumia. Jej tors był podziurawiony kulami, a połowę żuchwy miała odstrzeloną, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Za to na Andrei już tak. Wpatrywała się w tego intruza zdumiona i zszokowana. Ale nie przestraszona.
- Co to... ma być? - rzekła starając się pojąć co przed sobą widzi.
Carmen znała tych przystojniaków. Zastanawiała się tylko czy przyszli tu za nią, czy raczej za Andreą, która okazałaby się wtedy tajemniczym AC. Nie miała jednak czasu zająć się teraz rozważaniami. Zadziałały instynkty, wypracowane, przez lata morderczych treningów w cyrku, a potem w zastępach agentów Jej Wysokości.
Złapała dwa noże ze stołu, które były w jej zasięgu i posłała je w stronę potwora, celując w głowę.
- Wycofujemy się na piętro! - Krzyknęła do Andrei i zgarnęła kilka kolejnych ostrzy przeskakując przez stół, by znaleźć się bliżej Korsykanki.
- Broń! - krzyknęła Corsac, gdy tymczasem pomiędzy nimi a mumią osunęła się z góry metalowa krata.
W ścianie otworzyła się skrytka, z której to Andrea wyjęła dość pokaźną spluwę, a potem spojrzała na Carmen.
- Co to do cholery jest?! Ty wiesz prawda? Te incydenty na południe od Kairu, zamieszki o których czytałam…- sapnęła głośno i strzeliła w mumię, która już ostrzem swego miecza wyrąbyłała przejście w kracie, tnąc stalowe pręty jak masło. Broń huknęła głośno robiąc sporą dziurę w torsie nieboszczyka. On się tym jednak nie przejął.
- Głowa, celuj w głowę! - Poinstruowała. - Nie masz na zbyciu jakiegoś większego ostrza? - zapytała znów rzucając nożami w mumię. Tym samym jednak została bez broni, bo kobiety odeszły od stołu.
- To żywe trupy. Magia. Wierz lub nie. Zazwyczaj szukają artefaktów... niewielu o nich wie, bo... niewielu przeżywa. - Powiedziała, w trakcie akrobatycznych odskoków i zeskoków, mających na niej skupić uwagę mumii, by Corsac mogła znów wycelować broń.
Potwór ruszył w kierunku Carmen atakując zwinnie i szybko. Jak na takiego sztywniaka, był świetnym szermierzem. Poznanie tego faktu kosztowało Brytyjkę jednak pukiel włosów i rozciętą koło kolana suknię. Andrea strzeliła dwa razy, pierwszy raz chybiając drugim zaś razem odstrzeliwując pół głowy.. co jednak nieboszczyka nie powstrzymało w zaganianiu obu kobiet w kąt pokoju.
- Twardy jest. - mruknęła Andrea krzycząc. - Ostrze.
Z ściany wysunęła się kolejna skrytka, a z niej wystrzeliło coś większego. Niestety… trochę za bardzo… dwuręczny miecz ze wspomaganiem termicznym.
Brytyjka chwyciła go z trudem i włączyła wspomaganie. Naprężając mięśnie przyszykowała się do zamachu. Nie miała co bawić się w szermierczy pojedynek tą bronią. Musiała wykorzystać okazję i jednym, potężnym zamachem obciąć głowę lub przeciąć przeciwnika w pół. Zdecydowała się na to drugie, wiedząc, że nie potrafi zbyt precyzyjnie manewrować tego rodzaju bronią. Zaatakowała.
Szeroki zamach bronią zrobił głęboką… rysę w podłodze. Cholerstwo było zdecydowanie za ciężkie dla arystokratki i miała zbyt mało wprawy. Cios byłby śmiertelny pewnie, gdyby zadała go osoba mająca zacięcie do szermierki. I siłę do używania tego ostrza. Może byłby celny, gdyby przeciwnik był ociężałym nieumarłym. Ale nie był. W dodatku umiał walczyć bronią, którą zabrał ze sobą. Carmen znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, gdyż swym niecelnym ciosem wystawiła się pod ostrze wroga. Nie była jednak sama…
Huk broni palnej, trzask pękającej kości. Andrea przestrzeliła mumi nogę w kolanie, przez co ta zamiast zaatakować Brytyjkę straciła równowagę i przewróciła się na podłogę. Chwilowo bezbronna… okazja której agentka nie mogła przegapić.
Po prostu wbiła w nią miecz, licząc na to, że jego temperatura zrobi resztę, spopielając ciało.
Potwór się wił próbując wstać, ale oręż wbity jego klatkę piersiową nie pozwalał mu na to. Zaczął się palić i dłońmi wyrwać z siebie oręż, lecz było mu coraz trudniej.
- Masz za swoje skurczybyku! - krzyknęła głośno i entuzjastycznie Andrea podbiegając z rumieńcem na twarzy i błyskiem ekscytacji w oczach. Przyglądała się przez chwilę mumii, a potem zerknęła na Carmen… Zagarnęła ją w pasie przyciskając do siebie całując namiętnie. Rozgrzana lufa jej spluwy, otarła się przy tym lekko o podbrzusze Brytyjki.
- Te emocje, ten żar walki.. dla mnie to mocny afrodyzjak… wiesz?- mruknęła po pocałunku patrząc w oczy akrobatki.
- Jesteś szalona... - odparła akrobatka i odwzajemniła pocałunek, ocierając się językiem o wargi Andrei, by podrażnić jej apetyt.
- Musimy się wycofać na piętro. Masz pomysł czego szukają? Jakiś starożytny błyskotek? - zapytała.
- Nie… nie mam pojęcia. Wydajesz się wiedzieć na ich temat więcej ode mnie. - zadumała się Andrea nachylając się i kąsając ucho Brytyjki. Po czym odsunęła się i strzeliła w kolejną mumię forsującą zabezpieczenia i dostającą się do jadalni. Niewiele to dało… poza pozbawieniem jej kończyny, poprzez rozwalenie stawu barkowego.
- Musimy opuścić część gościnną. Dalej są już zabezpieczenia mniej humanitarne. - rzekła puszczając akrobatkę.
- Prowadź... i znajdź mi lżejszy miecz. - Powiedziała Carmen.
Miała ochotę spytać o Orłowa, ale musiała liczyć na to, że agent sam da sobie radę. On też wiedział do czego zdolne są mumie.
- A broń palna ? Umiesz sobie z nią radzić lepiej niż z mieczem?- zapytała Andrea trzymając dłoń Carmen w swojej i ciągnąc ją za sobą. Co jakiś czas odwracała się i strzelała do nieumarłego wojownika, a potem do ich obu. Bowiem do pierwszego dołączył kolejny. Obie kobiety wbiegły w korytarz, a za nimi wciąż opadały co chwila kraty hamując postępy ścigających je umarlaków. Andrea wystrzeliła jeszcze kilka razy, niestety żaden z jej strzałów nie przyniósł spodziewanych efektów. A gdy po kolejnym strzale usłyszała: cyk, cyk, cyk.
Odrzuciła broń ze wzgardą.
- Może być... jeśli uniosę. - odgryzła się Carmen, biegnąc.
- Coś mocniejszego i lżejszego, proszę?- rzekła Andrea biegnąc i prowadząc Brytyjkę w jeden z korytarzy. W ścianach otworzyły się dwie skrytki.
- Ja prawą… ty lewą.- rzekła puszczając dłoń Brytyjki i sięgając po ukrytą tam broń. Carmen więc sięgnęła po drugą. Były to pistolety… Tesli.


Dość toporna broń, strzelająca błyskawicami. Coś małego i coś potężnego zarazem.
- Wybornie! - pochwaliła i wycelowała jeden pistolet. Gdy tylko zza rogu wybiegła za nimi mumia, agentka powitała ją ładunkiem z broni.
Nastąpił huk, błyskawica wystrzeliła we wroga nasycając powietrze zapachem ozonu. Ciężko było z tego celować, na szczęście nieboszczyki miały przy sobie piorunochron… ściągający ku sobie pioruny. Niemniej ów “piorunochron” z zakrzywionego miecza nie miał uziemienia. I błyskawica Carmen, a potem druga z broni Andrei uderzyły w mumie wojowników, po paru sekundach rozrywając obie na strzępy w gwałtownym wybuchu.
- Cacuszko! - pochwaliła Angielka, przez chwilę myśląc o tym jak zareagowałaby Gabi na widok działania tej broni. Pewnie posikałaby się z zachwytu. Może w ferworze walki uda jej się ją przygarnąć? Na razie jednak musiały uciekać.
- Kosztowne cacuszko. Prototyp Roberta.- machnęła pistoletem Andrea. - Żarłoczne. Będziemy miały szczęście jeśli starczy energii na drugi strzał.-
Pochwyciła Carmen za dłoń i pociągnęła za sobą korytarzem. - Przydałoby się coś lepszego, dlatego ruszymy do garażu. O ile do tego czasu zostanie jeszcze coś, do czego można postrzelać. Te sztywniaki zadarły z niewłaściwą milionerką.-
Andreę roznosiła energia… jak i wyraźne oznaki podniecenia. No cóż.. zagrożenie życia napełniło jej krew adrenaliną. Zresztą gdyby Carmen nie miała odpowiedniego wyszkolenia, pewnie zachowywałaby się podobnie. Pod tym względem były równie szalone.
Biegły przed siebie, prowadzone przez Andreę. Carmen starała się czuwać, ale po prawdzie była to też chwila na refleksję. Zdziwienie Corsac wydawało się szczere, zatem jeśli nie ona była AC czego chciały mumie? Czyżby... samej Brytyjki?
Dotarły do windy… windy towarowej, bo o ile ludzie w tej posiadłości musieli korzystać ze schodów, o tyle towary nią zawożono na górę. Andrea zaciągnęła tam Carmen i winda powoli ruszyła.
- Tu jesteśmy bezpieczne.- Corsac zbliżyła się do Brytyjki napierając na nią i spoglądając wygłodniałym wzrokiem. Korsykanka brała to czego chciała, więc nie bawiła się w subtelności. Po prostu przycisnęła usta do warg arystokratki całując ją zachłannie, przylgnęła do niej całym ciałem ocierając się o nią niczym kotka i naparła kolanem między uda Brytyjki. Rozkoszowała się bliskością i pocałunkami i tą chwilą przyjemność po pełnej emocji sytuacji.
Carmen odpowiadała na jej żar, nawet nie bardzo się do tego przymuszając. Też była podniecona. Musiała jednak pamiętać o swojej misji.
- Czyżbym... została zdjęta z listy podpadniętych? - zapytała wesoło, po czym drapieżnym gestem dobrała się do gorsetu kobiety, zaczynając pieścić jej piersi dłońmi.
- Weszłaś w okres próbny. - Corsac odparła drapieżnym tonem głosu, po czym jęknęła cichutko czując pieszczoty jej palców na swym ciele.- Powiedzmy, że dobrze ci idzie przekonywanie mnie.
Brytyjka nie odpowiedziała, przysysając się ustami do jednej z piersi, którą udało jej się obnażyć. Drugą miętosiła zachłannie dłonią przez materiał koszuli.
- Coraz… lepiej…- Andrea pochwyciła za suknię agentki podciągając ją w górę. Drżąc pod pieszczotą ust Carmen, zaczęła pocierać kolanem intymny obszar kochanki powoli i z rozmysłem dotykając wrażliwego obszaru akrobatki. Dotyk może nie był silny, ale stanowczy… władczy. Taka wszak była Andrea.
Brytyjka westchnęła, odrywając się od jej piersi.
- Jesteś szalona... - wyszeptała namiętnie, po czym wpiła się w usta Korsykanki, ocierając się o jej kolano sugestywnie.
- Jestem.. - mruknęła po pocałunku i uśmiechając się łobuzersko szepnęła do ucha Brytyjki, nie przerywając ruchu kolana.- … też hojna czasem. Jeśli potrzymasz sukienkę w górze, ja opadnę na kolana i…- uśmiechnęła się lubieżnie, co sugerowało jak bardzo przyjemne może być to “i”.
- Ta winda chyba nie będzie jechała w nieskończoność... - Carmen udała, że się waha, choć po prawdzie była to tylko część jej planu. Spojrzała głęboko w oczy Corsac i jakby ulegając jej stanowczości uniosła nieśmiałym gestem sukienkę, rozstawiając szerzej nogi.
Winda poruszała się powoli i Brytyjka domyślała się, że deus ex machina dostosowuje jej prędkość do sytuacji, zarówno tej na zewnątrz jak i w środku.
Sama Corsac klęknęła z lubieżnym uśmiechem i zsunęła gwałtownie bieliznę Brytyjki do kolan. Palce sięgnęły do kobiecości arystokratki, język skupił się na subtelnym ale zmysłowym pocieraniu guziczka rozkoszy. Corsac miała doświadczenie w tego typu figlach i wielbiła intymny zakątek kochanki z rozmysłem i finezją.
Carmen poczuła jak kręci jej się w głowie. Przed chwilą omal nie zginęła z rąk, a właściwie trupich łap mumii, a teraz oddawała się wyuzdanym rozkoszom w windzie wraz z kochanką.
- Jesteś szalona... jesteś niesamowita... - szeptała, głaszcząc Andreę po głowie i odpływając w krainę rozkoszy.
- A ty słodka…- szeptała równie podnieconym głosem Andrea wodząc językiem po wrażliwym punkciku Brytyjki. Była wyraźnie zadowolona z efektów swoich działań. Wszak całe ciało agentki drżało rozpalane palcami kochanki poruszającymi się zmysłowo w jej bramie rozkoszy. -... i śliczniutka.
W połączeniu z adrenaliną, wprawne pieszczoty Andrei robiły ogromne wrażenie na Carmen, która doszła teraz z głośnym jękiem, dociskając się drżącym ciałem do kochanki.
Sytuacja była absurdalna… tam naokoło toczyła się bitwa. Do windy (teoretycznie), mogły się wedrzeć potwory, a one figlowały nie dbając o swe bezpieczeństwo.
Andrea wstała i pieszcząc swoją obnażoną pierś spojrzała w oczy kochanki.
- Klęknij.- szepnęła zmysłowo podnieconym głosem. W jej oczach płonęła żądza i szaleństwo zarazem. Na to polecenie Carmen tylko uśmiechnęła się drapieżnie, podciągając swoją bieliznę, po czym posłusznie opadła na kolana. Oblizała usta języczkiem, patrząc kochance w oczy.
Ta bezczelnie podciągnęła suknię i powoli zsunęła czerwone koronkowe majteczki odsłaniając swoją kobiecość. Zdjęła je całkiem i położyła na lewym ramieniu kochanki.
- Możesz zachować je na pamiątkę.- Po czym oparła lewą nogę na prawym ramieniu kochanki i trzymając ją za włosy przycisnęła swe rozpalone pożądaniem łono do oblicza Carmen. Andrea bowiem przywykła brać to czego pragnęła, a teraz pragnęła akrobatki.
Tej zresztą to nie przeszkadzało. Nie lubiła niezdecydowanych ludzi, toteż miała słabość do władczych kochanków i kochanek. Posłusznie pocałowała muszelkę Corsac, po czym wwierciła się w nią języczkiem, przejeżdżając przez całą długość i zbierając wilgoć.
Odpowiadały jej pomruki Korsykanki i jęki, coraz głośniejsze… gdy falowała biodrami i pieściła swą pierś zdecydowanymi ruchami dłoni.
- Taaak… tak… mocniej…- przyciskała stanowczo Carmen do siebie oddając się rozkoszy w pełni. I zapominając o całym świecie.
Brytyjka podwinęła jej sukienkę i złapała dość brutalnie za pośladki, przyciągając do siebie biodra kochanki. Jej języczek wwiercał się coraz głębiej w jej kobiecość, poruszając przy tym gwałtownie, smakując soczki.
- Taaaak… taaak… - pojękiwała Andrea dochodząc głośno i intensywnie. Brytyjka poczuła drżenie ciała kochanki świadczącej o silnym wybuchu ekstazy jaki wywołała pieszczotą.
- Chciałabym cię zatrzymać przy sobie. - wymruczała dysząc i uśmiechając się zadziornie.- Rozumiemy się doskonale.
- Możemy się jeszcze spotkać nieraz... - odpowiedziała Carmen ocierając usta i patrząc z dołu na kochankę. - Dobrze wiesz, że jestem chętna. Choć błagać nie będę. Błagam... tylko w łóżku. I do tego bardzo trzeba się postarać. - rzuciła zaczepnie, zabierając majtki kochanki i chowając w kieszeni, gdzie miała broń od niej.
- Tak… smycz? Pamiętam…- zsunęła nogę z ramienia Carmen i nachyliła się ku jej twarzy. Wpatrywała się w jej oczy szepcząc.- … mogłam wczoraj sprawić, byś błagała. Tyle zabawy cię ominęło ze mną. A przecież mogłaś zabrać i swoją żywą zabawkę. Nie przeszkadzałby nam… a mógłby się przydać.
- I chcesz powiedzieć, że tym samym straciłam swoją szansę? Bo wyglądasz, jakbym zaostrzyła twój apetyt po prostu... - Powiedziała Carmen, patrząc kochance w oczy. - Może po prostu dałaś mi za dużo swobody…
- Może…- szepnęła lubieżnie Corsac.-... może masz rację. Może powinnam cię siłą zaciągnąć do łóżka i zmusić do uległości. Nakazać wodzić językiem po moich stopach, wielbić łydki… żebyś zasłużyła sobie na przywilej…-
Winda powoli spowalniała, pojawiły się lampki alarmowe wysuwane ze ścianek.
- Goście na nas czekają. Nie wychodź z windy. W razie kłopotów ruszy w dół. - rzekła Andrea sięgając po broń i nie przejmując się rozsznurowanym gorsetem. Stawała do walki z jedną piersią obnażoną… Jak amazonka z greckich mitów. Carmen skinęła tylko głową, wyjmując swoją broń i celując w drzwi, które miały zaraz się otworzyć.
Te otworzyły się powoli odsłaniając trójkę przeciwników. Nieumarli wyglądali dość żałośnie. Kule rozerwały ich ciała. Ostatni z nich kulał. Pierwszy nie miał prawej ręki i miecz trzymał w lewej. A w dodatku, gdy zbliżyli się do windy, z sufitu i podłogi wysunęły się nieduże rurki. I z nich wystrzeliły pióropusze ognia. Trzy mumie przeszły śmiało przez ścianę ognia, zapalając się. Dla ostatniej z nich żar był zabójczy. Padła na podłogę płonąc i osmalając ogniem podłogę i ściany. Pozostałe dwie nadal podążały uparcie ku kobietom, niczym żywe pochodnie.
- Szkoda obu ładunków. Strzelaj. Najwyżej poprawię. - Powiedziała Carmen, weryfikując cel.
- Zgoda…- Andrea wycelowała i strzeliła. Błyskawica uderzyła w miecz i przeszła na płonącą mumię. Uderzenie pioruna nie było tak silne jak za pierwszym razem, ale Corsac nie puszczała spustu, wyładowując całą energię w przeciwnika. Jego wybuch uderzył impetem w drugiego potwora, którego ciało trawione ogniem nie wytrzymało i rozpadło się.
- To tyle jeśli chodzi o tą zabawkę.- wyrzuciła pistolet do windy.
- Podaj mi coś klasycznego, ale z kopem.- zażądała Corsac i wysunęła się kolejna skrytka w korytarzu. Z pistoletem skałkowym.


Ile ona tego miała w tej posiadłości? Mogłaby pewnie wyposażyć cały regiment wojska. Na co jej tyle broni?
- Pachnie siarką. Nabita amunicją zapalającą.- stwierdziła Andrea po powąchaniu lufy.
- Twój arsenał wydaje się nieskończony. Jak i twój seksapil, wiesz? - tym razem to Carmen przysunęła się i polizała kochankę po płatku ucha.
- Lubię być przygotowana na niespodzianki. Jeśli chcesz dużo zarabiać, musisz zostawić za sobą parę trupów… metaforycznych trupów w szafie.- wymruczała Andrea tuląc do siebie kochankę i wodząc zimnymi lufami po podbrzuszu Brytyjki. Carmen zaś nie uwierzyła jej w metaforyczność owych trupów. Andrea nie okazała ni odrobiny wahania, podczas strzelania do mumii. Nawet wtedy gdy brała je za przebierańców. Nie miała żadnych obiekcji przed odbieraniem życia innym. Była groźna, pod maską tej wyrafinowanego seksualnego drapieżnika, kryła się naprawdę drapieżna bestia.
I chyba tylko to było powodem, dla którego Carmen nie zakochiwała się w niej naprawdę. Tak, jak radził jej Orłow, znów weszła w skórę archeolożki-nimfomanki, jednak ona jako agentka mimo wyraźnego pokrewieństwa jeśli chodzi o słabość do adrenaliny, nie czuła do Andrei niczego. Poza pożądaniem.
- Musimy iść dalej. - Przypomniała.
- Chodźmy do mojego gabinetu.- stwierdziła stanowczym tonem ciągnąc Carmen ze sobą za dłoń. Dotarły do niego bezpiecznie i bez kłopotu. Drzwi po i wejściu zatrzasnęły się, zasunęła się żelazna sztaba i opadła żelazna krata.
- Zobaczmy sytuację.- Andrea nacisnęła przycisk przy dużej “skrzyni” stojącej na środku gabinetu i robiącej za stół. Ze skrzyni wysunęła się makieta całej posiadłości, po której przesuwały się czerwone pionki i zielone pionki.
- Czerwone to napastnicy… zostało ich już tylko dziesięciu.- oceniła Andrea, a Carmen zauważyła że właśnie dwa kolejne czerwone pionki padły. A reszta zaczęła się wycofać w celu przegrupowania.
- Zieloni to twoi ludzie, rozumiem? A masz gdzieś mojego lokaja na tej mapie? - zapytała, delikatnie ugniatając pośladek pochylonej Andrei.
- Pokaż lokaja naszego gościa.- mruknęła Corsac i dłonią zaczęła podwijać swoja suknię. - Chcesz go tu sprowadzić?
Jeden z zielonych pionków zaczął migotać. Orłow był co prawda na pierwszej linii, ale nie był sam. Towarzyszyły mu dwa inne pionki.
- Nie trzeba, chyba się wycofują. - Powiedziała Carmen, po czym dodała - Przydatna makieta.
- Mój dom to moja twierdza… czyż to nie jest wasze powiedzenie? - mruknęła Andrea kręcąc zalotnie obnażonym krągłym tyłeczkiem.
- Zadbałam więc o moją twierdzę.- wymruczała.
- Zdecydowanie jestem pod wrażeniem twoich talentów madame. - Powiedziała Carmen udając wytworność, po czym bez ostrzeżenia dała klapsa Andrei i szepnęła jej do ucha. - Dziś obie mamy ważne sprawy, ale jeśli jednak twoje zaproszenie byłoby aktualne... mogłabyś się zemścić za tego klapsa. I kolejnego. - To mówiąc klepnęła pupę kochanki jeszcze mocniej.
- I tak się spóźnię.- wymruczała Andrea wypinając pupę na uderzenia. Obróciła się nagle i opierając pupą na brzegu stołu oparła stopę obutą wysoko sznurowany but na obcasie o brzuch Brytyjki popchnęła ją na fotel nogą.
- Rozbieraj się… nie potrzebujesz ubrania przy mnie. Masz być… golutka.- szepnęła zmysłowo sama również rozwiązując do końca gorset.- A skoro się spóźnimy, to.. możemy jakoś zagospodarować ten czas.
- Skąd pewność, że cię posłucham? - Odparła butnie Carmen, choć był to raczej rodzaj gry, bo z uśmiechem zaczęła ściągać z siebie sukienkę.
- Bo mam dla ciebie nagrodę… i mogę… też… ukarać. - mruknęła Korsykanka podchodząc do biurka i wyjmując z niej póki co krótki jeździecki pejczyk. Po czym zsunęła z siebie koszulę, a następnie spódnicę, pozostając jedynie w butach.
- Mmm... myślę, że powinnaś dać się tak namalować. - Rzekła Carmen, zdejmując ubranie i przyglądając się swojej “pani”. Podobnie jak ona miała na sobie tylko buty.
- Skąd wiesz że tego nie zrobiłam… Nie widziałaś mojej sypialni.- rzekła z lubieżnym Andrea uśmieszkiem i podeszła do kochanki. Przesunęła pejczykiem po piersiach Carmen i musnęła jej łono jego czubkiem. Po czym odwdzięczyła się delikatnym uderzeniem pejcza w pośladek. - Chodźmy do biurka. Nie traćmy czasu.
Carmen rzuciła jeszcze spojrzeniem na makietę, by zorientować się w sytuacji (coraz lepszej dla obrońców), po czym posłuchała władczej kochanki i podeszła do biurka, opierając się o nie przodem.
Andrea przylgnęła do Carmen całując zachłannie usta i sięgając pejczem między uda kochanki. Z wprawą muskała tym przedmiotem wrażliwy zakątek jej ciała sugestywnie poruszając dłonią.
Brytyjka wzdrygnęła się i spojrzała z wyraźną chucią na kochankę. Czekała jednak grzecznie na jej kolejne posunięcie.
Andrea pochwyciła za pukle włosów kochanki i szarpnięciem odchyliła jej głowę do tyłu. Całując wyeksponowaną szyję Carmen i kąsając piersi gładziła pejczem uda Brytyjki.
- Rozchyl je bardziej… nie bój się… nie gryzę.- kłamała pełnym pożądania tonem głosu.
- Zmuś mnie... - powiedziała na to Brytyjka. I nie dlatego, że chciała się opierać, ale dlatego, że miałą ochotę zobaczyć jak zareaguje Korsykanka. Co jakiś czas zerkałą też na makietę, by śledzić “kropkę” Orłowa oraz ich własne otoczenie.
Był bezpieczny… walka przesunęła się już do granic posiadłości. To było ważne, bo świadczyło o tym, że Orłow będący w głębi budynku nie był zagrożony. Walka była chyba praktycznie skończona. I wygrywali.
- Dobrze… niegrzeczna… ślicznotko.- wymruczała Andrea przygryzając boleśnie twardy szczyt piersi kochanki i lekko uderzając końcówką pejczyka o wewnętrzną stronę uda Carmen. Niezbyt mocno, niezbyt boleśnie, ale jednak drgnęła czując falę bólu, a zaraz po niej falę rozkoszy. Posłusznie rozszerzyła uda. Dłonie miała cały czas oparte o biurko, więc teraz niemal dosłownie stała się zabawką w rękach milionerki.
- Pani... - szepnęła zmysłowo.
- Teraz… przygotuj się na nagrodę. - szepnęła jej pani wodząc językiem po szyi kochanki, a pejczem po udach. Obróciła szybko nim w dłoni i rękojeścią przesunęła po łonie Carmen. A potem powolnym ruchem zaczęła nim szturm jej kobiecości. Twarde drewno owinięte rzemieniami splecionymi w jodełkę, było nowym doświadczeniem. Całkowita niewola, niekoniecznie.
- Och... taaak... - Powiedziała, choć przedmiot wydawał się niepokojący, jego kształt sztywny, ale i przez to podniecający. - Dzię... kuję... Pani... - wyjęczała.
- Jeszcze będziesz miała okazję mi podziękować. Wędrując języczkiem po moich butach.- szeptała podnieconym głosem Andrea, z wprawą poruszając twardym obiektem w wilgotnym zakątku Brytyjki. Mimo sztywności Carmen czuła jego ruch bardziej intensywnie, gdyż Corsac poruszała nadgarstkiem przy każdym sztychu niczym doświadczony szermierz.
Carmen poddawała się temu z rosnącym podnieceniem. Czuła, że zaraz dojdzie pod wpływem tego nowego doświadczenia. Dodatkowo podniecał ją widok makiety i znikających czerwonych punkcików. W pamięci widziała jak mumie rozsypują się... i to przeciągnęło ją na drugą stronę mostu rozkoszy. Doszła z głośnym, dzikim skowytem.
- Wydaje mi się że bardzo ci się podobało…- wymruczała Andrea pieszcząc pocałunkami drżące od niedawnej ekstazy piersi Brytyjki. Wysunęła pejczyk z ciała kochanki i pozwając jej patrzeć, powoli i zmysłowo zlizywała smak lady Stone jaki na nim się osadził.
- Słodka jesteś… ale czy posłuszna swej pani?- zapytała prowokująco.
Carmen przeciągnęła się zmysłowo, po czym spojrzała z uśmiechem na Corsac.
- Chyba nie tak bardzo, jakbyś chciała, ale... wszystkiego można się nauczyć, prawda?
- Tak… wszystkiego…- szepnęła Andrea muskając czubek piersi kochanki pejczykiem.- Klęknij grzecznie… pokaż mi jak uwielbiasz swą panią.
Brytyjka jednak nie zareagowała, udając, że się zastanawia czy wykonać rozkaz.
Delikatne uderzenie pejczyka w pierś Brytyjki nie było może bolesne, za to było dość głośne. Andrea łakomie wpatrywała się w falujący pod wpływem oddechu biust kochanki.
- Widzę, że nie potrafisz zostawiać sobie smakołyków na później, moja zachłanna pani... - powiedziała Carmen, posłusznie opadając na kolana. Jej usta zaczęły całować wewnętrzną stronę uda kochanki.
- Niżej… zacznijmy od stopy.- stopy nadal obutej. Andrea jednak potrafiła być cierpliwa i perwersyjna. Muskając delikatnie pejczykiem policzek kochanki przyglądała się to jej, to polu bitwy.
- Już nie został żaden nieumarły.- rzekła jakby z rozczarowaniem.
Zadaniem Carmen było jednak nie tyle zaspokoić kochankę, co podsycić jej głód, by chciała ją ze sobą zabrać na przyjęcie. Toteż teraz zamiast wykonać polecenie od razu wpiła się ustami w kobiecość Korsykanki, zdecydowanie oszukując i licząc na to, że Andrea nie oprze się przyjemności.
- Heeeej… - jęknęła Andrea i zamachnęła się pejczykiem. Na plecy i pośladki Brytyjki spadło kilka przeszywających uderzeń. Niezbyt mocnych, bo pieszczota agentki pozbawiała Corsac siły i stanowczości. Carmen jednak miała wyższą niż inni ludzie odporność na ból, toteż nie cofnęła się. Wręcz przeciwnie, dwa jej paluszki weszły nagle do groty rozkoszy kochanki, podczas gdy usta cały czas spijały nektar podniecenia.
- Poooodstępna… -jęknęła cicho próbując się bronić przed ustami i paluszkami akrobatki, ale nie miała na to sił drżąc coraz bardziej i coraz głośniej pojękując.
- Więceeej…- w końcu skapitulowała.
Na to Carmen tylko czekała. Druga jej dłoń zakradła się na pośladki kochanki i po chwili wilgotny od soczków Korsykanki paluszek zanurzył się w jej wnętrzu.
- Taaak… taaak…- ciało kochanki całkowicie poddało się pieszczocie Carmen, wijąc, drżąc się i prężąc zmysłowo. Każde kolejne muśnięcie wyzwalało krzyki rozkoszy, aż w końcu Corsac doszła głośno i intensywnie. Po czym dodała drżąc.
- Musimy dziś porozmawiać o… wielu rzeczach. Co powiesz na podwieczorek w “ Dernier Coq”?
Ostatni kogut… nazwa brzmiała poniekąd dwuznacznie i niewątpliwie skandalicznie. To chyba nie była restauracja w której wypadało się pojawiać.
Carmen nie do końca była zadowolona z takiego obrotu sprawy, ale czy mogła odmówić?
- Co to za miejsce? - zapytała, by chwilę potrzymać kochankę w niepewności.
- Kabaret, ale do stolika przynoszą jedzenie. I mają dobrą kreolską kuchnię.- wymruczała zmysłowo Andrea. - Zjem tam podwieczorek tak… od siedemnastej do osiemnastej. Możesz się przyłączyć do mnie, zamówię ci miejsce przy moim stoliku. Możesz więc tam się pojawić, jeśli zechcesz.
- Postaram się, choć nie będę obiecywać. A czy teraz.. wolno mi się ubrać, moja pani? - zapytała z rozbawieniem.
- Mam wielką ochotę powiedzieć… NIE. Ale nie mogę.- zaśmiała się Andrea odkładając pejcz na biurko i sama zabierając się do ubierania.
- Zresztą czeka mnie wysyłanie telegramów w związku z tym całym incydentem. I nie będę mogła się… bardziej rozerwać.
Spojrzała na Brytyjkę dodając.
- Nie widzę powodu, byś nudziła się razem ze mną, więc gdy zjawi się Genevieve odprowadzi cię do pokoju, a potem was oboje do garażu. Może tak być?
Carmen ukłoniła się dwornie.
- Skoro tego sobie życzysz... - dodała przewrotnie.
- Po prostu… czasem muszę robić to co jest właściwe. - westchnęła smętnie Andrea.


Dalsze pół godziny upłynęło Brytyjce na przygotowaniu do powrotu. Orłow zdołał zyskać nową bliznę na ramieniu. Rana była dość płytka, ale nie zagrażała życiu i z pewnością dawka serum leczniczego w hotelu postawi Rosjanina na nogi. Zresztą Jan Wasilijewicz zasłużył na tą ranę, stając do walki szermierczej z mumią i przekonując się, że nieboszczyk okazał się jednak lepszy.
Limuzyna, którą Carmen dostała do swej dyspozycji, była klasycznym pojazdem. Ale wygodnym. Szofer, którym okazał się dobrze znany Brytyjce Peter, zerknął w górne lusterko i spytał.
- Dokąd jechać madame?
Carmen podała adres hotelu, po czym upewniła się.
- Mój delikatny sługa nie potrzebuje interwencji lekarza, prawda? - dokuczała Orłowowi.
- Nie madame. No chyba że z rąk miłej i ładnej i bezpruderyjnej pielęgniarki… madame.- odparł z uśmiechem Orłow, uśmiechem który zmroziłby strachem tygrysa. Bardzo wymuszonym uśmiechem. Oj… boleśnie Rosjanin przeżywał swe porażki. Carmen czuła, że oberwie za nie nie kto inny, jak ona sama. Poza tym nie rozmawiała z Janem w limuzynie - szofer wszak słuchał, a nie powinien dowiedzieć się, co sądzą o ataku w posiadłości.
Dotarli dość szybko do hotelu, w milczeniu i w dobrych humorach. Obecność Petera nie przeszkodziła w ogóle Janowi w wodzeniu dłonią po udzie kochanki podczas całej drogi powrotnej. Pieszczota bardziej czuła niż lubieżna.
- To była… ciekawa wyprawa. - ocenił Rosjanin, gdy limuzyna wraz z kierowcą zaczęła się oddalać. - Owocna?
- Jeszcze dziś czeka mnie podwieczorek z Andreą, więc chyba tak. - Powiedziała Carmen, gdy szli do swojego pokoju. - Przy okazji widziałam jej reakcję i myślę, że ona nie jest naszym AC. Tylko pytanie czemu w takim razie zaatakowali posiadłość…
- Z naszego powodu… być może? Aisha powzięła pochopny krok uznając, że doprowadziliśmy ją do celu. Tylko czemu tak uznała…- zastanowił się Orłow, a Carmen odruchowo zatrzymała się i swego partnera kładąc mu dłoń na klatce piersiowej. Dostrzegła bowiem znajomego rudzielca w skandalicznie krótkiej sukience, otoczonego łańcuszkiem wielbicieli. Lizbeth siedziała w holu i była w wesołym nastroju.
- Porozmawiamy w pokoju - wskazała służącą ambasadora, po czym dodała - Zajmij się swoją raną, ja postaram się jej pozbyć jak najszybciej.
- Zgoda.- stwierdził czule Orłow i uśmiechnął się dodając, zanim ją opuścił.
- Życzy sobie madame kąpieli po powrocie?
- Czytasz mi w myślach... - powiedziała, niechętnie go puszczając. Jednak służba nie drużba. Odetchnęła i ruszyła w kierunku Liz.
Ta z gracją i uśmiechem na ustach rozgoniła adoratorów i klepnęła dłonią obok siebie, wskazując miejsce dla pupy Brytyjki.
Carmen nie podzielała jej optymizmu, jednak uprzejmie usiadła.
- Dzień dobry - Przywitała się.
- Mam dla ciebie przesyłkę z Egiptu. Raport, który przyszedł wczoraj wieczorem do ambasady. - Lizbeth podała agentce zalakowaną kopertę.- A i… wieści z centrali londyńskiej przyszły do nas. Sprawa delikatna i tylko dla twoich uszu. Swej pomocnicy… a tym bardziej Rosjanina masz nie wtajemniczać.
- Rozumiem. - Carmen skinęła głową, po czym dodała - Tutaj czy wolisz inne miejsce?
- Trzeba będzie pojechać do ambasady. Sprawa jest poważna. - wzruszyła ramionami Lizbeth i zerknęła na wręczony już dokument.- Ale nie dotyczy przesyłki, którą ci dałam. Nie wiem co zawiera.
- Rozumiem. Przyjechałaś tu samochodem czy taksówką?
- Taksówką.- Lizbeth wstała i poprawiła sukienkę. - Wolałam się nie rzucać w oczy.-
W takim stroju? Niemożliwe… W takim stroju oczy same lepiły się do krągłości rudowłosej.
Carmen jednak nie skomentowała tego, zbyt skupiona na sprawie.
- Dobrze. Idź zamów taksówkę i czekaj pod hotelem. Zapoznam się z zawartością i zaraz do ciebie dołączę. - Poinstruowała Liz.
- Tylko nie każ mi znów tu czekać. Przesiedziałam godzinę, gdy okazało się że nie było was w hotelu całą noc.- westchnęła teatralnie Lizbeth i zgodnie z poleceniem Carmen wyszła z budynku.
Carmen odczekała chwilę, aż zniknie, po czym zaczęła otwierać przesyłkę.
- Hildo - zagadnęła deus ex machinę hotelu - Przekaż mojemu narzeczonemu, że muszę pilnie wyjechać na kilka godzin, niech nie czeka z kąpielą i odpoczywa.
- Już przekazuję.- odezwała się uprzejmie Hilda, gdy Carmen przeglądała raport z autopsji mężczyzny. Jako przyczynę zgonu podano drastyczną dehydratację… cokolwiek to miało znaczyć. Na zdjęciach wyglądał jak tysiącletnia mumia. Ale to co było szczególnie mrożące krew w żyłach to nazwisko i imię denata. Wiliam Goodwin. To on był trupem.
Carmen widziała podobny proces już wcześniej, toteż poszukała czy w przesyłce nie ma czegoś więcej na temat okoliczności śmierci mężczyzny. Los Goodwina w sumie nie bardzo ją wzruszał. Z meandrów i nagromadzenia naukowo brzmiących słów Carmen wyczytała coś innego, niżby chcieli powiedzieć patomorfolodzy przeprowadzający sekcję zwłok. To, że nie mieli pojęcia jak Goodwin zginął, bo poza śladami skrępowania na ciele nie było żadnych ran. A organy wewnętrzne choć zasuszone, to nie były uszkodzone. A sam denat znaleziony został jakieś trzy dni temu w portowych dokach Kairu. Nic więcej niestety raport nie zawierał.
Carmen schowała dokumenty z powrotem i kazała je recepcjonistce przekazać do pokoju, do rąk Orłowa. Sama zaś ruszyła ku wyjściu z hotelu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 08-12-2017, 21:03   #102
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Lizbeth już na nią czekała wraz z taksówką. Poczekała aż agentka wsiądzie, po czym sama usiadła obok niej. Gdy pojazd ruszył rzekła beztroskim tonem.
- Mój pan kazał mi przeprosić za moje ostatnie zachowanie i powiedzieć, że bardzo żałuję i że to się już więcej nie powtórzy.-
Nie brzmiała zbyt przekonująco.Jednak Carmen bynajmniej na jej przeprosinach nie zależało, toteż przemilczała temat.
Lizbeth zaś po tej deklaracji milczała rozglądając się dookoła i czasem tylko wysuwając swój język, by smakować zapachy okolicy.
Dotarli w końcu do posiadłości, gdzie Lizbeth wysiadła pierwsza i przytrzymała otwarte drzwi dla Brytyjki. Ta wysiadła niespiesznie. Choć nie patrzyła na Liz, cały czas była świadoma jej drapieżnego charakteru. Ponadto wieści faktycznie trochę ją zaniepokoiły.
Lizbeth zamknęła drzwiczki za nimi i ruszyły razem do posiadłości ambasadora. Tam na Carmen czekał Eliah, który przejął ją przy drzwiach. Zaś Lizbeth udała się przebrać w swój uniform. Clarke przeprosił ją za to pośpieszne wezwanie, ale ponoć sprawa była ważna i pilna.
Ruszył przodem prowadząc Carmen już znajomą ścieżką do gabinetu ambasadora. Wpuścił ją do środka i zamknął za nią drzwi.
- Lady Stone. Miło panią widzieć… jak zwykle zresztą. Napije się pani kawy? - spytał siedząc za biurkiem i wskazując dłonią miejsce przeznaczone dla niej.
- Chętnie. Znów sami robimy czy zamawiamy? - zapytała z uśmiechem, siadając w fotelu.
- Zamawiamy. Lizbeth robi ją wyśmienitą.- rzekł ciepło i spoważniał. - Sytuacja w jakiej znaleźliśmy się ty i ja stała się delikatna.
Wskazał leżący na biurku tekst będący zapewne przekład zaszyfrowanej wiadomości nadanej do ambasady.
- Mogę przeczytać? - zapytała Carmen, po prawdzie już sięgając po notatkę.
- Oczywiście. I zachować dla siebie… grono osób, dla których przeznaczona jest ta notatka wynosi trzy osoby. Ja i Lizbeth, ty. Nikt poza tym.- rzekł w odpowiedzi ambasador. A sama Carmen przesuwając spojrzeniem po linijkach tekstu zaczynała rozumieć dlaczego. Choć jej postępy w obecnej misji zauważono, to jednak uznano je za dość powolne. Był to jeden z
powodów, dla którego czytała ten tekst. Innym był dostęp do Skylorda jakim dysponowała i bliskość celu. Edward VIII Windsor, książę i pretendent do tronu. Królewska krew.
Zdrajca. Raport jaki przesłał sir Drake potwierdził inne dowody, na to że Edward przy wsparciu przyjaciół w pruskiej arystokracji szykował przewrót pałacowy. A jak Carmen dobrze wiedziała. Zdradę karano śmiercią.
Królewska krew komplikowała jednak sytuację. Nie można tak po prostu zabić jednego z pretendentów do tronu Wszechimperium, w świecie gdzie wielkimi i znaczącymi królestwami rządzą linie dynastyczne… powiązane pewnym pokrewieństwem.
Edward miał jednak zginąć… z ręki Carmen właśnie. O tym traktował list. Miał zginąć, ale … w sposób sugerujący śmierć z przyczyn naturalnych lub wypadku. I z uwagi na delikatność misji Carmen nie mogła w nią wtajemniczyć ani Gabi, ani tym bardziej Orłowa. Miała pozamykać otwarte wątki obecnej misji i zrobić sobie małą przerwę na wypad do Monako, by tam pozbawić życia Edwarda. Z pomocą sir Joshuy i Lizbeth, lub bez…
- Im się wydaje, że moja misja to gra na ukulele. Skoro mam wolne ręce, ogarnę flet, prawda? - Pytanie było retoryczne. Carmen westchnęła, odkładając notkę jakby była czymś obrzydliwym.
- Możliwe. Poza tym… - westchnął smutno sir Drake. - Zdrajca szykujący przewrót polityczny tak blisko tronu to jednak sprawa i pilna i priorytetowa.
Zadzwonił dzwoneczkiem, a następnie kazał Eliachowi, by ten polecił Lizbeth zrobić im kawę.
- Nie trzeba. Ta informacja dość mnie pobudziła. - Powiedziała Carmen, po czym dodała - Nie jestem w stanie porzucić swojej misji bez szkodzenia jej. Mam poumawiane spotkania. A spotkania prowadzą do kolejnych spotkań. Równie dobrze mogę spakować się teraz i lecieć. Przy czym potrzebuję dobrej wymówki dla mojego partnera.
- Nie można ich jakoś przełożyć? Niech pomyślę… Skylord to dość szybka maszyna. Najszybszy długodystansowy obiekt latający. Stąd do Monako będzie… pewnie z sześć godzin lotu. - obliczył naprędce sir Joshua i podrapał się po głowie.- Mogę polecieć tam pierwszy i rozejrzeć się na miejscu. A potem wysłać wiadomość do pani hotelu.
- I wezwać mnie? Pytanie brzmi wciąż czemu samą bez partnera. - Odparła nieco gorzkim tonem Brytyjka, dodając - A poza tym widziałeś Andreę Corsac, spokojnie odkładającą spotkanie i czekająca grzecznie aż będę mieć dla niej czas? Dziś jej posiadłość zaatakowały te cholerne mumie, czyli jakby nie patrzeć jestem na dobrym tropie! - Rzekła z uporem, pomijając kwestię, że nieumarli wojownicy mogli napaść rezydencję z uwagi na znajdującą się tam Angielkę.
- Może pani… stwierdzić, że to mój kolejny kaprys i że musi pani spłacić kolejny dług wdzięczności. - stwierdził ambasador zerkając mimowolnie na biust Brytyjki i oblizując spierzchnięte wargi. - Może pani mu powiedzieć, że samolubnie zażądałem… randki?
- Więc znów jestem panią... - westchnęła, po czym dodała - Orłow nie jest głupi, nie uwierzy w to. Chyba, że dodam coś jeszcze, jakiś trop... No nic, spróbujemy. Skoro naszym kochanym przełożonym tak się pali, widać mają w poszanowaniu nasze sojusze.
- No tak… zabrzmiałem strasznie formalnie. - zaśmiał się głośno Drake i dodał z uśmiechem.- A może… skoro tak tobie zależy na Andrei, może ją wykorzystać. I namówić na wizytę w Monako? Tam też są wyścigi lokomotyw. Kiedy zamierzasz się z nią spotkać?
- Andrea, Archibald... ich wszystkich chcesz tam ściągnąć? - prychnęła agentka - Tobie się wydaje, że zabicie kogoś... tak znakomitego to bułka z masłem? Że będę miała czas i siłę prowadzić obie misje i znosić humory Corsac dodatkowo? Do cholery z wami, urzędasami. - Wstała gwałtownie. Czuła, że podświadomie wyładowuje się na Drake’u za rozkaz, który otrzymała, lecz po prawdzie naraził jej się teraz.
- Próbuję pomóc. Podobnie jak ty nie jestem zadowolony z tego uwikłania w zabójstwo kogoś królewskiej krwi.- odparł spokojnie Drake, gdy tymczasem do pokoju weszła Lizbeth z dwiema kawami. - Nie cieszy mnie ta sytuacja w ogóle i staram się… jakoś ci zadanie ułatwić. Nie mówię, że będzie proste…
Zamyślił się wyraźnie, przyglądając filiżankom z kawą stawianym na biurku.
- Skoro mam się zająć czymś innym, plwam na całą robotę, którą odwaliłam, by zbliżyć się do Corsac. Nie będę robić za jej podnóżek, jak wiem, że lada moment i tak nie wypadnę z obiegu. Możesz to przekazać szefostwu. A jak chcą, niech wysyłają zastępstwo, skoro jestem taka opieszała. Nie ma sprawy.
- Dobrze. Prześlę informację natychmiast. Poczekasz na odpowiedź tu, czy też… w hotelu. Powinna przyjść za godzinę. Góra za dwie.- ocenił Joshua.
To ją zdziwiło. Aż usiadła w fotelu. Jeśli góra przyśle zastępstwo... drogi jej i Orłowa rozejdą się... Z drugiej strony, czy to nie lepiej? Biorąc pod uwagę jak uczuciowo zaangażowała się w ich partnerstwo. I on chyba też.
- Ja... - przełknęła ślinę, by opanować emocje. - Poczekam w hotelu. - Powiedziała i ruszyła ku wyjściu bez pożegnania.
- Poczekaj. Mówiłaś o mumiach… a złożyłaś z tego raport? Może warto spisać.. co się ostatnio wydarzyło.- rzekł nagle Joshua spoglądając za Brytyjką.
- Mam trwonić swoje być może ostatnie chwile na tej misji na pisanie raportu? - zatrzymała się w pół kroku - Jeśli to polecenie sir Drake’u, zrobię to. Jeśli nie, wychodzę. - Odpowiedziała.
- Zrób… kto wie… może to nie będą twoje ostatnie chwile. Postaram się wesprzeć twoje słowa moją opinią. Jeśli jeszcze coś ona tam znaczy.- odparł ciepło Drake i wzruszył ramionami. - Chyba że nie szkoda ci włożonego w Andreę wysiłku.
Carmen jednak nie do końca ufała temu optymizmowi.
- Gdzie mogę ten raport napisać, sir? - zapytała chłodno.
- Lizbeth… zaprowadź lady Stone do biblioteki i odbierz raport, gdy będzie gotowy. Ja poinformuję Eliacha, by szykował połączenie z Londynem.- stwierdził Joshua wstając i sięgając po swoją laseczkę. Po czym ruszył wraz z kobietami do wyjścia z gabinetu.
Pokojówka zaprowadziła Carmen korytarzem do niedużej biblioteczki, w której oprócz ksiąg na półkach, było biurko oraz czyste kartki papieru wraz z przyborami pisarskimi.
Lizbeth usiadła z boku i wzięła jakiś tomik, by zająć się czymś, czekając na tekst Carmen.
Brytyjka już od jakiegoś czasu zastanawiała się co właściwie powinna napisać. Zdecydowała przedstawić się jako tropicielkę “AC” z notki Goodwina (nie omieszkała przypomnieć losu, który go spotkał, by podkreślić jak niebezpieczne jest to zadanie), po czym określiła Andreę Corsac jako jeden z mocnych tropów. Podkreśliła trudność w nawiązaniu z nią relacji i zaznaczyła, że nie jest w stanie podjąć się nowej misji nie porzucając tego tropu, bowiem pani Corsac nie należała do osób cierpliwych czy spolegliwych. Ostatecznie opisała całe zajście z mumiami w posiadłości Korsykanki (podkreślając fakt, że pani domu tylko na jej towarzystwo w chwili zagrożenia się zdecydowała) i skończyła raport sugestią, że jeśli Andrea nie jest posiadaczką klucza, posiada liczne znajomości, które mogą otworzyć dalsze ścieżki do poszukiwań.
- To tyle. - Powiedziała Carmen składając kartki tak, by Liz nie mogła widzieć ich zawartości.
- Odprowadzę panią do wyjścia i pewnie zaraz wysyłamy. Sir Drake, aż się pali by wykazać się… rycerskością.- mruknęła Lizbeth chowając zapisany tekst w dekolcie i otwierając drzwi.- Proszę za mną.
Brytyjka ruszyła za nią, przybita całą sytuacją.
Dotarły do drzwi i znów powtórzył się rytuał z czekaniem na taksówkę, którą Lizbeth sprowadziła. Carmen usiadła wygodnie i ruszyła do hotelu, mając zdecydowanie za dużo czasu na rozmyślanie nad sytuacją. Pojazd w końcu się zatrzymał i Brytyjka wysiadła przed schodami prowadzącymi do hotelowych drzwi.
Brytyjka odetchnęła jakby chcąc dodać sobie odwagi, po czym ruszyła szybkim krokiem na spotkanie z Janem Wasilijewiczem. Gdzieś po drodze, gdy ktoś jej się przyjrzał, mógł zobaczyć załzawione oczy Carmen, jednak gdy dotarła do drzwi apartamentu była opanowana jak zazwyczaj i tylko mocniej zaciśnięte wargi zdradzały w jakim jest stresie. Nacisnęła na klamkę, po czym weszła do środka.
- Jak tam tam sprawy w ambasadzie? Dość długo cię nie było.- usłyszała tuż po wejściu. Orłow jadł posiłek w białej koszuli. I tylko w tym stroju.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Musiałam złożyć raport. - Powiedziała. Zrzuciła buty i podeszła do kochanka, by usiąść na poręczy jego fotela i pocałować go w skroń.
- Smacznego. Jak twoje ramię? Nie mów, że sprzedałeś ostatnie gatki za serum lecznicze? - zażartowała.
- Nie lubię nosić ubrań tuż po zażyciu serum. Wolałbym być nagi, ale Hilda zareagowała histerycznie, gdy tak chciałem odbierać posiłek do pokoju. Teraz już jest lepiej, ale nie chciało mi się ubierać z powrotem. Przeszkadza ci to?- zapytał zerkając na jej oblicze.
Pokręciła przecząco głową i zaczęła rozpinać jego koszulę, by go rozebrać.
- Całkowicie cię popieram. I powinieneś zjeść wszystko. Potrzebujesz energię na zasilenie ciałą po regeneracji.
- Już zażyłem serum.- pochwycił jej dłoń i poprowadził w dół. Nachyloną tak kochankę pieścił muśnięciami języka po szyi. - I czuję się znacznie lepiej. I bardzo głodny byłem. I jestem.
Pod palcami poczuła rodzaj głodu jaki odczuwał przy niej. Zaczęła go powoli pieścić dłonią, tuląc się do boku Rosjanina.
- Zjedz ładnie do końca, to nie przestanę. Obiecuję też nigdzie nie uciec. - Na to ostatnie zdanie poczuła lekkie ukłucie w sercu. Otarła się o szorstki policzek Orłowa, by się pocieszyć.
- Dobrze… nianiu.- rzekł żartobliwie starając się nad sobą panować. Co nie było łatwe, gdy palce Carmen wodziły po jego wrażliwym na dotyk organie. Niemniej rzeczywiście starał się opanować drżenie dłoni i jeść wszystko. - Jakie mamy plany na podwieczorek z Andreą? Idziesz ze mną, czy mam czekać przy “limuzynie” w postaci taksówki?
- Od kiedy jesteś taki zorganizowany, że robisz plany? - zapytała Carmen, muskając ustami ucho Rosjanina i przyspieszając nieco ruchów pieszczoty, jaką obdarowywała jego przyrodzenie.
- Przej… rzałaś… mnie…- westchnął cicho Jan Wasilijewicz, któremu coraz trudniej było się skupić na jedzeniu. Zacisnął dłonie w pięści starając się wytrzymać “torturę”.
- Hercel… posłałem Gabi, żeby go pilnowała. Lub zabiła… jeśli będzie trzeba. Nie może.. wpaaaśść… w ręce Egipcjaanki…- szeptał z coraz większym trudem. Paradoksalnie, miękł dlatego że pod palcami Carmen znacząco stwardniał.
- To bardzo dobre... posunięcie... - wyszeptała mu do ucha, a potem ukąsiła kochanka w szyję, nie przerywając mistrzowskiej wręcz gry na flecie.
- Rozbieraj się i do łóżka…- warknął nagle Orłow, ulegając pieszczocie jej dłoni. Dyszał jak dzikie zwierzę i spoglądał na nią lubieżnym spojrzeniem.
- Teraz ci się nie podoba? - zapytała zmysłowo, po czym przejechała języczkiem po płatku jego ucha.
- Podoba…- jęknął poddając się jej pieszczocie i zamykając oczy. Drżał z pożądania i drżał pod dotykiem jej palców. Był całkowicie pod jej kontrolą, a ona bawiła się nim. Obsypywała czułymi pocałunkami szyję i twarz mężczyzny, czasem zaczepiając go zmysłowym języczkiem w ucho, podczas gdy pieszczoty jego męskości były zdecydowane i coraz szybsze. Tym razem to Carmen dawała rozkosz kochankowi i chłonęła jego widok, gdy tak siedział w fotelu - nagi i rozpalony jej dotykiem.
I mogła się rozkoszować zarówno władzą nad nim i faktem, który czuła pod palcami. Zbliżającą się wybuchową fanfarą, całe jego ciało napinało się pod jej dotykiem docierając do owej tego szczytu ekstazy.
- Będzie mi tego brakować... - szepnęła cichutko, gdy Rosjanin trysnął niczym fontanna na obrus stołu. Carmen odwróciła jego głowę ku sobie i wpiła się namiętnym pocałunkiem w usta.
Nie zdążył więc zapytać o jej słowa, przyciskając zachłannie usta do jej warg. Może nawet nie dosłyszał. Poddawał się pokusie jej pocałunku, całkowicie zapominając o posiłku, o Hercelu, o wszystkim. Tylko jej usta się liczyły. Zwinnie niby łasiczka Angielka z poręczy fotela przeniosłą się na kolana Jana Wasilijewicza, nie przestając pieścić jego warg swoimi.
Orłow również nie przerywał pocałunku rozkoszując się jej wargami, wodził dłońmi po jej pośladkach podciągając powoli suknię w górę. Ostrożnie, centymetr po centymetrze podciągał materiał.
- Myślałam, że chcesz mnie na łóżku - powiedziała Carmen, patrząc mu wyzywająco w oczy, gdy na moment oderwali się od siebie.
- Chcę cię wszędzie… mogę cię nawet zaciągnąć znów do windy.- odparł z drapieżnym uśmiechem Rosjanin ignorując głośny wrzask Hildy.
- Zabraniam!
Brytyjka roześmiała się i zarzuciła mu dłonie na szyję.
- Gdzie tylko zechcesz... - szepnęła do ucha Orłowa, tuląc się do niego.
- Uważaj… bo zażądam figli na balkonie… stamtąd będzie dobry widok… na ciebie. - postraszył ją mężczyzna, odsłaniając bieliznę wprost naprzeciw drzwi. Każdy kto wszedłby miałby ciekawy widok. Tym ciekawszy, że Orłow nie ograniczył swych działań do podciągnięcia materiału. Teraz jego palce zsuwały w dół koronkę, by Carmen świeciła gołym zadkiem “na powitanie”.
A jej tym razem zupełnie to nie przeszkadzało. Wsunęła języczek do ust kochanka, unosząc przy tym nieco pośladki, by ułatwić mu rozbieranie jej.
Majtki opadły na kolana Carmen, mężczyzna wodziła dłońmi po jej udach nie przerywając pocałunku. Nie mając ochoty go przerywać. Przesunął jedynie palcami po udach kochanki, docierając do jej kwiatu rozkoszy i palcami rozchylił jego płatki, by po chwili sięgnąć głębiej. Dobrze że nie planowali mieć gości, bo widok jaki prezentowali teraz byłby szokujący dla wchodzących do apartamentu osób.
Brytyjka jęknęła cichutko, gdy poczuła jego palce w sobie i spojrzała kochankowi w oczy.
- Więc... tutaj? - zapytała, rozpraszając go zmysłowymi ruchami ciała, jakby dosiadała właśnie ogiera... i w sumie tak było.
- Nie ma co.. robić zbiegowiska… ale możemy przy drzwiach balkonowych… jak za pierwszym… razem.- przypomniał jej kochanek spoglądając pożądliwie na Carmen i poruszając sugestywnie palcami w grocie rozkoszy akrobatki.
- Pytasz mnie o zgodę? A to nowość... może jeszcze sama mam tam iść? - zapytała prowokacyjnie.
- I się rozebrać… zmysłowo… prowokująco… zrób to .- poczuła jak mocniej napiera palcami w jej kobiecości, władczo i nieco boleśnie. Jakby chciał pokazać, co może poczuć w ramach nagrody. I że nie będą to palce.
Pokręciła z rozbawieniem głową, po czym wstała niespiesznie z fotela. Przeciągnęła się, by mógł przyjrzeć się jej ciału. Rozpuściła włosy, patrząc na niego z uśmiechem, zapominając o zmartwieniach i skupiając się na ich wspólnych chwilach.
Patrzyła na nagiego i wyraźnie pobudzonego kochanka przyglądającego się jej drapieżnym spojrzeniem. Na jego mięśnie drżące pod skórą, na znane sobie blizny… te które zrobiła w walce i te… które zostawiła kochając się z nim. Na ów oręż miłości, którym pewnie ją zaspokoi w gwałtowny i zwierzęcy zarazem sposób… tak jak lubiła.Wpatrywał się w niąj, nie mogąc oderwać od niej oczu. A ona droczyła się ze swoją bestią. Bez pośpiechu zdjęła z szyi apaszkę i rzuciłą ją na twarz kochanka, by na moment pozbawić go tych widoków. Potem ruszyła w kierunku sypialni drobnym i bardzo zmysłowym krokiem artystki estradowej. Choć jej stopy były bose, szła na palcach, jednocześnie dłońmi dotykając swojego ciała przez materiał sukienki.
Słyszała za sobą jego kroki, oczami wyobraźni czując na sobie jego spojrzenie. Jak wodzi za nią wzrokiem, jak jej pragnie. Jak rozkoszuje się każdym jej ruchem. Przyjemne uczucie, w końcu będąc artystką cyrkową lubiła podziw. Oczywiście ten tutaj wybiegał daleko poza zwykłe uczucie zachwytu. Było to pożądanie to samo, które wywołała zbyt śmiałym występem u sir Drake’a. I efekt… pewnie był ten sam.
Rozbieranie zaczęła nietypowo, zaczynając bowiem od podwiązek i pończoch. Tutaj też musiała pochylić się, by je ściągnąć, świadoma faktu, że nie ma pod spodem bielizny i przez chwilę kochanek będzie mógł patrzeć na jej zroszony wilgocią kwiat kobiecości.
Nie robił nic… oddychając ciężko niedaleko niej. Łatwo sobie mogła wyobrazić, że nie wytrzymuje i się na nią rzuca, by zaspokoić swe pragnienia. Niemniej Jan Wasilijewicz czekał cierpliwie. Czuła niemal jego rozpalone spojrzenie na swym ciele i miała świadomość, jak bardzo igra z jego pragnieniami. Wszak Orłow nie zwykł odmawiać sobie przyjemności, a jednak był też agentem i gdy wymagała tego sytuacja, potrafił być cierpliwy. To tworzyło ciekawe zestawienie. W końcu Carmen wyprostowała się, wyciągając dłonie w górę i znów ruszyła przed siebie, tym razem niespiesznie rozsznurowując gorset z tył sukni. Szła, kręcąc zalotnie biodrami kroczek po kroczku, tasiemka po tasiemce... aż w końcu, gdy była już w połowie drogi do balkonowych drzwi, wystarczyło tylko by zsunęła z ramion materiał sukni, a ta upadła z szelestem na jej stopy. Naga artystka cyrkowa nawet się nie obejrzała. Przystanęła na moment, pieszcząc własne ciało.
Słyszała jak podchodził stanowczo i szybko, pochwycił ją w pasie … jedną dłonią wędrując ku piersiom, drugą sięgając między uda. Całował jej szyję ocierając się kochankę dorodnym owocem jej przedstawienia. Jej partner był gotów, by ją posiąść, ale w tej chwili skupił się na wielbieniu jej ciała pieszczotami.
Przymknęła oczy, poddając się mu i starając zapamiętać to uczucie, gdy przy niej był. Odwróciła się lekko przez ramię, by być w stanie odszukać znów wargami jego usta. Jej ramiona wygięły się do tyłu, by dotykać jego włosów, pieścić kark i szyję.
Orłow całował ją zachłannie, jak zwykle zresztą. Taka była wszak jego natura. Zaborczo ugniatał piersi i czule muskał palcem jej punkcik rozkoszy. Rozmyślnie masował go powolnymi ruchami kciuka.
Carmen powoli podprowadziła go do drzwi balkonowych i jednym szarpnięciem niemal zrywając firankę, by im nie przeszkadzała, odsunęła widok na Zurych. Oparła dłonie o szybę, prężąc się i mrucząc niby kotka.
Dłonie mężczyzny zacisnęły się na pupie dziewczyny.
- Śliczny.. widoczek…- wiedziała, że nie mówi o mieście. Poczuła gwałtowny podbój, twardą obecność kochanka promieniującą intensywnymi doznaniami i jego napór na swe ciało wywołujący kołysanie się jej piersi. Orłow nie był delikatny, ale za to odczucia były wyraźnie i porywające. Pragnął jej tak straszliwie i dawał temu wyraz kolejnymi ruchami bioder, wyduszając tym samym z ust kochanki kolejne jęki rozkoszy. Choć wydawało się, że jest na niego gotowa, z trudem przyjmowała początkowe jego pchnięcia, wijąc się zarówno z bólu, jak i rozkoszy. A Orłow napierał co chwila, wprawiając jej ciało drżenie, po czym przytulił się do jej pleców, mocniej dociskając swój taran do bramy kobiecości zdobywanej bezlitośnie. Pochwycił łapczywie także krągłości jej piersi, ściskając je drapieżnie i namiętnie. Szyba przed twarzą Carmen była coraz bardziej zaparowana od ich gorących oddechów. Dziewczyna przymknęła oczy z lubości, pojękując za każdym razem gdy Orłow brutalnie w nią wchodził.
- Znów się... mścisz...? - zapytała.
- Zaspokajam… apetyt…- mruknął w odpowiedzi kochanek kąsając ramię Carmen i tylko przyspieszając tempo. Carmen był czuła drżenie jego ciała, ciepło gdy był przytulony do jej pleców. I dłonie ściskające drapieżnie jej biust.
- W łóżku… będę… delikatny.. jeśli… tego … zażyczysz.- kusił.
Syknęła przyciskając się do niego mocniej tyłeczkiem i drżąc na całym ciele, co zapowiadało rychłą ekstazę.
- Nie życzę... bądź... sobą. - wyszeptała pomiędzy sapnięciami i jękami.
- Jestem sobą... zawsze…- szepnął jej do ucha kochanek napierając mocniej na jej ciało i nie dając chwili wytchnienia, do czasu aż Carmen poczuła ekstazę kochanka rozlewającą się w jej ciele i ściągającą ją samą pod powierzchnię fal ich własnego oceanu rozkoszy. Wyprężyła ciało, przyciskając nagie piersi do zaparowanej szyby i tak zastygła na kilka chwil.
- Co teraz? Wypadałoby, żebym… się zajął teraz tobą madame.- odparł żartobliwym tonem kochanek, klękając za opierającą się o szybę Carmen. Wodził językiem pomiędzy jej pośladkami i dłońmi masował pośladki. - Muszę wszak dobrze wypaść w roli twojego lokaja. Więc naucz się mnie… wykorzystywać samolubnie.
Carmen zaśmiała się, odsuwając od niego.
- Strasznie naciągane tłumaczenie, panie Orłow. - Powiedziała z uśmiechem - Po prostu spodobałam ci się w tej roli i chcesz mnie trochę dla siebie tylko, czyż nie?
Pochyliła się w jego stronę.
- Stój prosto i ani drgnij. - Rzekła rozkazującym tonem madame.
- Lubię cię w każdej roli. W każdym wcieleniu.- stwierdził z uśmiechem Rosjanin wykonując posłusznie polecenie kochanki.
Stanęła za nim, nieco z boku i wspiąwszy się na palce, wyszeptała mu do ucha.
- Pamiętasz tę aukcję w Paryżu? Wtedy udawałeś ochroniarza... a ja... zaczepiałam cię. Przejechałam pazurkami po twoich plecach. - Powiedziała i zaprezentowała ten gest, przechodząc na drugą stronę mężczyzny, lecz wciąż pozostając za jego plecami.
- Pamiętam… ale czy to mądre… tak testować moje opanowanie? - zapytał Jan Wasilijewicz prężąc się dumnie i także dumę prężąc jak kocur… wigor Rosjanina był imponujący i mile łechtający próżność Carmen. Wszak to ona była jego powodem.
- Mmm... pamiętam twoje spojrzenie wtedy. Było tak samo dzikie jak teraz... choć byłeś chyba też zły, że ci przeszkadzam w misji. Ale zaraz też będziesz zły... że tylko cię drażnię. - rzekła mu do ucha i znów przejechała pazurkami po jego skórze, przechodząc na drugą stronę. Tym razem jednak jej dłoń zsunęła się niżej na pośladki kochanka.
- Chcesz bym się na ciebie rzucił? Przycisnął do łóżka… zmusił do wypięcia pośladków i posiadł taką… całkowicie zdominowaną… jak moją własność? - próbował odpowiedzieć podobnymi prowokacjami, drżąc na całym ciele i napinając nerwowo mięśnie, gdy sunęła paznokciami po jego pośladku.
- Może chcę... może nie chcę... - jej dłoń pieściła i drapała jego skórę na zmianę - Ważne jest jednak to, co ci rozkażę... wiesz, po prawdzie tamta zaczepka miała też na celu dotknąć cię... widziałam jak jesteś zbudowany po pogoni w łaźniach, ale nigdy wcześniej nie dotykałam twojej skóry tak bezpośrednio... - musnęła wargami jego szyję.
- Zastanawiam się… co by się wtedy stało, gdybym… w tych łaźniach dopadł cię… nagą i bez drogi ucieczki.- szeptał zamykając oczy i poddając się jej pieszczocie.
- Och, w moich myślach dopadałeś mnie wiele...wiele razy, wiesz? - szeptała, całując jego szyję i kark oraz wodząc palcami po pośladkach.
- I co się wtedy… działo?- zapytał z lekko ironicznym uśmieszkiem spodziewając się zapewne opowieści o kopniaku w krocze otrzymanym od krewkiej akrobatki.
Zaśmiała się.
- To zależy jakie miałam aktualnie wspomnienia z naszych spotkań, ale wiesz... po prawdzie to już wtedy w moich fantazjach brałeś mnie na każdy możliwy sposób... - rzekła, ocierając się o niego namiętnie, że czuł twardość jej sutków i zarazem miękkość piersi, dociskających się do jego pleców.
- Będę cię musiał kiedyś… przyłapać… nagą i bezbronną… i spełnić… te fantazje.- dodał z uśmiechem i zamkniętym wzrokiem, choć po prawdzie ileż to już razy z nią robił?
- Hmmm... a czy teraz nie jestem naga? - zapytała, podchodząc do łóżka. Usiadła na nim i bezwstydnie rozchyliła nogi, prezentując swoją napuchniętą jeszcze od ich miłości muszelkę. - I bezbronna?
- I moja…- odwrócił się do niej i podszedł powoli. Klęknął i zaczął namiętnie całować, usta, szyję i zszedł na piersi liżąc, muskajac wargami i kąsając zachłannie. Palcami sięgnął do owej muszelki. Niczym bezczelny rabuś zanurzył w niej swe palce, sięgał głęboko i energicznie poruszał nimi, jakby manipulował przy zamku, który chciał otworzyć. Acz… Carmen niczego przed nim nie zamykała. Poza smutnym fatum, które próbowała desperacko odwrócić ostatnim raportem. Orłow jednak miał ten talent, że nawet gdy jeszcze nie dominował jej ciała, to umysł dominował zupełnie. Jedyne o czym teraz pamiętała, to że musi się cieszyć każdą chwilą z nim spędzoną.
- Och... chyba za mało cię zdenerwowałam. Może jednak wrócisz do roli grzecznego sługi? - Prowokowała Jana Wasilijewicza.
- A chcesz tego…? - jego palce nieprzerwanie pieściły jej intymny zakątek, w sposób władczy i nieco dziki. Nie był tak finezyjny i delikatny jak Yue czy nawet Andrea. Był dziki i nieokrzesany… i czynił tak specjalnie. Wszak Carmen wiedziała że potrafi być równie czuły jak tamte jej kochanki.
- Aaach! - to była cała jej odpowiedź. Złapała jego rękę, jakby chciała odciągnąć lecz nie miała dość siły. Zamiast tego poszukała ustami jego warg.
Całował ją drapieżnie nie przerywając ruchu palców między jej udami. Sięgał głęboko i czasami boleśnie… zaznaczając tym, że jest w jego władzy. Całował zachłannie jej usta, rozkoszując się tańcem języków. Po pocałunku szepnął cicho i prowokacyjnie nie przerywając namiętnej pieszczoty palców.
- A jak najczęściej cię brałem w posiadanie… w tych twoich fantazjach?
- Cóż... nie wiem czy powinnam ci to zdradzać... to wszak... jakby kręcenie na siebie... bicza... - Mówiła z trudem. Położyła się teraz plecami na kołdrze, wijąc na niej i eksponując przed kochankiem swoje ciało.
- Na kręcenie bicza …. to już chyba za późno.- mruknął Orłow nie przerywając pieszczoty palców, ale za to dołączając wodzenie językiem, po guziczku rozkoszy Brytyjki, włączając niejako spazmatyczne łapanie oddechu przez Carmen rozpalaną kolejnymi falami rozkoszy.
Przez chwilę nie była w stanie się odezwać inaczej niż pojękując z rozkoszy.
- Przestań...znaczy... och... od tyłu... zwierzęco... jak na dachu... pamiętasz? - zapytała, szarpiąc palcami kołdrę.
- Tego pragniesz? Nie kłamiesz? Nie zwodzisz mnie? - zapytał niby obojętnym głosem Orłow drażniąc się z jej apetytem. Nadal pieścił jej kwiatuszek, ale przerwał taniec języka.
Zamruczała gardłowo, wbijając paznokcie w ramię mężczyzny i patrząc na niego pożądliwie.
- Masz to zrobić... teraz... już! - Powiedziała rozkazującym tonem.
- Dobrze… madame… przyjmij właściwą pozycję do… podboju.- mruknął Orłow wysuwając palce z groty rozkoszy kochanki i patrząc się z satysfakcją na jej drżące od pożądania ciało.
Fuknęła na niego.
- Jesteś bezczelny!
- I to bardzo… ale i tak zrobisz co mówię… prawda?- uśmiechnął się bezczelnie Rosjanin wodząc dłońmi po jej udach. - Prawda, madame?
- Cholerny rusek... - warknęła, lecz po prawdzie wykonała polecenie. Obróciła się i uniosła zapraszająco tyłeczek, wypinając go przed kochankiem. W tej pozycji widział dokładnie jak drżą jej nogi, a wilgotna muszelka pożądliwie pulsuje, czekając na niego.
- I jaki jeszcze… co?- zapytał dając mocnego klapsa w pośladki. Wdrapał się na łóżko, chwycił za jej tyłeczek i posiadł gwałtownym sztychem. Poczuła to twardą obecność w sobie i jego dłonie na swych biodrach.
Tym razem nie jęczała, tym razem krzyknęła głośno mając za nic pouczenia Hildy.
- O taaak...taaaaaak... - wzdychała rozpalona, kręcąc do tego bezwstydnie kuperkiem
Odpowiadał jej tylko chrapliwy oddech kochanka, który zaciskając dłonie na jej pośladkach rozkoszował się miękkością jej ciała i uległością samej Carmen. Bezlitosne szturmy na jej ciało wprawiały Brytyjkę w drżenie. Orłow pochwycił za pukle włosów dziewczyny i pociągnął za nie zmuszając agentkę do napierania pośladkami na podbijającego kochanka. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale chyba Orłow sam odkrył już dawno pewne masochistyczne skłonności agentki i dlatego tak sobie folgował. Teraz zresztą, gdy tylko mocno szarpnął jej włosy i nabił ostrzej na swoją lancę coś wewnątrz panny Stone pękło. Doznała gwałtownego i niespodziewanego orgazmu, drżąc przy tym jak w febrze.
Nie przerwało to jednak szturmów kochanka, trzymając Carmen na raz po raz napierał na jej drżące ciało coraz bliższy swojego szczytu. Bezlitosny i władczy… dziewczynie nie pozostawało nic więcej jak poddać swemu panu i jego pragnieniom. Z trudem łapała oddech dosłownie młucona przez kochaka i zupełnie w tym się zatracając.
- Tego... chciałam... och! - jęczała słodko pod nim. Mocniej, szybciej, gwałtowniej… uwięziona przez dłoń mężczyzny trzymającą ją za włosy, mogła się tylko poddawać jego gwałtownym ruchom zbliżającym go, do kolejnej eksplozji. Byli głośni, nie tylko w jękach i krzykach, Carmen słyszała jak ich ciała się łączą i zderzają, słyszała swój i jego chrapliwy oddech. Byli dzicy i zwierzęcy w swych figlach… tak jak pragnęła. W końcu jednak kochanek musiał poddać się i wypełnić kochankę swoimi dowodami rozkoszy. A potem… po krótkiej przerwie, Carmen znalazła się na palu rozkoszy Rosjanina podskakując na nim i krzycząc w rozkoszy, gdy dłonie Orłowa zaciskały się na jej biuście.

Godzina, a potem następne trzydzieści intensywnych zabaw… minęły niestety szybko, gdy Hilda się odezwała.
- Owa Lizbeth oczekuje na panią w holu. Proszę się z nią spotkać jak najszybciej. Jeszcze ktoś pomyśli, że pozwalamy w hotelu na działalność kobiet lekkich obyczajów.
Dysząca Carmen parsknęła śmiechem, choć po prawdzie serce ścisnęło jej się z żalu.
- Muszę iść. To pilne. - Powiedziała i pocałowała kochanka delikatnie w usta.
- Jak zwykle.- westchnął smętnie Orłow i dał jej delikatnego klapsa w pośladek. - Wracaj szybko.
Uśmiechnęła się lekko, lecz nie potwierdziła. Szybko uciekła pod prysznic, by pospiesznie zmyć z siebie ślady ich zabaw i ubrała się w prostą sukienkę, pod którą założyła jedynie białe majteczki. W tym stroju wyglądała raczej jak nastolatka niż agentka Jej Wysokości.
Gdy miała wyjść z apartamentu, stanęła przy drzwiach ze ściśniętym gardłem. Nic jednak nie powiedziała, ruszając na spotkanie losu.
Korytarz, winda… Brytyjce wydawało się, że to wszystko odbywa się zbyt szybko. Czas umykał przez palce, a flirtująca z jakimś mężczyzną Lizbeth nie była znakiem tego jaka była odpowiedź z centrali.
- Myślałam, że będę musiała dłużej czekać. Cieszy mnie, że jest inaczej. Mam też wrażenie, że tutejsza deus ex machina mnie nie lubi. - stwierdziła z uśmiechem Lizbeth.
- Mów. - Powiedziała krótko i bez wstępów czy uprzejmości Carmen, marszcząc brwi. Gotowa była wszak na najgorsze.
- Ambasador czeka. Przykro mi, ale z uwagi na temat waszej rozmowy, moje usta są zamknięte. Za to przejedziemy się orzełkiem… by było szybciej.- stwierdziła pokojówka i ruszyła przodem.
Mimowolnie Brytyjka westchnęła rozczarowana. Teraz pożałowała trochę swojego dziewczęcego stroju, ale cóż było robić? Skinęła głową i ruszyła za Liz.

Przejażdżka odbywała się w znacznie wygodniejszych warunkach, ale to i tak nie uspokajało dziewczyny. Co ją czekało na miejscu, tego nie wiedziała. Niemniej pojazd zbliżał szybko do bram ambasady. Tam już czekał Eliach i jak tylko zatrzymała się limuzyna, rzekł.
- Ambasador kończy wysyłanie kolejnej odpowiedzi do centrali. Nie wiem co się dzieje, ale chyba coś poważnego. Przepraszam, ale znów będzie musiała pani chwilę poczekać.- rzekł smutno mężczyzna. - Nie mogę nawet zapytać co się dzieje. To coś tajnego, prawda?
Nie odpowiedziała, minę miała jednak ponurą.
- Zaczekam ile będzie trzeba. - Skomentowała tylko.

Carmen czekała kilkanaście minut w towarzystwie nerwowego sekretarza. Clarke podejrzewał, że szykuje się jego zwolnienie. Jakże się mylił. Po kilkunastu męczących minutach w jego towarzystwie, Carmen niemal przyjęła z ulgą pojawienie się pokojówki znów w jej “roboczym” stroju .
- Proszę za mną. - mruknęła zmysłowo i Brytyjce pozostało podążyć za nią.
To była ta chwila, ten moment. Dziewczyna odetchnęła pełną piersią zanim ruszyła za Liz. Celowo nie zabrała do ambasady Barona. Liczyła na to, że nawet jeśli ją odwołają ze skutkiem natychmiastowym, to będą jej musieli pozwolić zabrać węża... i znajdzie choć chwilę na pożegnanie z Janem Wasilijewiczem.
Z bijącym jak przed występem sercem szła, by poznać “wyrok”.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 11-12-2017, 00:08   #103
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Lizbeth i Carmen dotarły do gabinetu w którym czekał sir Joshua Drake, nieco blady na obliczu. Popijał whisky z lodem i wstał na moment, gdy Carmen weszła do pokoju. Lizbeth zaś zamknęła drzwi dociskając swe ciało do nich, gdy Brytyjka usiadła po drugiej stronie biurka.
- Myślę że będziesz zadowolona z sytuacji, aczkolwiek nie obeszło się bez ofiar i zyskałaś wrogów w organizacji.- zaczął sir Drake, a jego pokojówka wtrąciła.- Zyskaliście. -
Przez co Joshua zgromił ją wzrokiem.
- Niestety twój sprzeciw, choć poparty mocnymi argumentami, nie został przyjęty dobrze. Niemniej udało się… zmienić decyzję zarządu.- wyjaśniał Joshua.- Przekonałem centralę, że Lizbeth poradzi sobie z tym zadaniem sama, bez twojej pomocy czy kontroli. Że to idealna okazja, by wykazać iż koszty jakie poniesiono na jej kreację nie były stracone… Tak więc, możesz wrócić do swojej misji, aczkolwiek… pewne zasoby którymi dysponujesz, przechodzą pod moją kontrolę dopóki nie rozwiążemy z Lizbeth problemu księcia Windsoru.
Carmen stała oniemiała, patrząc na ambasadora.
- Zrobiłeś to... choć nie musiałeś... dla mnie? Po tym jak... zaczęłam nazywać się “sirem” i... no... nieładnie się zachowałam. - Powiedziała zmieszana.
- Cóż… rozumiem, co to jest niechciane zadanie i odwołanie na stanowisko, które… nie jest szczytem marzeń. - kręcił wyraźnie Joshua i uśmiechnął się dodając. - Sama zresztą mówiłaś, że to dodatkowe poboczne zadanie, zaszkodzi twej misji. Po prostu zrobiłem to co uznałem, że będzie odpowiednie w tej sytuacji. Natomiast… - przerwał wyraźnie zamyślony.
- Natomiast… obawiam się, że narobiliśmy sobie wrogów, więc nie stać nas na potknięcia. Mam nadzieję, że to rozumiesz? - rzekł w końcu po paru minutach milczenia.
- Rozumiem i... dziękuję. - Dodała. Po chwili zastanowienia powiedziała jeszcze. - Myślę, że tak czy siak ta misja... jest związana ze mną. Iiii cóż, może uznasz mnie za wariatkę, ale po tym co dla mnie zrobiłeś, powinieneś wiedzieć o wszystkim...
To rzekłszy opowiedziała Drake’owi o Aishy - nie tylko suche fakty, ale także o uroku i tym jak wizje Arabki prześladują ją oraz że atak na Andreę prawdopodobnie był atakiem na samą Carmen.
- Ona mnie obserwuje, jestem pewna. Myślę więc, że... można by pomyśleć o jakiejś pułapce. Choć obawiam się też, że bez arsenału porównywalnego do Corsac niewiele możemy zdziałać. - Zakończyła swój wywód.
- Obawiam się, że masz rację. Brzmi to jak zwariowana historia.- odparł ambasador z lekkim uśmiechem i zmarkotniał. - Przypominam o cenie… rozwiązywanie tej sytuacji nie obeszło się bez niej. -
Splótł dłonie razem i spojrzał na Brytyjkę dodając.
- Nie możesz liczyć na żadną pomoc z mej strony, przez…. przez kilka dni zapewnie. Wylatuję do Monako z Lizbeth, bo ktoś musi wykonać tę misję wykonać. Eliach może cię wesprzeć, ale możliwości mego sekretarza są dość ograniczone. Będziesz też musiała mi przekazać Skylorda, wraz pilotem. Drugi pilot ponoć nie jest konieczny na małych dystansach… prawda?
- Prawda, Gabi pilnuje Hercela, więc wolałabym ją zostawić. Postaram się w tym czasie, gdy cię nie będzie, przyjrzeć się lepiej panu Archibaldowi, który wydaje mi się teraz najsensowniejszym tropem, a i może uda mi się skorzystać z kontaktów Andrei.
- Cóż… mogę ci życzyć tylko powodzenia w tej chwili. Clarke może zacząć robić przygotowania, ale nie może być przyjęcia w ambasadzie bez ambasadora. Do Monako wyruszę jutro z samego rana, więc do tego czasu chciałbym załatwić przekazanie aeroplanu. - zastanawiał się na głos sir Drake.
- Dziś koło 17-18 jestem umówiona z Andreą na podwieczorek. Do tego czasu więc służę pomocą w czymkolwiek potrzebujesz. - Zaoferowała się Brytyjka i dopiero po chwili zrozumiała, że jej propozycja zabrzmiała nieco dwuznacznie.
-Taaak.. to bardzo miło z twojej strony. To może po obiedzie się wybierzemy do… - Joshua wyłapał tą dwuznaczność i jego spojrzenie przesunęło się po akrobatce. Nie musiała być telepatką, by wiedzieć jakie to pokusy i myśli w jego głowie obudziła. Był to jednak dżentelmen przede wszystkim. -... tak… po obiedzie pojedziemy na lotnisko, jeśli to nie problem?
- Bylebym zdążyła spotkać się z panną Corsac. Teoretycznie ma do mnie słabość, ale traktuje ludzi przedmiotowo. Jeśli nie spełniają jej oczekiwań, odsuwa ich. - Wytłumaczyła Carmen, po czym uśmiechnęła się lekko - A do tego czasu to chętnie.
- Nie dziwi mnie to… ta słabość do ciebie. Jest zrozumiała.- uśmiechnął się ciepło Joshua i spojrzał na Lizbeth. - Chyba byś zajęła się obiadem?
- Oczywiście sir. Jeśli tego pan sobie życzy? - zapytała Lizbeth neutralnym tonem i dygnęła jak pokojówka.- Będzie gotowy za niecałe pół godziny.
Carmen poczekała aż wyjdzie, po czym zapytała ambasadora:
- Zrobiła się bardzo karna. Czyżby cieszyła ją ta misja?
- Wprost przeciwnie. Jeśli jest taka karna, zwykle oznacza to… że czymś jest rozdrażniona. - zamyślił się Joshua i uśmiechnął dodając.- Niemniej potrafię ją okiełznać. Nie martw się tym.
Brytyjka nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Oj, wiem, wiem... - zaśmiałą się cicho, ale potem spoważniała - Głupio mi, że się za mną wstawiłeś. Czułam, że mnie odwołają, ale po prawdzie chciałam żeby zobaczyli jak ważna i trudna jest ta misja. Na swoich ciepłych stołkach nie rozumieją chyba zagrożenia... Zresztą mam wrażenie, że sama wciąż go nie rozumiem, choć widzę więcej niż nasi senatorowie.
- Nie sądzę by cię odwołali. Jesteś bardzo cenioną agentką, a twoja misja ma też duże znaczenie…- Joshua skłamał starając się pocieszyć Carmen i dodać jej otuchy. Jego słowa jednak nie brzmiały wiarygodnie. Za bardzo się starał.
Spojrzała na niego ciężko.
- Zrobiłeś dla mnie dużą rzecz Joshua i naprawdę to doceniam. Ale będę cenić cię bardziej, jeśli czasem podczas rozmowy w cztery oczy porzucisz grzeczność na rzecz szczerości. Jeśli mamy sobie ufać, jeśli jedziemy na tym samym wózku teraz, to wydaje mi się to niezbędne.
Joshua spojrzał na nią smutno i opuścił nieco głowę.
- Zagwarantowałem… sukcesy. Swoim stanowiskiem i być może głową. Nie sądzę by mi ją ścieli, ale będę miał duże kłopoty jeśli Lizbeth zawiedzie i ty też. - wydusił z siebie w końcu.- Nie jest to jednak coś co… chciałem tobie mówić. Wiem jak taki ciężar może przygnieść i podciąć skrzydła. Presja sukcesu… potrafi przydusić do ziemi.
- Myślę jednak, że mam prawo to wiedzieć. Co do presji... potrafię z nią sobie radzić. Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Będę wiedziała, że stawiam na szali coś więcej niż swoje życie.
- Nie zrozum tego opacznie. To nie jest tak, że nikt nie docenia twoich wysiłków. Moje poparcie nie jest aż tak znaczące. Ktoś tam w centrali z pewnością musiał także poprzeć twoje zdanie, ale sama wiesz… na szczycie są zawsze tacy, którzy oczekują konkretnych wyników… najlepiej od razu. - wyjaśnił z uśmiechem Joshua i dodał ironicznie. - Mam nadzieję że tyle szczerości z mej strony ci wystarczy, bo są sprawy… które raczej wolałbym, żebyś nie…- speszył się wyraźnie. I przerwał wypowiedź.
- Ja po prostu nie czuję się komfortowo wypowiadając się na tematy takie jak… dyscyplinowanie Lizbeth, przy tobie. Domyślasz się pewnie czemu. - dodał w końcu po chwili.
Carmen ze wszech miar starała się zachować neutralny wyraz twarzy.
- Oczywiście, nie mam prawa oceniać cię czy w ogóle wchodzić w twoje prywatne sprawy. Niemniej zostawiam ci informację: doceniam bezpośredniość i potrafię zachować dyskrecję. Co z tą informacją zrobisz... - rozłożyła znacząco ręce.
- To pokusa… tak jak twój dekolt na wyścigach lokomotyw. Naprawdę trudno się jej oprzeć. - zażartował ambasador i westchnął ciężko.
- Ale z takich pokus powstają sytuacje takie jak ta po twym występie. Nie chciałbym, byś się do mnie zraziła z powodu… chwili słabości z mojej strony. Lub nieopatrznie wypowiedzianych myśli.
- Im dłużej się znamy, tym szerszy mam ogląd, więc myślę, że nie musisz się obawiać. Choć oczywiście mój temperament bywa problematyczny. Jeszcze raz przepraszam za to jak cię potraktowałam, gdy dostałam zlecenie tej misji.
- Byłaś zszokowana. To naturalne, że uniosłaś się gniewem. Nie musisz się tym przejmować.- odparł ciepłym tonem sir Joshua.
Westchnęła i pomasowała skroń.
- Jeśli... jeśli będziecie mieli problem w tej misji, wezwijcie mi. Liz bywa niestabilna, a i musisz troszczyć się o swoje bezpieczeństwo. Planowanie przyjęcia na razie zostawmy do twojego powrotu. Zobaczymy czy będzie potrzebne.
- Wiem że jest trochę dzika i nieprzewidywalna. Ale wierz mi… potrafi być profesjonalna, gdy jest ku temu potrzeba. Ufam jej bezgranicznie. - stwierdził ciepłym tonem Joshua.
Cóż mogła na to odpowiedzieć? Carmen tylko skinęła głową.
- Jeśli mogę sobie pozwolić na szczerość, to wyglądasz zjawiskowo. Ale tak niewinnie. Aż trudno uwierzyć, że jesteś tą samą kobietą, której ciało tak kusiło na trapezie.- ambasador zmienił szybko temat.
Brytyjka parsknęła śmiechem.
- Myślałam, że Liz przekaże mi wieści na miejscu, więc nie przykładałam wagi do stroju. Zdecydowanie będę musiała przebrać się przed spotkaniem wieczorem. - Odpowiedziała rozbawiona, palcami przeczesując rozpuszczone włosy.
- I tak jesteś piękna.- splótł dłonie razem i nachylił się do niej mówiąc.- Jak pewnie zauważyłaś ta posiadłość nie ma deus ex machiny. Nie bez powodu. Większość tego typu maszyn w mieście jest produkowana i serwisowana przez jedną firmę powiązaną z rządem szwajcarskim. I te deus ex machiny… podejrzewam, że nie dość że są połączone ze sobą, to mogą być połączone z komisariatem policji w Zurychu. Pełna inwigilacja obywateli. Dlatego uznałem, że lepiej zachować dyskrecję. I tak… przypuszczam, że z taksówkami jest ten sam problem. Co prawda to jest olbrzymia ilość informacji do przerobienia, więc wiele im umyka, ale sama rozumiesz… przy tak delikatnej sprawie jak zabójstwo naszego księcia, nie mogłem ryzykować przecieku.
Carmen pokiwała głową.
- Mądrze. I bynajmniej nie mam pretensji. Wręcz przeciwnie. Niech jeszcze obiad okaże się smaczny i w ogóle zawrócisz mi w głowie. - Zażartowała agentka.
- Taki mam plan. - odparł z dwuznacznym uśmieszkiem ambasador.
- Posiłek już przygotowany. Jadalnia też.- rzekła Lizbeth wkraczając do pokoju i dygając zgrabnie.
Carmen przyjrzała jej się, by zobaczyć cień prawdziwych emocji. Jednak zrobiła to dyskretnie, ruszając do jadalni. Lizbeth to zauważyła i Carmen mogła się przekonać jak czujna jest ona… jej język wysunął się z ust odruchowo i posmakował powietrze. Pokojówka uśmiechnęła się drapieżnie i ruszyła przodem.
- Przygotowała Raclette.- rzekła uprzejmie. - I wino do tego.
Brytyjka uśmiechnęła się nerwowo. Naprawdę miała nadzieję, że nie przyjdzie jej nigdy walczyć z tą... istotą.
Lizbeth, choć była niewiadomą jeśli chodzi o jej zdyscyplinowanie czy zdolności bojowe (choć z pewnością imponujące), to pokojówką była niesamowitą.
Przygotowany stół, otworzone wino i zapachy które budziły burczenie w brzuchu.

Regionalna potrawa była prawdziwym popisem kulinarnych możliwości Lizbeth. Piękna i nieśmiertelna zabójczyni, będą jednocześnie zmysłową i oddaną pokojówko-kucharką… nic dziwnego, że sir Joshua tak bardzo na niej polegał.
- Wygląda pysznie. - Pochwaliła Carmen, siadając na krześle, które odsunął jej ambasador.
- I z pewnością takie jest.- uśmiechnął się Joshua i pochwaliła pokojówkę. - Dobra robota Lizbeth.
- Och… zawstydza mnie ta pochwała. Wszak wykonałam tylko swój obowiązek. To tylko jedno danie.- spłoniła się rumieńcem Lizbeth. - Doprawdy nie zrobiłam nic wielkiego.
- Pojąłem aluzję. - westchnął Joshua spoglądając na pokojówkę. - Nie chwalić cię ze względu na gościa.
- No właśnie. Dodałam lubczyku więc… nie zdziwię się jeśli dojdzie do niestosownych zachowań. W razie czego obrócę twarz do okna.- zażartowała z ironicznym uśmieszkiem Lizbeth.
- Nie przewiduję takich.- stwierdził nerwowo sir Drake.
Carmen zaśmiała się cicho, po czym zaczęła kosztować typowo szwajcarskiej potrawy.
- A ja nie przewidziałam twojego zapachu na dekolcie naszego gościa, gdy wracaliśmy z wyścigów. Ciekawe co się tam działo.- dodała Lizbeth lubieżnie przesuwając swoim imponującym językiem po swych wargach, niczym jakiś succubus z piekła rodem.
- Za dużo mówisz Lizbeth.- mruknął Joshua zaczerwieniony i mimowolnie zerkając na dekolt Carmen.
- To był element misji, by zwrócić uwagę pani Corsac - wytłumaczyła ze spokojem Carmen - Ciebie chyba dość często ponosi wyobraźnia, prawda Liz?
- Ależ skąd panienko, moje myśli są czyste jak woda. - odparła skromnie spuszczając wzrok. - To wszystko wina hormonów. Mam niestabilną gospodarkę hormonalną. Tak to jest, gdy się szprycuje organizm mieszanką mutagenów. Ale przynajmniej żyję.
Te zmiany były dość zabawę w zachowaniu Liz i nawet już tak nie irytowały Carmen jak na początku. Wróciła do posiłku.
- Jest wyjątkowa. Tę procedurę przeżywa jedna na pięć osób.- wyjaśnił ambasador. - Co jest zrozumiałe, gdy się zrozumie, że poddawani są osoby stare i tracące sprawność ruchową i umysłową.
- Tak, jestem cały czas pod wrażeniem. - Przyznała szczerze Brytyjka.
- Eliach pozwoli na dostęp do parku maszynowego ambasady, więc możesz korzystać z pojazdów, jak i z tego sprzętu który zostanie na miejscu. Tyle że automobile i motory muszą wrócić do garażu ambasady.- rzekł pomiędzy kęsami Joshua. - Poza orłem… do niego instrukcja obsługi jest dość… gruba. Był robiony na zamówienie, więc opanowanie wszystkich jego funkcji zajęło mi miesiąc.
Agentka skinęła głową.
- Rozumiem. Zresztą postaram się być jak najbardziej samodzielna.
Lizbeth parsknęła śmiechem nagle i westchnęła.
- Obawiam się, że nie przepadam za tak mdłymi rozmówkami. Odrobina pieprzu by się do niej przydała. -
Dygnęła lekko i dodała.
- Jeśli nie jestem potrzebna, to pozwolicie że was opuszczę?
Carmen podniosła na nią spojrzenie, ale nie odezwała się. W końcu była ona służącą ambasadora i to on decydował.
- Oczywiście. Możesz opuścić pokój.- stwierdził łaskawie i ruda pokojówka wyszła. Joshua zaś dodał. - Między nami mówiąc, ten jej drapieżny temperament nie jest produktem hormonów. Z pewnością miała go wcześniej.
- Wydaje się, że cię zawstydza, lecz chyba nie przeszkadza ci, z tego, co zauważyłam. - skomentowała Brytyjka popijając kieliszek wina.
- Sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. - wyjaśnił sir Drake popijając wino. - Jest lojalna wobec mnie i opiekuńcza. I wie że… mam do ciebie… słabość. Tyle że wedle niej jestem dla ciebie za miękki, za uprzejmy, za cywilizowany. Liczy że cię chwycę za włosy, pocałuję i po prostu zaciągnę cię do łóżka. Uważa że za dużo się z tobą cackam. -
Wzruszył ramionami.
- Zatraciła poczucie dobrych manier i cywilizacji. Prywatnie do relacji damsko-męskich podchodzi dość bezpośrednio.
Carmen zamyśliła się.
- Z jednej strony jej zachowanie wydaje się przesadzone, gdy sprowadza wszystko do pierwotnych instynktów. Z drugiej... coś w tym jest, bo nasze społeczeństwo tak uwikłane jest w konwenanse, że naturalne odruchy postrzega jako coś złego. Czasem sami sobie przez to komplikujemy życie…
- Instynkt jest ważną częścią jej natury, a jej nienaturalna empatia wcale nie ułatwia sprawy. Gdy macha swoim językiem potrafi wyczuć bardzo wiele. Także to co trzymamy w ryzach naszego wychowania.- wyjaśnił to co już agentka wiedziała.
- Tak, to trochę przerażające... ale i ciekawe. No i zawstydzające. - Spojrzała znad kieliszka na ambasadora.
- I intensywne… bardzo, gdy się... rzuca na ciebie. -stwierdził cicho Joshua zerkając w stronę drzwi, jakby bał się że przez nie wkroczy. - Zresztą sama się przekonałaś po występie. Dobrze że utrzymała swoje instynkty pod kontrolą wtedy.
- Wiesz, że drażnisz moją ciekawość? - Odparła z uśmiechem Carmen. - W sumie to jestem ciekawa co by mogła zrobić... ale ja już tak mam. Niezdrowa ciekawość agentki. Wybacz.
- To… sama widziałaś jej język? Nie wiem jak on działa na kobiety…- rzekł cicho ambasador wyraźnie zawstydzony tematem na jaki schodziła ta rozmowa. -... ale możesz sobie wyobrazić, co ten język potrafi zatańczyć na męskości.
Carmen przygryzła wargę faktycznie sobie wyobrażając.
- Em... taaak... zwykłe kobiety raczej nie mają szans się z nią równać. - Powiedziała, spuszczając oczy.
- Nie powiedziałbym, żeby tobie mogła jednak dorównać. Według mnie na trapezie byłaś bardziej zmysłowa, niż Lizbeth ćwicząca swe wygibasy na rurze.- stwierdził z wyraźnym entuzjazmem sir Drake. - Myślę, że i w innych… sytuacjach jesteś równie cudowna, jeśli nie lepsza od niej.
- A ja myślę, że mówisz to przez słabość do moich występów. Przypuszczam, że Liz byłaby w stanie zrobić wszystko to, co ja, a ja... nie jestem w stanie zrobić wszystkiego, co ona.
- Tego nie można sprawdzić bez konkursu talentu nieprawdaż? Na rurze na przykład? - zapytał zamyślony mężczyzna, dopiero po chwili zdając sobie że myśli swe i pragnienia wypowiedział na głos.
- Oczywiście teoretycznie można by. - próbował ratować sytuację.
Carmen uśmiechnęła się rozbawiona.
- Obawiam się, że mogłabym źle znieść przegraną. Wolę się łudzić, że jest inaczej niż mówią moje przeczucia.
- Oczywiście… rozumiem. Niemniej sądzę by twa przegrana była pewnikiem. Lizbeth nie jest artystką mimo wszystko.- odparł ciepło sir Drake.
- Pochlebca. - Carmen uśmiechnęła się, po czym dopiła wina z kieliszka. - Bardzo dziękuję za obiad. Było pyszne, choć nie wiem czy to kwestia umiejętności kucharskich Liz, czy miłego towarzystwa. pewnie jedno i drugie.
- Proszę mi wierzyć… że cała przyjemność po mojej stronie.- zadzwonił dzwoneczkiem. - Lizbeth odprowadzi cię do drzwi, a pójdę po mój automobil. Jeśli pozwolisz, to będę dziś twoim szoferem. Poza tym muszę jeszcze pójść po dokumenty, aby przekazanie Skylorda odbyło się zgodnie z zachowaniem wszelkich formalności.
- Oczywiście, nie musisz się spieszyć. - Powiedziała Carmen, po czym dodała - Ech, Victor pewnie też się zdziwi, gdy zobaczy mnie w takim stroju - wskazała swoją zwiewną, dziewczęcą sukienkę.
- Z pewnością się zachwyci. Możesz też skorzystać ze strojów Lizbeth. Macie chyba podobną budowę ciała.- ocenił szlachcic przyglądając się kobiecie.
- Jeśli nie będzie miała nic przeciwko... może coś dla mnie wybrać.
- Z pewnością nie będzie miała. Choć ma dobry gust jeśli chodzi o ubrania, to się do nich nie przyzwyczaja. Lubi chodzić nago… lub w samej bieliźnie, kiedy jest w nastroju.- mruknął cicho ambasador, bo właśnie weszła.
- Tak?- zapytała uprzejmie.
- Lizbeth… moja droga… pokaż jej swoją garderobę. Carmen potrzebuje sukienki.- wyjaśnił.
- Oczywiście… proszę za mną. I proszę pamiętać. Nie noszę grzecznych rzeczy.- stwierdziła z lubieżnym uśmieszkiem wodząc językiem po swoich wargach. - Jeśli się nie ślinią na jej widok, sukienka nie jest warta mojej uwagi.
Carmen przełknęła ślinę, po czym idąc za służącą posłała Drake’owi takie spojrzenie jakby szła na szafot.
- Ja bym jednak preferowała coś eleganckiego, a niekoniecznie... zmysłowego. - Powiedziała, gdy zostały same.
- Nie zamierzam wciskać ciebie w moje ubrania na siłę. Sama sobie wybierzesz coś z mojej garderoby. - mówiła wesoło, kręcąc zmysłowo tyłeczkiem. Gdy się oddaliły nieco, nagle się odwróciła ku Brytyjce.
I zanim agentka zdążyła zareagować stała przyciśnięta ciałem pokojówki do ściany, czując jej piersi ocierające się o jej własny biust. I twarz Lizbeth była tak blisko, że ta czubkiem wysuniętego języka muskała wargi Brytyjki. Spoglądając drapieżnie i ze złowieszczą miną pokojówka szeptała.
- Sir Drake jest uprzejmy, dobrze wychowany i ma słabość do ciebie. Dlatego z pewnością nie wyjaśnił ci sytuacji w jakiej się znalazłyśmy przez twoją małą woltę wobec przełożonych. On swoją karierą i nazwiskiem ręczył za ciebie i w razie wpadki to On, a nie ty, poniesie konsekwencje. Wiem, że jest dla ciebie miły i pewnie nic ci z tego nie powiedział. Ale wiedz też że masz wobec niego olbrzymi dług wdzięczności. Większy niż sądzisz i dlatego nie możesz spaprać swojego zadania.
Carmen spojrzała jej w oczy, mrużąc je. Miała ochotę wyrwać się, lecz nie chciała otwartego konfliktu z pokojówką, która przekraczała swoje uprawnienia.
- Wiem o tym... - wysyczała - Wiem o wszystkim, jestem agentką a nie durną cizią, więc nie zapominaj się, bo jedyne co mnie powstrzymuje teraz to szacunek dla Joshuy i jego funkcji. Zrobił to, choć go o to nie prosiłam i miał do tego prawo, bo jest dorosły, więc okiełznaj swoją kwoczą naturę. I nie dotykaj mnie więcej. - Warknęła.
- Doprawdy? - zamruczała mocniej ocierając się biustem o piersi agentki. Uśmiech zrobił się bardziej lubieżny. - Mam wrażenie, że twoje ciało mówi mi jednak co innego.
Była jak drapieżna kobra… szybko i niebezpieczna. Ale Brytyjka znała się na wężach.
- Nie jestem kwoką. Mam swój interes w chronieniu mojego Pana. Mogę zostać mu odebrana i trafić do innego. Tego nie chcę… - wymruczała ponuro.
- Więc skup się na swojej robocie, a nie terroryzowaniu gości swego pana, bo to chyba nie należy do twoich obowiązków. - Odparła ostro Carmen. Złość dodawała jej pewności siebie i nawet jeśli ciało budziło się pod wpływem pieszczot, umysł agentki pozostawał chłodny.
- Dobrze madame. Miło wiedzieć, że znasz powagę sytuacji. I nie martw się o mnie. Potrafię być bardzo milutka, gdy zachodzi potrzeba.- wymruczała zmysłowo Lizbeth wodząc językiem po wargach arystokratki, powoli i leniwie… nieludzki język przesuwał się po jej ustach niczym żywa istota. - Zabiję biedaczka w wyjątkowo przyjemny sposób. Umrze z uśmiechem na ustach.
- To twoja sprawa. Liz powiedziałam coś. Odsuń się. - Przypomniała jej Carmen.
- Mhmmm… powiedziałaś coś… - zachichotała Lizbeth ocierając się jeszcze przez chwilę o ciało Brytyjki po czym odsunęła się powoli.
Carmen westchnęła, lecz o dziwo chyba zaczynała się przyzwyczajać do nieobyczajnego zachowania służącej, bo nie rozzłościła się tak, jak ostatnim razem.
- Pokaż mi te ubrania po prostu i miejmy to za sobą. - Mruknęła.
- Tak jest madame. - zamruczała Lizbeth i podeszła do drzwi swego pokoju. Otworzyła je odsłaniając przed Carmen całkiem duże pomieszczenie, nie bardzo pasujące do pokojówki.
- Tu są moje skarby… mam ci jakiś… wybrać? Czy sama przeszukasz?- zapytała nachylając się w kierunku szafy i przeszukując jej zawartości. Wypinała prowokująco pośladki w dość przyciasnej spódniczce je okrywającej… albo z premedytacją, albo nie dbała o ten fakt. Na Carmen jednak ten widok nie działał, gdy nie czuła psychicznego pociągu do drugiej osoby, a tak było w przypadku Liz.
- Zaproponuj coś, proszę.
- Hmm…- zerknęła za siebie na Brytyjkę wyraźnie zamyślona po czym sięgnęła po jeden kostium, potwierdzający swoją śmiałość w doborze strojów.

Czarna… kusząca… skąpa w materiał. Czy to w ogóle jeszcze była sukienka?
- Em... coś dłuższego i z rękawem mogłabyś mi znaleźć... - Powiedziała Carmen, czując, że nie będzie łatwo.
- To podstawa, do tego dobierasz suknię i szal na ramiona, jak jesteś we wstydliwym nastroju.- zamyśliła się Lizbeth przyglądając strojowi i zerkając na Brytyjkę.- No rozbieraj się… przymierz… sprawdzimy czy w ogóle pasuje. A ja rozejrzę się za czymś bardziej… niewinnym.
Brytyjka westchnęła. Dlaczego miała przeczucie, że nie chodziło tylko o przymierzenia, ale o fakt, że Liz chciała ją zobaczyć w tym stroju?
- Ja... mam pod spodem tylko majtki. - Odpowiedziała nieco skrępowana.
- No i ? - zdziwiła się Lizbeth przyglądając krytycznie Brytyjce. - A ja majtki i biustonosz. Też mi rewelacja. Obie jesteśmy kobietami. Mam się także rozebrać, byś poczuła się komfortowo?
Carmen prychnęła.
- Po prostu chciałam uprzedzić. - Rzekła tylko i zaczęła się rozbierać. Nie było to trudne w przypadku lekkiej luźnej sukienki. Chwilę potem stała już w samych śnieżnobiałych majteczkach i przyglądała się zadziornej kreacji. Znów westchnęła i zaczęła ją zakładać.
Lizbeth przyglądała się temu z uśmiechem wędrując wzrokiem po ciele arystokratki, z ust jej wysunął się język drgając nerwowo i wijąc się jak żywa istota, gdy Lizbeth oceniała jak jej strój leży na Carmen.
- Jesteś ode mnie szczuplejsza… nieco. Także… w strategicznych rejonach.- obeszła uważnie akrobatkę. - Ale niewiele. Mocniej się ściśnie gorset i ubranie będzie leżało jak… ulał.
Głos Lizbeth nabrał nieco zmysłowego tonu.
Brytyjka przejrzała się w lustrze. Była też nieco niższa od służącej ambasadora, toteż ogólnie patrząc proporcje miały podobne i wyglądały niemal jak siostry stojąc obok siebie, co było dla Brytyjki odrobinę przerażające.
- No dobrze, wciąż czekam na tę właściwą sukienkę. - Powiedziała rozwiązując gorset, by zdjąć z siebie szatkę.
- Nie wiem co ci nie pasuje w niej, to jedna z moich ulubionych.- uśmiechnęła się lubieżnie Lizbeth, co było dość niezwykłe, bo wijący się w jej ustach język nadawał jej nieco demoniczną naturę. Jakby w lustrze odbicie Carmen była jasną, a Liz… ciemną stroną pożądania.
- Powiedziałam, powinna być dłuższa i mieć rękaw. - Powtórzyła z uporem Carmen.
- Nie obiecuję, że taką znajdę. Nie lubię długich rękawów.- westchnęła Lizbeth i zabrała się znów za przeszukiwanie ignorując prawie nagą arystokratkę.
- Ta nie… ta też nie… ta by była prawie.- mruczała rzucając kolejne skąpe w materiał ciuszki na łóżko.
- Dlaczego nie pasuje ci ta, w której przyszłaś. Przecież spełnia twe wymagania.- zadumała się na moment Lizbeth.
- Wyglądam w niej jak mokry sen pedofila, a chciałabym wyglądać bardziej profesjonalnie. Jesli nic nie znajdziemy zaraz, to pewnie w niej pojadę. - Odparła Carmen.
- Nie wyglądasz aż tak młodo.- zaśmiała wesoło Lizbeth i palcem dźgnęła delikatnie lewą pierś Brytyjki. - Takie skarby nie rosną na ciele nieletnich panienek, a było je widać i pod tamtą sukienką.
Po czym zabrała się znów do szukania stroju dla Brytyjki.
- Poczułam się... pocieszona... - Odpowiedziała dziewczyna odruchowo kładąc dłoń na piersi i uśmiechając się krzywo.
- To była przyjemność… cię pocieszyć.- odparła dwuznacznym tonem i wyjęła kolejną kreację z szafy.

W ciemnych kolorach, ale czy odpowiednią.
- Jest dłuższa i mniej ciała pokażesz.- stwierdziła zamyślona pokojówka.
- A gdzie widzisz jakiś rękaw? - zapytała Carmen, przyglądając się kreacji, którą może i sama by wybrała, ale... na wieczór. Ot choćby podwieczorek z Andreą, ale nie tutaj.
- Jak na golaskę w majteczkach jesteś strasznie wybredna. - stwierdziła żartobliwie pokojówka. - Masz szczęście, że jesteś śliczna i urocza.
Westchnęła głośno Lizbeth i zabrała się za dalsze przeszukiwanie szafy.
- Oooo.. mój strój z dawnych dobrych czasów… które nie bardzo pamiętał.- nachyliła się głębiej i sięgnęła po jakiś strój.
- Powinnaś wcisnąć się w spodnie… z takim tyłeczkiem, nie powinno to być trudne.- dla pewności Lizbeth zacisnęła dłoń pośladku Carmen sprawdzając sprężystość tej części jej ciała.
Brytyjka spojrzała na nią ciężko, choć jeszcze przed chwilą jej twarz wyrażała radość z powodu znalezionego stroju.
- Liz, mam do ciebie prośbę. Nie dręcz go. - Powiedziała, patrząc na służącą znacząco - Nie opowiadaj mu o tym, jak wygląda moje ciało nago. To mu... nie pomoże.
- Nie zamierzam. - uśmiechnęła się zaczepnie Lizbeth i nachyliła się ku niej. - Myślę, że sama mogłabyś pokazać, choć oczywiście… czuję zapachy innych dłoni na tobie. Mój pan niestety jest za dobrze wychowany, by zerwać to czego pragnie. To smutne.
Carmen pokręciła lekko głową nad niemożliwością Liz, po czym zaczęła się ubierać w kostium.
Lizbeth zaś usiadła na łóżku i przyglądała się temu, od czasu do czasu smakując wijącym się językiem powietrze. Wydawała się spokojna i opanowana, ale czujnie obserwowała każdy ruch arystokratki.
- Badasz mój nastrój? - zapytała panna Stone, wciągając na pupę spodnie.
- Taka jest moja natura… przyznaję, że czasem silne emocje mi się udzielają.- stwierdziła szczerze Lizbeth przyglądając się Carmen. - Wiem, że mogłabym cię… zdominować. Czułam ciekawą mieszankę sygnałów, gdy przyciskałam cię do ściany. Nie tylko gniew i opanowanie.
Brytyjka spojrzała na nią z namysłem, wsuwając na siebie koszulę. Nie było sensu okłamywać tej istoty.
- Mam temperament - Przyznała - Ale staram się nie dawać mu sobą rządzić. Raczej ciężko byłoby ci mnie podniecić w głowie, a bez tego... i tak nie pokażę wszystkiego.
- Może masz rację…- zamyśliła się Lizbeth dumając.- … może i nie. Nie wiesz do czego jestem zdolna.
Uśmiechnęła się ciepło.
- Ale nie zamierzam robić nic wbrew twej woli madame. Chyba że mnie do tego skłonisz, lub twój temperament… wpłynie na nas obie. Raz już to zrobił, prawie.
- Mhm... no nic, jestem gotowa chyba. - Carmen przejrzała się w lustrze.
- Tak. Jesteś.- Lizbeth wstała i stanęła tuż za nią kładąc dłonie na jej ramionach. Przez chwilę przyglądała się własnemu i Carmen odbiciu. A jej język mimowolnie i nerwowo poruszał się w ustach rudowłosej pokojówki. Od czasu do czasu muskając czubkiem jej szyję.
- Dziwne… uczucie… deja vu.- mruknęła do siebie po chwili.
- Coś z twojej przeszłości? - zainteresowała się agentka, patrząc na nie obie w zwierciadle.
- Tak… jakby… - przesunęła językiem po szyi Carmen. Dziwne uczucie, taki długi język wodzący po szyi Brytyjki. - … stałam tak kiedyś. Z kochankiem lub kochanką.
Odsunęła się ostrożnie od Carmen. - Coś… planowaliśmy, planowałyśmy… jedna z nas… albo obie mogły tego planu nie przeżyć. Ja wiele ryzykowałam w poprzednim życiu. Spodziewałam się zginąć w akcji. Tak sobie wyobrażałam swój koniec.
- Może...to tylko coś ze snów. - Powiedziała Carmen słabo. Przyszło jej już bowiem do głowy, że Liz mogła być kiedyś do niej podobna. Mogła być bardzo dobrą agentką, której rząd nie chciał stracić, a która jak się teraz okazywało, mogła się buntować i dlatego być może wyprano jej mózg. Po raz pierwszy chyba Angielce zrobiło się jej żal.
- Niee.. to wspomnienie. Nie wszystkie zginęły. Nie zginą całkiem. Życie, które miałam, zanim stałam się sobą… czasem wraca. To trochę niepokojące.- westchnęła wyraźnie zakłopotanym tonem Lizbeth. - Wracają niejasne… poczucie straty czasem, tęsknota… irytujące, bo nie wiadomo czemu i za kim. Łatwiej jest bez nich.
Ciężko było to skomentować. Carmen po prostu pogładziła ramię Liz.
- Jedno jest pewne. na pewno już wtedy byłaś wyjątkowa. - Powiedziała.
- To wiem. Byłam najlepsza i skuteczna. A potem… przyszła emerytura. Której niestety dożyłam.- westchnęła ironicznie Lizbeth. I uśmiechnęła się drapieżnie.- Ale teraz znów jestem młoda i znów w akcji. I tym razem… starość mi już nie grozi.
“Ale wolności nie zaznasz” - dodała w myślach Angielka, lecz nie powiedziała tego głośno, kierując się do wyjścia z pokoju.
A Lizbeth wstała i ruszyła za nią z uśmiechem.
- Odprowadzę ciebie do drzwi.
- Dzięki. Ty nie jedziesz z nami?
- Hmm… jeśli sobie zażyczysz mej obecności? - zadumała się Lizbeth i dodała z lisim uśmieszkiem. - Ale wygląda na to, że ambasador chce mieć cię całą dla siebie.
Nagle pochwyciła Carmen od tyłu za piersi i przyciągnęła do siebie. - Poza tym… może mnie trochę ponieść i co wtedy?
Brytyjka jęknęła cicho zaskoczona.
- Będzie musiał cię dyscyplinować... to chyba... nie jest takie złe? - zapytała, starając się okiełznać swoje ciało.
- Chciałabyś popatrzeć… jak mnie dyscyplinuje? - Lizbeth wymruczała do ucha Carmen coraz bardziej zmysłowym tonem. Czubek jej języczka wodził po płatku usznym utrudniając owe okiełznanie… tym bardziej, że sama Lizbeth reagowała na nagłe podniecenie Brytyjki, własnym podnieceniem. - Jak uderza pasem moją gołą pupę, jak zmusza mnie do uległości, do pieszczenia jego długiego masztu językiem. Na twoich oczach? Mnie to nie przeszkadza.
Agentka wiedziała, że nie powinna ulegać, jednak wizja, którą roztoczyła przed nią Liz, wydawała się jednocześnie smakowita i wyuzdana. Poczuła jak robi jej się wilgotno w majtkach i... uświadomiła sobie, że pewnie służąca ambasadora już o tym wie.
- Puść mnie Liz. Przestań! - Powiedziała zdecydowanie, próbując się wyszarpać.
Ta jednak zacisnęła mocno dłonie na piersiach Carmen sprawiając, że próby wyszarpywania się kończyły się ich ściskaniem i ugniataniem.
- Przecież nie to… chcesz… pachniesz podnieceniem… mocnym podnieceniem. Naprawdę chcesz zobaczyć jak mnie każe? A może dołączyć? - zamruczała wodząc językiem po szyi arystokratki. Ta zasyczała, naprężając ciało.
- Liz... miałaś być grzeczna... zostaw mnie, mówię... aaach! - jęknęła, gdy przy kolejnej próbie wyrwania się, służąca znów mocniej zaczęła ugniatać jej biust.
- Ale ty nie pragniesz bym była grzeczna.- szepnęła jej do ucha Lizbeth, owijając niemal język wokół niego. Szarpnięciem odsłoniła piersi Brytyjki i nagie chwyciła dłońmi. Ściskając je mocno i pieszcząc szeptała.
- Ty pragniesz… hmmm… powiedz sama czego pragniesz. Prawda… wyzwala.
Agentka szarpała się, lecz uścisk służącej był żelazny. Co gorsza, Carmen sama musiała już myśleć o tym, by odruchowo nie ocierać się o nią pupą odzianą w obcisłe spodnie.
- Pragnę... ach Liz, przestań... nie.... pragnę żeby Joshua cię uspokoił! - Wyrzuciła z siebie.
- Na twoich oczach? Chcesz patrzeć? - zamruczała sięgając jedną dłonią między uda Brytyjki.
- A to? - potarła dłonią krocze jej spodni. - Kto zajmie się tym pragnieniem?
Carmen poczuła, że traci nad sobą panowanie. Palce Lizbeth były takie delikatne... a jej język... gdy tylko o nim myślała, czuła jak fala podniecenia zalewa jej łono.
- Przestań... błagam... on nie może... zobaczyć...- szeptała wijąc się w uścisku.
- Nie wiem czemu… przecież i tak jest tobą… zachwycony. - mruczała pokojówka pocierając zmysłowo palcami coraz bardziej wilgotny zakątek. - Poza tym… zdradzę ci sekret. Jego tu… nie ma.
Carmen zachlipała, ocierając się pożądliwie o ciało służącej ambasadora. W głowie miała chaos, z którego próbowała wydobyć jakąś sensowną wymówkę.
- Ale nie byłby zachwycony, że mnie... wzięłaś... prawda? Zostaw mnie, Liz. To... rozkaz... - ów rozkaz jednak brzmiał bardziej jak błaganie.
- Byłby bardzo zawstydzony i zły na mnie. By mnie ukarał…- mruczała pożądliwym tonem głosu Lizbeth zatracając się we własnych fantazjach. Pieściła brutalnymi ruchami dłoni pierś Carmen i wodziła palcami po spodniach dziewczyny. Na moment wysunęły się z nich pazury grożąc rozerwaniem materiału i odsłonięciem jej łona. Ale… zanurzająca się w pożądaniu Lizbeth nakręcana zapachem żądzy Carmen jeszcze jakoś zdołała się opanować.
- Nie powinnaś go złościć... ani zasmucać... puść mnie, Liz... - Brytyjka coraz mniej chciała, by kobieta ją posłuchała, jednak starała się wykorzystać wahanie jakie dostrzegła.
- Wpierw… muszę się zająć twoimi pragnieniami… jak dobra służka…- wymruczała kocio Lizbeth mając zamglony wzrok i nie zamierzając jej puścić.- Pachniesz taaak mocno swymi pragnieniami.
- Nie wierzę... - szepnęła Carmen, czując jak nie ma już siły walczyć. Sama rozpięła spodnie, by dłoń Liz mogła wpełznąć do środka i odkryć to, o czym wiedział już jej niezwykły węch.
Palce Lizbeth wykorzystały okazję sięgając głębiej i ze znawstwem pieszcząc łono i punkcik rozkoszy arystokratki. Powoli i delikatnie z początku, potem władczo Liz zajęła się kwiatuszkiem Brytyjki.
- Wypowiedz… życzenie madame…- mruczała wodząc językiem po szyi Brytyjki.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 12-12-2017, 08:38   #104
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Carmen pisnęła z własnej niemocy.
- Obiecaj... że mu nie powiesz... chociaż tylko... obiecaj... - szeptała spoglądając na swoje piersi o twardych, sterczących sutkach, które raz po raz drażniła dłoń służącej, podczas gdy druga jej ręka badała źródło niezwykłe wilgoci, która przemoczyła już majteczki Angielki.
- Obiecuję… nie powiem mu nic. - całowała szyję Carmen, sięgając palcami głębiej do kwiatu kobiecości Brytyjki, a kciukiem powoli muskając wrażliwy na dotyk guziczek rozkoszy. Także i jej dłoń zaciskała się drapieżnie na piersi ściskając ją zmysłowo.
Angielka czuła, że przegrała tę walkę. Pospiesznie zaczęła mocować się z ubraniem, które właśnie założyła na siebie.
- Liz... zrób to, na co masz ochotę ze mną. - Powiedziała, zamykając oczy.
- Taaak… - Lizbeth odsunęła się od Carmen rozpinając bluzkę,

odsłaniając czarny biustonosz, sięgnęła po fartuszek i rozwiązawszy go, zabrała się za spódniczkę i ją zrzucając z siebie.
- Chodźmy na łóżko…- wyszeptała zmysłowym chrapliwym głosem.
Carmen przygryzła wargę.
- Jeśli długo nas nie będzie... zorientuje się... - marudziła, ale posłusznie ruszyła we wskazanym kierunku - odziana zaledwie w majteczki i rozchełstaną koszulę.
- Wie że szukasz ubrania u mnie. Zna moją garderobę…- uśmiechnęła się Lizbeth zsuwając dla odmiany swoje majteczki, by Brytyjka mogła się przekonać, że nie tylko ona jest mokra.
Dziewczyna patrzyła na nią trochę tak jak mniejszy wąż patrzy na pytona i wie, że z tego starcia cało już nie wyjdzie. Usiadła na skraju łóżka i czekała, zaciskając mocno nogi, by stłumić woń własnego pożądania.
Lizbeth podpełzła do Brytyjki od tyłu i popchnęła ją do pozycji leżącej, uklękła okrakiem na głową Brytyjki mrucząc.
- Zrobimy to szybko i przyjemnie. Zaspokoimy nawzajem swe potrzeby.- zsunęła bieliznę z ud arystokratki do kolan.- Może być ?
Wciąż dająca się zaskakiwać tą otwartością Carmen nie odpowiedziała. Po prostu uniosła głowę i posłusznie przejechała języczkiem o mokrej muszelce służącej ambasadora, samej rozchylając przy tym lekko nogi.
- Miło… - jęknęła Lizbeth kręcąc kuperkiem i nachyliła się ku łonu kochanki. Też przesunęła językiem po kwiatuszku arystokratki, ale potem… głośny jęk wyrwał się z ust Carmen, gdy długi nieludzki język zanurzał się łapczywie w jej rozpalonej kobiecości, wijąc się przy tym na boki. Niczym wąża ukrywający się norce.
Dłonie wczepiła w narzutę, zaciskając rozpaczliwie palce. To było tak... cudowne! Jak spełnienie najskrytszych, najbardziej wijących się i śliskich pragnień, jakie mogła kiedykolwiek mieć. By jednak nie pozostawać gorszą, natarła języczkiem na łono kochanki.
Pomruki rozkoszy Lizbeth świadczyły że docenia starania arystokratki, sama pieszcząc wyuzdanymi muśnięciami języka wnętrze kochanki.Pokojówka wiedziała co robi, niewątpliwie umiała korzystać ze swego języka także w przypadku kobiet. Każdy jego ruch wywoływał nową falę przyjemnych doznań, a drżenie muszelki samej Liz pod pieszczotą języczka Carmen dawał poczucie satysfakcji, że nie jest pokojówce dłużna jeśli chodzi o przyjemność.
Brytyjka wiedziała jednak, że nie ma takich “warunków” jak kochanka, toteż po chwili języczek zastąpiły palce, którymi zdecydowanie poczęła ruszać w gorącym wnętrzu kochanki.
-...aaak...- wydusiła z siebie Lizbeth przyspieszając tylko namiętnie ruchy języka i prowokująco kręcąc biodrami. Przylgnęła twarzą do łona kochanki, sprawiając że ta poczuła niezwykłego gościa głębiej i wyraźniej .Rozkosz nadchodziła kolejnymi silnymi falami doznań, zbliżając się do wyjątkowo mocnego wybuchu ekstazy.
Carmen czekała na ten moment, napinając całe ciało, ustami wpiła się w łechtaczkę kochanki i tylko jej palce nie przestawały pieścić gorącej, pulsującej muszelki, którą miała nad sobą.
Głośny jęk obu kobiet, był zduszony gdy nawzajem całowały swe rozpalone pożądaniem ciała. Gdy ekstaza już opadła, Lizbeth nieco drżącym tonem głosu mruknęła.
- Przepraszam… poniosło mnie… oczywiście nic nie powiem, ale… możesz rzec, że cię obraziłam i należy mi się kara. Nie musi znać szczegółów.- przeciągnęła się zmysłowo dodając.
- Jesteś bardzo… masz duży temperamencik i to mocno na mnie działa. Czasem jak narkotyk. - zamruczała wodząc językiem między udami kochanki, acz omijając podbrzusze.
Brytyjka powoli odsunęła się. Starała się nie obrazić przy tym kochanki, jednak w jej głowie włączyło się uczucie, które najłatwiej określić jako “kac-moralniak”. Zrobiła się wyjątkowo cicha i nie patrząc w oczy Liz, zaczęła zbierać swoje ubrania.
Lizbeth też wyraźnie wydawała się rozbita, tym co zrobiły… nawet jeśli nadrabiała to miną. Powoli zaczęła zbierać i zakładać kolejne części swej garderoby.
- To całkowicie moja wina. Pozwoliłam sobie na zbyt wiele. - rzekła w końcu.
- Stało się... spróbujmy zapomnieć. - Zaproponowała Carmen, zaczynając się ubierać i stając tyłem do służącej ambasadora.
- Zgoda. Nic tu się nie wydarzyło. - potwierdziła pokojówka ubierając się szybko i bez odwracania. Uśmiechnęła się kwaśno dodając. - Czy życzysz sobie bym wam towarzyszyła w podróży?
Carmen obejrzała się na nią i spłonęła od razu rumieńcem, toteż szybko wróciła do zapinania zamków.
- Nie, to nie jest konieczne. - Powiedziała cicho.
- Też tak myślałam. - uśmiechnęła się gorzko i ironicznie zarazem Lizbeth. - Przyznaję, że jesteś cudowną kochanką. Nawet jeśli trochę… nieśmiałą. Twój mężczyzna powinien się cieszyć, że cię ma.
- Uważaj, bo pomyślę, że chcesz być dla mnie miła. - Carmen uśmiechnęła się, poprawiając przed lustrem fryzurę, po chwili obejrzała się znów na Liz - tym razem panując już nad mimiką.
- Idziemy?
- Oczywiście że chcę. Cały czas bywam milutka. Tyle że na różne sposoby... - mruknęła zaczepnie Lizbeth i skłoniła się szybko, by zasłonić język, który mimowolnie wysunął się z ust. Brytyjka uśmiechnęła się lekko i ruszyła przodem.
Schodziły po schodach, Carmen mając dziwny dreszczyk wywołany świadomością że Lizbeth mogła powtórzyć swój figiel z chwytaniem za piersi. Oczywiście szanse na to były malutkie, ale ta świadomość.. nadal się w niej tliła.
Wkrótce dotarły do flagowego pojazdu ambasadora i tym razem to Joshua siedział za kierownicą.
- Mogłem się domyślić, że długo zajmie przeszukiwanie garderoby. Było co przymierzać?- zapytał ambasador przyjacielsko.
- Taaak, zdecydowanie. - Odpowiedziała Carmen i nie patrząc na Liz, wsiadła do pojazdu.
Ruszyli powoli do bramy, gdy Joshua wyjaśniał.
- Nie wiem skąd u niej taki gust. Po prostu lubi się prowokująco ubierać. Naprawdę ciężko ją nakłonić, by prywatnie nie przyciągała uwagi strojem. Tylko podczas misji nie ma z nią problemu. Odzywa się w niej pewnie profesjonalizm, zazwyczaj zagrzebany pod jej obecną naturą.-
- Ciekawe czy gdyby wtedy wiedziała, co się z nią stanie... czy byłaby zadowolona. - powiedziała refleksyjnie Carmen, śledząc wzrokiem mijane widoki.
- Chodzi ci o przemianę? Z tego co słyszałem była dobrowolna. - stwierdził Joshua uśmiechając się ciepło i zerkając od czasu do czasu na dekolt stroju Brytyjki. - Wolała to niż… czekanie na śmierć.
- Dla mnie to dziwne. W naszej pracy... ja jestem od dawna oswojona ze śmiercią. Właściwie to... nie chciałabym być stara. Wolałabym odejść.
- To zrozumiałe. Starość.. emerytura jest czymś okropnym, gdy całe życie było pełne adrenaliny. Człowieka taka stagnacja rozrywa od środka.- zgodził się z nią Joshua.- Ale tobie to akurat nie grozi… ta cała afera z mumiami i z Aishą. Emocji ci raczej szybko nie zabraknie.
- To prawda. Śmierć też pewnie w końcu się o mnie upomni. - Powiedziała z lekkim uśmiechem - mam tylko nadzieję, że nie w jakimś głupim momencie. Chciałabym mieć poczucie, że oddaję życie za coś, a tak... jest mi obojętne jak i kiedy to nastąpi właściwie.
I zdała sobie sprawę, że jej słowa zabrzmiały… trochę znajomo. Lizbeth mogła wszak wypowiedzieć to samo.
- Miejmy nadzieję, że nie uczyni tego za szybko. To by była wielka strata, gdyby coś takiego ci się przydarzyło.- stwierdził czule sir Drake, gdy powoli dojeżdżali do lotniska. Tyle już dni minęło odkąd Brytyjka widziała Skylorda. Tyle się wydarzyło.
A i tak aeroplan sprawił rumieniec na jej obliczu, przypominając jej co przeżyła na jego pokładzie. I z kim.
- To ten?- wskazał go Joshua upewniając się, bo ciężko było go pomylić z innym aeroplanami.
Carmen uśmiechnęła się enigmatycznie.
- Tak, to on. Myślę, że ci się spodoba... - Powiedziała.
- Jest duży.. ale przyznam, że wolę pływać niż latać. - sir Drake zaparkował obok aeroplanu, sprawiając że jego opiekun wyszedł z pojazdu i zaczął od “uprzejmego”.
- Czego tu…- ale potem zamilkł, bo zobaczył Carmen. Dziewczyna pomachała do niego wesoło.
- Dzień dobry. Tęskniłeś? Poznaj pana ambasadora Drake’a z naszej ambasady. - Wskazała Joshuę.
- Trochę. A przede wszystkim nudziłem. Mają tu kiepskie piwa.- rzekł kapitan prężąc się dumnie i przedstawiając.- Kapitan Victor McCree do usług. Przypuszczam że chcecie gdzieś polecieć?
- Właściwie, to chciałam żebyś przestał się nudzić, a ponieważ pan ambasador musi pilnie opuścić kraj, przejdziesz na jakiś czas pod jego dowodzenie. Joshua... chcesz coś dodać? - zapytała towarzysza.
- Może dokumenty.- Joshua podał papiery, które miał przy sobie. Victor je przejrzał.
- Sprawa pilna i ściśle tajna. Czyli robić co każą, nie pytać o nic i zapomnieć po fakcie. Tak ciężko? - zapytał po zapoznaniu się z nimi.
- To bardzo delikatna sprawa. Musisz dbać o ambasadora.Teoretycznie nie powinien on opuszczać Zurychu. - Rzekła Carmen i znów poczuła się winna, bo to ona była przyczyną tego stanu.
- Ma się rozumieć. Ze mną jest bezpieczny jak w kołysce domowej. To kiedy wyruszamy?- zapytał McCree.
- Jutro z rana. Aeroplan będzie gotowy?- zapytał Joshua.
- Już jest. W każdej chwili możemy startować.- stwierdził dumnie Victor klepiąc czule swój pojazd dłonią.
Carmen spojrzała na ambasadora.
- No to to już twoja decyzja zatem…
- W takim razie do jutra. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia przed odlotem.- stwierdził z uśmiechem Joshua i spojrzał na Carmen. - Gdzie cię odwieźć? Czy może wracasz ze mną do ambasady?
- W sumie mam dwie-trzy godziny. Są do twojej dyspozycji. Jeśli masz coś do zrobienia, po prostu zostaw mnie na mieście, a jeśli masz ochotę na moje towarzystwo... - ukłoniła się - Jestem na rozkazy. - Dodała z łobuzerskim uśmiechem.
- To niestety wielka pokusa.- westchnął teatralnie Joshua i ujął dłoń Carmen prowadząc ją do samochodu. Pocałował wierzch jej dłoni.
- Będę samolubnym draniem i zatrzymam cię przy sobie. - rzekł z uśmiechem i zmarkotniał.- Choć nie jestem pewien czy będę przyjemnym towarzystwem. Cóż.. najwyżej Lizbeth nas rozerwie… - te słowa przyspieszyły bicie serca Brytyjki. Wszak wspomnienia jej języczka były jeszcze świeże. - ... umie grać na fortepianie.
Spotkanie z Liz nie było teraz czymś, czego panna Stone by sobie życzyła toteż wzięła ambasadora pod ramię i zapytała:
- A kiedy ostatnio spacerowałeś po parku albo nad rzeką?
- Przyznaję że nie pamiętam. A i nie byłem w żadnym z tutejszych parków. Nie będzie cię to nudziło? Obawiam się, że tutejsze parki nie różnią się niczym od angielskich. - stwierdził żartobliwie Joshua, myląc się wielce. Tutejsze parki strzeżone były przez duże inteligentne małpy.
- W dobrym towarzystwie nigdy się nie nudzę. - Powiedziała wesoło, po czym dodała. - A i może na łonie natury wyciągnę z ciebie więcej zeznań…
- To może zadziałać w obie strony. Ostatnim razem wyciągnęłaś dość pikantne wspomnienia ze mnie. Odwdzięczysz się tym samym?- zapytał uprzejmym tonem sir Drake, gdy już wsiadali do samochodu i ruszali na poszukiwanie ogrodów do zwiedzania.
Zarumieniła się odruchowo.
- Och, nie wiem czy powinieneś tego słuchać... stracisz resztki szacunku dla mnie.
- Odparła.
- Czy moje wstydliwe sekrety… wspomnienia sprawiły, że straciłaś szacunek do mnie? - spytał retorycznie przemierzając automobilem kolejne ulice, zbliżając się do tego samego parku, w którym Carmen i Orłow rozkoszowali się sobą na łonie natury.
Brytyjka westchnęła. Że też w Zurychu nie mogło być innych parków...
- Nie, raczej zaciekawiło. No dobrze, ale to będziesz musiał zadawać konkretne pytania. Raz ty raz ja. Zgoda?
- Zgoda… Jakie miejsce było najbardziej szaloną lokacją… w której… miałaś okazję figlować?- zaczął od naprawdę śmiałego pytania. Zatrzymał samochód tuż przy bramie parkowej. - Dam ci odrobinę czasu na przemyślenie, prowadząc cię w głąb tych alejek.
“Tu” - aż cisnęło się na usta, ale Carmen postanowiła skorzystać z chwili na zastanowienie. Po chwili roześmiała się i nachyliła nad uchem Drake’a, by mu odpowiedzieć.
- Pokład Skylorda, w trakcie lotu, tylko nie mów Victorowi.
- Takie miejsca uznajesz za podniecające? Szkoda więc że lecę tylko z Lizbeth.- zażartował mężczyzna obejmując ramię Brytyjki swoim ramieniem, gdy chodzili po parku. Teraz, za dnia, było więcej ludzi i więcej czujnie obserwujących wszystko małp. Było tu nawet ładnie… park ów wzorowany był na ogrodach londyńskich i angielskiej szkole ogrodnictwa.
- Raczej... mam słabość do adrenaliny, ale ty bynajmniej pokrzywdzony z powodu towarzystwa... - przełknęła ślinę - Liz nie powinieneś być. Powiedz mi... wiesz coś więcej o jej przeszłości? Zanim... stała się taka?
- Trochę. Nie znam jej prawdziwego imienia, ale kryptonim tak. Nazywana była “Orchideą” i z tego co mi udostępniono, była agentką jak ty. Jedną z najlepszych agentek pracujących dla Korony. Ma na koncie wiele spektakularnych akcji, o których ani ty ani ja nie mamy pojęcia. Działała przez około czterdzieści lat.- wyjaśnił z uśmiechem Joshua i dodał nieśmiało. - Masz rację… lecę z Liz, ale ma ona jedną wadę. Nie jest… tobą. Co prawda… Lizbeth żartuje, że zadurzyłem się w dziewczynie z plakatu, która nie istnieje. I… choć nie nazwałbym tego zadurzeniem, to… przyznaję, że byłaś bohaterką wielu mych śmiałych fantazji.
Carmen spojrzała na niego.
- Wiesz, że mnie zawstydzasz? Liz ma rację, nie jestem dziewczyną z plakatu. Jestem... brudna przez to, jaką pracę wykonuję... i pewnie z wyboru również.
- Moje fantazje… też do czystych należą. - zaśmiał się cicho Joshua. I wzruszył ramionami. - Przez kilka lat pływałem po południowych wodach i w pasie równikowym. Na statku pełnym mężczyzn, zawijając do portów pełnych głównie murzynek i azjatek. Ty mi towarzyszyłaś wtedy w samotne noce. Śliczna i piękna… kusząca. I…- spojrzał na nią pożądaniem.- ... na żywo jesteś jeszcze piękniejsza. I bardziej zmysłowa.
Westchnął lekko.
- Nie zrozum mnie źle. Wiem że jesteś tylko kobietą, a nie aniołem który zszedł z plakatu. Ale ciężko… zapomnieć o tamtych nocach, gdy tylko mi towarzyszyłaś na statku. I ciężko wyzbyć się tej słabości do ciebie.
Spuściła wzrok, faktycznie onieśmielona trochę tym wyznaniem.
- Aa... co ci się we mnie najbardziej podobało wtedy? I czy to się dalej zgadza?
- Na plakacie byłaś śmiała, wesoła, wyzywająca… i kusząca zarazem. - stwierdził z uśmiechem Joshua. - I nadal jesteś. I na plakacie i w rzeczywistości. Oczywiście.. w moich fantazjach, byłaś zdecydowanie mniej pruderyjna i bardziej… nieprzyzwoita. Ale to tylko fantazje marynarza, który zbyt długo przebywa na morzu zamiast w objęciach kobiety.
- Hmmm chyba wiem jakie będzie moje kolejne pytanie, ale... twoja kolej. - Powiedziała, gdy stanęli na brzegu stawiku.
- Jaka część twego ciała szczególnie lubi dotyk męskiej dłoni ?- Joshua zdecydowanie wyszedł poza reguły savoir vivre'u ze swymi pytaniami. Ale mogło to być spowodowane jutrzejszym odlotem. Nie wiedział, czy i kiedy wróci ponownie. Kiedy się spotkają, jeśli w ogóle… więc pozwalał sobie na to ryzyko.
Jednak po tym co zrobił, Carmen bynajmniej nie zamierzała go za to besztać. Zachowywała się jakby chodziło o najzwyklejsze pytania pod słońcem. A przynajmniej starała.
- Hmmm... chyba... szyja... i pośladki. - Odparła nie patrząc mu w oczy, lecz obserwując stadko kaczek. Nie byłaby jednak agentką, gdyby nie zachowywała czujności nawet w takiej sytuacji. Widziała kątem oka dłoń Joshuy zbliżającą się do jej pośladka, by sprawdzić jej prawdomówność. Ale… zawahał się. Najwyraźniej nauczyły go tego poprzednie porażki.
- Pozwolisz sprawdzić swe słowa?- zapytał po chwili, najwyraźniej zdeterminowany zbliżającym się rozstaniem.
- Ja... em... to chyba nie jest odpowiednie miejsce. - Sama nie wiedziała, co powiedzieć.
- Rozumiem… masz absolutną rację.- schował dłonie za siebie niczym skarcony przez nianię łobuziak.
Carmen zrobiło się go żal.
- Posłuchaj... ta sytuacja jest dla mnie ciężka i może dlatego trzymam większy dystans niż zasługujesz. Po prostu... wiem o twojej słabości do mnie i nie chcę jej wykorzystywać. I tak... trochę sobie na to pozwoliłam, a pójście dalej... myślę, że zasługujesz na coś więcej z mojej strony niż tylko... przygodę. Chyba że... chcesz tak bardzo... - zamilkła, orientując się, że zabrnęła trochę za daleko.
- Cóż… cieszy mnie, że masz tak wysokie o mnie mniemanie. Za wysokie, zważywszy co jest ode mnie wymagane w związku… z Lizbeth.- speszył się Joshua i westchnął.- Ja nie mogę związać się z żadną kobietą, dopóki mam ją. Lizbeth wymaga specjalnej opieki, która… jaka żona zaakceptowałaby, że jej mąż oddaje się lubieżnym zabawom z inną?
Spojrzał z uśmiechem na Carmen.
- Ja… nie uważam że zasługuję na więcej z twej strony. I… właściwie, wszystko co… mi dałaś do tej pory. Rozmowy… pokaz akrobatyczny… i to co Lizbeth… ci potem zrobiła... - speszył się i wyraźnie nieco rozochocił poniżej pasa, gdy to wspomniał.
- Tak czy siak. Nie liczę na płomienny romans z twej strony. Ty jesteś czynną agentką. Dziś tu, jutro na drugim końcu świata. Ja… uwiązany do osoby której nie mogę zostawić, a żadna kobieta jej obecności nie zaakceptuje. Założenie rodziny raczej nam nie grozi. - zakończył swe wyjaśnienia.
- Mówisz tak, jakbyś nigdy nie bawił się... no wiesz... w trójkątach, a sam kiedyś o tym wspominałeś, że obudziłeś się przy dwóch pięknych dziewczynach. Przypuszczam, że nie kazałeś jednej wyjść. - Powiedziała Carmen, tym razem obserwując gałęzie drzew.
- Tak… ale to były zabawy. To były dwie Tajki, śliczne i wesolutkie i ledwo mówiące po angielsku. I choć… kochaliśmy się namiętnie we trójkę, to wiadomo było, że potem rozejdziemy się. Każde w swoją stronę. Co innego przygoda taka… co innego, życie. Jak ty byś zareagowała na widok Lizbeth wodzącej ustami po mojej męskości ? Ze świadomością, że taki widok… czeka cię… przynajmniej dwa razy w miesiącu? - zapytał retorycznie.
Carmen przełknęła ślinę. I zamknęła oczy.
- Ta wizja... nie gości w mojej głowie po raz pierwszy. - Odpowiedziała wymijająco, ale jednocześnie dając Drake’owi okazję by czytał między wierszami.
- Jeśli… chcesz… możesz zobaczyć. - mruknął cicho Joshua i dodał już głośniej. - A co do… reszty… to… ujmijmy to tak. Cokolwiek mi dasz, przyjmę z radością. Czego nie zechcesz dać… nie urazi mnie to. Samo obcowanie z tobą, rozmowa, widok twej twarzy… już jest dla mnie wystarczającym minimum.
- Jesteś niemożliwy... - Carmen w nagłym zrywie pocałowała mężczyznę w usta, wspinając się na palce. Gdy ten poczuł jej wargi, przycisnął swoje usta do jej w namiętnej zachłanności… niczym zbłąkany wędrowiec na pustyni do lustra wody w oazie. A Carmen poczuła jego dłonie na swoich pośladkach zaciskające się zaborczo i ugniatające je namiętnie. Sprawdzał jej słowa… z wyraźnym entuzjazmem.
Jego dotyk rozbudzał ją, choć swoje już zrobiły słowa. Carmen jednak postanowiła trzymać się postanowień.
- Joshua... - szepnęła jego imię jako delikatne otrzeźwienie.
- Tak? - zapytał po pocałunku, sięgając ustami do szyi, w kolejnych celach… badawczych. Wodził po nich wargami i językiem, nie wypuszczając pośladków Brytyjki spod opieki swych zaborczych dłoni.
Na moment zabrakło jej słów.
- Jesteśmy w parku... a ty jesteś ambasadorem... - Przypomniała mu.
- Nie robimy jednak nic niestosownego. Przynajmniej na razie.- stwierdził mężczyzna językiem wodząc po szyi Carmen. Dociskana dziewczyna, czuła że “na razie” ma tu znaczenie. Wszak przekonywała się, że określenie maszt jakim posługiwała się Lizbeth odpowiadało prawdę. Przestrzeń pomiędzy jej podbrzuszem, a jego wypełniona była czymś sztywnym i przyjemnie się ocierającym.
Westchnęła.
- Muszę... ci coś... wyznać... - próbowała skupić się na słowach, lecz niezwykle ciężko jej to przychodziło.
- Mów.- stwierdził cicho rozkoszując się miękkością jej pośladków, choć okrytych materiałem spodni i wodząc ustami po szyi trzymanej kobiety. W pełni korzystał z sytuacji, która wszak mogła się nie powtórzyć.
- Ja... - przełknęła ślinę i odruchowo odsunęła nieco głowę, by ułatwić mężczyźnie dostęp do swojej szyi - Ja i... Liz... my... no wiesz... ona mnie napadła... a ja... chyba za słabo się opierałam... - wyszeptała.
Mężczyzna na moment zamarł przerywając pieszczotę języka na szyi Brytyjki, porażony jej słowami.
- Przepraszam.. to moja wina… powinienem… wyciągać wnioski i nie dopuścić, byś została z nią sam na sam. Wiedziałem przecież, że reaguje silniej… przy tobie.- opacznie przy tym zrozumiał jej wyznanie. - Nie wiem jak ci to wynagrodzić.
Carmen spłonęła rumieńcem znów.
- Cóż... język Liz... myślę, że wynagrodził mi to... i ciężko mi się gniewać, choć... po prawdzie nie czuję do niej pociągu. Było to jednak... interesujące doświadczenie.
- Cieszy mnie to, że nie masz do niej żalu. - szeptał pomiędzy pocałunkami na jej szyi. - Jeśli jednak jakoś mogę ci to wynagrodzić, lub… jeśli uważasz, że powinienem ją bardziej pilnować…
- Wiesz, skoro o tym wspomniałeś, to ja... chciałabym was zobaczyć. Razem. Jakbyście to wy byli... artystami estradowymi, a ja widzem. - Cicho zdradziła mu swoją fantazję.
- Nie dam gwarancji, że widok będzie tak wspaniały. Ale zgoda…- uśmiechnął się Joshua niechętnie wypuszczając Carmen ze swych ramion. -... jestem gotów spełnić twój kaprys. A znając Lizbeth… ona też. Oczywiście… nie gwarantuję, że nie będzie cię prowokować przy tej okazji.
- Tylko ona? - Zapytała Carmen, patrząc na niego znacząco.
- Ja… może też… - spojrzał wprost w jej oczy, dodając żartem. - Nie zmartwię się jeśli dołączysz do nas.
I spojrzał w kierunku wyjścia z parku. - Chodźmy… więc… ale nie licz, że puszczę twoją pupę… teraz, gdy ją… mam w zasięgu dłoni.
Bo i tuląc agentkę nadal jedną dłonią zaborczo pieścił jej pośladek.
- I gdzie zniknęło dobry wychowanie? - Zapytała Carmen, podniecona, ale i rozbawiona tym zachowaniem.
- Byłem piratem… bardzo długo. - przypomniał jej mężczyzna i westchnął. - Poza tym… przy tobie naprawdę trudno utrzymać ręce przy sobie.

Podróż z powrotem do posiadłości ambasadorskiej zajęła kilkanaście minut podczas których oboje byli zbyt spięci i podekscytowani zarazem, by rozmawiać.
Na miejscu dość szybko znaleźli pokojówkę, porządkującą pokój muzyczny.


Uśmiechnęła się na ich widok prężąc leniwie i prowokująco.
- Zaraz skończę… przygotować kawę czy herbatę?
- Carmen powiedziała mi co zrobiłaś. - zaczął Joshua, a Lizbeth westchnęła głośno. - Poniosło mnie… przepraszam. Była bardzoooo niegrzeczna… zdarza się.-
Uśmiechnęła się do Brytyjki, mówiąc dalej do swego Pana i władcy. - Była jednak bardzo zadowolona w trakcie.
I lubieżnie oblizała wargi swym długim zwinnym językiem.
Carmen spłonęła rumieńcem, ale wytrzymała wzrok służącej.
- To... prawda i nie chodzi o to, że mam ci coś za złe, ale... jeśli wam to nie przeszkadza... - przeniosła wzrok na Joshuę, po czym spuściła wstydliwie oczy - Chciałabym was... zobaczyć... razem.
- Hmmm…- wstała powoli i znów się przeciągnęła zmysłowo. - Pod jednym warunkiem.
- Stawiasz warunki?- to wyraźnie zaskoczyło Joshuę, ale czy Carmen? Pokojówka niby była jego własnością, ale wbrew temu ograniczeniu wolności wykazywała sporą niezależność.
- Oczywiście… jestem… dobrą służką. - rzekła przekornie podchodząc do mężczyzny i beztrosko chwytając dłonią z wyraźny pod spodniami “maszt” mężczyzny. Przesunęła palcami. -... i dbam o twoich gości mój panie. Mój warunek to… strój… panna Stone musi się przebrać w coś… wygodnego. W coś co pozwoli jej w pełni docenić widowisko. Cała moja garderoba jest do jej dyspozycji. Na pewno znajdzie sobie coś… odpowiedniego.
Spojrzała wprost w oczy Carmen bezczelnie pieszcząc Joshuę poprzez, powolnymi ruchami palców.
- Prawda?
Brytyjka przełknęła ślinę.
- Nie bardzo wiem, co masz na myśli... - odruchowo skłamała.
- Wygodniejszy strój… łatwy do zdjęcia, gdy sytuacja zrobi się zbyt gorąca. Oczywiście… równie dobrze mogłabyś oglądać nas… nago… ale to chyba… nie wypada? - zapytała figlarnym tonem nie przestając pieszczoty i trzymając Joshuę w potrzasku swych palców.
Carmen przygryzła wargę i spojrzała niepewnie na mężczyznę, który chyba też wahał się między tym co wypada, a na co miałby ochotę. W końcu Brytyjka skinęła głową na znak zgody. Ta dwójka miała się przed nią całkiem obnażyć i pokazać swoje intymne chwile, powinna więc nieco... ułatwić im to, dopasowując się do sytuacji.
- To... co powinnam ubrać? - zapytała, a Liz aż zaświeciły oczy.
- Na moim łóżku leży specjalny strój pokojówki, który miałam założyć dla mego pana wieczorem. Ty go załóż... madame.
Agentka czuła, że właśnie podpisała na siebie cyrograf, lecz cóż było robić? Posłała jeszcze jedno spojrzenie ambasadorowi i bez słowa udała się do sypialni Lizbeth. Tam na równo pościelonym łóżku leżał ów “strój” na widok którego nawet Carmen poczuła szok obyczajowy.
- Nie... ona chyba nie mogłaby... - szepnęła do siebie, lecz było już za późno.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 13-12-2017, 23:39   #105
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Po kilku chwilach, gdy Liz i ambasador przygotowali się do przedstawienia, Carmen wróciła do nich, wstydliwie zakrywając nagie piersi. Kostium, który miała na sobie bowiem nie przewidywał posiadania “góry”, właściwie bardzo wielu rzeczy nie przewidziano w nim.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/47/65/8a/47658a5b98729135064ad9c4b0a4162a.jpg[/MEDIA]

- Liz... często się tak ubierasz? - zapytała speszona, obserwując reakcję pokojówki i jej pana.
- Oczywiście… zwłaszcza gdy żar podbrzuszu… narasta. Wtedy… stroje stają się zbędne.- uśmiechnęła się lubieżnie Lizbeth klęcząc już na czworaka przed siedzącym mężczyzną. Nadal ubrana, ale to akurat nie czyniły sytuacji mniej zmysłową.
- Bywam bardzo dyskretna -. mruknęła zerkając za siebie na Carmen. - A ten strój jest nagrodą za moją… dyskrecję.
Joshua… nie był ubrany. Miał rozpiętą koszulę i tors naznaczony zadrapaniami paznokci. Spodnie i bieliznę miał już na kostkach i wpatrywał się w prawie nagą Brytyjkę z zachwytem i pożądaniem. Nie potrafił oderwać od niej oczu, wodząc spojrzeniem po jej kragłościach.
Jego odsłonięta męskość w pełni zasługiwała na przydomek masztu, choć teraz arystokratce kojarzyła się z wycelowanym w nią działem. Uwagę agentki przyciągnęło też lewe kolano mężczyzny. Pokryte bliznami i wyraźnie zniekształcone… ślad po bitewnej ranie, która sprawiła, że zszedł z pokładu okrętu na stanowisko ambasadora.
- Proszę zająć… miejsce w fotelu i delektować się przedstawieniem.- wymruczała Lizbeth muskając czubkiem swego języka, szczyt włóczni kochanka.
- Jeśli będziesz miała jakieś życzenia to nie wahaj się ich wyrazić.- rzekł ambasador przełykając z trudem ślinę.
- Lub do mnie dołączyć. - zachichotała Lizbeth kręcąc wesoło kuperkiem, dobrze widocznym spod wyjątkowo krótkiej spódniczki.Tak że Brytyjka widziała jej czarną bieliznę.
Widząc jak hojnie obdarzony jest Drake oraz jak na nią patrzy, Carmen dosłownie czmychnęła na fotel naprzeciwko nich i usiadła podciagając kolana pod brodę, by zasłonić nagie piersi. Dopiero wtedy odważyła się znów spojrzeć na figlującą parę.
Joshua siedział naprzeciw niej wpatrzony rozpalonym spojrzeniem w Carmen, nie potrafiąc odwrócić od niej wzroku. Oddychał ciężko i rozkoszując się sytuacją równie zawstydzony, co ona.. Jedynie Lizbeth wydawała się całkowicie pogodzona z obecnością widowni. Z lubością zbliżyła się do dumy swego kochanka. Z początku czule muskała pocałunkami ten wrażliwy na dotyk organ, a potem… szeroko otworzyła usta i język wysunął się niczym wąż. I tak zaczął powoli owijać się wokół owego masztu. Carmen miała wrażenie, że Lizbeth robiła to po to, by… przycupnięta dziewczyna mogła obejrzeć sobie wszystko.
Palce pokojówki sięgnęły do swych majteczek i pocierały powoli łono… i temu też Carmen mogła się przyjrzeć, czując jak w jej własnym wnętrzu rozpala się płomień pożądania.
- Więc tak... wygląda... dyscyplinowanie? - spytała cicho, chłonąc widoki i wbijając palce we własne kolana, jakby bała się, że zaraz przestaną jej słuchać.
- Ttaaak… mniej… więcej…- szeptał z trudem Joshua spoglądając cały czas na przycupniętą arystokratkę. - Najpierw… musi… zasłużyć… na… nagrodę.
- Domyślasz się jaką?- zapytała Lizbeth cmokając z czułością męskość swego pana. - To bardzo przyjemne uczucie… podskakiwać… na maszcie.
Paznokcie jej palców wysunęły się stając szponami i z trzaskiem rozrywając figlarne majteczki osłaniające dotąd kobiecość pokojówki.
Carmen odruchowo drgnęła i spojrzała w oczy ambasadora, który wyraźnie tracił nad sobą panowanie. Zresztą sam widok języczka Liz owiniętego nieludzko wokół jego męskości był tak podniecający, że wilgoć zalewała “strój” Brytyjki, a co dopiero gdyby też poczuła tę pieszczotę, albo sama do niej dołączyła... Przełknęła ślinę.
Joshua tracił coraz bardziej zawstydzenie. Jego oczy wodziły po prawie nagim ciele Brytyjki zachłannie. Tak jakby chciał zapamiętać każdy detal. Zaciskał nerwowo palce na fotelu patrząc na nią z tęsknotą i pożądaniem. Nie mógł podejść… kalectwo utrudniało mu to.
Jedynie zerkająca na oboje Lizbeth nie czuła żadnego napięcia. Jej język zwinnie owijał się wokół twardego miecza kochanka, polerując jego ostrze powoli i leniwie. Podobnie bez pośpiechu poruszała palcami w swym kwiatuszku dołączając do tego przedstawienia lubieżne odgłosy. Całkowicie nieskrępowana żadnymi zasadami.
Carmen powoli zsunęła złączone nogi na ziemię, odsłaniając tym samym swoje piersi przed oczami ambasadora. Widziała jak jego oddech przyspieszył, jak wpatruje się w jej biust oblizując spierzchnięte wargi. Czuła że też stała się częścią tego przedstawienia, rozkoszą dla oczu mężczyzny, tak jak rozkoszując dla jego ciała był ocierający się o jego armatkę i woreczki z amunicją język Lizbeth. Ta zresztą uśmiechnęła się na widok obu krągłych skarbów agentki i skomentowała jej ruch zmysłowym pomrukiem.
- Mogę się podzielić… taki duży maszt starczy dla dwójki.
- Ja...em... nie powinnam... - oponowała Brytyjka, choć przełknęła też ślinę odruchowo.
- Nie zmuszam…- mruknęła Lizbeth na moment przyciskając wargi do samego czubka fletu kochanka i wygrywając na nim cichy jęk, który wyrwał się z jego ust.
- Ale to twoja… strata…- jęknęła przesuwając językiem po całej długości męskości Joshuy.
- Ambasador z pewnością nie miałby nic przeciw. - zerknęła na prawie nagą agentkę żartując.- A ja nigdy nie miałam towarzystwa tu na dole.
Brytyjka odruchowo podniosła spojrzenie na twarz Drake’a, jakby zastanawiała się czy Liz mówi prawdę. Choć wiedziała w duchu że pokojówka nie kłamie. Wszak raczej nie dyscyplinował Lizbeth w towarzystwie innej kobiety.
Agentka wczepiła palce w poręcze fotela, z rosnącym napięciem - głównie w podbrzuszu - obserwując spektakl.
- Mmm… - pomrukiwanie Lizbeth towarzyszyło jej językowi owijającemu się wokół konara kochanka niczym wąż. Pieściła go z lubością i pietyzmem, sama pieszcząc swój rozpalony pożądaniem zakątek, równie mokry co u Brytyjki.
Przerwała na moment zabawę i rzekła spoglądając na Carmen.
- Teraz musisz wstać i podejść bliżej obejrzeć wszelkie szczegóły. Najlepiej… stań obok mego pana.
A Joshua tylko zgodził się z nią kiwając głową.
Akrobatka zawahała się, lecz pokusa była zbyt wielka, powoli wstała i podeszła do pary, rozpalonym wzrokiem śledząc ich pieszczoty. Po chwili umiejscowiła się tyłeczkiem na poręczy fotela ambasadora.
- Patrz uważnie… byś niczego nie przegapiła. To mój… popisowy numer. - mruknęła Lizbeth wpierw dając całusa w sam czubek, a potem owijając językiem męskość kochanka niczym bluszcz. Mając tak unieruchomione żądełko powoli zaczynała zanurzać go jaskini swych ust nie przerywając delikatnych ruchów samego języka. Carmen przyglądając się temu poczuła też coś jeszcze… palce ambasadora chwytające ją za pośladek, ściskające zachłannie i drapieżnie. Drugą dłoń Joshua umieścił na głowie pokojówki pieszcząc jej włosy i głaszcząc niczym kotkę. Ale wzrok… ten miał cały czas utkwiony w młodej agentce.
Carmen roziskrzonym wzrokiem przyglądała się niesamowitemu pokazowi Lizbeth, czując jednak, że sama jest obserwowana, podniosła oczy na Drake’a. Po chwili uśmiechnęła się psotnie i zbliżyła twarz do jego ucha:
- Zemsta... - szepnęła, po czym wpiła się ustami w szyję ambasadora, pieszcząc ją niemniej zmysłowo języczkiem niż Liz robiła w przypadku masztu marynarza.
Usłyszała cichy jęk i czuła jak uwięziony pomiędzy kobietami Joshua drży. Jej pieszczota również sprawiała mu przyjemność. A i on nie szczędził jej doznań masując silną dłonią tyłeczek Carmen. Pomrukiwania i ruchy głowy Lizbeth nabrały intensywności .Ambasador docierał do szczytu rozkoszy uwięziony językiem i wargami pokojówki.
Brytyjka zaś pieściła jego szyję i uszko, szepcząc do niego niby chochlik:
- To doprawdy piękne przedstawienie... spodziewam się wielkich fanfar na koniec... - mówiła z rozbawieniem, by w pewnym momencie ukąsić mężczyznę w płatek ucha.
- Tak… - jęknął Joshua, a po kilku ruchach głową Lizbeth uwolniła jego męskość ze swych okowów, by zostać opryskaną tymi intensywnymi fanfarami. Pokojówka przyjęła ów atak na swój makijaż bez zmrużenia oka, oblizując się tylko leniwie, a potem zajęła znów masztem kochanka muskając go językiem.
- Dołączysz… może ?- zapytała żartobliwie, a z ust pieszczonego ambasadora wyrwało się ciche “tak”… co mogło oznaczać wszystko w tej sytuacji.
Brytyjka czuła, że już dłużej się nie powstrzyma, a jednak chciała wejść do gry na własnych zasadach. Siedząc na poręczy fotela przełożyła zwinnie zgrabne nogi przez Joshuę, by oprzeć stopy na drugiej poręczy. Znów zbliżyła usta do jego ucha, jednocześnie dłonią delikatnie pieszcząc podbródek i szyję mężczyzny. Wiedziała wszak, że nie jest w stanie dorównać lubieżnością Liz, toteż spróbowała urzec ambasadora innym rodzajem, bardziej wysublimowanych pieszczot.
- Co mówiłeś? - zapytała go z uśmiechem, by znów języczkiem smagać płatek jego ucha.
- Tak… dołączysz? - wydukał z siebie mężczyzna, jedną dłonią sięgając do biustu Brytyjki i łapczywie pieszcząc jej krągłość. Jego spojrzenie wędrowało po jej ciele, rozpalone i dzikie.
Co uświadomiło Carmen… że sytuacja jest odwrotna. To Lizbeth musi dorównać jej… Akrobatka miała bowiem tą przewagę, że była żywym wcieleniem fantazji sir Drake’a. I to jej pokojówka musiała dorównywać swymi talentami. Doprawdy, co za oddany wielbiciel.
To łechtało jej ego, ale też podsycało psotną naturę.
- Sama nie wiem... - udała, że się zastanawia, ocierając się noskiem o jego szyję - Liz świetnie sobie radzi... no chyba, że bardzo ci zależy... i gotów jesteś ładnie poprosić…
- Bardzo proszę… błagam…- jęknął mężczyzna ugniatając drapieżnie piersi Carmen.- Zrobię wszystko.. co w mej mocy… co zechcesz.
- Hmmmm... - wymruczała zasuwając się z fotela, a następnie przeciągnęła się zmysłowo stając obok Liz i przyglądając imponującej męskości Joshuy.
- Skoro mam już na sobie ten strój... czekam na polecenia, panie ambasadorze. - Powiedziała z szelmowskim uśmieche - Dokładnie, krok po kroku mów mi, co powinnam robić…
- Zdejmij majteczki… chcę zobaczyć… wszystko. - szepnął podnieconym głosem, a potem zwrócił się do Liz.- Ty też się rozbieraj… nie chcę by Carmen czuła się skrępowana faktem, że masz na sobie więcej niż ona.
- Tak jest.- odparła zadziornie Lizbeth i spytała Brytyjkę.- Chcesz popatrzeć, czy ci to obojętne?
- Chętnie popatrzę... poczekaj chwilę... - Powiedziała Carmen, której zdjęcie majteczek zajęło moment. Potem jakby nigdy nic usiadła na poręczy fotela Drake’a, ignorując fakt, że mężczyzna siedzi obok niej nagi i znów gotów do działania.
I zabrał się za owe działania, jego usta przylgnęły do piersi Brytyjki, całując ją i liżąc zachłannie. Dłonie muskały pośladki i uda. I czasem intymny zakątek… dodając jedynie pikanterii przedstawieniu.
- Mogłabym się… rozebrać… ale to by było nudne…- mruknęła wesoło Lizbeth i przyglądając się reakcji Carmen wysunęła szpony ze swych palców. Mrucząc zmysłowo przesunęła palcami po swych piersiach rozrywając bluzkę na strzępy. Powoli zsunęła zniszczoną garderobę z ramion odsłaniając piersi dumnie sterczące w czarnym staniku.
- Może być? - zapytała zadziornie patrząc w oczy Brytyjki.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Za szybko. - Skomentowała, po czym dodała odważnie, ośmielona pieszczotami mężczyzny - Twój pan też za mało o ciebie dba. Usiądź Liz na moim fotelu... zrobimy mu własny pokaz - powiedziała do służącej, by następnie zwrócić się do mężczyzny - Pamiętaj, że czekam na twoje polecenia.
I wstała, odsuwając niechętnie jego dłonie.
- Dobrze… Carmen, rozbierz ją dla mnie… - szepnął podnieconym głosem mężczyzna wędrując wzrokiem za agentką. Zaś Lizbeth usiadła zaintrygowana na fotelu, zakładając nogę na nogę i obserwując arystokratkę.
Brytyjka podeszła do służącej z uśmiechem i przysiadła obok na poręczy z miną niewiniątka. Wyciągnęła jednak dłoń w stronę piersi kochanki i sprawnie wsunęła dłoń do miseczki stanika, by bez ostrzeenia ścisnąć sterczący sutek Liz.
- A jeśli sprawię, że sama będzie chciała się rozebrać, to też się liczy? - zapytała wesoło.
- Też… - szepnął Joshua spoglądając łakomie na obie kobiety. Nie mógł się ruszyć z fotela, uwięziony przez własne kalectwo. Ale jego wzrok … coraz bardziej przypominał przyczajonego drapieżnika. Lizbeth mruknęła zmysłowo dumnie wypinając biust. I zerknęła na agentkę pytając zaczepnie.
- Skąd wiesz, że ci się uda?
Carmen uśmiechnęła się szeroko.
- Bo jesteś zachłanna.Chcesz więcej niż to... - dotknęła piersi Liz przez materiał stanika.
- Może… a może wystarczy mi jego wygłodniałe spojrzenie.- blefowała Lizbeth wpatrując się to w ambasadora to w samą Carmen i wiercąc się na fotelu.
Westchnęła głośno.
- Zresztą jak zaczęłam się rozbierać. Nie spodobało ci się to.-
- Taka wrażliwa się zrobiłaś?
Carmen usiadła u stóp kobiety i pocałowała jej udo... wypinając się przy tym w stronę ambasadora.
- Chciałam zrobić ci dobrze ustami, ale jeśli się nie rozbierzesz... nic z tego, kochana.
- Nawet pantofelków mi nie zdejmiesz.- zapytała potulnym głosem Lizbeth, obejmując swoje piersi dłońmi i masując je. Rozsunęła szeroko uda odsłaniając swoją wilgotną grotę rozkoszy… ozdobioną jedynie strzępkiem majteczek, które chroniłyby jej intymność, gdyby nie były rozerwane jej pazurkami.
- Poza tym.. kto ci broni wykazać się kunsztem języczka. - stwierdziła podnieconym głosem i dodała.
- A on… patrzy na ciebie… pragnie ciebie.
- Ty więc decydujesz, Liz, co z tym zrobimy... ja czekam... - To mówiąc Carmen pocałowała wewnętrzna strone jej uda raz, drugi, trzeci... lecz nie ruszyła wyżej.
- Zajmij się moim kwiatuszkiem… na jego oczach.- jęknęła rozpalona Lizbeth.- A potem…
- A potem chcę poczuć… was… wasze języczki…- zażądał Joshua, acz bardzo błagalnym tonem.
- Więc rozbierz się, Liz... chyba, że twój pan odwoła ten rozkaz. - Carmen była nieustępliwa.
- Dobrze…- pokojówka uniosła nogę i przesunęła obutą stopą policzku akrobatki.- Ale odsuń się… potrzebuję miejsca, skoro nie chcesz mi pomóc w rozbieraniu.
Agentka uśmiechnęła się rozbawiona, robiąc miejsce służącej.
Ta wstała kręcą pupą, powoli rozpinała zamek spódniczki, znowu rozkazując.
- Klęknij przede mną. - poruszała bioderkami pozwalając materiałowi samodzielnie opaść, sama rozpinając dłońmi zapięcie swego czarnego biustonosza.
- Przyjmuję dziś rozkazy tylko od jednej osoby - wskazała głową na mężczyznę.
- Zrób to co mówi.- rzekł pobudzonym tonem ambasador, ale dość szybko zmienił zdanie.- Albo… podejdź do mnie… klęknij przy mnie… chcę poczuć już pieszczotę twych palców i ust. Możemy razem oglądać.
Carmen przyjrzała się mężczyźnie.
- Widzę, że pan ambasador potrafi jednak mówić wprost o swoich pragnieniach. - Powiedziała i podeszła powoli do mężczyzny. Chwilę patrzyła na niego z góry, jakby chciała, by zapamiętał ją w tej pozycji, po czym posłusznie klęknęła.
- Gdzie chcesz konkretnie poczuć te pieszczoty? - igrała z nim.
- Tu… i tu …- jego dłoń przesunęła się wpierw po wewnętrznej stronie uda, a potem po twardym dowodzie pożądania. Tymczasem Lizbeth zamiast się rozbierać prowokacyjnie wodziła palcami po swym łonie, brzuchu i piersiach drobnymi kroczkami zbliżając się do obojga.
- Ach... tu... - Carmen dłonią dotknęła jego uda, delikatnie masując skórę. Po chwili przesunęła paluszki wyżej... i jeszcze wyżej.... i jeszcze... aż zaczęły się wspinać na sam szczyt masztu byłego marynarza. Jednocześnie akrobatka cały czas patrzyła Joshui prosto w oczy.
- Tak… tu…- odpowiadał patrząc na klęczącą przy nim Carmen. Lizbeth zaś widząc brak zainteresowania przedstawieniem westchnęła ironicznie i zaczęła szybko się rozodziewać odrzucając na bok buty i zdejmując energicznie resztę bielizny. Wiedziała kiedy przegrywa.
- Widzisz, mówiłam, że sama się rozbierzesz... mogło być przyjemniej dla ciebie. - Zauważyła Carmen, nawet nie odwracając głowy. Była w końcu agentką, nic dziwnego, że śledziła inną wytrenowaną kobietę kątem oka i zawsze zachowywała czujność - nawet gdy pochylała się nad ogromnym przyrodzeniem ambasadora i powolutku objęła jego czubeczek ustami.
- To nie moment bym ja skupiała się na swojej przyjemności. Zresztą… zawsze cię mogę porwać i przydusić do łóżka przy innej okazji.- Odparła zaczepnie Lizbeth klękając po drugiej stronie i również języczkiem trącając berło rozkoszy ich “pana i władcy”. O dziwo, nie popisywała się swoim talentem ograniczając wodzenie ustami i pieszczoty, do tych w zasięgu możliwości Carmen. Brytyjka odsunęła się, robiąc jej miejsce i liżąc posłusznie sterczący pal mężczyzny. Spojrzała mu w oczy przy tym. Niedowierzanie, zachwyt, pożądanie… wiele emocji przewijało się przez oblicze sir Drake’a. Oddychał ciężko wpatrując się w obie kobiety u swych stóp, starając się zapisać w pamięci każdy detal. Oczywiście najwięcej uwagi poświęcał Carmen, a i nie tylko on. Brytyjka czuła jak palce Lizbeth skradają się po jej udzie do jej łona.
- Powiesz mi czego ty pragniesz… Carmen? - zapytał cicho wyraźnie podnieconym głosem ambasador.
- Ja... - zamruczała, odrywając usta, lecz zaraz zastępując je pieszczotami palców. - Cóż, jestem bardzo ciekawa tych fantazji... które miałeś o mnie w podróżach i... jestem ciekawa czy dałabym radę zmieścić cię... w sobie. - Oblizała wargi zmysłowo.
- Dosiądź… mnie…- zażądał błagalnie Drake przyglądając się akrobatce. - Noga… sprawia, że nie wszystko mogę zrobić. Niestety.
- Jeśli będziesz mówił... - powoli wspięła się po ciele ambasadora ku górze, patrząc mu w oczy wyzywająco.
- Przychodziłaś do mnie w nocy w stroju akrobatki, cicho… podchodziłaś do mej koi. Całowałaś, usta, szyję… całowałaś…- szeptał Joshua wpatrując się jak zahipnotyzowany w arystokratkę. Carmen zaś czuła dłonie Lizbeth na swojej pupie i język wodzący pomiędzy pośladkami. Lizbeth godziła się z odstawieniem na boczny tor, ale nie zamierzała być tylko widzem. Brytyjka jęknęła pod wpływem jej pieszczot. Wreszcie jednak znalazła się na kolanach mężczyzny i powoli, badawczo dotknęła palcami jego szczęki. Choć między nogami czuła ogromną, nabrzmiałą męskość, która teraz ocierała się o jej łono, dziewczyna skupiła swoją uwagę na wargach ambasadora. Pocałowała go czule.
- Mów dalej... - szepnęła.
- Stawałaś nade mną powoli zdejmując ubrania… szepcząc jak bardzo mnie pragniesz… dosiadałaś… lub podchodziła się do okrętowego biurka i opierałaś się rękami o nie wypinając pupę i zachęcając, bym cię tak posiadł. - mówił drżącym głosem wpatrzony w akrobatkę, o której plecy ocierały się piersi Lizbeth, której dłonie zaciskały się na pupie Carmen pieszcząc i drapiąc ją delikatnie.
Trudno powiedzieć czy to z własnej woli, czy to pod wpływem pieszczot służącej ciało agentki zaczęło się kołysać w przód i w tył, ocierając o mężczyznę.
- Dosiadałam... jak teraz? - zapytała cicho, dłonią zjeżdżając po brzuchu Joshuy, by chwycić delikatnie jego męskość i nakierować na swoją muszelkę, zbierając z niej przy okazji wilgoć.
- Tak… przychodziłaś do mnie… piękna, śmiała, podniecająca… dosiadłaś i ujeżdżałaś.- szeptał wodząc palcami po jej udach.
A Carmen wiedziała, że w jego fantazjach tak nie było. Tam akrobatka była sama. Tu jej piersi obejmowały kobiece dłonie ściskające je prowokująco i namiętnie. W tamtych fantazjach, ciepły języczek nie wodził po skórze agentki. Ale reszta… z pewnością się zgadzała. A twarda duma kochanka muskała przyjemnie o jej kwiatuszek.
Nie mogąc się już powstrzymać, Brytyjka zaczęła powolutku opuszczać biodra. Początkowo nawet spragnione, jej ciało nie chciało ulec tak wielkiej maczudze, w końcu jednak uległo. Carmen jęknęła, odchylając do tyłu głowę i opierając się plecami o kochankę.
Język Lizbeth niczym wąż tańczył po szyi Brytyjki, poruszającej się powoli na twardym maszcie. Jej dłonie pieściły piersi, tak jak palce ambasadora jej uda. Lizbeth potulnie weszła w rolę tej trzeciej… pozwalając arystokratce być gwiazdą wieczoru… tą uwielbianą.
- Och...? - Carmen zamknęła oczy i pozwoliła się porwać chwili i tej dwójce. Ogromny członek kochanka cały czas wsuwał się w nią bardziej, cały czas nie dotarł do końca. Ponieważ jednak to Brytyjka sama dyktowała tempo, ból szybko zmieniał się w rozkosz.
Jedną ręką sięgnęła za plecy, by pieścić włosy i twarz kochanki, drugą oparła się na piersi ambasadora, na którym siedziała niby amazonka, ujeżdżając go.
Dłonie wodzące po jej skórze… udach, piersiach… pieszczące. Była w nich osaczona, była wielbiona ich dotykiem, sama dłonią muskając Lizbeth. Piersi czuła dociśnięte do swych pleców, miękkie i sprężyste. Kto by pomyślał, że ta groźna pokojówka może być taka mięciutka. No i maszt… twardy i przeszywający… egzotyczna rozkosz, którą sama sobie dozowała. Uzależniająca… uwielbienie Lizbeth dla jej pana, przestawało Brytyjkę dziwić.
Otworzyła oczy, gdy przywykła do jego długości choć trochę i spojrzała z uśmiechem na kochanka.
- O tym... marzyłeś? - zapytała, przeciągając się, po czym płynnie przeszła do szybszego ujeżdżania kochanka.
- Taaak…. o tym… o tobie…- drżał i dyszał, gdy ruchy Carmen stawały się płynniejsze i szybsze. On… marzył, sama Brytyjka zaś przeżywała czując rozkoszne pieszczoty płynące zarówno z podbrzusza, jak i piersi, pleców, ud… całe jej ciało było wielbione przez dwójkę kochanków. Znów przyspieszyła. To było zbyt podniecające, by mogła się opierać. Coraz mniej w niej było opanowanej artystki, a coraz więcej duszącej, pojękującej żądzy.
Coraz bardziej była częścią tej splecionej z lubieżnych ciał machiny rozkoszy. Wiła się pomiędzy nimi dziko… dążąc do spełnienia, a jednocześnie z każdym opadnięciem na kochanka czując że rozkosz zamiast się przelać narasta. Im bardziej się spieszyła tym czuła mocniej… i biust ocierający się o jej plecy… i dłonie ściskający jej własne piersi… i maszt kochanka przeszywający się przyjemnymi dreszczami. To było szaleństwo… fala zamiast opadać narastała. A rozgrzane ciało Carmen rosił pot.
- To... nie wszystko... chciałeś czegoś... więcej... prawda? - zapytała, ledwo formułując słowa w tym szaleńczym tempie. Prowokacyjnie podrapała paznokciami tors Joshuy, co jednak w zestawieniu z bliznami, jakie zostawiała mu Liz, było raczej pieszczotliwym gestem.
- Więcej… ciebie…- jęknął. Teraz jednak oboje zaszli za daleko, by przerwać… choćby dla zmiany pozycji. Mocniej i szybciej… wili się słysząc zmysłowe pomruki i chichoty Lizbeth, która jako jedyna zachowała jeszcze resztki kontroli nad sobą.
Diabli z kontrolą jednak, gdy spełnienie było tak blisko!
Nagle Carmen gwałtownie docisnęła biodra, nabijając się boleśnie na pal kochanka. Z jej gardła wyrwał się długi jęk rozkoszy, gdy z zamkniętymi oczami delektowała się zalewającą ją falą ostatecznej ekstazy. Nawet nie była świadoma tego, jak jej paznokcie orają drapieżnie ramiona mężczyzny pod nią. Niemniej poczuła dowód jego ekstazy w sobie… gwałtowną erupcję… połączoną z jękiem rozkoszy i spełnienia.
- Cudowny obrazek…- szepnęła cicho Lizbeth i muskała ucho akrobatki językiem jednocześnie sięgając palcami dłoni do szczytu jej piersi, oraz niżej… tuż nad bramę kobiecości… by oba punkciki masować leniwie.
- Carmen… a czego… ty… pragniesz?- zapytał cicho Joshua, gdy już odzyskał oddech.
- Jeszcze pytasz? - zapytała z uśmiechem dysząc ciężko i kładąc się na nim. - Liz... miej litość...daj odpocząć... - wymruczała.
- Och... tak szybko? - mocny klaps rozgrzał pośladek Carmen. Lizbeth przyglądając się obojgu zaśmiała się głośno. - Mogłabym jeszcze wiele zrobić i pokazać, ale… przesunęła palcem po pupie dziewczyny. - ... może trochę sekretów zostawię. Żebyś miała powód i ochotę, by tu wrócić.
Brytyjka nawet się nie zbulwersowała tą pieszczotą, w końcu znała Liz już na tyle, by się tego spodziewać.
- Postaram się wtedy podziękować ci za dzisiaj w taki sposób, jaki uznasz za właściwy. - Odparła, tuląc się do piersi Drake’a.
- Zostawię was na razie samych. Pewnie rzeczywiście potrzebujecie odpocząć. A poza tym… znajdziecie sobie coś do roboty i bez mojej opieki.- odparła Lizbeth wstając i dygając niczym profesjonalna pokojówka. To że była naga i ze śladami wilgoci na udach po samodzielnym ugaszaniu swego pragniena… w niczym nie przeszkadzalo jej w ponownym wejściu w rolę.
Gdy wyszła, Carmen uniosła głowę by znów nieco wstydliwie spojrzeć na ambasadora.
- Widzisz? … nadal uważam cię za godną… szacunku, zjawiskową, cudowną… - szeptał mężczyzna głaszcząc po twarzy.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy.
- A myślisz, że... pokazaliśmy sobie wszystko? Nie jestem naiwna, wiem, że dyscyplinowanie Liz to coś więcej niż zaspokajanie jej apetytu na... figle. Ona sama mówiła choćby o pejczyku... i sugerowała inne metody wychowawcze.
- To prawda… mam pejczyk i małą szpicrutę, jak potrzebuje czegoś ostrzejszego... Chcesz bym ją zawołał i dyscyplinował dalej? Czy może… ciebie? - zapytał wpatrując się w jej oczy.
To pytanie, a raczej jego otwarta forma ją zdziwiła. Carmen uniosła się odrobiną.
- Dlaczego... myślisz, że bym... chciała? Czy jest to coś z twoich marzeń?
- Niee… nie z tamtych… - zaśmiał się cicho Joshua i obrócił głowę wpatrując się w okno.- Wybacz… wymsknęło mi się. Nie chciałem cię obrazić. Właściwie… po prostu… Lizbeth tak dyscyplinowałem wiele razy. I żadnej innej kobiety. Więc… ciekawi mnie, czy jest… różnica. Ale masz rację. Nie powinienem zwracać się do ciebie z taką propozycją.
Brytyjka patrzyła na niego bez słowa. Ambasador mógł myśleć, że jest w szoku, choć prawda była zupełnie inna, bardziej mroczna. Zdrowy rozsądek i temperament agentki właśnie prowadziły bój o dominację.
- Zapomnij o tym co mówiłem. - szeptał cicho. - Zawołamy Lizbeth i ją zdyscyplinuję. Ona to nawet lubi. Wije się jak kotka i czasem mnie sama prowokuje.
Carmen uniosła biodra i jęknęła gdy mężczyzna opuścił jej wnętrze. Powoli zaczęła ześlizgiwać się z jego ciała.
- Ja... myślę, że na dziś mi starczy. Muszę jeszcze ogarnąć się przed spotkaniem z Andreą. Dziękuję, że się zgodziłeś…
- Ja powinienem ci dziękować. Jesteś jak… urzeczywistnienie pięknego snu.- rzekł z uśmiechem ambasador patrząc z zachwytem na nagą kochankę.
Skinęła mu głową, ruszając do sypialni Liz, gdzie zostawiła sukienkę, w której przyjechała do ambasady. Poprosiła służącą o zamówienie taksówki i dość szybko zebrała się, by zdążyć jeszcze wrócić do swojego hotelu. Zastanawiała się co powie Orłowowi i na samą myśl o tym steku kłamstw, jaki będzie musiała mu zaserwować westchnęła. To był ten moment, kiedy czuła się coraz gorszym człowiekiem.

A wiele wszak musiała już przed nim ukryć. Magnusa i swe próby walczenia z Aishą w swojej głowie, wyprawę ambasadora, powody dla których to… tak długo przebywała w ambasadzie. Miała obecnie po swej stronie jeden atut. Do spotkania z Andreą zostało półtorej godziny. Zbyt mało czasu na wypytywanie przez Rosjanina. No i zawsze mogła mu zatkać usta pocałunkami, a odciągnąć uwagę w przyjemnie wyuzdany sposób. Co prawda figle z sir Drakem i pokojówką były wyczerpujące, ale Carmen nie miała złudzeń.
Jeśli wpadnie w objęcia rosyjskiego kochanka apetyt wróci do niej od razu.
Dojeżdżała do hotelu, czas na rozmyślanie bezlitośnie się kurczył.
Musiała myśleć praktycznie, jako pierwszy więc zaplanowała prysznic. Co zrobi Orłow... cóż, będzie reagowała na bieżąco.
Dotarła na miejsce w windzie po kilku minutach. Rosjanin siedział na fotelu i czytał gazetę. Gdy weszła zerknął na Carmen.
- Długo ci to zeszło. Coś ważnego się wydarzyło? - zapytał.
Uśmiechnęła się ze zmęczeniem, ale i tak podeszła, by pocałować kochanka. W windzie wymyśliła stosowne wytłumaczenie i od razu alibi dla Drake’a, więc teraz mówiła gładko.
- Ambasador został pilnie wezwany. Pożyczyłam mu Skylorda żeby wykpić się z kolejnej misji, jaką miało być ochranianie go. Straszny ambaras. - Machnęła olewczo ręką. - Potrzebuję wziąć prysznic i możemy się zbierać. Pomożesz mi z wyborem sukienki?
- Nie jestem dobry w kwestii wybierania sukienek. - stwierdził Rosjanin i zadumał. - I tyle czasu ci zajęło powiedzenie, że zgadzasz się mu pożyczyć latającą maszynę?
- Tyle czasu mi zeszło wymiganie się z lotu. Musiałam też ambasadora przedstawić Victorowi. - Powiedziała, stając przed szafą. - No dobra, wiem, że nie jesteś w tym dobry, ale Andrea musi na mnie lecieć, a podejrzewam, że gust możecie mieć tutaj podobny.
- Możesz zawsze otulić się płaszczem…- Orłow stanął za nią, jego dłonie drapieżnie chwyciły za jej biust, okryty jedynie delikatnym materiałem sukienki. -... i ukryć pod nią koronkową bieliznę. Z pewnością będzie to dla niej miła niespodzianka. A czemu on upierał się, by zabrać cię ze sobą?
- Czy ja cię wypytuję o szczegóły z twojej ambasady? Wiesz dobrze, że sojusz, to nie pełne odkrycie kart i nie mogę ci wszystkiego mówić. Ważne, że się wymigałam i że mogę kontynuować misję, a twój pomyśl... wcale nie jest taki głupi. Andrea faktycznie chyba ma słabość do ostrych zagrań. Dziękuję... a teraz mnie puść... albo chodź pod prysznic ze mną chociaż. - Zaśmiała się.
- To drugie… - rzekł mężczyzna puszczając piersi kochanki. - … myślisz, że będzie chciała cię zaciągnąć do łóżka? To ma tylko w planach? Andrea, choć ma duży apetyt, to może mieć inne ukryte motywy.
- Myślisz o czymś konkretnym? - zapytała idąc szybko do łazienki, jakby chciała go zgubić.
- Myślę że nie jest głupia. Ty jesteś archeolożką, ją zaatakowały mumie. Umie dodać dwa do dwóch. - rzekł zamyślony Rosjanin idąc przez to wolniej i dając jej nieco fory.
- Myślisz, że coś mi zagraża czy po prostu mówisz, żebym była czujna? - zapytała ściągając łaszki i wskakując pod prysznic.
- Myślę, że… powinnaś być czujna. - stwierdził w końcu też się rozbierając. Na szczęście miał na sobie więcej, więc dłużej mu to schodziło.- Może zadawać wiele pytań. Wiele trudnych pytań.
- Więc będziemy ją rozpraszać. W razie czego też mógłbyś mnie wesprzeć i sam wiesz... roztaczać ten swój zwierzęcy urok. - Zachichotała, ustawiając temperaturę wody. gdy była zadowolona, weszła pod jej strumień z lubością pozwalając opłukiwać swe ciało.
- Jestem sługą mej pani. - wszedł do środka, tuląc się do jej pleców i schodząc dłońmi do jej łona.- Jestem posłuszny i spełniam jej kaprysy. Nie mogę uczestniczyć w rozmowie, gdy nie jestem pytany. Nie mogę się narzucać, dopóki nie usłyszę takiego polecenia.
- Ale możesz podając coś podejść na tyle blisko, by odruchowo zerknęła na twoje przyrodzenie... trochę finezji, brutalu. - Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się do kochanka. Choć dziś już tuliła się do Drake’a, to te prosty gest nie sprawiał jej tyle przyjemności, co w przypadku Jana Wasilijewicza, nie pocieszał jej tak.
- Mogę spróbować.. ale jak zniesiesz moją finezję… lub jej brak? Obserwując ją wobec niej. - zamruczał kąsając delikatnie płatek uszny i sięgając twardymi palcami do jej miękkiego łona i rozgrzanego już kwiatuszka. Sama zresztą czuła twardy oręż, kochanka… może i krótszy niż Joshuy, ale wystarczająco mocarny na jej apetyt.
Zresztą to nie o narzędzie chodziło, lecz tą dzikość, którą Orłow miał w sobie. Miała słabość do jego porywczego, nieco topornego charakteru, który jednak poza grubymi ciosami posiadał też bardzo interesujące wnętrze i wysoki intelekt.
- Nie zniosę... pewnie dojdę... - wyznała wesoło, przylegając do kochanka mokrym ciałem i całując go pożądliwie w usta.
- Cc…- tyle zdołał wydukać zanim ust przylgnęły do siebie w lubieżnym i zachłannym pocałunku. Wodził dłońmi po jej mokrym od wody podbrzuszu, tak zachłannie jakby bał się ją puścić. Jakby bał że mu ucieknie zmieniając się w mgiełkę i wymknie chichocząc wesoło.
Lecz Carmen nie planowała nigdzie iść... no może za jakiś czas na spotkanie, póki co jednak oparła się dłońmi o ścianę prysznica, wypinając zachęcająco pośladki w stronę Rosjanina.
Ta pokusa to było zbyt dużo dla jej kochanka. Wiedziała o tym doskonale. Wiedziała, że się nie oprze. I gdy pochwycił ją za pośladki, wiedziała że wpadł w jej pułapkę. Mógł być sprytny niczym lis, ale tej przynęcie nie mógł odmówić. Poczuła jak ją zdobywa, władczo i stanowczo. Poczuła jak obecność kochanka wypełnia jej rozpalony pożądaniem zakątek. Jak każdy szturm popycha ją do przodu.
Strumienie wody i strumienie rozkoszy, przechodzącej jej ciało łączyły się w jedno. Pojękując słodko Carmen przymknęła oczy.
- Moja bestia... mój lokaj... mój zwierzak na usługach... - szeptała do ucha mężczyzny, lekko odwracając ku niemu głowę.
- Twój… - potwierdził Orłow ustami wodząc po ramieniu, a biodrami wprawiając całe jej ciało w drżenie. Mogłaby się z nich kochać cały dzień i całą noc (po prawdzie to takie noce wszak im się zdarzały), a i tak nie straciłaby apetytu na więcej. A tym bardziej on, dzika bestia.
Mocniej szybciej… rozkosz jaką jej dawał zalewała jej zmysły równie mocno, co woda z prysznica zalewała jej twarz.
Jęczała więc głośniej, zapierając się o ścianę i bezwstydnie ocierając się pośladkami o kochanka, gdy ten się w niej zanurzał. Aż fala rozkoszy, przeważyła nawet falę wody opryskującej ich ciała kropelkami. Smakowita chwila przyjemności, która na razie musiała wystarczyć agentce. Andrea nie lubiła czekać.
Pocałowała kochanka w nos, gdy zakręcili w końcu wodę.
- Musimy się szykować. - zarządziła.
- Tak więc… plany na kreację? Będzie płaszcz i koronkowa bielizna? Czy może jednak suknia? - zapytał zaciekawiony szlachcic.
- Zaryzykuję twój pomysł. Będzie na ciebie jakby co. Hmmm a jak myślisz, jaki jest jej ulubiony kolor?
- Czerwony jest zawsze bezpiecznym wyborem.- stwierdził po namyśle Orłow. - Ale może lubi niewinność… wtedy biały.
- A jej lokomotywa jest czarna... ech, ciężki wybór. - I mrucząc pod nosem wyszła, by znów stanąć przed szafą. Tam spędziła niemal połowę czasu, przeznaczonego na ubranie się, toteż była już skazana na plan wypadu bez sukni. Wreszcie też postanowiła zdecydować się na czarny komplet - jak stalowy potwór Corsac.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-12-2017, 00:03   #106
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Taksówka zatrzymała się przed pięknym budynkiem jakże wyróżniającym się na tle otoczenia. Jego ściany pokrywało zdobienie, wzór jakże odmienny od londyńskich i paryskich kanonów piękna. Kamienica przypominła te szokujące pomysły z nowego świata. A nad wejściem do niej błyszczał dumnie napis.



“ Dernier Coq”... i gości witał portier. Człowiek w czerwony uniformie i równie czerwonej czapeczce. Nie było tu ani małp, ani deus ex machiny. Nie było więc nikogo, kto mógłby podsłuchać rozmowy i donieść o ich temacie władzom. Nic dziwnego, że był to przybytek tak popularny. I miał szatnię. Co było dość kłopotliwym faktem, która pod płaszczem otulającym jej ciało miała tylko… bieliznę. To nieco skomplikowało plany arystokratki. Musiała wpierw jakoś wymigać się ze zdejmowania płaszcza lub wejść w samej tylko bieliźnie do tego kabaretu.
Gdy jednak rozwiązała ten problem przeszła z Orłowem dalej. Do olbrzymiej sali wypełnionej małymi stoliczkami, przy którym siedzieli zarówno kupcy jak i pewnie drobni urzędnicy. Po sali kręcili się kelnerzy, a przy niedużym barze siedziały przedstawicielki najstarszego zawodu świata. Przy każdym stoliku paliła się świeczka, ledwie oświetlając twarze ludzi siedzących przy stolikach. Całkiem romantycznie. I sprzyjało to planom agentki.
Kabaret miał własny zespół muzyczny, składający się z kolorowych gorsetów połączonych z koronkowymi spódniczkami, w które to wytknięto ślicznotki o ostrym makijażu.
Niewątpliwie bowiem uroda i właściwa płeć, była głównym kryterium doboru muzyków. Oby grały równie dobrze jak wyglądały. Carmen zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu szukając jedynej twarzyczki, która ją interesowała.
Tymczasem na scenę wszedł konferansjer i rozejrzawszy się po publice rozpoczął przedstawienie od powitania gości. Przedstawiał na scenie kolejne ślicznotki, a po nich… kolejnych artystów. Wieczór zapowiadał się pełen niepoprawnych żartów, magicznych sztuczek i ślicznych kobiet w bieliźnie. Oraz dobrej muzyki, bo kapela wyróżniała się nie tylko urodą, ale i talentem. A Carmen wreszcie zauważyła swój cel, Andreę Corsac w jakże niepasującym do niej kolorze sukni, ale w jakże pasującej do niej kroju jej stroju.
Elegancka, pełna gracji, władcza…
Jej oczy zerkały zza okularów na scenę przypominając Carmen, czemu ta kobieta budzi u wielu pożądanie. Dominowała nad otoczeniem sprawiając, że każdy krzyżujący z nią wzrok tracił rezon. Andrea była sama, ale Brytyjka przypuszczała, że kilku siedzących przy sąsiednich stolikach mężczyzn, było jej ochroną.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-12-2017 o 11:41.
abishai jest offline  
Stary 21-12-2017, 08:42   #107
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Panna Stone podparła się pod boki, rozglądając wokoło. Szatniarz był doprawdy upartym człowiekiem, toteż nie pozostało jej nic innego jak cieszyć się jego miną, gdy w końcu zdjęła płaszcz oraz delektować zainteresowaniem gości kabaretu, którzy zauważyli jej wejście.


Cieszyła się tylko, że za plecami miała postawnego “lokaja” Orłowa, który swą posępną miną i rozpalonym spojrzeniem temperował zakusy większości dżentelmenów, by poznać niezwykłą damę.
Na widok Andrei Carmen uśmiechnęła się i podeszła zmysłowym krokiem do jej stolika, siadając obok bez zaproszenia.
- Niestety, szatniarz popsuł niespodziankę dla ciebie. - Powiedziała z rozbawieniem.
- Oh… myślę, że… jeszcze wiele niespodzianek, przed nami. - mruknęła zmysłowo Andrea wodząc palcem po brzegu dekoltu sukni. Rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła widząc, wiele spojrzeń skupionych na Brytyjce. Niektóre zaciekawione, niektóre zszokowane, wiele łakomych. Uśmiechnęła się popijając wina.- Stawiasz mnie w dość kłopotliwej sytuacji, ciężko mi się będzie skupić na czymś innym niż twojej garderobie.
- To z pewnością najbardziej pożądany dla mnie komplement, jednak... - Carmen nachyliła się w jej stronę, prezentując wycięcie dekoltu - ... Nie wierzę ci, kochana. Potrafisz być zimna w ocenie jak nóż. Nie jesteś... łatwa. A ja nie szukam łatwych rozwiązań. - Mrugnęła do niej poufale.
- Masz na coś ochotę? Ja stawiam. To bardzo dobry, pod względem gastronomicznym, lokal.- rzekła z uśmiechem Andrea przyglądając się, to mężczyźnie który towarzyszył akrobatce, to jej samej. Popijała różowego szampana mówiąc.- Na mnie czekają ostrygi w sosie z trufli i szafranu.
- Jeden wielki afrodyzjak - uśmiechnęła się Carmen, po czym dotknęła pociągłym ruchem palców uda Jana Wasilijewicza.
- Wybierz coś dla mnie.
- Tak madame.- Orłow skłonił się sztywno i ruszył zamówić coś dla swej pani. Kobiety przez chwilę zostały same.
- Zaintrygowałaś mnie… rano… tak jak i zaintrygowała mnie ta wizyta. Dużo wiedziałaś o wrogu. Za dużo by nie był ci już znajomy.- zaczęła mówić z uśmiechem Corsac.
- Chcesz wyciągnąć ze mnie zeznania? - Zapytała Carmen, drocząc się z nią. - Czy mogę liczyć na tortury?
- Oczywiście…- Andrea założyła nogę na nogę i zaczęła wodzić obutą stopą po łydce Brytyjki powoli i zmysłowo.- .. na bardzo długie i intensywne tortury. O ile mi nie uciekniesz, jak poprzedniej nocy.
- Pozwoliłabyś mi? - zapytała Carmen, obserwując jej poczynania i tylko przeciągając się zmysłowo pod wpływem dotyku.
- Uciec? Tak… Niestety jest pewna granica, po której to zniewolenie przestaje nabierać smaku.- mruknęła w odpowiedzi Corsac, leniwie wędrując stopą od łydki po wewnętrzną stronę uda Brytyjki. - Ostatnio przecież pozwoliłam, nieprawdaż?
- Tak i nie ukrywam, że tym także ty mnie zaintrygowałaś. Lubię... czuć się wolna. Nawet gdy jestem zniewolona. Paradoks, prawda?
- Paradoks…- mruknęła zmysłowo Andrea oblizując wargi. Po czym dodała.- Ale przez ciebie zbaczamy z tematu. O co chodzi z tymi mumiami i czemu tak naprawdę opuściłaś Egipt?-
Tymczasem nadchodził już kelner z zamówieniem Corsac, a Orłow… pewnie czekał, by osobiście odebrać posiłek dla swej pani.
- A co dostanę za te informacje? - Zapytała Brytyjka, czekając aż posiłek Corsac zostanie podany.
- Zaspokojenie mojej ciekawości… nie jest dość cenne?- zabierając się za jedzenie smakołyku Andrea pocierała leniwie stopą majteczki Carmen.- Nie uważasz też, że należą mi się jakieś wytłumaczenia po tym jak twoi znajomi wpadli z niezapowiedzianą wizytą?
- To nie są moi znajomi i wątpię, by mnie szukali. - powiedziała Carmen z poważną miną, wciąż w duchu licząc na to, że to prawda. - Ostatnio napadli na muzeum, z tego co wiem. Ewidentnie chodziło o eksponaty. Oni czegoś szukają. Oczywiście, mam podejrzenia czego, ale... myślę, że samo zaspokojenie twojej ciekawości to za mało, kochana. Nie będę udawać, zależy mi na spotkaniu z tym Archibaldem, skoro ten człowiek dysponuje wiedzą i zbiorami archeologicznymi. Zabierz mnie na spotkanie, a powiem ci, co wiem. - Zaproponowała, wiedząc, że rozmawia z kobietą interesu.
- Dorzuć do tego jeszcze twoje towarzystwo i twoją wolność tego wieczoru i tej nocy i… możliwe, że się zgodzę.- uśmiechnęła się wesoło Andrea.- Twój lokaj też może być słodkim dodatkiem.
- Widzę, że lubisz się targować. - Odpowiedziała podobnym uśmiechem panna Stone - Moje towarzystwo masz, bo to kwestia przyjemności a nie umowy, ale dobrze... dorzucę moją wolność na tę noc... i mojego sługi. W zamian jednak, gdy już powiem ci, co wiem, zastanowisz się czego te paskudy mogły szukać w twojej posiadłości. podejrzewam, że jednak musisz mieć tam coś, co pochodzi z Egiptu. Może nie ozdoby, a broń…
- Broń? Brzmi bardzo intrygująco. Usiądź mi na kolanach i szepcz swoje słodkie sekrety… a zabiorę cię na przyjęcie Archibalda.- mruknęła wyraźnie podekscytowana słowami agentki.
Carmen wyglądała, jakby się zastanawiała przez chwilę po czym niespiesznie uniosła się z siedzenia i kręcąc biodrami w rytm muzyki przeszła do Corsac, by z gracją artystki estradowej opaść jej na kolana. Jedną dłonią chwyciła się poręczy krzesła przy tym, podczas gdy drugą złapała kieliszek milionerki i przystawiła do jej ust.
Andrea łapczywie upiła nieco trunku i musnęła języczkiem dekolt Brytyjki powoli smakując skórę.
- Cóż mogę ci powiedzieć... - Carmen odstawiła naczynie i faktycznie nachyliła się nad uchem Andrei, od czasu do czasu muskając je wargami. - Jak wspominałam jestem fascynatką archeologii, choć... oczywiście mam swojego konika, czy raczej legendę, której tropy śledzę w swojej pracy. Czy słyszałaś cokolwiek o Hekesh?
- Nie… nie słyszałam nic.- zadumała się Corsac wodząc dłonią i po udach agentki, gdy zjawił się Orłow z tostami z kawiorem i masłem czekoladowym.
- Gdzie postawić madame? - zapytał uprzejmie.
- Koło mnie. Szybko chyba stąd nie zejdę. - Uśmiechnęła się Brytyjka, wracając do szeptów.
- Nie chcę cię zanudzać. to taka starożytna królowa, matka zła. W każdym razie zatrudniłam się jako asystentka na wykopaliskach, gdzie mogło dojść do odkrycia czegoś związanego z Hekesh. I wtedy pierwszy raz spotkałam te... mumie. Pojawiły się znikąd i zaczęły niszczyć cały obóz archeologiczny. - Mówiła Carmen, przeplatając prawdę i kłamstwa, które w sumie kłamstwami nie do końca były, po prostu opierały się na losach innych osób. Ot teraz wykorzystała rolę jaką Aisha oficjalnie spełniała na wykopaliskach, by mieć wpływ na profesora i jego odkrycia.
- Interesujące…. a co takiego ciekawego… jest w tej Hekesh? - mruknęła Andre wsuwając dłoń między uda kochanki i spoglądając na Orłowa dodała żartobliwie.
- Wyglądasz na znudzonego… więc może wycałuj i wymasuj stopy swej pani. -
Rosjanin klęknął więc i ujmując prawą stopę Brytyjki, pozbawił ją obuwia i zaczął całować i pieścić palcami oraz językiem.
- Co takiego ciekawego jest w tej królowej zła ? - zamruczała Corsac językiem wpierw skrapiając dekolt akrobatki ostrygą, a potem zlizując te wilgotne ślady z jej wyeksponowanego biustu.
Carmen zamruczała, odchylając głowę i poddając się przyjemnym pieszczotom. Dopiero po chwili powiedziała:
- Jedną z jej domniemanych mocy jest właśnie przywoływanie martwych... może ona zrobić z nich całą armię nieumarłych... jeśli więc oni istnieją. Może legenda w jakimś stopniu jest prawdziwa?
- To całkiem rozsądna… dedukcja. Ale nie mów, że akurat armia truposzy wywołuje twe podniecenie. Jaki to ekscytujący skarb opisuje legenda Hekesh. Złoto, klejnoty? - mruczała Andrea, językiem utrudniając koncentrację Brytyjki. A może to były usta jej kochanka i język liżący jej stopę? Albo palce Corsac masujące jej intymny zakątek przez majteczki?
Carmen jęknęła.
- Jest jeszcze gorzej... interesuje mnie sama prawdziwość tego mitu. Nieumarli, którzy wstają z grobu... czy to nie fascynujące? - zapytała, po czym dodała z uśmiechem - Ale oczywiście, w grobowcu Hekesh powinno być wiele skarbów, choć mnie samą interesują przede wszystkim jej szczątki... mam nadzieję, martwe. - Spojrzała oceniająco na Corsac, bowiem do głowy wpadł jej szalony plan wykorzystania pragnienia bogactwa milionerki. - A może... chciałabyś mi pomóc w poszukiwaniu klucza do tego grobowca? Mogłybyśmy się podzielić tym, co znajdziemy, wszak nie jestem pazerna, mi zależy przede wszystkim na tym, by przekonać się, że matka zła jest faktycznie martwa.
- A jeśli nie jest? - zapytała zamyślona Corsac i pocałowała usta Brytyjki. - Pomyśl też co zrobisz jak znajdziesz. Interesuje cię bycie królową nieumarłych?
- Brzmi fascynująco, ale... nawet ja nie jestem aż taką idealistką. A jeśli nie jest martwa... no cóż, nie ukrywam, że twój pokaz siły w posiadłości zrobił na mnie wrażenie i wiem, że... mogę potrzebować wsparcia. - Carmen polizała jej wargi, po czym przyssała się do warg Corsac w namiętnym pocałunku, pocierając swoim języczkiem jej języczek.
- To dobry…- mruknęła po pocałunku Andrea, a Carmen poczuła jak Orłow pozbawia jej drugiego bucika i usta jego pieszczą lewą stopę akrobatki. -... pomysł. Opowiedz coś więcej o Hekesh. Kim była i co może posiadać, poza armią truposzy do wybicia?
Choć trudno było się skupić, Carmen opowiedziała jej legendę o królowaniu Hekesh, którą sama usłyszała, jedynie pomijając z niej kwestie, które interesowały Aishę - odbudowania potęgi Egiptu.
- Lędźwie Hekesh… panowanie nad potworami? - zamruczała Andrea wodząc ustami po szyi i dekolcie uwięzionej Carmen. Brytyjka wpadła bowiem w pułapkę języków, jej i swego kochanka. A palce między jej udami wodziły sugestywnie.- Chciałabyś je zdobyć dla siebie? Zobaczyć tylko? Bo przecież nie ujawnić światu. Pomyśl jaki by to wprowadziło chaos.
- Może cię to zdziwi, ale na razie... chcę tylko dowiedzieć się czy to prawda. Podobno wcześniej przed moim przybyciem został odnaleziony klucz do grobowca, mapa. Poszukuję tego przedmiotu.
- W tym nie mogę pomóc. Nie znam się na kluczach i mapach. Archibald… - zadumała się wyraźnie.- … to… sama nie wiem… Jest człowiekiem interesu, ale ma szerokie horyzonty. Może coś o tym wiedzieć. Jest bardzo oczytany.
Carmen pokiwała głową, wtulając się w ramię kochanki.
- Znasz więc mój sekret i... pamiętaj, że ci zaufałam.
- Cóż… łączy nas wspólny interes, trudniej o mocniejszą więź.- wymruczała Andrea cmokając czule szyję dziewczyny. - Co jeszcze wiesz… masz już jakieś wskazówki na temat miejsca… potencjalnego miejsca, gdzie owe lędźwia leżą?
- Niestety nie... - powiedziała Carmen i by zająć myśli Corsac chwyciła jednego z tostów i ugryzła drapieżnie... pozwalając strużce czekolady i kawioru ściekać z ust po brodzie... aż na dekolt.
- Szkoda…- usta Corsac przylgnęły do brody Carmen, a potem ześlizgnęły się na dekolt wodząc lubieżnie językiem po skórze.- … a co jeszcze użytecznego dla naszej spółki, wiesz?
Tymczasem Orłow błądził już ustami po łydkach Brytyjki. Ta pogładziła go czule po włosach.
- Niewiele... ciężko mi skupić myśli... - wyprężyła się pod dotykiem warg Andrei.
Corsac… zamyśliła się przerywając na moment pieszczoty.
- Jestem dziś w dobrym nastroju, więc… zdradź teraz swój kaprys. A go spełnię. Nawet jeśli to będzie wypuszczenie cię z mych objęć.- zachichotała dziewczęco.
Brytyjka zamyśliła się.
- Nie wiem na ile możemy sobie pozwolić, ale chcę byś mnie dziś pieściła... - wskazała Orłowa - jego rękami, jego ustami... tak jakby jego ciało było twoim. Zapewniam, że Jan potrafi wywiązać się z roli i słuchać poleceń.
- Tutaj… na oczach publiczności? - zażartowała Andrea i spojrzała na Orłowa u stóp agentki.- Możemy sobie pozwolić na wiele. Mam co prawda parę spraw do załatwienia, ale nic co nie może poczekać do jutra. A ty?
- Wieczór i noc, jak było w umowie, należą do ciebie. O świcie jednak zniknę... albo po śniadaniu. - Zaśmiała się Carmen.
- No dobrze… sprawdzę twoje słowo. Zdejmij swej pani majteczki mój drogi i załóż szpilki. Wychodzimy stąd. No chyba, że przeraża cię ta wizja?- zapytała na koniec samą Carmen testując jej odwagę i śmiałość.
- Budzi dreszcz emocji. - Wyznała, po czym dodała - Wolałaby tego uniknąć, ale słowo się rzekło…
- Moja pani.. wstań.- mruknął Orłow wsuwając buciki na stopy dziewczyny, podczas gdy Andrea wzruszając ramionami dodała.
- To przerażające, bo wiesz że będą się patrzeć. Wodzić spojrzeniem za tobą. Pewnie zaszokujesz wielu… ale… jest w tym coś… szaleńczo podniecającego.
Carmen spojrzała na Orłowa. Trochę to przypominało sytuację, gdy pieściła oralnie kochanka a jej pośladki i kobiecość były wystawione na widok wszystkich, którzy spojrzeli w niebo. Przełknęła ślinę i wstała, by niespiesznie zdjąć majteczki i wręczyć je Andrei.
Korsykanka też wstała, a wraz z nią kilku mężczyzn… zapewne jej eskorta. Kobieta powoli schowała bieliznę Carmen w swym dekolcie i podała półnagiej Brytyjce dłoń.
- Idziemy? - zapytała z ciepłym uśmiechem, gdy Orłow podnosił z kolan.
- Zdecydowanie. Marznę. - Odpowiedziała Brytyjka podając jej dłoń.
Ruszyły razem oczywiście przyciągając wiele spojrzeń. Carmen czuła wzrok na swym ciele i łonie. Widzieli ją w tak bezwstydnym stroju i sytuacji. Dobrze że sala była słabo oświetlona.
- Wali ci serce jak młot, twarz pali ogniem wstydu, jest ci gorąco? - zapytała szeptem Andrea. - Adrenalina wypełnia ci żyły?
- Odbyłaś już taki spacerek, że tak dobrze to wiesz? - zapytała Brytyjka, starając się trzymać fason i nie poddawać panice. Znów miała ochotę rzucić tę misję i uciec gdzieś daleko na skraj świata.
- Może? - stwierdziła enigmatycznie Andrea i dodała z uśmiechem. - Widzę, że dla ciebie to nowe… doświadczenie.
Objęła Brytyjkę w pasie dodając.
- Oczy które na ciebie patrzą wypełnione są pragnieniami, ale to ty masz kontrolę nad sytuacją. Przekuj swą słabość w siłę. Zamiast się wstydzić swej nagości, okaż przekorę. Albo pozwól, by twe własne lęki cię pożarły. Twój wybór.
- Mówisz tak, jakbym się kryła lub łamała, a to nieprawda. A może na to liczyłaś? Obie możemy jeszcze siebie zaskoczyć, Andreo Corsac... - Carmen uśmiechnęła się lekko.
- Ale drżysz…- uśmiechnęła się Korsykanka i przytuliwszy kobietę zachłannie do siebie pocałowała namiętnie. -... a to czuję. I z reakcji twego ciała wysnuwam wnioski. -
Dotarły do szatni, gdzie wreszcie Brytyjka mogła okryć swą nagość płaszczem. I wyszły na zewnątrz. Tam już padało… ale też czekała na nich limuzyna Korsykanki.


Biały ekstrawagancki krążownik szos, który czekał na Andreę i jej gości. Niewątpliwie coś szybkiego i drogiego. Coś w guście samej Corsac.
Carmen szła wtulona w kobietę, pozwalając jej czuć się tą “silniejszą”.
Wsiadły obie to całkiem wygodnego pojazdu. Można było się tu rozsiąść i napić trunku. Szampan mroził się w kubełku. Po obu kobietach, wsiadł także i Rosjanin z kamienną miną.
Andrea pomogła Brytyjce zsunąć z siebie płaszcz i rzekła.
- Jeśli mamy wejść w spółkę, będę musiała mieć większą kontrolę. Będę musiała dorzucić pomocnika, który będzie składał raporty mi. Żebym miała rękę na pulsie.
- Hmmm a jakbyś to widziała? - Zapytała Carmen i namiętnie wpiła się w szyję kobiety, ocierając się o nią swym ciałem.
- Mam paru zdolnych… agentów, godnych zaufania… utalentowanych. Mających dostęp do mojej sieci transportu i zasobów. - Andrea poddała się pieszczocie ust kochanki, sama jednak sięgając dłonią do pasa Orłowa i rozpinając jedną dłonią jego spodnie, by wydobyć na wierzch jego pomniczek… wynik widoku jaki rozciągał się obok niego. - Ty będziesz miała kontrolę… nad… sytuacją. A on będzie… moją opinią i pomocną… dłonią.
- Jeśli będę zajomwać się tę sprawą, nie ma problemu, ale mam nadzieję, że nie wymagasz, by towarzyszył mi non stop... - powiedziała Carmen siadając okrakiem na Andrei i przez ramię zerkając na to, co robiła z Rosjaninem. Agentka starała się przy tym zachować trzeźwość osądu... choć widok był doprawdy rozpraszający uwagę.
- Zdejmij ten gorsecik... zasłania widok, a ja ręce mam zajęte.- jedną masowaniem męskości Orłowa, który cierpiał katusze nie mogąc pozwolić sobie na poniesienie się swym pragnieniom, a drugą pieszcząc nagą pupę Brytyjki.- Oczywiście że nie… cały czas. No chyba, że ci się on spodoba…- zachichotała wesoło. -... lub ona. Niemniej nie musi się ciebie trzymać dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Carmen niespiesznie zaczęła rozwiązywać krótki gorsecik, który zasłaniał jej piersi.
- W porządku... wstępnie. Zobaczymy jak wybierzesz tę osobę na ile będzie... kompatybilna z nami. No i lepiej żeby odnalazła się w starciu z umarlakami... jeśli znów na nich natrafimy. - Mówiła z przerwami, ocierając się o kochankę nagim łonem. Po chwili również jej piersi zostały uwolnione z okowów krępującej bielizny.
- Zgoda…- musnęła językiem szczyt piersi Carmen i zacisnęła dłoń na włóczni Rosjanina, wodząc po niej. -... nie martw… się. Będzie odpowiednia.
Spojrzała na Orłowa i uśmiechnęła dodając.- No… nie musisz już się lenić... zajmij się nią..
Puściła go po to by sięgnąć ku kwiatuszkowi Brytyjki.
- Twoja pani już czeka na ciebie. - szepnęła rozchylając jego płatki.
Carmen spojrzała jej w oczy i przygryzając wargę, przytuliła się bardziej do kobiety, wypinając w kierunku Orłowa pośladki.
- A co z tobą? - szepnęła Corsac do uszka, pieszcząc je językiem.
- Mamy całą noc, a ja mam jeszcze jedno spotkanie… - mruknęła Andrea, a jej dłonie zacisnęły się na piersiach drapieżnie masując je. Carmen poczuła dłonie kochanka na pośladkach, a potem jego twardą nieustępliwą obecność w sobie. Szybkie silne ruchy bioder, gwałtowne i dzikie. Wszak długo cierpiał udając obojętność i całą swą niecierpliwość przelewał na intensywne ruchy bioder poruszające całym ciałem agentki. Jęknęła głośno z bólu i rozkoszy, otaczając szyję Andrei ramionami. Coraz mniej o niej myślała, coraz bardziej skupiając się na kochanku. Wszak dla nich baraszkowanie z obserwatorką stanowiło dodatkowe urozmaicanie.
- O taaak... właśnie taaak... - mruczała, gdy się w niej zanurzał.
Obserwatorka zresztą nie była tym razem obojętna i spokojna. Rozkoszowała się tym co widziała i dołączała do zabawy delektując się dwoma ocierającymi się krągłościami piersi Carmen. Masowała, ściskała te skarby, pieszcząc je drapieżnie. Silne ruchy bioder kochanka dodawały ognia zabawie. A potem jeszcze chwycił agentkę za włosy i pociągnął za nie zmuszając ją do wygięcia się do tyłu. Jego celem z pewnością było ułatwienie zabawy Andrei dwoma krągłymi owocami rozkoszy, które to pieściła swymi dłońmi. Nawet jeżeli Brytyjka planowała jakieś veto, nie miała szans wyrwać się tej dwójce. Była zabawką w ich rękach i co gorsza podniecało ją to. Czuła jak wszelkie blokady w niej puszczają. Andrea pewnie nie zdawała sobie sobie sprawy ze stanu umysłu akrobatki w tej chwili, całując i ugniatając drżące i falujące piersi Brytyjki. Ale Orłow z pewnością miał tego świadomość, władczo trzymając Carmen niczym swoją zdobycz. Raz po raz kolejnymi sztychami doprowadzając ją do przyjemnego szaleństwa. Do tego dochodziło drżenie wywołane jadącym automobilem. I świadomość, że ktoś mógłby podejrzeć te wyuzdane figle… choćby tylko teoretycznie.
- Och... mój... - nie dokończyła, bo z jej ust wyrwał się jęk, gdy przez ciało przeszedł spazmatyczny dreszcz rozkoszy.
- To było rozkoszne przedstawienie. Bardzo podniecające.- mruknęła Andrea i westchnęła smętnie. - Niestety… póki co… na tyle mnie stać. Wkrótce dojedziemy na miejsce i będę musiała was zostawić samych w mej limuzynie.
Carmen zsunęła się z niej.
- Postaramy się niczego nie popsuć. - Powiedziała okrywając się płaszczem, a Orłow poprawił garderobę wracając do roli posłusznego sługi.
- To dobrze…- odparła pobłażliwie Andrea poprawiając sukienkę i zerknęła przez szybę automobilu. - Chyba wkrótce dojedziemy. Wy zostańcie… tutaj. Zejdzie mi z godzinę. Limuzyna i zawartość barku jest do waszej dyspozycji. Są tam też jakieś przysmaki.
- Ale główne danie znika... - Carmen zrobiła smutną minkę, po czym dodała - Wracaj szybko, bo możemy nie mieć już sił potem!
Wtuliła się w Orłowa, gestem posiadaczki przejeżdżając po jego torsie.
- Wolałbym kobietę.- mruknął cicho Rosjanin całując w czuprynę Carmen, gdy Andrea wyszła.- Nie wiem kogo nam ona podeśle, ale to z pewnością będzie jej agent i donosiciel. Przy całej swej hojności Andrea to niebezpieczny sojusznik, więc… jej agenta lub agentkę… musimy przekabacić na naszą stronę. Nie da się go z pewnością przekupić, nie da odwołać do patryjotyzmu… trzeba będzie uwieść. Dlatego samolubnie wolałbym, by podesłała kobietę. Ale to ty możesz wpłynąć na jej plany. Nie ja.
- I mam patrzeć jak to robisz? - westchnęła, po czym dodała cicho - Nie wychodź za bardzo z roli.
Wydawało jej się to wszak nieco podejrzane, że zostali sami w samochodzie Andrei, która wszak dysponowała wieloma technologiami, o których nawet agentka brytyjskiego wywiadu nie mogła marzyć, bo nie wiedziała o ich istnieniu.
- Niech będzie... jeśli spyta mnie o zdanie. - Rzekła kwaśno.
- Jeśli madame sobie życzy… mogę być wobec niej wstrzemięźliwy. I zostawić tobie przekabacenie jej wtyki w łóżku. Zniosę łatwiej kobietę niż mężczyznę, a przypuszczam że Andrea wyśle kogoś zaufanego. Kogoś z kim sama sypia.- odparł czule Orłow schodząc z pocałunkami niżej.
- Nie, może to nawet lepiej, gdy weźmiesz to na siebie. Ja ostatnio... gorzej sobie z tym radzę. - Rzekła zamyślona Carmen.
- Jak sobie życzysz.- uśmiechnął się czule Rosjanin i cmoknął ją w policzek. -Wiesz dobrze, że jesteś wyjątkowa, prawda? Wyjątkowa dla mnie.
- Mówisz tak, bo ci płacę. - Zachichotała, bawąc się rolą i potarła nosem o jego nos.
- Płacisz mi też pani … za pozbawianie cię płaszczyka i całowanie po stopach i udach…- zamruczał Rosjanin rozchylając połę płaszcza Brytyjki.- Powinniśmy pani skorzystać z tego miejsca.
Otworzył barek odsłaniając szampana i trufle w czekoladzie.
- Corsac lubi luksusy. - ocenił znalezisko.
Zasłoniła się znów, drażniąc z kochankiem.
- Czyń honory, mój wierny sługo. - poleciła, wskazując szampana.
- Tak jest pani. - rzekł Rosjanin i sięgnął po szampana jak i kieliszki. Po czym nalewając trunek wyznał.
- Przyznaję, że nigdy nie byłem na Czarnym Lądzie, a ty?-
Carmen też nie była tam. Osławiony Czarny Ląd… serce afrykańskiego kontynentu. Niezmierzone dżungle i sawanny. Orłow wydawał się podejrzewać, że tam właśnie kryją się osławione Lędźwie Hekesh. I mógł mieć rację. Paradoksalnie bowiem większość obszaru nazywanego Czarnym Lądem, była nadal białą plamą na mapach. Idealnym miejscem na kryjówkę czegoś takiego.
- Nie byłam. - Powiedziała, upijając szampana. - A czemu myślisz, że akurat tam? Poza tym, że dla nas to teren nieznany?
- Niegdyś Egipt obejmował swym obszarem cały Nil, aż po jego tajemnicze źródła. Nie tak jak teraz… jedynie sam górny Nil. Poza tym, gdzie ty byś ukryła swe miejsce do odprawiania tajemniczych rytuałów? - zapytał uprzejmie Orłow nie wychodząc z swej roli.
- Pewnie pod wodą, ale to ja... egipska królowa mogła faktycznie woleć ziemię i bardziej dzikie otoczenie, które samo będzie jej strażnikiem. - Pogładziła mężczyznę po policzku - Niemniej to wciąż zbyt rozległy teren by zacząć poszukiwania bez mapy.
- Niestety. A i sama wyprawa będzie wymagała wielu przygotowań. - zgodził się z nią Rosjanin zamyślony wyraźnie, dodał. - A wiesz że możesz mieć rację? Ponoć źródłem Nilu jest wielkie słodkowodne morze w środku kontynentu. Przynajmniej takie teorie słyszałem.
Westchnęła.
- Dlatego potrzebujemy tej mapy.
- Swoją drogą… ciekawe co kryją owe lędźwia. Szkoda że nie wiemy więcej o samej Hekesh i jej historii. Mogłoby to dać nam więcej informacji na temat tego co możemy spotkać. A może nawet na temat Aishy i jej możliwości. Wątpię by mumie były jedynym co potrafi… w końcu rzuca klątwy. Co jeszcze może ona i jej siostry? - zadumał się Orłow.
- Więc mi wierzysz... - to ją w sumie zdziwiło. Nigdy nie rozmawiali z kochankiem na temat magii i ich własnego do niej podejścia. Po chwili jednak wróciła do wątku. - Dlatego myślę, że tak ważna jest dla nas znajomość z tym Archibaldem, który nawet jeśli nie jest naszym AC, to powinien dysponować sporą wiedzą. Możemy też wykorzystać twoje pieniądze i przez muzeum poszukać jakichś specjalistów z tego okresu…
- Widziałem chodzących nieboszczyków. Trzy razy. Trudno być sceptycznym w takiej sytuacji. - stwierdził krótko Jan Wasilijewicz nalewając Carmen kolejną lampkę szampana. - Możemy to zrobić jutro. Może dowiemy się więcej.
- Pomyślimy... na razie musimy usatysfakcjonować naszą gospodynię. - Uśmiechnęła się upijając szampana i podając kieliszek Orłowowi - Pij, będziesz łatwiejszy. - Zażartowała.
- Nie…- mruknął w odpowiedzi kochanek odstawiając kieliszek i chwytając Carmen za nogę. Pozbawiwszy ją pantofelka umieścił stopę kochanki na swym kroczu, by czuła nią budzącą się bestię w jego spodniach. Wodząc palcami po łydce Carmen mruczał. - Powinienem cię bardziej rozluźnić i przygotować na wszystkie pomysły Andrei. Wszystkie szalone pomysły.
- Myślisz, że może być gorzej? - zapytała, przesuwając się na bok siedzenia, by dać mężczyźnie swobodny dostęp do swych zgrabnych nóg. Wciąż jednak okrywała się płaszczem.
- Gorzej? Nie wydajesz się specjalnie cierpieć, gdy cię ona całuje i pieści?- zapytał retorycznie mężczyzna wodząc palcami po łydce i udzie agentki, w zmysłowym i delikatnym masażu. Mimo że jej pragnął, co odczuwała wyraźnie pod swoją stopą. - Ten pojazd ma odsuwany dach. A jeśli wpadnie na pomysł, byście ukazały światu swój nagi biust?
- A czy mogę jej odmówić? - zapytała Carmen uśmiechając się odrobinę smutno. Nie był to czas ani miejsce, by mówiła Orłowowi, że choć pociąga ją pomysłowość Corsac, to świadomość, że kobieta ta zajmuje się handlem ludźmi i zdobywa wszystko przymusem bynajmniej nie pomagała w ociepleniu względem niej prawdziwych uczuć Brytyjki.
- Nie. Nie możesz… Tylko czy chcesz jej odmówić?- westchnął mężczyzna, także z powodu delikatnego nacisku jej stopy, na swą armatkę. - Może umieć zauważyć fałsz, więc muszę sprawić, byś była jak najbardziej… naturalna.
Palce stopy Carmen powolutku zaczęły się poruszać.
- Jesteś pewien, że robisz to dla niej? - zapytała.
- Nie.. nie dla niej…- mruknął speszony jej słowami. Spojrzał na nią gniewnie, wiedząc że przyłapała go na kłamstwie. - Pragnę cię… teraz.
- Żałujesz, że to nie ty kazałeś mi spacerować półnago? - Carmen drażniła się z jego apetytem, ograniczając się wyłącznie do poruszania stopą.
- Jestem prostym człowiekiem Carmen. Żałuję że nie zaciągnąłem w szatni w jakiś ciemny kącik i nie rozkoszowałem się tam tobą.- szepnął Orłow drżąc z pożądania i prężąc się dumnie pod jej stopą. Jego dłonie wodziły opuszkami palców po wyprostowanej nodze Brytyjki.
- I jesteś na moich usługach... - przypomniała mu z uśmiechem - Rozepnij spodnie. - Wydała polecenie, patrząc mu w oczy.
- Tak madame…- Orłow puścił jej nogę, jego dłonie zajęły się uwalnianiem bestii, rozpinając spodnie i odsłaniając wyraźnie napiętą bieliznę, skrytą pod nimi. Kuszący namiocik, kryjący owego “dzikiego kochanka”.
Carmen uśmiechnęła się pożądliwie.
- Muszę przyznać, że twoja strategia rozgrzewania mnie działa. - Wyznała i znów wydała polecenie. - Odsłoń go.
- Jestem tu by ci służyć madame. - bezczelnie skłamał. Jego oczy mówiły co innego. Przeszywały ją. Równie dobrze mogła być naga, bo i tak czuła jak jego wzrok wędruje po jej ciele wstydliwie okrytym płaszczem. Orłow zsunął bieliznę, a Carmen mogła się przyjrzeć swojemu dziełu w całej jego twardej okazałości. Rosjanin znów był gotów, by sprawić przyjemność kobiecie.
- Więc służ mi... widokiem. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Pokaż jak się zaspokajasz na samą myśl o mnie.
Miała wrażenie, że się zbuntuje. Że rzuci się na nią, pochwyci za włosy i przyciągnie jej usta do swej dumy. Miała wrażenie, że przeciągnęła strunę. Jego oczy wyrażały gniew i pożądanie. Wyrażały chęć buntu. Rosjanin spiął się w sobie, mięśnie się napięły, pięści zacisnęły. Oczy ciskały błyskawice… tak, przeciągnęła strunę. Orłow wszak nie był takim potulnym kotkiem.

Walczył ze sobą. Obowiązek z dumą, pożądanie z sumiennością, miłość i czułość z wrodzonym samolubstwem.
- Tak madame.- rzekł przez zaciśnięte zęby i jego dłoń objęła ów pal rozkoszy, poruszając się po nim leniwie i powoli. Nie wiedziała czemu… przecież mógł zająć swoimi potrzebami za pomocą energicznych ruchów i zakończyć to upokarzające (w jego mniemaniu) przedstawienie.
- Próbujesz mnie skusić? - Zapytała po chwili, czując jak robi jej się gorąco pod płaszczem. Powoli rozchyliła jego poły, wciąż chłonąc widok pieszczącego się agenta.
- Ja? Ja wykonuję tylko polecenia… madame.- nie zaprzestając pieszczot Orłow wpatrywał się w odkrywane przed nim skarby urody Brytyjki. Jego dłoń nadal sugestywnie błądziła pod drążku sterowniczym jego pożądania.
- Hmmm... zmień dłoń. I podaj mi tę, którą się pieściłeś. - Zażyczyła sobie, wodząc paluszkiem po nagim dekolcie.
- Tak madame…- Orłow przysunął się bliżej swej pani. Teraz to lewa ujęła berło, a prawa przybliżyła się do samej agentki.
Carmen pochyliła się do przodu, eksponując piersi przed wzrokiem kochanka i chwyciwszy jego dłoń w swoją, sięgnęła ustami do palców. Niespiesznie zaczęła oblizywać każdy z paluszków Jana Wasilijewicza, patrząc mu przy tym głęboko w oczy.
- To igranie… źle się skończy.- zagroził Orłow błagalnym tonem. Drżał z pożądania i Carmen widziała jak w jego oczach płonie ogień. Był jak dziki tygrys, którego Brytyjka drażniła źdźbłem trawy muskając nos.
- A kto zaczął? - zapytała i zaczęła ssać pożądliwie wskazujący palec kochanka. Oblizując go co jakiś czas bardzo sugestywnie. Była tak oddana temu zadaniu, że nie zwracała nawet uwagi jak ślinka spływa jej z kącika ust na podbródek.
- Sama się o to ppprosiłaś. - szepnął mężczyzna i jego dłoń zsunęła się nagle niżej. Chwytając drapieżnie za szyję Brytyjki i popychając ją do tyłu, by legła całym ciałem na wygodnym i szerokim siedzeniu limuzyny. Orłow puścił swoją męskość, by pochwycić za udo kochanki i zarzucić jej nogę sobie na ramię. Zamierzał po prostu ją posiąść, bez względu na sytuację i na jakikolwiek stawiany opór. Stracił nad sobą kontrolę.
Carmen walczyła, ale po prawdzie sama chciała przegrać i go poczuć. Miała do niego słabość tym większą im bardziej dziki okazywał się w łóżku. I choć jako agentka innego wywiadu powinna poczuć się zagrożona, gdy złapał ją za szyję, jako kochanka tylko jęknęła z pożądania.
Trzymając ją stanowczo, ale delikatnie, z jej nogą opartą o swe ramię Orłow sięgnął swym orężem do jej bramy rozkoszy i posiadł ją władczym ruchem. Jego twarda obecność wypełniła jej kobiecość i zmysły. A kolejne sztychy przyszpiliły ją do siedzenia. Nie był delikatny rozkoszując się podbojem i nie dawał jej chwili wytchnienia. Jego dłoń puściła jej szyję i czule, acz namiętnie chwyciła za lewą pierś ściskajac i miętosząc ów słodki owoc pożądania niczym swoją własność.
- Jesteś... nieposłuszny... - ni to szepnęła ni wyjęczała, przyciśnięta do siedzenia Carmen. W tej sytuacji zupełnie straciła możliwość jakiegokolwiek manewru, mogąc jedynie służyć ciałem swojemu “lokajowi”.
- Tak madame…- stwierdził posłusznie, nie przejmując się jednak faktami. Trzymając dłoń na jej piersi i drugą obejmując jej lewe udo, poruszał gwałtownie biodrami z satysfakcją i pożądaniem patrząc na jej nagie ciało drżące od doznań i piersi falujące w rytm intensywnych pchnięć. Nie zamierzał dać chwili wytchnienia Brytyjce, wyraźnie zaznaczając kto jest osobą dominującą.
I właśnie w tej chwili.. drzwi limuzyny otworzyły się i Andrea zajrzała do środka. Uśmiechnęła się ironicznie mówiąc.
- Widzę, że nie nudziłaś się, moja droga.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-01-2018, 21:27   #108
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen spojrzała na Korsykankę spod na wpół przymkniętych powiek.
- O taaak... urozmaiciłam sobie... czas... - powiedziała, po spytała - Chcesz spróbować jego... nektaru? Chyba niedługo…
- Z chęcią. - uśmiechnęła się Corsac wsiadając do limuzyny i zamykając za sobą drzwi.
- Niemniej ważniejsza jest sprawa… gdzie spędzimy noc. Wolisz pojechać do mnie, czy do ciebie? - usiadła tuż obok głowy kochającej się Carmen i pochwyciła łakomie drugą falującą pierś ściskając ją bezlitośnie i łapczywie. Równie mocno jak jej kochanek.
Brytyjka jęknęła głośniej i przeciągnęła się, czując, że niedługo dojdzie.
- Obo...jętne... może znasz jakieś... niegrzeczne... miejsca... och! - poczuła jak zalewa ją fala ekstazy. Jej ciało wygięło się w łuk, a mocne, niemal brutalnie pieszczoty oboje kochanków, które czuła tylko przeciągały ten cudowny moment.
- Dobra chłopczyku… wyjmij swój instrumencik zanim zrobi bum. I napoj nim mnie.- zwróciła się do Orłowa, który posłusznie odsunął się od drżącej kochanki, zanim wystrzelił ze swej armatki.
- Hmm… kochałaś się może kiedyś… za sceną wiedząc, że tylko kurtyna cię oddziela od widowni i grających za nimi aktorów. Albo… w przedziale jadalnym pociągu?- zapytała z gracją chwytając palcami za oręż Orłowa i muskając jego czubek językiem.
- Cyrk to prawie jak teatr... - powiedziała Carmen, z trudem łapiąc powietrze - Pociąg brzmi... intrygująco... może skusimy kontrolera biletów - zaśmiała się, choć po chwili pożałowała. Corsac mogła potraktować ten pomysł dosłownie.
- Możemy… ale wpierw musimy cię jakoś ubrać. - uśmiechnęła się Corsac i powoli objęła męskość Orłowa na oczach Carmen, nie przejmując się śladami wilgoci Brytyjki… a może to dodatkowo ją podekscytowało? Powoli i sugestywnie wodziła ustami, pochłaniając to wypuszczając dumę Rosjanina z okowów swych warg.
Carmen wiedziała, że to dla niej samej ciężkie, ale starała się podchodzić tak, jak Orłow mówił, traktować akt jako część misji. Poza tym... ostatnie dni utwierdziły ją w przekonaniu, że są dla siebie kimś więcej.
- Janie... obiecałam mojej przyjaciółce, że pozwolisz jej skosztować swojego nektaru. Nie czyń mnie gołosłowną... - Szepnęła jednocześnie podniecona i pełna obaw.
- Tak madame…- odpowiedział Orłow, choć nie miał w tej sprawie nic do gadania. Ciało reagowało samo. Andrea rozkoszowała się słodką paróweczką mężczyzny, z wyraźnym entuzjazmem i talentem doprowadzając Rosjanina do fanfary rozkoszy. Co prawda wiele napracować się nie musiała, bo ciało Carmen doprowadziło go wcześniej do wrzenia.
Po wszystkim Andrea usiadła grzecznie obok leżącej Brytyjki i otarła usta chusteczką.
- Smakowity… ale ja mam duży apetyt. Także na ciebie.- rzekła z uśmiechem i podała kierunek. - Sklep Goldsmanna. I niech ktoś zapłaci za to, by zarezerwować cały budynek dla mnie.-
Po wydaniu tych poleceń Limuzyna ruszyła, a Orłow usiadł udając obojętność i nie przejmując się faktem, że jest nagi od pasa w dół.
- Zamierzasz mi coś wybrać? - zaśmiała się Carmen, po czym zwróciła do Orłowa pozornie obojętnym tonem - Ty masz w co się ubrać, więc to zrób.
- Liczyłam że czymś mnie zaskoczysz. Ale mogę coś dla ciebie znaleźć.- zaśmiała się Andrea i założywszy nogę na nogę, zaczęła powoli podwijać suknię, odsłaniając kostki, łydki osłonięte delikatną pończoszką.
Orłow zaś zaczął szybko porządkować swoją garderobę.
- Więc…masz jakieś życzenia co do… osoby, którą ci użyczę w ramach naszej… spółki?- zapytała odsłaniając już zgrabne kolana.
Carmen przymknęła na moment powieki, znów mając przed oczami to jak jej kochanek dochodzi w ustach innej. Odetchnęła, zbierając w sobie siłę.
- Może lepiej by była to kobieta, wtedy Jan nie będzie czuł się pominięty. - Powiedziała, po czym dodała - Ważne, by mi nie przeszkadzała, a raczej pomagała w odkryciach. Cenię więc dyskrecję.
- I ja zdaję sobie sprawę, że dyskrecja w tym przypadku ma duże… znaczenie.- odparła z uśmiechem Andrea przyglądając się obojgu.- Nie martw się. Moja prawa rączka przy twoim boku, będzie szeptała sekrety tylko do mojego uszka. Jeszcze jakieś inne życzenia?
- Powinna umieć się obronić i... dobrze gdyby sama zbadała temat Hekesh na własną rękę. Wymiana informacji jest bardziej wartościowa niż wykładanie komuś podstaw bez korzyści dla siebie. - Odpowiedziała Carmen, gładząc jej łydkę.
- Dobrze… postaram się by taka była.- mruknęła Corsac również pieszczotliwie wodząc po udzie akrobatki.- Przysuń się bliżej mnie.
- Mmm jak blisko? - Carmen przysunęła się tak, że jej nos niemal stykał się z nosem kobiety.
- A jak bardzo chcesz…- usta Korsykanki przylgnęły do warg Brytyjki całując je zachłannie i prowokująco. Zapewne także po to by “Jan” miał ciekawe widoki. Carmen nie odpowiedziała. Jej usta i język były zajęte Andreą. Tak całując powoli dojeżdżali na miejsce. Panna Stone miała świadomość, że jej namiętny pocałunek jest obserwowany przez Jana Wasiliejwicza i… wiedziała, jak to na niego działa. Jakie to lubieżne myśli, pragnienia w nim budzi oddając się pieszczocie ust Korsykanki.
- Mmmm… to było przyjemne, ale… chyba nie będziemy męczyć twojego sługi zakupami? - zapytała z uśmiechem Andrea, gdy jej limuzyna podjeżdżała pod zamknięty przedwcześnie dom handlowy.
Carmen znów okryła się płaszczem.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- Nie ma co iść z nami i czekać przed przymierzalnią, gdy my będziemy przymierzać ciuszki. No… ty będziesz. Ja suknię mam. I majteczki też.- rzekła zadziornie Andrea spoglądając na wspólniczkę w interesach i miłości.
- Może nosić nam torby... ale jak wolisz. Jednak wiem, że jego to na pewno nudzić nie będzie. Prawda, Janie? - zapytała wyniosłym tonem.
- Oczywiście madame.- stwierdził spokojnie Rosjanin, a Andrea zapytała wprost.- Jakie torby? Wszystko wyniesiesz na sobie.
Po czym pierwsza opuściła limuzynę.
- Chodźmy. - Powiedziała mimo wszystko Carmen do partnera. Nie chciała się z nim rozstawać, nawet jeśli przez to będzie on świadkiem... wielu niemoralnych scen.
- Tak jest madame. - Orłow ruszył za swą panią, co wywołało jedynie lekko ironiczny uśmieszek na ustach Corsac. Ta podała dłoń Brytyjce i poprowadziła do wejścia, przy którym czekał oddźwierny wpuszczając całą trójkę do środka.
- Wpierw bielizna. - zadecydowała Andrea ciągnąc za sobą Brytyjkę. Za nimi szedł Rosjanin wyraźnie rozbawiony całą sytuacją. Zaczynała się ciekawa noc… jakże się mylił.

Bielizna, pończochy, suknia. Carmen stała się laleczką, którą Andrea ubierała wedle własnego gustu i nie dając jej i sobie okazji do figli. Przy tym była hojna… nie liczyło się ile warte były ciuszki, skoro Corsac za nie płaciła.
- I jak się sobie podobasz? - spytała po wszystkim.
- Pięknie, ale ten gorset... - jęknęła - Nie mogę oddychać.
- Ale jak ci uwypukla biust. Aż kusi by dotknąć, całować, pieścić. - zachichotała Andrea chwytając za piersi i ściskając je lekko. W końcu jakiś kuszący widok dla Orłowa, który wyraźnie nudził się czekając, aż dwie kobiecy skończą przebieranki.
- Och, ale te rzemienie się wrzynają... to prawie tortura... - zaprotestowała słabo Brytyjka.
- To co mam cię teraz rozebrać z sukni? A może wolisz sama na naszych oczach? - mruczała Andrea mocniej pieszcząc dwie uwięzione w gorsecie krągłości.
Carmen stęknęła, lecz nie wyrywała się.
- Nie dam rady... pomóż mi... proszę…
- Mogę pomóc… ale przy czymś innym. Janie… podwiń swej pani suknię.- Andrea uśmiechnęła się drapieżnie mocniej ściskając biust Carmen i masując go gwałtownie. Skrzypiała skóra gorsetu, a twarde kamyczki na szczytach piersi Brytyjki były przez nią pocierane. Andrea zamierzała wykorzystać ją do swych zabaw, nie przejmując się ani miejscem, ani obecnością widza.
Carmen, choć faktycznie było jej niewygodnie, po prawdzie nakręcała całą scenę rzekomym cierpieniem, postękując i wiercąc się w objęciach kochanki. Dyskretnie dała przy tym znak Orłowowi, by wykonał polecenie.
Rosjanin podwijał suknię odsłaniając nogi Carmen, a Andrea pieściła jej piersi ściskając je drapieżnie sprawiając zarówno nieco bólu, jak i dużo rozkoszy.
- Przejmij jej biust, a ja zajmę… się dołem.- mruknęła Corsac kucając i władczo zsuwając bieliznę do kostek Brytyjki. Przylgnęła dłońmi do pośladków, a ustami do łona Brytyjki łapczywie muskając językiem jej kwiatuszek. A Orłow posłusznie pochwycił biust akrobatki, ugniatając go stanowczo dłońmi. Skóra zaskrzypiała, gdy panna Stone znów znalazła się uwięziona pomiędzy dwójką wielbicieli jej urody.
- A...ale... to mi nie pomaga... nie... - jęknęła z trudem zachowując równowagę. - Janie trzymaj mnie, ale nie taaak... och! - poczuła jak jej sapnięcia i słodkie jęknięcia stają się coraz bardziej szczere. To była szalona sytuacja, ale jakże... podniecająca zarazem.
- Tak madame…- “sługa” mocniej zacisnął dłonie na torturowanych krągłościach Brytyjki. Nie był delikatny, ale ból i tak nie mógł zagłuszyć rozkoszy. Carmen pochwycona w pułapkę czuła wbijające się w jej pupę paznokcie Korsykanki i języczek śmiało wodzący głęboko w kielichu jej kwiatuszka.
- Ja... nie dam rady... - ciało Carmen drżało pod wpływem pieszczot i emocji. Patrzyła szeroko otwartymi oczami na swego kochanka. Znał ją, wiedział, że jej podniecenie jest prawdziwe, gdy syczała za każdym razem, kiedy język Andrei zagłębiał się w niej.
- Oboje wiemy, że o to jej chodzi.- szepnął cicho Rosjanin wprost do ucha kochanki, nie przestając drapieżnych pieszczot, podczas gdy Corsac rozsmakowywała się w dowodzie podniecenia kochanki, zlizując ów nektar namiętnymi muśnięciami języka.
- Mmmm Andreo... błagam... jeszcze... więcej... - skamlała, wczepiona w Rosjanina, stojąc na drżących nogach i dociskając się pulsującym łonem do kochanki.
I otrzymywała więcej… język zastąpiły palce. Sięgające głębiej, równie gwałtowne jak te zaciskające się biuście dziewczyny. Żadne z jej kochanków nie było delikatne w swych pieszczotach. Ale Andrea czule muskała językiem guziczek rozkoszy, na zdobywaną palcami kobiecością, a Orłow wodził równie delikatnie ustami po szyi ramionach uwięzionej kochanki.
To ją pogrążyło. Czuła jak traci panowanie nad sobą, jak bezwstydnie ociera się o kochanków, jak błaga ich o więcej mową swojego ciała.
- Pupę.. ma wolną… na razie... - zasugerowała Orłowowi Andrea sama skupiona zabawą jej kobiecością i muskaniem językiem jej łona powoli i lubieżnie. Doznania były coraz intensywniejsze, tym bardziej że Carmen czuła ocierając się pośladkami, że jej sługa ma czym ją wypełnić. Choć w obecnej sytuacji było to niemożliwe i pozostawało w sferze szalonych marzeń.
- Andreo... torturujesz mnie... w tej sukni... jeszcze... potrzebuję... jeszcze... - Carmen coraz bardziej rozpaczliwie ocierałą się o nią. Pieszczoty Corsac podniecały ją strasznie w połączeniu z dotykiem kochanka, lecz po prawdzie nie dawały ostatecznego spełnienia, trzymając na granicy szaleństwa.
- Zrobisz wszystko… co zechcę? - wymruczała Andrea i sięgnęła do ukrytej przy biodrze kieszonki wyjmując obły metalowy przedmiot, przypominając składaną pałkę do obrony przed napastnikami. Nie była to jednak pałka. Po naciśnięciu przycisku, zaczęła brzęczeć i wibrować energicznie. - Nawet zostaniesz testerką wynalazku Roberta?
Agentka spojrzała ze strachem, ale i fascynacją na przedmiot. Czy to możliwe żeby on... że ona...
Przygryzła wargi. Chciała odmówić, lecz była już za daleko. Opory zostały przełamane, bariery przestały istnieć.
- Tak... jeśli każesz... i wyciągniesz mnie z tych ubrań... - powiedziała i zerknęła na Jana Wasilijewicza, by ocenić co on myśli o tym “wynalazku”.
- Żadne jeśli.. tak… albo nie…- wymruczała Corsac liżąc podbrzusze Brytyjki językiem i wodząc drżącym metalowym przedmiotem po pończoszkach swej “ofiary”. Carmen czuła te wibracje całym ciałem, a Orłow… zdębiał, w ogóle nie wiedząc co robić i jak się zachować. Czegoś takiego pewnie nie widział.
Brytyjka jednak była zbyt podniecona, by dbać o zdrowy rozsądek.
- Tak... chcę... - wyszeptała, drżąc na całym ciele i to nie z powodu strachu czy chłodu.
- Dobrze… Spodoba ci się. Mnie się spodobało. Ale nie można oceniać wynalazku na podstawie jednej osoby. - zachichotała zakładając sobie jedną nogę akrobatki na ramię i sięgając owym twardym przedmiotem do muszelki Brytyjki. Dość duży, ale nie niewygodny. Zimny, ale szybko się rozgrzewał. Twardy i wypełniający jej ciało. Wibrujący gwałtownie i te wibracje przetłumaczone zmysłami na rozkosz rozchodziły się po ciele pieszczonej Carmen. Andrea zaczęła powolnymi ruchami symulować sztychy kochanka, podczas gdy mężczyzna pieścił jej uwięzione w gorsecie piersi. Niewygoda… przestała mieć w tej chwili znaczenie dla akrobatki, tym bardziej że oprócz zabawy przedmiotem Corsac językiem nadal wodziła po łonie swej “ofiary”.
Dziewczyna wczepiła się paznokciami w ramię kochanka jak tonący. I była to w pewnym sensie prawda - tonęła. Tonęła w morzu rozkoszy. Czuła, że zaraz dojdzie.
Wiedziała, że jej ciało nie wytrzyma tej nawałnicy doznań. Szarpane było spazmami przyjemności, których ciasny gorset nie potrafił utrzymać w ryzach. Mogła nie pożądać Andrei, mogła jej nie potrafić polubić tak ja lubiła Yue. Ale to nie zmieniało faktu, że Korsykanka potrafiła ją doprowadzić do ekstremalnych i szalonych doznań. I dlatego wygięła się w łuk krzycząc z rozkoszy głośno i bezwstydnie.
- Będziesz miała okazję się zemścić. Ba… nawet pozwalam ci użyć Orłowa samolubnie na sobie jeśli chcesz. Lub w dowolny sposób.- zsunęła nogę Brytyjki z ramienia i wstała podając Carmen oręż zemsty. Nadal wibrujący, bo włączony. - Natomiast ty musisz własnoręcznie…
Objęta w pasie arystokratka ledwie trzymała się na nogach, łapiąc oddech i próbując odzyskać równowagę zarówno fizyczną jak i duchową.
Tymczasem sama Andrea podciągała bieliznę odsłaniając gustowne koronkowe majteczki ametystowej barwy, chroniące jej intymność.
- W takim razie Janie... pomóż mi z tą suknią... zdejmij ją ze mnie... tak żeby pani Corsac się podobało. - rozkazała Carmen, przyglądając się urządzeniu w dłoni. To było coś... fascynującego.
- Tak jest madame… - Orłow zajął się rozpinaniem sukni swej pani, podczas gdy Andrea oparła się o pobliski kontuar podciągając suknię i drżąc lekko ze strachu i podniecenia.
Metalowa różdżka drżała w dłoni Carmen, dając pewne poczucie władzy i potęgi, zwłaszcza gdy zerkała na Corsac… zachowującą się jak nieśmiała dziewica.
Suknia opadła na ziemię odsłaniając więcej ciała Brytyjki, ale to tylko dodało sytuacji pikanterii.
Carmen uśmiechnęła się kocio do Korsykanki i podeszła do niej niespiesznie. Przeciągnęła niezwykłym przedmiotem pomiędzy jej piersiami tak, by poczuła na skórze jego wibracje.
- Rozłóż nogi Andreo i pokaż mi dokładnie, gdzie mam włożyć ten skarb…
- Dddobrze…- zadrżał zarówno głos jak i ciało Korsykanka, szeroko rozchyliła uda i palcami odchyliła majteczki odsłaniając dobrze znany słodki skarb swej kobiecości.
- O tttuu. - dodała cicho.
Carmen przysunęła się do niej bliżej, by jej usta znalazły się tuż obok ucha kochanki. Dotkneła wibrującą zabawką teraz jej uda i powoli przesuwała w górę.
- Gdzie “tutaj”? - zapytała, muskając płatek ucha wargami.
- W mojej… muszelce?- pisnęła cichutko Andrea tracąc całą swą dumę i pewność siebie, na rzecz wyraźnego pobudzenia. Drżała z emocji… tak silnych jak wtedy gdy kochały się w pędzącym po szynach na złamanie karku stalowym kolosie.
Ale tym razem Orłow to obserwował, a jego skupione na pośladkach Brytyjki spojrzenie mówiło jej, że tylko czeka na okazję, by wykorzystać sytuację. Carmen jednak igrała ze swoją prywatną bestią, ignorując teraz zupełnie Rosjanina.
- Pokaż mi gdzie... włóż tam palec... - wyszeptała znów do ucha Corsac, ocierając się o nią i pieszcząc urządzeniem wewnętrzną część jej uda.
- Dobrze…- mruknęła podnieconym głosem Andrea przymykając oczy i oblizując wargi.-... moja pani.
Jej palec sięgnął bu swej bramie rozkoszy wodząc powoli palcem ponad nią i masując wrażliwy punkcik. Niespiesznie, ale z wyraźną przyjemnością.
Carmen podążyła tym tropem i zaczęła pocierać wibrującym cudeńkiem łechtaczkę kochanki.
- Tak… to przyjemne. - poddając się pieszczocie zabawki, Andrea chwyciła za włosy Carmen i przyciągnęła jej twarz do swojej całując zachłannie i drapieżnie. Całkowicie poddając się nowym doznaniom zapomniała o swej “niewinnej” pozie. Ale cóż poradzić… była drapieżnikiem. Nie ona jedna zresztą. Orłow zbliżył się do całowanej Brytyjki i bezczelnie chwycił za jej pośladki masując je ruchami dłoni.
Zamruczała odruchowo, jednak gdy Korsykanka uwolniła jej usta, powiedziała z wyrzutem:
- Wy chyba macie problemy z samodyscypliną. Janie, nie wołałam cię. - Powiedziała wyniośle, jednocześnie nacierając niespodziewanie zabaweczką na rozpaloną grotę rozkoszy Andrei.
- Dyscyplina jest… dla słabych… my nie musimy się ograniczać.- zażartowała pojękując Andrea, gdy jej ciało poczuło drżącego intruza.- Cuuudowny wynalazeek.
Podczas gdy Orłow wycofał się do tyłu, starając się ukryć niezadowolenie pod maską obojętności. Carmen miała rację. Oboje nie lubili się ograniczać.
- Mhmmm... - przyznała Carmen pieszcząc jednocześnie szyję kobiety ustami.
- Mocniej.. nie musisz… być… delikatna. Jestem cała twoja.- Andrea poddawała się ruchom dłoni kochanki, wychodząc biodrami naprzeciw broni dzierżone przez Carmen. Dłonią pochwyciła mocno pierś Brytyjki miętosząc ją i ściskając przez materiał skórzanej bielizny, który sam otulał zaborczo jej skarby.
Carmen zaśmiała się.
- Wychodzisz z roli uciskanej dziewicy, wiesz? - zapytała i nim Andrea odpowiedziała, ugryzła ją w szyję, nacierając na jej kobiecość urządzonkiem.
- Przepraszam…- pisnęła głośno, za bardzo cieniutkim głosikiem, prężąc drżące ciało, pod ruchami dłoni kochanki. Corsac dyszała i drżała, a jej skóra pokryła się drobnymi kropelkami potu. Dodała po chwili z trudem poruszając biodrami w tempie sztychów Carmen.
- Ty natomiast… tobie się… obecna rola… bardzo... podoba… jak… jak...widzę.
- Nie narzekam - przyznała Brytyjka, zwiększając tempo pieszczot - I tobie też nie radzę. - Dodała z uśmiechem, znów podgryzając szyję kochanki.
Ta pochwyciła nagle Brytyjkę boleśnie za włosy odciągając usta od swej szyi, tylko po to by docisnąć własne wargi do jej w namiętnym i długim pocałunku. Jej ciało drżało od szarpiącej je rozkoszy, a jęk ekstazy Andrea zdusiła tym właśnie pocałunkiem.
Po tej chwili rozkoszy mruknęła cichutko.
- Wyglądasz apetycznie w tej bieliźnie i w wybranej przeze mnie sukni. Nawet jeśli są trochę ciasne.- wyszeptała cicho prężąc się leniwie, po dotarciu na szczyt.
- Ciężko ci odmówić gustu. - połechtala jej miłość własną Carmen - Dobrze, pomęczę się trochę. Zresztą.... nie tylko ja przybiorę dziś poze męczennika - powiedziała posyłając promienny uśmiech Orłowowi.
- Więc chodźmy wywoływać skandal w moim pociągu?- zapytała żartobliwie Corsac całując policzek panny Stone.- Chyba że chcesz być… litościwa.
Tu spojrzenie Corsac również spoczęło na Orłowie, tyleż zdecydowanie poniżej jego twarzy.
Carmen udała, że się zastanawia.
- Nie... - powiedziała patrząc w oczy kochanka - Nie ma we mnie litości. Ubiorę się i chodźmy.

Przejażdżka na dworzec kolejowy była długą torturą… dla Rosjanina. Andrea bawiła się jego kosztem przyciskając swym ciałem Brytyjkę do siedzenia i całując ją powoli i z pietyzmem, raz po raz. Usta Korsykanki i jej języczek wielbiły więc wargi i twarz Angielki tak długo że arystokratka mogła się rozsmakować w tej pieszczocie. Andrea niewątpliwie potrafiła całować. Niemniej ta przyjemność musiała się zakończyć, gdy pojazd dojechał w końcu do dworca kolejowego.
- Poślę kogoś z moich ludzi, by załatwił mój kaprys. Ta linia kolejowa należy do mnie… jak wszystkie w Szwajcarii zresztą.- wyjaśniła, po czym zapukała w szybę, by przywołać któregoś ze swoich ochroniarzy. Carmen nie pozostało więc nic innego jak czekać, by kobieta wszystko załatwiła. Spojrzała z błyskiem psoty w oku na Orłowa.
Ten milczał, ale miało się wrażenie, że wręcz kipi z emocji. Brytyjka niewątpliwie bawiła się jego pożądaniem poddając do “torturze” pocałunków z Andreą… jak i wcześniejszych z nią “zabaw”.
Do pojazdu podszedł jeden z mężczyzn pilnujących dyskretnie bezpieczeństwa swej chlebodawczyni i zaczęła się krótka rozmowa między nimi. Andrea zażyczyła sobie wagonu restauracyjnego na wyłączność… w dowolnej podmiejskiej linii. Wraz z kucharzem i kelnerem.
Po czym czekała uradowana.
- Mam nadzieję, że parę wścibskich oczu podglądających cię przez szczelinę drzwi cię nie strapi. - wyjaśniła łobuzerskim tonem. - W zamian za to coś przekąsimy przy okazji.
- Ojeeeej, a kucharz? On też będzie patrzył... chyba się zawstydzę. - rzekła nieszczerze Carmen, udając wstydliwość.
- Jak znam mężczyzn… to tak.- tu spojrzenie Andrei spoczęło na słudze pani archeolog.
Po kilku minutach wrócił ochroniarz i wyjaśnił, że wszystko zostało załatwione. I że pociąg czeka na peronie numer 3.
- Chodźmy więc.- rzekła wesoło Corsac opuszczając limuzynę z wesołym uśmiechem.
Carmen ruszyła za nią posłusznie.
Ruszyły więc razem, ramię pod ramię. Orłow podążał za nimi, a ochrona dookoła nich. Andrea była w wyjątkowo dobrym nastroju, dowcipkując wesoło i drażniąc kochanka Carmen bezczelnie muskając pupę Brytyjki na jego oczach i wypinając własną.
- Aż kusi by sprawdzić do jakiej “furii”i zdołamy go dopro... - słowa zamarły w jej ustach. Zatrzymała się nagle i rzekła głośniej. - Konrad… co ty tu robić. To znaczy… w Zurychu?! Nie powinieneś rozkoszować się urokami Berna?
Adresatem tych słów, był nadchodzący z przeciwnego kierunku mężczyzna o ostrych rysach twarzy i ubrany na czarno...

z wyszukaną elegancją.
- Andrea… jak miło cię widzieć. Nie mogłem wytrzymać bez blasku twej urody, więc przybyłem targany tęsknotą.- odezwał się na powitanie.
- Żarty na bok. Co tu robisz Konradzie.- Korsykanka nie wydawała się nabierać na lep jego słów.
- Interesy… interesy… interesy. Cóż innego? Chciałbym żeby powodem była przyjemność, ale cóż… - westchnął teatralnie. - Niestety na przyjemności rzadko mam okazję. W przeciwieństwie do ciebie… jakże ci zazdroszczę. A propo przyjemności.-
Podszedł do Brytyjki i ujął jej dłoń, składając na niej pocałunek.
- Kim jesteś piękna damo? Twarz wydaje mi się znajoma.- zapytał.
Carmen od pojawienia się mężczyzny szperała w pamięci, starając sobie przypomnieć czy kojarzy jego imię. Jednakże nic nie przychodziło jej do głowy. Uśmiechnęła się jednak promiennie do Konrada, podając mu dłoń.
- Carmen Stone, archeolożka. Nie dość widać piękna, by uchodzić za jedyną i oryginalną. - Zażartowała.
- Carmen… słodkie imię, panujące do tak pięknej i zjawiskowej istoty. Acz… nie kojarzę panny z grzebaniem w ziemi. Raczej… z przestworzami. Więc… bogini stali i ognia, oraz nimfa powietrza. To gwarantuje bardzo wybuchowy wieczór, nieprawdaż moja śliczna Andreo? - zapytał z uśmiechem zwracając się do Korsykanki.
-A-a-a-a… żadne “twoja” Konradzie. - rzekła ironicznie Andrea “grożąc” mu palcem. - Już od dawna nie twoja.
- Detale… detale… nic nie znaczące detale. Nieprawdaż?- spytał się Brytyjki próbując spojrzeniem przekonać ją do swej argumentacji. - Nawet gdy byłaś moja, to byłaś zbyt niezależna, bym mógł cię tak naprawdę “mieć”.
Carmen tymczasem “umknęła” bliżej Orłowa.
- Może... może was zostawimy? Wygląda, że macie sporo do omówienia, a my... - popatrzyła na Jana - Nudzić się nie będziemy.
- Ach… to moja wina.- rzekł smutnym tonem Konrad kłaniając się nisko obu damom.- Masz rację panno Stone. Nie powinienem wam zakłócać zabawy. Zresztą i tak się spieszę na spotkanie. Może później się spotkamy Andreo? By pogadać o starych czasach i okazjach jakie przyszłość przynosi?
- Może… kto wie? Ty wszak wiesz, gdzie mieszkam drogi Konradzie.- rzekła Corsac wesołym tonem, dodając zmysłowy pomruka koniec.
- Wiem. I jeśli czas pozwoli, ja pozwolę sobie zakłócić ci spokój.- skłonił się Andrei, a potem samej Carmen.- Panno Stone, to była przyjemność poznać pannę.
Po tym pożegnaniu ruszył dalej. A Andrea uśmiechała zalotnie wędrując spojrzeniem za nim. Aż znikł jej z pola widzenia. Wtedy uśmiech Corsac znikł z jej twarzy ustępując miejsca zafrapowaniu.
- Masz rację Carmen… może rzeczywiście… ja powinnam zostawić ciebie i twojego sługę. Jakoś straciłam nastrój na figle.- zamyśliła się pocierając czoło.- Jutro podeślę łączniczkę do hotelu, w którym się zatrzymałaś, a wieczorem limuzynę. I pojedziemy razem do Archibalda.
Więc... stalowa dama miała czuły punkt. Carmen nie dała po sobie poznać reakcji na tę obserwację.
- Oczywiście, moja droga. Dziś mieliśmy dość zabawy. Mam nadzieję, że zgłodniejesz przed jutrem. - Podeszła i delikatnie pocałowała Korsykankę w policzek.
- Z pewnością…- wymruczała rozkojarzona wyraźnie Andrea i spojrzała na pociąg do którego zmierzały. - Możesz z niego skorzystać lub nie. Zdaję sobie sprawę, że mając pomoc sługi, też możesz uczynić sobie ów wieczór przyjemnym.
Carmen chciała już odmówić, lecz przypomniała sobie, że nie przyjechali tu własnym samochodem a powrót limuzyna z zamyśloną Andreą byłby co najmniej dziwny, toteż skinęła głową.
- Dziękuję. Z przyjemnością się przejedziemy, skoro już zaplanowałaś nam podróż.
- Baw się więc dob… co ja mówię… przecież z pewnością będziesz tak się bawiła.- rzekła z uśmiechem Andrea żegnając się z Carmen, po czym ruszyła do swojej limuzyny. A Orłow przyglądał się jej w milczeniu.
- To było niespodziewane.- skomentował, gdy Korsykanka była już poza zasięgiem jego głosu.
- Taa... - Carmen ruszyła w kierunku wagonu, który miał być przeznaczony do jej dyspozycji. - Kojarzysz tego człowieka?
- Nie bardzo… wygląda na kolejnego miejscowego bogacza. - zastanowił się Rosjanin podążając za dziewczyną. - Szkoda że nie podał nazwiska.
- A jednak mnie kojarzy. Pewnie z areny.
- Na szczęście nie dość dobrze, co jest nam na rękę. Bo gdyby się Andrea zorientowała czym się zajmowałaś, to pojawiły się kłopotliwe pytania.- stwierdził Orłow pomagając Brytyjce wejść do wygodnego wagonu jadalnego.
- Cóż, zawsze mogę powiedzieć, że cyrk to przelotny epizod, który się skończył. Już prawie nie pamiętam jak to jest na scenie. ostatnio ciągle jesteśmy w tej innej pracy. - Powiedziała, wchodząc do środka i rozglądając się.
Zarezerwowany dla Andrei wagon jadalny należał do tych przeznaczonych dla bogatszych podróżnych. Siedzenia pokryte skórą wyglądały na wygodne, a drewniane blaty na solidne i szerokie. Czekający na gości kelner skłonił się w ciszy czekając na polecenia, a kucharza widać nie było. Za to były były białe drzwi prowadzące zapewne do małej kuchni.
- Cóż… cieszmy się z tego, że nie musisz się tłumaczyć. - stwierdził Orłow.
- No i perspektywą miłej przejażdżki... - Carmen uśmiechnęła się niewinnie, po czym rzekła do kelnera: - Co szef kuchni poleca?
- Choco-Brulées, jabłka zapiekane i wypełnione kawałkami banana i polanymi czekoladą.- zaproponował kelner, podczas gdy Rosjanin stanął za Brytyjką z obojętną miną posłusznego sługi, ale jego dłonie bezczelnie chwyciły za pupę kochanki, ściskając drapieżnie i zachłannie pośladki… nie przejmując się tym, czy kelner zauważy jego działania.
- Poprosimy więc dwie porcje i butelkę najlepszego różowego wina, jakie macie. - Powiedziała, próbując się odsunąć poza zasięg dłoni niegrzecznego lokaja.
- Oczywiście… za około trzydzieści minut będzie gotowe. Wino podać od razu?- zapytał kelner, gdy oboje kochanków bawiło się w “dreptanego berka”.
- Tak, poproszę. A ty Janie spocznij. - Powiedziała, patrząc znacząco na Orłowa. - Zaraz ruszamy.
- Tak pani.- odparł Rosjanin posłusznie siadając przy jednym ze stolików, nie wychodząc z roli sługi. A kelner ruszył powiadomić kucharza.
Carmen usiadła po drugiej stronie z uśmiechem.
- No właśnie, nie wychodź z roli. - Rzekła rozbawiona.
- Przyjdzie czas zapłaty… madame. Co planujemy na jutro?- zapytał z ironicznym uśmiechem Orłow nie odrywając spojrzenia od kochanki.
- Poza wizytą u Archibalda?
- Tak… poza wizytą i poza wtajemniczeniem Gabi w sytuację. - przypomniał o tym fakcie.
- Nie myślałam o tym. Coś proponujesz?
- Tak. Ale wiąże się to z łóżkiem, fartuszkiem pokojówki na twym nagim ciele i jest całkowicie bezproduktywną acz przyjemną stratą czasu. - odparł z ironią mężczyzna i podrapał się po karku.- Poza tym… nie mam żadnych propozycji. Żadnego pomysłu na razie. Może Gabriela będzie coś miała.
- Chętnie bym zbadała ten atak na posiadłość Andrei. Może odwiedzimy ją wcześniej i rozejrzymy się? - Zaproponowała Brytyjka, dodając - Na kostium pokojówki musisz zasłużyć, a przed chwilą byłeś niegrzeczny.
- To jest dobry pomysł. Ja się rozejrzę, a ty dopilnujesz by się Andrea nie interesowała moją obecnością.- mruknął Orłow podążając spojrzeniem za kochanką.
- A poza tym… ty nie lubisz jak jestem grzeczny.- uśmiechnął się bezczelnie, acz ten uśmieszek szybko zgasł, gdy kelner wszedł niosąc butelkę trunku i dwie lampki.
Carmen spojrzała na kelnera a potem na swego “sługę”.
- Kojarzysz jaki dworzec jest najbliżej naszego hotelu? Chciałabym żeby panowie nam powiedzieli, gdy będziemy na miejscu.
- Tak madame… stacja Rosenblueme? Która to będzie?- zapytał Orłow, a kelner uprzejmie odpowiedział.- To będzie trzecia stacja na której się zatrzymamy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 08-01-2018, 21:58   #109
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tymczasem pociąg ruszył powoli z obecnej stacji.
- Niestety jazda trochę tam potrwa, bo ta linia zatacza duży łuk po przedmieściach.- wyjaśnił stawiając wino i lampki na stoliku przy którym siedział Rosjanin.- Jakieś dwie godziny? Za to będzie dużo czasu na konsumpcję.
Carmen tylko uśmiechnęła się pod nosem, przypuszczając o jakiej konsumpcji myśli Jan Wasilijewicz. Nie zamierzała jednak ułatwiać mu życia w tym temacie.
Mężczyzna jednak zachowywał stoicki spokój spoglądając to na oddalającego się kelnera, to na kochankę. Był opanowany, choć tylko na powierzchni, Carmen wiedziała że kotłowało się w nim. I tylko “rola” jaką przyjął trzymała go na uwięzi.
- Nalać wina madame?- spytał uprzejmie Rosjanin wstając od stolika.
- Poproszę Janie... - powiedziała, patrząc przez nieduże okienko i znów go ignorując - Mówi się, że to kobiety są słabościami mężczyzn, ale gdy patrzę na Andreę i siebie, mam wrażenie, że jest odwrotnie…
- Nie jestem pewien, czy to co łączy Andreę i tego mężczyznę jest takie proste. - stwierdził neutralnym tonem Rosjanin wstając i nalewając trunku Brytyjce. Stanął tuż za siedzącą akrobatką i oparł dłonie o jej ramiona, po czym zsunął je niżej i bezczelnie chwycił ją za piersi ściskając je i miętosząc brutalnie. Niemniej takie mocne traktowanie biustu Carmen, uwięzionego w ciasnej sukni i skórzanej bieliźnie, pozwoliło jej poczuć pieszczotę dłoni kochanka.
- Widzisz Corsac w romantycznej relacji z kimkolwiek? - zapytał ignorując fakt, że ich własna też niewiele wspólnego miała z romantyzmem.
- Kto wie... w gruncie rzeczy to kobieta-zagadka. I chyba kazałam ci usiąść, prawda? - zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Kazałaś. - potwierdził z zadziornym uśmieszkiem “Jan” odpowiadając jej śmiałym spojrzeniem. Zamiast jednak posłuchać jej polecenia mocniej ścisnął jej piersi dłońmi, po czym palcami prawej sięgnął do pierwszego z zapięć na jej gorsecie rozpinając je prowokacyjnie i powoli.
- Czemu jednak sądzisz że cię posłucham? - zapytał ironicznie.
- Powinieneś, by nie wyjść z roli - powiedziała cicho, uśmiechając się do niego. Nie broniła się, nie zachęcała go. Prowokowała.
- Jestem w roli. Miałem być nienasyconym sługą. - przypomniał jej kochanek rozpinając kolejne zapięcia i uwalniając piersi akrobatki z niewoli gorsetu. Nadal jednak uwięzionych w okowach bielizny.
- Jako twój sługa uwielbiam twoje ciało. - zapewnił znów ściskając drapieżnie jej biust.
Carmen potrząsnęła głową.
- Nie masz mnie wielbić, tylko być posłuszny. - Powiedziała szorstko.
- Hmm… naprawdę? W takim razie… jestem kiepskim sługą. Albo ty nie dość stanowcza. - odparł cicho Rosjanin muskając językiem płatek uszny dziewczyny. A dłonie wsunął pod bieliznę ciasno opinającą piersi Brytyjki rozkoszując się jej sprężystością i miękkością pod palcami.
Carmen przeciągnęła się leniwie i spojrzała na niego.
- Czyżby to była deklaracja buntu?
- Buntu ? Rewolty raczej…- jakby na potwierdzenie tego pochwycił za bieliznę Carmen zsuwając stanowczo z krągłości jej piersi, co ciało akrobatki przyjęło z ulgą, bo rzeczywiście… prezent od Andrei był ciasny. Teraz jednak, gdy dwa owoce pożądania były wolne, potencjalni podglądacze mieli zaprawdę apetyczny widok.
- Nie powinnaś igrać ze mną i sądzić, że unikniesz kary. - mruknął Orłow sięgając jedną dłonią do stołu.


Po jedno z Choco-Brulées, kuszących do konsumpcji. Powoli zaczął pocierać bananową końcówką twarde szczyty piersi kochanki brudząc je słodką masą.
- Zastanawiam się… nad tym… po której stronie… my powinniśmy być. Nasze państwa, my sami… co właściwie powinniśmy zrobić z tym całym “dziedzictwem Hekesh”. - rozmyślał jednocześnie używając przekąski jako pędzla, a krągłości piersi Carmen niczym płótna.
Carmen przeciągnęła się.
- Wiesz, że to potem ze mnie zmyjesz? Ustami... - Powiedziała, po czym dodała. - Mam wrażenie, że i jedni i drudzy bagatelizują problem. Co innego słyszeć o mumiach, które walczą, a co innego je zobaczyć…
- Oczywiście… choćby i teraz…. madame.- Orłow musnął wargi Carmen przekąską zachęcając ją do konsumpcji.
- I rzeczywiście... bagatelizują.- zgodził się z nią mężczyzna. - Problem będzie także, gdy owo dziedzictwo… znajdziemy. I to co przyjdzie nam z nim… zrobić.
Miał rację. Z pewnością cała rozgrywka toczy się o skarb, do którego to mapa i klucz prowadzą. Skarb, który każdy chce przejąć. Czy to tajemniczy AC, czy to Aisha i jej siostry, czy to Andrea… czy też wreszcie rządy obu Imperiów.
Brytyjka jadła mu z ręki. I to dosłownie, wylizując czekoladę spomiędzy palców kochanka języczkiem. Oderwała się od tego tylko na moment, by powiedzieć:
- Spójrzmy więc na to inaczej. Może to bilet... do naszej wolności? - zapytała cicho, wiedząc jak wiele ryzykuje tą propozycją.
Jan Wasilijewicz… zamarł przyglądając się podejrzliwie dziewczynie. W tej chwili cała erotyczna atmosfera gdzieś się ulotniła. W końcu Carmen zasugerowała zdradę… zdradę ich państw, ich przysiąg, ich honoru.
- Andrea… ma dość wpływów by nas ukryć.- zaczął cicho. - Jednak gdzie byś się chciała ukryć? I jak widzisz tą… emeryturę. Domek z ogródkiem, gromadka dzieci?
Uśmiechnęła się lekko.
- To do nas nie pasuje, lecz... kto kazał nam osiadać w jednym miejscu? Zamiast domku taki Skylord na wyłączność, zamiast dzieci arsenał broni... Pomyśl tylko.
- Skylord…- uśmiechnął się odsuwając zawartość stolika na bok i przyglądając się Brytyjce. Patrzył jej wprost w oczy i wskazał palcem stolik. -... myślę… o tobie… siedzącej tutaj.
Pogłaskał ją po policzku dodając.
- Jesteś bestyjką Carmen Stone. Łakomą bestyjką… a ja jestem twoim więźniem. I mam wrażenie, że to się nie zmieni.
- Czy to oznacza zgodę? - zapytała wstając, by pozbyć się sukni. Bieliznę jednak zostawiła na sobie, choć po prawdzie już nie zasłaniała jej biustu. Carmen usiadła na stoliku, zakładając nogę na nogę i patrząc dumnie na Rosjanina, jakby faktycznie była jego królową.
- Zamierzasz zagrać o wysoką stawkę. I to z rekinami.- ostrzegł ją mężczyzna, jednocześnie nachylając się i wodząc ustami po jednej z ubrudzonych piersi wargami i językiem. Dłonią wodził po pończoszce na udzie kochanki, która mogła dostrzec niedomknięte drzwi do części kuchennej wagonu. Być może celowo, być może przez przypadek.
- A jeśli przyjdzie ci negocjować… z Aishą? To co wtedy? - zapytał pomiędzy liźnięciami języka na jej skórze.
Dziewczyna oparła nogę na jego ramieniu, lecz nie przeszkadzała mężczyźnie.
- To zależy od stawki, ale... nie lubię, gdy ktoś gra... nieczysto. Z nią raczej nie będę się układać. - Odparła, po czym dodała - Mówisz tak, jakbym nie była świadoma wymiaru tego... planu. Dla twojej informacji jestem świadoma, lecz widmo śmierci... cóż, przy naszej pracy nie przeraża mnie. Zresztą chyba wolę zginąć niż skończyć jak służąca ambasadora z wypranym mózgiem. Ale... tak, tego też jestem świadoma. Jedyne czego nie wiem, to co ty o tym myślisz.
- Cóż…- Orłow zaczął rozpinać spodnie, by uwolnić swój oręż, wszak jaskinia rozkoszy ziemskich, jaką Carmen mu bezwstydnie prezentowała kusiła ku temu. I Brytyjka o tym wiedziała.
- Po pierwsze… wiesz dobrze, że nie kocham mojej “Ojczyzny” aż tak bardzo. Dla nich jestem “Polaczkiem” i bękartem. Dla ludu matki… potencjalnym zdrajcą. Po drugie… jesteś moim narkotykiem. Jakiej więc… odpowiedzi… się… spodziewasz? - nie przerywając konsumpcji na jej biuście, zdobył jej ciało silnym nerwowym sztychem. A po nim następowały kolejne gwałtowne ruchy, wypełniające ciało Brytyjki przeszywającym impulsami przyjemności.
Nie odpowiedziała, odchylając głowę do tyłu i poddając się rozkoszy. Czuła przy tym, ze to co ich łączy, to może być za mało, by stali się nie tylko wiernymi kochankami ale i partnerami w zbrodni przeciwko całemu światu. A może się myliła? Może po prostu Jan Wasilijewicz nie potrafił inaczej wyrażać uczuć jak przez wieczne pożądanie?
Brytyjka wczepiła dłoń w jego włosy i przycisnęła twarz mężczyzny do swoich piersi władczym ruchem.
Przez chwilę tak trwali, w gwałtownym i namiętnym kontakcie. Usta mężczyzny wielbiły poruszany gwałtownym oddechem biust Brytyjki, a biodra doprowadzały do tego ruchu, kolejnymi pchnięciami. Jej ciało drżało i wiło się w rozkoszy, gdy władczo pozwalała swemu “słudze” wielbić swe piękno.
- Carmen… martwię się… o ciebie.- szepnął cicho. -... w rozgrywce… tej… w którą chcesz, byśmy weszli… nikt.. nie gra czysto. Bądź… bądźmy… ostrożni.
- Daj mi powód... a też będę bezwględna. - Powiedziała mu do ucha, jednocześnie wychodząc na spotkanie jego ciała, swoim ciałem i okrzykami rozkoszy przyjmując każde jego pchnięcie.
- Dojeżdż…- zauważył z ironiczną satysfakcją mężczyzna, nie przerywając pieszczot jej biustu i ruchu bioder. Miał rację, pociąg zwalniał zbliżając się do stacji, a tam oboje mogli być zauważeni przez stojących na peronie ludzi. To jednak nie wpłynęło w żaden sposób na samego Rosjanina. Nie przerywał tańca języka na biuście Carmen, a ruchami bioder dociskał swą męskość do podbitego zakątka akrobatki, tak że ta czuła go całego w sobie… i rozkoszną świadomość, bycia zagarniętą w całości przez kochanka.
- Chodźmy na ziemię... - szepneła między szaleńczymi pocałunkami, jakimi obsypywała jego szyję i twarz.
- Dobrze... - stwierdził pojednawczo Rosjanin, odsuwając się od kochanki i z wyraźnym żalem opuszczając jej bramę rozkoszy. Jego roziskrzone spojrzenie wędrowało po nagim ciele kochanki sprawiając, że nadal był w pełnej gotowości do kolejnego podboju jej ciała.
- Możesz wybrać jak... - Powiedziała mu do ucha kochanka, zerkając też w uchylone drzwi. Nie dostrzegła jednak nikogo, choć… przez chwilę wydawało się jej, że ktoś jednak patrzy. Może to było złudzenie? Może jednak nie?
- Na czworaka… nie wierzę za bardzo w czystość tej podłogi. Ani jej wygodę.- wyjaśnił cicho kochanek.
- Troszczysz się o moją wygodę... to takie miłe... a ja myślałam, że chcesz mnie wziąć jak swoją... sukę. - Mówiła cicho, zmysłowym głosem. Zsunęła się przy tym faktycznie na ziemię pod kontuar, gdzie położono dywan.
- To też.. należy ci się kara za igranie ze mną.- Orłow uklęknął tuż za nią i władczo chwycił za włosy. Zamiast poczuć kochanka w sobie Brytyjka poczuła mocne klapsy wprawiając w drżenie jej pośladki.
- Coś ci pańskość za bardzo weszła w krew przy Andrei. Może dlatego, że jesteście podobne.- mruknął.
Jęczała, wyprężając posłusznie pupę przed nim.
- Po prostu uwielbiam... gdy tak patrzysz... z pożądaniem... gdy się łamiesz... robi mi się mokro. - Wyznała.
- Nie potrafię być delikatny… po takiej prowokacji… mógłbym wcześniej zedrzeć tę przeklętą kieckę z ciebie… i wziąć łamiąc wszelki opór. - szepnął trochę zawstydzony z powodu swej gwałtownej strony natury. Co nie przeszkodziło mu jej okazywać, gdy znów połączył się z nią stanowczym pchnięciem. A kolejne ruchy bioder były szybkie, mocne i bezlitosne. Trzymana zaś za pukle włosów Carmen musiała wychodzić swym ciałem naprzeciw kochankowi, bez względu na odrobinę bólu towarzyszącej tej rozkoszy.
- Mogłeś... - powiedziała tylko, jęcząc coraz głośniej i czując jak przestaje ją obchodzić czy ktokolwiek to usłyszy.
- Pragnę.. cię…- czuła to w gwałtownych ruchach jego bioder, w zbierającym w nim pożądaniu i przetaczających się falach ekstazy. Jej ciało falowało gwałtownym oddechem, jej piersi kołysały się coraz energiczniej, aż w końcu… dotarli na szczyt zagłuszani przez gwizd wjeżdżającej na peron lokomotywy i metaliczny pisk hamujących kół pociągu.
Dysząc ciężko, Carmen opadła na dywan, nie myśląc o tym nawet kiedy ostatni raz był sprzątany.
- Co teraz? Zostajemy? Wracamy? Mamy okazję wysiąść.- szepnął czule Orłow wprost do ucha kochanki.
- Zostańmy... nie dam rady tak szybko się ubrać. - Powiedziała z cichym sapnięciem, gdy próbowała usiąść na ziemi.
- Dobrze…- na tym się jednak potulność Orłow skończyła. Popchnął ją znów na dywan, obrócił na plecy i nie przejmując się tym, że stanęli i ktoś mógł zajrzeć przez okna, sięgnął po przekąskę i pieszczotliwie potarł delikatnie bananem łono kochanki, masując je tak niecodziennie. I znacząc szlak dla swych ust. Był dziką bestią teraz, a Carmen jego zdobyczą.
- Janie... - upomniała go tonem władczyni - Przypominam, że nie założyłam dziś obroży... - Powiedziała i zaparła się stopą o jego bark.
- Cóż… - stwierdził po chwili namysłu Orłowi pochwycił dłonią za ową stopę. Pozbawił ją szybko obuwia i zaczął pieścić muśnięciami języka. -... ty może nie założyłaś obroży. Ale ja też nie.
- A jeśli obiecam założyć? Dziś wieczór... - zapytala, dodając - W zamian odpuścisz i będziesz do zachodu słońca posłusznym sługą, bez względu na to jak bardzo będę cię kusić.
- Nie dziś. Jutro też odpada. Pojutrze… tak… jak założysz pojutrze. Jutro cały wieczór, może nawet całą noc będziesz Andrei. Chcę byś następną noc… całą… była wyłącznie moja i całkowicie posłuszna. I… kusząca.- wyłożył swe warunki kochanek.
- Niech będzie... ale teraz wytrzyj mnie, a potem ubierz. - Powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Chusteczką… madame? - stwierdził z pewnym żalem mężczyzna patrząc łakomie na łono Brytyjki.
- Skoro nie powiedziałam czym... zdecyduj. - Mrugnęła do niego.
- Tak jest madame…- stwierdził mężczyzna, a pociąg ruszył. Leżąca na podłodze Brytyjka czuła zaś język kochanka wodzący leniwie po jej łonie i skrupulatnie zbierający okruszki i masę kakaową. Szczególny pietyzm śmigającego języka akrobatka czuła przy swym wrażliwym punkciku nad bramą kobiecości, ale… Rosjanin trzymał się umowy i nie sięgał językiem głębiej.

Dalsza podróż była podziwianiem uroków miasta przez okna wagonu i rozkoszowaniem się posiłkiem. Nie było już żadnych rozmów między nimi. Oboje wiele mieli wszak do pomyślenia. W Carmen kwitł już zalążek zdrady… nie miała tylu wątpliwości co Rosjanin. Nie chciała też skończyć tak jak Lizbeth, co pewnie mogło być karą za planowany przez nią wyskok. Co prawda Lizbeth poddała się zabiegowi dobrowolnie i głównie z powodu ciążącej nad nią starości i niedołężności, to… w przypadku Carmen taki zabieg dobrowolny już być nie musiał. I mogli nie czekać z nim aż do osiemdziesiątki. Niemniej jak wykorzystać całą sytuację na swoją korzyść? Z kim się sprzymierzyć i na jak długo? Orłow nie był pełen entuzjazmu dla jej deklaracji i rozumiała czemu tak się zachowywał. Carmen weszła na pole minowe nie wiedząc nawet w jakim kierunku podążać, ale… nagroda jaką była wolność u boku ukochanego była tego warta.


Gdy dojeżdżali taksówką z dworca do hotelu dostrzegli coś, co nakazało im się zatrzymać. Gabi siedziała na ławeczce. Zasmucona i z podkulonymi nogami. Obok niej stała wiolonczela w futerale. Gabriela wyglądała jak siedem nieszczęść, zasmucona i z rozmazanym makijażem na twarzyczce. Coś się stało, coś niedobrego.
- Coś jej... to wygląda na sprawy sercowe, czy mi się wydaje? - zapytała cicho Carmen, gdy mieli wysiadać.
- Mnie się pytasz? Jestem facetem… nie znam się na tego typu. Może lepiej ty porozmawiaj. - najwyraźniej Orłow nie radził sobie z tego typu sprawami.
- Czasem zastanawiam się jakim cudem udało ci się podchodzić te wszystkie kobiety. - Rzekła Carmen, lecz nie oponowała. To wyglądało na materiał na babską gadkę.
- Na pewno nie będąc ramieniem do wypłakania. Przykro mi. - rzekł szczerze i przytuliwszy Brytyjkę szepnął.- Pójdę przygotować ci ciepłą kąpiel madame.
Uśmiechnęła się lekko.
- Niech będzie. I zamów coś dobrego. - Powiedziała, po czym ruszyłą w stronę Gabi.
Ta zauważyła nadchodzącą agentkę, ale zawstydzona spuściła głowę w dół wyraźnie pochlipując.
Carmen przysiadła obok i siedziała tak chwilę nie patrząc na Gabrielę.
- Coś się stało? - zapytała w końcu.
- Spaprałam… - wymamrotała bardzo cicho. Po czym głośniej dodała zaczynając łkać.- Spaprałam zadanie… przepraszam… Miałam okazję się wykazać i zawaliłam.
- Ocenę pozostaw mnie. Najpierw chciałabym poznać konkrety. - Rzekła zachowawczo Carmen.
- Zabiłam go… spanikowałam i zabiłam. Narobiłam hałasu… policja mnie szuka chyba… do tego postrzeliłam jeszcze goryla. Wszystko się posypało… na lotnisku nie ma Skylorda… przestraszyłam się… myślałam, że uciekliście porzucając mnie… a potem do mnie dotarło, że wyleciał za wcześnie. Boję się. - jej wytłumaczenia były chaotyczne, a po chwili zakończyły się jej twarzą na dekolcie Carmen i zduszonym płaczem przerywanym słowami.
- Hercel nie żyje…. strzeliłam mu w serce, a może w płuca… już nie pamiętam. Ale nie wiedziałam co zrobić.
- Na pewno siedzenie w przestrzeni publicznej pod hotelem to nie jest dobry pomysł. Otrzyj twarz. Masz wyglądać normalnie. Ja przywołam taksówkę. Musimy cię ukryć do czasu, aż będzie można skorzystać ze Skylorda.
- Dobrze. - rzekła nieco spokojniej Gabi, gdy tymczasem Carmen gestem dłoni przywołała taksówkę. Maszyna zatrzymała się, a drzwiczki otworzyły. Brytyjka pomogła Gabrieli wejść do środka, przestrzegając ją przy okazji.
- Ani słowa w drodze, powiesz mi jak to było dokładnie, jak dam ci znać, że jesteśmy bezpieczne.
Gabi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Co jednak nie zmieniało faktu, że podróż do cichej nie należała. Zaraz po wpakowaniu się do pojazdu Gabi wtuliła się w Carmen i rozryczała dając upust swojemu strachowi i żalowi. I mocząc cały dekolt Brytyjki swymi łzami.
Podróż do ambasady na szczęście nie trwała zbyt długo.
Carmen nie roztkliwiała się specjalnie nad dziewczyną, choć musiała przyznać, że jest jej żal. Powinna przewidzieć, że zadanie może okazać się zbyt trudne, jednak dała się ponieść optymizmowi Gabi do wykonywania wszelkich misji w terenie.
- Pozbieraj się. - Przestrzegła, gdy miały wysiadać.-.. a potem idź za mną. Nie odzywaj się, dopóki nie zostaniesz poproszona.
- Dobrze…- rzekła wycierając nos dłonią, wyraźnie zawstydzona swoją porażką i załamana. Posłusznie podążyła za Brytyjką drepcząc pod ciężarem “wiolonczeli” którą niosła.
Carmen tymczasem trzymając ją przy sobie blisko i przyciskając twarz dziewczyny do swego biustu, jakby ją tuliła, choć po prawdzie chodziło tylko o osłanianie twarzy, nacisnęła dzwonek u drzwi.
- Obecnie ambasadora nie ma, niemniej jako sekretarz jestem uprawniony do przyjmowania korespondencji i przygotowania wszelkich spraw na czas jego powrotu. Więc złożenie dokumentów, próśb, petycji jest nadal możliwe.- usłyszała odgłos otwieranych powoli drzwi i głos samego Clarke’a, który zamarł nagle zdziwiony tym co zobaczył po ich otwarciu.
- Eeeemm… pani z pewnością powinna wiedzieć, że ambasador jest obecnie w podróży. Jak więc ja mogę pomóc?- rzekł w końcu po chwili milczenia.
- Dzień dobry Eliahu. - Przywitała się niezrażona Carmen. - Przyszłam właśnie do ciebie. Możesz nam pomóc i to bardzo, ale jeśli można... sprawę wolałabym wyjaśnić w środku.
- Oczywiście. Proszę…- otworzył szeroko drzwi wpuszczając obie kobiety do środka. Weszły bezwłocznie. Brytyjka poczekała jednak uprzejmie, gdzie mężczyzna zechce je przyjąć i dla rozluźnienia zagaiła.
- Wielu jest takich petentów do sir Drake’a?
- Zdziwiłaby się panienka. Szwajcaria ma całkiem sporą grupkę osób marzącym o azylu politycznym w Wszechimperium. Tutaj albo jesteś na szczycie, albo… powiedzmy że osoby zagrożone widmem bankructwa starają się opuścić ten raj wśród gór możliwie szybko.- wyjaśnił uprzejmie Eliach prowadząc kobiety przez korytarze, do gabinetu ambasadora.
- Och, mając taką wiedzę, musi być pan rozchwytywany przez tutejsze plotkary. - Zaśmiała się cicho agentka.
- Ten tego… pewnie tak jest.- odparł z uśmiechem Eliach posyłając tęskne spojrzenie… nie Gabi, ani nawet nie Carmen… tylko portretowi sir Drake’a.
Brytyjka zauważyła ten gest, lecz nie dała tego po sobie poznać. Zajęła miejsce w fotelu petenta, nie zapraszając jednak Gabi, by usiadła obok. Wręcz przeciwnie - raktowała dziewczynę chłodno i wyniośle.
- Niestety, zamiast odciążyć pana, przybywam z nową prośbą. Chodzi bowiem o to, że ta tutaj panna - wskazała jakby niechętnie towarzyszkę - Jest drugim pilotem Skylorda. Na czas lotu pana ambasadora dostała wychodne i... cóż, władowała się w kłopoty, dając w twarz bardzo... nazwijmy to... czułemu na punkcie własnej osoby wielbicielowi, który chce się teraz zemścić. Pan rozumie, że ja nie mogę zwracać na siebie uwagi zadając się z kimś, kto może być śledzony. Na razie co prawda sprawa jest świeża, dlatego jestem niemal pewna, że nie mamy ogona, ale... potrzebuję tę niecnotę ukryć do powrotu Skylorda. Najlepiej w miejscu, gdzie... nie ma deus ex machiny. - Spojrzała wymownie na Eliacha.
- Nie ma problemu. Wygląda na nawet…- ocenił spojrzeniem Gabi.- … osóbke o podobnej budowie ciała co Lizbeth. Wciśnie się w jej ciuszki… ufarbuje się jej włosy na rudo. Może tu zostać. Ambasada nie jest miejscem, które miejscowe władze mogą przeszukiwać kiedy tylko mają na to ochotę.
Carmen uśmiechnęła się szeroko.
- To wspaniale, dziękuję panu pięknie. - Po czym zwróciła się do Gabi surowym tonem. - Na ten czas masz być prawdziwą służącą i wykonywać polecenia pana Eliacha, rozumiesz? Masz mu być pomocą, a nie utrapieniem. - Rzekła, po czym dodała. - To ja jej pomogę z... charakteryzacją, a potem zostawiam ją panu, dobrze?
- Dobrze… proszę wybrać jej pokój gdzieś obok tego należącego do Lizbeth. Wszystkie są wolne. Możecie skorzystać z jej garderoby, aczkolwiek lepiej żeby ona wybrała tylko stroje służbowe, bo prywatny gust Lizbeth. - spojrzał w sufit i westchnął - Woła o pomstę do nieba.
Po czym zwrócił się do Gabi. - Jak masz na imię dziewuszko?
- Gabriela. - mruknęła cicho i wstydliwie czarnowłosa pomocniczka Carmen.
Brytyjka tymczasem wstała.
- Gabriela, proszę pana. - Poprawiła. - Ucz się, przyda ci się trochę ogłady pijanico. Jeszcze raz dziękujemy. - Uśmiechnęła się na odchodne do mężczyzny.
- Tak… proszę pani. - mruknęła zawstydzona Gabi, a Eliach wstał również.- Szykowałem kolację, więc mogę zrobić dla trojga jeśli jest taka potrzeba. Oczywiscie nie potrafię tak zabawić rozmową jak sir Drake, ale postaram się…
Wspomnienie ostatnich kaprysów Carmen jakie sir Drake spełnił sprawiło, że akrobatka mimowolnie acz wyraźnie się zarumieniła.
- Em, taak, nie wątpię. Rzecz w tym, ze mój grafik jest dość napięty, a i pewnie wy z Gabi powinniście omówić podział obowiązków teraz. - próbowała się wymówić.
- Ale… ja chciałam jeszcze pomówić i przeprosić i…- Gabi nagle chwyciła za ramię Carmen jakby bała się, że ta ucieknie zostawiając ją samą z Eliachem.
- Z pewnością to… krępująca sytuacja dla was obu, więc nie będę wam przeszkadzał. W razie czego będę w kuchni. Lady Stone… ufam, że wiesz jak tam trafić?- zapytał z wyrozumiałym uśmiechem sekretarz.
Przygryzła wargę.
- Tak... oczywiście. - Powiedziała i nie oglądając się, poprowadziła Gabi do pokoju po lewej od “włości” Liz, zahaczając o pokój służącej tylko po to, by wziąć z niego dwa kostiumy pokojówki, farbę do włosów i paletę do makijażu.
- Przepraszam. - rzekła Gabi siedząc na łóżku w pokoju, który wybrała Carmen. Słowo to padło zaraz po wejściu Brytyjki. - Za spaprawnie zadania, za rozklejenie się, za kłopoty… za wszystko. I za… wyjaśnianie.
Westchnęła smętnie mówiąc już bardziej składnie.
- Hercel nie żyje. Zabiłam go, gdy… próbowano go porwać. Tylko to przyszło mi do głowy. - mruknęła ponuro. - Było ich zbyt wielu. Byłam sama. Bałam się… tak bardzo się bałam, że nie zdobyłam się na nawet próbę jego odbicia.
Carmen westchnęła ciężko.
- Po pierwsze nie dostałaś pozwolenia, by mówić jeszcze, ale tak... to jest dobry moment. Po drugie, chodź do łazienki, muszę zająć się twoimi włosami, po trzecie, to wciąż nie są konkrety - kiedy, kto, jak wyglądali, gdzie. Od tego zacznij.
- Nie były to mumie. Tylko ludzie. Dużo ludzi. Dwunastka. Dobrze uzbrojeni. Dobrze przygotowani.- wyjaśniła Gabi posłusznie wstając i ruszając do łazienki. - Zamaskowani zawojami i w turbanach. Może od Aishy… może od turków. Załatwili czujniki deus ex machiny, dostali się do środka i uporali z gorylim ochroniarzem. Tylko dwóch z nich zginęło w czasie tej akcji.
- A gdzie byłaś ty? Czy coś słyszałaś z ich rozmów? Albo z zachowania tego prawnika? - wypytywała Carmen, nakładając farbę na włosy dziewczyny.
- Ja się ukryłam na dachu pobliskiego budynku. Uszkodziłam wcześniej jeden z węzłów energetycznych zawiadującej nim deus ex machiny, więc mnie nie widziała. Usadowiłam się tam i pilnowałam prawnika przez lunetę snajperki.- wyjaśniła Gabriela siedząc grzecznie.
- Czyli nic nie słyszałaś?
- Byłam za daleko. A im nie zależało na tym, by być głośnymi. Ale byli dobrzy w swym fachu. - stwierdziła Gabriela. - Lepsi ode mnie. To pewne.
Brytyjka przez chwilę milczała, kończąc rozprowadzanie farby i poprawiając tu i ówdzie pędzelkiem.
- A co robił Hercel, gdy się zorientował? Czy chował coś pospiesznie? Coś krzyczał?
- Próbował ukryć, wysłać jakąś wiadomość przez domowy telegraf. A potem go dopadli i związali. Zabrali na dół, a ja wiedziałam że muszę coś zrobić… - jęknęła smutno Gabi. - Bałam się go próbować odbić, więc zastrzeliłam… tyle że zapomniałam założyć tłumik. Więc oni mnie usłyszeli i cała okolica. I … zanim zdążyłam zejść z budynku zaroiło się od policjantów i zrobiła się jedna wielka...awantura. I wtedy jeden goryl zaczął mnie gonić. Odstrzeliłam mu prawą dłoń… i uciekłam. Zawaliłam wszystko.
Czekając aż farbę będzie można spłukać, Carmen rozłożyła kosmetyki i ubrania dla Gabi.
- Nie zawaliłaś. Biorąc pod uwagę twój brak doświadczenia, poradziłaś sobie naprawdę dobrze. - Carmen mówiła szczerze, nawet nie siląc się na dodatkowe uśmiechy. - Lepiej by zginął, niżby oni wzięli go na spytki. No i sam fakt, że umknęłaś policyjnemu gorylowi... robi wrażenie.
-Naprawdę? - zapytała cicho Gabriela zerkając na Carmen ze łzami wdzięczności w oczach.
- Wiesz, że nie mam zwyczaju cię chwalić bez powodu. Naprawdę. - Przyznała Brytyjka.
- Cieszy mnie to. - uśmiechnęła się już raźniej i znów spochmurniała. - Ale teraz będę wam zawadą w Zurychu. Nie mogę już w żaden sposób ci pomóc w misji. Przynajmniej dopóki tu jesteśmy.
- Myślę, że to już nie potrwa zbyt długo. Ważne, byś teraz nie opuszczała posiadłości ambasadora. I powinno być dobrze.
- Zgoda. Mogę jeszcze jakoś pomóc? I jak wam poszło z Andreą?- zaczęła pytać Gabi.- Udało się ją nakłonić do pomocy?
- Owszem. - Rzuciła zdawkowo Carmen, po czym dodała - Bądź pomocna Eliachowi i trzymaj się roli lekkiej awanturnicy. Przypuszczam, że nawet w zaistniałej sytuacji udzieliłby ci azylu, ale... po co kusić los? Przede wszystkim więc musisz być mądra. Nie wychodź nawet do ogrodu. A teraz marsz umyć włosy. Zobaczymy jak nam wyszło. I koniec płakania, pokaże ci, jak zwykła malować się Liz.
- Musisz ją dobrze znać.- zachichotała Gabi nie wiedząc jak bardzo ma rację. Zabrała się za mycie od razu, więc Carmen zyskała okazję do zignorowania tej uwagi.
- Jak wyszło? - rzekła po zabiegu. A wyszło dobrze. Oczywiście Gabi nie była Lizbeth, ale z daleka nikt nie zauważyłby różnicy.
- Nieźle, wyglądasz podobnie. Tylko musisz chodzić wyprostowana i jak chodzisz... kręcić biodrami. Jakbyś cały czas chciała kogoś uwieść. A teraz przebierz się w jej ciuchy.
- Mam wrażenie, że jeszcze trochę… a zacznę naprawdę kogoś uwodzić.- powłóczyste spojrzenie mówiło Carmen kogo ma na myśli. Szybko zaczęła się jednak przebierać ujawniając całkiem zgrabne ciało i fikuśną… różową bieliznę pod ubraniem.
Agentka jednak jak zwykle pozostała niewzruszona. Czekała aż Gabi skończy się przebierać.
- I jak wyglądam?- zapytała w końcu po założeniu stroju, a wyglądała… jak młodsza kuzynka Lizbeth.
- Pasuje ci, choć uważaj, jak będziesz się schylać, będziesz świecić tyłkiem. Dobra, to jeszcze cię podmaluję i zostawię cię z Eliachem.
- Jak spróbuje mnie klepnąć w zadek, to mu dłoń zwichnę.- odparła zadziornie Gabriela nie zdając sobie sprawy z sytuacji. Że kuperki, zarówno jej własny jak i Carmen, były obecnie bezpieczne.
Brytyjka spojrzała karcąco na koleżankę.
- Naprawdę o tym teraz myślisz? Przed chwilą jęczałaś, że wszystko schrzaniłaś, a jak cię zabezpieczyłam, to myślisz o swoim tyłku? - Prychnęła, wstając.
- Posprzątaj tu. Ja pożegnam się z Eliachem. - Powiedziała zimno.
- Żartowałam… - odparła smutno skarcona Gabi. Po czym dodała smętnie. - Wiem, że… ponieśliśmy poważną stratę. Hercel był jedynym naszym śladem. Znał prawdziwą tożsamość AC. To mnie dobija… chciałam poprawić sobie i tobie humor.
- Poprawisz mi humor udowadniając, że nie muszę się o ciebie dodatkowo martwić, Gabi. - Rzekła Carmen i wyszła.
Pożegnała się jeszcze uprzejmie acz zdawkowo z Eliachem i wezwała taksówkę, by wrócić do hotelu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 11-01-2018, 00:03   #110
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Obudziła się nagle… w środku nocy. Łóżko, na którym spała, okazało się okrągłe i pełne poduszek. Sama komnata też była mniejsza i okrągła. Jak w wieży. A Brytyjka miała na sobie jedwabną przepaskę piersiową i biodrową, z materiału tak cienkiego, że równie dobrze mogła być naga. Doświadczyła tego już tak często, iż wiedziała, że to kolejny senny koszmar stworzony przez cień Aishy. I szybko ją zresztą dostrzegła. Siedziała przy okrągłym stoliku, na którym stała karafka z winem i dwa srebrne kielichy. Naga i piękna w swej nagości, z wyraźnymi rogami wyrastającymi z jej czoła i twardą męskością w stanie permanentnego wzwodu. Włócznią zdolną przeszywać ciała intensywną rozkoszą. Co zresztą potwierdzały tęskne spojrzenia dwóch “Carmen” przykutych do ściany komnaty.
Brytyjka podniosła się na łokciach. Mimo wszystko było to nietypowe tło. Czyżby Aisha chciała... pertraktować?
Powoli zsunęła się z łoża.
- Widzę że się obudziłaś. Mam wrażenie, że ostatnio wiele się wydarzyło w naszym życiu. - mruknęła zadziornie Aisha nalewając trunku do obu kielichów.
- Porozmawiamy jak cywilizowane istoty, czy też mam cię dociskać do łóżka i wykazywać swoją wyższość w tym miejscu… I spełniać twoje pragnienia? - dodała z ironicznym uśmiechem.
- A potrafisz rozmawiać? - zapytała niemniej zadziorna Carmen, podchodząc wolnym krokiem do stolika.
- Czego chcesz? - zapytała bez wstępów.
- Wiem, że zaczynasz mieć wątpliwości co do swojej roli. Chcesz się zbuntować wobec swoich obecnych panów. Uważam, że to mądra decyzja… możesz wybrać naszą stronę. - upiła nieco wina dodając.- Zaczęłaś kiepsko z Aishą. Walczyłyście. Ale teraz już niekoniecznie musicie być wrogami.
Carmen spojrzała na tę istotę jakby z namysłem. Wiedziała, że nie ma ochoty na sojusz, lecz... jak mówił jej Orłow - w tej wojnie nikt nie grał czysto.
- Co konkretnie mi proponujesz? - zapytała, wciąż stojąc kilka kroków od stolika.
- Dla nas… zniewolenie umysłu blondynki. Dla ciebie… to co zechcesz. Mogę nadal dręczyć cię tak jak dotąd czyniłam, mogę też… sprawić twe sny tak przyjemnymi jak tylko pragniesz. Mogę pomóc ci znaleźć Aishę… byś znów mogła z nią porozmawiać. Jestem częścią ciebie. - wstała powoli. Przeciągnęła się zmysłowo i musnęła pieszczotliwie palcami swój imponujący męski atrybut.
- Możesz tego nie cierpieć, ale… jestem częścią ciebie. Tą której się wstydzisz, którą ukrywasz przed sobą. - wyjaśniła.- Jesteś na mnie skazana.
- Blondynki? Chodzi ci o Andreę? - zapytała Carmen, odwracając wzrok i ignorując to ostatnie wyznanie.
- Nie… ona się nie liczy. Zresztą jej okiełznanie idzie ci całkiem dobrze, nieprawdaż? - zapytała retorycznie Aisha podchodząc z dwoma kielichami do Brytyjki. - Nie mów mi, że potrzebujesz pomocy z tą ślicznotką?
- Nie planuję się z nią widywać więcej. Nie jest w moim typie. - Powiedziała Carmen, domyślając się już o kogo chodziło.
- To… dobrze…- gospodyni podała jej kielich uprzejmie. - … i źle też zarazem.
Wyglądało na to, że wtargnięcie Carmen i Claire Warwick do domeny Aishy oraz ich ucieczka, wstrząsnęło nią mocniej niż była gotowa przyznać.
Czerwone oczy skupiły się na Brytyjce mówiąc. - Dobrze by było… żebyśmy sobie ułożyły przyjemnie nasze relacje. Ty i ja. Nie chcesz chyba bym gnębiła cię co każde nasze spotkanie, co?
Agentka spojrzała jej w oczy.
- Nie próbuj mnie zastraszać. Nie boję się ciebie, co już udowodniłam. Masz dla mnie ofertę, możemy ponegocjować, ale straszaki zostaw na małe dzieci. - Odparła znudzonym głosem.
- Och… nie zamierzałam cię straszyć. - zamruczała zmysłowo Aisha przesuwając spojrzeniem po ciele Carmen. - Zakładam, że męczyło cię moje droczenie z tobą. I to jest częścią mojej oferty. Koniec z tym bawieniem się twoimi pragnieniami.
- To urocze... - skwitowała Brytyjka.
- Urocze… ale też oczekuję czegoś w zamian. - stwierdziła popijając swój trunek. - Na początek, koniec boczenia się. Ani nie patrzysz na mnie, ani nie raczysz spróbować drinka którego ci przyszykowałam. To… niegrzeczne.
- I mam uwierzyć, że cię to obchodzi? - Carmen spojrzała na postać, lecz nie ruszyła się o krok. - Mów, co dokładnie proponujesz.
- Sojusz z Aishą. Połączenie się z nią. Obie tego pragniemy… - przesunęła palcem po swej piersi, tak jak to robiła sama Aisha. - Ten urok jest cudowny. Dlatego tak długo trwa w tobie. Bo pragniesz mu ulec. Myślę, że jeśli nie będziesz aż tak wrogo nastawiona, możesz wiele zyskać. Na przykład prawdziwą moc, a nie te kuglarskie sztuczki załatwiane zastrzykami serum.
Brytyjka udała, że się zastanawia.
- Wiesz jednak, że nie zgodzę się na bycie jej niewolnicą.
- Doprawdy? Są różne rodzaje niewoli.- wskazała dłonią na dwie przykute Carmen tęsknie wpatrzone w męskość istoty, z którą arystokratka rozmawiała. - Skąd wiesz, czy rzeczywiście byś się nie zgodziła? Nie znasz tak naprawdę jej oferty, więc skąd wiesz co mogłabyś wynegocjować, a czego nie? Co masz do stracenia?
Carmen uśmiechnęła się półgębkiem.
- No tak, zapomniałam, że ty nie masz prawa głosu. Dobrze, porozmawiam z Aishą... jeśli ją spotkam.
- Z tą samą wyniosłością co podczas rozmowy ze mną? - stwierdziła Aisha podchodząc do Carmen i obejmując ją w pasie. Przytuliła się do niej i Brytyjka poczuła jej miękkie piersi ocierające się o jej własny biust. I twardy instrument rozkoszy, którego wyuzdaną pieśń raz już miała okazję dobrze poznać.
- Pozostaje jeszcze kwestia nas. Co będziemy robić, gdy znów trafię do twych snów? - zapytała polubownie rogata kobietka.
Trudno było się jej oprzeć. Jakiś głos w głowie Brytyjki podszeptywał, że przecież to bez znaczenia i faktycznie może z niezwykłą istotą spełnić swoje najdziksze fantazje erotyczne. A może nawet odkryć nowe?
- Nie... - powiedziała, odsuwając się zdecydowanie. - Nie będzie żadnych “nas”. Jeśli mam być miła dla Aishy, ty masz zniknąć.
- Nie mogę zniknąć.- rzekła ironicznie rogata wpatrując się w oczy Brytyjki. - Równie dobrze możesz kazać zniknąć swemu uczuciu do Rosjanina. Ciekawe czy cię posłucha. Ostatnim razem… nie posłuchało.
Brytyjka zagryzła wargi.
- Nic od ciebie nie chcę... - wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Wiesz co jest… zabawne? - uśmiechnęła się bezczelnie rogata kobietka, nachylając się twarzą ku Carmen. - Obie wiemy, że kłamiesz… obie znamy twoje pragnienia. Twoją ciekawość i żądzę przygód. Twój nieposkromiony temperament seksualny. I to jak bardzo okłamywanie samej siebie cię raniło. Ale tkwij w swoim uporze… jeśli cię to.. bawi. - oblizała lubieżnie wargi.
Brytyjka spuściła wzrok. Zaciskając pięści, powiedziała po chwili:
- Kiedy spotkam Aishę?
- Nie wiem… przypuszczam, że wkrótce… jest blisko. Może na nas patrzy, może o nas myśli. - mruknęła rogata wodząc leniwie opuszkami palców po swych piersiach.- Może na nas zagra jak na instrumencie. Pragniemy tego, ty i ja.
Dreszcz przeszedł plecy Brytyjki, bo pamiętała wciąż to, co zrobiła jej Arabka.
- Nie chcę ich widzieć. - Wskazała nagle na niewolnice Aishy ze swoich snów - Nie chcę, by... wyglądały jak ja. Ani jak Orłow.
- Dobrze…- skinęła głową rogata i obie Carmen z jękiem zawodu zniknęły rozsypując się w pył. - nie ma ich.
To zdziwiło Brytyjkę. Poparzyła na nadnaturalną postać.
- Opowiedz mi więcej o Aishy i jej siostrach. I o samej Hekesh.
- Jestem częścią ciebie, częścią twego pożądania. I pragnieniem. Aisha nadała mi kszatł swym urokiem… cóż… część kształtu. - uśmiechnęła się smutno istota i podeszła do stolika siadając na nim. -... ale ulepiła mnie z ciebie. Nie wiem więcej niż ty o przeszłości, o Hekesh. I o samej Aishy. Czuję że jest blisko.
- Ale wiesz to, co ja wiem. Czy coś więc przeoczyłam? Coś pominęłam? - dopytywała się agentka.
- To że ma siostry wszędzie. Także tu… więc może Aisha nie jest jedyną magiczką w tym mieście. Może przyjdzie ci zmierzyć się i z nią i jej siostrą.- zadumała się rogata.- Albo im służyć obu. Wyobrażasz sobie to ?
Wodziła dłońmi po piersiach i brzuchu tęsknie i pożądliwie zarazem.- Melodię nie na dwie, a na cztery ręce?
- Zamknij się. - Warknęła Carmen, szukając wzrokiem wyjścia, którego tu nie było.
- Czemu ? - zaśmiała się istota. - Przecież wyrażam też i twoje pragnienia. I czego spodziewałaś się po własnym mrocznym pożądaniu. Cnotliwej gadki? Jestem tym co stworzyłaś. Aisha nadała mi tylko kształt.
- Jesteś pasożytem. Może i jesteś częścią mnie, ale nie jesteś mną, bo mnie powstrzymuje wiele innych... rzeczy. Ty służysz tylko jednemu i tylko jedno oferujesz. Tymczasem ja nie jestem zainteresowana. Zrozumiałaś? - warknęła rozeźlona Carmen.
- Wiele rzeczy... strach, wstyd, upór… może nawet głupota. - potwierdziła rogata z drwiącym uśmiechem. - Mnie nie… Jestem tylko pożądaniem. Mam jedną naturę i nic mnie nie ogranicza poza nią samą. A zaoferowałam ci przyjemność. Czystą i nieskażoną niczym. W dodatku w płynie, byś nie musiała się zasłaniać resztkami swojej pruderii.
- A ja podziękowałam! - prawie wykrzyczała Carmen.
- No właśnie... głupota.- nalała sobie trunku i wypiła z wesołym uśmiechem na obliczu. Spojrzała na Carmen.- Czasami mam wrażenie, że zależy ci na tym, bym siłą sprawiła ci przyjemność. Zaciągnęła do łóżka i wykorzystała bezwstydnie. Wtedy mogłabyś rozkoszować się doznaniami i zrzucać winę na mnie. Jakie to wygodne, prawda?
Brytyjka oparła się o stolik i pochyliła w kierunku istoty.
- Tak ciężko zaakceptować ci odmowę? - zapytała z wrednym uśmieszkiem.
- Nie pochlebiaj tak sobie. Powstałam by cię dręczyć, by nie pozwolić zniknąć twej tęsknocie. Nawet nie wiesz ile wysiłku wkładam w to, by przeciwstawić celowi swego istnienia. - chwyciła nagle za włosy akrobatki i przyciągnęła jej twarz ku swemu dumnie sterczącemu atrybutowi.
- A to że ty czujesz do mnie pożądanie, nie ułatwia tej sytuacji. Powinnaś leżeć związana i wystawiać swoje ciało na mój dotyk wiedząc, że spełnienie może dać ci tylko prawdziwa Aisha. - burknęła trzymając władczo i silnie Brytyjkę, która spoglądając na imponujący okaz przed swymi oczami, wiedziała że rogata ma tu nad nią pełnię władzy. - Więc doceń moje opanowanie, z łaski swojej.
Carmen z trudem odchyliła twarz. Czuła pożądanie, lecz na równi czuła też złość.
- A ty zapominasz, że ta słodka blondyneczka nauczyła mnie z tobą walczyć. - Powiedziała, a w jej dłoni zmaterializował się długi nóż. - Na pewno chcesz w ten sposób grać?
- Widać nie dość dobrze cię wyszkoliła… skoro tak łatwo zapominasz otrzymane lekcje. - zaśmiała Aisha się ironicznie patrząc jak nóż w dłoni Carmen staje się gumową zabawką. - Nie weszłaś tu z Claire, a to nie jest twoja głowa. To sen, a nad snami nie masz żadnej władzy. -
Przyciągnęła twarz Carmen do swojej całując pożądliwie i puszczając w końcu jej włosy.
Uśmiechając się ironicznie spytała oblizując językiem wargi.
- Naprawdę sądzisz, że jedna jej lekcja uczyni z ciebie moją pogromczynię? Zwłaszcza po tym jak obie uciekałyście z podkulonymi ogonami?
- Naprawdę chcesz się przekonać? - Carmen spojrzała w oczy istoty. - Masz rację, jesteś częścią mnie. Tylko częścią. Beze mnie nie istniejesz. Dręcz mnie, a znów sprzymierzę się z tą blondyneczką i całą masą jej dziwnych przyjaciół, by się ciebie pozbyć. Bądź mi pomocna, a będziesz królową tego świata i... może faktycznie spędzimy tu miło czas. - Powiedziała agentka, prostując się dumnie.
- Może?! - teraz to rogata Aisha uniosła się dumą. Wstała ze stolika i stanęła przed Carmen. Jej czerwone oczy płonęły gniewem i pożądaniem. - Doprawdy… co za arogancja.
Podparła się dłońmi na biodrach i natarła całym ciałem dociskając pupę Brytyjki do stolika.
- Nie myśl, że robisz mi łaskę. Jest raczej odwrotnie. - syknęła gniewnie Aisha i pocałowała szyję Brytyjki, po czym zaczęła lizać jej skórę.
- A tych twoich się nie boję. Następnym razem może mi się udać ich złapać. - mruczała kłamiąc i całując szyję Carmen. Ta czuła zresztą nie tylko pieszczotę jej ust, ale i duże krągłe piersi ocierające się o jej własny okryty cienkim jedwabiem biust. Jak i twardą imponującą męskość, która trzymana przez Aishę dłonią ocierała się prowokująco o intymny zakątek Brytyjki.
- Będzie bardzo przyjemnie o ile odważysz się wyrażać swe życzenia. - zaśmiała się Aisha kusząc cicho.
Carmen oblizała usta, lecz nie spuszczała wzroku z oczu Aishy.
- Tylko tyle masz tych straszaków? - zapytała cicho.
- Nie. Mogłabym zrobić to miejsce… straszne. Sięgnąć do koszmarów. Zniewolić cię w sposób tak… upokarzający, że nie czułabyś nic poza bólem i wstydem. Ale jestem twoim pożądaniem. - szepnęła. - I to mogę wywoływać… to lubię wywowyłać najchętniej. Myślisz że czemu moje tortury zmuszały cię do porannych zabaw swym ciałem?
- Wcale nie... - Carmen przerwała. Ciężko było oszukiwać samą siebie. - Posłuchaj... wierzę ci, ale... naprawdę nie mam ochoty na zabawy teraz. - Próbowała przekonać Aishę i siebie.
- Doprawdy? - palce Aishy sięgnęły pod zasłonkę z jedwabiu. Wodziły po kwiatuszku agentki. Sięgnęły głebięj i rozkoszowały się delikatnością intymnego zakątka Carmen. - Obie wiemy, obie znamy twój sekret. Jak mocno ulegasz dominującym kochankom obu płci. Orłow… Lizbeth, Andrea… Im mocniej będę naciskać, tym bardziej mi ulegniesz. Bo pragniesz ulec, bo cudownie jest być obiektem czyjegoś pożądania. Doprowadzać kogoś do szaleństwa.
Carmen wyprężyła się, lecz nijak bardziej nie zareagowała na pieszczotę.
- Coś przeoczyłaś. Żadna z tych kobiet, które wymieniłaś, nie pociągała mnie tak jak Huai, a to znaczy, że poza twardą ręką, musi być coś jeszcze... Sama musisz wpaść na to, co to jest.
- Och… doprawdy? Nie sądzisz, że nie powinnaś mnie pragnąć tak jak pragniesz Huai?- zachichotała Aisha, poruszając palcami między udami kochanki, z wprawą zanurzając się w jej wrotach rozkoszy. - To by wszak zakrawało o… narcyzm.
Pochwyciła dłoń Brytyjki i położyła ją sobie, na swym męskim atrybucie, twardym i gotowych do podbojów.
- Poza nawet Huai nie ma tego co ja mam.- rzekła dumnie i ironicznie zarazem.
- Spłycasz temat. - Odparła Carmen, cofając dłoń, po czym dodała z sarkastycznym uśmiechem - Chcesz mi zrobić dobrze? Nie krępuj się.
- Czyżbyś ty chciała mnie teraz wykorzystać. Jako swoją zabawkę?- zaśmiała się ironicznie Aisha przymykając oczy. - No dobrze… niech ci będzie. Usiądź wygodnie, połóż się… pokażę ci co potrafię. Co potrafimy. -
Bo obok pierwszej Aishy pojawiła się druga, identyczna i równie hojnie wyposażona przez “naturę”.
- Jakie masz kaprysy pani? - zapytały unisono, niczym jeden umysł w dwóch ciałach.
Brytyjka zastanawiała się na ile te istoty są wrażliwe na jej prawdziwe emocje. Ten podział wszak zupełnie na nią nie działał pobudzająco.
- Pokażcie mi co potraficie... na sobie nawzajem na początek. - Powiedziała.
- Maruda.- odparła jedna ze śmiechem, a druga przytuliła się do pierwszej ocierając zmysłowo swym ciałem o swą kopię. Jej usta powoli muskały szyję kochanki, gdy tamta przymykała oczy rozkoszując się pieszczotą. Jej palce wodziły po szczycie piersi, zataczając kółeczka. Jedna była dominująca, druga się poddawała dotykowi. Tuliły się do siebie i ocierały z wyraźnym pragnieniem bliskości. Carmen miała więc czas by rozejrzeć się za jakąś inna opcją wyjścia.
Te było tylko jedno. Okno. Bo ta okrągła komnata nie miała drzwi. Okno za którym… z miejsca w którym się znajdowała akrobatka, mogła dostrzec jedynie krwisto-czerwone i purpurowe chmury. Jak podczas zachodu słońca. Pognała więc w kierunku oknia i wyskoczyla przez nie… lecąc w dół prosto ognistą Otchłań.

[media]http://i.telegraph.co.uk/multimedia/archive/03583/volcano-2_3583926b.jpg[/media]

Skok przez okno okazał się początkiem upadku na tyle długiego, że Carmen mogła przeanalizować swoje decyzje. Wieża w której skoczyła była absurdalnie wysoka, biały gładki słup ciągnący się od piekła do nieba.
- No… czeka cię dość długi lot na dół.- stwierdziła pojawiająca się obok Brytyjki rogata Aisha, z dziwnie złośliwym uśmieszkiem. - Na twoim miejscu obudziłabym się zanim zakończysz skok. Raczej nie umrzesz od uderzenia, ale upadek z takiej wysokości w płynny ogień… hmmm... Będzie boleć… bardzo. Nieśmiertelność czasem nie bywa błogosławieństwem.
Carmen mimo przerażenia, a może z uwagi na nie, skupiła się i spróbowała obudzić. Tak bardzo, bardzo tego chciała!
- Powodzenia… przyda ci się… - rzekła ze złośliwym uśmiechem Aisha i rozpłynęła się w szarym dymie pozostawiając Carmen sam na sam z ognistą zagładą, do której się zbliżała w błyskawicznym tempie.

Obudziła się z krzykiem, głośnym i pełnym bólu oraz przerażenia. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w sufit. Spocone ciało drżało jak w febrze. Krzyczała i krzyczała dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że Orłow ją tuli do siebie i próbuje uspokoić.
Oddychała ciężko, nie wiedząc czy lepiej by zamknęła oczy i spróbowała się uspokoić, czy lepiej nie, bo znów może zobaczyć morze lawy.
- Już... koszmar... z Aishą. - Wyrzuciła z siebie w ramach wyjaśnienia.
- Chcesz… whisky z lodem, może?- zapytał Rosjanin nie pytając o szczegóły.
Złapała się za głowę. Po chwili jednak skinęła głową.
- Dużo jednego... i drugiego.
- Ja zwykle je mieszam. Ty chcesz oddzielnie?- ostrożnie puścił Brytyjkę zsuwając się z łóżka. - Nie pamiętam żebyś kiedykolwiek tak krzyczała przez sen. To musiał być wyjątkowo straszny sen.
- Razem, razem. - Odsunęła dłonie spojrzała na niego udręczonym wzrokiem - Będzie ich więcej... jeśli nie będę współpracować z Aishą.
- Może jakieś proszki na sen by pomogły.- zadumał się Jan Wasilijewicz nie rozumiejąc istoty problemu. Na samą myśl o proszkach nasennych Carmen zadrżała ze strachu. Nie mogłaby wszak wtedy w ogóle uciec z sennego więzienia Aishy.
- Bez przesady. - Spróbowała się uśmiechnąć żeby zbagatelizować sprawę - Whisky z lodem brzmi dużo lepiej.
Orłow skinął głową i odszedł. Po kilkunastu minutach wrócił z dwiema szklankami. Jedną dla niej, jedną dla siebie.
- Ranek blisko, więc nie musisz się już kłaść spać.- rzekł ciepło podając trunek akrobatce i siadając obok niej.
Z uśmiechem przyjęła szklaneczkę, słowem nie wspominając o tym, że tych kilkanaście minut samotności w pokoju było dla jej wyobraźni torturą. Co gorsza, bała się nawet podejść do okna, by nie zobaczyć za nim morza lawy.
- Opowiesz mi coś? - poprosiła - Dla odwrócenia myśli. Może... czym się interesowałeś jak byłeś młody? Poza kobietami. - Dodała przezornie.
- Czym? - podrapał się po karku Rosjanin wspominając. - Szermierką. Ale nie szpadą. Szablą. Matka miała skarb. Ojcowską szablę, co ją husarską zwała. Nie huzarską, a husarską właśnie. Mój ojciec jej ponoć używał. Nigdy takiej szabli nie widziałem w życiu. Miała taki guzek chroniący kciuk. No i ptakami… też się interesowałem.
Słuchając go Brytyjka upiła łyk trunku i skrzywiła się, jakby zapomniała, że to alkohol.
- Masz wciąż tę szablę? - zapytała, starając się skupić myśli na obecnym - jakże cudownie neutralnym - temacie.
- Tak Co prawda nie przy sobie, ale jest w depozycie bankowym w Sankt Petersburgu. - wyjaśnił Jan Wasilijewicz z uśmiechem. - Ta praca nie daje zbyt wielu okazji do machania szabelką.
- Może... powinieneś ją zabrać przy okazji... wiesz, potem możesz nie mieć okazji.
- Musielibyśmy polecieć do Sankt Petersburga.- zaśmiał się Orłow i zerknął na dziewczynę dodając.- Ty mówisz poważnie?
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli to dla ciebie ważne, to tak.
- Na razie nie ma co o tym myśleć. Nie mamy aeroplanu. - mężczyzna przesunął spojrzeniem po sylwetce dziewczyny. - A ty… jakie to słabości skrywasz przede mną. Jakie to zainteresowania… miałaś w młodości, lub masz. Acz nie mówimy tu o tym, czego łatwo się domyślić. Tylko o reszcie… o tych zainteresowaniach, które są twoim sekretem.
Zaśmiała się.
- O nie... po dobroci tego ze mnie nie wyciągniesz. - Pogroziła mu palcem.
- Więc spróbuję…- rzucił się nagle na Carmen przyciskając ją siłą do łóżka. Stanowczym ruchem dłoni zsunął koszulkę nocną z jej lewej piersi i przylgnął ustami do niej, kąsając ową krągłość i liżąc. - ... tortur. Nie dam ci spokoju, dopóki mi nie powiesz.
Krzyknęła trochę zaskoczona, a trochę rozbawiona tym atakiem. Choć po prawdzie bliskość mężczyzny była dla niej przyjemna, postanowiła tanio nie sprzedawać skóry i zapierając się nogami i rękami walczyła z Rosjaninem. Był jednak silniejszy od niej i już dociskał ją do łóżka nie dając uciec swej zdobyczy.
- Przestań wierzgać, bo będę musiał przywiązać cię do łóżka.- mruknął przyssawszy się ustami do piersi Brytyjki, zyskując kolejną przewagę. Bo ciało arystokratki coraz bardziej mimowolnie lgnęło do swego oprawcy.
Choć jej ciało wciąż było napięte, Carmen zaprzestałą faktycznie oporu wyprężając się pod wpływem drapieżnej pieszczoty.
- Przessstań... - wysyczała - No dobra... powiem... szkoła baletowa... wstyd, ale... lubiłam ją…
- No… z takimi zgrabnymi nóżkami… to się nie dziwię.- Orłow rzeczywiście zaprzestał pieszczoty, choć uczynił to z żalem. I nie puścił Brytyjki. - Była z ciebie mała baletnica? To musiał być uroczy widoczek.
- Zależy... - uśmiechnęła się na te wspomnienia - Koleżanki mnie nie lubiły, bo byłam... podnosiłam poprzeczkę. Nauczycielka zaś mówiła, że choć wszystkie figury wykonuję dobrze, to brakuje mi giętkości... że wyglądam bardziej jakbym walczyła, wyrażała złość niż czerpała przyjemność z tańca. - Rzekła, niby to mimochodem ocierając się ciałem o leżącego na niej, muskularnego mężczyznę.
- Nie zauważyłem tego braku giętkości. Z drugiej strony… balet i baletnice, to jednak nie było coś co mnie kusiło w młodości. Nie mam więc porównania.- Orłow zdecydowanie był za grzeczny. Mimo odsłonięcia krągłości Carmen, trzymał się swego słowa i nie sięgał dłonią po ów kuszący owoc.
Brytyjka zaś kiedy on grzeczniał, sama zaczynała pokazywać różki. Uniosła nogę i oparła ją o biodro kochanka, obejmując jego udo.
- Hmmm czyżbyś chciał więc wybrać się na balet i porównać? A może miałabym cię przekonywać, że nic nie straciłeś? - zagadnęła, chcąc rozbudzić jego wyobraźnię.
- Może… raczej nie poszedłbym oglądać baletu. A ciebie w stroju baletnicy, aczkolwiek… nie gwarantuję, że dałbym ci potańczyć.- stwierdził z zadziornym uśmiechem jej kochanek, wodząc palcami po udzie Carmen.- Mogłabyś się skupić na tańcu, wiedząc że rozbieram cię wzrokiem?
Prychnęła zadziornie, dociskając się do niego i patrząc mu głęboko w oczy.
- Wiesz, że tak. Tak byliśmy szkoleni, niemniej... marzyłabym pewnie o tym, co zrobisz mi potem…
- A co bym… zrobił potem? - zadumał się Orłow, acz jego dłoń powoli podwijała koszulkę nocną w pełni odsłaniając udo, a potem biodro kochanki.
- Hmmm... chyba w tym właśnie urok, że nie wiem do końca, poza tym, że zmieniłbyś się w bestię... - Powiedziała, przejeżdżając powoli pazurkami po jego plecach. Nagle jednak zastygła w pół pieszczoty i spojrzała poważniej na Jana Wasilijewicza.
- Myślisz, że... pociąga mnie w tobie tylko to, że masz dominującą naturę w łóżku?
- Nie wiem… - zadumał się Orłow. - Sądziłem, że też jestem zabójczo przystojny, niezwykle charyzmatyczny, no i… oczywiście prawdziwy dżentelmen ze mnie.
Zaśmiał się głośno i spojrzał w oczy akrobatki.
- Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Natomiast jeśli chodzi o ciebie to… jesteś urodziwa, zmysłowa, kusząca, masz uroczy charakterek i gorący temperamencik. Poza tym... pragnę cię Carmen i nie dbam o powody tego pragnienia. -
Pchnął ją na plecy i nachylił się całując jej usta zachłannie, potem szyję, potem odsłoniętą już pierś.
- Za dużo o tym myślisz, za dużo się przejmujesz. Pozwól instynktom… prowadzić się.
Zamruczała, pobudzona jego apetytem. Jednak cień nocnej mary wciąż pokrywał jej duszę. Kiedy Rosjanin całował jej ciało, z przymkniętymi oczami, tuląc się do niego, szepnęła.
- To... z mojego snu. Aisha mówiła, że przez to... nadaję się na niewolnicę... że tego chcę... a ja... nie chcę być taka. Cenię wolność.
- Nie potrafię na to odpowiedzieć. - mruknął nie przerywając tym razem pieszczot na odsłoniętej krągłości Carmen. - Może po prostu jesteś pełna skrajności? Jest taka możliwość.
Westchnęła zarówno pod wpływem ciężaru myśli, jak i rozgrzewającego ją podniecenia.
Orłow zaś przesunął dłonią po brzuchu sięgając między uda kochanki. Stanowcze i władcze palce kochanka wślizgnęły się do uległej doliny między jej biodrami, leniwie pieszcząc ukryte tam skarby. Choć leżała ulegle poddając swoje ciało kaprysom kochanka, to on w tej chwili był niewolnikiem, nie ona.
To jej ciało było pieszczone i wielbione. To ona przyjmowała hołd jaki jej składał.
- W recepcji zostawiono wiadomość. Huai Sien Go oczekuje panny Carmen w swoim hotelu około godziny jedenastej. - odezwała się oficjalnie Hilda, a agent mruknął pod nosem.
- A czego ona chce od ciebie?
Brytyjka westchnęła, mrucząc i prężąc się z rozkoszy pod nim.
- Nie wiem... zazdrosny? - zapytała z szelmowskim uśmiechem.
- A powinienem być? W tej chwili to bardziej jestem podniecony niż zazdrosny.- ocenił z szczerze i bezpruderyjnie Orłow. - Nie wiem też co ty tam knujesz ze Wężową Księżniczką i Huai za moimi plecami. Sądziłem że ustaliłyście jakieś plany między sobą.
- Przeceniasz mnie, po prostu... dobrze mieć wpływowe znajomości, czyż nie? - Brytyjka uniosła nieco twarz, by lubieżnie prześlizgnąć się językiem po szyi i policzku kochanka.
- Doprawdy? Mam wrażenie że zazwyczaj… nie doceniam.- odparł ironicznie Rosjanin przyglądając się spod półprzymkniętych oczu. - W końcu zaskakujesz mnie swoimi planami, co chwila.
- Wiesz... to wcale nie trudne, gdy myślisz tylko o jednym... - zbliżyła usta do jego ucha - I jak, zaplanowałeś co mi zrobisz, gdy znów założę tę obróżkę od ciebie?
- Planuję...- skłamał, bo w tej chwili z pewnością ciężko mu się było skupić na myśleniu.
- Zdradzisz mi coś? - zapytała, szepcząc mu do ucha. Jej ciało coraz bardziej niecierpliwie reagowało na jego pieszczoty, dociskając się do dłoni kochanka.
- Myślałem o twym… tańcu… tylko dla mnie, tylko w kabaretkach i pantofelkach na obcasie. Na stole… i nagrodzie za ów taniec… jeśli będzie śliczny.- szeptał złośliwie wodząc powoli i delikatnie po kwiecie kobiecości kochanki, domagającym się wszak bardziej stanowczej pielęgnacji.
- A jeśli nie będzie... mogę liczyć na karę? - zapytała oddychając coraz bardziej gwałtownie i coraz mocniej pieszcząc dłońmi plecy kochanka, właściwie teraz drapiąc je bardziej już niż smyrając.
- A jak właściwie mam cię… wtedy ukarać. Jakieś propozycje? - mruknął Orłow nie przestając rozpalać żaru w jej ciele za pomocą czułego i delikatnego dotyku palców w jej najbardziej wrażliwym zakątku. Drażnił się z jej apetytem, choć Carmen miała świadomość że on sam też jest “wygłodniały.”
- Och... nagle zabrakło ci inwencji twórczej? - zdziwiła się dziewczyna, a jej rączka powędrowała wzdłuż jego boku w kierunku bioder, by tam ześlizgnąć się na krocze.
- Tego nie powiedziałem… ale nie zdradzę ci jaka to kara cię czeka.- odparł cicho Orłow nie przeszkadzając kochance w “eksploracji”, tym bardziej że stan jaki zastała pod palcami Carmen, był wielce… obiecujący.
- Widzę, że zacząłeś się ze mną droczyć... czyżby zabawa w sługę spowodowała, że nauczyłeś się lepiej panować nad temperamentem? A może... już tak na Ciebie nie działam? - zrobiła “smutną minkę” i znacząco pogładziła męskość kochanka.
- Czy wyglądam jakbyś… na mnie nie działała?- stwierdził cicho Jan Wasilijewicz drżąc i przymykając oczy lekko. - Po prostu chcę w tobie obudzić… bestię.
Uśmiechnęła się czule i pogładziła go znów prowokacyjnie.
- Niby agent, a taki niedomyślny... Nie zauważyłeś? Bestią staję się, gdy ty wyzwalasz swoją. Im bardziej dziki się robisz, ty mocniej ja szaleję... Te pieszczoty... rozbudzają mnie, ale obawiam się, że szybko nie ulegnę w ten sposób.
- Hmm… a wyraźnie chcesz ulec.- zadumał się Orłow i popchnął akrobatkę na plecy. Po czym uklęknął na łóżku i chwyciwszy za jej nogi zaczął je stanowczo rozchylać wpatrując się koszulkę nocną kochanki łakomym wzrokiem. Zamierzał ją samolubnie i bezczelnie posiąść nie dbając o jej opory, prawdziwe czy pozorowane. Gra aktorska… ale pod jej kaprys.
- Tak myślisz? - kiedy uniósł jej nogi, wywinęła się i zaparła stopami o jego ramiona. Jako akrobatka nie miała problemu z przyjęciem pozycji tak zwanego mostka, by w ten dość niezwykły sposób zatrzymać mężczyznę.
- Tak… myślę.- pochwycił za jej stopy i cofnął ciągnąc za nie i znów znalazła się w pozycji lężącej. - Mam ci złoić skórę?
Nie zabrzmiało to złowieszczo w jego ustach. Lubieżnie bardziej.
- Ależ gdzie twoje opanowanie? Może poczytasz mi poezję? - droczyła się z nim, wijąc tak, że choć wciąż była pod nim, to Rosjanin musiał skupić się na trzymaniu ofiary i ciężko mu było zaplanować dalszy atak.
- Poezję? Co ty sobie myślisz? Za kogo ty mnie masz? - trzymał Carmen za stopy, ale przyciskając je do łóżka niewiele mógł obecnie zrobić. Był silny. Silniejszy od niej. Nie mogła wyrwać się z jego zaciśniętych dłoni. Był silny, ale nie był pająkiem. Miał dwie ręce i obie zajęte, więc… uniósł jej stopy górę utrudniając jej wicie się i… zaczął lizać, stopy i łydki. A czubek jego dumy prowokacyjnie, acz pewnie niezamierzenie, ocierał się o pośladki dziewczyny i podstawę jej pleców…. tym wyraźniej i mocniej próbowała się “wyrwać” kochankowi.
Carmen zaśmiała się, lecz z powodu wysiłku i podniecenia zabrzmiało to raczej wymuszenie.
- Pamiętam jak... czytałeś Gabrieli.... w Skylordzie... ach, przestań, ty moskiewski łobuzie! - oboje grali ostro. Brytyjka szarpnęła nogą, chcąc kopnąć Orłowa.
- Czytałem… no i co z tego? - zapytał retorycznie Rosjanin unikając kopnięcia i odpowiadając delikatnym ukąszeniem jej łydki. - Czytałem… ale nie po to by deklamować ją krnąbrnej księżniczce. Nie jestem mężczyzną przychodzącym z kwiatkami i słodkimi oczętami do kobiety.
Taaa… akurat. Nie wierzyła mu ani trochę. Carmen była świadoma, że Rosjanin potrafił być czarujący i romantyczny. Jeśli wymagała tego rola, lub tylko tak mógł dobrać się do majtek wybranki.
Jakie więc był naprawdę? Przyszło jej do głowy, że to, co ich przyciągało to być może też fakt, że oboje byli zagubieni gdzieś pomiędzy rolami, które przyszło im odgrywać. Każda rola była częścią nich, aby była prawdopodobna, ale jednak za każdym razem też inna, pozostawiająca ślad, jakby rysę na ich właściwej naturze.
- A jeśli pozwolę... ci się wziąć... tylko jeśli... zadeklamujesz mi jakiś wiersz? - zapytała z psotnym uśmiechem, nie przestając jednak opierać się i walczyć.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172