Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2017, 11:22   #114
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny

Shavri po tym, jak dowiedział się, że Marv pozwolił, aby obie grupy szły razem, ruszył w las z zakupionymi pułapkami. Kusiło go, żeby podejść z nimi pod dwór – a nuż przy okazji dowiedziałby się czegoś ciekawego, ale wizja przyłapania na gorącym uczynku przez zbrojnych pracujących dla cudzoziemców skutecznie mu ten zamiar ostudziła. Poszedł w przeciwną stronę, bacznie wypatrując króliczych nor, ale przede wszystkim – ciesząc się zielenią. Kira, która w przeciwieństwie do niego już wracała z polowania, doleciała do niego i teraz siedziała na jego ramieniu, zadowolona nie mniej, niż on z ich wzajemnego towarzystwa.

Shavri starał się unikać szlaków ludzkich, jeśli zdołał je zoczyć. Mniej ludzi, mniej myśliwych. Co jakiś czas znaczył też swoją ścieżkę. Z doświadczenia wiedział, że króliki, jeśli mają wybór, wolą suche wzgórza od wilgotnej, leśnej ziemi. Gdzie dodatkowo widać wszystko w promieniu wielu metrów. A że byli na przedgórzu wkrótce znalazł taki pagóreczek, zwieńczony dużym bukiem, który z zazdrości o słońce szeroko rozkładał swoją wspaniałą koronę. Nie zdziwiły go zatem dwie norki, które znalazł, podchodząc od zawietrznej. Sąsiedztwie każdej rozłożył po jednej pułapce i poszedł jeszcze trochę dalej. Ale poza dzikimi jeżynami i malusieńkimi malinami, którym się posilił dla odmiany od suszonego mięsa nie znalazł żadnych więcej norek.

Wylazł na wzgórze, z którego spomiędzy drzew widać było malutkie Phandalin i usiadł tam, puszczając Kirę luzem. Jastrząb polatał chwile nad nim, a potem odbił w lewo i zaczął to swobodne szybowanie w górę po spirali, które Shavri tak często obserwował, a które zdawało się nic ją nie kosztować. Nie wiedział do końca, na czym to polega, ale po ułożeniu skrzydeł szybujących ptaków wszystko wskazywało na to, że albo robią tak dla towarzystwa, albo w jakiś magiczny sposób wiatr wieje tam do góry. Miał nadzieję, że kiedyś będzie umiał – tak jak Joris – rozmawiać ze zwierzętami. To będzie jedna z pierwszych rzeczy, o jaką zapyta Kirę. Najpierwszą na pewno będzie: „Czy jesteś przy mnie szczęśliwa…”

Chłopak westchnął, wsadził obło stokłosy między zęby i położył się wygodnie na trawie, z rękami splecionymi pod głową. Patrzył, jak baranki chmur leniwie płyną od zachodu, a słońce, powoli zamykające swój dzisiejszy łuk, zdobi ich brzuchy na złoto, a krawędzie na różowo.

Mógłby tu żyć – ta myśl nawiedzałą go odkąd tu przyjechał, a im bardziej poznawał okolicę, klimat i mieszkańców, tym bardziej się o tym przekonywał. Co więcej było stąd znacznie bliżej do Silvermoon, w którym Cori mógłby się uczyć. Co do tego, że owo słynne miejsce mogłoby przydać młodemu rozgłosu, Shavri nie miał wątpliwości. Mógłby go tam odwiedzać nawet miedzy kolejnymi zadaniami, albo zwykłą, fizyczną pracą – której w Phandalin i jego okolicach zdaje się nie zabraknie nigdy. Miło byłoby dołożyć wysiłek własnych rąk do rozwoju takiego miejsca i obserwować, jak ta praca procentuje.

Pytanie tylko, co zrobią rodzice. Zostaną w Futenbergu? Z Norvą i jej nową rodziną? Shavri musiał to brać pod uwagę. A Hugo i Rose? Dobrze, żeby byli tam, gdzie ich nowa, przybrana matka, Ignis Traffo. Będzie musiał o tym wszystkim z nim porozmawiać, gdy już wróci. Jego sakiewka znów robiła się ciężka od złota, a przed sobą mieli przecież kolejne zlecenie. Tak. To już czas, żeby Cori zaczął się uczyć.

Kiedy światło się wyżółciło i wyostrzyło, a źdźbła traw zaczęły rzucać cienie, Shavri podniósł się, ostrożnie otrzepał z mrówek i ruszył na powrót. W pułapki złapał się jeden biedak, a Shavri natychmiast zabrał z ziemi drugą. Z szacunkiem do padłego królika odbył swój skromny pokot. A nie chcąc oprawić go w sąsiedztwie pozostałych królików, ruszył do Phandalin.

Na ziemi zostało po nim kilka marchewek, których dwa pęczki kupił dla koników na drogę.
 
Drahini jest offline