Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-12-2017, 10:29   #111
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Turmi wypluła pył i zaklęła szpetnie. Każda krasnoludzka dama byłaby zszokowana atakiem... tyle że Turmalina z całą pewnością nie była "Każda". Niezliczone bójki i sprzeczki które sprowokowała dały jej niezły instynkt i żądzę mordu. Najpierw musiała ocalić skórę i w tym pomoże jej znajdka którą chomikowała na taką okazję. Odkorkowała eliksir niewidzialności i łyknęła.

Kolejne bełty świsnęły,, celując w miejsce gdzie jeszcze sekundę temu stała geomantka i chybiając dosłownie o włos. Turmi rozejrzała się, ale nie dostrzegła napastników.

Turmalina odeszła kawałek wciąż się rozglądając - ale co najwyżej mogła określić kierunek. Wyciągnęł więc zza niewidzialnego paska niewidzialną różdżkę i machnęła w odpowiednim kierunku przyzywając borsuka z rozkazem wściekłego zaatakowania każdego dwunoga w okolicy.
Normalnie wolałaby psa obronnego. Lub może jakiegoś orła, ale dotyk jej geomantycznych dłoni wypaczał różdżkę i zawsze były to cholerne borsuki! Zwierzak rozejrzał się i pochrumkując ruszył do ataku przez krzaki. Szczęk kusz i kwiknięcie znaczyły miejsce starcia. Turmi stworzyła kolejnego borsuka mniej więcej tam, gdzie jej się wydawało, że toczy się walka - tyle że na gałęzi. Nie było to najszczęśliwsze miejsce dla zwierzaka, który nie umiał wspinać się po drzewach. Upadem musiał być dość bolesny i dawał wrogowi szansę na kontratak. Kolejny bełt niegroźnie przeleciał w pobliżu geomantki.
Turmalina przyzwała kolejnego zwierzaka, zakasała kiecę i odbiegła jak najdalej od poprzedniego miejsca pobytu - było nie było - zatrucie żelazem nigdy zdrowe nie jest.*
Kolejne kwiknięcia i szczęk żelaza znaczyły miejsce walki z borsukami. Niestety tuptanie i szeleszczenie nie wyszły Turmalinie na dobre. Drugi z zabójców ani myślał pomagać kompanowi, całkowicie skupiony na geomantce. Kolejny bełt wbił się w jej ciało i Turmalina bez czucia padła na dukt niczym przekłuty balon, nie słysząc już zbliżających się kroków.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 06-12-2017 o 10:32.
TomaszJ jest offline  
Stary 06-12-2017, 18:20   #112
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny
W tym samym czasie w Phandalin

- Witaj mateczko - zaczął Joris po czym nim zdążyła odpowiedzieć, szybko kontynuował jakby z obawą jaką, że jego powitanie może być opacznie zrozumiane - Ze złotem za smoka przyszedłem. I chciałem cię prosić byś na te dwa zwoje okiem rzuciła. Też są zdobyczne na smoku, ale za nic w świecie się na tym nie wyznaję.

-Pewnie synuś, że odczytam, umiem przecie- Zenobia rozwinęła pierwszy z nich.
-Ożeż ty… Eeeee… Taaak. To nie są zwykłe zwoje w ichnim języku. Magiczne są. -Zenobia pokręciła z niedowierzaniem głową. Prawdziwe zwoje z zaklęciami? I to dwa? Ho, ho!
-Przyjdź za godzinę, albo najlepiej za dwie. Zejdzie z tym trochę- Nie czekając na odpowiedź pochyliła się nad pergaminem i zaczęła całkiem melodyjnie nucić.

Joris nie odszedł jednak od razu. Nieco zaskoczyła go reakcja Zenobii. Z kilku nawet względów. Po pierwsze rzeczywiście zdawała się rozeznawać w tym czarostwie, a po prawdzie miał ją za najzwyczajniejszą kurtyzanę i po trochu też za trucicielkę. Po wtóre zaskoczyło go, że tak po prostu się zgodziła. Nie rzuciła żadnego dwuznacznego żartu, nie łasiła się w ten swój zenobiowy sposób. Po prostu zwyczajnie zabrała się za zwoje. Po trzecie w końcu to jak melodyjnie szeptała magiczne inkantacje było tak całkowicie odmienne od jej gardłowego głosu niemłodej wcale kobiety, że aż zastygł na moment. Dopiero gdy uniosła spojrzenie na niego jakby jeszcze miał coś do powiedzenia, pokręcił szybko głową zakłopotany i ruszył w swoją stronę.

Kiedy wrócił, dawno było po wszystkim.
-Pierwszy z nich, to mglisty krok, albo skok... Nie jestem do końca pewna. W każdym razie jakby ci co groziło, na trzydzieści stóp skoczyć możesz, żeby niebezpieczeństwa uniknąć, a właściwie nie skoczyć, tylko zniknąć w srebrnej mgle i gdzie indziej się pojawić. Pilnuj tylko, żebyś widział gdzie przenieść się chcesz i żeby nic tam nie było, bo raczej nie na i częściowo w środku młodej dziewoi się znajdziesz, tylko w ścianie jakiej. Albo nic się nie stanie i zmarnujesz zaklęcie.- Zenobia podała Jorisowi zwój i wyjęła drugi.
-Ten jest mniej elegancki- zwykła błyskawica. Razić nią możesz wroga, czy tam kogo chcesz, nawet zwierza, czy przedmiot. Znaczne obrażenia potrafi zadać. Jakie, ci nie powiem, bo za każdym razem inne być mogą. Ale uważaj, bo źle użyty podpalić chałupę może, albo gar miedziany stopi.- Ten też oddała bez żalu. Może i fajne, ale dla niej zupełnie nieprzydatne. Gdyby coś na niemoc męską znalazł, albo zmarszczki…

Wziął w ręce oba zwoje przyglądając im się po czym ten pierwszy oddał na powrót Zenobii.
- Ani mi, ani innym nic po nim. A tobie… może ci przyjdzie uciekać przed jaką gospodynią z wałkiem to będzie jak znalazł. Albo wariatem z kuszą. A drugi faktycznie nieelegancki sprzedam i zysk podzielę.
-Oba sprzedaj, radzę sobie i bez tego.- Stanowczo ucięła temat -Będziesz mi winien przysługę.
- Pewno, że sobie radzisz - odparł szybko Joris nieco zakłopotany. Nie miał zamiaru twierdzić przecież, że starej kurtyzanie czegoś brakuje. A i nie była to żadna jałmużna przecież - Ale życie co rano zaskakuje. Ja na przykład miałem spać w stajni, a obudziłem się w warzywniku. Nigdy nie wiadomo co się kiedy przyda, a ten czar brzmi zdatnie. Weź go mateczko proszę.
-Ech, synuś, obrazić mnie chcesz? I bez tego zwoju zniknąć mogę. Nie pytałeś o cenę przed, teraz co mówię uszanuj. Sprzedaj zwój i złoto podziel- Zenobia była nieugięta.
- W porządku - odparł Joris uznając, że nie ma co się kopać z koniem. Sam co prawda umiał być w głuszy niewidoczny. Ale zniknąć całkiem, to rzadki talent. Być może Zenobia go rzeczywiście posiadła - W porządku.
Po czym zabrał oba zwoje i odszedł.
 

Ostatnio edytowane przez Paszczakor : 06-12-2017 o 18:24.
Paszczakor jest offline  
Stary 07-12-2017, 21:18   #113
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Kapłanka sadziła akurat dziewannę, gdy do ogrodu wbiegł mały chłopiec. Fali słowotoku jaka zalała półelfkę nie można było jednak pomylić z niczym innym jak z Trzewikiem…
- Oh, Stimy… spokojnie, nie tak szybko, połowy nie rozumiem. - Próbowała przebić się przez głoski, sylaby i słowa, aż w końcu niziołek musiał zaczerpnąć oddech. - Wybierają się do Starej Sowy? Wszyscy? - A więc i Joris! Serce mocniej zabiło w jej piersi na samą myśl ujrzenia ukochanego, chwilę później jednak się wystraszyła, co z tego mogłoby wyniknąć.
- No nie wiem… ale myślisz, że będą chcieli iść z nami? Nie mamy koni ani… niczego… - Próbowała wynaleźć jakąś wymówkę, by nie mówić wprost, że pewnie większość z drużyny, nie ma ochoty na nią patrzeć a co dopiero podróżować.

- Ja mam moje dyski, a tak poza tym to pojedziemy z Zenobią! Ty też najcięższa nie jesteś! Poza tym nie idziemy z nimi, tylko z nimi. - wyjaśnił precyzyjnie.

- Zenobia… - powtórzyła za nim cicho kobieta, blednąc jakoś tak… niewyraźnie. Tego jej jeszcze brakowało, by ta zboczona baba, kręciła się obok jej… A co jeśli Joris jest teraz z Zenobią?!
Ta nagła myśl wyssała niemal resztki życia ze szpiczastouchej, która przyklepała brudną dłonią ziemię pod habaziem wielkości samego Stimiego.
- A zresztą… jaka to różnica… faktycznie - wyszeptała pod nosem, zbierając się do kolejnego wykopywania dołka. - Czyli jutro… o której? Muszę się przygotować… - Bardziej psychicznie, niż fizycznie, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć.

Stimy czas jakiś przyglądał się Tori w milczeniu, podziwiając co ona tak właściwie robi.
- Nie wiem? - zaczął niepewnie - ...ale to dopiero jutro. Wszystko w porządku? Mógłbym zabrać jedną glinianą doniczkę? Tą dziurawą.

- Tak, tak… muszę tylko zasadzić ten czystek, bo zwiędnie, i ta mięta… ona też musi znaleźć się w ziemi…
- Melune spojrzała znad szpadla na małego mężczyznę. - Wszystkie doniczki są dziurawe… bo to doniczki, ale możesz jedną wziąć, jeśli jest ci potrzebna, chcesz coś w niej zasiać? Może ci doradze który rozmiar najlepszy… mam ich kilka, o te drewniane są na rumianek, a te pękate nadają się na bławatki, w glinianym dobrze pnie się groszek, albo makówki… zależy co kto woli.

Kiedy Tori mówiła, Stimy odstawił kapelusz i kurę, sam zaś chwycił za doniczkę.
- Taką na moją głowę - powiedział nakładając pierwszą z nich - Aha! ...i zostawię wreszcie Małgąskę, bo ciągle zapominam. - Stimy odstawił gliniany wyrób i sięgnął po kolejny, czynność powtarzał przez resztę rozmowy z Torikhą, aż znalazł odpowiednią.

- Małgąska może spokojnie tutaj zostać, Kurmi tu nie zagląda, bo mało tutaj do roboty… myszy nie ma, ludzi też nie… - Półelfka nie komentowała zachowania Trzewiczka. Każdy miał swojego kręćka, a że mały człowieczek lubił przymierzać doniczki… cóż, lepsze to niż, podrywanie zajętych mężczyzn.
Na samą myśl, wbiła mocniej szpadel w ziemię. -...znosi jajka?

- Owies, pszenica, czaaasem dam skorupki to też wydziobie, ale... jajek nie próbowałem. O! Ta będzie dobra! - Stimy zaprezentował, zdjął i jeszcze raz zaprezentował Tori doniczkę, którą zabiera.
- To jutro z rana wyruszamy. Weź talk i coś do obrony przed złymi duchami. Ja jadę z Zenobią lub Shavrim. Może ty pojedź z Shavrim, a ja z Zenobią. Albo ja z Zenobią, a ty z Shavrim. Może tak będzie lepiej. Mam nadzieję, że Shavri będzie miał dla mnie królicze futerko. - Stimy uniósł wskazujący palec w zupełnie przypadkowym kierunku. - Pierwszy cel podróży to studnia Szarej Sowy!

Kobieta uśmiechnęła się wesoło, bo jak zwykle dogadała się jak szczerbaty z kowalem.
- O świcie będę gotowa, spotkamy się przy wyjściu z miasta.

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 09-12-2017 o 19:00.
Rewik jest offline  
Stary 08-12-2017, 11:22   #114
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny

Shavri po tym, jak dowiedział się, że Marv pozwolił, aby obie grupy szły razem, ruszył w las z zakupionymi pułapkami. Kusiło go, żeby podejść z nimi pod dwór – a nuż przy okazji dowiedziałby się czegoś ciekawego, ale wizja przyłapania na gorącym uczynku przez zbrojnych pracujących dla cudzoziemców skutecznie mu ten zamiar ostudziła. Poszedł w przeciwną stronę, bacznie wypatrując króliczych nor, ale przede wszystkim – ciesząc się zielenią. Kira, która w przeciwieństwie do niego już wracała z polowania, doleciała do niego i teraz siedziała na jego ramieniu, zadowolona nie mniej, niż on z ich wzajemnego towarzystwa.

Shavri starał się unikać szlaków ludzkich, jeśli zdołał je zoczyć. Mniej ludzi, mniej myśliwych. Co jakiś czas znaczył też swoją ścieżkę. Z doświadczenia wiedział, że króliki, jeśli mają wybór, wolą suche wzgórza od wilgotnej, leśnej ziemi. Gdzie dodatkowo widać wszystko w promieniu wielu metrów. A że byli na przedgórzu wkrótce znalazł taki pagóreczek, zwieńczony dużym bukiem, który z zazdrości o słońce szeroko rozkładał swoją wspaniałą koronę. Nie zdziwiły go zatem dwie norki, które znalazł, podchodząc od zawietrznej. Sąsiedztwie każdej rozłożył po jednej pułapce i poszedł jeszcze trochę dalej. Ale poza dzikimi jeżynami i malusieńkimi malinami, którym się posilił dla odmiany od suszonego mięsa nie znalazł żadnych więcej norek.

Wylazł na wzgórze, z którego spomiędzy drzew widać było malutkie Phandalin i usiadł tam, puszczając Kirę luzem. Jastrząb polatał chwile nad nim, a potem odbił w lewo i zaczął to swobodne szybowanie w górę po spirali, które Shavri tak często obserwował, a które zdawało się nic ją nie kosztować. Nie wiedział do końca, na czym to polega, ale po ułożeniu skrzydeł szybujących ptaków wszystko wskazywało na to, że albo robią tak dla towarzystwa, albo w jakiś magiczny sposób wiatr wieje tam do góry. Miał nadzieję, że kiedyś będzie umiał – tak jak Joris – rozmawiać ze zwierzętami. To będzie jedna z pierwszych rzeczy, o jaką zapyta Kirę. Najpierwszą na pewno będzie: „Czy jesteś przy mnie szczęśliwa…”

Chłopak westchnął, wsadził obło stokłosy między zęby i położył się wygodnie na trawie, z rękami splecionymi pod głową. Patrzył, jak baranki chmur leniwie płyną od zachodu, a słońce, powoli zamykające swój dzisiejszy łuk, zdobi ich brzuchy na złoto, a krawędzie na różowo.

Mógłby tu żyć – ta myśl nawiedzałą go odkąd tu przyjechał, a im bardziej poznawał okolicę, klimat i mieszkańców, tym bardziej się o tym przekonywał. Co więcej było stąd znacznie bliżej do Silvermoon, w którym Cori mógłby się uczyć. Co do tego, że owo słynne miejsce mogłoby przydać młodemu rozgłosu, Shavri nie miał wątpliwości. Mógłby go tam odwiedzać nawet miedzy kolejnymi zadaniami, albo zwykłą, fizyczną pracą – której w Phandalin i jego okolicach zdaje się nie zabraknie nigdy. Miło byłoby dołożyć wysiłek własnych rąk do rozwoju takiego miejsca i obserwować, jak ta praca procentuje.

Pytanie tylko, co zrobią rodzice. Zostaną w Futenbergu? Z Norvą i jej nową rodziną? Shavri musiał to brać pod uwagę. A Hugo i Rose? Dobrze, żeby byli tam, gdzie ich nowa, przybrana matka, Ignis Traffo. Będzie musiał o tym wszystkim z nim porozmawiać, gdy już wróci. Jego sakiewka znów robiła się ciężka od złota, a przed sobą mieli przecież kolejne zlecenie. Tak. To już czas, żeby Cori zaczął się uczyć.

Kiedy światło się wyżółciło i wyostrzyło, a źdźbła traw zaczęły rzucać cienie, Shavri podniósł się, ostrożnie otrzepał z mrówek i ruszył na powrót. W pułapki złapał się jeden biedak, a Shavri natychmiast zabrał z ziemi drugą. Z szacunkiem do padłego królika odbył swój skromny pokot. A nie chcąc oprawić go w sąsiedztwie pozostałych królików, ruszył do Phandalin.

Na ziemi zostało po nim kilka marchewek, których dwa pęczki kupił dla koników na drogę.
 
Drahini jest offline  
Stary 08-12-2017, 15:51   #115
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
28 Eleint, Śródlecie

Dzień w Phandalin mijał spokojnie; dla stałych mieszkańców osady przybycie Tressendarów niewiele zmieniło. Nawet po wypędzeniu bandytów z dworu i tak nikt nie korzystał, a szlachta (czy też szlachcic i jego ludzie) czas spędzali w swoich pokojach w gospodzie. Wypędzeni z ruin przyjezdni umościli się w okolicznych stodołach lub przymierzali się do wyruszenia w stronę kopalni; niewielkie siedliszcze w dolinie mogło przyjąc jeszcze sporo osób, a Rockseekerowie nadal potrzebowali rąk do pracy. Niemniej jednak zimy w tej części Faerunu były ostre i osadniczy zdawali sobie sprawę, że jeśli wkrótce nie znajdą sobie stałego lokum będą musieli szukać innej osady, która ich przyjmie.


Póki co przygotowania do Święta Plonów szłu pełną parą, co czuć było zwłaszcza po dochodzących z okolicznych kuchni zapachach. Nie było tego wiele; pod zasiewy wykarczowano zaledwie kilka arów, a i na bydło niewiele osób było stać. Mimo to każdy dokładał co miał do wspólnego biesiadowania, a młodzi zbijali z bali prowizoryczne stoły i ławy, które miały stanąc wokół placu. Był to również czas zrękowin i zaślubin. Mimo że mieszkańcy wyznawali różnorakie bóstwa wszystkie obrządki zwyczajowo prowadziła Garaele, gdyż phandalińczyków nie było stać na wynajmowanie kapłanów poszczególnych religii.

Wyglądało na to, że świętowanie ominie najemników, którzy powoli zbierali się do wyjazdu. Barthen zaopatrzył chętnych w niezbędne zapasy na drogę, a kowal sprawdził rynsztunek, po raz kolejny porzucająć naprawy gospodarskich sprzętów.
- Jak tak dalej pójdzie to sam się do robienia mieczy przyuczę - burczał dla formalności, gdyż Joris i jego ludzie zapewniali mu całkiem niezły zarobek. No i naprawy faktycznie szły mu coraz lepiej.


29 Eleint, Śródlecie


Drużyna (choć była nią głównie z nazwy) spotkała się przed osadą skoro świt. Konno czy pieszo, wyprawa do Studni Starej Sowy nie była krótkim spacerkiem.

W czasie podróży Torikha z nerwów cały czas gadała, co tym razem miało swoje plusy. Nowi członkowie drużyny dowiedzieli się sporo o miejscach, w które jechali oraz niektórych osiągnięciach drużyny. Nawet niechętna kapłance Przeborka musiała przyznać, że selunitka wraz z towarzyszami odwaliła tu kawał niezłej roboty. Melune opowiedziała o spotkaniu z nekromantą, który co prawda się nie przedstawił, ale z facjaty kropka w kropkę przypominał tę wyrysowaną na “liście gończym” Omara. Ucieszyło to Marva, ale mocno rozczarowało Zenobię, która liczyła na wypłatę większą niż to, co dotychczas otrzymali. No ale przynajmniej zarobek pewny jeśli nekromanta okaże się tym samym co poszukiwany i nadal siedzi w okolicy.
Sama “studnia” była prawdziwą studnią z pitną wodą, a właściwym miejsce była zrujnowana wieża strażnicza na wzgórzu. W dawnych czasach zapewne dawała schronienie przejeżdżającym tamtędy karawanom, a stacjonujący w niej oddział strzegł traktu. Teraz jednak zostały tylko resztki ścian, a brak śladów osadnictwa i stare drzewa wokoło wskazywały na to, że czasy jej świetności minęły wiele wieków temu.

Nieco rozczarowało to Trzewiczka, który jechał na koniu wraz z Shavrim, lecz po chwili Tori wspomniała imię czarodzieja Arthindola, który zlecił budowę strażnicy. Interesował się nim również obozujący tam nekromanta, toteż Stimy skrzętnie zanotował nowe imię w swojej głowie. Niziołek posiadał na tyle rozległą wiedzę na temat sztuk tajemnych by zdawać sobie sprawę, że im starsze ruiny tym większe tajemnice skrywają. Kto wie czym zajmował się ów Arthindola, skoro jego praca przyciągnęła czarodzieja aż z dalekiego południa? Może Arthindol faktycznie współpracował z Bowgentlem, lub Bowgentle szukał dawnych prac Arthindola? Niziołek postanowił, że MUSI o nim doczytać… aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że nie każda wiedza została spisana, a im starsze wydarzenia tym mniejsza była szansa, że zapiski o nich przetrwały do obecnych czasów.

Tymczasem półelfka paplała dalej o nekromancie, otaczającym go oddziale zombie oraz o tym, że potrafi rozmawiać z nieumarłymi i w ogóle był dość pomocny, choć nieprzyjemny w obyciu. Głośno zastanawiała się, czy dorobił sobie jakichś nowych nieumarłych, zwłaszcza z orków, które przeszkadzały mu w robocie. Ale orki jej drużyna już wybiła, o tam, na wzgórzach po prawej miały siedzibę. Ponoć dawno temu było tam gniazdo wywern, stąd nazwa wzgórza. Teraz nikogo tam nie ma, choć miejsce jest idealne na kryjówkę bandytów czy innych potworów…

Tori opowiedziała także o elfiej banshee Aghacie, co bardziej zainteresowało Przeborkę, mimo że kapłanka w zasadzie niewiele miała do powiedzenia i wyglądała przy tym na dziwnie zawstydzoną. Próżna i złośliwa nieumarła posiadała jednak dar wieszczenia (lub dużą wiedzę, jak kto woli) i przy odpowiednim podbechtaniu mogła odpowiedzieć na jedno pytanie osoby, która przypadła jej do gustu. Jej domostwo znajdowało się blisko Conyberry i nietrudno było do niego dojść.

Trakt w stronę Triboaru był przyzwoity, a pogoda dopisywała, toteż dwukółka Zen nie miała problemu z przejazdem, chociaż częściowo rozwiązując problem niedoboru wierzchowców wśród awanturników. Grupa dojechała do ruin miasteczka Conyberry niedługo przed zmierzchem. Wszyscy prócz Marva i Shavriego znali to miejsce, które było obecnie popularnym miejscem popasu karawan jadących w stronę Marchii. Ktoś nawet oczyścił część dawnego placu, a boki zastawił resztkami murów i belek, tworząc zaciszne i względnie łatwe do obrony miejsce. Zadbał również o wystrój - przy wjazdach z obu strony na kije nabito ludzkie i orcze głowy - obecnie zostały z nich oczyszczone przez ptaki i robactwo czaszki. Resztę kości najwyraźniej zrzucono na kupę i przywalono kamieniami, które miejscami nosiły ślady pazurów padlinożerców. Stimy, Zen i Przeborka już to widzieli, ale Joris i Tori byli wyraźnie zaskoczeni.



Odkąd dawna drużyna Jorisa pozbyła się orków i goblinów podróżnym zagrażały w tej okolicy co najwyżej dzikie zwierzęta. Jednak natura nie znosi próżni; kto wie co mogło zalęgnąć się w tutejszych lasach i wzgórzach? Warto było zachować czujność.

Wojownicy sprawnie rozsiodłali konie, które spokojnie zaczęły skubać okoliczną trawę i krzaki jagód. Ruiny dawno wyczyszczono z nadającego się na opał drewna, więc jeśli drużyna chciała zjeść coś ciepłego i ogrzać się to musiała być gotowa na dłuższy spacer po lesie. Rychło okazało się, że nie każdy pomyślał o czymś tak prozaicznym jak racje podróżne, toteż trzeba było podzielić się skromnymi zasobami z Trzewiczkiem, Zenobią i - co zaskakujące - z Jorisem. Zen z kolei miała przyzwoity zapasik wina.

Z Conyberry było niedaleko zarówno do chatki Aghaty, jak i do Studni (tu nieco dalej); można było ryzykować wyprawę o zmierzchu lub poczekać do rana. Trzewiczek ani myślał czekać do rana i zaczął namawiać Tori by wybrali się do banshee jeszcze dziś. Kto wie, może nawet o północy? Przecież wiadomo, że to godzina duchów, nawet jeśli nikt tego nie napisał, no ale wiadomo, prawda?

 
Sayane jest offline  
Stary 12-12-2017, 01:09   #116
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Godzinę z okładem później Joris mijał niziołka Trzewiczka, który z wielce zadowoloną miną niósł ze sobą... donicę z ogródka Torikhi. Mogłoby wprawiać w zdziwienie jak po donicy, myśliwy był w stanie wskazać właściciela, ale jeśli dobrze pomyśleć, nie było w tym niczego dziwnego. Torikha dużo czasu spędzała w ogrodzie. Ogród miała najbogatszych ze wszystkich w Phandalin. A Joris do tej pory dużo czasu spędzał z Torikhą. Teraz więc był nieco skonsternowany tym widokiem. Z drugiej strony Trzewiczek mógłby również się odrobinę zdziwić. Joris bowiem też nie wyglądał typowo. I nie chodziło o brudną, przepaloną smoczym kwasem koszulinę, która już zdążyła wyschnąć. Myśliwy taszczył ze sobą pod pachą niemały majdan, na który składały się jakieś pozwijane torby skórzane i coś jakby siodło. Do tego za uwiąz prowadził za sobą zwierzę, które od biedy można by nazwać koniem, a które prawdziwi koniarze nazywali fachowo kucem wzgórzowym.


Nazwa ta była adekwatna do przydatności owego stworzenia. Konik ten żył i najlepiej się czuł na nierównym skalistym terenie gdzie nawet nie potrzebował by go podkuwać. Nieco krępy o silnych nogach i prawie zawsze tej samej myszatej maści. Sprawdzał się w uprawianiu trudnej ziemi, jako zwierzę juczne i rzadko kto poza niziołkami na nim jeździł. Ten tu zaś osobnik, którego prowadził Joris, na oko nie miał jeszcze dwóch lat i ciekawsko rozglądał się na boki pierwszy raz opuściwszy farmę państwa Alderleaf. A i to nawet nie byłoby w połowie tak dziwne jak fakt, że... dodatkowo na konikowym grzbiecie siedziała wiewiórka.
Myśliwy skinął niziołkowi głową na powitanie i szybko ruszył dalej przed siebie. Jakoś nagle poczuł, zawahanie, czy to aby napewno był dobry pomysł. Nim jednak pełnia tej świadomości dotarła do jego rozumu, było za późno. Dojrzała go również Torikha wstająca znad zagonu ziół. Uśmiechnął się do niej półgębkiem, co mogło wyglądać nieco głupkowato i opuściwszy spojrzenie podszedł bliżej.
- Cześć Rika - powiedział niepewnie gdy dzielił już ich tylko płotek ogródka - Konia… a właściwie kuca nam kupiłem.
Melune przetarła czoło. Popatrzyła na ukochanego wyjątkowo stęsknionym wzrokiem, przeskoczyła na konia, potem znowu na Jorisa i znowu na zwierzę.
- Ładny… - Tylko tyle zdołała z siebie wydusić zaskoczona nie tylko spotkaniem, ale i przesłaniem jakie niosła wiadomość mężczyzny.
“Nam.”
- Ale… gdzie ty chcesz go trzymać? Nie mamy stajni, ani nic… tylko ogród - spytała podchodząc pod płotek i wycierając brudne ręce w granatowe spodnie.
Spod nóg wybiegła jej kura, ale nie była to Kurmalina, a jakaś obca nioska, której daleko było do wrednego rudopiórca.
- Na razie tam gdzie był - odparł myśliwy żywiej jakby zachęcony faktem, że rozmowa miast na temat ich małej awantury, zeszła na tory organizacyjne - Znaczy u pani Alderleaf. Potem się przeniesie. W międzyczasie trochę go przyuczę. A i sam też powinienem… A ty? Radzisz sobie w siodle?
- Nic, a nic… przemaszerowałam do was na piechotę. - Półelfka uśmiechnęła się delikatnie, memłąc w palcach spód tuniki. Jak przyjemnie było znów rozmawiać i na siebie spoglądać. Choć Tori chciała krzyczeć, że nigdy więcej nie chce się z nim kłócić, bo przez te wszystkie dni czuła się gorzej niż nieumarły. Na to się jednak nie zdobyła. - Gdzie byłeś wczoraj? Czekaliśmy na ciebie… martwiłam się, gdy nie przyszedłeś.
- Aaaaa…. u pana Edermatha byłem. Radziliśmy z nim i Sildarem co z Tressendarami począć i… - myśliwy zamilkł na chwilę zakłopotany - Cóż. Koniec końców popiliśmy się. Wybacz, że nie dałem znaku życia. Słyszałem, że Turmi dała trochę do wiwatu.
Dziewczyna wyglądała jakby kamień spadł jej z serca.
Popili się… tylko tyle. Wcale nie unikał jej specjalnie do tego stopnia, że wolał nie zjawić się na spotkanie powyprawowe.
- No tak… jak to nasza panienka… pokłóciła się, obraziła i wyszła trzaskając drzwiami… Tressendarowie mają jakąś robotę i szukają ochotników, ale nie znam szczegółów, bo to nie dla mnie. Słyszałam, że jutro wybieracie się do Studni… to tak jak my ze Stimim. Będziemy polować na ducha… to znaczy, tak twierdzi, że jest tam duch. Muszę go pilnować, by nie wpadł w kłopoty…
- Duch? To by chyba ten szurnięty nekromanta co tam był o tym wiedział… - Joris zastanowił się, ale zaraz przestał przejmować się duchem - No to przecież możemy razem ruszyć. Nie do końca wiem do czego się Shavri z Marvem najęli, ale chcę iść z nimi. Rozumiem, że mają zdobyć coś na czym zależy Tressendarom. Iii… pomyślałem, że gdybyśmy to zdobyli, to mielibyśmy podstawę by porozmawiać z nimi… na… no wiesz. Jak równy z równym.

Duch nie duch, kapłanka planowała spiknąć Trzewiczka właśnie z owym magiem, który może dałby mu kilka odpowiedzi na palące go pytania… a tych miał wiele. Sama posiadała tylko elementarną wiedzę na tematy pozagrobowe, nie to co lekko szalony chłopina, żyjący śmiercią jak ona ziołami.
- To się nie uda Jorisie. Ci ludzie… są specyficzni. Po pierwsze, jeśli już mają z kimś rozmawiać to z tobą, z racji tego, że jesteś mężczyzną, ale to też pewnie przez sługę, bo wszak nie godzi się dyskutować z plebsem. - Uśmiechnęła się kwaśno, a w oczach miała smutek pomieszany z rezygnacją. - Ten typ tak ma… niestety.
- Pewnie masz rację -
westchnął myśliwy. I jemu Tressendarowie takimi się zdali - Ale lepszego pomysłu na razie nie mam. A nawet nie wiem jeszcze co na to Marv, Shavri i Przeborka… Raczej nie będą chcieli łamać warunków zatrudnienia.
Wzruszył po chwili ramionami i obejrzał się w niebo, po którym właśnie koła zataczała sokolica tropiciela. Rozejrzał się i dostrzegając go po chwili na sąsiednim wzgórzu, pomachał do niego.
Tak. To im się napewno nie spodoba. Ale trudno. Dziś się tym Joris przejmować nie zamierzał.
- Choć wiesz… mam jeszcze jeden pomysł. W zasadzie to Toblen mi go podrzucił - spojrzał na kapłankę z chytrym błyskiem w oczach - A co powiesz jeśli ci zaproponuję byśmy tę noc spędzili w stajni Olbrzyma?
Melune nic nie odpowiedziała, wpatrując się myśliwego lekko głupawym wzrokiem. Policzki miała czerwone, jak rozżarzone węgle i tylko brakowało pary, co by jej spod grzywki uciekała. Czego ten najwyraźniej nie zrozumiał, bo przez chwilę czekał aż dziewczyna odpowie, a gdy w końcu otworzył usta by wyjaśnić swój jakże chytry plan, wpadła mu w słowo i złożywszy dłonie jak do modlitwy pisnęła “tak!”.

Plan wziął w łeb właściwie już na początku. Gdy Phandalin już pogrążyło się we śnie, Joris ruszył do domu Garaele i z ukrycia cisnął kamykiem w drzwi. To był znak dla Riki. Siostra Garaele oczywiście nie była matką Melune, ale jakoś i półelfka i myśliwy woleli nie drażnić jej niekoniecznie pozostającymi w zgodzie z powołaniem pomysłami. Chwilę później, trzymając się mocno za ręce, biegli przez placyk Phandalin prosto do stajni obok gospody Stonehilla. Z pokraśniałymi policzkami i nie puszczając się ani na moment wpadli do środka budząc konie tak cenne by w nocy grzali je swoimi ciałami niewolnicy i wspiąwszy się po drabince na oparty o więźbę stryszek gdzie Toblen trzymał zapas słomy... zapomnieli o smoku. Banshee. Kultyście. Tressendarach. I całym niemal świecie.

Dopiero gdy świt ich zastał prawie spóźnionych na umówiony z grupą Marva wyjazd, na złamanie karku ruszyli się zbierać. Pośpieszne rzucone niewolnikom pytania jak się łatwo domyślić nie wzbudziły ich zaufania i Joris nie dowiedział się niczego. Co więcej nawet nie zdążył do Barthena wpaść po jakieś sucharki na drogę. Całe popołudnie pamiętał o uzupełnieniu zapasów i oczywiście ostatecznie o tym zapomniał. A trzeba było jeszcze osiodłać po raz pierwszy Panicza, bo tak ochrzcił konika. Ogier jak się szybko zorientował, choć młody, miał już swój charakter. I pierwszą jego cechą jaką Joris zauważył, była niechęć do błota, kałuż i zdaje się, że ogólnie pojętego brudu, który to nawyk najwyraźniej odziedziczył po swej dotychczasowej hobbickiej opiekunce. Tak więc choć ochotę do brykania miał dużą i szarpał za uwiąz niemal cały czas, starannie omijał wszelkie breje phandalińskich obejść by sobie żadnego kopytka nie ubrudzić. Wszedł też w jakąś komitywę z Rudą, która zadomowiła się między jego uszami i Joris dałby sobie głowę uciąć, że coś mu szeptała. Tak, czy inaczej, w końcu wyruszyli, a Panicz na początek trasy do Conyberry niósł na grzbiecie Rikę. Joris szedł obok co i rusz zerkając na kapłankę trochę z obawy o to, czy co Paniczowi do łba strzeli, a trochę… z ekscytacją. Bo owszem. Znać było, że cokolwiek myśliwego gryzło ostatnimi dni, nie pozostał po tym nawet ślad. Pogwizdywał sobie, zagadywał, dodawał co jakiś czas jakiś szczegół do opowieści ukochanej, a nawet sporadycznie podskakiwał z nogi na nogę jak źrebak i o dziwo bez zadyszki nadążał za konnymi towarzyszami.


Czaszki. Zaskoczyły myśliwego. I zaniepokoiły. Tak go ten smok i północne lasy zaabsorbowały, że dawno nie zaglądał do Conyberry. A coś tu się musiało wydarzyć. Orcze i ludzkie czaszki razem na przestrogę… Niestety mrówki uniemożliwiły choćby pobieżne ocenienie kim byli właściciele głów, a kości niewiele zdradzały. Właściwie nic. Niemniej sama ich obecność oznaczała, że gdzieś tu niedaleko ci nieszczęśnicy musieli zginąć, bo nikt przecież by do Conyberry specjalnie ciał nie taszczył. Gdy reszta więc dyskutowała o tym czy iść teraz, czy później do Agathy, ruszył pomiędzy zrujnowane domostwa, by znaleźć jakieś ślady. Wrócił gdy wyglądało na to, że wszyscy podjęli już decyzję i zbierali się do zapolowania na ducha. Uśmiechnął się tylko do tego pomysłu i zdziwił, że Rika też idzie. Chyba, że coś źle zrozumiał. Choć możliwe, że planowała ich tylko odprowadzić.
- Cokolwiek zrobicie, niech do jaru wejdzie tylko jedna osoba - zasugerował - I tak tylko przypomnę, że ona bardzo chłopów nie lubi.
Zerknął znacząco na Trzewiczka, po czym podszedł do Przeborki i wcisnął jej w rękę coś zawiniętego w lnianą szmatkę.
- Myślałem o tym co mówiłaś i… jednak lepiej będzie ją uwolnić - skinął wojowniczce głową - Powodzenia.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 14-12-2017 o 14:12.
Marrrt jest offline  
Stary 12-12-2017, 21:22   #117
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Conybery

Shavri wzdrygnął się, zsiadł z konia i pomógł zejść Trzewiczkowi. To miejsce było upiorne. Od ziemi, po szczyty resztek ścian. Opowieść, opowieścią, ale te łby ponabijane na pale…
Młody tropiciel przeszedł się powoli po okolicy, krótkim spacerem, łowiąc oczami szczegóły. Zatrzymał się przy jednym z pali z wielką, orczą czaszką. Pochylił się, by zaglądnąć w zarobaczone oczodoły.
… - IDĄ!
Odległe wspomnienie orczej masakry w Białej Grudzie przeszyło go dreszczem. Cofnął się od pala, mamrocząc modlitwę dziękczynną do Sune i trąc dłońmi o ramiona w nieświadomym geście.
- Miłe miejsce, nie ma co - stwierdził sucho już opanowany, gdy dołączył do reszty towarzyszy. - Przyda się nam ogień. Ktoś poza mną chętny na wycieczkę po drewno?
- Prawie jak w domu, na Północy ...
- Przeborka zatrzymała wzrok na tropicielu i przesunęła dłonią najbliższą czaszkę, tak by ta odwróciła się “twarzą” do chłopaka - Dobry zwyczaj. Trzyma z dala nieproszonych gości. - wyszczerzyła zęby - Nie strachaj tak, chłopcze. Ten ork już nikogo nie pogryzie.
- Bogom niech będą dzięki
- odparł wolno, ciężkim głosem. - Tak banszi… czy jak to się mówi? Jest niebezpieczna?
- Jej krzyk zwiastuje śmierć, tak słyszałam. Twoją lub najbliższych.
- Przeborka schyliła się i wyrwała z ziemi ździebełko trawy, które wsadziła sobie beztrosko w zęby - Chyba że ktoś już ma serce złamane i jest bardzo nieszczęśliwy, to od śmierci jest bezpieczny. Ale sam się w takiego ducha zmieni. - dopowiedziała, kiepsko udając poważną minę. Najwidoczniej straszenie Sharviego bawiło ją z jakiegoś powodu.
Shavri, który walczył już w życiu z nieumarłymi i widział duchy na własne oczy przyglądał się jej przez chwilę badawczo i bez słowa. Potem zaś, nie dając po sobie znać, czy jej uwierzył czy nie, wrócił do oporządzania swojego konia.
Przeborka jednak najwyraźniej nie chciała odpuścić. Oparła się o zruinowany murek i bawiąc się trawką kontynuowała niezrażona:
- Mówią jeszcze, że taki duch powstaje z dziewki, która zmarła, nie poznawszy miłości cielesnej. Temu tak wyje. Z rozpaczy za tym, co nie dane jej było. A przez tą żałość zapiekłą i gniew szczególnie wrogi taki duch jest męskiemu rodzajowi. - wyszczerzyła zęby do Sharviegio - Lepiej po lesie samemu nie chodzić, nawet za opałem. Jeszcze taka zjawa zdybie i bogowie jedni wiedzą, do czego posunąć się może, żeby swój żal nieutulony zażegnać…
- Jedno troszeczkę koliduje z drugim pani Przeborko.
- wtrącił niziołek, ale nie wyglądał na zainteresowanego wykłócaniem się. - Tori chyba już się widziała z Agatką... - miał na myśli banshee - ...jeśli chcemy ją odnaleźć najlepiej udać się tam zaraz, to i drewna nazbieramy.
- Może i tak być. Powtarzam tylko, co słyszałam.
- wojowniczka pojednawczo wzruszyła ramionami - To mi pewien bard, też niziołek, kiedyś w zajeździe opowiadał. Potem zaś proponował, że zna niezawodne sposoby, i chętnie je zademonstruje na pięterku, by i mnie los zmiany w takiego ducha nie spotkał, jakbym gdzie w podróży zginęła. - kobieta zapatrzyła się w chmury, przypominając sobie to zdarzenie - Więc może i coś tam nazmyślał dla lepszego wrażenia... a ja prosta baba jestem, na duchach się nie wyznaję. - uśmiechnęła się lekko - Jeno nasz chłopiec taki zestrachany, to chciałam mu coś weselszego opowiedzieć, niech się zjawy nie boi.
- A może istnieje jakiś sposób, żeby jej ulżyć. Ja bym mógł…
- zaczął Shavri, ale spłonił się rumienińcem i zaczął z drugiej strony. - Toriko, czy ona jest faktycznie niebezpieczna? A Ty, Trzewiczku, dlaczego właściwie chcesz się z nią spotkać?
- Moim celem jest Studnia Starej Sowy oraz duch czarodzieja, który niegdyś zamieszkiwał to miejsce. Agatka jest podobno zaraz obok, a według tego co słyszałem wiele wie. Może nawet gdzie znajduje się reszta książki, której szukamy.

-To ja z tobą pójdę- Zadecydowała Zenobia.
Mimo wielu lat doświadczenia wcale nie myślała, że wie już wszystko. Trochę była ciekawa, co taki duch może zrobić, jak już zdybie. Może się czego jeszcze nauczy? -To prawda, że samemu chodzić nie można.
Wyglądało na to, że uwierzyła w opowieść a przynajmniej tę jej drugą część.
A może tym razem w ducha zmienił się śliczny, wyposzczony młodzieniec i teraz tylko czeka na to, żeby kogo zdybać?
Właściwie nie miałaby nic na przeciw, gdyby to ją... Bo przecie nie Shavriego... To znaczy żeby ten duch, jego lepiej nie...

Trzewiczek klasnął w dłonie, choć starał się uczynić to bezgłośnie. Jakoś tak okolica na niego działała, że wolał być cicho. Coby ducha nie spłoszyć, rzecz jasna.
- To wspaniale. Shavri, Zen i Tori. - niziołek zaczął krzątać się w poszukiwaniu swoich rzeczy niezbędnych do tej wyprawki. Przypomniał Tori o wodzie święconej, zaś Zen poprosił by wzięła trochę wina. Sam zaś wziął talk, woreczek ze spiłowanym srebrem i króliczą doniczkę.
- Ktoś jeszcze idzie?
- Oczywiście, że jest niebezpieczna… to wszakże duch, istota, która nie ima się praw rządzącymi światem.
- Półelfka pokręciła głową w zakłopotaniu. - Nie wydaje mi się jednak zła… krnąbrna, pyskata, zadufana w sobie owszem, ale cierpliwością i dobrym słowem da się ją ugłaskać i porozmawiać.
- Ja idę jeszcze. - Przeborka przeciągnęła się i zaczęła poprawiać klamry swojej zbroi i paski od miecza - Weźcie wodę i jedzenie, pochodnie też. Kto wie, ile nam tam zejdzie. A jak do [północy] nie wrócimy, to znaczy, że nas co pożarło i możecie nasze rzeczy rozdzielić między siebie! - zawołała z uśmiechem do reszty grupy i zaczęła się pakować. Miała swoją sprawę do Aghaty, tą, o której mówił jej Joris, i wolałaby załatwić ją w zdecydowanie mniejszym gronie... ale puszczenie niziołka i Zenobii tylko pod “opieką” Sharviego wydawało jej się nad wyraz nieodpowiedzialne. Niech więc i odwiedzą ducha większą grupą...
- Przepraszam, ja się tylko upewnię, że rozumiem: zamierzacie iść do tej zjawy już teraz, choć nie wiadomo, czy was po drodze noc nie zastanie? A sądząc po słońcu może zastać. Na dodatek w nieznanym terenie. Przyznaję, też jestem jej ciekaw, ale na litość, to ponoć ja jestem lekkomyślny - stwierdził Shavri i jeszcze raz rzucił okiem na czaszki na palach. - Wołałem o chętnych tylko na szukanie drewna, a nie guza. Nie możemy za dnia?
- Za dnia jedziemy do Studni jeśli plany nagle się nie zmieniły
- odezwał się Marv, który skończył już oporządzać swojego rumaka, wcześniej tylko słuchając tej całej gadaniny. - Ja zostanę i popilnuję obozu kiedy będziecie się uganiać za duchem. Tylko nie prowokujcie go do głośnych wrzasków, bo konie się zdenerwują.
Trudno powiedzieć czy mówił to na poważnie, ale wyglądał na zirytowanego z jakiegoś nie do końca wiadomego powodu, szczególnie, że podczas podróży prawie do nikogo się nie odzywał.
- Widzicie - stwierdził Shavri, jakby zdanie Marva rozstrzygało dla niego sprawę. - Pójdę z wami kawałek, bo musimy mieć jakieś drewno, a przy okazji popatrzę, w którą stronę idziecie. Ale nie uważam, żeby to było rozsądne. Nie wiem, jak dobrze Torika zna okolicę, ale zmierzcha, a to miejsce… cóż nie należy do najprzyjaźniejszych.
Shavri miał bardzo złe przeczucia. Ciekawość co do leśniej zjawy ustąpiła w nim miejsca niepokojowi o towarzyszy. Przecież mogli do niej pójść, wracając z misji, albo w ogóle przy innej okazji - w końcu to nie było jakoś nie wiadomo jak daleko od Phan.
- Nierozsądne to jest tak samemu po drewno łazić. - wojowniczka spojrzała na tropiciela z uwagą - W kupie bezpieczniej i raźniej, weselej. I więcej drewna nazbieramy. - dodała - Co za trud dla ciebie, że przejdziesz z nami kilka kroków więcej. A dla nas pomoc, jakbyśmy się zagubili i potrzebowali pomocy tropiciela, coby w dziczy nie zginąć.
- Nierozsądnie jest samemu po drewno łazić, ale rozsądnie lekceważyć radę tropiciela, który jak się okazuje może wam być potrzebny? Nie, Przebijko. Nosisz największe ze smoczych zębów na piersi. Na pewno sobie poradzicie. Znaczcie po sobie ścieżkę, jak masz wątpliwości. Jak powiedziałem, kawałek z wami pójdę. A jak wrócicie z drewnem
- podkreślił - będe tu już ze strawą czekał.
Tropiciel westchnął i zwrócił się do niziołka:
- A Ty, Trzewiczku, jeśliś faktycznie zdecydowany, to poza księgą wypytaj zjawę o smoczych kultystów. Może coś więcej będzie wiedziała. Możecie… możecie dać jej bukiet kwiatów, panny lubią kwiaty.

Stimy spojrzał niepewnie na tropiciela. Ogólnie to tak sobie spoglądał niepewnie od jakiegoś czasu.
- Na pewno tak zrobię. - przyznał przyjaźnie, choć nie miał pojęcia o jakich kultystach mówi Shavri, ani po co kwiaty duchowi żyjącemu w lesie.
- W drogę, póki jeszcze świt!
- Wschód jest z drugiej strony
- powiedział Shavri niemrawo, wskazując kciukiem za swoje plecy i wpatrując się pytająco w Trzewiczka.
Noc zapowiadała się coraz ciekawiej…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 14-12-2017, 10:46   #118
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny
Trochę wcześniej po drodze do Conybery

Trzewiczek nie spędził całej drogi w towarzystwie Shavriego. Sporo słuchał opowiadań Toriki, ale w zasadzie to większość czasu spędził w wózku Zenobii. Co tam robił i czemu tak długo?

Wewnątrz zakrytym płachtą namiocie panował lekki półmrok. Taki... ćwierćmrok. Stimy siedział nad doniczką, podskakując czasem na wyboistej drodze. Właśnie wyścielał doniczkę króliczą skórką, co samo w sobie było osobliwe. Dodatkowo co chwila sięgał po jakieś dziwaczne narzędzia no i oczywiście miał na nosie swoje “Vigogle”.
- A ty Zen. Słyszałaś o tym Arthindolu? Albo czarodzieju Bowgentle? Widzę, że masz tu trochę rzeczy świadczących, że magia nie jest ci zupełnie obca. Zastanawiam się też nad tą Agathą i tym drugim duchu. Zamierzam je odnaleźć.

Stimy przymierzył króliczą czapkę. Z jakiegoś powodu wykonał ją tak, że uszy sterczały po obu bokach.

Zenobia zastanowiła się.
-Nie, nie miałam eeee... przyjemności poznać-zdecydowała- A rzeczy? Tak, wiele jest magicznych, ale nie wszystkie oczywiście. Niektóre na takie mogą wyglądać a nie są. Za to jeśli ich umiejętnie użyć, to dzieje się prawdziwa magia.- mrugnęła porozumiewawczo Trzewiczkowi.
Zaciekawiona przyglądała się poczynaniom Stimiego. Jakie on ma zwinne palce? -pomyślała z jakąś dziwną fascynacją. A jaką fantazję... Pokręciła głową w podziwie patrząc na gliniano - futrzaną czapę. Ślicznie wyłożył doniczkę tym futerkiem. Musi go poprosić, żeby wykończył w ten sposób kilka jej przedmiotów. Może nawet te łańcuszki do krępowania?

- Doskonale wiem o czym mówisz, Zen. Tu postukać, tu popukać, tam nasmarować. Mam przyjaciela, który zna się na takich przedmiotach. Bez użycia magii, a jednak jest w stanie zadziwić caaalutki świat. - Stimy rozejrzał się po kolekcji Zen - Ciężko mi odgadnąć przeznaczenie niektórych z nich... wiesz, że ostatnio trochę sam eksperymentuję? Ale nie zupełnie bez magii. Chodzi mi po głowie taki zamysł by ożywić martwą materię.

-A po co nieżywe ożywiać?- szczerze zdziwiona zastanowiła się jednak. Właściwie gdyby tak ożywić jeden z jej pejczów, albo…
Kto wie, może poprosi?

- Mam różne pomysły. Jeden trochę przypomina moje magiczne dyski, tylko, że byłaby to chodząca skrzynia. Mógłbym spróbować też stworzyć niewielkie mechaniczne stworzonko, które potrafi latać. Przydatne w poszukiwaniach, lub orientacji w terenie, bo wszystko co widzi, mógłbym zobaczyć i ja! Słyszałem też, że niektóre osoby z mojej profesji potrafią stworzyć strażnika, który ich broni, gdy czują się zagrożeni, albo taką kuszę, która sama strzela!

-A po co ona ma strzelać, no i do kogo?- Wyrwało się Zenobii. Nagle zrobiło się jej smutno. Niby rzecz oczywista, taka kusza, ale jakaś taka… No szczęścia i miłości to ona nie przynosi. Snując te przemyślenia, wygrzebała skądś dzban wina i dwa kubki. Napełniła je i podała jeden Stimiemu.

- To dobre dla kogoś, kto zajmuje się wojaczką, ale ja raczej skłaniałbym się do pomysłu konstruktu latającego. Może taki do przesyłania wiadomości… - Stimy przeciągnął do siebie swój kubek i przytulił się do niego łakomie.

Dalsza podróż upłynęła im w miłej atmosferze. Stimi mówił a Zenobia słuchała. Zwykle za takie towarzystwo kazała sobie płacić, ale w tym przypadku jakoś o tym nie myślała. Niedługo później dzban pokazał im dno.
 
Paszczakor jest offline  
Stary 14-12-2017, 13:50   #119
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Conyberry

Kobieta przyjęła zawiniątko, nie komentując tego inaczej niż lekkim uniesieniem brwi. Położyła pakunek na otwartej dłoni i odwinęła go ostrożnie drugą ręką; w niknącym świetle słońca ukryty w szmatce księżycowy kamień zalśnił tajemniczym blaskiem. Barbarzynka szybko zawinęła pakunek z powrotem.
- Mam jej to wręczyć? I to wystarczy? - spytała poważnie - Żadnych modłów? Rytuałów?
- Nie mam pojęcia o rytuałach - wzruszył ramionami przepraszająco - Ale do starszej kobiety po pomoc bez podarku to się po mojemu nie godzi. Ale jak jakie modły znasz to na pewno nie zaszkodzą...
- Ah tak. - Przeborka chyba spodziewała się trochę czegoś innego, bo na jej twarzy przez chwilę gościło lekkie zmieszanie, ale szybko się opanowała. Wsunęła kamień do sakiewki u pasa i lekko poklepała Jorisa po ramieniu, bez słowa dając do zrozumienia, że wspiera jego decyzję.

- Dasz sobie radę? - zapytał kapłankę. Wyglądał na zaaferowanego odkąd natknęli się na te czaszki. Oczami już zerkał zresztą pomiędzy ruiny jakby już w nich myszkował. Wiewiórka zresztą już to robiła. I tylko Panicz chrupał pożyczony od Shavriego obrok. - Nieeee... nie będę się oddalał. Obiecuję. Ale coś tu się wydarzyło…
Melune uśmiechnęła się zarumieniona, kiwając głową.
- Obiecałam, że z nim pójdę. Zresztą… Agatha to tylko duch… a ja jestem kapłanką. Jeśli coś pójdzie nie tak, na pewno łaska Selune nas wybroni.
Pożegnawszy się, dołączyła do grupy kobiet z niskim mężczyzną na czele.

Ślady pokazał Shavriemu. Do zmroku było mało czasu, ale może uda się coś więcej ustalić idąc za nimi kawałek? Młodszy łowca spojrzał na trop i zagryzł dolną wargę wewnętrznie rozdarty.
- Przykro mi, ale nie dam rady być w dwóch miejscach jednocześnie - westchnął w końcu. - Chcę ich kawałek odprowadzić. A Ty? Samemu też niezbyt rozsądnie iść, a ktoś musi zostać w obozowisku, więc wątpie, żebyś namówił Marva.
Faktycznie, Hund nie wyglądał jakby miał ochotę włóczyć się po lesie za niewiadomo czym. Wyglądał za to na mocno zirytowanego poczynaniami reszty towarzyszy podróży. No i ktoś musiał zostać z końmi, co Joris doskonale rozumiał i nawet pytać ryżego najemnika nie zamierzał. Zresztą sam się bardziej niż o rzut kamieniem w las, oddalać nie zamierzał. Przy okazji też chrustu pozbiera.
- Pokręcę się tylko po okolicy - oznajmił w odpowiedzi.

- No dobrze… - mruknął myśliwy, gdy drużyna zniknęła na ścieżce wiodącej do legowiska Agathy. Przez chwilę zastanawiał się, czy może nie ruszyć z nimi, ale pozostawił to krótkie uczucie żalu bez odpowiedzi. Spojrzał na Rudą i wyciągnął do niej rękę czekając aż ta namyśli się - No umyłem się rano, chodź. Sprawdzimy co u Twoich druhów. Marv wydaje się doskonale radzić sobie z samotnymi wartami.

Pierwszy ślad należał do gryzonia. Trop wiódł między zrujnowanymi budynkami w kierunku wschodniej granicy Conyberry. Przez większość czasu pozostawał niewyraźny, ale w kilku miejscach w piasku odcisnęła się wyraźna łapa zwierzęcia.
- No proszę - uśmiechnął się na ten widok - Jeży się w jeżynach jeż na jeża… Kuj kuj też jakiś chorował?
Wiewiórka czy zrozumiała, czy nie zapiszczała coś niezbyt przyjaźnie i wspięła się na najbliższy budynek na którym stanęła słupka.
- No jasne…

Zbieg znalazł się niedaleko przycupnięty pod zawaloną ścianą jednego z domostw. Żeby było zabawniej, to tu z Turmaliną wykopali skarb jednego z mieszkańców Conyberry. A pozostawiona dziura najwyraźniej świetnie zdała się na norę dla całej jeżowej rodziny. Natura iście nie lubi luk. Zwierzęta skuliły się i zamarły wyczuwszy człowieka. Nic jednak nie wskazywało na to, że coś im dolega. Joris kucnął i wyciągnął rękę po jednego z nich. Ten oczywiście zwinął się kolczasty kłębek gdy tylko wyczuł zamiar myśliwego. Nie dość jednak szybko by ten nie zdążył wsunąć palców we wnętrze kulki i w ten sposób zczepić się z jeżem. Obejrzał zwierzę z bliska i ostrożnie podrzucił kulkę z ręką. Zaskoczony nagłym lotem zwierzak rozwinął się i spoczął na ręce myśliwego.
- W porządku mały… - rzekł po chwili - Chyba nic ci nie dolega…
Wiewiórka natychmiast wbiegła Jorisowi na plecy i ramię i równie uważnie przyjrzała się jeżowi. Czy zamieniała z nim słowo, czy nie, tego Joris stwierdzić nie był w stanie, ale kilka chwil potrwało gdy i ona uznała, że nic tu po nich. Odłożył więc zwierzaka i wyciągnął z kieszeni piętkę chleba, którą podzielił się z nim Shavri. Pokruszył na kawałki i wyłożył na ziemię obok nory.
- Zatem dalej…

Drugi trop należał do znacznie większej zwierzyny i bynajmniej nie trzeba było być myśliwym by za nim podążać. Zbuchtowana ziemia w jednym z zarośniętych ogródków i ślady rapci jasno pokazywały kim był ostatni gość Conyberry.
- Chrum, chrum - Joris uśmiechnął się do wiewiórki, a przez myśl przeszedł mu połeć schabu pieczonego powoli nad małym ogniskiem.
Myśl ta jednak szybko się ulotniła, bo już w starym warzywniku widać było, że coś jest nie tak. Poza śladami po ryciu, widać było też, że zwierzę tarzało się w gęstwinach rujnując roślinność. Tak bardzo, że tu i ówdzie można było zobaczyć wyrwane kłaki, a i w jednym miejscu nawet… podejrzanie spory strzęp skóry pokrytej grubą szczeciną.
- Nie schodź tu - położył ostrzegawczo rękę na siedzącej mu na ramieniu Rudej i nagle poczuł chęć wycofania się stąd. Miał do czynienia z różnymi dzikimi zwierzętami. Tymi niegroźnymi i tymi śmiertelnie niebezpiecznymi. Z chorobą jednak nigdy. A tym bardziej z morem. Oczywiście dzik ze świerzbiącym futrem nie oznaczał żadnej zarazy. Mogły go mrówki obleźć, których w Conyberry nie było mało, a które od zniszczenia miasta zdawały się gustować w mięsie… Ale instynkt podpowiadał myśliwemu, że za dużo się robi tych zbiegów okoliczności. I za szybko jak na zbieg okoliczności znalazł chore zwierzę.
Trop wiódł dalej poza granice Conyberry, a że robiło się już ciemno, myśliwy nie kontynuował wypadu. Pozbierał te kilka patyków, które udało mu się znaleźć w pobliżu, a nie chcąc już kręcić się po lesie, ruszył do jednego z zawalonych domów i wyciągnął kilka belek z więźby dachowej. Nieść je było za ciężko, ale związać liną i zaciągnąć dało radę spokojnie.

Na Shavriego natknął się w połowie drogi do obozu. Za co był losowi wdzięczny, bo ciągnięte w półmroku belki okazały się cięższe niż sądził.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 14-12-2017, 14:44   #120
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Chatka Banshee
28 Eleint, Śródlecie, zmierzch

Śmiałkowie ruszyli przez krzaki w stronę domostwa banshee. Wydeptana przez Tori ścieżyna wskazywała drogę. Po drodze Shavri oddzielił się - okoliczne drewno było wyzbierane przez przejeżdżające karawany i musiał się nieco wysilić by znaleźć pożądaną ilość.
Po kilkunastu minutach Przeborka, Tori, Zen i Stimy dotarli na miejsce - ni to groty, ni to walącej się chatki.


- Stimy, dalej iść nie mogę… Agatha drugi raz przede mną się nie pojawi… Próbowałam chyba z miesiąc... - Kapłanka uklękła obok niskiego mężczyzny i wręczyła mu dwie buteleczki z przeźroczystym płynem. - To woda święcona. Jeśli stanie się coś złego… rozzłościsz ją lub… nie wiem, cokolwiek. Polej się od stóp do głowy i uciekaj, dobrze?
- Ja pójdę ostatnia.
- Przeborka przysiadła na jakimś omszałym pniaku, wyciągnęła zza pleców miecz i położyła go sobie na kolanach, a następnie założyła ręce za głowę i oparła się wygodniej - Uciekajcie w tą stronę. Jeśli duch was będzie gonił, tu stawimy mu czoła... bez zgrywania bohaterów w pojedynkę.
- Łatwiej byłoby zacząć od głowy. Nigdy nie rozmawałem z duchem. - niziołek zwrócił się do Tori, odbierając buteleczki. - Można iść tam w kilka osób? Chciałbym, by Zen poszła ze mną.
- Możecie iść razem… ale tak jak opowiadałam. Agatha jest specyficzna. To… jakby ci wytłumaczyć… szlachcianka, elfka z wysokiego rodu, a przynajmniej tak twierdzi. Jesteś dla niej jak robaczek… mały i naiwny. Jeśli zechce to cie zignoruje, rozdepcze lub przyjmie… - Melune zamyśliła się nieco, mierzwiąc własne włosy. - Lepiej iść samemu… mniej wstydu się najesz jeśliś dumny zanadto…
Stimy nabzdyczył nos, zastanawiając się nad czymś. Wreszcie poprawił kapelusz i ścisnął króliczą czapkę pod pachą.
- Chodźmy pani Zenobio. Masz to wino? - zwracając się do Zenobii, dał Przeborce pojemniczek z maścią. - To na broń, ale wolałbym dostać z powrotem. .

Barbarzynka spojrzała na podsunięty słoik z niejakim obrzydzeniem.
- Obejdzie się. - odpowiedziała chłodno - Ta stal... - delikatnie i z czułością przejechała palcami po płazie miecza - Dała radę smokowi, to i duch jej niestraszny. Ta cała “magija” tylko więcej szkody niż pożytku przynosi.

Zenobia bez słowa wyciągnęła z zanadrza butelkę z winem i podała Trzewiczkowi. Gdy ten, jakby tego nie widząc podał Przeborce puzderko, zawstydzona schowała je z powrotem. Chyba się przesłyszała, albo co i teraz wyjdzie na taką zbyt często zaglądającą do butelki. Ta na prawdę, to sama nie wiedziała po co ją wzięła. No, właściwie, to szli w gości...


Zen i Stimy ostrożnie weszli do domostwa Aghaty. Wnętrze pełne było kurzu, pajęczyn, rozbitych naczyń i spróchniałych mebli - wszystkiego, czego można się spodziewać w opuszczonym gospodarstwie. Nagle zrobiło się nienaturalnie zimno. Na środku izby pojawiła się blada poświata i przybrała formę smukłej elfki. Jej nienawistna twarz była niegdyś piękna, jednak teraz wypaczona wiekami nieistnienia tylko podkreślała grozę, podobnie jak upiorny, niewyczuwalny wiatr, który targał jej włosy i szatę. Banshee...
- Śmiertelni głupcy! - parsknęła zjawa. - Czego tu szukacie? Życie wam niemiłe?


Stimy wykonał majestatyczny ukłon w stronę Agatki i pozwolił jako pierwszej przemówić Zenobii.

-Ciebie pani, a życie nam miłe, przynajmniej zwykle staram się je takim uczynić- Odparła zupełnie szczerze Zenobia.
Z jakiegoś powodu widok, niegdyś zapewne pięknej, teraz wykrzywionej w złym grymasie elfiej twarzy jakoś dziwnie dał jej do myślenia. Więc to tak się będzie wyglądało, jeśli się ciągle krzywić i całymi latami nie uśmiechać. Wiek też zrobi swoje. W tym momencie, jakoś nie mogła myśleć o niczym innym, jak o tym, że nie dopuści, żeby kiedykolwiek jej twarz tak wyglądała. Postanowiła zadbać o to już od tej chwili.
-Nie gniewaj się na nas pani, złość nie pasuje do twego pięknego oblicza, potraktuj nas jak gości proszę i wysłuchaj co mamy do powiedzenia- Z uśmiechem i pełnym szacunku ukłonem ciągnęła dalej. Zdawała sobie sprawę, że uśmiech może być źle odebrany, bo powinna wyglądać raczej na przestraszoną, ale kondycja jej twarzy była ważniejsza. A co jeśli za chwilę padną martwi? Jak będzie się prezentowała z takim brzydkim grymasem?
-Jeśli jednak wolisz tkwić samotnie w tym zimnym i smutnym miejscu, gdzie nie masz nawet do kogo się odezwać, uszanujemy to i odejdziemy- Przynajmniej miała taką nadzieję.

- Nie myśl sobie, że pochlebstwami coś zdziałasz! Wszyscy przychodzą do Agathy - za życia i po śmierci! - burknęła banshee, lecz lodowata aura wyraźnie zelżała. Najwyraźniej Zenobia trafiła w czuły punkt nieumarłej wyroczni; tyle dekad samotności musiało być zwyczajnie nudne. - Nie da się zaprzeczyć, że w głowach śmiertelników kłębi się wiele pytań, im niższa rasa tym wiecej. Zadaj więc jedno, a będzie ci dana odpowiedź! - rzekła z emfazą do Zenobii.

Nooo... Teraz, to się dowie...
O co tu spytać? Jak sprawić, żeby za każdym razem klienta do swoich usług przekonać? Może lepiej, jak ich niemocy zaradzić? A może co zrobić, żeby częściej wracali? Albo jak dłużej młodość zachować?
Eeee... Właściwie wszystko to wiedziała. Po co właściwie tu przyszła? No, żeby ten duch ją zdybał a przy okazji Trzewiczka pilnować. Przecie nie spyta gdzie jest ten magik, bo co będzie robić przez pozostałe, opłacone przez przyjezdnych dni?
W takim razie niech on pyta.
-Pani Aghato, imię twe oznacza, że jesteś wspaniała, ale też dobra i szlachetna. Ciekawam, co się stać musiało, że przez te wszystkie lata widać zapomniałaś o tym? Czemu stałaś się zgorzkniała i zła? Co zrobić, żebyś radość ży… eee… i ukojenie odnalazła? W darze wino ci przyniosłam, wiem, ze nie wypijesz, ale i w świątyniach wino się zostawia. Może siądźmy przy nim i o tym co cię trapi porozmawiajmy?
Jednak ten tu niziołek zwany Trzewiczkiem, przedstawiciel jakby nie patrzył niższej, choć wzrostem jedynie rasy, ma zapewne wiele pytań.
Odpowiedz, proszę wpierw jemu, a jeśliś takiego zamiaru nie miała, z żalem wielkim za niego spytam i swoje pytanie zmarnuję.
- Zupełnie szczerze ciągnęła Zenobia.
Z szacunkiem ukłoniła się. Zwykle właściwie odgadywała czyjeś potrzeby i oczekiwania a teraz wszystko jej mówiło, że Aghata czeka na to, nawet jeśli sama o tym nie wie.

Banshee wyglądała na wielce zaskoczoną takim obrotem sprawy; milczała przez dłuższą chwilę.
- Przez wieki nie zdarzyło się by ktokolwiek przyszedł do wyroczni nie pytając o siebie… dla siebie - rzekła w końcu. - Dobrze więc, niechaj magotwórca zada swoje pytanie. Lecz uważaj- spojrzała na Trzewiczka - masz tylko jedno, wybierz więc rozważnie.

Trzewiczek chwilę dreptał w miejscu. Tyle pytań i wybrać jedno. W dodatku teraz miał kompletną pustkę w głowie. Pierwsze o czym w końcu pomyślał to “Widziałaś może mojego przyjaciela, białowłosego gnoma, martwię się o niego” , zaraz jednak przypomniał sobie o książce i smokach-kultystach o których pytał Shavri, o usprawnieniu dysków… Potem pomyślał nagle o samej Agatce. Faktycznie siedziała tu od nie wiem jak dawna i z pewnością nie było to miłe życie. W przypływie tej myśli, nagle wszystko inne wydało mu się błahostką. Żyć wieczność? W samotności?
- Jak możemy ci pomóc? - zapytał z lekką trwogą, ale i troską w głosie.

- Pomóc? - gościom po raz kolejny tego wieczoru udało się zaskoczyć banshee. - Pomóc? Hm… W zasadzie… moglibyście mi pomóc - uśmiech, jaki rozjaśnił twarz nieumarłej był tak upiorny, że ciężko było określić czy aby na pewno oznacza radość. - Lata temu przybył tu pewien półelfi tropiciel. Skradł mi lustro; magiczne lustro. Jeśli chcecie mi pomoc, odzyskajcie je dla mnie.

Oczy Zenobi wypełniły się łzami. Była dumna z Trzewiczka. Taki mały ciałem a jaki wielki duchem. Zupełnie spontanicznie pochyliła się, złapała go za uszy i ucałowała w czoło. Mocno przytuliła do piersi. To jest prawdziwy mężczyzna, nie te wytatuowane na łbie łysolce! Kiedy ten zaczął zmieniać kolor, puściła go i wzruszona wyjąkała -Widzisz Pani? Jest nas dwoje a pytanie mamy jedno. Chlip, chlip, Pomożemy ci oczywiście- Rozkleiła się zupełnie, ale nie wstydziła się tego. Okazywanie uczuć, szczerych, czy nie, było mocno związane z jej profesją. Wyjęła przyniesioną flaszę wina. Zalana łzami i zasmarkana, zębami wyjęła korek, pociągnęła długi łyk i wyjąkała- Oczywiście pomożemy ci Agatko- Dawno nie była aż tak wzruszona.
Oddała butelkę Stimiemu. -Powiedz, gdzie szukać tego niegodziwca?

Stimy widząc i czując reakcję Zenobii ucieszył się jakby wygrał los na loterii. Początkowo, jak już wypowiedział pytanie, miał wątpliwości, czy aby Zenobia nie mówiła tak troskliwie i z pełnym współczuciem o Agatce tylko po to, by przekonać ducha do siebie. Teraz jednak cieszył się, że zadał takie, a nie inne pytanie.
- … i jak rozpoznamy, że to właściwe lustro. - przytaknął dopełniająco, dumny z siebie niziołek.
Zalana łzami wzruszenia Zenobia podała napoczętą butelkę w pierwszej chwili Aghacie, zaraz jednak się opamiętała i wcisnęła ją w garść Trzewiczkowi. Stimy oczywiście dotrzymał towarzystwa Zenobii. Oczekując na odpowiedź Agaty zaczął zastanawiać się, jak podzielić się winem z duchem.
- Może opary? - myślał w myślach.

Zenobia chlipała, Trzewiczek myślał, butelka się kończyła. Natomiast Aghata kontynuowała dialog, nie zwracając zbytniej uwagi na rozpoczętą pijatykę.
- Półelf jest znany pod mianem Orlin Krótkopióry. Przez ostatnie miesiace podróżował pomiędzy Mirabarem a Srebrnymi Marchiami - Aghata wyczarowała mdły obraz mężczyzny z blizną, który nie do końca ostał się w umysłach Zen i Stimiego. - Tam go szukajcie. Co do lustra wygląda ono tak - w półmroku chatki pojawiła się kolejna niewyraźna iluzja. - Jest jedyne w swoim rodzaju, nie do pomylenia z żadnym innym. Pochodzi jeszcze ze starożytnego Netherilu i… Mniejsza z tym; dla mnie jest bezcenne. Odzyskajcie je… proszę - ostatnie słowo nieumarła elfka wymówiła z pewnym przymusem; ciężko było określić czy nie chciała prosić o przysługę śmiertelne istoty, czy dawno nie miała okazji go używać.

Trzewiczek otrząsnął się od nieistotnych spraw, gdy tylko Banshee zaczęła zdradzać konkretne informacje. Zwłaszcza, gdy pokazała wizualizację lustra, które mają odszukać. To było coś. Naprawdę coś. Stimy jeszcze nie wiedział czym właściwie jest ów artefakt, ale już sam jego widok przyprawił go o mrowienie w palcach.
- … i gdy to odnajdziemy dla ciebie, będziesz wolna? - zapytał Stimy zapatrzony w lustro, mimo, że iluzja już dawno zniknęła.
- Kto wie… - twarz elfki wykrzywiła się w złośliwym uśmiechu. - W końcu wyczerpaliście już swój limit pytań.
- W zasadzie to było już więcej pytań jak jedno, pani - Stimy pokłonił się machając kapeluszem.
- To była kontuynuacja odpowiedzi - prychnęła wyniośle banshee.

Gdy w butelce nie było już nic prócz dna Zenobia uznała, że pora pożegnać się z towarzystwem przemiłej nieumarłej gospodyni i dać się wykazać Przeborce. Wzięła za rękę chwiejącego się na nogach Trzewiczka, dygnęła i ruszyła na zewnątrz.
- Tylko pamiętajcie - obiecaliście… - złowrogi szept sprawił, że kurtyzana zadrżała. A może sprawił to lodowaty podmuch, który nieoczekiwanie owionął ją i niziołka?

 
Rewik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172