Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2017, 15:51   #115
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
28 Eleint, Śródlecie

Dzień w Phandalin mijał spokojnie; dla stałych mieszkańców osady przybycie Tressendarów niewiele zmieniło. Nawet po wypędzeniu bandytów z dworu i tak nikt nie korzystał, a szlachta (czy też szlachcic i jego ludzie) czas spędzali w swoich pokojach w gospodzie. Wypędzeni z ruin przyjezdni umościli się w okolicznych stodołach lub przymierzali się do wyruszenia w stronę kopalni; niewielkie siedliszcze w dolinie mogło przyjąc jeszcze sporo osób, a Rockseekerowie nadal potrzebowali rąk do pracy. Niemniej jednak zimy w tej części Faerunu były ostre i osadniczy zdawali sobie sprawę, że jeśli wkrótce nie znajdą sobie stałego lokum będą musieli szukać innej osady, która ich przyjmie.


Póki co przygotowania do Święta Plonów szłu pełną parą, co czuć było zwłaszcza po dochodzących z okolicznych kuchni zapachach. Nie było tego wiele; pod zasiewy wykarczowano zaledwie kilka arów, a i na bydło niewiele osób było stać. Mimo to każdy dokładał co miał do wspólnego biesiadowania, a młodzi zbijali z bali prowizoryczne stoły i ławy, które miały stanąc wokół placu. Był to również czas zrękowin i zaślubin. Mimo że mieszkańcy wyznawali różnorakie bóstwa wszystkie obrządki zwyczajowo prowadziła Garaele, gdyż phandalińczyków nie było stać na wynajmowanie kapłanów poszczególnych religii.

Wyglądało na to, że świętowanie ominie najemników, którzy powoli zbierali się do wyjazdu. Barthen zaopatrzył chętnych w niezbędne zapasy na drogę, a kowal sprawdził rynsztunek, po raz kolejny porzucająć naprawy gospodarskich sprzętów.
- Jak tak dalej pójdzie to sam się do robienia mieczy przyuczę - burczał dla formalności, gdyż Joris i jego ludzie zapewniali mu całkiem niezły zarobek. No i naprawy faktycznie szły mu coraz lepiej.


29 Eleint, Śródlecie


Drużyna (choć była nią głównie z nazwy) spotkała się przed osadą skoro świt. Konno czy pieszo, wyprawa do Studni Starej Sowy nie była krótkim spacerkiem.

W czasie podróży Torikha z nerwów cały czas gadała, co tym razem miało swoje plusy. Nowi członkowie drużyny dowiedzieli się sporo o miejscach, w które jechali oraz niektórych osiągnięciach drużyny. Nawet niechętna kapłance Przeborka musiała przyznać, że selunitka wraz z towarzyszami odwaliła tu kawał niezłej roboty. Melune opowiedziała o spotkaniu z nekromantą, który co prawda się nie przedstawił, ale z facjaty kropka w kropkę przypominał tę wyrysowaną na “liście gończym” Omara. Ucieszyło to Marva, ale mocno rozczarowało Zenobię, która liczyła na wypłatę większą niż to, co dotychczas otrzymali. No ale przynajmniej zarobek pewny jeśli nekromanta okaże się tym samym co poszukiwany i nadal siedzi w okolicy.
Sama “studnia” była prawdziwą studnią z pitną wodą, a właściwym miejsce była zrujnowana wieża strażnicza na wzgórzu. W dawnych czasach zapewne dawała schronienie przejeżdżającym tamtędy karawanom, a stacjonujący w niej oddział strzegł traktu. Teraz jednak zostały tylko resztki ścian, a brak śladów osadnictwa i stare drzewa wokoło wskazywały na to, że czasy jej świetności minęły wiele wieków temu.

Nieco rozczarowało to Trzewiczka, który jechał na koniu wraz z Shavrim, lecz po chwili Tori wspomniała imię czarodzieja Arthindola, który zlecił budowę strażnicy. Interesował się nim również obozujący tam nekromanta, toteż Stimy skrzętnie zanotował nowe imię w swojej głowie. Niziołek posiadał na tyle rozległą wiedzę na temat sztuk tajemnych by zdawać sobie sprawę, że im starsze ruiny tym większe tajemnice skrywają. Kto wie czym zajmował się ów Arthindola, skoro jego praca przyciągnęła czarodzieja aż z dalekiego południa? Może Arthindol faktycznie współpracował z Bowgentlem, lub Bowgentle szukał dawnych prac Arthindola? Niziołek postanowił, że MUSI o nim doczytać… aczkolwiek zdawał sobie sprawę, że nie każda wiedza została spisana, a im starsze wydarzenia tym mniejsza była szansa, że zapiski o nich przetrwały do obecnych czasów.

Tymczasem półelfka paplała dalej o nekromancie, otaczającym go oddziale zombie oraz o tym, że potrafi rozmawiać z nieumarłymi i w ogóle był dość pomocny, choć nieprzyjemny w obyciu. Głośno zastanawiała się, czy dorobił sobie jakichś nowych nieumarłych, zwłaszcza z orków, które przeszkadzały mu w robocie. Ale orki jej drużyna już wybiła, o tam, na wzgórzach po prawej miały siedzibę. Ponoć dawno temu było tam gniazdo wywern, stąd nazwa wzgórza. Teraz nikogo tam nie ma, choć miejsce jest idealne na kryjówkę bandytów czy innych potworów…

Tori opowiedziała także o elfiej banshee Aghacie, co bardziej zainteresowało Przeborkę, mimo że kapłanka w zasadzie niewiele miała do powiedzenia i wyglądała przy tym na dziwnie zawstydzoną. Próżna i złośliwa nieumarła posiadała jednak dar wieszczenia (lub dużą wiedzę, jak kto woli) i przy odpowiednim podbechtaniu mogła odpowiedzieć na jedno pytanie osoby, która przypadła jej do gustu. Jej domostwo znajdowało się blisko Conyberry i nietrudno było do niego dojść.

Trakt w stronę Triboaru był przyzwoity, a pogoda dopisywała, toteż dwukółka Zen nie miała problemu z przejazdem, chociaż częściowo rozwiązując problem niedoboru wierzchowców wśród awanturników. Grupa dojechała do ruin miasteczka Conyberry niedługo przed zmierzchem. Wszyscy prócz Marva i Shavriego znali to miejsce, które było obecnie popularnym miejscem popasu karawan jadących w stronę Marchii. Ktoś nawet oczyścił część dawnego placu, a boki zastawił resztkami murów i belek, tworząc zaciszne i względnie łatwe do obrony miejsce. Zadbał również o wystrój - przy wjazdach z obu strony na kije nabito ludzkie i orcze głowy - obecnie zostały z nich oczyszczone przez ptaki i robactwo czaszki. Resztę kości najwyraźniej zrzucono na kupę i przywalono kamieniami, które miejscami nosiły ślady pazurów padlinożerców. Stimy, Zen i Przeborka już to widzieli, ale Joris i Tori byli wyraźnie zaskoczeni.



Odkąd dawna drużyna Jorisa pozbyła się orków i goblinów podróżnym zagrażały w tej okolicy co najwyżej dzikie zwierzęta. Jednak natura nie znosi próżni; kto wie co mogło zalęgnąć się w tutejszych lasach i wzgórzach? Warto było zachować czujność.

Wojownicy sprawnie rozsiodłali konie, które spokojnie zaczęły skubać okoliczną trawę i krzaki jagód. Ruiny dawno wyczyszczono z nadającego się na opał drewna, więc jeśli drużyna chciała zjeść coś ciepłego i ogrzać się to musiała być gotowa na dłuższy spacer po lesie. Rychło okazało się, że nie każdy pomyślał o czymś tak prozaicznym jak racje podróżne, toteż trzeba było podzielić się skromnymi zasobami z Trzewiczkiem, Zenobią i - co zaskakujące - z Jorisem. Zen z kolei miała przyzwoity zapasik wina.

Z Conyberry było niedaleko zarówno do chatki Aghaty, jak i do Studni (tu nieco dalej); można było ryzykować wyprawę o zmierzchu lub poczekać do rana. Trzewiczek ani myślał czekać do rana i zaczął namawiać Tori by wybrali się do banshee jeszcze dziś. Kto wie, może nawet o północy? Przecież wiadomo, że to godzina duchów, nawet jeśli nikt tego nie napisał, no ale wiadomo, prawda?

 
Sayane jest offline