Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2017, 16:21   #2
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Sala ponownie wybuchła tłumioną wrzawą. Bzyczące, radosne rozmowy wylewały się na zewnątrz stanowiąc kontrapunkt dla ryku nieustannie wiszących nad miastem chmur burzowych. W jednej chwili czerń nocy kontrastowała z jasnością wnętrza tak jak różna była ciemność od blasku, a za chwilę napastliwe błyski wdzierały się do środka chcąc zawstydzić wszystkie lampy jednocześnie.

Goście podzielili się na dynamicznie zmieniające się i przemieszczające po całej sali grupy. Kelnerzy roznoszący szampany ledwie wchodzili w tłum, a już zmuszeni byli go opuścić z tacami pełnymi pustych lampek. Przekąski ze stołu znikały w zastraszającym tempie. Szczególnie szybko pustkami zaświeciły roladki z wędzonego łososia uzupełnione naprędce przez obsługę.




Doktor Brown natomiast natychmiastowo znalazł chętnych na konwersację. Nie jedną. Wokół niego mnóstwo było oczu spozierających czy poprzedni rozmówca odchodzi, czy jeszcze nie. Jednakże dziewczyna o kasztanowych włosach barwą wpadających w rudość nie wyglądała tak, jakby miała zamiar szybko odstąpić od spotkania.

- Nie kojarzę pani z naszego ośrodka. Musi być pani dopiero zapisana, nieprawdaż? - zapytał Brown, zaś kobieta delikatnie uniosła brew. Mimo wszystko zaskoczył ją. Nie była pewna czy strzelał, czy rzeczywiście wiedział. Jeżeli wiedział, to niechętnie przyznała przed samą sobą, że robiło to wrażenie.

- Musi mieć pan dobrą pamięć.

- Grzechem byłoby narzekać, choć przyznam szczerze, że pomaga rozłożenie w czasie materiału do zapamiętania. Można wiedzieć czym się zajmujemy?

- Jestem fotografką.

- Wspaniale. Z czym musimy sobie poradzić, pani Collins?

Zawahała się przez chwilę, lecz wyraźnie bardzo szybko odzyskała pewność siebie. Nie o tym chciała z nim porozmawiać. Jeśli tak dalej pójdzie, to będzie chciał ją położyć na kozetce, zaś ona w tej chwili nie miała na to najmniejszej ochoty. Szczególnie, że najbliżej stojący ludzie najpewniej słyszeli wszystko.
Tymczasem z twarzy lekarza nie można było wyczytać zupełnie nic. Jedynym wyrazem był łagodny uśmiech. Całkiem niewykluczone, iż mięśnie mimiczne zostały potraktowane botoksem, gdyż doktor nie posiadał ani jednej zmarszczki.

- Jak rozwiążę pan teraz wszystkie moje problemy, to po co będę miała przyjeżdżać do pańskiego szpitala?

- To niezmiernie miły komplement, ale będziemy potrzebowali czasu na dokonanie zmian. Psychofizyczne procesy są procesami, czyli mają charakter ciągły. Rzadko spotykamy się ze skokami z jednego poziomu na drugi. Zwykle zauważamy nową jakość dopiero po pewnym czasie, gdy cofniemy się wspomnieniami do momentu pierwszego przekroczenia progu kliniki Larch Peak Lodge. Proszę zatem powiedzieć, co panią gnębi, pani Collins?

Prychnęła cicho. Ciekawe jakie mogła mieć problemy będąc fotografką zapisaną na wizytę u psychologa do spraw twórczych. Pewnie chciała nauczyć się strzelać z magnum.
- Mam kłopoty z robieniem zdjęć.

- Doskonale, słucham dalej.

- Nie mogę uchwycić żadnego dobrego kadru.

- Mamy zatem problem z postrzeganiem. Widzieliśmy niegdyś wszystko, a świat składał się z tysięcy uwięzionych w chwili obrazów. Wystarczyło tylko przelać je z głowy na kartę poprzez aparat. Mieliśmy już podobne zagadnienie. Mamy odpowiednie narzędzia, by temu zaradzić. Nie musimy się niepokoić. Będziemy wyczekiwać spotkania.




W innej części sali kwitły idee, koncepcje, zaś podświadomość już podpowiadała wstępne pociągnięcia pędzlem. W umyśle Rudiego Koeglera już powstawał obraz. Najbardziej kreatywne dzieło ze wszystkich!

- To teraz powiedz o tym pomyśle - zagadnął Mick Jagger.

- Nigdy nie namalowałem dźwięku, Mick. A chciałbym. To byłaby fascynująca fuzja, nie sądzisz?

- No teraz rozumiem.

- Tylko potrzebuję więcej źródeł. Każdy odczuwa to inaczej. To jak będzie, Mick? Mogę na ciebie liczyć?

- Jeśli ci to pomoże - odparł Mick ze wzruszeniem ramion.




Dostrzegła jak chłopiec z wypiekami na twarzy przygryza wargę nerwowo strzelając dokoła oczami. Stała przy nim para najprawdopodobniej będąca rodzicami malca. Gdyby nie wiedziała, nie domyśliłaby się, że to właśnie ten młodzieniec jest zaproszonym. Kieron Williamson, nastolatek malarz. Spojrzał w jej kierunku i szybko odwrócił wzrok.

- Przepraszam, jestem matką Kierona. Nie bardzo orientujemy się w tym towarzystwie. Czy mogłaby pani oprowadzić go po sali i objaśnić kto jest kim?

Spojrzała ponownie na chłopaka. Choć nie uśmiechało jej się niańczenie, to lubiła wiedzieć, że się podoba. Nawet jeśli był tym kimś był chłopak, który pewnie zaraz wyskoczy do łazienki i zrobi sobie dobrze. Ta myśl nie była już tak pociągająca. Może gdyby to był tamten facet stojący przy Grahamie Mastertonie...
Cóż, jakby nie było, zdawała sobie sprawę z własnych atutów. Niemałych atutów.

- Chodź, młody. Amanda Hayes.

- Kieron Williamson - bąknął pod nosem wyraźnie speszony.

- Przejdźmy się. Odstawię go góra za kwadrans. No dobra, zacznijmy. Widzisz tamtego łysego? To jest Jerremy Stewart. Facet jest tekściarzem i to całkiem niezłym. Dlatego rozmawia z tym drugim. Tym, co ma usta blisko nosa. To Jacek Cygan, kolega po fachu i poeta.

- A tamten z potarganymi włosami?

- To Diego Marrero, dość późno wschodząca gwiazda piosenki, ale głos ma całkiem niezły. Tam dalej stoi Dani Karavan. Architekt.

- A tamten w marynarce i wyciągniętym t-shircie?

Początkowo nie wiedziała o kogo mu chodzi, lecz po chwili zauważyła. Całkiem przystojny... właściwie po dłuższym przyjrzeniu się to bardziej kategoria "ujdzie w tłoku". Wyglądał jak hipster.
- Tego nie znam.




- Przepraszam, że przeszkadzam. Karl Otto Jung, miło mi. Miałbym do pani prośbę dość osobliwej natury. Czy zechciałaby mi pani towarzyszyć przy rozmowie?

Na twarzy zagadniętej odmalował się grymas niezadowolenia:
- Nie jestem uczestnikiem programu. Ile razy mam to do cholery powtarzać?! - ruszyła dłonią z kieliszkiem w stronę wysokiego bruneta, zajętego rozmową z grupką innych osób.

- On jest. - kobieta podniosła wino do ust.

Karl Otto pokręcił szybko głową.

- Nie, nie, źle mnie pani zrozumiała. Prostota znaczenia w trudnych do zrozumienia słowach. Zamierzam porozmawiać z pewną osobą. Chciałbym prosić, aby posłuchała pani tej rozmowy, a potem mi ją streściła. Byłbym zobowiązany. Oczywiście gdyby zechciała pani się wtrącić, to proszę się nie krępować.

- Nie lubię, gdy gada się do mnie jakbym była opóźniona w rozwoju, ok? - sączone przez zęby wino przerwało gniewną wypowiedź. Oczy kobiety zwęziły się lekko.


- Zobowiązany… ja zrobię Tobie przysługę, Ty zrobisz mnie, tak? - rozmówczyni pochyliła się nieco i dotknęła klatki piersiowej mężczyzny czubkiem wskazującego palca tej samej dłoni, w której trzymała kieliszek. Bawiła się teraz. W zasadzie nie miała nic przeciwko by posłuchać kolejnych dyrdymałów. Złapała wzrok bruneta i uśmiechnęła się porozumiewawczo ponad ramieniem Junga.

- Siła, a jednak słabość. Przysługa? Oczywiście, zrobię co w mojej mocy. Biorący, a jednak dający. Interesujące - pokiwał w zamyśleniu głową, po czym spojrzał na rozmówczynię i zaczął przeciskać się przez salę w kierunku podestu.

- Jasna, a jednak ciemna - wymruczał do siebie nim podszedł do rudowłosej pielęgniarki.

- Przepraszam, mogę przeszkodzić?

Kobieta wolno odwróciła głowę w jego kierunku z uprzejmym uśmiechem.
- Tak, oczywiście.

Sprawiała wrażenie nieco oszołomionej, zaś uśmiech na jej twarzy sprawiał wrażenie nieco sztucznego. Mimo wszystko wyglądała jednak na miłą osobę.
- Jak się pani bawi?

- Doskonale.

- Często bywa pani na tak licznych zgromadzeniach?

- Nie.

- Jakiego koloru jest pani sukienka?

Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę z niezmienionym wyrazem twarzy.
- Dlaczego pan pyta?

- Z ciekawości jak pani określiłaby tę barwę.

- Niebieska.

Jung spojrzał pytająco na przysłuchującą się kobietę.




- Przepraszam, Rudi Koegler. Jestem malarzem. Czy przypadkiem nie jest pan muzykiem?

- Nie, nie przypadkiem też nie - odpowiedział lekko podenerwowany całym otoczeniem mężczyzna. - Jestem rysownikiem-grafikiem. Ah, no i nazywam się Richard Veyer.

- Oh szkoda, szkoda! W takim razie spotkajmy się za kwadrans pod tamtą kolumną, co Mick?

- Może być - odparł wokalista wzruszając ramionami, po czym wszedł między tłum na sali.

- Panie Veyer, jeśli spotkałby pan Eddiego Veddera, Stana Borysa, Keitha Richardsa, Paula Stanley’a czy jakiegokolwiek muzyka, to prosiłbym o przekazanie, że Rudi Koegler i Mick Jagger chcieliby za kwadrans spotkać się przy, o tamtej kolumnie. Jeśli to nie problem, oczywiście.

Rysownik skinął głową, z lekkim rozczarowaniem patrząc na odchodzącego Micka Jaggera, z którym chętnie wymieniłby kilka niewymuszonych zdań.

- W porządku. Tylko w zamian niech mi pan powie, dlaczego do realizacji namalowania dźwięku potrzebni są pojedynczy muzycy, a nie po prostu muzyka?

- Ahhh, bo to odbiór dźwięku jest całą kwintesencją. Mogę katować się przez cały wieczór, a i tak mam pogląd wyłącznie na jeden punkt widzenia, panie Veyer. Na mój, niewprawny punkt widzenia. A jak widzi to artysta w swoim fachu? Albo lepiej. Więcej niż jeden artysta! Wtedy otwierają się różne perspektywy!

- Może jeszcze lepsze byłoby wtedy spotkanie z kimś, kto jest i malarzem i muzykiem, panie Koegler? Jak na przykład… Na przykład Marilyn Manson, jeśli dobrze pamiętam? Na pewno jest też wiele więcej takich przypadków. Bo chyba wyłącznie muzycy mogą nie być w stanie odpowiednio przekazać swojego punktu widzenia malarzowi.

- Nie, nie, liczą się tylko odczucia. Prawdziwe. Nieskażone. Źródło nienarzucające swej wizji artystycznej. Inny malarz przelewałby w swoich opisach własną ideę obrazu, a to zanieczyściłoby mój własny. Malarz i muzyk w jednym całkowicie odpadają.

- Ciekawe. Jeśli będzie gdzieś to dostępne, to na pewno będę śledził pana pracę. A teraz już dłużej nie zatrzymuję, bo pewnie szybkie poszukiwania muzyków jeszcze czekają. Jak mówiłem, jak kogoś spotkam, również go o spotkaniu powiadomię - zakończył Richard, uśmiechając się lekko. Koegler wzniósł rękę na pożegnanie i oddalił się.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline