Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2017, 21:03   #102
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Lizbeth już na nią czekała wraz z taksówką. Poczekała aż agentka wsiądzie, po czym sama usiadła obok niej. Gdy pojazd ruszył rzekła beztroskim tonem.
- Mój pan kazał mi przeprosić za moje ostatnie zachowanie i powiedzieć, że bardzo żałuję i że to się już więcej nie powtórzy.-
Nie brzmiała zbyt przekonująco.Jednak Carmen bynajmniej na jej przeprosinach nie zależało, toteż przemilczała temat.
Lizbeth zaś po tej deklaracji milczała rozglądając się dookoła i czasem tylko wysuwając swój język, by smakować zapachy okolicy.
Dotarli w końcu do posiadłości, gdzie Lizbeth wysiadła pierwsza i przytrzymała otwarte drzwi dla Brytyjki. Ta wysiadła niespiesznie. Choć nie patrzyła na Liz, cały czas była świadoma jej drapieżnego charakteru. Ponadto wieści faktycznie trochę ją zaniepokoiły.
Lizbeth zamknęła drzwiczki za nimi i ruszyły razem do posiadłości ambasadora. Tam na Carmen czekał Eliah, który przejął ją przy drzwiach. Zaś Lizbeth udała się przebrać w swój uniform. Clarke przeprosił ją za to pośpieszne wezwanie, ale ponoć sprawa była ważna i pilna.
Ruszył przodem prowadząc Carmen już znajomą ścieżką do gabinetu ambasadora. Wpuścił ją do środka i zamknął za nią drzwi.
- Lady Stone. Miło panią widzieć… jak zwykle zresztą. Napije się pani kawy? - spytał siedząc za biurkiem i wskazując dłonią miejsce przeznaczone dla niej.
- Chętnie. Znów sami robimy czy zamawiamy? - zapytała z uśmiechem, siadając w fotelu.
- Zamawiamy. Lizbeth robi ją wyśmienitą.- rzekł ciepło i spoważniał. - Sytuacja w jakiej znaleźliśmy się ty i ja stała się delikatna.
Wskazał leżący na biurku tekst będący zapewne przekład zaszyfrowanej wiadomości nadanej do ambasady.
- Mogę przeczytać? - zapytała Carmen, po prawdzie już sięgając po notatkę.
- Oczywiście. I zachować dla siebie… grono osób, dla których przeznaczona jest ta notatka wynosi trzy osoby. Ja i Lizbeth, ty. Nikt poza tym.- rzekł w odpowiedzi ambasador. A sama Carmen przesuwając spojrzeniem po linijkach tekstu zaczynała rozumieć dlaczego. Choć jej postępy w obecnej misji zauważono, to jednak uznano je za dość powolne. Był to jeden z
powodów, dla którego czytała ten tekst. Innym był dostęp do Skylorda jakim dysponowała i bliskość celu. Edward VIII Windsor, książę i pretendent do tronu. Królewska krew.
Zdrajca. Raport jaki przesłał sir Drake potwierdził inne dowody, na to że Edward przy wsparciu przyjaciół w pruskiej arystokracji szykował przewrót pałacowy. A jak Carmen dobrze wiedziała. Zdradę karano śmiercią.
Królewska krew komplikowała jednak sytuację. Nie można tak po prostu zabić jednego z pretendentów do tronu Wszechimperium, w świecie gdzie wielkimi i znaczącymi królestwami rządzą linie dynastyczne… powiązane pewnym pokrewieństwem.
Edward miał jednak zginąć… z ręki Carmen właśnie. O tym traktował list. Miał zginąć, ale … w sposób sugerujący śmierć z przyczyn naturalnych lub wypadku. I z uwagi na delikatność misji Carmen nie mogła w nią wtajemniczyć ani Gabi, ani tym bardziej Orłowa. Miała pozamykać otwarte wątki obecnej misji i zrobić sobie małą przerwę na wypad do Monako, by tam pozbawić życia Edwarda. Z pomocą sir Joshuy i Lizbeth, lub bez…
- Im się wydaje, że moja misja to gra na ukulele. Skoro mam wolne ręce, ogarnę flet, prawda? - Pytanie było retoryczne. Carmen westchnęła, odkładając notkę jakby była czymś obrzydliwym.
- Możliwe. Poza tym… - westchnął smutno sir Drake. - Zdrajca szykujący przewrót polityczny tak blisko tronu to jednak sprawa i pilna i priorytetowa.
Zadzwonił dzwoneczkiem, a następnie kazał Eliachowi, by ten polecił Lizbeth zrobić im kawę.
- Nie trzeba. Ta informacja dość mnie pobudziła. - Powiedziała Carmen, po czym dodała - Nie jestem w stanie porzucić swojej misji bez szkodzenia jej. Mam poumawiane spotkania. A spotkania prowadzą do kolejnych spotkań. Równie dobrze mogę spakować się teraz i lecieć. Przy czym potrzebuję dobrej wymówki dla mojego partnera.
- Nie można ich jakoś przełożyć? Niech pomyślę… Skylord to dość szybka maszyna. Najszybszy długodystansowy obiekt latający. Stąd do Monako będzie… pewnie z sześć godzin lotu. - obliczył naprędce sir Joshua i podrapał się po głowie.- Mogę polecieć tam pierwszy i rozejrzeć się na miejscu. A potem wysłać wiadomość do pani hotelu.
- I wezwać mnie? Pytanie brzmi wciąż czemu samą bez partnera. - Odparła nieco gorzkim tonem Brytyjka, dodając - A poza tym widziałeś Andreę Corsac, spokojnie odkładającą spotkanie i czekająca grzecznie aż będę mieć dla niej czas? Dziś jej posiadłość zaatakowały te cholerne mumie, czyli jakby nie patrzeć jestem na dobrym tropie! - Rzekła z uporem, pomijając kwestię, że nieumarli wojownicy mogli napaść rezydencję z uwagi na znajdującą się tam Angielkę.
- Może pani… stwierdzić, że to mój kolejny kaprys i że musi pani spłacić kolejny dług wdzięczności. - stwierdził ambasador zerkając mimowolnie na biust Brytyjki i oblizując spierzchnięte wargi. - Może pani mu powiedzieć, że samolubnie zażądałem… randki?
- Więc znów jestem panią... - westchnęła, po czym dodała - Orłow nie jest głupi, nie uwierzy w to. Chyba, że dodam coś jeszcze, jakiś trop... No nic, spróbujemy. Skoro naszym kochanym przełożonym tak się pali, widać mają w poszanowaniu nasze sojusze.
- No tak… zabrzmiałem strasznie formalnie. - zaśmiał się głośno Drake i dodał z uśmiechem.- A może… skoro tak tobie zależy na Andrei, może ją wykorzystać. I namówić na wizytę w Monako? Tam też są wyścigi lokomotyw. Kiedy zamierzasz się z nią spotkać?
- Andrea, Archibald... ich wszystkich chcesz tam ściągnąć? - prychnęła agentka - Tobie się wydaje, że zabicie kogoś... tak znakomitego to bułka z masłem? Że będę miała czas i siłę prowadzić obie misje i znosić humory Corsac dodatkowo? Do cholery z wami, urzędasami. - Wstała gwałtownie. Czuła, że podświadomie wyładowuje się na Drake’u za rozkaz, który otrzymała, lecz po prawdzie naraził jej się teraz.
- Próbuję pomóc. Podobnie jak ty nie jestem zadowolony z tego uwikłania w zabójstwo kogoś królewskiej krwi.- odparł spokojnie Drake, gdy tymczasem do pokoju weszła Lizbeth z dwiema kawami. - Nie cieszy mnie ta sytuacja w ogóle i staram się… jakoś ci zadanie ułatwić. Nie mówię, że będzie proste…
Zamyślił się wyraźnie, przyglądając filiżankom z kawą stawianym na biurku.
- Skoro mam się zająć czymś innym, plwam na całą robotę, którą odwaliłam, by zbliżyć się do Corsac. Nie będę robić za jej podnóżek, jak wiem, że lada moment i tak nie wypadnę z obiegu. Możesz to przekazać szefostwu. A jak chcą, niech wysyłają zastępstwo, skoro jestem taka opieszała. Nie ma sprawy.
- Dobrze. Prześlę informację natychmiast. Poczekasz na odpowiedź tu, czy też… w hotelu. Powinna przyjść za godzinę. Góra za dwie.- ocenił Joshua.
To ją zdziwiło. Aż usiadła w fotelu. Jeśli góra przyśle zastępstwo... drogi jej i Orłowa rozejdą się... Z drugiej strony, czy to nie lepiej? Biorąc pod uwagę jak uczuciowo zaangażowała się w ich partnerstwo. I on chyba też.
- Ja... - przełknęła ślinę, by opanować emocje. - Poczekam w hotelu. - Powiedziała i ruszyła ku wyjściu bez pożegnania.
- Poczekaj. Mówiłaś o mumiach… a złożyłaś z tego raport? Może warto spisać.. co się ostatnio wydarzyło.- rzekł nagle Joshua spoglądając za Brytyjką.
- Mam trwonić swoje być może ostatnie chwile na tej misji na pisanie raportu? - zatrzymała się w pół kroku - Jeśli to polecenie sir Drake’u, zrobię to. Jeśli nie, wychodzę. - Odpowiedziała.
- Zrób… kto wie… może to nie będą twoje ostatnie chwile. Postaram się wesprzeć twoje słowa moją opinią. Jeśli jeszcze coś ona tam znaczy.- odparł ciepło Drake i wzruszył ramionami. - Chyba że nie szkoda ci włożonego w Andreę wysiłku.
Carmen jednak nie do końca ufała temu optymizmowi.
- Gdzie mogę ten raport napisać, sir? - zapytała chłodno.
- Lizbeth… zaprowadź lady Stone do biblioteki i odbierz raport, gdy będzie gotowy. Ja poinformuję Eliacha, by szykował połączenie z Londynem.- stwierdził Joshua wstając i sięgając po swoją laseczkę. Po czym ruszył wraz z kobietami do wyjścia z gabinetu.
Pokojówka zaprowadziła Carmen korytarzem do niedużej biblioteczki, w której oprócz ksiąg na półkach, było biurko oraz czyste kartki papieru wraz z przyborami pisarskimi.
Lizbeth usiadła z boku i wzięła jakiś tomik, by zająć się czymś, czekając na tekst Carmen.
Brytyjka już od jakiegoś czasu zastanawiała się co właściwie powinna napisać. Zdecydowała przedstawić się jako tropicielkę “AC” z notki Goodwina (nie omieszkała przypomnieć losu, który go spotkał, by podkreślić jak niebezpieczne jest to zadanie), po czym określiła Andreę Corsac jako jeden z mocnych tropów. Podkreśliła trudność w nawiązaniu z nią relacji i zaznaczyła, że nie jest w stanie podjąć się nowej misji nie porzucając tego tropu, bowiem pani Corsac nie należała do osób cierpliwych czy spolegliwych. Ostatecznie opisała całe zajście z mumiami w posiadłości Korsykanki (podkreślając fakt, że pani domu tylko na jej towarzystwo w chwili zagrożenia się zdecydowała) i skończyła raport sugestią, że jeśli Andrea nie jest posiadaczką klucza, posiada liczne znajomości, które mogą otworzyć dalsze ścieżki do poszukiwań.
- To tyle. - Powiedziała Carmen składając kartki tak, by Liz nie mogła widzieć ich zawartości.
- Odprowadzę panią do wyjścia i pewnie zaraz wysyłamy. Sir Drake, aż się pali by wykazać się… rycerskością.- mruknęła Lizbeth chowając zapisany tekst w dekolcie i otwierając drzwi.- Proszę za mną.
Brytyjka ruszyła za nią, przybita całą sytuacją.
Dotarły do drzwi i znów powtórzył się rytuał z czekaniem na taksówkę, którą Lizbeth sprowadziła. Carmen usiadła wygodnie i ruszyła do hotelu, mając zdecydowanie za dużo czasu na rozmyślanie nad sytuacją. Pojazd w końcu się zatrzymał i Brytyjka wysiadła przed schodami prowadzącymi do hotelowych drzwi.
Brytyjka odetchnęła jakby chcąc dodać sobie odwagi, po czym ruszyła szybkim krokiem na spotkanie z Janem Wasilijewiczem. Gdzieś po drodze, gdy ktoś jej się przyjrzał, mógł zobaczyć załzawione oczy Carmen, jednak gdy dotarła do drzwi apartamentu była opanowana jak zazwyczaj i tylko mocniej zaciśnięte wargi zdradzały w jakim jest stresie. Nacisnęła na klamkę, po czym weszła do środka.
- Jak tam tam sprawy w ambasadzie? Dość długo cię nie było.- usłyszała tuż po wejściu. Orłow jadł posiłek w białej koszuli. I tylko w tym stroju.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Musiałam złożyć raport. - Powiedziała. Zrzuciła buty i podeszła do kochanka, by usiąść na poręczy jego fotela i pocałować go w skroń.
- Smacznego. Jak twoje ramię? Nie mów, że sprzedałeś ostatnie gatki za serum lecznicze? - zażartowała.
- Nie lubię nosić ubrań tuż po zażyciu serum. Wolałbym być nagi, ale Hilda zareagowała histerycznie, gdy tak chciałem odbierać posiłek do pokoju. Teraz już jest lepiej, ale nie chciało mi się ubierać z powrotem. Przeszkadza ci to?- zapytał zerkając na jej oblicze.
Pokręciła przecząco głową i zaczęła rozpinać jego koszulę, by go rozebrać.
- Całkowicie cię popieram. I powinieneś zjeść wszystko. Potrzebujesz energię na zasilenie ciałą po regeneracji.
- Już zażyłem serum.- pochwycił jej dłoń i poprowadził w dół. Nachyloną tak kochankę pieścił muśnięciami języka po szyi. - I czuję się znacznie lepiej. I bardzo głodny byłem. I jestem.
Pod palcami poczuła rodzaj głodu jaki odczuwał przy niej. Zaczęła go powoli pieścić dłonią, tuląc się do boku Rosjanina.
- Zjedz ładnie do końca, to nie przestanę. Obiecuję też nigdzie nie uciec. - Na to ostatnie zdanie poczuła lekkie ukłucie w sercu. Otarła się o szorstki policzek Orłowa, by się pocieszyć.
- Dobrze… nianiu.- rzekł żartobliwie starając się nad sobą panować. Co nie było łatwe, gdy palce Carmen wodziły po jego wrażliwym na dotyk organie. Niemniej rzeczywiście starał się opanować drżenie dłoni i jeść wszystko. - Jakie mamy plany na podwieczorek z Andreą? Idziesz ze mną, czy mam czekać przy “limuzynie” w postaci taksówki?
- Od kiedy jesteś taki zorganizowany, że robisz plany? - zapytała Carmen, muskając ustami ucho Rosjanina i przyspieszając nieco ruchów pieszczoty, jaką obdarowywała jego przyrodzenie.
- Przej… rzałaś… mnie…- westchnął cicho Jan Wasilijewicz, któremu coraz trudniej było się skupić na jedzeniu. Zacisnął dłonie w pięści starając się wytrzymać “torturę”.
- Hercel… posłałem Gabi, żeby go pilnowała. Lub zabiła… jeśli będzie trzeba. Nie może.. wpaaaśść… w ręce Egipcjaanki…- szeptał z coraz większym trudem. Paradoksalnie, miękł dlatego że pod palcami Carmen znacząco stwardniał.
- To bardzo dobre... posunięcie... - wyszeptała mu do ucha, a potem ukąsiła kochanka w szyję, nie przerywając mistrzowskiej wręcz gry na flecie.
- Rozbieraj się i do łóżka…- warknął nagle Orłow, ulegając pieszczocie jej dłoni. Dyszał jak dzikie zwierzę i spoglądał na nią lubieżnym spojrzeniem.
- Teraz ci się nie podoba? - zapytała zmysłowo, po czym przejechała języczkiem po płatku jego ucha.
- Podoba…- jęknął poddając się jej pieszczocie i zamykając oczy. Drżał z pożądania i drżał pod dotykiem jej palców. Był całkowicie pod jej kontrolą, a ona bawiła się nim. Obsypywała czułymi pocałunkami szyję i twarz mężczyzny, czasem zaczepiając go zmysłowym języczkiem w ucho, podczas gdy pieszczoty jego męskości były zdecydowane i coraz szybsze. Tym razem to Carmen dawała rozkosz kochankowi i chłonęła jego widok, gdy tak siedział w fotelu - nagi i rozpalony jej dotykiem.
I mogła się rozkoszować zarówno władzą nad nim i faktem, który czuła pod palcami. Zbliżającą się wybuchową fanfarą, całe jego ciało napinało się pod jej dotykiem docierając do owej tego szczytu ekstazy.
- Będzie mi tego brakować... - szepnęła cichutko, gdy Rosjanin trysnął niczym fontanna na obrus stołu. Carmen odwróciła jego głowę ku sobie i wpiła się namiętnym pocałunkiem w usta.
Nie zdążył więc zapytać o jej słowa, przyciskając zachłannie usta do jej warg. Może nawet nie dosłyszał. Poddawał się pokusie jej pocałunku, całkowicie zapominając o posiłku, o Hercelu, o wszystkim. Tylko jej usta się liczyły. Zwinnie niby łasiczka Angielka z poręczy fotela przeniosłą się na kolana Jana Wasilijewicza, nie przestając pieścić jego warg swoimi.
Orłow również nie przerywał pocałunku rozkoszując się jej wargami, wodził dłońmi po jej pośladkach podciągając powoli suknię w górę. Ostrożnie, centymetr po centymetrze podciągał materiał.
- Myślałam, że chcesz mnie na łóżku - powiedziała Carmen, patrząc mu wyzywająco w oczy, gdy na moment oderwali się od siebie.
- Chcę cię wszędzie… mogę cię nawet zaciągnąć znów do windy.- odparł z drapieżnym uśmiechem Rosjanin ignorując głośny wrzask Hildy.
- Zabraniam!
Brytyjka roześmiała się i zarzuciła mu dłonie na szyję.
- Gdzie tylko zechcesz... - szepnęła do ucha Orłowa, tuląc się do niego.
- Uważaj… bo zażądam figli na balkonie… stamtąd będzie dobry widok… na ciebie. - postraszył ją mężczyzna, odsłaniając bieliznę wprost naprzeciw drzwi. Każdy kto wszedłby miałby ciekawy widok. Tym ciekawszy, że Orłow nie ograniczył swych działań do podciągnięcia materiału. Teraz jego palce zsuwały w dół koronkę, by Carmen świeciła gołym zadkiem “na powitanie”.
A jej tym razem zupełnie to nie przeszkadzało. Wsunęła języczek do ust kochanka, unosząc przy tym nieco pośladki, by ułatwić mu rozbieranie jej.
Majtki opadły na kolana Carmen, mężczyzna wodziła dłońmi po jej udach nie przerywając pocałunku. Nie mając ochoty go przerywać. Przesunął jedynie palcami po udach kochanki, docierając do jej kwiatu rozkoszy i palcami rozchylił jego płatki, by po chwili sięgnąć głębiej. Dobrze że nie planowali mieć gości, bo widok jaki prezentowali teraz byłby szokujący dla wchodzących do apartamentu osób.
Brytyjka jęknęła cichutko, gdy poczuła jego palce w sobie i spojrzała kochankowi w oczy.
- Więc... tutaj? - zapytała, rozpraszając go zmysłowymi ruchami ciała, jakby dosiadała właśnie ogiera... i w sumie tak było.
- Nie ma co.. robić zbiegowiska… ale możemy przy drzwiach balkonowych… jak za pierwszym… razem.- przypomniał jej kochanek spoglądając pożądliwie na Carmen i poruszając sugestywnie palcami w grocie rozkoszy akrobatki.
- Pytasz mnie o zgodę? A to nowość... może jeszcze sama mam tam iść? - zapytała prowokacyjnie.
- I się rozebrać… zmysłowo… prowokująco… zrób to .- poczuła jak mocniej napiera palcami w jej kobiecości, władczo i nieco boleśnie. Jakby chciał pokazać, co może poczuć w ramach nagrody. I że nie będą to palce.
Pokręciła z rozbawieniem głową, po czym wstała niespiesznie z fotela. Przeciągnęła się, by mógł przyjrzeć się jej ciału. Rozpuściła włosy, patrząc na niego z uśmiechem, zapominając o zmartwieniach i skupiając się na ich wspólnych chwilach.
Patrzyła na nagiego i wyraźnie pobudzonego kochanka przyglądającego się jej drapieżnym spojrzeniem. Na jego mięśnie drżące pod skórą, na znane sobie blizny… te które zrobiła w walce i te… które zostawiła kochając się z nim. Na ów oręż miłości, którym pewnie ją zaspokoi w gwałtowny i zwierzęcy zarazem sposób… tak jak lubiła.Wpatrywał się w niąj, nie mogąc oderwać od niej oczu. A ona droczyła się ze swoją bestią. Bez pośpiechu zdjęła z szyi apaszkę i rzuciłą ją na twarz kochanka, by na moment pozbawić go tych widoków. Potem ruszyła w kierunku sypialni drobnym i bardzo zmysłowym krokiem artystki estradowej. Choć jej stopy były bose, szła na palcach, jednocześnie dłońmi dotykając swojego ciała przez materiał sukienki.
Słyszała za sobą jego kroki, oczami wyobraźni czując na sobie jego spojrzenie. Jak wodzi za nią wzrokiem, jak jej pragnie. Jak rozkoszuje się każdym jej ruchem. Przyjemne uczucie, w końcu będąc artystką cyrkową lubiła podziw. Oczywiście ten tutaj wybiegał daleko poza zwykłe uczucie zachwytu. Było to pożądanie to samo, które wywołała zbyt śmiałym występem u sir Drake’a. I efekt… pewnie był ten sam.
Rozbieranie zaczęła nietypowo, zaczynając bowiem od podwiązek i pończoch. Tutaj też musiała pochylić się, by je ściągnąć, świadoma faktu, że nie ma pod spodem bielizny i przez chwilę kochanek będzie mógł patrzeć na jej zroszony wilgocią kwiat kobiecości.
Nie robił nic… oddychając ciężko niedaleko niej. Łatwo sobie mogła wyobrazić, że nie wytrzymuje i się na nią rzuca, by zaspokoić swe pragnienia. Niemniej Jan Wasilijewicz czekał cierpliwie. Czuła niemal jego rozpalone spojrzenie na swym ciele i miała świadomość, jak bardzo igra z jego pragnieniami. Wszak Orłow nie zwykł odmawiać sobie przyjemności, a jednak był też agentem i gdy wymagała tego sytuacja, potrafił być cierpliwy. To tworzyło ciekawe zestawienie. W końcu Carmen wyprostowała się, wyciągając dłonie w górę i znów ruszyła przed siebie, tym razem niespiesznie rozsznurowując gorset z tył sukni. Szła, kręcąc zalotnie biodrami kroczek po kroczku, tasiemka po tasiemce... aż w końcu, gdy była już w połowie drogi do balkonowych drzwi, wystarczyło tylko by zsunęła z ramion materiał sukni, a ta upadła z szelestem na jej stopy. Naga artystka cyrkowa nawet się nie obejrzała. Przystanęła na moment, pieszcząc własne ciało.
Słyszała jak podchodził stanowczo i szybko, pochwycił ją w pasie … jedną dłonią wędrując ku piersiom, drugą sięgając między uda. Całował jej szyję ocierając się kochankę dorodnym owocem jej przedstawienia. Jej partner był gotów, by ją posiąść, ale w tej chwili skupił się na wielbieniu jej ciała pieszczotami.
Przymknęła oczy, poddając się mu i starając zapamiętać to uczucie, gdy przy niej był. Odwróciła się lekko przez ramię, by być w stanie odszukać znów wargami jego usta. Jej ramiona wygięły się do tyłu, by dotykać jego włosów, pieścić kark i szyję.
Orłow całował ją zachłannie, jak zwykle zresztą. Taka była wszak jego natura. Zaborczo ugniatał piersi i czule muskał palcem jej punkcik rozkoszy. Rozmyślnie masował go powolnymi ruchami kciuka.
Carmen powoli podprowadziła go do drzwi balkonowych i jednym szarpnięciem niemal zrywając firankę, by im nie przeszkadzała, odsunęła widok na Zurych. Oparła dłonie o szybę, prężąc się i mrucząc niby kotka.
Dłonie mężczyzny zacisnęły się na pupie dziewczyny.
- Śliczny.. widoczek…- wiedziała, że nie mówi o mieście. Poczuła gwałtowny podbój, twardą obecność kochanka promieniującą intensywnymi doznaniami i jego napór na swe ciało wywołujący kołysanie się jej piersi. Orłow nie był delikatny, ale za to odczucia były wyraźnie i porywające. Pragnął jej tak straszliwie i dawał temu wyraz kolejnymi ruchami bioder, wyduszając tym samym z ust kochanki kolejne jęki rozkoszy. Choć wydawało się, że jest na niego gotowa, z trudem przyjmowała początkowe jego pchnięcia, wijąc się zarówno z bólu, jak i rozkoszy. A Orłow napierał co chwila, wprawiając jej ciało drżenie, po czym przytulił się do jej pleców, mocniej dociskając swój taran do bramy kobiecości zdobywanej bezlitośnie. Pochwycił łapczywie także krągłości jej piersi, ściskając je drapieżnie i namiętnie. Szyba przed twarzą Carmen była coraz bardziej zaparowana od ich gorących oddechów. Dziewczyna przymknęła oczy z lubości, pojękując za każdym razem gdy Orłow brutalnie w nią wchodził.
- Znów się... mścisz...? - zapytała.
- Zaspokajam… apetyt…- mruknął w odpowiedzi kochanek kąsając ramię Carmen i tylko przyspieszając tempo. Carmen był czuła drżenie jego ciała, ciepło gdy był przytulony do jej pleców. I dłonie ściskające drapieżnie jej biust.
- W łóżku… będę… delikatny.. jeśli… tego … zażyczysz.- kusił.
Syknęła przyciskając się do niego mocniej tyłeczkiem i drżąc na całym ciele, co zapowiadało rychłą ekstazę.
- Nie życzę... bądź... sobą. - wyszeptała pomiędzy sapnięciami i jękami.
- Jestem sobą... zawsze…- szepnął jej do ucha kochanek napierając mocniej na jej ciało i nie dając chwili wytchnienia, do czasu aż Carmen poczuła ekstazę kochanka rozlewającą się w jej ciele i ściągającą ją samą pod powierzchnię fal ich własnego oceanu rozkoszy. Wyprężyła ciało, przyciskając nagie piersi do zaparowanej szyby i tak zastygła na kilka chwil.
- Co teraz? Wypadałoby, żebym… się zajął teraz tobą madame.- odparł żartobliwym tonem kochanek, klękając za opierającą się o szybę Carmen. Wodził językiem pomiędzy jej pośladkami i dłońmi masował pośladki. - Muszę wszak dobrze wypaść w roli twojego lokaja. Więc naucz się mnie… wykorzystywać samolubnie.
Carmen zaśmiała się, odsuwając od niego.
- Strasznie naciągane tłumaczenie, panie Orłow. - Powiedziała z uśmiechem - Po prostu spodobałam ci się w tej roli i chcesz mnie trochę dla siebie tylko, czyż nie?
Pochyliła się w jego stronę.
- Stój prosto i ani drgnij. - Rzekła rozkazującym tonem madame.
- Lubię cię w każdej roli. W każdym wcieleniu.- stwierdził z uśmiechem Rosjanin wykonując posłusznie polecenie kochanki.
Stanęła za nim, nieco z boku i wspiąwszy się na palce, wyszeptała mu do ucha.
- Pamiętasz tę aukcję w Paryżu? Wtedy udawałeś ochroniarza... a ja... zaczepiałam cię. Przejechałam pazurkami po twoich plecach. - Powiedziała i zaprezentowała ten gest, przechodząc na drugą stronę mężczyzny, lecz wciąż pozostając za jego plecami.
- Pamiętam… ale czy to mądre… tak testować moje opanowanie? - zapytał Jan Wasilijewicz prężąc się dumnie i także dumę prężąc jak kocur… wigor Rosjanina był imponujący i mile łechtający próżność Carmen. Wszak to ona była jego powodem.
- Mmm... pamiętam twoje spojrzenie wtedy. Było tak samo dzikie jak teraz... choć byłeś chyba też zły, że ci przeszkadzam w misji. Ale zaraz też będziesz zły... że tylko cię drażnię. - rzekła mu do ucha i znów przejechała pazurkami po jego skórze, przechodząc na drugą stronę. Tym razem jednak jej dłoń zsunęła się niżej na pośladki kochanka.
- Chcesz bym się na ciebie rzucił? Przycisnął do łóżka… zmusił do wypięcia pośladków i posiadł taką… całkowicie zdominowaną… jak moją własność? - próbował odpowiedzieć podobnymi prowokacjami, drżąc na całym ciele i napinając nerwowo mięśnie, gdy sunęła paznokciami po jego pośladku.
- Może chcę... może nie chcę... - jej dłoń pieściła i drapała jego skórę na zmianę - Ważne jest jednak to, co ci rozkażę... wiesz, po prawdzie tamta zaczepka miała też na celu dotknąć cię... widziałam jak jesteś zbudowany po pogoni w łaźniach, ale nigdy wcześniej nie dotykałam twojej skóry tak bezpośrednio... - musnęła wargami jego szyję.
- Zastanawiam się… co by się wtedy stało, gdybym… w tych łaźniach dopadł cię… nagą i bez drogi ucieczki.- szeptał zamykając oczy i poddając się jej pieszczocie.
- Och, w moich myślach dopadałeś mnie wiele...wiele razy, wiesz? - szeptała, całując jego szyję i kark oraz wodząc palcami po pośladkach.
- I co się wtedy… działo?- zapytał z lekko ironicznym uśmieszkiem spodziewając się zapewne opowieści o kopniaku w krocze otrzymanym od krewkiej akrobatki.
Zaśmiała się.
- To zależy jakie miałam aktualnie wspomnienia z naszych spotkań, ale wiesz... po prawdzie to już wtedy w moich fantazjach brałeś mnie na każdy możliwy sposób... - rzekła, ocierając się o niego namiętnie, że czuł twardość jej sutków i zarazem miękkość piersi, dociskających się do jego pleców.
- Będę cię musiał kiedyś… przyłapać… nagą i bezbronną… i spełnić… te fantazje.- dodał z uśmiechem i zamkniętym wzrokiem, choć po prawdzie ileż to już razy z nią robił?
- Hmmm... a czy teraz nie jestem naga? - zapytała, podchodząc do łóżka. Usiadła na nim i bezwstydnie rozchyliła nogi, prezentując swoją napuchniętą jeszcze od ich miłości muszelkę. - I bezbronna?
- I moja…- odwrócił się do niej i podszedł powoli. Klęknął i zaczął namiętnie całować, usta, szyję i zszedł na piersi liżąc, muskajac wargami i kąsając zachłannie. Palcami sięgnął do owej muszelki. Niczym bezczelny rabuś zanurzył w niej swe palce, sięgał głęboko i energicznie poruszał nimi, jakby manipulował przy zamku, który chciał otworzyć. Acz… Carmen niczego przed nim nie zamykała. Poza smutnym fatum, które próbowała desperacko odwrócić ostatnim raportem. Orłow jednak miał ten talent, że nawet gdy jeszcze nie dominował jej ciała, to umysł dominował zupełnie. Jedyne o czym teraz pamiętała, to że musi się cieszyć każdą chwilą z nim spędzoną.
- Och... chyba za mało cię zdenerwowałam. Może jednak wrócisz do roli grzecznego sługi? - Prowokowała Jana Wasilijewicza.
- A chcesz tego…? - jego palce nieprzerwanie pieściły jej intymny zakątek, w sposób władczy i nieco dziki. Nie był tak finezyjny i delikatny jak Yue czy nawet Andrea. Był dziki i nieokrzesany… i czynił tak specjalnie. Wszak Carmen wiedziała że potrafi być równie czuły jak tamte jej kochanki.
- Aaach! - to była cała jej odpowiedź. Złapała jego rękę, jakby chciała odciągnąć lecz nie miała dość siły. Zamiast tego poszukała ustami jego warg.
Całował ją drapieżnie nie przerywając ruchu palców między jej udami. Sięgał głęboko i czasami boleśnie… zaznaczając tym, że jest w jego władzy. Całował zachłannie jej usta, rozkoszując się tańcem języków. Po pocałunku szepnął cicho i prowokacyjnie nie przerywając namiętnej pieszczoty palców.
- A jak najczęściej cię brałem w posiadanie… w tych twoich fantazjach?
- Cóż... nie wiem czy powinnam ci to zdradzać... to wszak... jakby kręcenie na siebie... bicza... - Mówiła z trudem. Położyła się teraz plecami na kołdrze, wijąc na niej i eksponując przed kochankiem swoje ciało.
- Na kręcenie bicza …. to już chyba za późno.- mruknął Orłow nie przerywając pieszczoty palców, ale za to dołączając wodzenie językiem, po guziczku rozkoszy Brytyjki, włączając niejako spazmatyczne łapanie oddechu przez Carmen rozpalaną kolejnymi falami rozkoszy.
Przez chwilę nie była w stanie się odezwać inaczej niż pojękując z rozkoszy.
- Przestań...znaczy... och... od tyłu... zwierzęco... jak na dachu... pamiętasz? - zapytała, szarpiąc palcami kołdrę.
- Tego pragniesz? Nie kłamiesz? Nie zwodzisz mnie? - zapytał niby obojętnym głosem Orłow drażniąc się z jej apetytem. Nadal pieścił jej kwiatuszek, ale przerwał taniec języka.
Zamruczała gardłowo, wbijając paznokcie w ramię mężczyzny i patrząc na niego pożądliwie.
- Masz to zrobić... teraz... już! - Powiedziała rozkazującym tonem.
- Dobrze… madame… przyjmij właściwą pozycję do… podboju.- mruknął Orłow wysuwając palce z groty rozkoszy kochanki i patrząc się z satysfakcją na jej drżące od pożądania ciało.
Fuknęła na niego.
- Jesteś bezczelny!
- I to bardzo… ale i tak zrobisz co mówię… prawda?- uśmiechnął się bezczelnie Rosjanin wodząc dłońmi po jej udach. - Prawda, madame?
- Cholerny rusek... - warknęła, lecz po prawdzie wykonała polecenie. Obróciła się i uniosła zapraszająco tyłeczek, wypinając go przed kochankiem. W tej pozycji widział dokładnie jak drżą jej nogi, a wilgotna muszelka pożądliwie pulsuje, czekając na niego.
- I jaki jeszcze… co?- zapytał dając mocnego klapsa w pośladki. Wdrapał się na łóżko, chwycił za jej tyłeczek i posiadł gwałtownym sztychem. Poczuła to twardą obecność w sobie i jego dłonie na swych biodrach.
Tym razem nie jęczała, tym razem krzyknęła głośno mając za nic pouczenia Hildy.
- O taaak...taaaaaak... - wzdychała rozpalona, kręcąc do tego bezwstydnie kuperkiem
Odpowiadał jej tylko chrapliwy oddech kochanka, który zaciskając dłonie na jej pośladkach rozkoszował się miękkością jej ciała i uległością samej Carmen. Bezlitosne szturmy na jej ciało wprawiały Brytyjkę w drżenie. Orłow pochwycił za pukle włosów dziewczyny i pociągnął za nie zmuszając agentkę do napierania pośladkami na podbijającego kochanka. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale chyba Orłow sam odkrył już dawno pewne masochistyczne skłonności agentki i dlatego tak sobie folgował. Teraz zresztą, gdy tylko mocno szarpnął jej włosy i nabił ostrzej na swoją lancę coś wewnątrz panny Stone pękło. Doznała gwałtownego i niespodziewanego orgazmu, drżąc przy tym jak w febrze.
Nie przerwało to jednak szturmów kochanka, trzymając Carmen na raz po raz napierał na jej drżące ciało coraz bliższy swojego szczytu. Bezlitosny i władczy… dziewczynie nie pozostawało nic więcej jak poddać swemu panu i jego pragnieniom. Z trudem łapała oddech dosłownie młucona przez kochaka i zupełnie w tym się zatracając.
- Tego... chciałam... och! - jęczała słodko pod nim. Mocniej, szybciej, gwałtowniej… uwięziona przez dłoń mężczyzny trzymającą ją za włosy, mogła się tylko poddawać jego gwałtownym ruchom zbliżającym go, do kolejnej eksplozji. Byli głośni, nie tylko w jękach i krzykach, Carmen słyszała jak ich ciała się łączą i zderzają, słyszała swój i jego chrapliwy oddech. Byli dzicy i zwierzęcy w swych figlach… tak jak pragnęła. W końcu jednak kochanek musiał poddać się i wypełnić kochankę swoimi dowodami rozkoszy. A potem… po krótkiej przerwie, Carmen znalazła się na palu rozkoszy Rosjanina podskakując na nim i krzycząc w rozkoszy, gdy dłonie Orłowa zaciskały się na jej biuście.

Godzina, a potem następne trzydzieści intensywnych zabaw… minęły niestety szybko, gdy Hilda się odezwała.
- Owa Lizbeth oczekuje na panią w holu. Proszę się z nią spotkać jak najszybciej. Jeszcze ktoś pomyśli, że pozwalamy w hotelu na działalność kobiet lekkich obyczajów.
Dysząca Carmen parsknęła śmiechem, choć po prawdzie serce ścisnęło jej się z żalu.
- Muszę iść. To pilne. - Powiedziała i pocałowała kochanka delikatnie w usta.
- Jak zwykle.- westchnął smętnie Orłow i dał jej delikatnego klapsa w pośladek. - Wracaj szybko.
Uśmiechnęła się lekko, lecz nie potwierdziła. Szybko uciekła pod prysznic, by pospiesznie zmyć z siebie ślady ich zabaw i ubrała się w prostą sukienkę, pod którą założyła jedynie białe majteczki. W tym stroju wyglądała raczej jak nastolatka niż agentka Jej Wysokości.
Gdy miała wyjść z apartamentu, stanęła przy drzwiach ze ściśniętym gardłem. Nic jednak nie powiedziała, ruszając na spotkanie losu.
Korytarz, winda… Brytyjce wydawało się, że to wszystko odbywa się zbyt szybko. Czas umykał przez palce, a flirtująca z jakimś mężczyzną Lizbeth nie była znakiem tego jaka była odpowiedź z centrali.
- Myślałam, że będę musiała dłużej czekać. Cieszy mnie, że jest inaczej. Mam też wrażenie, że tutejsza deus ex machina mnie nie lubi. - stwierdziła z uśmiechem Lizbeth.
- Mów. - Powiedziała krótko i bez wstępów czy uprzejmości Carmen, marszcząc brwi. Gotowa była wszak na najgorsze.
- Ambasador czeka. Przykro mi, ale z uwagi na temat waszej rozmowy, moje usta są zamknięte. Za to przejedziemy się orzełkiem… by było szybciej.- stwierdziła pokojówka i ruszyła przodem.
Mimowolnie Brytyjka westchnęła rozczarowana. Teraz pożałowała trochę swojego dziewczęcego stroju, ale cóż było robić? Skinęła głową i ruszyła za Liz.

Przejażdżka odbywała się w znacznie wygodniejszych warunkach, ale to i tak nie uspokajało dziewczyny. Co ją czekało na miejscu, tego nie wiedziała. Niemniej pojazd zbliżał szybko do bram ambasady. Tam już czekał Eliach i jak tylko zatrzymała się limuzyna, rzekł.
- Ambasador kończy wysyłanie kolejnej odpowiedzi do centrali. Nie wiem co się dzieje, ale chyba coś poważnego. Przepraszam, ale znów będzie musiała pani chwilę poczekać.- rzekł smutno mężczyzna. - Nie mogę nawet zapytać co się dzieje. To coś tajnego, prawda?
Nie odpowiedziała, minę miała jednak ponurą.
- Zaczekam ile będzie trzeba. - Skomentowała tylko.

Carmen czekała kilkanaście minut w towarzystwie nerwowego sekretarza. Clarke podejrzewał, że szykuje się jego zwolnienie. Jakże się mylił. Po kilkunastu męczących minutach w jego towarzystwie, Carmen niemal przyjęła z ulgą pojawienie się pokojówki znów w jej “roboczym” stroju .
- Proszę za mną. - mruknęła zmysłowo i Brytyjce pozostało podążyć za nią.
To była ta chwila, ten moment. Dziewczyna odetchnęła pełną piersią zanim ruszyła za Liz. Celowo nie zabrała do ambasady Barona. Liczyła na to, że nawet jeśli ją odwołają ze skutkiem natychmiastowym, to będą jej musieli pozwolić zabrać węża... i znajdzie choć chwilę na pożegnanie z Janem Wasilijewiczem.
Z bijącym jak przed występem sercem szła, by poznać “wyrok”.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline